|11| Yvette Reynolds
Na początku myślała, że to był sen. Typowy koszmar, z którego ciężko było się obudzić. Jednak wszystko okazało się rzeczywistością, kiedy otworzyła oczy, a okno znajdowało się nie tam, gdzie powinno. Wtedy uświadomiła sobie, że nie jest we własnym pokoju, ani nawet mieszkaniu. Mimo resztek snu, który jeszcze plątał się pod powiekami, gwałtownie usiadła. Dałaby sobie uciąć rękę, że zasnęła w łazience. W panice spojrzała na miejsce obok, jednak było puste, co przyjęła z uczuciem ulgi, wymieszanym z czymś, co wprawiało jej serce w drżenie. Dojrzała uchylone drzwi łazienki, zza których wydobywało się ciche chrapanie. A może jednak zasnęła tutaj, a Mike w łazience? W tamtym momencie nie była już niczego pewna poza tym, że wszystko się posypało.
Wiele razy myślała o tym, że się spotkają. Czasem przypadkiem, na mieście, a czasem było to zaplanowane. Uśmiechał się do niej ciepło, zapewniając, że on również tęsknił. Spędzali czas w kawiarni, jedząc najsłodsze ciastka jakie tylko były o ofercie. Czasem spacerowali wzdłuż jeziora Michigan, a kiedy indziej po prostu palili papierosy na balkonie, a ona znów rysowała w notatniku ich wspólne chwile. Te wymyślone momenty były dla niej piękne i być może, naiwnie na nie czekała. Do czasu...
Do czasu, aż nie złapał jej w uścisk, który paraliżował ciało. Do czasu, aż nie usłyszała pierwszych strzałów. Do czasu, aż nie ujrzała wycelowanej w swoją stronę lufy. Do czasu, aż nie zobaczyła Michaela, znęcającego się nad bezbronnym mężczyzną. Do czasu, aż nie poznała prawdy. Do czasu, aż nie zaczął przypominać jej Zacka oraz podpitych kolegów ojca. Do czasu, aż nie zadał jej bólu skojarzonego z przeszłością.
Mike pojawił się na powrót w jej życiu dokładnie w momencie, kiedy zdecydowała się o nim zapomnieć. Postanowiła ruszyć z miejsca, robiąc potężny krok w przód. Jednak los zweryfikował to w okrutny sposób, zmuszając by cofnęła się aż o dwa kroki. Bała się, że teraz na zawsze utknie w więzieniu, sygnaturowym jego nazwiskiem. Że już zawsze, będzie o nim myśleć, a przecież on, już dawno nie robił tego o niej.
Była wściekła. Niewyobrażalnie wściekła. Nie mogła znieść tego, że tu był, chociaż jeszcze dwa dni temu tak bardzo go pragnęła. Jednocześnie nie mogła udźwignąć myśli, że mogłaby już nigdy więcej nie poczuć jego zapachu. Wciąż darzyła go silnym uczuciem, jednak wczorajszej nocy dojrzała coś, czego być może jej osiemnastoletni umysł nie potrafił dostrzec trzy lata temu.
Michael O'Connor był potworem.
Potworem, którego w tamtej chwili kochała i nienawidziła jednocześnie. Bała się momentu, w którym jedna z szal znacząco się przechyli.
***
— Yvette! — Hailey Arnett krzyknęła tak głośno, że prawdopodobnie słyszała ją cała dzielnica.
Widok przyjaciółki był dla niej zbawieniem. Stojąc u progu apartamentu, we wczorajszych ubraniach czuła się zmęczona jak nigdy dotąd. Gdy tamta zatrzasnęła za nią drzwi, Hailey niespodziewanie zamknęła ją w szczelnym uścisku. Nie spodziewała się tego, jednak przyjęła to z cichym westchnięciem.
— Tak się martwiłam! Nie odbierałaś telefonu! Prawie zeszłam na zawał, gdy zobaczyłam twoje mieszkanie w telewizji, w dodatku obklejone taśmą policyjną w tym okropnym kolorze.
Reynolds mogła wyobrazić sobie, jak wykrzywia usta w grymasie obrzydzenia, a jednocześnie na jej twarz wpływa ulga.
— Przepraszam — wyszeptała tylko, łamiącym się głosem. — To była długa noc...
— Dla mnie i Milesa, również. Zamartwialiśmy się jak cholera, a dobrze wiesz, że ja mało kiedy czymkolwiek się przejmuję.
— Wyszłam z domu bez telefonu — odpowiedziała. — To wtedy to się stało. Nie mogłam wrócić nawet po niego...
Arnett kiwnęła głową a potem zaprowadziła ją do salonu, którego duże okna wychodziły wprost na Park Milenijny*. Usadowiła ją na zamszowej szarej sofie, którą zdobiły puchowe poduszki. Potem przyjaciółka wcisnęła jej w ręce kubek ziołowej herbaty. Yvette nawet nie protestowała, gdy przykryła jej ramiona kocem. Dopiero wtedy zorientowała się, że wciąż ma na sobie płaszcz, ale nawet nie próbowała go ściągać.
— Jak się czujesz?
— Nie czuję się — wymamrotała, upijając łyk parującego napoju. Był gorzki i cierpki, więc odłożyła naczynie na stolik kawowy.
— Wiesz co się tam działo? — Zapytała. — Na prawdę ktoś chciał was okraść? W telewizji mówili o włamaniu w celach rabunkowych. Coś zginęło?
Reynolds trwała jednak w swego rodzaju zawieszeniu. O tym, że żyła, świadczył jedynie delikatny ruch jej ramion i klatki piersiowej. Brała krótkie i płytkie oddechy, od których po chwili zakręciło jej się w głowie.
— Yvette, wszystko gra?
Słowa przyjaciółki docierały do niej jak tak, jakby znajdowała się w studni. Niewiele myśląc pochyliła się i ułożyła głowę na jej kolanach, na co ta zareagowała westchnięciem.
Reynolds przymknęła oczy, gdy poczuła dłoń Hailey na głowie.
— Nie wiem, nic już nie wiem — wyszeptała.
— Najważniejsze, że nic wam nie jest. Odpocznij Yvette, porozmawiamy później.
Za to lubiła ją najbardziej. Nie pytała. Nigdy nie zmuszała do odpowiedzi, nawet jeśli ciekawość sprawiała, że nie mogła wytrzymać.
Dziewczyna poczuła łzy pod powiekami, a obrazy sprzed kilkunastu minut zalewały jej umysł, niczym fale przypływu.
— Wstałaś. To dobrze — powiedział, unikając jej spojrzenia. Miał pomiętą koszulkę, jednak zaraz potem narzucił na nią ciemną bluzę. — Powinniśmy stąd znikać.
Nastała cisza, a jedynym dźwiękiem jaki dolatywał do uszu Yvette był jej własny oddech.
— Wciąż uważam, że powinnaś wrócić ze mną do West Richmond Falls. Moglibyśmy mieć cię na oku, dopóki sprawy się nie uspokoją.
— Sprawy — pomyślała z irytacją.
Chodziło w końcu o jej życie, a on mówił o tym z taką lekkością, jakby na rzeczy była stara komórka albo dziesięcioletni laptop.
— Ale masz rację, nie mogę tego od ciebie wymagać. Twoje życie jest tutaj, a ja nie mam prawa tego niszczyć. Już i tak wystarczająco je skomplikowałem.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — przemknęło przez jej myśl.
Nie myślała o tym, żeby się odezwać. Po wczorajszym wybuchu miała wrażenie, że cokolwiek wyjdzie spomiędzy jej ust, nie będzie już tak dobitne jak to, co zawisło między nimi wczoraj.
— Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie zamierzam zostawić cię z tym samą. Zapewnię ci ochronę, dyskretną rzecz jasna. Będziesz bezpieczna, tylko proszę słuchaj Aarona... znasz już go, prawda? Będzie z Tobą każdego dnia, dopóki to wszystko się nie uspokoi. Ja wrócę do siebie, będzie tak jak chciałaś.
Mike miał rzeczowy ton głosu. Teraz, gdy dzieliła ich prawie cała długość pokoju, czuła się gorzej, niż wtedy gdy przyciskał do jej ciała swoje ręce. To było dla niej straszne, gdy uświadomiła sobie, że pomimo wszystko, wciąż pragnęła właśnie jego. Pragnęła mężczyzny-potwora, a przecież przed takimi zawsze chowała się w ciemnym pokoju.
— Aaron ma rodzinę — powiedziała cicho, jakby chcąc by jeszcze raz przemyślał swój pomysł. — Znów będzie daleko od nich.
— Jest przede wszystkim wiernym przyjacielem — odpowiedział, kierując wzrok wprost w jej oczy. — Wiernym, Yvette.
Przełknęła ślinę, mając wrażenie, że te słowa miały jakieś drugie dno. Nie potrafiła ich rozszyfrować, skupiając się jedynie na tym, by pod naporem jego spojrzenia nie przeprosić za wszystko co wczoraj powiedziała.
Czuła coś na pozór poczucia winy, kiedy jego oczy stały się nieprzeniknioną masą. Miała wrażenie, że bezpowrotnie go traciła, jednak czy on nie był już dla niej stracony? Odpowiedzi na to pytanie nie chciała do siebie dopuszczać, czując się tak, jakby przez to sama się zatracała.
— Za chwilę podjedzie tutaj Ryan. Podwiezie cię gdzie będziesz chcieć, jednak na wszelki wypadek nie wybieraj domu. Na pewno masz jakąś przyjaciółkę, albo... albo kogoś zaufanego. Spędź tam chwilę. Potem Aaron się z tobą skontaktuje.
— A co z tobą? — Wyrwało jej się niespodziewanie.
— Muszę jeszcze coś załatwić.
Obserwowała jak podchodzi do stoliczka i wyciąga z paczki żółtych Cameli jednego papierosa. Obok ułożył białą zapalniczkę, na której widniał jakiś napis, jednak z tej odległości nie mogła go zobaczyć. Odwrócił się przez ramię, a jego twarz przypominała marmurową rzeźbę.
— Jeszcze raz przepraszam, Yvette. Wszystko odkręcę.
Nie zdążyła zareagować. Michael O'Connor wyszedł szybko i niespodziewanie, dokładnie tak, jak pojawił się w jej życiu, a drzwi, które za sobą zamknął trzasnęły tak głośno, że zagłuszyły nawet dźwięk jej pękającego serca.
Otworzyła oczy w momencie, gdy coś zaczęło uwierać ją w palce. Nawet nie wiedziała, kiedy jej dłoń znalazła się w kieszeni. Oplatała palcami zapalniczkę, zostawioną przez mężczyznę w hotelowym pokoju. Gdzieś w kieszeni leżał także papieros.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Hailey poruszyła się, więc dziewczyna z powrotem usiadła. Przyjaciółka uśmiechnęła się delikatnie, po czym wstała i przeszła do korytarza. Yvette nawet nie pomyślała o tym, że być może, nie powinna otwierać, ale zanim ta myśl zdążyła się w pełni zrealizować, Hailey już wpuściła gościa do środka.
Na szczęście była to ciocia Elizabeth, podpierająca się kulą. Jej nogę zdobiła szyna, a na twarzy widać było zmęczenie. Z zazwyczaj idealnego koka, wypadło kilka kosmyków, przez co wyglądała jakby przed chwilą wstała z łóżka.
Patrząc na nią, Yvette uświadomiła sobie jedną, bardzo ważną rzecz. Nie powiadomiła Arnett, że ciotka sądziła, iż była u niej całą noc.
— Ciociu — wyrwało jej się tylko.
— Jesteś już gotowa? — Zdumiała się, patrząc na nią pytająco. — To dobrze. Mamy mnóstwo spraw do załatwienia. To co się stało...
— Tak mi przykro, Pani Bennet — westchnęła Anett. — Jakie to szczęście, że nie było was w domu.
— Policja twierdzi, że włamanie nastąpiło właśnie dlatego, że nikogo nie było w domu.
Yvette poczuła dziwny dreszcz, który przeszedł przez jej kręgosłup. Wiedziała, że to nie była prawda jednak nie mogła o tym powiedzieć. Wstała powoli z kanapy, wiedząc, że im wcześniej wyjdą z mieszkania Anett, tym większa szansa, że zdoła utrzymać swoje kłamstwo w sekrecie.
— Spędziłam pół nocy w szpitalu, a drugą część na komisariacie. Okropne doświadczenie. Cieszę się, że zajęłaś się Yvette. Przynajmniej nie musiała siedzieć na tych niewygodnych, plastikowych krzesłach.
— Słucham?
— Powinnyśmy już iść — wtrąciła Yvette, czując jak strach oplata jej serce. — Chcę to mieć za sobą.
— Racja — skinęła głową kobieta, chwytając wolną dłonią przedramię Anett. — Yvette ma szczęście, że znalazła taką przyjaciółkę. Szkoda, że ta sytuacja zepsuła jej randkę...
— Randkę?! — Anett straciła rezon, marszcząc brwi. Spojrzała na przyjaciółkę, która pobladła.
— To nie była randka, ciociu — odpowiedziała, siląc się na uśmiech. Serce Yvette biło zbyt szybko, a to sprawiało, że robiło jej się słabo.
— Jasne, jasne — Elizabeth nagle odzyskała coś na kształt lepszego humoru. — Powtarzała to wczoraj pół dnia, aż prawie jej uwierzyłam, że z tak przystojnym mężczyzną nie wychodzi się na randki — mrugnęła jakby porozumiewawczo do zdezorientowanej Hailey. — Przynajmniej był na tyle szarmancki, że odstawił ją do ciebie, a nie próbował zatrzymać u siebie.
— Przepraszam, ale ja... — zaczęła dwudziestodwulatka, jednak Reynolds weszła jej w słowo.
— Hailey, proszę cię — na usta przykleiła najbardziej znaczący uśmiech, jaki potrafiła zrobić. Nieznacznie skinęła głową w stronę cioci, starając się samą miną wskazać, by wszystkiemu przytaknęła.
— To znaczy...
— Hailey! — Mruknęła pod nosem, nerwowo poruszając nogą.
— Aha! — Wykrzyknęła, jakby nagle połączyła wątki. — Ta, randka. No tak!
Yvette objęła ciocię, śmiejąc się nerwowo. Kobieta spojrzała na nie, jednak nie sprawiała wrażenia podejrzliwej. Prawdopodobnie zmęczenie sprawiło, że nie potrafiła, bądź nie chciała zagłębiać się w szczegóły.
— No właśnie, ta randka — Yvette pomogła cioci obrócić się w stronę drzwi.
— O, czyli to jednak była randka? — twarz Elizabeth Bennet pojaśniała na moment.
— Nie.
— Czyli było kiepsko, tak? — Drążyła.
— Myślę, że było lepiej niż sądzimy — wtrąciła Hailey, znacząco patrząc na przyjaciółkę. Kręciła głową z niedowierzaniem, a jednocześnie oczy błyszczały jej w taki sposób, jakby widziała markową torebkę na promocji. — Było tak świetnie, że prawie zapomniała o tym powiedzieć — ostatnie słowa zaakcentowała w wyraźny sposób.
Yvette dała jej na migi znać, że potem wszystko wyjaśni. Teraz była wdzięczna Anett za to, że zagrała w jej kłamstwo. Nie wiedziała jeszcze, jak to wszystko wyjaśni, ale teraz musiała skupić się na czymś innym.
***
Zanim dziewczyna mogła wrócić do domu minęły długie godziny. Słaniała się na nogach, przekraczając próg pokoju, w którym wczoraj omal nie zginęła. O ile ciotce udało się zorganizować ekspresową wymianę drzwi, o tyle z oknem nie było tak kolorowo. Poszarpana przez kulę szyba, sprawiała wrażenie upiornego okna, starego i nawiedzonego domu. Dziewczyna usiadła na łóżku, dostrzegając na pościeli otwarty notes z własnymi rysunkami. Linie tworzyły portret Michaela O'Connora, co sprawiło jej nie tylko zawód, ale także ból. Z irytacją zamknęła brulion i wrzuciła go do szafki. Potem odnalazła telefon i wychodząc na balkon, zgarnęła paczkę papierosów.
Zaciągnęła się dymem i włączyła urządzenie. To co zobaczyła, przerosło jej oczekiwania.
Hailey: Nieodebrane połączenie (5)
Hailey: Yvette, co się dzieje?
Hailey: Martwię się. Odpisz.
Hailey: Nieodebrane połączenie (2)
Ch.D: Yvette?
Ch.D: Nieodebrane połączenie (2)
Ch.D: Widziałem twoje mieszkanie w telewizji. Jesteś cała?
Ch.D: Nieodebrane połączenie (4)
Danielle: Co się dzieje, Yvette?
Ch.D: Jadę.
Ch.D: Nieodebrane połącznie (6)
Ch.D: Gdzie jesteś?
Ch.D: Nieodebrane połącznie (3)
Yvette wstrzymała oddech. Nim się zorientowała, już przyciskała telefon do ucha a odgłos nadawanego połączenia bombardował jej ucho.
— Chryste Panie, Yvette! — Donośny głos Chestera sprawił, że się wzdrygnęła. — Już nigdy więcej nie pozwolę ci na ten głupi Randkowy Kodeks!
— To nie była randka — przypomniała, układając usta na filtrze papierosa.
— Jesteś cała?
— T-tak.
Pominęła fakt, że jej serce rozpadło się dziś rano w drobny mak.
— Martwiłem się. Dlaczego nie odebrałaś?
— Nie miałam przy sobie telefonu.
Yvette sprzedała mu dokładnie taką samą bajkę, jaką opowiedziała policjantom. Według jej zmyślonej relacji, wróciła do domu, ale po chwili przypomniała sobie o tym, że miała sprawdzić pocztę. Czekała w końcu na odpowiedź z fundacji, więc tak bardzo się śpieszyła, że nie zabrała ze sobą torebki. Będąc na klatce stwierdziła, że podejdzie do najbliższego sklepu po papierosy.
— Papierosy? Miałaś całą paczkę, gdy wychodziliśmy z restauracji — zauważył.
— Em, tak — potwierdziła, próbując naprędce wymyśleć jakąkolwiek sensowną odpowiedź. — Chciałam zrobić zapas na niedzielę. Ten obraz dla twojego szefa doprowadza mnie do szału.
Yvette usłyszała szmer po drugiej stronie aparatu. Miała nadzieję, że Drayton nie zechce drążyć tematu.
— Gdzie spałaś?
— U Hailey. Poznałeś ją.
— Pamiętam. Yvette, nie mogę sobie wybaczyć, że cię nie odprowadziłem. Mogło ci się coś stać.
— W porządku — kiwnęła głową, dziękując sobie za to, że nie pozwoliła mu na taki krok. Takie coś jeszcze bardziej skomplikowałoby jej sytuację. — Wszystko jest okej. Nie masz się co martwić, zrobię obraz w ciągu kilku dni, abyś mógł wrócić do siebie.
— Czuję się w obowiązku aby ci to wynagrodzić, Reynolds.
Niski głos Chestera sprawił, że na chwilę ugięły się pod nią kolana.
— Nie ma potrzeby — odpowiedziała spokojnie. — Daj mi tylko...
— Yvette — przerwał jej, a ona poczuła jak coś niepokojącego wypełnia jej ciało. Nie był to tylko duszący papierosowy dym, ale także coś, co sprawiało że drżała. — Nie chcę wracać bez naszego szóstego spotkania. W twoim kodeksie, to musi być piękna randka.
— To nie była... — wyszeptała niepewnie.
— Randka. Wiem. Ciągle mi to powtarzasz.
Milczała, mocno zaciągając się papierosem.
— Nie wiem, czy mogę ci ufać, Chester — wyznała po chwili. — Nie zaprezentowałeś się z początku najlepiej.
— Nawet, jeśli kiepsko zaczęliśmy, wciąż możemy to przyjemnie zakończyć.
— Co masz na myśli?
Jej ciało drżało w sposób niekontrolowany. Czuła się jakby była w jakimś amoku, a jego słowa dochodziły do niej z opóźnieniem.
— Pozwól mi zabrać cię na randkę. Byłaś kiedyś na prawdziwej randce, Yvette?
Miała wrażenie, że wariuje kiedy wypowiadał jej imię. Miękko i przyjemnie, jakby otulał ją puchatym kocem.
Nagle uświadomiła sobie, że pomimo jej oporów, gorzkich słów jakie do niego skierowała, on nie odpuszczał. Przypomniała sobie jak poprzedniego wieczoru starał się, by czuła się komfortowo. Był delikatny i momentami szarmancki. Chester Drayton chciał zawalczyć o wybaczenie. Czy nie tak właśnie powinno być, gdy zrobi się coś złego? Gdy popełni się błąd?
Michael zaś zawinął się stąd, zostawiając ją samą. W jego ustach żadna obietnica nie brzmiała już wiarygodnie. Zostawił ją w środku bagna, do którego sam ją wrzucił, dodatkowo obciążając Aarona. Michael O'Connor popełnił błąd i stchórzył, gdy był czas by go naprawić.
— Nie byłam — wyznała.
— Jeśli się zgodzisz, zmienię to — zapewnił. — Zasłużyłaś na prawdziwą randkę. Niech to będzie forma przeprosin za to, że zostawiłem cię samą.
Przełknęła głośno ślinę. Czy miała inne wyjście? Zapewne tak, jednak krwawiące serce ma to do siebie, że pragnie by ktoś je utulił. W tym przypadku, miały to być ręce pokryte czarnym tuszem.
— Dobrze.
— Nie pożałujesz — jego głos stał się weselszy. — Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić, Yvette?
— Nie, nie trzeba — zestresowała się. — Ale teraz muszę już iść. Nie jadłam nic cały dzień, muszę w końcu zrobić sobie cokolwiek... wiesz, żeby nie zemdleć...
Usłyszała śmiech w słuchawce, więc zamilkła. Zrobiło jej się głupio, że zaczęła mówić takie głupoty.
Po chwili skończyli rozmowę, gdyż chłopak musiał załatwić coś ważnego. Gdy wypaliła papierosa, wróciła do środka odpisując Danielle i zapewniając, że pojawi się rano w pracy. Do przyjaciółki również wysłała wiadomość, dziękując jej za to, że nie wydała jej kłamstwa. Obiecała, że spotkają się w trakcie lunchu i wtedy wszystko jej opowie.
Następnie zdecydowała się na kąpiel, a kiedy wyszła z łazienki z wciąż wilgotnymi włosami, weszła na chwilę do pokoju Elizabeth. Ciotka spała, a jej twarz wydawała się zrelaksowana. Za oknem zrobiło się ciemno, a Yvette zaczęła nasłuchiwać jakiegokolwiek szmeru. Wytężała słuch, aby na pewno nic nie przeoczyć. Poczuła jak jej serce przyśpiesza. Zaczęła się bać.
Nie wiedziała kiedy i czy w ogóle Aaron się pojawi. A nawet jeśli, to czy z nim będzie bezpieczniejsza? Co stanie się z ciotką albo z Charlotte, jeśli Red Snakes ją dopadną? W jej oczach pojawiły się łzy. Źli ludzie polowali na nią i na pewno nie odstraszył ich fakt, że zeszłej nocy po tym mieszkaniu kręcili się policjanci.
Po kręgosłupie dziewczyny przeszedł dreszcz. Miała wrażenie, że usłyszała jakiś szmer. Wyobraźnia płatała jej figle, właśnie w momencie, gdy uświadomiła sobie, że nie tylko jest bezbronna, ale także naraża na niebezpieczeństwo bliskie jej osoby.
Ścisnęła framugę, dokładnie w momencie w którym usłyszała pukanie do drzwi. Podskoczyła w miejscu, czując jak krew odpływa jej z twarzy. Omal nie krzyknęła. Poczuła chłód i nagle zapomniała o tym, jak potwornie głodna była. Zatopiła zęby w dolnej wardze i cicho zamknęła drzwi. Pukanie rozległo się znowu, było jednak ostrożne i delikatne. Yvette na palcach przeszła przez korytarz i podeszła cicho do wejścia. Wspięła się na palce, czując jak kołacze jej serce. Widok po drugiej stronie wprawił ją w osłupienie.
— Chester? — Zapytała, otwierając drzwi. — Co tu robisz?
Widziała go, skąpanego w żółtym świetle świetlówek. Wyglądał nienagannie w ciemnych jeansach, skórzanej kurtce i białej koszulce, idealnie opinającej jego tors. Włosy opadły mu na czoło, kiedy potrząsnął głową. Uśmiechnął się do niej w sposób, przyprawiający o ciche westchnięcie.
— Przyniosłem ci coś do jedzenia — uniósł ręce na wysokość jej oczu. Papierowe torebki z żółtym logo zaszeleściły. — Nie wiem czy już jadłaś, ale...
— Nie spodziewałam się — weszła mu w słowo, poprawiając napuszone włosy. Przeklinała w myślach swój wygląd, a raczej to że naciągnęła na siebie wytarte dresy i poplamioną farbą koszulkę. — Ja... wybacz, przed chwilą wyszłam spod prysznica.
— Nie szkodzi. Wczoraj mówiłaś, że masz ochotę na fast foody, więc... oto one. Głodna?
Do jej nozdrzy doleciał zapach burgera. Zabuczało jej w brzuchu tak głośno, że prawie spaliła się ze wstydu.
— To chyba znaczy, że tak — znów się uśmiechnął. — Mogę wejść?
Wpuściła go, zamykając za nim drzwi na zasuwkę. Zaprowadziła go do pokoju, nie chcąc by ich pobyt w salonie przeszkodził Elizabeth w odpoczynku. Chester rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby szukał odpowiedniego miejsca by odłożyć zapakowane jedzenie. Yvette przysunęła obok łóżka krzesło, na którym siedywała przy malowaniu i przejęła torby od chłopaka.
— Chyba faktycznie nie wiesz, co zrobić — skinął głową w stronę pustej sztalugi. Następnie zmarszczył brwi i podszedł do niej. Wyciągnął rękę w przód, opuszkiem palca otaczając dziurę powstałą w ścianie. — Cholera...
Yvette wytarła spocone dłonie w szary materiał po czym usiadła na miękkiej pościeli. Rozłożyła na krześle wszystko co przyniósł ze sobą Drayton, obserwując kilka małych pudełeczek.
— Wziąłeś wszystkie sosy? — Zdziwiła się.
— Nie wiedziałem, który lubisz najbardziej — odpowiedział, spoglądając na nią.
— Słodko-kwaśny.
— Śmietanowy jest lepszy — puścił jej oczko, a ona spuściła wzrok na frytki.
Po chwili podszedł do niej i ku jej zdziwieniu usiadł na podłodze. Ściągnął kurtkę, ukazując liczne tatuaże. Sięgnął ręką po hamburgera i zaczął go rozpakowywać. Przez chwilę obserwowała jak jego zgrabne palce, rozrywają szeleszczący papierek. Uświadomiła sobie, że nagle poczuła się bezpieczniejsza, chociaż wcale nie miała do tego powdów.
Nie mogąc znieść dłużej smakowitego zapachu, zaczęła jeść swojego hamburgera, zagryzając go co jakiś czas frytkami. Moczyła je w sosie, ukradkiem zerkając na Chestera, który nie spuszczał z niej wzroku.
— Coś się stało? — Zapytała w końcu, skrępowana jego ciemnymi oczami, które błądziły za każdym jej ruchem.
— W żadnym wypadku.
— Więc dlaczego mi się przyglądasz? Mam coś na twarzy?
Zaprzeczył.
— Więc?
— Przypominasz mi kogoś — wyznał nagle, a jego rysy stały się jeszcze bardziej łagodne. — Miała na imię Fay.
— To twoja dziewczyna? — Wyrwało jej się, zanim zdążyła to przemyśleć.
— Nie — pokręcił głową. — Nie jest i nie była moją dziewczyną. Ale przyjaźniliśmy się... poniekąd.
— To nie przypadek, że mówisz o niej w czasie przeszłym? — Przełknęła kawałek mięsa, czując jak przez niewdzięczny temat, kęs staje jej w gardle.
— Niestety — kącik jego ust powędrował ku górze, jednak ten uśmiech był smutny. — Ale też jadła frytki z sosem słodko-kwaśnym, czego nigdy nie mogłem pojąć.
Yvette skinęła głową. Rozumiała, że nie powinna więcej pytać, chociaż ciekawiło ją co stało się z ową dziewczyną. Może chorowała? A może uległa wypadkowi?
— Nie wiesz co tracisz, Chester — postanowiła rozluźnić atmosferę. Zanurzyła frytkę w złotym płynie. — To najlepsze połączenie na świecie.
Włożyła do ust kawałek usmażonego ziemniaka, robiąc zadowoloną minę.
— Nie, Yvette. To nie może być dobre.
— Próbowałeś?
— Fuj — skrzywił się, biorąc długi łyk coca coli.
Dziewczyna wyciągnęła z czerwonego opakowania frytkę i obficie zanurzyła ją w sosie. Wyciągnęła rękę w jego stronę, zapraszając do tego, by skosztował czegoś, co jak sądziła smakowało jak ambrozja.
— Jak mogę próbować solonych frytek z czymś słodkim. To absurd!
— Phi — prychnęła, wychylając się jeszcze bardziej w przód. Pomyślała, że jeśli będzie trzeba wpakuje mu ją do ust siłą. — To sos słodko-kwaśny. Wcale nie jest tylko słodki. No spróbuj!
— A w życiu — odchylił się, gdy umazana sosem frytka prawie dotknęła jego pełnych warg.
Reynolds zaśmiała się, walcząc z nim jeszcze przez chwilę. W pewnym momencie wychyliła się tak bardzo, że zakołysała się gwałtownie. Jej zmysł równowagi zaczął szwankować, a źrenice rozszerzyły się w panice. Nim się zorientowała poleciała w przód, a kiedy jej splecione nogi obiły o podłogę, syknęła. Wtedy zorientowała się, że ciepłe dłonie Chestera przytrzymują jej zimne ramiona.
Spojrzała w jego ciemne oczy, na moment zapominając jak się oddycha. W tym spojrzeniu było coś elektryzującego.
— Czy to było tego warte, Yvette? — Wychrypiał nisko.
Oblizała usta w zdenerwowaniu. Opuszkami palców mocniej ścisnęła frytkę i jednym sprawnym ruchem, wcisnęła ją do ust zdezorientowanego chłopaka.
— Tak, było.
Zaśmiała się, gdy najpierw zdziwiony jęknął przeciągle a potem, ku jej radości przeżuł jedzenie i połknął.
— No i?
— Jest... niezłe — skomentował.
— A nie mówiłam?
Podniosła się, otrzepując ubranie z niewidzialnego kurzu. Wtedy poczuła w kieszeni wibrację, więc wyciągnęła telefon i zerknęła na szybko w ekran.
Od: Nieznany
Treść: Tu Aaron. Czarny Doge pod twoim domem. Przyjdź, obgadamy szczegóły.
— Muszę przyznać ci rację, jednak na pierwszym miejscu stawiam śmietanowy.
Gdy Chester zachwycał się swoim sosem, Yvette na szybko odpisała mężczyźnie, który miał mieć ją na oku, że nie może teraz wyjść. Z jednej strony była wdzięczna, że jednak Mike wykazał odrobinę przyzwoitości i nie zostawił jej z tym samej, z drugiej zaś, nie zamierzała podporządkowywać swojego życia Kingsom. To oni je skomplikowali, więc to ona mogła wyznaczać zasady. Poza tym, co zrobiłaby z Chesterem?
— Wszystko okej? — Zapytał.
— Tak, tak — pokiwała głową, wrzucając komórkę do kieszeni. — To miłe, że przywiozłeś mi jedzenie. Dziękuję.
— Drobiazg. Pomyślałem, że może przydało by ci się towarzystwo po tym jak... — jego wzrok przeniósł się w stronę ściany, w której zeszłej nocy wylądowała kula.
— Poważnie? — Zapytała, patrząc na niego z góry. — Myślałam, że to ta szósta randka.
— Nonsens — wstał i spojrzał na nią wymownie. — Chyba rozgryzłem twój Randkowy Kodeks i wydaje mi się, że dopiero na siódmym spotkaniu mogę zabrać cię w jedno, bardzo ładne miejsce. Musieliśmy tylko w międzyczasie zaliczyć szóste spotkanie – mrugnął do niej porozumiewawczo.
Yvette uśmiechnęła się, czując jak rumieńce wypływają na jej policzki. Zaraz potem znów poczuła wibrację w telefonie, więc zerknęła na kolejną wiadomość.
Od: Nieznany
Treść: Yvette, wychodź. Już. Inaczej obudzę całą okolicę trąbieniem.
Dziewczyna wystraszyła się i podeszła do okna, na szybko wysyłając wiadomość, że ma gościa i nie może wyjść. Wyjrzała przez szybę, zwracając uwagę na dziurę w szybie zaklejoną kawałkiem kartonowego pudełka. To rozwiązanie na szybko wymyśliła ciotka.
Yvette dojrzała samochód tuż naprzeciwko jej okien, domyślając się, że był nim samochód Aarona.
Od: Nieznany
Treść: Mike jest wciąż u ciebie?
— Wszystko dobrze? — Usłyszała za swoimi plecami.
Podskoczyła, prawie wypuszczając telefon. Chester znów był tak blisko niej, że czuła jego ciepło. Ścisnęła w dłoni telefon, gdy młody mężczyzna odchylił lekko zasłonkę.
— Boisz się?
— N-nie, ja tylko...
— Kiedy byłem dzieckiem, wybrałem się na wagary — zaczął nagle. — Rodziców nie było w domu, więc wróciłam wcześniej, żeby pograć na komputerze. Po jakiejś godzinie, usłyszałem jak otwierają się drzwi. Spanikowałem, myśląc że to ojciec, który przetrzepałby mi zad, gdyby zobaczył mnie w domu przed południem. Schowałem się w szafie, a po chwili zrozumiałem, że to nie tata tylko włamywacz.
Reynolds słuchała jego głosu jak zaczarowana, przyciskając do piersi telefon. Znów zawibrował, jednak Yvette nie zareagowała. Patrzyła w profil Chestera, który przeniósł swój wzrok na jej twarz.
— Byłem sam w domu, ze złodziejem przez jakieś kilkanaście minut. Myślałem, że facet mnie znajdzie i zabije, ale na szczęście mnie nie zauważył. Pierwsza wróciła do domu mama, była spanikowana tym co widziała, ale jeszcze bardziej wystraszyła się, gdy wyszedłem z pokoju cały zapłakany. Przez długi czas bałem się zostawać sam w jakimś pomieszczeniu. W nocy śniło mi się, że wraca i zagląda do szafy w moim pokoju, którą wtedy pominął...
— Ohh...
— Moi rodzice mieli dość tego, że śpię w ich pokoju. Pewnego dnia ojciec powiedział mi, że złodzieje nigdy nie wracają w to samo miejsce, więc jesteśmy bezpieczni.
— Pomogło ci to?
Kiwnął głową.
— To prawda, Yvette. Ktokolwiek chciał was okraść, już tu nie wróci. Nie musisz się bać.
Chciała, aby to była prawda, jednak wiedziała że wersja, która dotarła do ludzi, nie była prawdziwa. Mimo wszystko, w tamtym momencie pragnęła, aby jego słowa były prawdą. Łudziła się, że jeśli dostatecznie mocno się ich uczepi, Red Snakes nie wrócą, a ona i jej najbliżsi będą bezpieczni.
— A co jeśli... co jeśli to wyjątkowo uparci złodzieje? — Zapytała szeptem, patrząc prosto w jego oczy.
Przez chwilę błądził wzrokiem po jej twarzy. Nagle poczuła jego kciuk tuż obok kącika ust. Przetarł tamto miejsce delikatnie, a po jej ciele przeszedł prąd. Następnie podsunął palec ku swoim wargom, oblizując resztkę sosu, jaką starł z jej twarzy. Ten widok był obezwładniający.
— Nikt nie jest bardziej uparty, niż ja — zapewnił. — I tak, jak obiecałem ci prawdziwą randkę, tak obiecam ci, że dopóki jestem obok, nic ci nie grozi.
=================
* Park Milenijny - publiczny park znajdujący się w samym centrum w Chicago
Hej, hej!
Musicie wybaczyć ostatni zastój, jednak uraz oka skutecznie uniemożliwiał mi pisanie czegokolwiek :(
Domyślam się, że przebieg tego rozdziału nie jest po waszej myśli, ale hej... może jednak damy Chesterowi szansę? ;) Nie?
Przy okazji jeszcze raz pochwalę się, że Nie Mogę Cię (Nie) Kochać będzie mieć premierę 5 CZERWCA! <3
A gdzieś od połowy kwietnia wystartuje z nowym opowiadaniem. Poznacie w nim Laurel i Tylera - dwa mocne charaktery, rodzinne tajemnice i zakazaną miłość.
Cóż, ja po prostu lubię pisać o niegrzecznych chłopcach ;)
Pozdrawiam,
wasza czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top