nieproszeni goście

Było właśnie środowe kwietniowe popołudnie, kiedy drogą przy pagórku szła smukła wyprostowana postać. Za wysoka i szczupła na krasnoluda, ale najwidoczniej nie należała do najwyższych wśród swoich pobratymców. Właśnie, smukła - to musiała być kobieta. Wskazywały na to jej chód, stopy, figura. Odziana była w zielony płaszcz, wyglądający jak trawa obrastająca pagórek. Chociaż z drugiej strony płaszcz był szary jak kamienie na drodze. 

Na szczupłych nogach miała wysokie, kończące się pod płaszczem czarne buty. 

Postać rozglądała się w około, wyraźnie czegoś szukając. Nagle musiała zobaczyć zielone i okrągłe drzwi w środku pagórka, bo skręciła w ich stronę.

Pociągnąwszy za dzwonek, czekała.

Otworzył jej zmęczony, nieco zirytowany hobbit.

- Tylko nie krasnoludy... - westchnął pod nosem.

- Na pewno nie jestem krasnoludem - zaśmiała się kobieta, mająca najwyraźniej tego nie słyszeć, sądząc po zarumienionych policzkach malca. - Bilbo Baggins? - spytała się na co zapytany przytaknął - Jest może Gandalf? - hobbit znów skinął głową - To dobrze. Jestem Luthien. - podała mu rękę, którą on (wciąż lekko zażenowany gafą) uścisnął.

- Zapraszam serdecznie. - otworzył szerzej drzwi - Coś podać?

- Tylko wodę, jeśli to nie sprawi kłopotu. Gdzie mogę dać płaszcz? - zapytała zdejmując kaptur i ukazując długie, czarne, falowane włosy do kostek i błyszczące ciemne oczy. Każdy musiał przyznać, że nigdy nie widział piękniejszej kobiety.

Następnie zdjęła płaszcz, pod którym miała błękitno - szarą tunikę. Jej strój składał się z dwóch części: pierwsza, spodnia była luźna i zwiewna, błękitna, przepasana srebrnym pasem. Zewnętrzna była zaś niby płaszcz, kardigan. Sztywna, srebrna, błyszcząca.

Bilbo zabrał od niej szczególny płaszcz i powiesił go na ścianie obok kapturów krasnoludów.

Wtedy właśnie z jednego z pomieszczeń wyszedł siwy starzec.

- Witaj, Mithrandirze! - uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Luthien, miło cię znowu widzieć. - powiedział również się uśmiechając i przytulił ją przyjacielsko, na co ona odpowiedziała tym samym. - Nareszcie jesteś. Czekałem na ciebie.

- Zatarłeś znak. - powiedziała z udawanym żalem.

- Strasznie cię przepraszam, moja droga. Zapomniałem już, że nie znałaś starego Tuka - zaśmiali się oboje i weszli do pokoju z którego wcześniej wyszedł czarodziej - Oto piętnasty uczestnik wyprawy.

- Elf? - spytał wyraźnie nie zadowolony, najdostojniejszy z krasnoludów - Thorin.

- Zgadza się. - przytaknął starzec - Masz coś przeciwko?

- Gandalfie, znasz doskonale moje zdanie na temat elfów. Wystawili nas. Nie pomogli, kiedy zaszła taka potrzeba. Zawiedli, gdy nadeszła próba.

- Nie będziesz podwarzał mojego zdania po raz drugi! - uniósł się Gandalf - Albo ruszacie z elfem i hobbitem, albo radźcie sobie sami. Do ciebie należy decyzja.

- Niech będzie - westchnął zrezygnowany krasnolud.

- Dobrze. A więc, Luthien. To są: Balin, Dwalin, Fili, Kili, Ori, Dori, Nori, Oin, Gloin, Bifur, Bofur, Bombur oraz Thorin Dębowa Tarcza. A to moi drodzy jest Luthien - zgodziła się uczesniczyć w waszej wyprawie. Sami zobaczycie, że jest ona niezastąpiona - elfka uśmiechnęła się nieśmiało. - No, ale przejdźmy dalej.

- Muzyka! - zawołał Thorin. Krasnoludy przyniosły swoje instrumenty i harfę Thorina. Kiedy Thorin uderzył w złote struny harfy zabrzmiała piękna pieśń:

Ponad gór omglone szczyty, 

Lećmy zanim wstanie świt.

By jaskinią, lochą, grotą 

Czarodziejskie wydrzeć złoto...


***


Następnego dnia krasnoludy wstały rano, zrobiły sobie porządne śniadanie, gdyż Bilbo jeszcze spał.

Zostawiono hobbitowi list i kompania wyruszyła.

***

Kilka godzin później Bilbo biegł zdyszany ku towarzyszom.

- A więc możemy ruszać - zawołał Balin - Zaraz, a gdzie twój koń, panienko? - zapytał się elfki, która zagwizdała i po chwili krasnoludy ujrzały białego konia ze srebrną falowaną grzywą.

- Piękny koń. - stwierdził Nori - Jak się zwie?

- Celebrindal, srebrnostopa. Jest córką księcia wszystkich koni - Cienistogrzywego.

Po chwili w stronę elfki poleciało kilka sakiewek złota.

- Co to pieniądze? - spytał hobbit jadący obok niej.

- Założyli się ze mną, że nie zdążysz.

- Ale skąd wiedziałaś, że się nie spóźnię?

- Po prostu, wiedziałam, drogi Bilbo. Chyba taka rodzinna przypadłość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top