narada

- Luthien! - to Arwena.

- Tak?

- Uczesz się i chodź zobaczyć kto przyjechał. - rozczesałam szybko moje włosy, założyłam opaskę (nie lubię nosić diademów) i zbiegłam na dół. Dzisiaj miałam na sobie błękitną, delikatną suknię, której górna warstwa była półprzeźroczysta. 

- Kto taki? - spytałam.

- Krasnoludy.

- Tak?! Gdzie są? - nie umiałam się doczekać spotkania.

- Na dziedzińcu, sama idź ich przywitać. - pobiegłam w stronę, którą wskazała mi siostra. Miałam oczywiście Bilba, ale dawno nie widziałam moich brodatych przyjaciół. Mimo, iż się zestarzał rozpoznałam go z daleka.

- Gloin!

- Luthien? Tak się cieszę, że cię widzę! - uściskaliśmy się.

- O, a to Gimli? - młodszy krasnolud się skłonił.

- Skąd wiesz? - spytał się w lekkim szoku.

- Twój ojciec mi wiele o tobie opowiadał. No i nosi naszyjnik z tobą i twoją matką na szyi.

- Ach, faktycznie.

- A opowiedzcie mi - co tam pod Górą?

***

Przechadzałam się właśnie ogrodami. Będę musiała znów gdzieś wyruszyć. Niektóre rzeczy nie dają mi spokoju. Chciałam właśnie znów przeczytać list od mamy, kiedy...

- Luthi? - zamarłam. Tylko jedna osoba na świecie tak o mnie mówiła. Uśmiechnęłam się na tą myśl i odwróciłam się. Wpadłam w jego ramiona. - Tak bardzo cię przepraszam...

- Za co? - odsunęłam się lekko od niego.

- Za to, że byłem taki ślepy.

- Słucham?

- Te oczy... takie same, a jednak... wypiękniałaś - zarumieniłam się lekko.

- Dzięki...

- A ja cię nie rozpoznałem... - spuściłam głowę. Ale dlaczego teraz go olśniło?

- Ale jak? Wcześniej nie wiedziałeś? Przecież ja...

- Wiem o listach, ale przeczytałem tylko ostatni i to po czasie...

- Ale jak? - płyta mi się zacięła.

- Ja... Ja...

- Rozumiem - uśmiechnęłam się smutno - pewnie nie chciałeś czytać listów z Rivendell. Ale ja się o ciebie martwiłam...

- To  nie z mojej winy... Mój ojciec...

- Och! - jak mogłam myśleć, że on nie chciałby się ze mną kontaktować.

- Ale on... No wiesz po...

- Rozumiem... - dotknęłam jego ramienia. - Był załamany... Moja mama też...

- Luthi... - przytulił mnie.

- Gdybym cię wtedy nie miała pewnie też stałabym się smutna i zamknięta w sobie, tak jak on.

- Nie... Ty zawsze byłabyś moją Luthi... Taką miłą, dobrą wesołą... - uśmiechnęłam się pod nosem.

- A ty?

- Ja? Myślałem o przyjaciółce. Luthien, proszę cię nadróbmy to wszystko, te lata...

- A wielką przyjemnością. Ale najpierw chodź coś zjeść. Nie jadłam nic od trzydziestu godzin. - pociągnęłam go za sobą. Roześmiał się. Jak brakowało mi tego śmiechu.

- Prawie nic się nie zmieniłaś - wiedziałam, że niezupełnie miał rację.

Ale może wszystko będzie jak dawniej?

***

Przez kilka dni czuwałam nad niziołkiem - byłym podopiecznym Bilba. Czułam od niego potężną i złą moc pierścienia. Siedział przy nim prawie cały czas mimo protestów moich i mojego ojca niejaki Samwise. Bardzo przyjemnie mi się z nim rozmawiało. Wolę Bagginsa, ale wszystkie hobbity są tak samo miłe. Ten był też odważny. 

Okazało się, że słyszał o mnie od mojego przyjaciela, który trochę przesadził.

Kiedy w końcu Frodo się obudził porozmawiałam z nim. Nieco rozsądniejszy od Bilba, ale tak samo cudowny.

***

- A teraz powiedz nam, Luthien co i z kim robiłaś przez te lata. - a ja niemądra myślałam, że tata sobie odpuści. A on do tego przy wszystkich pyta mnie o taką rzecz.

- Ja... z... z... E, e, e, e... - czułam na sobie wzrok wszystkich, co wcale nie pomagało. - z Eeendiiisss.

- Nimrodel - o kiedy używa tego imienia jest kiepsko - nie żartuj sobie z takich spraw. - Tym bardziej przy jej ojcu i synu dodał w moich myślach. 

- Nie żartuję. - podniosłam nieco ton mojego głosu - Kiedy zabijałam Smauga, on rzucił na mnie klątwę i 75 lat spędziłam w Gundabadzie z Endis. - prawie wszyscy byli zszokowani.

- Aaale jak? - spytał się Legolas. Popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem.

- To niemożliwe - powiedział mój ojciec.

- Spytaj się Aragorna.

- To prawda - zabrał głos Elessar. - Spotkałem je w okolicach Gundabadu, a potem wraz z Luthien odprowadziliśmy królową do Lothlorien. - spuściłam wzrok.

- Przepraszam... Nie umiałam o tym mówić... - rozpłakałam się i pobiegłam do komnaty. Wzięłam swój sztylet i przecięłam włosy. Teraz były tylko do pasa. W sumie przydało mi się to. W ogóle cudem było, że przetrwały lochy orków. Tylko trochę się zniszczyły. Ale w krótszych włosach jest wygodniej na wyprawach.

Rzuciłam się na łóżko cicho płacząc.

Pov. Legolas

To niemożliwe... Ona żyje... Rozumiem Luthi, że nie umiała mi o tym powiedzieć. Ja jeszcze się nie wypowiedziałem o Smeagolu, co nie jest... prywatną sprawą. I w dodatku ja jestem jej przyjacielem... przynajmniej mam taką nadzieję. 

Luthien wybiegła płacząc. Serce mi się kaja, kiedy widzę jej łzy. Spokojniejszym krokiem poszedłem za nią. Jeszcze kątem ucha usłyszałem słowa Mithrandira, że to na dzisiaj koniec, bo bez Luthien narada nie ma sensu.

Wiedziałem, gdzie mieszka. W końcu kiedyś naprawdę dużo czasu tu spędzałem. Zapukałem do drzwi.

- Idź sobie, nie chcę teraz rozmawiać! - nadal płakała. Wszedłem do pokoju. Od razu rzuciły mi się w oczy jej włosy. Najwidoczniej w akcie rozpaczy je sobie obcięła. Na szczęście  nie dużo. Trudno o piękniejsze włosy.

Elfka leżała na łóżku łkając. Usiadłem obok i zacząłem głaskać jej plecy. Zawsze tak robiłem. Moja przyjaciółka jest dość emocjonalna. 

Powoli zaczynała się uspokajać. Po chwili podniosła głowę.

- Czemu nie jesteś na mnie zły? - podniosła na mnie swoje zapłakane, ale nadal piękne szare oczy.

- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Zresztą wiem, że było ci trudno. Znam cię prawie najlepiej  na świecie. Zresztą mi też nie  byłoby łatwo. - teraz już wiem - kocham ją najbardziej na świecie. 

- Jesteś najlepszy. - uśmiechnęła się co odwzajemniłem.

***

pov. Luthien

Czemu on mi to robi? Kiedy próbuję się odkochać, zakochuję się jeszcze bardziej...


Teraz następuje narada pierścienia, którą powinien kojarzyć każdy mój czytelnik. Luthien siedziała na niej cicho i z uwagi na list matki nie dużo się wypowiadała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top