|25| Michael O'Connor
– Gdzie tym razem wychodzisz?
Blair wpatrywała się w niego natarczywie. Przywykł do tego typu spojrzeń, jednak jej ciemne oczy drażniły go jak mało kiedy.
Pieprzona Blair Hamilton.
– Mam kilka spraw do załatwienia – wyjaśnił, naciągając na siebie bluzę. Omiótł wzrokiem podłogę, żałując że nie może polegać nawet na sobie.
Jego ciało znów go zdradzało.
– Spraw? – Dziewczyna patrzyła jak Mike zapina pasek ciemnych jeansów. – Jeśli te sprawy sięgają Chicago to....
– Zamknij się! – Warknął.
– Zawsze się irytujesz, kiedy o niej wspominam – Blair wygrzebała się w pościeli, narzucając na siebie szlafrok. – Zupełnie tak, jakbyś miał coś na sumieniu. A jeśli tak jest, wiesz co będę zmuszona zrobić – cmoknęła z wyższością.
– Daruj sobie – odpowiedział, skupiając się na zapięciu paska od spodni. – Dobrze wiesz jak działa ten biznes. Mamy akcję. Poważną. Nie będzie mnie kilka dni.
– Dni? – Prychnęła. – Od kiedy wasze interesy rozwiązujecie kilka dni!?
– Od kiedy nazywają się Jack Crockett, lepiej?
Z tym argumentem Blair nie mogła zbyt długo walczyć. Nawet jeśli chciała.
Mike wyszedł z jej mieszkania, bez zbędnych pożegnań. Wciąż myślał o tym, jak rozwiązać jej sprawę, jednak nie przychodził mu do głowy żaden sensowny pomysł. Jeśli ona miała hak na niego, on musiał znaleźć coś na nią. Nie wiedział jednak czego i gdzie szukać.
Gdy tuż po zmroku wszedł do salonu, czuł na karku wyczekujące spojrzenie przyjaciół. Mieli jechać w nieznane, by narazić się dla niego i Yvette.
– Wszystko gotowe – potwierdził William. – Sprzęt sprawdzony, samochody zapakowane.
– Świetnie – podsumował Diego. – Co z Yvette?
Serce Michaela drgnęło, jednak nauczył się to ignorować.
– W bezpiecznym miejscu – zadeklarował Aaron.
– Mój człowiek nad nią czuwa – zaręczył O'Connor. Alex może nie był idealną osobą na to stanowisko, ale lepszej nie znalazł. – Zorganizował swoich ludzi, którzy bacznie przyglądają się całej ulicy.
Żałował, że nie mogli wysłać Aarona, by jej pilnował. Rozumiał jednak, że jechali w obcy teren. Do miasteczka oddalonego kilkadziesiąt kilometrów za West Richmond Falls. Aaron był potrzebny im, zaś Yvette musiała poradzić sobie sama. No, prawie sama.
– Dajemy sobie dzień na zapoznanie terenu – przypomniał Diego. – Następnie przypuszczamy bezwzględny atak. Nie zostanie tam kamień na kamieniu.
– Według informacji Scarlett stacjonują w starym hotelu na skraju miasteczka – przypomniał Ryan. – Nie udało jej się odnaleźć niczego, co mogłoby wskazać rozkład pomieszczeń. To stary typ budowy, możliwe że w średnim stanie technicznym. Możemy założyć, że znajdziemy tam sporych rozmiarów pomieszczenia parterowe, zaś te wyższe powinny być jak sypialnie.
– Rozglądniemy się na miejscu - zawyrokował Diego, zakasując rękawy. – Panowie, czeka nas trudne zadanie. Niezależnie od tego, co się wydarzy, musimy pamiętać, że jesteśmy w tym razem. Jeden za wszystkich – jego wzrok przetoczył się po każdym z mężczyzn – wszyscy za jednego.
Skinęli głowami.
– Nie powinienem was w to wciągać – wyprostował się. – Nigdy bym tego nie zrobił, gdyby... gdyby chodziło tylko...
Zaczął się plątać. To on był winien tego, że Crockett zarządził odwet. To on sprawił, że jego matka zmarła. To powinna być tylko jego sprawa, jednak w grę wchodziło także życie Yvette Reynolds. Przysiągł sobie, że tym życiem nie będzie ryzykować.
– Wiemy, Mike – zapewnił Archer, bratersko łapiąc go za ramię. – Gdyby chodziło tylko o ciebie, zrobiłbyś wszystko, żebyśmy nie dowiedzieli się gdzie i po co jedziesz.
– A potem musielibyśmy szukać twojego ciała po rowach, bo byłbyś zbyt dumny na to, żeby poprosić nas o pomoc – dodał Matthew, podnosząc się z kanapy i podszedł do nich.
– Na szczęście jest ona – wtrącił Aaron.
– Jedyna na świecie rzecz, która każe ci sięgać po zdrowy rozsądek – Will szturchnął go w bok, opierając się o jego ramię w luźnej postawie.
– Dzięki temu jesteśmy w stanie uratować też ciebie – Ryan stanął obok, zakładając ręce na piersi.
Mike nawet nie zauważył, kiedy stał się tak wyraźną i znaczącą częścią zespołu.
– My wiemy, Michaelu – podsumował Diego. Jego wyraz twarzy był pewny i stanowczy. – I nie mamy ci tego za złe.
– Ani nie uważamy cię za miękką faję – zaśmiał się Will.
– Za zakochanego szczeniaka też nie – wtrącił Archer z wyraźnym rozbawieniem.
O'Connor chciał coś powiedzieć. Jego mechanizmy obronne miały ochotę protestować, jednak z jakiegoś powodu milczał. Była to jednak cisza, która w niezrozumiały sposób wcale nie była męcząca.
Byli obok niego, obnażając prawdy, których nie chciał przyjmować. Jednak w tym momencie było coś braterskiego, co znacząco go budowało. Ta chwila łaskotała jego duszę w przyjemny sposób.
– Dobra – odchrząknął, potrząsając głową. – Jedziemy.
Udał, że nie widzi porozumiewawczych uśmieszków i spojrzeń, jakie wymienili między sobą jego przyjaciele. Jednak był im za to wdzięczny.
***
Dotarli na miejsce w środku nocy. Mieli nadzieję przespać się w motelu na skraju miasteczka, rozejrzeć się po okolicy i przypuścić atak następnego wieczora. Gdy Mike zaciągał się dymem przed budynkiem, dołączył do niego Archer. Rozmawiali o zupełnie błahych sprawach, zupełnie jakby niebo nie waliło się na ich głowy.
– Tu jesteś – westchnął wyraźnie poddenerwowany Aaron. – Wszędzie cię szukam.
– Powinieneś pomyśleć o tym miejscu najpierw – zauważył.
– Mniejsza o to – westchnął. – Powinieneś zadzwonić do Yvette.
– Po co? – Ściągnął brwi. – Jeśli chcesz wiedzieć, czy nic jej nie jest, zaraz zadzwonię do Alexa...
– Podejrzewam, że coś mogło... – nabrał powietrza w płuca. – Rozmawiałem z nią chwilę temu. Brzmiała dziwnie.
– Dziwnie jak na Yvette czy dziwnie dziwnie? – Zaśmiał się.
Znał jej humorki, a przed oczami stanęło mu wspomnienie, gdy jakiś czas temu uderzyła go patelnią w głowę.
– Była wścibska. Jakby wypytywała mnie o to gdzie jesteśmy i co robimy. Co chwilę do mnie wydzwania, ale nawet nie odbieram.
– To chyba nic nowego – prychnął Archer. – Reed robi to samo.
– Ale Reed to twoja dziewczyna, a Yvette... – Aaron urwał w połowie zdania, jakby nie wiedząc, jak może określić Reynolds. – Pilnowałem ich zdecydowanie więcej razy, niż chciałem. Wiem, że nie są idiotkami. Wiedzą, że nie zdradzę im nic. Już zwłaszcza przez telefon.
– Może się martwi – wzruszył ramionami Archer. – W końcu chodzi też o jej życie.
Michael zaciągnął się fajką z namysłem, zaś Aaron uciekł wzrokiem.
– Co? – Hale przeskakiwał między nimi wzrokiem. – Nie powiedzieliście jej, że według ustaleń Scarlett, jeśli nie załatwimy dziś Crocketta i jego ludzi, oni załatwią ją jutro?
– Dokładnie w tych słowach chcieliśmy jej to powiedzieć – mruknął Mike. – Świetnie by to przyjęła.
– Chciałem – zaoponował Aaron. – Nie pozwolił mi.
– A to niby ja roztaczam nad Reed, jak to było... – udał, że się zastanawia. – Parasol ochronny, żeby przypadkiem nie skaleczyła się w dupę?
– Siadając na nożyczkach – dodał Michael, nic nie robiąc sobie z jego komentarzy. – Pamiętliwy jesteś.
– Dobra, stop. Konkrety – Hale podwinął rękawy do łokci. – Yvette nie jest świadoma zagrożenia, więc jak do licha, będzie na siebie uważać?
– Zatrudniłem od tego ludzi – zapewnił. Przypomniał sobie radość Alexa, który zamierzał odstrzelić łeb każdemu, kto wyda mu się podejrzany. – A ona? Nie jest nierozsądna. W większości sytuacji. Niewiedza jest jej sprzymierzeńcem, okej?
– A jednak węszy – Aaron potrząsnął telefonem. – Lepiej to sprawdzić.
– Aaron ma rację. A co jeśli spróbuje się czegoś dowiedzieć i natrafi na coś, na co nie powinna? Nie jesteśmy wcale daleko od Chicago...
– Czego oczekujecie?
– Znasz ją najlepiej z nas wszystkich – powiedział Aaron, a jego słowa szczerze rozbawiły O'Connora. – Zadzwoń i sam się przekonaj. Coś jest nie tak... Yvette nigdy nie pyta o to co zamierzamy robić, gdzie i kiedy.
Michael marzył o tym, by się położyć. Aby szybciej pozbyć się przyjaciół, postanowił wyciągnąć telefon. Kilka razy przeglądnął listę kontaktów.
– Cholera – mruknął. – To nowa karta. Nie mam tu jej numeru.
Dzielnie zniósł docinki Archera w tym temacie, gdy przepisywał z ekranu telefonu Aarona rząd cyfr. Yvette nie odbierała, a kiedy myślał o tym, by się rozłączyć w końcu usłyszał jej głos.
– H-halo?
Lekka chrypka, która okrasiła jej głos, tylko go upiększyła.
– Ymm... – żałował, że w ogóle to zrobił. – Cześć, to ja. Wszystko okej?
– Mike? – Jej głos był mieszanką trwogi, żalu i zdenerwowania. – Dlaczego dzwonisz z obcego numeru?
– Mój telefon się zepsuł – postanowił nie tłumaczyć tego zbyt obszernie. Wyrzucił peta przed siebie, by móc rozmasować sobie skroń. – Mam nową kartę.
Usłyszał jej ciche westchnięcie i szmer.
– Yvette, wszystko okej?
– Tak, tak – odpowiedziała. Była spięta. Nie mógł się jej dziwić. Potraktował ją paskudnie i zasłużył na ten głos pełen rezerwy.
– Aaron wspomniał, że dopytujesz – mruknął, zerkając na przyjaciół. – Nie rób tego. Nie warto.
– Nie dopytuję. Jestem po prostu... ostrożna.
– Żadna z naszych spraw już cię nie dotyczy – skłamał gładko, chociaż wiedział, że nie powinien. – Odpuść. To wszystko.
Chciał się rozłączyć, jednak jej ożywiony głos go powstrzymał.
– Tęsknię za Tobą, Mike.
Poczuł, jakby poraził go prąd. Nie spodziewał się usłyszeć takich słów. Nie po tym, jak powiedział jej tyle przykrych rzeczy.
– Przepraszam – pociągnęła nosem. – Nie mogę się doczekać, aż się zobaczymy, wiesz?
Uchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Patrzył pustym wzrokiem na przyjaciół, którzy w napięciu oczekiwali na wyjaśnienia.
– Ja... ja też...
Coś było nie tak.
– Wiesz o czym marzę? – Zapytała. – Żebyśmy znowu znaleźli się na tym wzgórzu. Jak tamtej nocy. Powinnam była cię zatrzymać, żebyśmy mogli to dokończyć... *
– Jasne... – zacisnął wolną pięść, jednocześnie układając usta w cienką linijkę. – Nie powinienem był odejść.
– Kończę – powiedziała cicho. – I przepraszam...
Zanim dopytał za co, połączenie zostało przerwane.
– Zrobiło się nawet romantycznie – zadrwił Archer, lecz zamilkł kiedy mężczyzna zgromił go wzorkiem.
Ale O'Connor wiedział, że nic z tych słów nie było tym, za co wziął je Hale.
– Co się działo na wzgórzu? – Zaciekawił się Aaron.
– Nie twój interes – warknął, odwracając się w stronę schodów.
– Ale chyba twój brał w tym udział, co?
Zbył te słowa milczeniem, ruszając do swojego pokoju. Komentarz Archera nie mógł go wyprowadzić z równowagi bardziej, niż to co powiedziała Yvette. Był pewien jednego: nigdy w życiu, nie odważyłaby się wspomnieć o tamtej nocy, gdyby nie była w zagrożeniu. Nie powiedziałaby, że tęskni.
Domyślił się wszystkiego. Ludzie Crocketta ją przetrzymywali. Zapewne, myśląc, że są blisko, polecili jej mówić takie rzeczy. Rzeczy, których nigdy by nie powiedziała. Ale po co? Być może, by sprawdzić jego lokalizację?
Przeklinał w myślach. Wiedział, że jako Kingsi mieli plan, jednak nie zamierzał się go trzymać. Pod osłoną nocy zamierzał odbić ją z rąk Crocketta, wiedząc że nie może czekać w tej sytuacji do jutra.
***
Przemierzył niemal bezszelestnie zarośnięty trawnik, a mrok, który spowił okolicę i chłód grudniowej nocy przeszywały go na wskroś. Trzymając dłoń na broni, przylgnął do ściany nasłuchując. Okolica była cicha. Do środka dostał się grzebiąc kawałkiem drucika w zamku. Przemierzał ciemne korytarze, na podłodze których walały się butelki, kawałki gazet i pudełek po pizzy. Ruszył w głąb, zadzierając głowę do góry. Był zdziwiony, że jeszcze nikt nie wyszedł mu naprzeciw. Ściągnął kaptur, odnalazł drzwi i pchnął je łokciem. Jego oczom ukazała się ogromna kuchnia, której chyba nikt nie używał. Woda kapała z kranu w równomiernym rytmie. W ostatniej chwili dostrzegł kątem oka ruch, dzięki czemu sprawnie uniknął ciosu.
Napastnik poślizgnął się, wpadając na zlew. Mike z sapnięciem zamachnął się, by zadać cios. Przez chwilę szarpali się w ciemności, aż w końcu Michael przypadkiem poruszył kran, z którego trysnęła woda.
– Kurwa – splunął, szukając zatyczki. Gdy w końcu ją znalazł, zlew zaczął wypełniać się wodą.
Przez chwilę okładali się, a każdy cios przepełniony był coraz większym gniewem. W końcu, gdy Mike poczuł spływającą po dłoniach krew, chwycił młodego napastnika za kark i z impetem wepchnął jego głowę w lustro wody. Szamotał się, ale Mike nie zamierzał go łatwo puszczać. W końcu, gdy opadł z sił, Mike odpuścił. Nie mógł się powstrzymać i zginając kolano, uniósł je ku górze. Usłyszał cichy chrzęst, a potem ciało napastnika opadło na płytki.
Mike nie zamierzał pytać. Miał w planie działać, bo bezpieczeństwo Yvette było dla niego priorytetem.
Nie wiedział ile czasu minęło, jednak w pewnym momencie, gdy znalazł się na piętrze usłyszał ją. Cichy płacz, który dobiegał zza dębowych drzwi musiał należeć do niej. Z rozmachem kopnął drzwi, wlewając do pomieszczenia słabe światło świetlówki z korytarza.
– Yvette, cholera – w jednym susie doskoczył do niej, a ona w przerażeniu wycofała się w kąt łóżka. Dostrzegł wywinięte w tył ręce, które zdobiły kajdanki.
– Mike? – Zapłakane oczy błyszczały od łez.
– Już dobrze – sięgnął do jej rąk, by rozprawić się z ciążącymi na jej nadgarstkach bransoletami. Na szczęście wciąż miał przy sobie drucik, którego używał wcześniej. – Wyciągnę cię stąd, obiecuję.
– Boże, Mike... – pociągnęła nosem. – Skąd wiedziałeś?
Gdy tylko kajdanki opadły na pościel, Yvette podciągnęła dłonie do twarzy.
– Domyśliłem się, gdy tylko zaczęłaś mówić o tamtej nocy. Nic ci nie jest?
– Ja... – pociągnęła nosem, ocierając twarz. Dostrzegł ciemne ślady na jej nadgarstkach.
Yvette rozpłakała się na dobre, więc ujął jej twarz w swoje duże i ciepłe dłonie.
– Chcę żebyś wiedziała, że niczego na świecie nie żałuję tak bardzo, jak ostatnich wydarzeń – wyszeptał z mocą. – Tego jak cię potraktowałem. Chciałbym wierzyć, że twoje dzisiejsze słowa były prawdą, ale wiem, że cię zmusili.
– Nic nie rozumiesz, Mike...
– Rozumiem aż nadto – zapewnił. – Odpłacę się tym, którzy cię tu sprowadzili. Przysięgam.
– To jest pierdolona pułapka, Mike! Nie powinieneś tu przychodzić!
– Proszę?
Odsunęła jego dłonie, mocno wbijając w jego skórę paznokcie.
– Yvette, to cholernie kiepska pora na fochy! – Uniósł się.
– Mike, nie uratujesz mnie – zaniosła się płaczem. Mówiła coś jeszcze, ale nie mógł jej zrozumieć.
Objął ją mocno, wtulając w swoje ciało. Nie wiedział jednak, kto potrzebował tego bardziej - ona czy on. Jej zapach koił jego zmysły.
– Nigdy we mnie nie wątp, skarbie – mruknął. – Zachowuję się jak ostatni kutas, ale nigdy nie pozwolę, by ktoś jeszcze zrobił ci krzywdę, jasne?
Wtedy rozdzwonił się jego telefon. Dostrzegając nieznany numer na wyświetlaczu, miał ochotę zignorować połączenie. Coś go jednak tknęło i odebrał.
– Czego?
– Michaelu O'Connorze – głos Crocketta wślizgnął się do jego ucha. – To doprawdy wspaniała zabawa obserwować, jak bawisz się w podchody niczym skaut. Jak widzę, odnalazłeś swoją małą dziewczynkę. W porządku. Jednak muszę cię o czymś poinformować – zaśmiał się nisko. – W tym budynku znajduje się także Charlotte Reynolds. Pierwszy pokój na drugim skrzydle.
Zrzedła mu mina. Dostrzegł po minie Yvette, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Jedna z nich może opuścić hotel razem z tobą. Druga zostaje. Pozwolę ci zabawić się w Boga, Michaelu. Kiedy się rodziłeś, jakiś konował podjął decyzję, że to twoje życie jest cenniejsze. To był błąd, z którym to ja żyję do teraz! Ale ty? Ty... Ty wybierz mądrze. Zdecyduj, która z nich przeżyje, a która zginie.
– Jesteś popierdolony – syknął, zaciskając ręce na telefonie.
– Nie znasz moich wszystkich możliwości – powiedział z wyższością. – Żeby przyśpieszyć twoją decyzję, wciskam guzik... – urwał, a Mike wstrzymał oddech. Widok płaczącej Yvette rozdzierał jego serce. – Spięcie w elektryce – westchnął. – Stara instalacja, rozpadająca się budowla. Wypadki chodzą po ludziach, prawda?
– Ty... – warknął.
– Za kilka minut pożar obejmie cały budynek. Musisz się pośpieszyć, jeśli chcesz by chociaż jedna z nich dożyła twoich dwudziestych piątych urodzin. Tik, tak, tik tak... Równo o północy będzie już po wszystkim. Mały prezent ode mnie.
Zerknął na zegarek. Niecałe piętnaście minut. Mike wiedział, że musi zrobić wszystko by wyprowadzić je obie. Żywe.
– Moi ludzie obstawiają budynek – poinformował. – Jeśli złamiesz zasady, obie dostaną kulkę w łeb. Zupełnie jak twój pieprzony ojciec. Miłej zabawy, Michaelu!
Rozłączył się, a serce Michaela roztrzaskało się w drobny mak.
================
Po długiej przerwie wracamy!
Koniecznie dajcie znać co myślicie ;*
Buźka! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top