|19| Yvette Reynolds
Yvette odetchnęła z ulgą, kończąc kolejny dzień w pracy. Tym razem nie musiała zamykać galerii. Danielle została dłużej w gabinecie, dlatego tuż po tym, jak blondynka uprzątnęła stanowisko, wyszła bez konieczności kilkukrotnego sprawdzania, czy zamknęła dobrze drzwi. Po wyjściu na ulicę, miała jeden problem mniej do obmyślenia.
A myśli, które zaprzątały jej głowę było mnóstwo. Obawiała się o Charlotte, której stan zdrowia w ostatnim czasie znacząco się pogorszył. Choroba sprawiała, że każda, nawet najmniejsza infekcja przebiegała u niej ostrzej, niż u innych osób. Dziewczyna martwiła się rzecz jasna również kwestią Michaela i tym, co po trzech latach ponownie wniósł do jej życia - chaos i totalny przewrót jej normalności.
Jednak nade wszystko Yvette obawiała się Chestera Draytona. Wciąż nie usystematyzowała sobie w głowie ich ostatniego spotkania. Teraz, kiedy emocje opadły, starała się podejść do tego na chłodno, jednak to wciąż wywoływało tak samo silne emocje
- Smacznego - powiedziała, wsiadając do samochodu Aarona. Mężczyzna wepchnął do ust ostatni kęs kanapki, z której wypływał majonez.
- Dzięki - mruknął z pełnymi ustami, wyrzucając papierek za siedzenie. Otrzepał dłonie o siebie, jakby chciał pozbyć się z nich okruszków. - To gdzie jedziemy?
- Do domu - wzruszyła ramionami. - Jak zwykle.
Skinął głową, zapinając pasy. Poczekał, aż Yvette zrobi to samo i dopiero wtedy odpalił silnik. Przemierzali ulice Chicago w towarzystwie dźwięków płynących z radia. Gdy do uszu dziewczyny dotarły pierwsze dźwięki jednego z największych przebojów Britney Spears, spięła się w sobie a jej wzrok od razu powędrował w stronę urządzenia. Chociaż nie pamiętała tego zdarzenia, oczyma wyobraźni widziała scenę, o której opowiadał jej O'Connor.
Wyciągnęła dłoń i bez zastanowienia, przełączyła stację. Aaron zerknął na nią kątem oka, a z radia popłynął męski głos, nadający najnowsze informacje.
- Jak myślisz, ile to jeszcze potrwa? - Zapytała, zapadając się bardziej w fotel. - To znaczy, kiedy w końcu będę mogła wrócić do jazdy metrem.
- Czuję się urażony. Wolisz rozklekotane metro od jednego z najlepszych wozów na tym świecie? - Zapytał zdumiony. - To profanacja w czystej postaci!
- Tęsknię za normalnością - powiedziała. - I metro nie stoi w korkach.
- Za to masz sporą dozę prywatności, koleżanko - podsunął, jakby było to najoczywistsze na świecie.
- Ktoś kto ma ochroniarza nie ma prywatności - zauważały, może odrobinę zbyt ostro niż planowała. Nie chciała wychodzić na gburowatą sukę, jednak musiała przyznać, że to wszystko było irytujące.
- Chłopcy robią co mogą - zapewnił rzeczowo. - To dla nich równie ważne, jak dla ciebie.
Yvette nie należała do osób, które potrzebowały adrenaliny. Lubiła spokojne życie, znane schematy i prostotę dnia codziennego. Od dłuższego czasu wszystko wyglądało inaczej a to powodowało, że nowa rzeczywistość była dla niej tak trudna.
- Mike się odzywał?
To pytanie padło z jej ust nagle. Zupełnie nie przemyślała tego, jak desperacko brzmiało . A raczej, jak brzmiał ton jej głosu, bowiem gardło miała ściśnięte, niczym pięść.
- Nie.
Yvette nie mogła nie zauważyć, dziwnego cienia, który przeszedł przez twarz mężczyzny obok. Była to jednak sekunda, po której Aaron znów wyglądał niczym profesjonalny ochroniarz bez emocji.
- Coś się stało?
- Skąd.
- Czyli coś się stało - zmrużyła oczy, przyglądając się jego profilowi.
- Po czym to wnioskujesz? - Rzucił.
- Bo twoje wypowiedzi nigdy nie są tak oszczędne - zauważyła.
I coś w tym było. Aaron zazwyczaj formułował wypowiedzi tak długie, jakby co najmniej wygłaszał referat. Yvette podejrzewała, że wykorzystuje wspólną przejażdżkę, jako pretekst. W końcu przez większość czasu po prostu obserwował jej dom w samotności.
Wtedy coś ją olśniło. W myślach zganiła się, że nie wpadła na ten pomysł wcześniej.
- Może wejdziesz na obiad? - Zapytała. - Ciocia jest w pracy, wróci później niż zwykle. Ma kilka spraw do załatwienia po zwolnieniu.
Aaron zmrużył oczy.
- Wyczuwam w tym podstęp, Reynolds.
Wzruszyła ramionami niewinnie, czując jak na jej policzki wpływa rumieniec. Było jej na prawdę wstyd, że nigdy wcześniej nie zadbała o swojego ochroniarza. Przecież on nie był niczemu winny. To Mike sprowadził na nią kłopoty, a Aaron jedynie o nią dbał.
- Chcę ci się odwdzięczyć. Za to, że mnie chronisz.
- Czyli nie pokażesz mi miski pełnej domowego, ciepłego żarcia i nie zagrozisz, że jeśli nie powiem ci, co się stało, to jej nie dostanę?
- Czyli przyznajesz, że coś się stało? - Spojrzała na niego.
Aaron zaśmiał się krótko, odchrząkując z rozbawieniem.
- Jak na razie, tylko ty insynuujesz, że cokolwiek się stało. Ja nic nie powiedziałem - spojrzał na nią przelotnie, unosząc kącik ust.
Mężczyzna doskonale potrafił ukrywać prawdziwe emocje. Może gdyby Yvette nie wiedziała, z czym wiąże się obowiązek bycia Kingsem, uwierzyłaby mu w jego słowa. Niestety podskórnie czuła, że rzeczywistość jest inna.
- Może jesteś dobrym gangsterem, ale kiepskim kłamcą - mruknęła. - Wiem, że coś się stało.
- Wszyscy żyją - zapewnił całkiem poważnie. - A skoro tak, to nie ma powodu, żebyś zachodziła w głowę...
- Wy wszyscy jesteście tacy sami - westchnęła, nie kryjąc pewnej dozy urazy, która w niej drzemała.
- Powiem ci coś, Yvette. Nawet Mederith nie mówię połowy rzeczy, która się dzieje - spojrzał na nią rzeczowo, po czym wrócił do lustrowania jezdni. - Jeśli jest coś, co powinnaś wiedzieć, wiesz o tym. Jeśli nie, znaczy że to cię nie dotyczy. Najczęściej nie ma potrzeby, żeby ktoś poza mną i chłopakami, wiedział więcej niż to absolutnie konieczne. To nie jest złośliwość. To nasza praca i związane z nią tajemnice.
Yvette poczuła dreszcz, uświadamiając sobie z jaką lekkością to mówił. Zupełnie tak, jakby pracował w wielkiej korporacji i chronił interesy firmy - dane klientów, zawarte umowy czy cokolwiek w tym stylu. Nie brzmiał jak ktoś, kto nocami załatwiał brudne sprawy na mieście.
Dziewczyna założyła ręce na klatkę piersiową. Wiedziała, że na razie nie wygra tego starcia. Musiała więc pocieszać się myślą, że wszyscy żyją.
- Skąd ta pewność co? - Zapytała, chociaż nie liczyła na odpowiedź. - Może Matt mówi wszystko Isabell. Albo Archer? Może Mike, też spowiada się swojej dziewczynie z tego co robicie?
Sama nie wiedziała czemu to powiedziała. Gdy słowa opuściły jej gardło, poczuła dziwne ukłucie w żołądku. Sugestia, że Michael O'Connor miał dziewczynę, pozostawiła cierpki smak w jej ustach. W dodatku miała wrażenie, jakby na jej barki spadł dodatkowy ciężar.
- Mike ma dziewczynę? - zdumiał się.
- A nie?
- Nie mogę sobie tego wyobrazić - zaśmiał się. - Skąd to wiesz?
Yvette zmarszczyła brwi, zbita z tropu. Właściwie uświadomiła sobie, że wywnioskowała to jedynie po jednym, głupim zdjęciu.
- Ta dziewczyna z którą była na ślubie... - zaczęła, nagle urywając.
Czy właśnie poniekąd przyznała się, że stalkowała ich wszystkich? Ze stresu przygryzła wnętrze policzka. Chciała znaleźć się w domu, daleko od pytającego spojrzenia latynosa. Jednak przecież sama zaprosiła go na obiad, więc i tak wiedziała, że będzie musiała tłumaczyć się ze swojego długiego języka.
- Aaa... chodzi o Blair? - Zapytał.
Nie wiedziała. W końcu ciemnowłosa piękność, która w jej głowie nazywała się Tiffany, mogła mieć w rzeczywistości każde imię.
- To chyba jego koleżanka - wzruszył ramionami. - Bardzo dobra koleżanka - dodał, sugestywnie poruszając gęstymi brwiami. - Rozumiesz?
- Chyba n-nie - wyszeptała, czując jak jej gardło zaciska się w bolesny sposób.
- Nie znamy jej, chyba nikt jej nie zna. Ale Mike musi gdzieś się podziewać przez całe noce - zaśmiał się luźno, skręcając w ulicę, na której mieszkała dziewczyna. - Jeśli wraca cały podrapany, to chyba nie piją razem mleka.
Reynolds poczuła ukłucie w sercu. Więc Tiffany, a raczej Blair nie była zupełnie randomową kobietą w życiu O'Connora. Nie była też mu obca, a wypowiedź Aarona sugerowała, że była dla Michaela kimś bliskim. Być może bardzo bliskim.
- To znaczy...
- To znaczy mniej więcej to, że Michael nie chce i zapewne nigdy nie będzie chciał się z nikim związać. Jedyne relacje, jakie go interesują to relacje oparte na seksie. To tyle.
Yvette poczuła jakby ktoś zepchnął ją w głęboki dół. Do jej umysłu wdarły się wszystkie ich wspólne chwile. Uświadomiła sobie z całą mocą, jak głupia była przez cały ten czas. Jak mogła żywić nadzieję na to, że w jej kwestii Michael kiedykolwiek oczekiwał czegoś więcej? Owszem, może zrobił dla niej bardzo wiele, ale nie przez to kim była, a przez to co winien był zmarłemu przyjacielowi.
Reynolds w tamtej chwili pojęła, że dla Michaela O'Connora była tylko kimś, kogo można byłoby przelecieć. I jednego razu prawie mu się to udało. Przełykając wstyd, który na stałe zagościł w jej duszy, wysiadła z samochodu.
- Czyli co? Mam wejść?
Odwróciła się w stronę auta. Aaron stał obok, opierając się o otwarte drzwi. Nie widziała, czy zauważył jak bardzo stężała jej twarz, z której nagle wyparowały wszystkie emocje. Miała nadzieję, że nie.
- Oh, jasne.
Ruszyła z wolna, ignorując radosne pogwizdywanie mężczyzny za nią. Wciąż nie mogła przetrawić tej informacji, jednocześnie ganiąc się za to, że nie pomyślała o tym wcześniej. Gdzie trzy lata temu przebywał Michael, gdy nie odpisywał na jej smsy? Czy motel do którego ją zabrał, służył mu jedynie do odpoczywania od przyjaciół? Jak mogła wierzyć w to, że nie potrzebuje dziewczyny? Owszem - potrzebował. W jednym celu. Wszak był przecież dorosłym mężczyzną, ze swoimi potrzebami.
Nie dowierzała, jak mogła być tak ślepa i głupia. Teraz była przekonana, że musi zrobić wszystko, by ten człowiek przestał mieszkać w jej sercu. Michael O'Connor nie był zdolny do tego, by kochać. A ona nie chciała kochać kogoś, dla kogo była jedynie niezdobytym trofeum.
***
Aaron spędził u niej godzinę. Wyglądał jakby zupełnie nie martwił się tym, że blondynka nie chce zbytnio rozmawiać. Swoim zwyczajem zjadł porządną porcję makaronu z sosem bolońskim, a potem wypił też czarną kawę. Komentował niefunkcjonalną kuchnię, zupełnie tak jakby był architektem, a co jakiś czas wtrącał anegdoty ze swojego życia. Yvette tylko słuchała, kiwając głową. Grzebała w swoim talerzu bez entuzjazmu, zmuszając się by zjeść chociaż trochę.
Potem mężczyzna wyszedł, wyraźnie zadowolony z porcji, którą dostał. Reynolds została sama na kilka minut, podczas których posprzątała, a potem do mieszkania wkroczyła ciocia. Dziewczyna pomogła jej rozpakować torby z zakupami.
- Wszystko dobrze? - Zagaiła Bennet, uważnie przyglądając się dziewczynie.
Jej wzrok był przeszywający, dlatego też Yvette z trudem uśmiechnęła się. Nie chciała w żaden sposób jej kłopotać. Zwłaszcza, że nie umiałaby w żaden sensowny sposób wyjaśnić jej co się stało.
- Ciężki dzień w pracy - skłamała, chociaż bardzo nie chciała tego robić. - Jestem po prostu zmęczona.
Elizabeth podeszła do niej, kładąc dłoń na jej ramieniu w pocieszającym geście.
- O! Miałaś gościa? - Zmieniła temat, gdy jej wzrok padł na suszarkę do naczyń. Dwa talerze i kubek ociekały z wody.
Yvette miała ochotę zdzielić się w twarz za to, że nie schowała naczyń.
- Proszę? - Zapytała, by dać sobie czas na wymyślenie odpowiedzi.
- To ten uroczy chłopak, z którym ostatnio wychodziłaś?
- Co? Nie! - Zaoponowała, a wizja Chestera w jej domu ponownie ją sparaliżowała. - Hailey przywiozła mnie z pracy i poczęstowałam ją obiadem.
Kolejne kłamstwo wydobyło się z ust tak płynie, że przez chwilę sama w nie uwierzyła. Ciocia skinęła głową, najpewniej nie dostrzegając nuty nieprawdy. Za oknem dało się słyszeć sygnał karetki. Ciocia podeszła do okna, wspierając się o meble i wyglądnęła na ulicę.
- To nie u nas - zauważyła.
Światło dzienne miękko opadło na jej cerę. Yvette przyglądała jej się bardzo często, doszukując się jakiegokolwiek podobieństwa do swojej matki. Na szczęście kompletnie się od siebie różniły.
- Zauważyłaś, że ten czarny Jeep często parkuje na naszej ulicy? - Zapytała, odwracając się w jej stronę.
Dziewczyna poczuła kolejny tego dnia skurcz w żołądku, a jego zawartość nagle pragnęła wydostać się na zewnątrz.
- Nie - zmarszczyła brwi. Podeszła na miękkich kolanach do okna, przyglądając się widokowi na zewnątrz.
- To dziwne - skomentowała. - Na pewno nie należy do naszych sąsiadów.
- Może ta dziewczyna z naprzeciwka na nowego faceta? - Podsunęła.
- Po ostatnich wydarzeniach, wolałabym się upewnić, że to nikt o złych zamiarach. Widziałaś właściciela tego samochodu?
Pokręciła głową, bojąc się że kolejne kłamstwo nie będzie brzmieć tak wiarygodnie jakby tego chciała.
- Trzeba to sprawdzić i porozmawiać z sąsiadami - zawyrokowała. - Najlepiej jak najszybciej.
Dziewczyna nie sądziła, że wszystko może popsuć się na raz tak szybko.
- Nie!- Krzyknęła, zatrzymując ciotkę w miejscu. - To znaczy... - dodała ciszej, widząc zdumioną minę Elizabeth. - Nie powinnaś jeszcze nadwyrężać nogi. Może ja to załatwię?
- Jesteś pewna? - Zapytała. - Dla mnie to żaden problem.
- Jestem absolutnie pewna! Powinnaś odpocząć, a mi spacer dobrze zrobi - zapewniła.
Bennet zgodziła się, być może dlatego, że Yvette wyglądała jakby miało jej to faktycznie pomóc. Podczas gdy ciocia szykowała sobie kawę, ona sięgnęła po telefon.
Do: Aaron
Treść: Ciocia zauważyła Twój samochód na naszej ulicy. Jakieś pomysły?
Na odpowiedź nie musiała długo czekać.
Od: Aaron
Treść: Ciężko przeoczyć tego sukinsyna. Mówiłem już, że to jeden z lepszych wozów na świecie? ;D
Yvette przewróciła oczyma. Miała rację. Oni wszyscy byli tacy sami.
Do: Aaron
Treść: To nie zabawa. Martwi się. Chce pytać sąsiadów czy coś wiedzą. Musimy coś wymyślić.
Blondynka wiedziała, że musi chociaż pozornie odbyć spacer po sąsiedztwie. W końcu nie mogła udawać, że ich bezpieczeństwo ją nie obchodzi. Nawet jeśli wiedziała, że właściciel Jeepa nie jest żadnym zagrożeniem, a wręcz przeciwnie. Nie mogła jednak powiedzieć tego zmartwionej Bennet.
Będąc na klatce odczytała kolejnego smsa.
Od: Aaron
Treść: Ogarnę to. Daj mi kilka godzin. Tylko nie rób głupstw, muszę na chwilę gdzieś pojechać.
Pod tym względem różnił się od Michaela, za co była ogromnie wdzięczna. Gdyby na jego miejscu siedział Mike, zapewne zostawiłby to na jej głowie.
Yvette postanowiła zrobić krótki spacer po ulicy, wyciągając przy okazji paczkę papierosów. Szła przed siebie, raz po raz zaciągając nikotyną. Chłodny wiatr smagał jej policzki, rozwiewając przy okazji długie włosy. Żałowała, że nie wybrała cieplejszej kurtki. Przystanęła między dwoma budynkami, których mieszkańcami byli głównie młodzi ludzie. Ciężko było iść i jednocześnie palić, bez odczuwania dyskomfortu w płucach.
Rozejrzała się po ulicy. Chodnik pokryty był wilgotną powłoką, na którą co jakiś czas spadały pożółkłe liście z drzew obok. Nagle ulicę wypełnił ryk silnika. Dziewczyna odruchowo wycofała się, słysząc tak irytujący dźwięk. Była nade wszystko przekonana, że tak głośny warkot nie był legalny. Aż rozsadzało jej bębenki, gdy przykleiła plecy do ściany budynku. Schowana między domami, zauważyła przejeżdżające przez ulicę czarne Camaro. Zmarszczyła brwi, kiedy dźwięk przypominający małe wybuchy petard nagle ucichł.
Wszystko ją irytowało, dlatego postanowiła wrócić do mieszkania. Zdecydowała, że powie ciotce, iż właściciel Jeepa to w rzeczywistości częsty gość sąsiadki z mieszkania obok. Elizabeth nigdy z nią nie rozmawiała, więc i tak nie będzie mogła tego zweryfikować.
Wychodząc na chodnik, dostrzegła iż sportowy samochód zajął miejsce Aarona. Chłopak, który właśnie wysiadł z samochodu, nawet jej nie zauważył. Wyglądał jakby rozmawiał sam ze sobą, jednak Yvette szybko pojęła, iż w uszach ma słuchawki. Im bliżej podchodziła, tym wyraźniej słyszała wymyślną wiązankę przekleństw, którą chłopak serwował swojemu rozmówcy. Po chwili, wykonując zamaszysty gest, poły jego kurtki odleciały na bok, a z kieszeni wyleciał mu jaskrawy materiał.
- Hej! - Zawołała, widząc że niczego nie zauważył. - Zgubiłeś coś!
Młody mężczyzna nie reagował, wciąż wymachując rękoma. Yvette rozejrzała się po ulicy i zdecydowała się przejść na drugą stronę. Leżący na jezdni materiał przyciągał jej uwagę z powodu swojego intensywnego, czerwonego koloru. Katem oka dostrzegła, że właściciel przedmiotu właśnie rusza chodnikiem. Niewiele myśląc rzuciła peta na jezdnię i wykonując pierwszy krok, odcięła mu dopływ powietrza, dogaszając papierosa.
- Halo! - Krzyknęła. - Poczekaj!
Była już tak blisko, że mogła dostrzec się w odbiciu ciemnych szyb samochodu. Schyliła się, chwytając w dłoń chustkę.
- Pocze...- zaczęła, jednak głos ugrzązł jej w gardle.
Nagle poczuła jak grunt osuwa jej się pod nogami. W jej dłoniach znajdywała się czerwona bandanka. Dokładnie taka sama, którą nosili napastnicy sprzed kilku tygodni.
***
Wiele można było powiedzieć o Yvette, jednak nie to, że jest nieodpowiedzialna. Zawsze starała się działać według zasad. W dodatku, starała się przemyśleć każdą decyzję kilka razy. Być może było to spowodowane tym, że musiała dbać także o siostrę i to od nastoletnich lat. Być może Yvette za szybko dorosła, więc nie w głowie było jej wychodzenie poza pewne bezpieczne ramy.
Oponowała, kiedy Aaron stwierdził, iż powinna tego wieczoru wyjść z Hailey do klubu. Do pieprzonego klubu, gdzie alkohol lał się strumieniami a faceci starają się dobrać niewinnym dziewczynom do majtek.
- Dostałaś zaproszenie, skorzystaj - polecił. - Przynajmniej nie będziesz się zamartwiać.
- Jakiś koleś, najpewniej powiązany z tym całym szajsem wokół mojej osoby, był na mojej ulicy, a ty mówisz, że mam się nie martwić?! - oburzyła się.
- Jeśli tu wróci, ciebie nie będzie. To sensowny krok - zauważył.
- Oczywiście - przewróciła oczyma.
- Dzięki tobie wiemy jak wygląda. Dziś wieczorem przyjedzie tu Mike i Will. Może zrobić się groźnie, dlatego lepiej żeby cię tu nie było. To chyba jasne, że powinnaś być wtedy gdzieś indziej.
- I akurat musi to być klub?
Wzruszył ramionami.
- Twoi przyjaciele nie zamierzają siedzieć w domu, więc tak. Musisz iść z nimi. Nie mam tutaj znajomych, którzy mogliby nas przygarnąć. Polegamy więc na twoich znajomościach. Chociaż nie są zbytnio obiecujące...
- Dzięki za szczerość - wystawiła mu język, chociaż musiała przyznać, że miał sporo racji.
- W klubie będzie dużo ludzi, więc nawet gdyby ktoś chciał, nic ci nie zrobi. Ja też wejdę i będę w pobliżu. Wrócimy, jak tylko chłopaki uporają się z tym... problemem.
Yvette domyślała się, co oznacza słowo problem i aż przeszły ją ciarki. Znaczyło to dokładnie ten sam widok, którego świadkiem była trzy lata temu, kiedy to po raz pierwszy poznała Michaela.
Nie była przekonana, jednak czuła się tak, jakby ktoś podjął decyzję za nią. Dlatego też piątkowy wieczór spędzała wśród dudniącej muzyki. Hailey była ucieszona jej obecnością w loży, którą wynajęli. Miles wydawał się niepocieszony, jednak najpewniej nie dlatego, iż drinki kosztowały tu o wiele za dużo. Chłopak zmuszony był przebywać z Hunterem, a przecież wcale nie chciał oglądać, jak miłość jego życia leci w ślinę z kimś tak nieodpowiednim.
- Pora na wódkę! - Krzyknęła uradowana Arnett, podnosząc z tacki kieliszek. - Za nasze spotkanie!
Nie czekając na resztę, wychyliła naczynie i krzywiąc się, sięgnęła po szklankę z wiśniowym sokiem. Miles uczynił to samo, zaś Hunter jedynie przyglądał się swojej dziewczynie, co jakiś czas zerkając na Yvette.
- A ty?- Zapytał w końcu. - Nie pijesz?
- Nie - pokręciła głową, czując się jakby siedziała na szpilkach.
Chociaż wiedziała, że Aaron znajduje się obok i cały czas mogła złapać z nim kontakt wzrokowy, czuła się tak, jakby ktoś miał zaraz nałożyć jej worek na głowę i wywieźć w ciemny las. Zdecydowanie nie czuła się tu komfortowo. Nie wiedziała jednak, czy powodem jest jej ambiwalentny stosunek do imprez, czy raczej to, co prawdopodobnie miało stać się z właścicielem ciemnego camaro.
- Sztywniara - mruknął, sięgając po kieliszek i wlał jego zawartość wprost do gardła. Nawet się nie skrzywił, a jedynie intensywnie wpatrując się w oczy Yvette, dodał - chociaż kto wie. Może jesteś bardziej podobna do mnie, niż nam się wydaje.
Yvette przekręciła oczami. Ten chłopak z każdym spotkaniem tracił w jej oczach, a już na pierwszym nie zapunktował. Ciągle robił w jej kierunku zaczepki, które postanowiła mimo wszystko ignorować. Nie miała siły odpowiadać na jego uwagi.
Jej jedynym celem było przetrwanie tego wieczora, a raczej dotrwanie do momentu, w którym Aaron powie, że mogą bezpiecznie wrócić. Tylko to się liczyło. Gdzieś podskórnie jednak miała włączony radar. Jej wzrok lustrował każdą postać, w której doszukiwała się śladów przynależności do grupy, polującej na jej głowę. Na szczęście, jeszcze nikogo takiego nie znalazła.
- Daj spokój - Hailey pacnęła go w ramię, chichocząc. - Przynajmniej opowie nam jutro co się działo.
Reynolds po raz pierwszy w życiu poczuła ukłucie w sercu z jej powodu. Lubiła Arnett, chociaż tym razem miała wrażenie, że dziewczyna się z niej naśmiewa. Nie miała czasu tego roztrząsać, ponieważ Hailey wstała i lekko kołysząc się nad stołem krzyknęła:
- Panowie, wasze damy opuszczają to królestwo, na rzecz oddalenia się do innego - wybełkotała.
Yvette pomyślała, że Hailey powinna przestać pić już kilka kieliszków temu. Mimo, że nie chciała, zdecydowała się wstać i podtrzymać koleżankę, aby nie upadła na szklany blat. Jej facet nie wyglądał, jakby przejmował się stanem swojej kobiety.
- Idziemy do łazienki? - Zapytała, łącząc wątki.
- Zaraz wracamy! - Zapiszczała ciemnowłosa, ruszając do wyjścia. Cekinowa sukienka błyszczała w świetle kolorowych laserów, odbijając ich światło niczym dyskotekowa kula.
Reynolds westchnęła, idąc z nią. Mimo wszystko, nie chciała zostawiać jej w takim stanie. Obejrzała się za siebie dla pewności. Aaron wkrótce podniósł się z miejsca i ruszył za nimi.
Przeciskały się między tłumem ludzi, który tańczył niczym zahipnotyzowany. DJ puszczał coraz to nowsze piosenki, a ludzie skandowali ich tekst. Dziewczyna poczuła uścisk w żołądku, na sam widok kręcących się jak w transie ludzi.
Według Hailey łazienki były tuż za barem. Dlatego to w jego stronę się kierowała. Dziewczyna przy jej boku, co jakiś czas trącała ją ramieniem, dlatego też co rusz zerkała na nią. Jeszcze tylko brakowało, by pijana dwudziesto dwu latka wywinęła orła na środku parkietu.
- Chryste, czemu ten bar musi być tak daleko - psioczyła w myślach Yvette, mocniej chwytając nadgarstek Hailey, by nie stracić jej z oczu.
Gdy były już przy barze, przed nimi wyrósł całkiem przystojny chłopak. Był wysoki i posiadał szeroki uśmiech.
- Tańczycie? - Krzyknął, jednak i tak średnio go zrozumiały. Huk muzyki zagłuszał każdy dźwięk.
- Nie - odkrzyknęła pewnie.
- Tak! - Zgodziła się dziewczyna obok.
Yvette otworzyła szczerzej oczy. Nie tego się spodziewała.
- Miałyśmy iść do łazienki! - Wrzasnęła do ucha przyjaciółki, jednak ta wzruszyła ramionami. Wyglądała, jakby świetnie się bawiła.
- To pójdziemy zaraz! Chcę tańczyć!
Po alkoholu Arnett zachowywała się irracjonalnie. Yvette wcale nie miała ochoty przebywać na parkiecie dłużej, niż było to absolutnie koniecznie. Właściwie dostrzegała już wejście do toalet, gdzie jak sądziła, odnalazłaby chwilę spokoju.
- Potańczysz potem! Idziemy do...
Nie dokończyła, ponieważ Hailey wyrwała się z jej uścisku i wręcz wpadła w ramiona blondyna przed nimi. Razem zniknęli w tłumie tańczących młodych ludzi, a Yvette miała ochotę mentalnie kopnąć się w żołądek.
Ewakuowała się z parkietu, myśląc o tym, jak bardzo wkurzona jest na przyjaciółkę. To był jeden z długiej listy powodów, dla których unikała imprez z tą dziewczyną. Mogły robić absolutnie wszystko, jednak imprezy należały do wyjątków.
Yvette skierowała się do łazienki, czując jak stroboskopowe światła ranią jej oczy. Od ilości wizualnych i dźwiękowych atrakcji, pulsowały jej skronie. Musiała, wręcz pragnęła znaleźć się gdzieś, gdzie odpocznie.
Mijając bar, poczuła jak ktoś szarpie ją za rękę. Spanikowana nagłym dotykiem, wyrwała rękę, przylepiając ją do klatki piersiowej.
- Gdzie tak pędzisz, panienko?
Właścicielem głosu był dobrze zbudowany mężczyzna, na oko kilka lat starszy od niej. Jego koszulka ciasno przylegała do mięśni, a czarny tusz pokrył całe jego ręce.
- Nie twój interes - odburknęła, automatycznie wykonując krok w tył.
Mężczyzna podniósł się z barowego krzesała i w jednym susie stanął przed nią. Poczuła się nienaturalnie mała, gdy zadarła głowę by widzieć jego twarz. Miała ochotę uciekać, jednak stopy jakby przyrosły jej do podłoża. Ciało nagle zdrętwiało, a serce przyspieszyło w nienaturalny sposób.
- Takie dziewczynki nie powinny chodzić same po klubie - mlasnął, puszczając jej oczko. - Może potrzebujesz kogoś, kto...
- Dobrze ci radzę. Odpuść.
Nagle między nimi wyrósł Aaron, który chwycił nieznajomego za bark. Z daleka, wyglądało to jak przyjacielski uścisk, jednak Yvette dostrzegła, że mężczyźnie drgnął kącik ust.
- Ona nie ma ochoty z tobą rozmawiać - dodał ostro.
Była mu wdzięczna, że zareagował w porę, a jednocześnie przeklinała w myślach Hailey i jej lekkomyślność.
- Nie ty o tym decydujesz - odpowiedział, patrząc w wyzywający sposób na Aarona. - I puść mnie cwelu, bo inaczej sobie porozmawiamy!
Dziewczyna instynktownie wycofała się w tył. Aaron nie wyglądał, jakby był w nastroju do żartów, jednak nie ruszył się ani o centymetr.
- Grzecznie przeproś za nękanie i nie waż się nawet na nią spojrzeć, jasne? - Zacisnął mocniej palce na barku mężczyzny, wkładając w ten ruch wszystkie swoje siły.
- W marzeniach - mruknął tamten, po czym wolną ręką zamachnął się w taki sposób, że jego pięść wylądowała na żuchwie Aarona.
Yvette odskoczyła z piskiem. Widziała, jak zamroczony ciosem Aaron traci rezon i luzuje uścisk. Agresor doskonale to wykorzystał i wyswobodził się z chwytu, po czym wymierzył kolejne uderzenie.
- Chryste! - Krzyknęła. - Pomocy!
Aaron zdołał uchronić się przed kolejnym ciosem, jednak jego hamulce puściły. Zaatakował napastnika, celując prosto w nos. Yvette spostrzegła, że coraz więcej ludzi zwraca na nich uwagę, co niekoniecznie mogło się dobrze skończyć.
- Aaron, przestań! - Starała się przekrzyczeć muzykę. Była spanikowana.
Ochroniarz dziewczyny pchnął agresora w stronę baru, a ten wpadł na sączącego piwo kolejnego mężczyznę, ubranego w skórzaną kurtkę. Wzburzony wstał i widząc co się dzieje, dołączył do bójki.
Reynolds dostrzegła przerażenie w oczach barmanki. Machała do kogoś intensywnie, a do mężczyzn kotłujących się na małym odcinku między parkietem a barem, dołączali kolejni. Ktoś popchnął Yvette tak, że wylądowała na podłodze, boleśnie obijając sobie kolana.
- Kurwa, kurwa... - klęła pod nosem, unosząc głowę.
Z nosa Aarona sączyła się krew, gdy próbował zasłonić się przed kolejnymi ciosami. Próbowała wstać, jednak ponownie została sprowadzona do parteru. Tym razem przez uciekające w panice dziewczyny. Bójka wymykała się spod kontroli, a Yvette czuła jak ogarnia ją panika.
Widok rozmazały jej łzy. Zaczęła się na poważnie bać. Rozglądała się w panice, by dostrzec chociaż jedną znajomą twarz, jednak na próżno. Musiała znaleźć się gdzieś, gdzie znów będzie bezpieczna. Podniosła się z trudem, łykając słone krople. Słyszała pokrzykiwania facetów uczestniczących w zaciętej walce, a także krzyki barmanki i dziewczyn, próbujących rozdzielić niektórych uczestników bijatyki.
Nie zdążyła nawet dobrze się wyprostować, gdy jeden z jej uczestników zatoczył się i wpadł na nią z impetem, popychając na bok. Bezwładnie osunęła się w prawo, uderzając głową o zabudowanie baru.
- Kurwa mać! - Syknęła.
Chwyciła za bolące miejsce, kołysząc się lekko. Miała wrażenie, że świat wiruje a jej samej zrobiło się nagle duszno. Przestały dochodzić do niej wszelkie odgłosy z sali. Dzwoniło jej w uszach, a drżące ręce nerwowo poruszały się po głowie.
- Nic ci nie jest!? - Usłyszała tuż obok, jednak dźwięk był przytłumiony. - Yvette, żyjesz!?
Najpierw dostrzegła rękę, pokrytą tatuażami, która opadła miękko na jej uda obleczone w ulubione jeansy. Wiedziała, że widziała już kiedyś taką, ale nie potrafiła dopasować jej do żadnej znajomej osoby. Następnie poczuła ciepło na brodzie, gdy ktoś chwycił jej podbródek i wolno skierował w swoją stronę. Na końcu dostrzegła twarz, na którą padło czerwone światło z reflektora.
- Bo-boże - wyjąkała.
- Schlebiasz mi, ale nie. To ja. Chester.
Chłopak spojrzał bystro przed siebie, kręcąc głową, a potem na powrót skupił się na niej.
- Co ty tu robisz? - Zapytała, powoli odzyskując władzę nad swoim ciałem. Osunęła dłonie z głowy, zatrzymując je na ręce Draytona.
- Zaraz zrobi się tu niezła jatka - zauważył. - Spadamy!
- A-ale... ja... nie mo...nie mogę... - jąkała się, kręcąc głową, jednak to powodowało jeszcze większy ból.
- Uważaj - polecił, po czym wolną ręką dotknął miejsca, w którym najpewniej pojawi jej się guz. - Możesz mieć wstrząśnienie mózgu. Nieźle przywaliłaś głową i...
Jego wypowiedź przerwał mężczyzna, który wylądował tuż przed nimi. Z kolei inny dopadał do niego w mgnieniu oka i siadając na nim, zaczął okładać go pięściami. Yvette dostrzegła na ręce mężczyzny tatuaż, który już kiedyś gdzieś widziała. Zanim dokładnie mu się przyjrzała, usłyszała:
- Co do chuja! - Żachnął się Drayton i jednym ruchem, chwycił Yvette w pasie, pociągając ją w swoją stronę.
Dziewczyna zarejestrowała tylko moment, w którym wylądowała na klatce piersiowej Chestera. Byli tak blisko siebie, że zabrakło jej tchu. Wciąż trzymał ją w pasie, a ciepło jego ciała rozlewało się na jej spanikowany organizm.
- Wybacz - mruknął, przenosząc ją na bok. - Lepiej się stąd zwijajmy.
Nie czekając na jej odpowiedź wyprostował się i pomógł jej wstać. Wciąż przyćmiona, rzuciła okiem na dramat, który rozgrywał się na sali. Ochroniarze starali się interweniować, jednak sami zostali wmieszani w bójkę. Reynolds dostrzegła, jak ktoś rzuca ciężkim krzesłem.
- No dalej! - Ponaglił ją, po czym objął jej nadgarstek.
Ciągnął ja za sobą, aż do samego wyjścia, przy którym zebrał się tłumek. Nie tylko oni próbowali wydostać się z tego pobojowiska. Yvette ostatni raz obejrzała się za siebie i z przerażeniem ogarnęła wzrokiem pomieszczenie.
- Nie patrz na to - polecił wprost do jej ucha i pociągnął ją przed siebie.
Przyległ do jej pleców, ręką odgarniając ludzi by zrobili im przejście. Wkrótce potem znaleźli się na wilgotnej ulicy. Dziewczyna łapczywie nabrała powietrze w płuca, orientując się, że przez dłuższy czas wstrzymywała oddech. W oddali słychać było wycie policyjnych syren.
- Chodź - polecił, otwierając drzwi samochodu, zaparkowanego nieopodal. Niemal wsadził ją do środka, po czym zatrzasnął drzwi i obszedł auto, wsiadając na swoje miejsce. - Żyjesz?
Dopiero kiedy zrozumiała, gdzie się znajduje, pojęła co się stało.
- Zaraz zjedzie się tu policja, a jak sądzę nie chcesz problemów - odpalił samochód, a światło reflektorów zalało ulicę. - Lepiej żeby nas tu nie było.
- Moi znajomi - wyszeptała. - Oni...
- Zostawili cię samą - zauważył, ruszając z miejsca. - Jeśli nie przejmowali się tobą, gdy zniknęłaś, dlaczego ty przejmujesz się nimi?
Chciała powiedzieć, że to nie tak, jednak nabrała wątpliwości. Gdzie był Miles, gdy go potrzebowała? Dlaczego Hailey nigdy nie liczyła się z jej zdaniem? Dlaczego, na Boga, Aaron nie puścił tamtego gościa, tylko pozwolił, by tamten się wściekł?
Przymknęła oczy, na powrót czując piekące łzy pod powiekami. Oparła głowę o zagłówek.
- Jak się czujesz? - Zapytał łagodnie. - Nie jest ci niedobrze?
- Jest w porządku.
Yvette nie była gotowa na ponowne spotkanie z Draytonem. Przeprosił ją, jednak wizja którą roztoczył przed nią Michael na jego temat, paraliżowała jej zmysły. A teraz? Utknęła z nim w jednym samochodzie, a w dodatku nie wiedziała dokąd zmierzają. Jej serce przyśpieszyło, a kolory zniknęły z twarzy.
- Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem - usłyszała. - Nie chciałem, żeby coś ci się stało. Odwieźć cię do domu?
Jakby czytając w jej myślach, potrafił uspokoić jej skołatane serce.
- T-tak - odpowiedziała, bo nie wiedziała, gdzie mogłaby się schronić.
Wyciągnęła telefon, patrząc na zegarek. Dochodziła jedenasta w nocy. Nie wiedziała, czy to wystarczająca pora by na jej ulicy znów było bezpiecznie.
- Nie mieliśmy okazji porozmawiać o tamtym wieczorze - spojrzał na nią z troską. - Wiem, że to nienajlepsza pora, dlatego jeśli nie chcesz, odpuszczę dziś ten temat. Wiedz jednak, że nie mogę sobie wybaczyć tego, co się stało.
Yvette zagryzła wnętrze policzka. Nie była gotowa na tę rozmowę, jednak może faktycznie byłoby lepiej, jeśli miałaby to z głowy.
- Nie pamiętam niektórych rzeczy - wyznała. - Ale wiem, że zachowywałam się... jak nie ja.
- Miałem to samo. W dodatku ktoś mnie kurwa okradł - sarknął. - Dobrze, że znalazł nas twój brat. Przynajmniej byłaś bezpieczna.
Miała ochotę krzyknąć, że to wcale nie jej rodzina, jednak nie chciała się tłumaczyć.
- Chyba nie myślisz, że... - odezwał się, gdy wymownie milczała.
- Nie wiem co mam myśleć! - Przerwała mu, oskarżycielskim tonem. - Po spotkaniu z tobą, działy się ze mną dziwne rzeczy, więc jak myślisz, co mogę myśleć!?
- Nigdy w życiu bym cię nie skrzywdził! - Odpowiedział. - Cholera, Yvette! Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła!? Ja też jestem pokrzywdzony!
To powodowało, że Reynolds gubiła się w tym, co sama uważała.
- Chciałbym ci udowodnić, że to nie moja wina. Podejrzewam, że ten dziwny gość w kapturze nas tak załatwił, a może nawet nie tylko nas. Rozmawiałem już z właścicielem, przejrzy kamery i...
- Dziwny gość w kapturze? - Zapytała niepewnie.
Odszukała w pamięci podobne wspomnienie. Pamiętała, jak zdumiała się obecnością na sali kogoś ubranego w ten sposób. Też go widziała!
- Myślę, że to nowy sposób na okradanie innych. W okolicy pełno jest niebezpiecznych i szurniętych ludzi - westchnął, skupiając się na drodze przed sobą. - Dlatego cieszę się, że byłaś bezpieczna.
I wtedy Yvette zrozumiała. Na powrót przymknęła oczy, by nie rozpłakać się w głos. Michael od początku nie chciał, by z kimkolwiek się spotykała. Nie dlatego, że mogło być to niebezpieczne, wszak zgodził się dziś z Aaronem, że powinna spędzić wieczór wśród ludzi. Dla O'Connora była zdobyczą, na którą się czaił. Niezdobytym łupem, który chciał sobie przywłaszczyć, jednocześnie nikogo do niego nie dopuszczając.
To on musiał to wszystko zorganizować, a potem po prostu przyszedł po nią i sprzedał jej historyjkę, dzięki której prawie odwróciła się od Chestera. A przecież on się starał! Jako jedyny, starał się o nią w sposób, który nie był nachalny.
Michael był okrutny w tym co robił i w tamtym momencie, wcale nie chodziło jej o jego pracę. Był bezduszny względem niej. Uporczywie chciał trzymać ją przy sobie, jednocześnie nie traktując jej tak poważnie, jakby sobie tego życzyła.
Yvette pojęła, kto tak na prawdę jest tym złym. I zamierzała pogrzebać żywcem wszystkie uczucia, jakie do niego żywiła.
- Nie chcę wracać do domu - wyszeptała, z pełną świadomością tego, co niosą za sobą te słowa.
- Więc gdzie mam cię odwieźć? - Zapytał.
Spojrzała na niego, dokładnie w momencie w którym sam odwrócił na nią wzrok.
- Tam, gdzie w końcu poczuję się bezpiecznie.
Skinął głową, unosząc kącik ust ku górze.
- Jak sobie życzysz - zapewnił, na moment ściskając jej dłoń.
Chester skręcił w najbliższą ulicę i zawrócił. Nie wiedziała, gdzie zmierza, ale przestało ją to obchodzić. Cieszyła się, że na moment odpocznie od każdego, kto ją zawiódł.
Tego wieczora Yvette Reynolds przestała być odpowiedzialna.
=======
Przepraszam, że rozdziały ukazują się tak rzadko. Chociaż głowa jest pełna pomysłów, czasem ciężko znaleźć czas i motywację.
Mam jednak nadzieję, że wciąż śledzicie historię Michaela i Yvette <3
Cóż, zapowiada się prawdziwa jazda bez trzymanki!
Buziaki,
Wasza czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top