|23| Michael O'Connor
OSTRZEŻENIE!
Rozdział zawiera fragmenty, które mogą być nieodpowiednie dla młodszych czytelników oraz osób szczególnie wrażliwych na wątki powiązane z przemocą seksualną lub brutalną odmianą współżycia oraz samookaleczaniem.
-----------
Chłodne powietrze wcale nie sprawiło, że ból zniknął. Michael czuł go w każdej komórce ciała. Widok innego mężczyzny obejmującego Yvette, był niczym sztylet wbijany w serce. Nie czuł takiego bólu nawet wtedy, gdy trzy lata temu jego organy pękały.
– Mike!
Miał wrażenie, że słyszy jej głos. To było jak dobicie, jak pieprzony ostateczny cios. Gdyby nie złapała go za ramię, zapewne nigdy by nie uwierzył, że to ona.
– Dlaczego uciekasz? - Zapytała, a jej oczy błysnęły przerażeniem. Szybko zdjęła dłoń z jego ciała.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak właśnie wyglądał. Groźnie i mrocznie. Ukazywał dokładnie takie oblicze, jakie przygotowywał dla każdego swojego wroga.
Tak. Yvette Reynolds była jego wrogiem. Bo dla O'Connora od zawsze i bezsprzecznie, to właśnie miłość była największym przeciwnikiem.
– Idź do swojego chłopaka - powiedział zimno, czując jak jego serce porasta lodem. - Rozumiem, że moje ostrzeżenia na niewiele się zdały. Ale w porządku. Jesteś dorosła. Masz prawo decydować.
– O czym ty mówisz?
Prychnął.
– Prosiłem cię – zmrużył oczy, a całe jego ciało się napięło. – Prosiłem, żebyś uważała. Ale dla ciebie to wszystko, co zrobiłem dla twojego bezpieczeństwa, to pieprzone nic! W porządku! Umawiaj się z nim ile wlezie! Nic mi do tego!
– Ale... ale to nie... – jąkała się, jakby nic nie rozumiejąc.
Żegnali się już wiele razy. Pamiętał każdy z nich. Zawsze z nadzieją, że to będzie ostatni raz. Początkowo nawet mu to odpowiadało, ale z czasem było gorzej. Ostatnie pożegnania bolały, a Michael wiedział, że każde z nich wywołuje nadzieję.
Nadzieję, którą chciał zabić.
– Rób co chcesz - warknął, zgrzytając zębami. – Zostawiłem dla ciebie wszystko. Cały biznes w mieście przewrócił się na ryj, bo przyjechałem tutaj, żebyś była bezpieczna. Ale ty... jesteś tak cholernie nierozsądna! – Mimowolnie zacisnął pięści.
– Boję się, kiedy taki taki jesteś – przyznała drżącym głosem.
Widział jej strach, który ją pochłaniał. Znów karmił się jej paniką, chociaż wiedział, że nie powinien. W tamtym momencie chciał, by go nienawidziła. Bo nienawiść była prostsza niż to, co zobaczył w jej oczach w noc, w którą tak po prostu wtuliła się w jego ciało.
Nienawidził tego, czego nie rozumiał. Nienawidził miłości, a raczej tego, co z nim zrobiła. Tego, że się zakochał. Tego, jak kurewsko bolało to, że wybrała innego, chociaż właśnie tego jej życzył. By ułożyła sobie życie przy kimś innym, niż on. Jednak jej wybór z jakiegoś powodu wcale go nie uspokoił.
Był podejrzliwy wobec Chestera, zaborczy wobec Reynolds. I właśnie to drugie sprawiło, że pomyślał inaczej o całej sytuacji. Czy spojrzałby na kogokolwiek przy jej boku łaskawie?
Wątpił. Podważyłby każdy jej wybór. Zawsze i wszędzie.
– Od zawsze powinnaś się mnie bać, Yvette – syknął.
– Mike, o co ci chodzi? – Zapytała, bliska łez. – Nie wiedziałam, że tu przyjdzie. Ja nawet go nie zapraszałam i...
– I to nic nie zmienia – wszedł jej w słowo. – Zrobiłem swoje. Pozbyłem się ludzi, którzy chcieli cię skrzywdzić.
– Poważnie?
Miał wrażenie, że delikatnie odetchnęła z ulgą. Jej spięte ramiona rozluźniły się. Kiedy jednak zimny wiatr dmuchnął prosto w jej twarz, na powrót się skuliła.
– Tak.
To był ciężki czas, ale w końcu mógł to powiedzieć. Pozbył się ludzi Jacka Crocketta. Przynajmniej stąd. Teraz musiał rozprawić się z całym ich gniazdem. Na terenie West Richmond Fall. Na jego warunkach.
Michael O'Connor nie był kimś, z kim warto było zadzierać. Każdy musiał to wiedzieć.
– Boże, dziękuję...
Zrobiła krok do przodu, jednak powstrzymał ją gestem dłoni.
– Tu moja rola się kończy. Wracam do domu. Chłopaki również.
Uchyliła lekko kształtne wargi. Michael zignorował to, jak bardzo pragnął się w nie wpić. Yvette nie była dla niego. Nie mógł sobie wybaczyć, że pozwolił sobie myśleć, iż jest inaczej.
– Zostaję... sama?
Zaśmiał się bez wesołości.
– Sama? – Nie krył pogardliwego tonu. – Zdecydowanie nie jesteś sama – wskazał podbródkiem mężczyznę, który właśnie wyszedł z budynku. – Lepiej do niego wracaj. Twój chłopak chyba nie jest zadowolony, że rozmawiasz z innym.
– Nie jest mój.
Miał to gdzieś. Nie był ślepy. Widział, jak się obejmują - zresztą nie raz. Widział, jak zachłannymi ruchami ją traktuje. Jakby była tylko jego, jakby chciał by żaden inny mężczyzna nie patrzył na Reynolds. Dobrze to znał.
Czuł dokładnie to samo.
– Idź – warknął.
– Michaelu, nie – jego imię w jej ustach brzmiało jak pierdolone zaklęcie. Albo raczej urok, który na niego rzuciła. – Nie pójdę. Nie tym razem.
Zacisnął usta w cienką linijkę. Dlaczego robiła mu to właśnie teraz? Dlaczego z tej wystraszonej i delikatnej dziewczyny, przerodziła się właśnie kobieta o spojrzeniu, tak pewnym, jak jeszcze nigdy? To nie mogło wróżyć niczego dobrego.
Uniósł brew, widząc jak jej spojrzenie tężeje.
– Popełniłam błąd, że posłuchałam cię trzy lata temu. Że wtedy odeszłam. Nie chciałam. Nie chciałam tego, rozumiesz!? – Podniosła głos, zupełnie nie zważając na ludzi, którzy przechodzili chodnikiem. – Chciałam... chciałam zostać z tobą! Dlatego nigdzie się stąd nie ruszę. Nie teraz.
– Niby dlaczego? – Zapytał, chociaż bał się jej odpowiedzi.
Pociągnęła nosem, a jej policzki nabrały rumieńców.
– Bo bardziej niż czegokolwiek na świecie chciałam, żebyś to ty mnie dziś przytulił! – Odpowiedziała z żalem i nutą czegoś, co trudno było nazwać inaczej niż tym, przed czym sam się wzbraniał.
Była taka piękna, że na moment Michael stracił rezon. Wpatrywał się w nią, jak w najpiękniejszy obraz. Skupił się na oczach, których zieleń przyprawiała go o dreszcze. Na pełnych, kuszących ustach, które wymawiały jego imię, jak najgorętsza modlitwę. Na kosmykach jasnych włosów, które tworzyły wokół jej twarzy istną aureolę.
Była aniołem. Jego aniołem, który uratował go od śmierci trzy lata temu.
Tyle, że w tym dramacie jego rola sprowadzała się do roli samego Lucyfera. Był diabłem w najczystszej postaci i nawet tak niewinna istota, nie mogła tego zmienić.
– Nie odchodź – usłyszał jej głos, niewiele głośniejszy od szeptu, gdy przez dłuższy czas nie odpowiedział. – Zostań jeszcze ze mną. Potrzebuję cię...
Przełknął ciężko ślinę. To co chciał zrobić, kłóciło się z tym co musiał. W jego wnętrzu trwała walka, jednak nie dał po sobie poznać nawet cienia zawahania.
– W West Richmond Fall ktoś na mnie czeka – odpowiedział beznamiętnie, obserwując jak kolory odpływają z jej twarzy. Był diabłem - wiedział to. – Mam nadzieję, że nie zrobiłaś sobie nadziei.
Odwrócił się i ruszył przed siebie.
– A-ale... – usłyszał, jednak pozostał głuchy na jej głos.
Wiedział, że bezpowrotnie złamał jej serce. Wiedział, że teraz go znienawidzi. I chociaż to bolało, było bezpieczniejsze. Nie mógł kontrolować siebie i sowich uczuć, dlatego postanowił przejąć kontrolę nad jej emocjami.
Yvette Reynolds miała go znienawidzić. I właśnie to uczynił.
***
– Wciąż szukają Fay – Diego upił łyk kawy, pochylając się nad stosem papierów.
Powrót do domu oznaczał skupienie się wyłącznie na biznesie. To on grał pierwsze skrzypce w życiu Michaela. Trzymał się tego kurczowo, ilekroć widział przed sobą załamaną Yvette.
– Zrobiliśmy wszystko, żeby nikt nas z tym nie powiązał – powiedział Mike. Wierzył, że tak właśnie było.
– To nie zwalnia nas z odpowiedzialności – Diego spojrzał po wszystkich wymownie. – Nie możemy popełnić błędu. Jak sprawa z Jackiem? – Powrócił wzrokiem do O'Connora.
– Biorąc pod uwagę, że to przez jego ludzi córka Robersta wącha kwiatki od spodu, musimy działać.
Skinął głową.
– Jeśli to zaplanowali, nie cofną się przed niczym – wtrącił William. – O mało nie zabili Yvette, a jej nawet tu nie ma.
Całe jego ciało drgnęło na sam dźwięk jej imienia.
– Załatwiliśmy to. Nic jej nie grozi.
– Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy – odchrząknął Aaron. – To znaczy, nie żeby Chicago było złe. Ale fakt, że udało się wam zamknąć mordy kilku pachołkom Crocketta, nie sprawia że nie przypałęta się ktoś inny. Swego czasu nam pomogła. Nie powinna zostać sama.
Mike zacisnął pięści.
– Pilnuje jej mój człowiek – odpowiedział, chcąc by ten temat skończył się raz na zawsze. – Jakiś czas temu wynająłem Alexa. Ma na nią oko. W razie co, będzie raportował.
– Alex? – Tym razem przemówił Hale. Potarł podbródek, jakby intensywnie o czymś myślał. – Alex Fuentes?
Skinął głową, jednak nie uszło jego uwadze wymowne cmoknięcie przyjaciela.
– Co?
– Nic, nic – zaoponował Hale. – Po prostu nie ufam komuś, kto na widok banknotów dostaje pierdolca.
Mike prychnął.
– Alex wspierał nasze działania i nigdy mnie nie zawiódł – powiedział poważnie. – Podważanie moich decyzji, w kwestii mojej Yvette nie jest najlepszym rozwiązaniem, Archer.
W salonie zapanowała cisza. Michale zdał sobie sprawę z tego co powiedział. Patrzył na przyjaciół, wiedząc że i oni to wychwycili. Spiął się w sobie, zaciskając mocno pięści i zanim zdążył cokolwiek powiedział, głos Willa przeszył powietrze.
– Twojej Yvette?
DeVitto uśmiechnął się przebiegle, jakby z nutą triumfu. Matt zasłonił usta otwartą dłonią, dusząc w sobie śmiech, zaś Diego uniósł wysoko brwi. Z kolei Ryan, obserwował tę scenę z dystansem, czekając na ich dalszy rozwój.
– Też to słyszałem – powiedział Archer zawadiacko, zakładając ręce na piersi. – Nazwał ją swoją.
– Zamknij się – warknął, podnosząc się.
– Zdecydowanie powiedział "moja Yvette" – powiedział Matthew.
– Nie, to było dokładnie "mojej Yvette" – sprostował Ryan, zaciągając się jointem przy oknie. Wypuścił dym na zewnątrz, szczerząc się jak dziecko.
– Przymkniecie się, do kurwy! – Wrzasnął. – Chodziło mi o to, że sprawa z Yvette jest moja, jasne!?
Po salonie przetoczył się cichy szmer.
– Oczywiście – Will przewrócił oczami.
– Możecie, do chuja, ze mnie zejść?! – Oczy O'Connora pociemniały złowrogo.
– Tylko wtedy, jeśli przyznasz, że się zakochałeś – triumfował Archer.
Furia w żyłach Michaela szalała. Miał ochotę ruszyć na przyjaciela, mimo że wciąż pamiętał, co stało się ostatnio, gdy puściły mu nerwy. Mielił pod nosem przekleństwa, chcąc jakkolwiek zrekompensować sobie to, co najchętniej by zrobił.
– Gdyby ją kochał, nie doprowadziłby jej do rozpaczy – odetchnął Aaron, mrużąc oczy. – Widziałem to wszystko. Zostawił ją na chodniku, ani na moment nie odwracając się w jej kierunku, kiedy zaczęła płakać. Nie zareagował, kiedy go wołała. Gdyby ją kochał, nic z tych rzeczy, które się wtedy stały, by się nie wydarzyły.
Michael wiedział, że moment, w którym zostawił Reynolds pod wieżowcem, nie był łatwy. Nie sądził jednak, że to wszystko wyglądało tak źle, że nawet Aaron nie potrafił ukryć nuty obrzydzenia w głosie.
Coś zakuło go w sercu, jednak pocieszał się myślą, że dzięki temu odsunął od siebie miłość Yvette. A kiedy ona przestanie darzyć go uczuciem, jemu na pewno będzie łatwiej przestać czuć do niej zbyt wiele. Ślepo w to wierzył.
Nie wiedział przecież jak działa miłość. Nie wiedział, że jest oporna na wszelkie działania. Ta, trwała w sercu niezrażona. Można było skazać ją na cierpnie, na śmierć w męczarniach i usychanie z tęsknoty. Jednak była niestrudzona. I o tym, miał się dopiero przekonać.
– Czy możemy wrócić do poważnych spraw? – Zapytał, ignorując wszystko inne.
I tak właśnie zrobili. Spędzili kolejne godziny w salonie, pochylając się nad mapami i raportami, które przygotowała Scarlett. Starali się przewidzieć nieprzewidziane. I zabezpieczyć przed wszystkim, co mogłoby pójść nie tak.
W końcu ten biznes, nigdy nie był łaskawy.
***
Blair otworzyła mu drzwi w za dużej, luźnej koszulce. Jej ciemne włosy odznaczały się na tle białego materiału, a oczy błysnęły niebezpiecznie.
– Przyszedłeś – zauważyła chłodno. – Zawsze to robisz, chociaż uprzednio próbujesz mnie upokorzyć. Wiedz, że nie dam sobą pomiatać.
Nie odsunęła się, wciąż zasłaniając przejście. To było nowe doświadczenie, bowiem Hamilton zawsze przyjmowała go z otwartymi ramionami, a Mike zawsze dodawał w myślach również wzmiankę o rozchylonych dla niego nogach.
– Kiedy pracuję, nie jesteś priorytetem – zauważył. – Dobrze wiesz, że tak działa ten świat.
– Czy kiedykolwiek byłam dla ciebie priorytetem?
– Poważnie chcesz znać odpowiedź?
Nigdy nim nie była. Była gdzieś w połowie jego hierarchii, jedynie z uwagi na wspólne dzieciństwo. Wciąż jednak pamiętał, że sprzedawała jego wybryki ojcu, któremu niańczenie nastolatka wcale nie było na rękę.
– Poważnie chcesz wiedzieć, co się stanie, kiedy powiesz: nie?
Michael po raz pierwszy pomyślał, że błysk w jej oku zwiastuje kłopoty. Była zdeterminowana i zimna, a ta gorsza pula genów, którą odziedziczyła po ojcu, wyraźnie się uwydatniła.
– Próbujesz mnie straszyć? – Zadrwił.
– Skąd. Uświadamiam cię, Michaelu, że to twoja ostatnia szansa. Wiem o tobie bardzo dużo i nie zawaham się użyć tej wiedzy.
– To szantaż?
Zaśmiała się sztucznie, zakładając ręce na klatkę piersiową.
– Przychodzisz do mnie, kiedy zbyt intensywnie o niej myślisz, kiedy daje ci kosza albo kiedy nie możesz znieść myśli o tym, że jest daleko. Oboje wiemy, że nie jest dla ciebie, dlatego wracasz pod moje drzwi, a ja wpuszczam cię do środka – oblizała usta, przyglądając mu się uważnie. – Radzę ci dobrze przemyśleć następny krok, O'Connor. Otwieram je dla ciebie ostatni raz, jeśli powiesz mi, że ten schemat jeszcze kiedykolwiek się powtórzy.
– Co masz na myśli? – Starał się opanować niepokój, który rósł z każdą sekundą. Oczy Blair błyszczały złowrogo, a triumfalny uśmiech zdobił jej pełne usta.
– Olałeś mnie dla niej – podsumowała z obrzydzeniem. – To uwłaczające dla kogoś takiego jak ja. Zaręczam ci Michaelu, że moja tolerancja na to spadła do zera. Pamiętaj z kim masz do czynienia.
W jednej chwili przyparł ją do otwartego skrzydła drzwi. Przyszpilił ją do kawałka drewna, a jego oddech przyśpieszył.
– Masz jakiś problem, Blair?!
Zadarła podbródek pewnie. Nie reagowała nawet na to, że mocno wbijał jej palce w ramiona. Wydawała się nie czuła na ból.
– Tylko jeden – warknęła. – I wiedz, że nie cofnę się przed niczym, by się go pozbyć.
– O co ci chodzi!?
– Wybieraj, Mike – rzuciła ostro. – Albo ja, albo ona.
Coś w nim zawrzało.
– Niby dlaczego miałbym to robić?
– Bo nie zamierzam być na drugim miejscu – warknęła oschle. – Wiem, czemu to robisz. Przychodzisz tu, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia – syknęła. – Twoja chora osobowość uważa, że pieprzenie się tylko ze mną, jest lepsze, niż pukanie przypadkowych lasek w klubach. Myślisz, że dzięki temu jesteś kryty, że w jej oczach, będziesz przez to czysty. Więc jeśli nie jestem priorytetem, nie będę dłużej twoją dziwką!
Zacisnął wargi, oddychając szybko przez nos. Jej słowa były prawdą, której nigdy nie uformował nawet w jedną, przelotną myśl.
– Do czego zmierzasz, Blair? – Wychrypiał nisko.
Nie zamierzał mówić jej, że Yvette musi pozostać wspomnieniem. Nauczył się, by zbyt wiele nie mówić nikomu, kto nosił nazwisko Hammilton, jednak mgliste wspomnienie podpowiadało mu, że być może kiedyś, powiedział o jedno słowo za dużo.
Tylko dlatego wciąż stał nad nią, ze wszystkich sił próbując powstrzymać złość.
– Stawiając ją, ponad mną spisujesz na siebie wyrok, skarbie – zacmokała wymownie. – Nie zamierzam być upokarzana. Wszystko co o tobie wiem, wszystkie dowody jakie mam...
– Dowody?
Michael poczuł dziwny niepokój. Mrowił go gdzieś od środka w sposób, który nie pozostawiał złudzeń.
– Ojciec nauczył mnie, że jeśli nie da się czegoś po dobroci, trzeba wziąć to siłą – uśmiechnęła się triumfalnie. – Moja siła tkwi w twojej słabości, Mike. W twoim uwielbieniu do whisky, gdy coś idzie nie tak i mówieniu pod jej wpływem tego, co powinno zostać tajemnicą – spojrzała na niego spod kurtyny długich rzęs, a potem zniżyła głos do mrocznego szeptu. – Wiem co zrobiłeś Fay i nie zawaham się przed tym, by wyszło to na światło dzienne.
O'Connor nabrał powietrza w płuca. Nie tego się spodziewał. Nie sądził, by była zdolna do czegoś takiego. W tamtej chwili zinterpretował błysk w jej oku. Miała na niego haka, a ponieważ znał ją nie od dziś, wiedział że wykorzysta to jeśli nadarzy się okazja.
– Chcesz mnie wydać psom? – Rzucił przez zęby.
– Tylko wtedy, gdy mnie do tego zmusisz – powiedziała z wyższością.
– Jesteś śmieszna – prychnął. – Grozisz mi, mimo że wiesz, że mam przy sobie spluwę i myślisz, że nie wykorzystam jej, jeśli dalej będziesz próbować ze mną pogrywać.
Blair roześmiała się niezrażona.
– Nie zapominaj, że od urodzenia obracam się w tej brudnej grze. Ubezpieczyłam się – powiedziała pewnie. – Jeśli cokolwiek mi się stanie, materiały i tak dotrą tam, gdzie trzeba. To twój wybór, Mike.
– Materiały? Jakie materiały, do cholery!?
Uniosła rękę, w której miała telefon. Zręcznie go odblokowała a potem z głośnika popłyną jego zachrypnięty głos:
– Zabiłem Fay Roberts – nastała chwilowa cisza. – Niewinną, małą Fay Roberts.
Przełknął ciężko ślinę. Miał ochotę zrobić jej krzywdę, a potem zrobić coś sobie. Jak mógł być tak głupi.
– Pożałujesz tego – syknął.
– Doprawdy? – Zapytała z drwiną. – Twój sekret jest u mnie bezpieczny, Mike. Znasz mnie. Nie jestem tak podła. Tylko od twojej decyzji zależy, czy pozostanie to między nami.
Milczał. Od zawsze wiedział, że nie należy ufać kobietom. Jego życie było prostsze, kiedy żadna z nich nie przebywała dłużej w jego życiu. Żałował, że odświeżył tę znajomość.
– Czego chcesz?
Puścił ją gwałtownie. Miał ochotę wyrządzić jej krzywdę, by nigdy więcej nie musieć jej oglądać. A to sprowadziłoby na niego kolejne kłopoty.
– Ciebie, Michaelu – powiedziała nisko, podchodząc do niego. Teraz to ona ułożyła dłonie na jego barkach, zmysłowo przechylając głowę na bok.
Patrzył na nią, czując pogardę - zarówno do niej, jak i samego siebie. Czuł nienawiść do siebie, swojego życia i po raz pierwszy w życiu pomyślał, że byłoby lepiej, gdyby spłoną razem z całym portem trzy lata temu.
– Jeśli wejdziesz i pokażesz mi, że wybierasz mnie – uśmiechnęła się kokieteryjnie – wszystko będzie tak, jak trzeba. Jeśli jednak wyjdziesz, albo jeszcze kiedykolwiek dasz mi odczuć, że ta idiotka jest ode mnie lepsza, sprawię że wylądujesz na samym dnie. Ty, twoi koledzy a być może, nawet sama Yvette. Nie będę miała żadnych oporów, Mike.
Gwałtownie chwycił ją za kark, przybliżając jej twarz do swojej. Wydawała z siebie zduszony jęk, jednak jej oczy hardo wpatrywały się w jego tęczówki. Był wściekły, jak jeszcze nigdy dotąd.
– Nienawidzę cię, Blair – syknął z mocą. – Jesteś pieprzoną pomyłką mojego życia. Mam nadzieję, że karma do ciebie wróci.
– Karma? Prędzej bałabym się, że dosięgnie ciebie – zwilżyła usta czubkiem języka, po czym spojrzała na niego wyzywająco. – Kogo wybierasz, O'Connor? Decyduj!
Przejechał językiem po zębach, oddychając nierównomiernie. Michael wiedział, że wcale nie ma wyboru. Nie, kiedy przedstawiła to wszystko w taki sposób. Nie, kiedy na szali postawiła dwie jedyne rzeczy, na których mu zależało: na Kingsach i Yvette.
Gwałtownie wpił się w jej usta, chcąc by się przymknęła. Pchnął ją do wnętrza domu, zamykając nogą drzwi. Te trzasnęły głośno, jednak to zignorował. Chwycił dziewczynę i uniósł tak, by mogła opleść go w pasie. Zrobiła to chętnie, a z jej gardła wydobył się cichy pomruk. Dotarł do sypialni i rzucił ją na łóżko.
– Dobra decyzja, kochanie – mruknęła wymownie, śledząc jego ruchy wygłodniałym wzrokiem.
Zamknął jej usta swoimi, mocno zaciskając powieki. Nie chciał jej widzieć, nie chciał jej słuchać. Nie chciał jej nawet dotykać. Mimo wszystko robił to, wiedząc że to jedyne wyjście. Musiał zapłacić za swój błąd, musiał uchronić wszystkich przed konsekwencjami decyzji, jakie podjął. Nie czuł jednak podniecenia, co niesamowicie go frustrowało. Ciało Blair, nie było ciałem, które pragnął. Jęki, które z siebie wydawała, nie były tym głosem, który pragnął słyszeć. Czuł jej ciężkie perfumy, ani trochę nie przypominające truskawki. Wszystko było nie tak. Wszystko.
– Mike – wychrypiała Hamilton, gdy objął ustami jej sutek.
– Zamknij się – warknął, czując irytację. Zacisnął dłoń na jej pośladku, a ona syknęła z bólu. – Pożałujesz, że tego chciałaś. Zobaczysz. Będziesz żałować, że kazałaś mi wybierać – syknął.
Zamknął oczy, próbując myśleć o tym, że ma pod sobą Yvette. To sprawiało, że jego ciało zaczęło reagować prawidłowo. Czuł podniecenie, gdy wyobrażał sobie blond włosy rozsypane na poduszce i drobne, delikatne ciało. Kiedy w końcu wbił się w nią, znów usłyszał jej głos, co sprawiło że nieomal wpadł w szał.
– Kazałem ci się przymknąć! – Warknął, po czym obrócił ją na brzuch. Chwycił ją za biodra i pociągnął ku sobie, zmuszając by podparła się rękoma. Znów w nią wszedł, jednocześnie układając dłoń na jej ustach.
Pieprzył ją, napawając się bólem, który jej zadawał i łzami, które spływały na jego palce. Napawał się myślą, że w ten sposób odpłaca się jej za wszystko, jednak gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że właśnie o to jej chodziło. Bo Blair właśnie tego chciała - ostrego seksu, w którym dopatrywała się własnej wartości.
Dopiero później, gdy po wszystkim ułożył się na pościeli, by ochłonąć, jego umysłem zawładnęły myśli. Nieproszone i natrętne, powodowały że z każdą sekundą pragnął wyrwać je z siebie. Leżał odrętwiały, wpatrując się w ciemność.
Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego względem siebie. Obrzydzenie. To właśnie ono zawładnęło jego ciałem. Przyjemność, którą odczuł traktował jak torturę. Ciało go zdradziło, a orgazm stał się czymś, co sprawiło, że miał ochotę zwymiotować. W rzeczywistości czuł się podle.
– M-muszę iść – wymamrotał niemrawo, podnosząc się.
Działał jak na autopilocie, naciągając na siebie ubrania.
– Oh, poważnie? – Blair poruszyła się, po czym usiadała i zapaliła lamkę przy łóżku.
Nie mógł patrzeć na jej ciało zroszone potem i naznaczone czerwonymi śladami, które jej zrobił. Naciągnął na siebie koszulkę, szukając po kieszenie portfela.
– Tak – powiedział nerwowo.
– Chcesz mi powiedzieć, że zmieniłeś...
– Jadę na akcję – skłamał, jednak jego głos był pewny.
Pokiwała głową, a kiedy dostrzegła, jak szuka w portfelu banknotu roześmiała się. Wstała, a jej piersi zafalowały, gdy stanęła obok niego. Położyła dłoń na jego rękach, a jej rozanielone spojrzenie sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej.
– Już nie musisz tego robić – powiedziała nisko. – Jesteś mój, Michaelu. Nie bawmy się w ucieszenie sumienia. Już tego nie potrzebujesz – wspięła się na palce, po czym ucałowała jego nabrzmiałe od pieszczot usta. – Było cudownie.
Skinął głową, machinalnie chowając portfel do kieszeni. Kiedy wyszedł, nawet chłodne, grudniowe powietrze nie ukoiło jego rozgrzanego ciała. Nie chciał wracać do domu. Wybrał więc motel, gdzie usadowił się na jego dachu i ignorując chłód, wpatrywał się w dal paląc papierosa.
Myśli wciąż galopowały. Czuł się źle, sam ze sobą. Uświadomił sobie, że wcale nie chciał pieprzyć się z Blair. Wcale nie chciał jej i tego co oferowała, a fakt że ponownie uległ jej ofercie, w dodatku w takich okolicznościach sprawiał, że znienawidził sobie. Tak na prawdę pragnął kochać się z Yvette, pragnął jej miłości i obecności, chociaż sam nie wiedział co to dokładnie oznacza. Na włąsne życzenie sprawił, że nigdy więcej nie dostanie od niej nic - nawet uwagi.
– Kurwa mać! – Wykrzyknął w dal, a potem zwiesił głowę.
Poczuł w kącikach oczu coś piekącego, coś co nie nawiedziło go od czasu, gdy jego ojciec zmarł na jego oczach. Kątem oka dostrzegł coś błyszczącego obok siebie. Powiódł dłonią w tamtą stronę, czując ostre fragmenty pod opuszkami. Jeden z nich zranił go w palec, a po chwili poczuł delikatny ból.
Przełknął ślinę. Wybrał jeden z odłamków butelki, przyglądając mu się intensywnie. Tamtej nocy Michael poznał nowy rodzaj bólu, który uciszał głos w jego głowie, mówiący że jest największym gównem tego świata.
Michael O'Connor zaciskał szczęki, czując kłujący ból. Obserwował strużkę krwi, która sączyła się z jego nóg, wprost na łazienkowe kafelki i na moment poczuł się wolny. Ale ta wolność, jak wszystko w jego życiu, była chwilowa i złudna.
=======================
Od autorki:
Dzisiejszy rozdział jest trudny i bolesny. Zawsze, kiedy piszę takie rozdziały myślę o tym, do kogo one docierają. Mam w sobie poczucie, że każdy z Was jest inny, za każdym z Was stoją inne historie i czuję potrzebę powiedzenia Wam kilku ważnych rzeczy.
Przeczytaliście słowa, które w wielu z Was mogły obudzić nieprzyjemne odczucia a nawet wspomnienia. Ostrzeżenia, to jednak dla mnie za mało.
Chciałabym powiedzieć Wam, że jesteście wyjątkowi i macie prawo prosić o pomoc. Macie prawo jej szukać, macie prawo do wsparcia i macie prawo do otrzymania go.
Nawet jeśli myślicie, że właśnie mierzycie się z rzeczami nie do przejścia, chcę Wam powiedzieć - zawsze jest jakieś wyjście. Bezpieczne dla Was i otoczenia. I zawsze warto iść w jego kierunku.
To, co dzieje się w opowiadaniach czy książkach, jest fikcją. Fikcją, która nie zawsze przedstawia odpowiednie zachowania, reakcje czy odczucia.
Nikt nie powinien czuć do siebie rzeczy, które w tym rozdziale czuł Michael. Nikt nie powinien przeżywać takich doświadczeń. Za to każdy powinien szukać pomocy, gdy przerasta go życie.
Dlatego życzę Wam siły, która pozwoli Wam wykonać ten wielki krok w walce o siebie - niezależnie od tego, przed czym właśnie stoicie. Negatywne myśli względem swojej osoby, są tylko myślami - nigdy nie są prawdą. O prawdę należy walczyć.
Jestem z Tobą. I trzymam za Ciebie kciuki, Czytelniku.
Masz prawo do pomocy.
wasza,
czarodziejka2604
=========
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top