|27| Yvette Reynolds
Yvette nie miała już w sobie łez. Dlatego siedziała na skraju wanny, z beznamiętnym wyrazem twarzy, pozwalając by Mike przejeżdżał wilgotnym ręcznikiem po jej rękach. Ścierał tym resztki sadzy, kurzu i zaschniętej krwi. Zmazywał z niej także resztki strachu, obaw i poczucia, że to wszystko z jakiegoś powodu jej wina.
Czuła pustkę. Wszystko co się stało, było surrealistyczne. Całość dramatu, jaki rozegrał się chwilę temu, wydawał się fabułą filmu, w którego seansie uczestniczyła. Jednak rany, które na sobie nosiła świadczyły o tym, że grała w nim główną rolę.
- Mogę? - Usłyszała głos Michaela, który wskazywał na jej ramię.
Skinęła głową, a wkrótce mężczyzna odsunął materiał sukienki na bok, zjeżdżając opuszkami po ramieniu. Opatrywał jej rany. Dziewczyna co jakiś czas czuła na sobie, jego ulotne spojrzenie.
- Gotowe - odchrząknął, zbierając rzeczy.
- Jesteś w tym coraz szybszy - mruknęła, naciągając na ramię ubranie.
- Żałuję, że tyle razy musiałem cię opatrywać - przyznał.
Ułożyła dłonie na zimnych krawędziach wanny. Chociaż siedziała tu już kilka minut, ta pozycja wcale nie wydawała jej się niewygodna. Jednak powoli dochodziła do niej inna świadomość.
Była znów tak blisko Michaela. I jednocześnie - tak daleko.
- Pójdę do Charlotte - zdecydowała cicho.
Uniosła się, jednak w momencie pociemniało jej przed oczyma. Wystraszona, wydała z siebie cichy okrzyk, a jej ciało bezwładnie opadło na ścianę. Przed całkowitym upadkiem ochroniły ją silne dłonie Michaela, które stanowczo chwyciły ją pod boki.
- Wszystko okej?
Oczywiście, że nic nie było nawet w połowie okej. Yvette oparła głowę o zimne kafelki, czując nieznaczną ulgę. Przymknęła oczy. Wszystko ją bolało - każdy mięsień i każdy centymetr skóry, który palił ją niczym ogień. Tabletka, którą połknęła w samochodzie chyba właśnie traciła moc.
- Jesteś osłabiona - usłyszała O'Connora. - Chodź.
Poczuła jak jej stopy odrywają się od podłoża. Nim się spostrzegła Michael trzymał ją na rękach, tak delikatnie, a jednocześnie tak pewnie, że poczuła się bezpieczna. Bezpieczna, bo był tu właśnie on.
- Muszę iść do Charlotte - powiedziała głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
- Jedyne co musisz, to odpocząć. Scarlett dogląda twojej siostry. Jeśli coś będzie nie tak, da nam znać.
- Ale...
- Nie ma żadnych ale - odpowiedział, otwierając drzwi łazienki. - Musisz odpocząć. A ja dopilnuję, żeby tak było. Zasłużyłaś na to, by w końcu ktoś się tobą zaopiekował.
Yvette wstrzymała oddech, analizując jego słowa. Szukała w nich jakiegokolwiek sygnału, czegokolwiek, co mogłoby sugerować, że drwi. Wiedziała jaki jest. Myślała o tym, czego może oczekiwać, jakie ma w tym intencje. W końcu... te słowa do niego nie pasowały.
Przemierzyli ciasny korytarz, a potem znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu. Było tu tylko łóżko, na którym poza pościelą, leżała też czerwona koszulka i kraciaste spodnie od piżamy. Pod oknem stał stolik, a w rogu komoda. Podłoga zaskrzypiała, gdy Mike stawiał stopy na nierównym podłożu.
- Scarlett zostawiła ci coś na przebranie - powiedział, delikatnie stawiając ją na podłodze. Chociaż oderwał od niej ręce, wciąż unosił je kilka centymetrów od jej ciała, jakby bał się że znów straci równowagę.
– Dziękuję - powiedziała cicho.
- Poradzisz sobie?
Skinęła głową, na co on zrobił to samo. Wycofał się, jakby chciał dać jej przestrzeń. Odwróciła się powoli, oddychając głośno.
– Możesz?
Jej głos był cichy. Czuła się słaba i obolała. Gdy podłoga zaskrzypiała, zrozumiała, że nie patrzy. Sięgnęła do rąbka spódnicy i kiedy chciała podciągnąć ją, z jej ust wydobyło się syknięcie. Zanim zarejestrowała co się stało, Michael już był przy niej.
- Co się stało?
- B-boli - jęknęła.
Czuła się źle. Jak słaba, nic nie znacząca istota. Zawsze starała się być silna, a teraz tego muru nie było. Roztrzaskał się, niczym domek z kart, nie w momencie, kiedy to ona stała się celem. Ale w momencie, gdy najważniejsza osoba w jej życiu, została porwana poczuła się tak, jakby umarła.
- Pomogę ci.
- Jak? - Zdziwiła się, przerażona. - Nie będę się przy tobie...
- Spokojnie - mruknął. - Zamknę oczy.
Parsknęła, chociaż musiała włożyć w to sporo siły.
- Odwróć się. Sama zobaczysz, że nie podglądam.
Nie wiedziała, co nią kierowało, ale spełniła jego prośbę. Dostrzegła przymknięte powieki i spokój wymalowany na jego twarzy. Szczękę pokrywał mu zarost, a z tej odległości i w tym świetle, mogła dostrzec każdą drobną bliznę na jego policzku i nosie.
Patrzyła jak nieznacznie się pochyla i sięga materiału. Po chwili pociągnął go w górę. Wstrzymała oddech. Nie wiedziała, czy ta pomoc była konieczna, ale z jakiegoś powodu, chciała ją dostać.
W tamtym momencie była za słaba na to, by udawać, że Michael O'Connor, jej nie pociąga. Że nie pragnie jego uwagi, dotyku i obecności. Nie potrafiła dostatecznie przekonać sama siebie, że nie myśli o jego ustach czy dłoniach, które od jej rozgrzanej skóry dzieli tylko materiał sukienki. Wiedziała, że nie powinna. Nie po tym, co stało się w ciągu tych kilkunastu tygodni.
Gdy ściągnął jej sukienkę, wciąż miał zamknięte oczy. Stała przed nim jedynie w bieliźnie i chociaż powinna drżeć, jedyne co poczuła, to dziwny uścisk w żołądku. Uświadomiła sobie, że nigdy nie pokazała mu się w ten sposób, chociaż wiedziała i czuła, jak bardzo, przynajmniej kiedyś, tego chciał.
- Nie podglądaj - powiedziała i prawie kopnęła się za to w twarz. Jej głos, ten niewinny i zwykle subtelny, teraz przybrał niską, lekko uwodzicielską barwę.
Myślała: Jakim cudem!?
Usiadła powoli na brzegu łóżka, skupiając się na tym, by zrobić to ostrożnie. Znów spojrzała na jego twarz. Jego powieki nie drgnęły, za to widziała i słyszała, jak głośno przełknął ślinę. Nie chciała. Bardzo nie chciała, a mimo to zrobiła coś, o co by się nie posądziła w najśmielszych snach. Spojrzała na wprost, a jej wzrok spoczął na rozporku ciemnych jeansów.
Teraz to ona przełknęła ogromną gulę w gardle, uświadamiając sobie, w jak dwuznacznej są pozycji. Odrzuciła te myśli, odwracając wzrok. Naciągnęła na siebie koszulkę, ignorując ból w mostku i ramionach. Potem założyła spodenki.
– Już - powiedziała, podsuwając się do ściany.
- Zgasić światło? - Otworzył powoli oczy. - Czy chcesz spaś przy zaświeconym?
- A zostaniesz ze mną?
To pytanie padło, jak na jej gust, trochę zbyt wcześnie. Mike patrzył na nią chwilę, a ona czuła jakby strzeliła największa gafę życia. Musiała pamiętać o tym, że Mike nie był jej. W West Richmonds Fall ktoś na niego czekał. Tiffany. Znaczy Blair. Piękność o egzotycznej urodzie, która idealnie pasowała do kogoś, kto miał taką pozycję w mieście jak O'Connor. W żadnym razie nie powinna o to pytać, ani nawet myśleć o czymś takim.
- Chciałabyś?
O mało nie wyrwała się do twierdzącej odpowiedzi. Powoli podciągnęła nogi ku sobie, obejmując je rękoma.
– Yvette - kucnął, przez co ich oczy znalazły się na tej samej linii. - Chcesz, żebym został tu z tobą?
Nie umiała rozszyfrować jego wyrazu twarzy. Była w tym jakaś nuta desperacji, ale pozostała paleta emocji, pozostała dla niej niezrozumiała.
- Wiem, że proszę o za dużo - pociągnęła nosem, czując jak łzy zbierają się w kącikach jej oczu. - Ale to co się stało, było tak bardzo popieprzone. Nie wiem, czy chcę być teraz sama.
– Więc zostanę.
Yvette w jakimś stopniu ulżyło.
- Więc możesz zgasić światło.
Liczyła, że ciemność pozwoli jej nie skupiać się na tym, kto znajduje się obok. Wsunęła się pod pościel, a potem nastała ciemność. Ułożyła się, twarzą do ściany w towarzystwie charakterystycznego szmeru. Mike ściągał z siebie kurtkę, potem odpiął pasek od spodni. To był moment, w którym serce Yvette stanęło. Czy zamierzał spać przy niej w samych bokserkach?
– Będę tu cały czas - powiedział cicho, a ona poczuła jak materac ugina się pod jego ciężarem. Nie dotykał jej, a i tak miała wrażenie, jakby zrobiło się o kilka stopni cieplej. – Gdybyś czegoś potrzebowała, mów.
Myślała, że gdy tylko jej głowa dotknie poduszki, odpłynie. Wiedziała, że jest zmęczona, ale ilekroć zamykała oczy, widziała sceny poranka. Dwóch mężczyzn, którzy podjechali oznakowanym pojazdem pod ośrodek. To, jacy spokojni wydawali się, kiedy pomagali ulokować w jego wnętrzu Charlotte. Widziała ulice Chicago, kiedy przemierzali drogę do domu i nieoczekiwany wjazd w dziwną, nietypową uliczkę. Widziała, jak kierowca wysiada, nie odpowiadając na jej pytania. Znów czuła ten strach, gdy oczyma wyobraźni zobaczyła, jak jego miejsce zajął łysy osiłek, a mężczyzna, który siedział obok niej, przyłożył jej lufę do skroni. Drżała, a jej oddech przyśpieszył.
– Yvette - usłyszała zachrypnięty głos Michaela. - Chcesz... chcesz się... może... odwrócić... i....
Reynolds wiedziona jego sugestią i tak to zrobiła. Widziała zarys jego twarzy, oświetlony blaskiem Księżyca i to, jak rozciąga nad jej głową rękę.
- Wiesz... przytulić?
Michael O'Connor proponujący, że weźmie ją w objęcia, był dla niej tak samo niespodziewany, jak to, gdy w wieku dwudziestu jeden lat dowiedziała się, że mając owulację, można krwawić trochę tak, jakby właśnie rozpoczął się nowy cykl. Nie wiedziała, jak to się stało, że ominęły ją te informacje. I nie wiedziała, dlaczego Mike sugeruje, że mógłby ją tulić do snu.
- To nie będzie fair - odpowiedziała. - Ty masz dziewczynę.
Nie mogła zignorować bólu, który pojawił się w jej sercu.
– Dziewczynę?
- Tak, dziewczynę. Zapomniałeś?
- Nie rozumiem.
- Pamiętasz, co powiedziałeś pod tym wielkim biurowcem? - Ściszyła głos mimowolnie. - Ktoś na mnie czeka. Masz dziewczynę, wiem. Tą piękną, smukłą dziewczynę ze zdjęcia weselnego na profilu Izzy.
Przez chwilę trwali w ciszy. Yvette, która przyzwyczaiła się już do nikłego światła, zauważyła, że Mike miał na sobie koszulkę z długim rękawem. Zastanawiała się, czy ma też spodnie. Miała nadzieję, że tak, bo bała się co mogłaby zobaczyć o poranku.
- Boże, Yvette - westchnął głęboko. - Kłamałem.
- Słucham?
- Kłamałem. Perfidnie. W żywe oczy.
- Mówisz tak, żebym się przysunęła, tak?
Nie chciała mu wierzyć i wiedziała, że ma ku temu powody.
- Nie. Tym razem mówię prawdę, Yvette - podciągnął się do pozycji pół siedzącej. - Nie mam dziewczyny. A ta, o której mówisz jest... jest okropną suką.
To, co mówił całkiem się jej podobało. Było tym, co chciała usłyszeć. I może właśnie dlatego, myślała, Michael mówił takie rzeczy?
- Mam obawy, że kłamiesz - przymknęła oczy. - Raz mnie przyciągasz, potem odpychasz. I tak w kółko. Mówisz jedno, a potem drugie, które zaprzecza temu pierwszemu. Nie wiem już, co jest w nas...prawdziwe.
Nas. Yvette zadrwiła w środku. Przecież wiedziała, że nie było czegoś takiego.
- A ja wiem.
To zbiło ją z tropu. Milczała, czekając aż powie coś więcej.
- Wiesz co jest prawdziwe? W Tobie i we mnie? - Zapytał chrapliwie, a ona była pewna, że patrzy w jej stronę. - Nie to, co mówimy. Nie to, co robimy. Tylko to... dokładnie to, co czujemy, a czego oboje nie chcemy i nie potrafimy nazwać.
Poczuła się tak, jakby ktoś wyssał całe powietrze z pomieszczenia. Zabrakło jej tchu. Nie sądziła, że usłyszy od Michaela takie słowa. Analizowała je w myślach, wsłuchując się w jego spokojny oddech.
- Być może - odpowiedziała po dłuższej chwili.
- Pomyśl o tym co czujesz i zdecyduj, czy chcesz się przysunąć, czy nie. Kiedy myślę o tym, co czuję, a uwierz mi, kiedy to robię, mam ochotę kopnąć się w brzuch - w jego głosie słychać było nutę rozbawienia - wiem, że chciałbym, żebyś to zrobiła.
Yvette miała ochotę się rozpłakać. Po raz pierwszy od wielu godzin nie ze strachu czy obawy, ale ze wzruszenia. Michael O'Connor sprawiał, że się wzruszała. A jednocześnie, bała się tego. Bo znała schemat, którym się posługiwał. Push and pull. Przyciągał, by odepchnąć. A każde pchnięcie bolało bardziej, niż poprzednie.
- Mam się przysunąć i tak po prostu zapomnieć o tym, ile gorzkich słów od ciebie usłyszałam? Jak zostawiłeś mnie pod wieżowcem, chociaż błagałam, żebyś tego nie robił? Mam ci to wybaczyć, bo teraz zdecydowałeś, że spędzisz przy mnie te kilka godzin?
Mike westchnął. Ciężko i przeciągle.
- Masz rację, tego nie da się zapomnieć. Wybacz, że w ogóle zaproponowałem. Lepiej idź spać, Yvette.
Zamknęła oczy. Czuła zawód. Pragnęła zapewnienia, albo wielu zapewnień, że to się nie powtórzy. Że tym razem, pozwoli jej być obok niego tak długo, jak będzie chciała. Ale Michael nie należał do tego typu ludzi. Nie składał obietnic, których nie mógł dotrzymać.
Z każdą minutą, było jej z tym tylko gorzej.
- Nienawidzę tego, co ze mną robisz! - Syknęła i w jednej chwili znalazła się u jego boku. Nim się spostrzegła, była uczepiona jego ciała, a znajomy zapach otulił jej ciało jeszcze mocniej.
Michael powoli i delikatnie położył rękę na jej plecach, obejmując ją. Miała wrażenie, że spomiędzy jego ust uleciało westchnięcie. Zganiła się w myślach. Przekonywała siebie samą, że tylko jej się wydawało.
- Zdaje się, że czuję podobnie - mruknął, układając podbródek na jej głowie. Czuła, że obejmuje ją i drugą ręką.
Nagle znalazła się pomiędzy jego ramionami i poczuła się tak dobrze, jakby zdjął z niej ciężar bólu. Fizycznego i psychicznego.
- To chore, że lgnę do ciebie jak mucha do miodu - mruknęła. - A jednocześnie... jednocześnie...
- Spokojnie - odpowiedział. - Nie tłumacz tego. Nie musisz. Nie oceniam cię, bo sam najchętniej przyczepiłbym się do ciebie, żeby móc być blisko ciebie.
- To nie jest możliwe, żeby ten wielki, gruboskórny O'Connor mówił takie rzeczy.
Jego klatka piersiowa uniosła się rytmicznie, gdy się zaśmiał.
- Gdyby tydzień temu, ktoś powiedział mi że będę mówił takie rzeczy, też bym nie uwierzył. Ale wiesz co? Uświadomiłem sobie dziś coś kurewsko bolesnego. Poczułem, że mogę cię na prawdę stracić. Nie tak, jak dotychczas. Uświadomiłem sobie, że mogę już nigdy cię nie zobaczyć. Żywej. I to... to mnie zmroziło. Albo raczej - wylało mi na łeb kubeł lodowatej wody.
Yvette poczuła uścisk w sercu. Nagle, powieki zaczęły jej ciążyć.
- To... popieprzone.
- Racja - skinął głową. - Chciałbym to wszystko jakoś naprawić.
Przymknęła oczy. W jego ramionach poczuła się błogo. Odrzuciła obawy, napawając się chwilą. W końcu mogła się nie powtórzyć.
- Co masz na myśli?
- Jest kilka rzeczy... kilka rzeczy, które muszę ci powiedzieć - jego głos nieznacznie się zmienił. Stał się twardszy. - Muszę ci wyjaśnić tak wiele i wiem, że to nie jest odpowiedni czas. Jeśli mi pozwolisz, gdy już odpoczniesz i nabierzesz sił, opowiem ci o wszystkich tych rzeczach, które sprawiły, że... cię skrzywdziłem. A wtedy będziesz mogła zdecydować, co chcesz z tym zrobić.
- Tak? - Odparła sennie. - Skąd mam wiedzieć, że kiedy obudzę się rano, nie wróci Mike -dupek, który powie mi jedynie to, że ma mnie gdzieś?
Zacieśnił nieznacznie uścisk wokół niej, zbliżając usta w stronę jej ucha:
- Ponieważ obiecuję ci, że ten idiota już nie wróci.
Wstrzymała powietrze. To było jak piękny, nierealny sen. Ale było prawdziwe. Było, bo gdzieś w trakcie rozmowy, jej ręka opadła na pierś Michaela. Dziewczyna czuła jak bije mu serce i wiedziała, że to rzeczywistość.
- Mike... - uniosła nieznacznie głowę, chcąc by ich spojrzenia się spotkały, chociaż w tej ciemności nie miała pewności, że tak się stało. - Ty nigdy nie obiecujesz, jeśli...
- Obiecuję ci to, bo wiem, że to się nie stanie. On nie wróci - jego oddech owiewał jej twarz w znajomy sposób. - Wiem, że nie może. Myślałem, że kiedy sprawię, że zaczniesz mnie nienawidzić, zrobię ci przysługę. Ale wiem, że jedyne czego ci przysporzyłem to ból. A od momentu, kiedy zrozumiałem, jak wiele miałaś go w swoim życiu, nie chciałem ci go dokładać.
Yvette chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobyło się jedynie przeciągłe ziewnięcie. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Na prawdę powinnaś zasnąć - powiedział z nutą troski. - Uwierz mi, że sen to najlepsze co teraz możesz sobie zafundować.
Skinęła głową. Nie miała już siły na dalszą rozmowę. Nie tylko przez to, jak bardzo pokiereszowana była. To, co usłyszała sprawiło, że poczuła się wypompowana także emocjonalnie. Michael chciał się zmienić. Chciał zmienić to, co było między nimi. I jeszcze sama nie wiedziała, co to dokładnie oznacza, ale czuła, że chce być tego częścią.
Tuż przed tym, gdy zasnęła do jej głowy wpadła myśl.
- Wszystkiego najlepszego - wyszeptała niewiele głośniej od szeptu. - Wiem, że lubisz urodzin, ale wiedz, że życzę ci wszystkiego co najlepsze.
Czuła na swojej twarzy jego oddech. Na chwilę świat zatrzymał się w miejscu. Spowici ciemnością, zrzucili maski, za którymi chowali się od tak dawna.
- Od zawsze, wszystkim co najlepsze - zaczął, a jego słowa osiadały miękko na jej sercu. - Byłaś mi ty, blondyneczko.
------
Mam nadzieję, że tym razem, Wasze serca się rozpływają <3
Zobaczymy, na jak długo! ;*
See you soon! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top