~ Myślałam że będzie zielony... Plan popsuty
Ayano siedziała na, obrotowym, krześle w swoim biurze. Dziewczyna miała wypełniać jakieś, jej zdaniem, mało ważne papiery. Zamiast tego kręciła się wokół na swoim siedzisku, jednocześnie oglądają Coco na komputerze. Co jakiś czas spoglądała w stronę korytarza, aby upewnić się czy nikt nie idzie. Ten dzień nie zapowiadał się ciekawie, do czasu, gdy zadzwonił telefon w biurze.
- Avery Morningstar - usłyszała w słuchawce, po podniesieniu jej.
- Ja - odpowiedziała beznamiętnie, zatrzymując bajkę.
- Zapraszamy przed budynek - zaraz po wypowiedzeniu tych sów, w słuchawce nastąpiła cisza.
Czarnowłosa westchnęła odkładając urządzenie, po czym wstała przeciągając się. Zaczęła się zastanawiać o co może chodzić, nigdy nie była nigdzie wzywana, przez co była w jeszcze większej konfuzji. Gdy znalazła się przed budynkiem, przywitał ją orszak policjantów, parę wojskowych i pancerny pojazd skierowany drzwiami w jej stronę.
- Teraz czas na ciebie - stwierdził komendant, podchodząc do drzwi i je otwierając.
Oczy dziewczyny powiększyły się przynajmniej dwukrotnie. Nie potrzebowała zachęty aby skinąć głową, że jest gotowa.
Chwilę później z pojazdu został wyprowadzony, skuty w kaftan bezpieczeństwa brązowowłosy chłopak o zielonych oczach, jego oba policzki były zszyte a na szyi widniał szaro-zielony szalik.
- Liu - powiedziała cicho, nie wierząc w to co widzi. Nie mogła uwierzyć że widzi drugiego brata.
Praktycznie natychmiast znalazł się obok, starając się zakamuflować trzęsące się ręce.
- Dam sobie radę z resztą - stwierdziła twardo prowadząc, lekko otumanionego, chłopaka w stronę cel.
Idąc po schodach w dół, trzymała chłopaka za tył kaftanu, jednak równie dobrze mogła o nie trzymać, tylko mówić gdzie ma iść, a on przez podane leki szedłby jak jagnię we mgle.
- Czy to jest? - wchodząc od razu usłyszała pytanie Jeffa, który patrzył w szoku w ich stronę.
- Liu... - odpowiedziała zamykając zielonookiego, przecierając oczy rękawem mundury nie chcą pokazać łez zbierających się w kąciku jej oczu.
Nikt nie spodziewał się tego że w krótkim czasie z celi Jeffa będzie można usłyszeć szloch, chłopak nie mógł powstrzymać łez wiedząc że jego brat jak i siostra żyją, a tym bardziej że są razem z nim.
- To teraz trzeba ogarnąć jak mam spierdolić trzy osoby - westchnęła, po czym podeszła do drzwi wejściowych gdzie ujrzała kobietę z wózkiem na którym znajdowało się jedzenie dla siedzących.
----
- Jak to Liu? - spojrzała na nią zszokowana Jane.
- Też byłam zdziwiona jak go przywieźli - powiedziała rozemocjonowana Ayano, która znów musiała wycierać oczy rękawem - Myślałam że już go więcej nie zobaczę.
Mała Sally siedząca w tym samym pokoju, widząc płaczącą złotooką, od razu do niej podeszła przytulając ją.
- Jeszcze jak go zobaczyłam, dostał jakieś leki - zatrzymała się na chwilę, aby przełknąć ślinę gromadzącą się w jej ustach - Był taki... Nijaki. Mogliby mu powiedzieć żeby się zabił, to by to zrobił - stęknęła dziewczyna, jednak po chwili, na jej twarzy ukazał się podstępny uśmiech - To chyba wiemy jak złapali Jacka i Jeffa! - krzyknęła, podrywając się z siedzenia i złapała za kartki i długopis zaczynając coś na nich rysować i zapisywać.
- Skoro służby czują się zagrożone, nie wiedzieli jak nas powstrzymać, gdyż zawsze uciekaliśmy, albo ich zabijaliśmy, to mogli wymyśleć jakiś specyfik, który otumania każdego kto nim oberwie - zamknęła oczy - Więc gdybym go dorwała i potraktowała nim ich, to... - spojrzała na Jane wielkimi oczami i uśmiechem mówiącym wszystko.
---
---
- Czyli masz pełny plan? - zaciekawił się Helen, który nagle pojawił się przy dziewczynach.
- Jak najbardziej - uśmiechnęła się do chłopaka patrząc na swoją rozrysowaną kartkę - Wygląda łatwo, ale tak nie będzie - westchnęła, rozmyślając jak się za to wszystko zabrać.
----
Kolejnego jesiennego, ciemnego, dnia Ayano znów wybrała się do więzienia. W jej głowie istniał już plan co zrobić, aby wydostać braci jak i Jacka. Nie był on nie wiadomo jak spektakularny, jednak wiedziała co ma zrobić. Po rozmowach ze współpracownikami dowiedziała się, że przechytrzenie ich samych zbyt ciężkie, jak i wymagające, nie będzie.
Gdy znalazła się w budynku, zamiast pokierować się na dół, poszła schodami w górę do kierownika, który będzie musiał, dać jej to czego chce.
Idąc do biura w dziewczynę uderzyły wspomnienia, szczególnie jak stała się mordercą, ona jak i Jeff.
~~~~
Ayano patrzyła z niedowierzaniem na to jak Randy zabrał portfel Liu, tak jak by to była jego własność a nie jej brata. Jej wzrok pokierował się na Jeffa i wiedziała jak to się skończy, wystarczyło jej jedno spojrzenie, a znała go aż za dobrze gdyż była taka sama.
- Oddaj portfel, naszemu bratu, śmieciu - warknął chłopak, podchodząc niebezpiecznie blisko Randyego.
- Bo co? - prychnął olewczo, nie obawiając się rodzeństwa. Bo co mogli mu zrobić?
- Bo pogadamy inaczej - stwierdziła młoda Woods, klikając językiem. W jej oczach był widoczny błysk tego samego co u Jeffa, szaleństwa.
Rodzeństwu nie trzeba było wiele, gdy chłopak nie okazał za grosz współpracy, Jeff uderzył go w nos, łamiąc mu go. Randy chciał mu oddać, jednak w porę to zauważył łapiąc go za nadgarstki i łamiąc mu je niczym makaron.
Troy i Keith chcieli pomóc koledze, lecz rodzeństwo było szybsze. Randy został powalony na ziemię, krzycząc z bólu w niebogłosy. Keith chciał zaatakować Ayano nożem, jednak ta wykonała unik, wyrywając narzędzie chłopakowi i wbijając je w jego ramię a później udo, aby nie mógł się zbytnio poruszać. Troy szybko podzielił los przyjaciół, leżąc na ziemi zwinięty z bólu.
----
- Co tu się dzieję? - powiedziała cicho Ayano, widząc jak do Jeffa podchodzi Randy, Troy i Keith - To nie wróży nic dobrego.
Widziała jak jej brat obrywa, gdy nóż został wbity w jego ramię, nie mogła tego tak zostawić. Od razu znalazła się obok leżącego Jeffa, łapiąc Randyego za nogę, tak że upadł na ziemię. Jeff widząc chwilę swobody ruszył do drzwi, jednak Randy dał radę radę go złapać, po tym jak przeciął złotooką od nasady nosa, praktycznie do ucha, po twarzy dziewczyny krew lała się wręcz strumieniem.
Nie pamiętała ona co się działo dalej, prócz krwii, płaczących dzieci, Jeffa w szale. Jedyne co wiedziała, to to że wstała, dołączając do niego, jedyne co mogła wtedy robić to mordować z bratem, napędzana adrenaliną i szaleństwem.
----
Gdy się obudziła, wiedziała że jest w szpitalu. Wciąż pamiętała smród alkoholu, jak i spalenizny która była później.
Zaczęła się rozglądać, jej twarz była zabandażowana w miejscu przecięcia, czuła rwące szwy jak i bandaże na reszcie ciała.
- Jeff? - zapytała, jednak z jej ust nie wydobyły się słowa, jej gardło było wysuszone, jedyne czego teraz potrzebowała, prócz wiedzy co się stało z Jeffem, to woda.
- Wypuszczają Liu - powiedziała cicho mama, patrząc szczęśliwa że jej obie pociechy żyją - Musicie tu spędzić tydzień, lekarze chcą was obserwować, później dowiemy się co dalej.
Po równym tygodniu Jeff, jak i Ayano, patrzyli na lekarza i pielęgniarkę, którzy przyszli ściągnąć ich bandaże.
Opatrunki rodzeństwa zostały ściągnięte, w tym czasie ich rodzice, i Liu, stali w napięciu oczekując na rozwój sytuacji.
Gdy bandaż Jeffa został ściągnięty, jego twarz okazała się spalona, jego usta przyjęły szaro-czarną barwę a włosy stały się kruczo czarne.
Skóra Ayano, na pierwszy rzut oka, nie zmieniła koloru, gdyż nie została podpalona całościowo. Za to jej twarz zdobiła rana którą wykonał Randy. Jej oczy, a raczej prawe oko, miało wciąż tą samą, złotą, barwę. Natomiast, jej lewe oko, no cóż, nie było go, jednak wciąż nie pamiętała momentu gdy je straciła. Rodzeństwo spojrzało po sobie nawzajem.
- JESTEŚ PIĘKNA!
- JESTEŚ PIĘKNY!
Krzyknęli równocześnie, natomiast ich rodzina spojrzała na nich przerażona.
~~~~
Dwudziestolatka uśmiechnęła się na samo wspomnienie mordu, którego dokonali chwilę później. Jednak nie trafili do jednej rezydencji, gdyż Offederman uparł się iż chce mieć nastolatkę u siebie.
Gdy zauważyła że już jest przed biurem, gdzie było szefostwo, zapukała do drwi trzy razy, po czym weszła nie czekając na odpowiedź.
- Morningstar? - usłyszała męski głos za, mosiężnym, dębowym biurkiem siedział, wysportowany, czarnowłosy mężczyzna o niebieskich oczach które ją świdrowały.
- Bez owijania w bawełnę - stwierdziła przybierając swój bitch face - Czym ich poicie? Chce wyjść z nimi na spacerniak, potrzebuje tego jak by coś poszło nie po mojej myśli - stwierdziła twardo, głosem nie przyjmującym sprzeciwu.
- Kiedy? - uniósł brwi ku górze, zdziwiony bezpośredniością dziewczyny.
- Najlepiej teraz - wzruszyła ramionami - Albo otworze ich cele i nawet nie będziecie wiedzieć kiedy i jak umrzecie - uśmiechnęła się niewinnie.
Mężczyzna zaśmiał się na jej słowa, jednak widząc poważną twarz złotookiej wstał i podszedł do zamkniętej szafki, otwierając ją kluczem.
~Ale naiwny debil ~zaśmiała się w duchu, nie wierząc że to było tak łatwe.
- Jeżeli ich bierzesz, pamiętaj że przy najmniejszym podejrzeniu ich ogłupiasz - zakomunikował, wyciągając szklaną buteleczkę z fioletowym płynem.
~ Myślałam że będzie zielony... Plan popsuty
Mężczyzna pomyślał chwilę trzymając, jedną z wielu buteleczek, w dłoniach po czym podał dziewczynie całość. Gdyby nie soczewki na jej oczach, zobaczył by ten błysk podniecenia i szaleństwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top