|21| Michael O'Connor
Mężczyzna mocno zaciągnął się papierosem. Dokładnie w tamtym momencie drzwi wejściowe otworzyły się, a zza nich wyłoniła się najpierw wystraszona Yvette, a potem rosła postać Aarona. Powiedzieć, że obaj byli wkurwieni to jak nie powiedzieć nic.
- Gdzieś ty była, do cholery!? - Warknął oschle.
Nie reagował na znaczące pochrząkiwania Williama, który jeszcze chwilę temu tłumaczył mu, że kiedy w końcu Reynolds się znajdzie, powinien być przede wszystkim spokojny.
- Na imprezie - odpowiedziała niemrawo, rozglądając się po prawie pustym wnętrzu mieszkania. - Co ci się stało, Mike!?
Zapewne chodziło jej o ślady nauczki, które wciąż nosił. Zignorował jej słowa.
Znajdowali się gdzieś nad stopami Elizabteh. Aaron, aby nie wzbudzać podejrzeń ciotki dziewczyny, wynajął mieszkanie w tym samym budynku. Dzięki temu mógł być blisko, a Bennet nie musiała być względem niego podejrzliwa. Nowy sąsiad zdążył się jej nawet przedstawić.
- Świetnie - odburknął. - Całą noc i pieprzony poranek!?
- Mike... - DeVitto westchnął znad kubka parującej kawy.
- Siedź cicho - warknął w jego stronę O'Connor. - Masz co robić, prawda?
William przekręcił oczyma, po czym miękko oparł się o oparcie drewnianego krzesła.
- Chyba na tym polegają imprezy - odpowiedziała. - Coś o tym wiesz, prawda?
Zmrużył oczy. Nie mógł uwierzyć, że była tak lekkomyślna.
- Przywiózł ją ten cały Chester - odezwał się Aaron, nie kryjąc swojego oburzenia. - To pewnie u niego była.
Mike spiął się w sobie. By jakoś ukryć gniew, zaciągnął się papierosem. Nie wiele to pomogło. Alex chyba nie specjalnie wywiązywał się ze swoich obowiązków.
- Nawet jeśli, to co?
Chociaż nie powinien, poczuł się z tym źle.
- Bo jesteś w niebezpieczeństwie! Dobrze wiesz, że powinnaś być blisko Aarona, a mimo to uciekasz mu bez wyjaśnień i nie odbierasz telefonu!
- Nie prosiłam go, żeby wdawał się w bójkę! - Odparowała. - Jeśli to miało być gwarantem mojego bezpieczeństwa, to mam taką ochronę gdzieś!
- To była prowokacja, Yvette - odpowiedział twardo Aaron.
Dziewczyna pokręciła głową, otulając się ciaśniej rękoma.
- Szukaliśmy cię całą noc - Michael nie zamierzał odpuszczać. Nie, kiedy furia krążyła po jego krwiobiegu. - A ty jak gdyby nigdy nic, spędziłaś noc z facetem, który cię odurzył?
- Nic mi nie zrobił! - Odpowiedziała pewnie. - Jego też ktoś odurzył!
Prychnął. Pomyślał, że większej głupoty nie słyszał od lat.
- Niby skąd to wiesz?
- Powiedział mi.
Ich spojrzenia się przecięły. Reynolds założyła ręce na piersi, wysuwając podbródek.
- A ty mu wierzysz? - Zdumiał się mężczyzna.
- W tym wypadku, mam większe powody by nie wierzyć tobie - powiedziała butnie. - Nikomu innemu poza tobą nie zależałoby na tym, by zepsuć mi randkę!
- O czym ty pieprzysz?! - Krzyknął. - Uważasz, że to ja!?
Nie poznawał jej. Tego wyzywającego spojrzenia i zmrużonych oczu, pełnych gromów.
- Nie wiem. Sam powiedziałeś, że dobry układ można zawrzeć z każdym i wszędzie.
Potrząsnął głową. Coś w jego wnętrzu go zapiekło. Trochę tak, jakby jej oskarżenia sprawiły mu... przykrość.
Michael O'Connor nie czuł w życiu zbyt wiele. A już na pewno nigdy nie czuł wszechogarniającego smutku, który powodowałaby jakakolwiek kobieta.
- Yvette, ostatnie o co można osadzić Michaela to to, że chciałby zrobić ci krzywdę - wtrącił Aaron, odzyskując opanowany głos.
- Jedyne co można o nim powiedzieć, to to, że zawsze chce dopiąć swego - odpowiedziała, ani na chwilę nie przestając wiercić wzrokiem w jego twarzy. - Zrobiłby wszystko, by tamta randka się nie udała.
Ilekroć Yvette wypowiadała słowo na „r", mięśnie mężczyzny spinały się niebezpiecznie.
- Wcale nie jesteś lepsza, Reynolds - warknął, przez zaciśnięte zęby. - Uwielbiasz robić mi na złość, nawet kosztem własnego bezpieczeństwa.
Jego puls przyspieszył. Nie mógł nie zauważyć, że i ona była poddenerwowana.
- Bezpieczeństwa - prychnęła. - Takie coś już dawno nie istnieje w moim słowniku. Zgadnij, przez kogo?
Znów poczuł olbrzymią złość.
- Nie odwracaj tematu! - Zażądał. - Zachowałaś się nieodpowiedzialnie! Dwa razy w ciągu kilku godzin! Masz szczęście, że jesteś w jednym kawałku! - Ryknął. - Za to my, nie spaliśmy całą noc. Wiesz ile dzieliło mnie od tego, by wejść na górę i powiedzieć wszystko twojej ciotce? O, tyle! - zrobił charakterystyczny gest palcami, prawie zbliżając opuszek palca wskazującego do kciuka. - I co wtedy? Byłabyś z siebie zadowolona, do chuja!?
Zadrżała, a jej mina zrzedła.
- Tak myślałem! - Podsumował oschle, a łomot jego serca na chwilę zagłuszył wszystkie odgłosy świata.
- Ja... ja...
- Michael ma rację, młoda - westchnął Aaron. - Nie ufamy Chesterowi. I nie miej do nas pretensji. Dopóki sprawa się nie rozwiąże, nie ufamy nikomu, rozumiesz?
Dziewczyna spojrzała na ochroniarza. Teraz znów wyglądała jak stara Yvette, która miała więcej oleju w głowie.
- Niechętnie, ale muszę przyznać im rację - odezwał się Will, który do tej pory był jedynie obserwatorem. - Nawet jeśli ten twój kolega jest okej, lepiej aby Aaron był obok. Nigdy nie wiesz, kogo jeszcze możesz spotkać.
- Przepraszam... - powiedziała cicho, jednak jej słowa nie były skierowane do niego.
Patrzyła na Aarona, ignorując przy tym O'Connora.
- Nie rób tak więcej - westchnął w odpowiedzi. - Nie każ mi, traktować cię jak jedno z moich dzieci.
- Zdecydowanie nie chcesz Aarona w roli ojca - prychnął DeVitto, jakby chciał rozładować napiętą atmosferę. - Bianca już nosi koszulkę, z informacją że jej ojciec posiada szpadel, alibi... i co tam jeszcze było?
- Zamknij się - ukrócił jego zapędy Aaron. - W każdym razie, Yvette. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę. Potrafię być groźny, jasne?
Skinęła głową, powoli przenosząc wzrok na Michaela.
- Co z nim robiłaś? - Zapytał mechanicznie, głosem tak zimnym, jak lodowe pustynie.
- Proszę?
- Pytam - podszedł do niej o krok - co z nim robiłaś, Yvette?
Przełknęła ślinę.
- Nie muszę ci się spowiadać, Michaelu - odpowiedziała, przełykając ślinę.
- Doprawdy? - Przejeżdżał wzrokiem po jej osobie, jakby chciał znaleźć na nim jakiekolwiek ślady innego mężczyzny. Nie chciał myśleć o tym, do czego byłby zdolny, gdyby cokolwiek odszukał.
- Chyba nie jesteś zazdrosny - zmrużyła oczy.
- Jestem przezorny - mruknął, niwelując odległość między nimi. - Dlatego kiedy pytam, czy jakkolwiek cię dotknął, liczę na odpowiedź, Yvette. Zrobił to?
- Jesteś śmieszny - odwróciła wzrok, cofając się o pół kroku.
- Odpowiedz!
- Nie będę ci mówić takich rzeczy! - Podniosła głos. - W ogóle nie powinno cię to obchodzić!
- Nie będziesz mi mówić, co ma mnie obchodzić, a co nie! - Syknął, przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś hipokrytą! - Zdenerwowała się. - Ja nie wtrącam się w twoje życie prywatne, więc ty odczep się od mojego! I wiesz co? Cokolwiek się tam działo, nigdy ci o tym nie powiem! - Krzyknęła urażona. - Ale wiedz jedno! To była najlepsza noc w moim życiu!
To mówiąc wycofała się i skierowała do wyjścia. Na odchodne rzuciła coś w stronę Aarona, ale Michael nie zarejestrował jej słów. Stał jak wryty, a jej słowa odbijały się echem w jego głowie. Dopiero gdy drzwi zamknęły się za dziewczyną, oprzytomniał.
- Nooo - William odsunął krzesło, gwizdając. - To się porobiło.
Zgromił go wzrokiem, gdyż nie potrafił odnaleźć żadnych słów. To co się stało, kurewsko go bolało.
- Nie martw się - DeVitto poklepał go po ramieniu. - Blefowała.
- Niby... niby skąd to wiesz?
Czuł się jak pieprzony, zakochany szczeniak.
- Bo ktoś taki jak ona, nigdy nie powiedział by na głos o tym, że właśnie przeżył najlepszy seks w swoim życiu.
***
Dochodziła dziesiąta w nocy. Alex nie odbierał połączeń. Chciał się rzecz jasna z nim rozmówić, bo ewidentnie spieprzył swoją robotę. Miał zrobić tak, by Chester przestał kręcić się koło Reynolds. Tymczasem okazało się, że Yvette spędziła z nim noc.
Owszem. Cholernie go to uwierało. Z jednej strony wiedział, że Yvette nie mogła być mu wierna. W końcu nigdy nic sobie nie obiecali, jednak nie mógł powstrzymać tego niszczącego uczucia.
Zazdrość była jeszcze gorsza, niż smutek czy miłość. Zazdrość rozchodziła się po organizmie niczym trucizna, wszczepiała się w każda komórkę ciała, mnożąc się z każdym wspomnieniem jej słów. Mike wiedział, że popełniłby masę błędów, gdyby teraz ten idiota przed nim stanął.
Mężczyzna odrzucił telefon na materac, który rozłożył w jednym z wolnych pokoi. Postanowili razem z Willem zostać na noc w nowym miejscu Aarona i wrócić nad ranem. Jednak mimo ciężkiego dnia, nie czuł zmęczenia.
Być może to właśnie zazdrość, była jego paliwem.
Mike wziął prysznic, starając się by chłodna woda długo moczyła jego ciało. Wyobrażał sobie, że zimne krople to małe sztylety, które wbijają się w jego skórę. Przekręcił z całą mocą niebieski kurek, zakręcając przy tym czerwony.
Tak, zdecydowanie zasłużył na ból.
Pociągając nosem, z wciąż wilgotnymi włosami wrócił do pokoju. Dom pogrążony był w ciszy. Na szczęście, mieszkanie nad nim również.
Jego ciało drżało, przez zimny prysznic jaki sobie zafundował, jednak zanim zdążył zlokalizować jakąkolwiek koszulkę, jego komórka zawibrowała.
- Kurwa - westchnął, widząc na ekranie damskie imię. Nacisnął jednak zieloną słuchawkę, i mruknął niemrawo - słucham?
- Długo jeszcze mam czekać? - Westchnęła teatralnie Blair, a on mógł sobie wyobrazić, jak układa idealnie wyszminkowane usta, w perfekcyjną literę "o".
- Czekać na co? - Zapytał z nieskrywaną niechęcią.
Nie miał dziś głowy do Hammilton i jej roszczeń, które często przyprawiały go o ból głowy.
- Na ciebie? - Zapytała, nie kryjąc niezadowolenia. - Umówiliśmy się na imprezę. Pamiętasz?
Przewrócił oczyma, podchodząc do okna. Słyszał, jak deszcz bębni o szybę.
- Zapomniałem - mruknął, skupiając się na latarni, która w małym stopniu oświetlała chodnik.
- No tak - zaśmiała się. - Jak zwykle, muszę przypominać ci o wszystkim... W takim razie masz szczęście, mamy jeszcze godzinę żeby prawdziwa zabawa dopiero się zaczęła, także...
- Blair... - próbował jej przerwać, jednak nie przebił się, przez natłok słów dziewczyny.
- ... zbieraj się. Mam coś zajebistego - powiedziała tajemniczo. - Zobaczysz. Totalny odlot!
Zmarszczył brwi.
- Co?
Jej perlisty śmiech wypełnił słuchawkę.
- O takich rzeczach nie rozmawia się przez telefon - zachichotała. - No dalej, im szybciej tu przyjedziesz, tym szybciej się dowiesz.
- Bierzesz coś? - Zapytał, chociaż nie wiele go to obchodziło.
Czasem widywał ją w towarzystwie kreski. Nie był to jednak zbyt częsty widok, a on sam raczej tego unikał. Nie był święty - próbował. Jednak raz, prawie się przekręcił i od tamtego czasu, pozwalał sobie jedynie na okazjonalnego jointa.
W tej robocie musiał mieć trzeźwy umysł., a narkotyki temu nie sprzyjały.
- Chyba wiesz, dlaczego dziś wychodzimy - jej głos spoważniał, a chichot się urwał. Gdy milczał, kontynuowała. - Mam urodziny. O tym też nie pamiętałeś?
Westchnął. No tak. Jak przez mgłę, pamiętał że coś o tym mówiła. Planowała spędzić tę noc na gorącej imprezie, jednak oboje w duchu wiedzieli, że liczyła na zgoła coś innego.
- Blair, to nie jest dobry moment.
Z głębi domu usłyszał jakiś dźwięk, jednak nie zatrzymał na nim uwagi. Jego umysł skupił się na pełnym żalu głosie, który sączył się ze słuchawki.
- Obiecałeś mi, że tej nocy złamiesz swoje zasady, Michaelu.
Błąd. Nigdy w życiu niczego jej nie obiecywał. Nawet nie zamierzał.
- Dobrze wiesz, że nie składam obietnic - mruknął.
- Co nie zmienia faktu, że mam dziś pieprzone urodziny - fuknęła. - A my byliśmy umówieni, więc nie wciskaj mi kitu, że to zły moment!
- Pracuję, Blair - rzucił krótko, mając nadzieję, że to wyjaśnienie jej wystarczy.
- Gówno prawda - prychnęła urażona. - Dobrze wiem, że jesteś u niej!
Ostatnie słowo wymówiła jakby z odrazą, co podirytowało mężczyznę.
- Nawet jeśli, to co? - Warknął.
- Mówiłeś, że ci na niej nie zależy - zauważyła oschle.
- To nie twój interes, Hammilton - wolną dłoń zacisnął w pięść.
Prychnęła.
- To do mnie przychodzisz, kiedy da ci kosza, więc chyba jednak mój interes - rzuciła niedbale, chociaż mógłby przysiąc, że wyczuł w jej głosie nutę zazdrości.
- Przychodzę do ciebie tylko w jednym celu, więc nie rość sobie prawa do czegokolwiek - warknął, nie przejmując się tym jak to brzmiało.
Blair wciągnęła powietrze z sykiem.
- Zapłacisz mi za to, Mike - warknęła, władczym tonem. - Ta twoja dziwka tak samo!
Spiął się na jej słowa. Nie zamierzał jej tego przepuszczać. Nikt nie miał prawa nazywać Yvette w ten sposób.
- Ostre słowa jak na kogoś, kto sam jest dla mnie jak dziwka.
Wiedział, że ją wkurwił. I taki właśnie miał zamiar.
Wtedy drzwi do pomieszczenia, delikatnie się uchyliły, a on powiódł wzrokiem w tamtą stronę.
- Doigrasz się, O'Connor - sapnęła. - Nikt nie ma prawa mnie poniżać!
Zaśmiał się bez wesołości.
- Jeszcze jedno twoje słowo na jej temat, a przysięgam że pożałujesz - ostrzegł, lecz wtedy jego wzrok spoczął na Yvette.
Zdziwił się na jej widok. Tym bardziej, że nie wyglądała tak jak wcześniej. Z jej hardej i zadziornej miny nie zostało zbyt wiele. Teraz wyglądała na smutną, a Mike niezbyt rozumiał co w ogóle tu robiła.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, rzucił tylko:
- Muszę kończyć. Cześć.
Rozłączył się, w towarzystwie gróźb Blair. Wiedział, że są one bez pokrycia. Dziewczyna miała po prostu trudny charakter.
- Mike... - wyszeptała Yvette, zbliżając się w jego stronę.
Jego serce przyśpieszyło. Zrozumiał, że dziewczyna zmierza w jego stronę, obserwując jego poranione ciało. Jej oczy robiły się z każdym krokiem większe. Nim w pełni pojęła na co patrzy, zatrzymał ją wystawiając dłoń.
- Po co przyszłaś?
Nagle zrobiło mu się zimno. Dreszcz przeszył jego ciało. Wiedział, że emanowała ciepłem. Zapragnął je poczuć tak bardzo, że na powrót poczuł jak doskwiera mu ból.
A w życiu O'Connora było go na prawdę dużo. Występował pod wieloma postaciami, a Michael do części z nich nie potrafił się przyzwyczaić.
- Mój Boże - wyszeptała, a jej broda zadrżała. - Co ci się stało?
Jej cichy głos płynął wokół niego, osiadając na nim, niczym niewidzialny pył.
- Po co przyszłaś, Yvette?
Myślał, że po tym co stało się kilka godzin temu, ich losy były już przesądzone. Uświadomił sobie, że dzieliła ich potężna przepaść, a na przeciwległych końcach wąwozu, toczyło się inne życie. Musiał jej pozwolić na to, by wiodła swoje, chociaż skrycie pragnął, znaleźć się na jej części.
- Ja... chciałam cię... przeprosić - powiedziała, jednak jej wzrok wciąż błądził po naznaczonych pręgami żebrach. - Mike... co ci się stało?
Jej drżący głos wibrował w jego uszach. Słaby blask oświetlał jej twarz, na której malował się smutek. Zignorował jej słowa, podchodząc do łóżka. Koszulka musiała być gdzieś tutaj.
- Ktoś cię pobił!? - Przeraziła się.
Szelest uświadomił jej, że znów się poruszyła.
- Nie zbliżaj się - warknął, ponownie ją zatrzymując.
Czuł jej wzrok na sobie i palące spojrzenie. Jego serce przyśpieszyło. Wzrok Yvette był przepełniony troską, pod naporem której działy się z nim dziwne rzeczy. Tylko przy niej odczuwał całą paletę emocji, o których posiadanie nigdy się nie posądzał.
- Dlaczego? - Zapytała.
Nie chciał odpowiadać na to pytanie.
- Jesteś... jesteś na mnie zły?
Nieznacznie zniżył głowę. Patrzył w stronę ściany, nie chcąc by dostrzegła jak mocno zaciska szczęki.
- Mike, proszę... - wyszeptała.
Poczuł jej ciepłą dłoń, na lodowatej skórze. Odskoczył od niej, czując jak roztapia się pod jej aksamitnym dotykiem.
- Nie! Wyjdź stąd!
Jego ochrypły głos, przeraził nawet jego samego. Nie spodziewał się, że zareaguje w ten sposób. Znów czuł się tak jak wtedy, gdy leżał pod stosem kabli na szpitalnym łóżku. Nie chciał, by widziała go w tym stanie.
- Dlaczego?
Oddychał nierównomiernie, przez lekko uchylone usta.
- Nie chcę, żebyś widziała mnie takiego - warknął, wychwytując jej spojrzenie, w którym szkliły się łzy.
- Jakiego?
Wstrzymał oddech, podczas gdy ona wciągała mocno powietrze w płuca.
- Słabego, Yvette - powiedział niemrawo. - Słabego i kurewsko...
To słowo nie chciało przejść mu przez gardło. Zamilkł więc, obserwując jak po jej policzku spłynęła łza.
Zanim zdążył zaprotestować, dziewczyna wtuliła się w jego pokiereszowany tors. Jej ciepło nim zawładnęło. Mocno go objęła, układając dłonie na jego plecach. Usłyszał urwany szloch, który niczym niekontrolowany jęk, wydobył się z jej gardła.
W pierwszym odruchu, chciał się wyszarpnąć. Jednak emanowała taką energią, od której nie mógł się uwolnić. Poddał się jej, tej drobnej blondynce i temu co z nim robiła.
- Yvette... - powiedział, obejmując ją delikatnie.
Ułożył podbródek na jej głowie, gdy jeszcze mocniej wtuliła w niego twarz. Milczeli, jakby jakiekolwiek słowa mogły zepsuć tę chwilę. Mike wdychał jej truskawkowy zapach, przymykając oczy. Nawet nie wiedział, jak bardzo tego pragnął. Zabierała od niego coś, co doskwierało mu latami.
Była jego narkotykiem. Nawet jeśli twierdził, że w jego profesji to niebezpieczne. I chociaż wiedział, że nie zasłużył by się nią upoić, nie mógł przestać.
Uniosła głowę, spoglądając w jego twarz. Odsunęła się nieznacznie, układając dłonie na jego torsie. Wciąż patrząc mu w oczy, dotykała opuszkami palców faktury jego skóry. Przymknął oczy, myśląc o przyjemności jaka płynęła z tej prostoty. Gdy nieznacznie zjechała niżej, spiął się. Nie mógł pozwolić, by wyczuła blizny.
- To przeze mnie? - Zapytała niemal bezdźwięcznie. - Will też oberwał?
- Nie - zaprzeczył, próbując nie rozpraszać się od jej dotyku. - Niczego nie załatwiliśmy. Pojechaliśmy cię szukać...
- Więc...?
- I tak ci nie powiem - mruknął.
Znów zapadło milczenie.
- Boli cię?
Gdy jej ręka spoczęła w miejscu, gdzie znajdowało się serce, to nieznacznie przyśpieszyło. Michael czuł, że poziom jego endorfin rośnie. Zresztą, jak słusznie zauważył, w jej obecności nie tylko to mu rosło.
- To nic, czego bym już kiedyś nie doświadczył - zauważył, a jego oddech owiał jej twarz.
- Wiesz, że nosiłam... takie same - jej głos zadrżał.
Skinął głową.
- Jedyne czego wtedy pragnęłam, to żeby ktoś mnie przytulił - wyznała głosem niewiele głośniejszym od szeptu. - Żebym mogła poczuć się jak kochane dziecko.
Dziewczyna, wtopiła zęby w dolną wargę, po czym odsunęła się, jakby właśnie uświadomiła sobie co powiedziała. Michael wcale tego nie chciał. Pragnął by była blisko. O mało nie krzyknął, gdy odsunęła się o trzy kroki.
Odwyk przyszedł zbyt szybko.
- Przepraszam, za moje wczorajsze zachowanie. To było... nie fair.
Zgodził się, niemrawo kiwając głową.
- Nie chciałam ci przeszkadzać - powiedziała, chwytając się za łokieć. Wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka. - Po prostu nie mogłam spać... jest mi wstyd.
- Nie bardziej niż mi - pomyślał.
- Ja... - zaczęła, jednak po chwili urwała. - Chyba już pójdę.
Uśmiechnęła się blado, ocierając wierzchem dłoni łzy. Obserwował jak zmierza w kierunku drzwi, a jego serce błagało, by ją zatrzymał.
- Kiedy zabito mi ojca - usłyszał swój głos - też chciałem, żeby ktoś mnie przytulił.
Reynolds zatrzymała się, powoli odwracając się w jego kierunku. Patrzyli na siebie przez chwilę.
- I ktoś to zrobił?
Zaśmiał się, jednak nie był to wesoły chichot.
- Tak - kiwnął głową. - Prawie szesnaście lat później, w tym pieprzonym prawie pustym pokoju.
Rozchyliła wargi, jakby w zdumieniu, chociaż jej twarz pozostawała łagodna.
- Nikt nie zrobił tego wcześniej? - Zapytała smutno.
- Nie - zbliżył się i chociaż wiedział, że nie powinien odgarnął zbłąkany kosmyk z jej twarzy, delikatnie dotykając jej skóry opuszkami palców. - Nikomu na to nie pozwoliłem.
Jej błyszczące oczy obserwowały go z uwagą.
- Więc dlaczego pozwoliłeś mi? - Zapytała cicho.
Wciąż trzymał dłoń przy jej twarzy. Wcale nie chciał jej opuszczać.
Nie chciał też odpowiadać na to pytanie. Była w nim prawda, która go przerażała. Której nie chciał przyznać nawet przed samym sobą.
Wtedy drzwi otworzyły się zamaszyście, wlewając do środka ciepłe światło z korytarza. Zaspany William stał w progu z nietęgą miną. Nie zważając na nic, wyciągnął w ich stronę dłoń z telefonem:
- Diego na linii - powiedział napiętym głosem. - Nie jest dobrze.
===================
Chciałabym Was przeprosić za to, że tak długo nie było rozdziału :(
Strasznie mi z tym źle, ale pochłonęła mnie redakcja "(Nie) Chcę Cię Zranić" a tydzień temu zepsuł mi się laptop :(
Nienawidzę pisać rozdziałów na telefonie, przez co napisanie tego zajęło mi prawie trzy dni! Mam nadzieję, że nie ma tu zbyt wielu błędów - jesli są, poprawię jak już będe mieć swój laptop.
Pozdrawiam i przesyłam buziaki <3 ;*
wasza,
czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top