|15| Michael O'Connor


    Jechali wzdłuż mokrych ulic Chicago bez słowa. Mike zdążył spalić już trzy papierosy, jednak nawet tak duża dawka nikotyny nie była w stanie zahamować jego złości. To, co wyprawiała Yvette przechodziło jego najśmielsze oczekiwania.

    — Uspokój się! — Warknął, mocniej zaciskając palce na kierownicy.

     Blondynka właśnie kołysała się w rytm melodii, płynącej z głośników. W pewnym momencie pogłośniła muzykę, a kiedy rozpoczął się refren, Mike usłyszał jej lekko zachrypnięty głos. Śpiewała, chociaż zasadniejsze byłoby stwierdzenie, iż krzyczała słowa, które intonowała Britney Sperars. 

      — My loneliness is killing me — Yvette bawiła się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. — Moja samotność mnie dobija.

     — Beznadziejna z ciebie piosenkarka — warknął, kątem oka obserwując jak wczuwa się w swoją rolę.

     Reynolds przymknęła oczy, trzymając dłonie na klatce piersiowej. 

      — When I'm not with you I lose my mind — kontynuowała, a Michael uznał, że jej głos przybrał zbyt wysoka barwę. — Gdy nie jestem z tobą, tracę zmysły.

     — Doprawdy? — Prychnął pod nosem. — Ja tracę swoje, przebywając z tobą. 

     — Hit me baby one more time — zapiszczała, wkładając w tę linijkę całą siłę, jaką miała. — Traf mnie kochanie jeszcze raz.

    Widział jak kieruje w niego palec, bujając się do rytmu, aż w końcu opuszek jej palca świdrował jego bok. Mike się skrzywił, a gdy refren zaczął lecieć od nowa, Yvette znów zaczęła koncert. 

     — Chryste, dość! — Krzyknął, irytując się na jej fałszowanie. Wyłączył radio, zaciskając usta w cienką linijkę.

     — Ej! — Obruszyła się, strzepując jego dłoń z radia. — Włącz to! 

     — Nie zamierzam ogłuchnąć!

     Yvette w kilku sekundach odnalazła odpowiedni przycisk, a z głośników ponownie popłynął głos popularnej piosenkarki. Wraz z nią, wnętrze samochodu wypełnił także śpiew Yvette.

      — There's nothing that I wouldn't do. Nie  ma nic, czego bym dla ciebie nie zrobiła.

     — Może spróbujesz się przymknąć, co!? — Krzyknął, gwałtownie skręcając w jednokierunkową uliczkę.

     Świat za oknem był wilgotny i złowieszczy, a nad ziemią zaczęła unosić się mgła. Mike z kolei całkiem lubił taką pogodę, jednak nie mógł się nią w pełni cieszyć. Nie, kiedy na fotelu obok kręciła się ta cholernie piękna i irytująca zarazem blondynka.

     — Tell me baby 'cause I need to know now. Powiedz mi jak chcesz, żeby to wyglądało.

     — Najlepiej, żebyś siedziała cicho, do kurwy nędzy! 

     Wtedy Yvette obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem, reagując na jego wtrącenia, na chwilę przestając śpiewać.

      — Nie potrafisz się bawić, O'Connor  — zmrużyła błyszczące oczy, zakładając ręce na piersi, niczym obrażone dziecko.

      — Od kiedy ty potrafisz, co?  — Warknął, ledwo na nią zerkając.

      — Może od momentu, kiedy pozwoliłeś mi wyjechać?  — Oburzyła się.

     Chciał jej coś odpowiedzieć, jednak wtedy w głośnikach odezwała się Britney. 

     — I shouldn't have let you go. Nie powinnam była dać ci odejść.

     Michael przewrócił oczami z prawdziwa irytacją.

     — Oh, zamknij się — warknął, ponownie wyłączając radio. Żałował, że w ogóle go włączył. Wtedy ponownie spojrzał na dziewczynę.  — A co do ciebie — zaczął — może jesteś stworzona do malowania, może nawet do tańczenia. Ale na litość boską, nie do śpiewania!

     Uniosła brew. 

     — Ktoś taki jak ty, nie powinien w ogóle mówić o Bogu.

     W duchu przyznał jej rację. Poczuł dreszcz, związany z obrazem martwej Fay Roberts. Jej puste spojrzenie, prześladowało go nawet za dnia. Przełknął ślinę, gdy w jego głowie martwa nastolatka, zaczęła przybierać postać Yvette. 

    — Koniec pijackich koncertów, jasne?

    — Chester ze mną śpiewa — powiedziała nagle, a te słowa sprawiły, że młody mężczyzna poczuł się tak, jakby dostał z liścia w twarz.

     — Ten fagas z restauracji? — Zapytał obojętnym tonem. — Jak widać, jest nie tylko tępy, ale i głuchy.

     — Przestań! — Krzyknęła, uderzając go w ramię. Nawet nie zabolało. — Nie mów tak o nim!

     — W tym samochodzie się nie śpiewa — powiedział twardo. — A już na pewno, nie takie pop gówno, jak to.

     Wydawało mu się, że to koniec przedstawienia, bowiem Yvette z oburzoną miną oparła się o zagłówek i zamilkła. Z założonymi rękami  obserwowała świat za szybą. 

     Reynolds uchyliła nagle okno. Na początku przyglądał się temu z zainteresowaniem, jednak kiedy wychyliła głowę przez okno i zaczęła głośno krzyczeć kolejne linijki tekstu piosenki, tym razem coś w nim pękło.

    —  Don't you know I still believe... Czy nie wiesz, że wciąż wierzę...

    Nie zwracając uwagi na to, że pędził odrobinę za szybko, puścił kierownicę i ściągnął ją z powrotem do środka. Jego mocny uścisk nie powstrzymał dziewczyny od zanoszenia się głośnym, wibrującym śmiechem.

    — Co ty kurwa robisz!? — Krzyknął.

     W ostatniej chwili na powrót chwycił kierownicę, odbijając gwałtownie od krawężnika. Zasunął okna, na wszelki wypadek blokując ich ponowne otworzenie. Miał dość.

     — W tym samochodzie się nie śpiewa — przedrzeźniła go, chichotając. — A to było poza samochodem! Żebyś widział swoja minę!

     — Upiłaś się — podsumował nie kryjąc się z furią. — Jak możesz być tak nieodpowiedzialna, Yvette!?

     — Nie jestem pijana — zakołysała się, kiwając palcem. Jej mowa była lekko bełkotliwa, jednak bez problemu ją rozumiał. — Jesteś sztywniakiem, i tyle.

     Michael zamknął oczy. Miał ogromna ochotę odpyskować jej coś niemoralnego, ale się powstrzymał. Pamiętał, że niektóre słowa nie powinny nigdy paść w jej kierunku. Czasem nie mógł się powstrzymać, czasem zanim pomyślał, było już po fakcie.

    Starał się. Robił co mógł. 

    Dla niej widocznie było to zbyt mało.

    Minęło jeszcze kilka długich minut zanim dotarli do motelu. Mgła powoli osiadała na ulicach, a kiedy Jeep leniwie wtoczył się na parking motelu, Mike odetchnął z nieskrywaną ulgą. Gdy zgasił silnik, powoli wyszedł z samochodu, odpalając papierosa. Wilgotne powietrze drażniło jego nozdrza. 

     Dopiero po chwili usłyszał, że Yvette również wyszła z samochodu. Teraz wyglądała na zmęczoną. Oparła się o drzwi, unosząc głowę ku górze. Mężczyzna zaciągnął się fajką, z wolna wypuszczając dym spomiędzy lekko uchylonych warg. W pierwszej chwili chciał ją poczęstować, jednak zrezygnował z tego pomysłu. Obserwował, jak wystawia swoją twarz w kierunku mżawki, która moczyła im włosy i ubrania.

    Ruszył wiec w stronę schodów, na szybko zaciągając się papierosem. Nie miał w zwyczaju porzucać rozpoczętej fajki, jednak jedyne o czym marzył, to prysznic i odpoczynek. Chciał więc w ekspresowym tempie dopalić zwinięty w rulon tytoń. Gdzieś w połowie drogi między samochodem a drzwiami zatrzymał się, zaniepokojony ciszą ze strony blondynki.

    — Idziesz?

     Znów zaczęła chichotać. Odbiła się jednak od karoserii, wykonując kilka kroków. Stanęła przed maską, a jarzący neon z napisem "motel" oświetlił jej twarz na czerwono. Dziewczyna oparła się ręką o maskę, po czym ku niedowierzaniu O'Connora zaczęła zdejmować but.

     — Jest mokro — zauważył, gdy w jej wolnej dłoni znalazło się obuwie. Obserwował, jak stawia stopę na asfalcie, w którym odbijały się krople deszczu. — Będziesz chora.

     — Są kurewsko niewygodne — usłyszał.

     Mimowolnie uśmiechnął się, słysząc z jej ust dobrze znane przekleństwo. Zatuszował jednak swoje rozbawienie, przykładając do warg papierosa. Nie chciał, by zauważyła, jak jedno zdanie sprawiło, że złagodniał.

     Po chwili Yvette stała pod schodami, trzymając w palcach materiał zamszowych botków. Jej stopy otoczone jedynie cienkimi rajstopami, były na wpół zanurzone w kałuży. Poły płaszcza odchyliły się w lewo gdy wiatr zaczął smagać jej włosy.

     — Dobrze się czujesz? — Zapytał, marszcząc czoło.

     Pokręciła głową na boki.

     — Jest świetnie.

     — Wyjdź z kałuży!

     — Za cholerę — wymamrotała. — Jest taka zimnaaaa...

     Mike z rezygnacją zgasił niedopałek o wilgotną poręcz, upewniając się że nie zostanie amatorem podpalania budynków, a potem wyrzucił niedopałek zbiegając ze schodów. Yvette miała przymknięte oczy i lekko niewyraźną twarz. Wciąż nieznacznie się kołysała, a jej oddech zwolnił. 

     — Co jest? — Zapytał, gdy stanął na tyle blisko niej, by ponownie poczuć zapach truskawek. 

     — Nienawidzę karuzeli — mruknęła. — Jak byłam dzieckiem, prawie spadłam z plastikowego kucyka. Rozumiesz? Co za... wstyyyd.

     — Kręci ci się w głowie?

     — No coś ty — bąknęła, robiąc dziwna minę.

     — Chodź — mruknął, chwytając ją za przedramię. — Położysz się.

     — O nie, nie — jęknęła. — Będzie wirować jeszcze bardziej... 

     — Nie powinnaś tyle wypić — zauważył.

     — Ja nie piję alkoholu — ucięła, najbardziej pijackim głosem jaki kiedykolwiek słyszał.

     Patrzył na nią, obserwując jak z każda minutą jej ciało robi się coraz bardziej bezwładne. Spróbował podprowadzić ją na schody, a wtedy dziewczyna wpadła mu w ręce. Przytrzymał ją gwałtownie, obejmując jedną ręką w pasie, a drugą chwycił ją pod pachą. Jego dłoń zatopiła się w miękkich włosach Yvette.

     — Cholera — syknął, a ona zawtórowała mu znużonym śmiechem.

     — Oh, baby, baby... — zaintonowała cicho. — Oh, kochanie, kochanie...

     — Nawet nie zaczynaj — ostrzegł, pomagając jej odzyskać pion.

     — Zaśpiewaaaaj zeee mną — wymruczała, ponownie przymykając oczy. — Kocham tę piosenkę od zawsze, wiesz?

     — Odnoszę wrażenie, że pokochałaś ją dopiero kilka minut temu — zironizował. — Ja nie śpiewam, okej?

     Uchyliła powieki.

     —  Każdy śpiewa.

     — Źli ludzie nigdy nie śpiewają — zauważył ponuro.

     Yvette przez chwilę milczała, wysuwając koniec języka na spierzchniętą wargę. 

      — Nie jesteś złym.... złym człowiekiem — powiedziała w końcu. — Uratowałeś mnie.

      — I jednocześnie sprowadziłem na ciebie zgubę — westchnął, kiedy popatrzyła na niego błyszczącymi oczyma.

     Błądziła wzrokiem po jego twarzy, a minimalna odległość między nimi sprawiła, że znów nie mógł przestać myśleć o tym, jak piękna była. Napawał się tym widokiem, który sprawiał, że jego irytacja ulatywała w szybkim tempie. 

     — Nie puszczaj mnie — wyszeptała cicho, jakby na wpół przytomna.

     Mike martwił się o jej stan, jednak ta prośba, wypełniła całe jego ciało. Rzecz jasna, niektóre jego elementy zareagowały na te słowa nieco zbyt entuzjastycznie. Nic nie mógł poradzić na to, że nie raz wyobrażał sobie jak błaga go w ten słodki, kuszący sposób o rzeczy, których nigdy nie powinien dopuścić się względem niej.

      — Dlaczego, Yvette? — Zapytał nisko, mimowolnie zbliżając twarz do jej.

    Zapewne wyglądali teraz jak para, która za moment się pocałuje. Michael wiedział jednak, że nie może do tego ponownie dojść.

     — B-bo... — zaczęła, a jej głowa lekko opadła w dół.

      Mike z westchnięciem, przesunął rękę w taki sposób, aby móc ująć jej podbródek. Teraz trzymał ją już tylko w pasie. Kiedy delikatnie podciągnął jej twarz w górę, otworzyła oczy, w których mieniło się światło motelu.

     — Powiedz, mała.

     — Kiedy mnie trzymasz — powiedziała głosem, niewiele głośniejszym niż szept — wszystko jest lepsze.

     Przełknął głośno ślinę, a jego oddech przyśpieszył. Wtedy poczuł jej zimne palce na swoim chropowatym policzku. Uśmiechnęła się błogo, trochę tak, jakby właśnie zaznała dużej przyjemności.

     — Nie rób tego — wymruczał, chociaż te słowa przychodziły mu z ogromnym trudem.

     — Czego?

     — Nie sprawiaj, że jedyne o czym myślę to rzeczy, których będziemy potem żałować.

     Jej tęczówki błysnęły. Na blade policzki Yvette, wpłynął cień rumieńca. 

     Michael poczuł, że ich oddechy przyśpieszyły.  Z jakiegoś powodu, nie mógł się od niej odsunąć, chociaż wiedział, że powinien to zrobić. Dziewczyna nie była sobą, a to co robiła, mogło sprawić, że nad ranem obudził by się z jeszcze większym poczuciem winy, niż dotychczas.

      — Jakie to rzeczy? — Zapytała nieśmiało.

     Nie mógł powtrzymać się od cwaniackiego uśmiechu. Nachylił się do jej ucha i zniżając głos, wychrypiał:

     — Wszystkie, których nie zdążyliśmy zrobić w West Richmond Falls, skarbie.

      Oderwał się od niej, obserwując jej płomienną twarz. Mimo, że nie chciał, zaczął powoli się od niej odsuwać. Jego ręce odrywały się od jej drżącego ciała. Zamierzał ponownie ruszyć w stronę wejścia, jednak zatrzymał go jej głos.

      — Żałujesz, że nie zdążyliśmy?

     Nie musiał się nawet długo zastanawiać, nad tym co mógłby odpowiedzieć. Odpowiedź na to pytanie od trzech lat była niezmienna, chociaż starał się by nigdy nie ujrzała światła dziennego. Jednak wtedy po raz pierwszy poczuł, że mógłby jej to wszystko powiedzieć. Być może dzięki temu, ciężar tych niewypowiedzianych słów, stałby się lżejszy.

      — Żałuję, wielu rzeczy Yvette. Najbardziej jednak tego, że pozwoliłem ci wtedy...

     Nie dokończył. Yvette bowiem gwałtownie się odwróciła, a wkrótce potem zwymiotowała.


***


     Wszechświat daje ludziom znaki. Mike nigdy się nad tym nie zastanawiał, jednak kiedy w pokoju pogrążonym w półmroku, jedyną jego rozrywką było zastanawianie się nad różnymi aspektami świata, wykorzystał to. 

     Uznał, że nie przypadkowo, los nie pozwolił mu dokończyć zdania, które przecież niosło ze sobą sporą odpowiedzialność. Chciał przyznać przed blondynką, że jego największym powodem do żalu był fakt, pozwolenia jej na wyjazd.

     To oczywiście było bardzo egoistyczne stwierdzenie, jednak nie o to w tym chodziło. To zdanie niosło za sobą odpowiedzialność i uczucie, które zaburzyłoby ich i tak skomplikowaną relację. 

     Na to drugie nie był gotowy.

    Obserwując pogrążoną we śnie Yvette, wyciągnął telefon i wybrał jeden z nielicznych kontaktów w telefonie. 

     — Co jest, do chuja? — Senny głos odezwał się dopiero po czwartym sygnale.

     — Alex — mruknął Mike, bębniąc palcami w blat małego stolika. — Jak idą postępy?

     Po drugiej stronie zaszeleściła pościel.

     — To nie może zaczekać!? Ludzie o tej porze jeszcze śpią!  — odpowiedział.

     Środek nocy nie był faktycznie dobrym czasem na takie rozmowy.

     — Pojawiły się pewne... komplikacje.

     — O czym mówimy?

     — O kim — mruknął, wstając powoli i podchodząc do okna, uchylił je nieznacznie.

     — Więc kto?

     — Nie wiem.

     — Ja pierdole, poważnie? — Alex szybko się rozdrażnił. — Dzwonisz, żeby powiedzieć tylko "nie wiem"?

     — To twoje nowe zadanie — mruknął. — Dodatkowo płatne.

     — Ile? — Zainteresował się. Pieniądze zawsze ożywiały ludzi takich jak Alex.

     — Czterdzieści procent poprzedniego zlecenia — mruknął.

     — Sześćdziesiąt.

     — Nie przeginaj — wycedził przez zęby Mike.

     — Pięćdziesiąt — rzucił. — Za mniej nie wstanę z łóżka.

     — W porządku — westchnął Mike, przecierając zmęczona twarz dłonią. Chciał tylko, mieć pewność, że Yvette będzie bezpieczna.  — Chester. Tak ma na imię.

     — Coś więcej? 

     — Więcej należy do twoich pięćdziesięciu procent — odpowiedział. — Masz tydzień.

     — Pogięło cię?! — Warknął. — Samo imię? Wiesz, ile takich Chesterów może łazić po Chicago!?

     — To nie mój problem.

     Mike miał sporo innych na głowie. Ten, wolała zostawić komuś, kto znał się na tym lepiej niż on sam.

      — Niech cię diabli, O'Connor! — Sarknął. — Wiesz kim ja jestem? Najpierw każesz mi biegać za jakimś obrazem, a potem za jakimś typem? Chryste, poważniejszych zleceń nie masz?! Nie jestem pierwszym lepszym chłopcem na posyłki, tak?!

     Mike zacisnął mocno powieki. Wiedział, że to co robił, mogło wydawać się śmieszne, jednak dla niego znaczyło to dużo więcej. Nie mógł tak po prostu przelać jej dużej sumy na konto. Nie mógł też, ot tak, dać jej tyle pieniędzy. Nie mógł, na Boga, nawet zostawić jej takiej sumy na wycieraczce. Musiał zrobić coś, by znów zabezpieczyć ją finansowo. To co wymyślił, wydawało mu się najlepszym rozwiązaniem.

     Yvette dostałaby zapas pieniędzy, które potrafiłaby wykorzystać lepiej, niż nikt inny. Alex zarobiłby w prosty sposób, bez babrania się w czarnej robocie. 

     On miałby na zawsze część duszy Yvette przy sobie.

     Obraz, który wyszedłby spod jej pędzla.

      Wszyscy by skorzystali.

     — Po prostu to zrób, tak? Czy to ważne, za co dostaniesz hajs? — mruknął rozdrażniony. — Dostaniesz zaliczkę. Jutro, na przedmieściach.

    Okno zatrzasnęło się nagle, głośno obijając się o framugę. O'Connor ponownie je uchylił, zapominając o swoich wcześniejszych rozmyślaniach. Wszechświat bowiem nieustannie dawał znaki, jednak człowiek dostrzegał z reguły te, które były mu wygodniejsze.

     Mike przegapił właśnie jeden z nich. Być może kluczowy.

     — Nie dam rady.

     — Niby czemu?

     — Nie pracuję tylko dla ciebie — prychnął. — To miasto ma dobry potencjał w interesach, a niektórzy płacą mi za prawdziwą robotę. W poniedziałek. Możesz wysłać adres potem.

     Mike co prawda zamierzał wrócić do domu, jednak jeśli kilkanaście banknotów polepszyłoby pracę Alexa, był w stanie to zrobić. 

      — W porządku.

      — Tyle zachodu o jakąś panienkę — mruknął rozmówca.

      — Przynajmniej siedzisz sobie w Chicago. Tutaj jeszcze cię nie było, stary.

      — Mniejsza — mruknął, a w tle coś zabrzęczało. Mike zmarszczył brwi, chociaż ten dźwięk przypominał trochę ekspres do kawy. Alex był na tyle dziwny, że kawa w środku nocy mogła być w jego stylu. — Jeśli jeszcze raz zadzwonisz o tak nieludzkiej porze, nie ręczę za siebie!

     Rozłączył się wkrótce potem.

     Nie wiedział, ile czasu spędził wpatrując się w okno, za którym świat spowiła mgiełka deszczu. Ten bębnił o rynny, w kojący sposób uspokajając jego nerwy.

    Nadmiar myśli kotłował mu się w głowie. Czuł jakby rozdzierały jego głowę. Najgorszym było jednak to, że nie mógł ich tak łatwo zagłuszyć. Z pomocą w takich chwilach przychodził mu więc papieros, a raczej to, co oferowała rozżarzona końcówka. Mimowolnie wsunął dłoń pod bluzę, wyczuwając pod palcami kilka blizn.

       — Mike? — Usłyszał drżący głos Yvette, w akompaniamencie szelestu pościeli. — G-gdzie jestem? Co ty tu robisz?

      Odwrócił się w jej stronę, dostrzegając jej zdezorientowanie.

      — To mój pokój w motelu. — Usłyszał swój pusty głos. — Boli cię głowa, hm?

      Zaprzeczyła, jednak po chwili dodała:

      — Ja... nie wiem. Chyba... t-tak...

     — To kac — wzruszył ramionami, wyciągając z paczki papierosa. Ostatniego zresztą. — Na szafce masz wodę. Napij się, potem idź spać. Jeśli dopisze ci szczęście, rano będzie lepiej.

      — Kac? — Zapytała niemrawo, dotykając palcami skroni. — Jak... jak tu się znalazłam?

     — Urwał ci się film? — Zadrwił. — To pięknie, nie sądziłem że poza twoim rzyganiem, coś jeszcze mnie dziś zdziwi.

      Yvette popatrzyła na niego w zdumieniu, po czym wyskoczyła z łóżka, o mało nie tracąc równowagi. Miała na sobie tylko sukienkę, a przemoczone rajstopy zwisały z ramy łóżka.

      — Co?!

      — Nie wierzysz? To zobacz, co zostawiłaś pod schodami — mruknął, wskazując na drzwi.

     Odwróciła się w ich stronę, jednak tkwiła w miejscu. Zanim zwróciła

      — Nie, nie to nie możliwe. Żartujesz sobie ze mnie, tak?

      — Wyglądam na komika, Reynolds?

      Zatrzymała się, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Coś w tym widoku sprawiło, że Michaela naszły wątpliwości.

       — Nic nie pamiętam — wyszeptała, a do jej oczu napłynęły łzy. — To znaczy, byłam na randce i... 

     Randka.

      To słowo sprawiło, że nieznacznie zacisnął pięść. Dla ukrycia prawdziwych emocji, odpalił papierosa.

     — Upijanie się, właśnie tak się kończy — mruknął, z fajką między ustami.

     — Nic nie piłam! — Do jej oczu napłynęły łzy. — Przysięgam!

     Spojrzał na nią. Nie wyglądała, jakby kłamała. Wtedy na powrót zmiękł, a swoją zbroję arogancji odłożył na bok. Przywołał ją do siebie gestem dłoni. Posłuchała go, nieśmiało stąpając po wykładzinie. Objęła się ramionami, a kiedy znalazła się tuż obok, dojrzał jak jej ciało drży.

      — W porządku — mruknął, zaciągając się papierosem, po czym podsunął jej biały rulonik tytoniu.

      Przejęła od niego fajkę, a kiedy zbliżała filtr do ust, zauważył jak bardzo zdenerwowana była. Miał wrażenie, że przedmiot zaraz wypadnie jej spomiędzy palców.

      — Na...prawdę — pociągnęła nosem, a zaraz potem mocno wciągnęła powietrze do płuc. — Nie piję... nie wiem, co się stało.. ale czuję się...strasznie... to był tylko bezalkoholowy szampan... na prawdę...

     Znów zaciągnęła się papierosem, a Mike obserwował ją uważnie. To było pokręcone, ale coś podpowiedziało mu, że nie kłamała.

      — Dopal sobie — powiedział, gdy wysunęła do niego dłoń.

      Ten gest przyjęła z ochotą. Z pasją wykorzystywała kolejne buchy, jednak wcale nie była uspokojona. Mike wiedział, że jest roztrzęsiona i zagubiona, a ten widok łamał go jeszcze bardziej, niż sądził. 

      — Nic nie pamiętam — wymamrotała, bliska płaczu.

      — Dobrze go znasz?

       — Kogo? — Zmarszczyła brwi.

       — Tego całego Chestera — mruknął, nie kryjąc obrzydzenia.

       — Czemu pytasz?

        — Bo wziął cię na randkę, po której nic nie pamiętasz?

        Dla niego, w takiej sytuacji, było oczywistym, że to co ją spotkało, było zaplanowane. Wiedział, że musi jej to powiedzieć, jednak obawiał się jej reakcji.

        — Co ty sugerujesz? — Wyszeptała.

         — Ufasz mu?

        Przełknęła ślinę, a potem skinęła głową. Skupiła całą uwagę na fajce, usilnie ignorując jego natarczywe spojrzenie.

        — Yvette, spójrz na mnie.

        Przygryzła mocno dolną wargę. Z jej policzków zaczęły kapać łzy.

        — Żebyś mógł śmiać mi się w twarz, bo nic nie pamiętam? — Znów pociągnęła nosem, odwracając twarz, w stronę okna.

       — Nie — wyszeptał, przyciągając dłonią jej twarz w swoim kierunku. — Żebyś widziała, że nie jestem na ciebie zły.

      Po części kłamał. Był cholernie wkurwiony, chociaż nie na nią, jednak starał się zamknąć to w sobie.

       — To nie twoja wina — powiedział miękko. — Ktoś musiał ci coś dosypać.

      Przez chwilę wpatrywała się w niego tak, jak zagubiony marynarz,  który dostrzega w oddali blask latarni.

       — Dosypać? Przecież nie piłam alkoholu!

       — Takie środki — Mike celowo nie używał drażliwego określenia — można dosypać nawet do soku czy wody. W zależności od składu i ilości, będą różnie działać. Małe ilości w napoju bezalkoholowym, często działają na człowieka tak, jakby wypił o kilka drinków za dużo. Dlatego przy alkoholu każda dawka, działa dużo mocniej.

      Yvette patrzyła na niego w przerażeniu, ignorując popiół spadający na wykładzinę. Po chwili, gdy otrząsnęła się z pierwszego szoku, pokręciła głową.

      — Skąd to wiesz? — Zapytała podejrzliwie, cofając się pół kroku.

      — Mam internet? — Wyciągnął z kieszeni komórkę, potrząsając nią. Po chwili odłożył ją na parapet z łoskotem.

       — To nie możliwe — zaprzeczyła cicho. — Cały czas miałam przy sobie kieliszek.

       — Wystarczy chwila nieuwagi, Yvette.

       — Mówię poważnie!

       — A butelka?

       — Kelner otwierał ją przy mnie — zauważyła, znów zaciągając się papierosem. — To była droga restauracja, a nie podrzędny bar!

       — Dobry układ, można zawrzeć wszędzie i z każdym — podsunął.

       — Jak śmiesz?! — Zmrużyła oczy.

       Nabrał gwałtownie powietrze w płuca, po czym wypuścił je ze świstem.

       — Poważnie, Yvette!? Chcesz go bronić!? Jak myślisz, co by się stało, gdybym Was nie znalazł, co!? Dziewczyno, masz luki w pamięci po bezalkoholowym szampanie i...

       — Wiem! — Krzyknęła zrozpaczona, a po jej policzkach płynęły łzy.

      — Kim on jest, Yvette? — Zapytał, odrobinę zbyt ostro.

      — Dlaczego pytasz?

       — Zapłaci za to, przysięgam.

       — Co? Nie możesz mu nic zrobić! — Zaoponowała, prostując się.

       — On chciał zrobić coś tobie — powiedział Mike, wpatrując się w przestrzeń. — Nie przepuszczę mu tego, zrozumiałaś!?

       — To klient galerii — pociągnęła nosem, wycierając z policzków łzy. — Zabraniam ci cokolwiek robić, jasne!? Sama sobie... sobie poradzę!

      Prychnął, patrząc na nią z niedowierzaniem.

       — Nie ma opcji, do kurwy nędzy! — warknął. 

      — Nie! Nie możesz, jasne? To... to wyjątkowy klient, wpływowy.

      — Nie zwracam uwagi na to, ile zer ma na koncie typ, któremu obijam ryj!

      — Zabraniam ci, słyszysz? — Chwyciła go za ramiona, jakby chciała nim potrząsnąć. Jej głos przepełniony był determinacją. — Nie mogę stracić pracy, jasne? Poradzę sobie sama. Jeśli cokolwiek zrobisz, przysięgam że tego pożałujesz, słyszysz?!

       Mike zacisnął usta w cienką linijkę. Wiedział, że nie mógł zostawić tego ot tak, jednak szybko pojął, że wykłócanie się z blondynką w tym momencie, nie byłoby odpowiednim krokiem. Wszak zemsta, najlepiej smakowała na zimno. 

      — Prosisz o zbyt wiele — mruknął.

      — To nie prośba, Mike.

        Przez chwilę trwali w ciszy. Opadła ciężko na podłogę, zakrywając twarz dłońmi. Jej szloch wypełniał cały pokój, wdzierając się do każdej komórki ciała O'Connora. Przykucnął przy niej, wyciągając z jej palców niedopałek. Pociągnął ostatniego bucha, po czym wyrzucił peta przez okno.

     Nie wiedział, co powinien zrobić. Zastanawiał się, co w takiej sytuacji zrobiłby Archer lub Matthew. Co oni robili, kiedy ich dziewczyny zanosiły się płaczem?

     Mike przez kilka długich sekund patrzył na blondynkę. W końcu usiadł obok niej i z duszą na ramieniu, pozwolił sobie objąć jej drobną postawę. Pomyślał o tym, co mówiła wcześniej. Nie wiedział, czy to wciąż aktualnie, ale jeśli kilka godzin wcześniej sprawiał, że wszystko było lepsze, może teraz też tak będzie?

     — Hej, blondyneczko — mruknął cicho, zamykając ją w szczelnym uścisku. Oparł swój  podbródek na czubku jej głowy. — Już dobrze. Jesteś bezpieczna.

     Mężczyzna czuł jej ciepły oddech na szyi wraz z kroplami, które wpadały mu za bluzę. Miał wrażenie, że jej łzy go parzą, przez co czuł coraz większą frustrację z powodu tego co się stało. Wewnętrznie czuł, że mógł temu zapobiec, dlatego ta złość potęgowała się z każdą chwilą.

       — Dziękuję, Mike — wychlipała w końcu, mocniej wtulając się w jego bok.

       — To mój obowiązek, przecież wiesz.

       — Bywam dla ciebie taka okropna — westchnęła.

       — Nie bardziej, niż ja dla ciebie — zauważył lekko.

       — Pod tym względem, nic się nie zmieniło.

       — Racja — przyznał. Postanowił trochę rozluźnić atmosferę. — Wciąż masz kiepski gust, co do wszystkiego. Czarodziej z pizdą na czole na plakatach, Beyonce w głośnikach...

      — Ej! — Obruszyła się, odsuwając się na tyle, by móc trzepnąć go w ramię. — Nie obrażaj Harrego! On ma piorun na czole, a nie... — urwała, po czym dodała. — I jaka Beyonce?

      — Pół drogi śpiewałaś jakiś gówniany, radiowy hit — przewrócił oczami, delikatnie się przy tym śmiejąc. — Oh, baby, baby — zanucił — czy jakoś tak.

       — Chyba nie jest taki zły, skoro wiesz kto go śpiewa — wystawiła mu język, po czym spoważniała. — Chryste... nie pamiętam, żebym śpiewała. Boże, czy zrobiłam z siebie idiotkę?

       — Nie — zapewnił, uśmiechając się lekko. — To znaczy wiesz, nie bardziej niż zwykle — mrugnął.

      — Ale jesteś! — Sprzedała mu kuksańca w bok, po czym oboje delikatnie się roześmiali.

      — Po prostu, dobrze się bawiłaś — wzruszył ramionami. Postanowił nie mówić jej o tym, że przy okazji była też momentami cholernie seksowna. — To nie grzech. 

      — O kurwa! — Wykrzyknęła nagle. — Ciocia na pewno się martwi!

      Poruszyła się niespokojnie, w poszukiwaniu telefonu. Mike przytrzymał ją mocniej, na co znieruchomiała i popatrzyła mu w oczy.

      — Zająłem się tym. Nie masz hasła w telefonie. Napisałam jej, że zostajesz u przyjaciółki.

      Skinęła powoli głową.

      — D-dzięki... nie musiałeś.

      — Drobiazg.

      Wtedy Yvette przytknęła dłoń do ust, a po chwili zaczęła ziewać. Mike sam poczuł, jak bardzo jest zmęczony.

      — Powinnaś się położyć — zauważył.

      — Wiem — zgodziła się posępnie. — Ale... boję się.

      Spojrzał na nią.

      — Czego?

      Wzruszyła obojętnie ramionami, opierając głowę o ścianę. Prztyknęła oczy, a Mike napawał się jej widokiem. Mokre policzki błyszczały, jednak na ustach gościł delikatny uśmiech. Wiedziony dziwnym impulsem, delikatnie wziął ją na ręce. Nie protestowała, jedynie uchylając delikatnie powieki, wpatrywała się w niego dużymi, zielonymi oczami.

     Wstał, odkładając ją na miękką pościel. Przykrył ją pościelą, czując na sobie jej wzrok.

      — Śpij, rano odwiozę cię do domu.

     — A ty? Gdzie będziesz spać?

     — Nadmucham sobie zaraz materac — mruknął, wciąż pochylając się nad jej ciałem.

     — Kłamiesz, nie ma tu materaca.

     Przygryzł wnętrze policzka. Wtedy dziewczyna odsunęła się nieznacznie, na skraj posłania.

     — Położysz się ze mną?

     Nie tego się spodziewał, dlatego nie odpowiedział od razu. Przełknął ślinę, zastanawiając się czy to na pewno dobry pomysł.

     — Proszę — wyszeptała. — Nie chcę być sama.

     Uległ. Jak zawsze, gdy o coś go prosiła. Ściągnął buty, a potem ułożył się obok, zakładając ręce za głowę.

     — Nie ściągasz bluzy? Będzie ci gorąco.

     — Oślepniesz, widząc tak wyrobione ciało, Yvette — zażartował.

     Przede wszystkim nie chciał jednak, by zobaczyła jego blizny. 

    — Skromny i głupi, nic się nie zmieniło — zaśmiała się, wtykając głowę w poduszkę.

    — Irytująca i bezczelna, to też nie uległo zmianie.

    — Jeśli spadniesz z tego łóżka, to będzie czysty przypadek — mruknęła, nie kryjąc rozbawienia.

    — Jeszcze zobaczymy, kto potłucze sobie dupę spadając z niego, mała.

     Po chwili słyszał już tylko miarowy oddech. Obiecał sobie, że gdy tylko zaśnie, zajmie miejsce na fotelu. Leżenie z nią w jednym łóżku, było jak nagroda, na którą nie zasłużył. Kiedy uznał, że zasnęła, spróbował wstać, lecz wtedy Yvette przywarła do niego ciasno, przerzucając przez jego tors drobną rękę. Zamarł, a jego serce przyśpieszyło. Był zdziwiony, jednak słowa, które wymamrotała w półśnie, przeszyły go bardziej:

      — Nie odchodź. Drugi raz tego nie zniosę, Mike.



* słowa piosenki Britney Spears - Baby One More Time

============

Cześć!

Przed Wami długo wyczekiwany rozdział! <3 Obiecuję, że na kolejne nie trzeba będzie tyle czekać.

Buziaki,
wasza czarodziejka2604




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top