9🤍

Kolejnego dnia wstałem stosunkowo późno, czułem kaca, ale nie jakiegoś okropnego.

Nadal leżąc w łóżku Dominika postanowiłem zejść na dół jakby on chciał tu wrócić.

- Oo jak się spało? - Spytał Dominik.

- Spoko. - Rzuciłem sięgając po butelkę wody na kuchennym blacie.

- Chyba zwijam na chatę. - Stwierdziłem nie wiedząc co miałbym tu robić.

- Jak noga po wczoraj? - Spytał, a ja spojrzałem na bandaż z którego musiała przesiąknąć krew, która była już ewidentnie utleniona, bo miała ciemny brązowawy kolor.

- Szczerze nie wiem, trochę boli, ale jest raczej git. - Rzuciłem.

- Hej. - Powiedział do nas zaspany Bartek biorąc z mojej ręki wodę, której się napił, po czym odłożył ją na blat.

- Bartuuś. - Przedłużyłem i zdrobniłem jego imię. - Pomógłbyś mi z tą raną? - Spytałem błagałbym głosem, na co on się zgodził.

- Pamiętasz coś z wczoraj? - Spytałem gdy odwiązywał bandaż.

- A ty? - Na chwilę przestał i patrząc na mnie czekał na moją odpowiedź.

- No.. raczej wszystko. - Zaschnięta krew już w połowie utrudniała rozwiązanie i w miejscu rany trzeba bylo odrywać bandaż.

- Nie wiem. - Rzucił po chwili zastanowienia.

- O japierdole. - Zacisnąłem zęby z bólu gdy próbował oderwać gaze przyklejoną do rany, za każdym małym pociągnięciem czułem ból.

Gdy ściągnął ją czułem zimno i jakby łaskotanie spływającej strużkiem krwi.

- Poważnie wczoraj cię to nie bolało? - Spytał, a ja nie chcąc na to patrzeć patrzyłem w górę.

- Nie wiem teraz mnie boli w chuj. - Powiedziałem, wiedząc, że jak na to spojrzę dostanę ataku paniki skoro już przez myśli przepływała mi fala wspomnień.

- Nie chcę cię straszyć, ale nie wiem czy to nie powinno być szyte. - Nadal patrzyłem w sufit, mając w myślach próby samobójcze.

Ona goni mnie jak cień kiedy znów proboje odejść i nie ustępuje na krok nawet przy życiu codziennym.

Przecież gdyby nie zadzwoniła do mnie mama to tapeciaka zastąpił by ostry nóż.

Wtedy mogła stać się tragedia.

W myślach miałem wpatrywanie się w nierównomierne cięcia z których po każdym przejechaniu chusteczką krew leci znowu.

- Patryk jest okej słyszysz? Masz już opatrunek. - Z myśli wyrwał mnie głos Bartka.

- Nic nie jest okej. - Wstałem i chciałem iść do samochodu, ale Bartek mnie zatrzymał.

- Co się dzieje? - Spytał bardzo spokojnie.

- Ja nie wiem, przez tą jebana akcje boję się krwi. - Wyznałem cześć tego co zajmowało moje myśli chwilę temu.

- Dasz radę Patryk. - Próbował dodać mi otuchy.

- Pamiętasz wczoraj na schodach? - Spytałem patrząc mu w oczy.

- Ja.. przepraszam cię serio. - Nie wiedziałem jak miałem to interpretować, ale nie brzmiało to jakby te pocałunki miały coś znaczyć.

Miałem wrażenie, że tylko się mną bawił, chociaż może to nie było tylko wrażenie bo był bardziej najebany niż ja.

- Daj mi pobyć samemu. - Powiedziałem chcąc wyjść z tego domu.

- Uspokój się proszę. - Złamał mnie za rękę nie pozwalając wyjść.

- Mam dość wszystkiego, czego ty kurwa nie rozumiesz, daj mi spokój! - Krzyczałem na niego wzbudzając ciekawość innych kręcących się po domu.

- Uspokój się. - Nadal mówił zachowując kamienną minę.

- Puść mnie w tym momencie i odpierdol się. - Mówiłem wyrywając się.

- Jak chce iść to go zostaw. - Mówiła Pola, która była niedaleko.

- Wiem co robię więc wypierdalaj. - Odpowiedział jej.

- Ja tylko mówię, że jeśli chce iść to nie możesz mu niczego zabraniać. - Kłóciła się z nim.

- Fantastycznie, że wiesz lepiej co może zaraz zrobić jak sobie pójdzie nie mając z nim prawie kontaktu. - Przewrócił oczami, po czym przytulił mnie wykorzystując chwilę gdzie byłem w bezruchu. - Pogadajmy będzie okej Patryk. - Wtuliłem się w niego mocno czując zbierające się w oczach łzy.

- Zresztą róbcie se co chcecie. - Wreszcie sobie poszła.

Położyłem dłoń na jego włosach i zacząłem się nimi bawić. Były bardzo miękkie i przyjemne w dotyku.

Atak paniki powoli przechodził.

- Przepraszam. - Szepnąłem zaciskając palce na jego ciele.

- Jest okej Patryk. - odpowiedział jeżdżąc ręką w górę i dół na moich plecach. Po chwili puścił mnie. - Wyjdziemy na schody pogadać? - Spytał, na co po prostu przytaknąłem.

Siedzieliśmy chwile w ciszy dopóki Bartek nie zaczął rozmowy.

- Patryk ja wiem, że niektóre rzeczy mogą cię przerastać, ale może głupio to zabrzmi, ale gdyby nie twoja tanatofobia to zamiast z tobą rozmawiałbym z samym sobą gadając do marmuru. - Uroczo unikał słów typu śmierć czy grób. - Nawet nie wiesz, jak bardzo boję się ciebie stracić. - Gdy mówił to zadzwonił jego telefon. - Teraz nie mogę. - Odpowiadał krótko. - Nie nie będę mam ważniejsza rzecz teraz. - Mówił ewidentnie podirytowany. - Tak? No to mnie to nie.. - Nawet ja słyszałem jak ktoś się na niego darł po czym się rozłączył.

- Jak musisz coś zrobić to idź. - Powiedziałem szczerze nie chcąc zajmować mu czasu gdy miał coś ważniejszego do załatwiania.

On wstał i uklęknął schodek przedemna i załapał moje dłonie w swoje.

- Później skończymy tą rozmowę, ale obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego. - Patrzyl mi prosto w oczy, a ja nic nie odpowiedziałem, probojac unikać kontaktu wzrokowego, byliśmy w ten pozycji parę sekund, dopóki nie odpowiedziałem krótkiego "ta". Wtedy on  puścił moje ręce i szybkim krokiem udał się do samochodu zostawiając mnie samego.

Ostatecznie chwilę później wróciłem do domu zostając sam z własnymi myślami.

Brudne ubrania wrzuciłem do prania zostając w koszulce, która wręcz się prosiła o to, żebym patrzył na te blizny.

Może to tylko ja ubzdurałem sobie to, że bawi się mną a tak naprawdę może podziela moje uczucia?

Chociaż nie wiem czy to możliwe, bo im bardziej zaczynam w to wierzyć tym bardziej myślę, że to głupie.

Niby jest dla mnie bardzo czuły i delikatny, ale może wie, że chce się zajebac i próbuje mnie od tego uchronić?

Może po prostu najebał się i nie obchodziło go z jaką płcią się całuje?

W mojej głowie jak echem brzmią Słowa tak toksyczne, że mnie pozbawiły zmysłów.

Życie nigdy nie było proste, a dla mnie szczególnie trudne są relacje z innymi.

W głowie mam mętlik przez nerwy mnie zaraz wykręci, nie ważne jaki problem masz innych to pieprzy.

Może dobrym pomysłem będzie wyznanie mu uczuć, a gdy okaże się, że to co robił nie było szczerze po prostu zabić sie?

Przecież wtedy będę miał powód idealny i może wreszcie się uda?

Przecież zawsze istnieje jakaś szansa na to, że on także mnie kocha?

Albo wmawiam sobie głupoty tylko po to, żeby mieć dostateczny powód by ze sobą skończyć?

Chociaż gorzej gdy okaże się to pierwsze i nie uda mi się zabić przez tą jebana fobie?

Jak ja mu spojrzę potem w twarz?

______________________

spoko ok ok ok ok ok??????????

myślicie że będzie sad end?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top