|07| Yvette Reynolds
Yvette poprawiła się na barowym krześle, mocno napinając mięśnie. Nie czuła się komfortowo w klubie pełnym ludzi pod wpływem alkoholu. Jej negatywne odczucia potęgowały w dodatku mocno dudniące basy, które wibrowały w ciele, sprawiając, że jej wnętrzności drżały. Nie lubiła imprez i trochę żałowała, że zgodziła się na to wyjście. Za to Hailey była wniebowzięta. Już od dawna namawiała ją na imprezę, więc teraz triumfowała. W błyszczącej sukience na cienkich ramiączkach, prezentowała się jak filmowa gwiazda. Zresztą, Arnett nawet się tak zachowywała. Chodziła z wysoko uniesionym podbródkiem, obdarzała innych krytycznym spojrzeniem i dyskwalifikowała większość facetów, którzy podchodzili by postawić jej drinka. Razem z nimi był jeszcze Miles. Wysoki, całkiem przystojny blondyn, który w charakterystyczny sposób zaczesywał grzywkę na prawy bok.
— Yvette! Chodź potańczyć! — dziewczyna nie dawała za wygraną.
— To nie dla mnie — odkrzyknęła, zaciskając dłoń na wysokiej szklance. Kolorowy napój przyciągał wzrok, jednak w smaku był zbyt gorzki. — Wystarczy, że musze tu być!
— Przesadzasz!
Kiedy Reynolds dała jej do zrozumienia, że na parkiet będzie musiała iść sama, Arnett zawyła, prawie kładąc się na ladzie. Starała się przybrać minę cierpiętnika, jednak Yvette wcale nie było z tego powodu przykro. Przyszła tutaj tylko z dwóch powodów. Po pierwsze, by w końcu dała jej spokój. Po drugie, by zapomnieć o całym tygodniu. A ten, był wyjątkowo straszny. Harowała nad portfolio, które właściwie nie wyszło najlepiej, a w dodatku jej pieprzony telefon, zadzwonił do Michaela O'Connora. Oczywiście wiedziała, że to ona wykonała połączenie, jednak wolała udawać, że to wina jej komórki. Problem w tym, że kiedy w panice się rozłączyła, uznała że zrobiła źle. W końcu dwa krótkie sygnały, mogły zostać odebrane niefortunnie. Postanowiła więc, że zadzwoni jeszcze raz i przeprosi, mówiąc że była to pomyłka. Bała się, ale jednocześnie chciała usłyszeć ten chrapliwy, niski głos, który śnił jej się nocami. Chciała sprawdzić, czy wciąż brzmiał tak samo, jak wtedy. Gdy z ciężko bijącym sercem wykonała kolejne połączenie, poczuła się, jakby dostała obuchem w głowę. Zamiast niego, usłyszała tylko głos automatycznej sekretarki. Yvette dobrze rozumiała co się wydarzyło. Mike nie chciał by do niego dzwoniła. Nie chciał z nią rozmawiać nigdy więcej.
— Jesteś taka nudna — westchnęła Hailey.
— Chyba dlatego się ze mną przyjaźnisz — zauważyła blondynka, spoglądając na nią.
— Nonsens — pokręciła głową, wlewając w siebie kolejnego shota o niebieskiej barwie. — Tylko ty mnie nie zawodzisz. No i Miles, ale wiesz.... On jest facetem, nie pożyczy mi tampona na środku autostrady międzystanowej, tak?
Dziewczyna zaśmiała się w duchu, przypominając sobie tą szaloną podróż do Sikeston. Właściwie sama nie wiedziała po co się na to zgodziła, jednak przynajmniej teraz, miała co wspominać.
— Nie sądziłam, że to zrobisz — przyznała, przypominając sobie desperację w jej głosie tamtego dnia.
— Nie mogłam pozwolić, żeby moje spodnie się poplamiły! Były nowe!
— Ile razy potem je ubrałaś? — zapytała ze śmiechem.
Hailey przewróciła oczami, przywołując barmana. Zamówiła kolejne shoty, pytając Reynolds, czy aby na pewno nie chce czegoś mocniejszego. Dziewczyna odmówiła. Właściwie nie pijała alkoholu, a już zwłaszcza w miejscach, gdzie nie czuła się komfortowo. Na szczęście mężczyzna za barem przygotował dla niej koktajl bezalkoholowy, chociaż w smaku okazał się tragiczny.
Gdy Arnett ponownie zaczęła błagać ją o wyjście na parkiet, pojawił się Miles. Stanął między nimi, próbując wyłapać kontekst rozmowy.
— Idź z nim — Yvette wskazała blondyna głową, wiedząc że ten nie miałby nic przeciwko.
— Miles nawet nie potrafi tańczyć — jęknęła, wydymając usta niczym dziecko.
— Ale potrafi kiwać się w rytm muzyki.
— Przyznaj, że mocno niezdarnie.
— Wygląda wtedy jak pingwin.
— Kulawy pingwin — zachichotała Hailey.
— Ja tu jestem — włączył się Henderson, oburzony. Nikt tak jak on, nie ubolewał nad tym, że posiadał zerowe poczucie rytmu. — Nie wiem czy wiecie, ale mam uczucia.
— To nie był hejt, tylko prawda — zauważyła Arnett, wstając od baru. Zakołysała się lekko na wysokich butach, po czym uniosła dumnie podbródek.
— Ostatnio nie narzekałaś — wzruszył ramionami, unosząc kącik ust ku górze.
— Byłam zdesperowana — odpowiedziała.
— Wyglądałaś, jakbyś dobrze się bawiła, Hailey.
Yvette nie wiedziała, czy dalej rozmawiają o tańcu, czy może były to aluzje do ich niedawnego incydentu. Reynolds wiedziała, że przyjaźnią się od dawna, a Miles wybrał uczelnię w Chicago, żeby być bliżej przyjaciółki, chociaż mógł studiować na Harwardzie. Jeśli nie był w niej ślepo zakochany, to chyba musiał być głupi. Mimo wszystko obstawiała silne uczucie, które odebrało mu zdrowy rozsądek.
Z zamyślenia wyrwało ją dopiero głośne westchnięcie chłopaka. Opadł na miejsce, w którym wcześniej siedziała Hailey i zamówił whisky. Yvette przełknęła ślinę, mając niewyobrażalna ochotę wyjść na papierosa, jednak nie chciała iść sama. Postanowiła siedzieć tutaj dopóki Arnett nie zarządzi powrotu. Bała się wychodzić do palarni bez nikogo, kogo znała a jej przyjaciele pozbawieni byli tego nałogu, więc nie chciała zmuszać ich do tego, by siedzieli w tym zadymionym pomieszczeniu.
— Gdzie ona poszła? — zapytała, nachylając się ku koledze, dostrzegając brak Hailey obok.
— Wyrwać jakiegoś playboya, któremu złamie serce — mruknął.
Ton głosu, jakim to powiedział świadczył o tym, jak bardzo nie podobał mu się ten pomysł. Yvette przebiegła wzrokiem po ogromnym pomieszczeniu, starając się dostrzec przyjaciółkę. Mignęła jej w tłumie, wolno krocząc w stronę jednej z kilku loży.
— Jest taka pewna siebie — pokręciła głową, jakby z niedowierzaniem.
— Nazywasz to pewnością siebie — zaśmiał się, chwytając za szklankę wypełnioną brunatnym trunkiem i kostkami lodu. — Ja nazywam to głupotą. Aż się prosi o kłopoty — wycedził przez zęby.
Yvette chciała powiedzieć, że czasem nie trzeba być zuchwałym, by wpaść w tarapaty. Sama była tego najlepszym przykładem, jednak obiecała sobie, że nikomu nie będzie zdradzać szczegółów życia w West Richmond Falls. A już zwłaszcza tego, co przeżyła w ostatnich miesiącach pobytu tam.
— Nie da sobie zrobić krzywdy — powiedziała, siląc się na uśmiech. Wierzyła w to, ale musiała liczyć się z tym, że mogło być inaczej.
— Hailey szuka wrażeń od zawsze — mruknął, obracając się tułowiem w stronę parkietu. — Zawsze była tam, gdzie niegrzeczni chłopcy, imprezy i łamanie przepisów.
Yvette zagryzła mocno dolną wargę. Czy od kogoś takiego jak Arnett, Mike odebrałby telefon nawet po latach rozłąki? Śmiała przypuszczać, że tak. Hailey była zdecydowanie dziewczyną w jego typie. Kimś kogo się nie zapomina.
Dziewczyna pomyślała, że Michael pewnie niespecjalnie pamięta kim była. Na pewno kojarzy ją jako tą głupią nastolatkę, która widziała za dużo, a potem prosiła o śmierć. Teraz, było jej wstyd gdy o tym myślała, ale wtedy czuła, że być może to jedyne rozwiązanie. Nic dziwnego, że postarał się o to, by już nigdy nie nękała go telefonem.
Za to Hailey była dziewczyną, właściwie młodą kobietą, która mocno zapadała w pamięć. Pewna swego, piękna i uwodzicielska. Przez myśl przeszło jej, że doskonale odnalazłaby się w świecie O'Connora.
— No i co ona w nim widzi — prychnął po czasie Miles, nieco podchmielony. — Napakowany kawał drania i tyle!
— Jest całkiem przystojny — zauważyła obojętnie, obserwując przyjaciółkę, kołyszącą się na parkiecie z mężczyzną nieco starszym od niej.
— Głupie z was baby — sarknął. — Widzicie trochę mięśni i wam odbija.
— Ej, wypraszam sobie — Yvette upiła łyk koszmarnego napoju, krzywiąc się lekko. — Stwierdzam tylko fakt.
— Dlaczego ona nie może docenić tego, co ma? — mruknął, po kilku minutach przybliżając się do niej. Jego wzrok był mglisty. Wykrzywiał lekko górną wargę, kołysząc się na krześle.
Yvette domyślała się o czym mówi, dlatego zrobiło jej się go żal.
— Może kiedyś zobaczy...
— Może, może — zamajaczył, okraszając wypowiedź czknięciem. — Myślisz, że jest mi z tym...łatwo?
— Zależy ci na niej, Miles.
Prychnął.
— Rozumiesssz — zaczął niewyraźnie. — Ona to robi zaaawsssze.
Reynolds westchnęła, kiedy chłopak prawie zawisł na jej ramieniu. Miał słabą głowę, a wcale nie oszczędzał się z nowymi porcjami alkoholu.
— Robi co? — zapytała, a kiedy nie odpowiadał, szturchnęła go. — Miles, halo!
— Od zawsze mnie tak... tak... zlewa — pokręcił głową.
— Porozmawiaj z nią szczerze — poleciła, starając się odepchnąć go od siebie. — Nie, że coś, kolego ale jesteś...ciężki!
— Czy ona nie mogłaby...dać sobie spokój z tymi...oblehami? — żalił się, kręcąc głową. Znów czknął, a Yvette miała nadzieje, że nie postanowi zarzygać jej ulubionej bluzki.
— Miles... jesteś...ciężki! Zejdź ze mnie!
— Ale Yvette...
— Chyba masz kłopoty ze słuchem, kolego — Yvette usłyszała znajomy głos, od którego przeszły ją ciarki. Nagle ciężar na jej ramieniu zelżał, a dziewczyna zauważyła najpierw męską rękę, która odciągnęła Hendersona, przy okazji mocno ściskając jego koszulę. — Panienka nie jest tobą zainteresowana, jasne!?
— No właśnie — wybełkotał, kręcąc głową. — Nie jest, a psze...przecież powinna — wypowiedź podkreślił kolejnym czknięciem.
Chester spojrzał na niego z konsternacją, jeszcze mocniej zaciskając palce na jasnoniebieskim materiale. Jego oczy pociemniały, a Reynolds patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie mogła uwierzyć, że był nawet tutaj!
— Słucham?!
— Mam wszzystkooo czego o-ona...potrzebuje a i tak... — urwał, wydając z siebie zduszony okrzyk.
Chester potrząsnął nim, tak mocno, że ten prawie ześlizgnął się z krzesła.
— Nic z tego nie będzie, cwelu. Odpierdol się!
— Jak będzie taka..taka niedostępna to... to na pewno.. nic.. z .. z tego...
— Chyba się przesłyszałem — syknął Chester. — Dobrze ci radzę, nie wystawiaj mnie na pierdoloną próbę!
— Ko-kocham ją!
Chester prychnął.
— Odpuść, frajerze. Nie jest zainteresowana.
Yvette zeskoczyła ze stołka, łapiąc Draytona za rękę. Nawet nie pomyślała o tym, że go dotyka. Chester wyglądał tak, jakby chciał zabić jej kolegę gołymi rękoma i widocznie, byłby w stanie to zrobić, patrząc po jego zaciętej minie.
— Chester, stop! — krzyknęła, ale ten jakby nie usłyszał.
— Jeśli zrobisz cokolwiek wbrew jej woli, nie będę przebierać w środkach, jasne? — warknął, kolejny raz nim potrząsając.
Przez myśl przemknęło jej, że od kolejnego takiego wstrząsu, nabawi się problemów zdrowotnych. Miles nie był specjalnie wysportowany. Był wątły, w dodatku w kieszeni nosił inhalator. Drayton powaliłby go jednym ciosem.
— Chester, przestań! Ja go znam!
— To super masz znajomych, Yvette — warknął w jej stronę, jednak szybko wrócił spojrzeniem do zdezorientowanego Milesa. — Odpierdol się od niej, nic z tego nie będzie.
— To mój kolega! I nie mówi o mnie!
— Jak to?! — zdziwił się, przenosząc spojrzenie na blondynkę. Potem zerknął na swoją rękę, gdzie spoczywały jej dłonie.
Yvette dopiero teraz poczuła jak miękka jest jego skóra. Puściła go natychmiast, zdając sobie sprawę z tego co robiła. Przełknęła głośno ślinę, jednak wciąż patrzyła prosto w jego oczy. Czuła złość. Nawet jeśli miał dobre intencje, ewidentnie nie znalazł się tutaj przypadkiem.
— Mówi o Hailey — syknęła. — Poznałeś ją. W galerii.
Chester kiwnął głową, jednak jakby nie przekonany. W tej samej chwili zwrócił na nich uwagę barman, więc mężczyzna puścił Hendersona, niezdarnie gładząc jego ramię.
— Cóż, to i tak żałosne, stary. Za kobietami się nie lata, one mają latać za nami — mruknął, poklepując go po policzku. — Chociaż, nie wiem czy do jutra będziesz to pamiętać.
Miles burknął coś niezrozumiale, mrużąc oczy. Po omacku sięgnął po szklankę, dopijając whisky.
— Co ty tu robisz, Chester!? — warknęła.
— A co można robić w klubie? — zapytał, poprawiając kołnierzyk czarnej koszuli. Oblizał nieznacznie usta, kierując na nią wzrok.
— Śledzisz mnie, prawda?
— Yvette — prychnął. — Gdybym to robił, na pewno byś o tym nie wiedziała. Nie jestem żółtodziobem — mrugnął do niej.
Zmrużyła oczy, zakładając ręce na piersi. Czuła się okropnie z myślą, że mógłby obserwować jej dom, to jak odwiedza siostrę czy robi zakupy. Tylko dlaczego miałby to robić? Yvette miała wrażenie, że popada w paranoję.
— Okej, po prostu słyszałem jak twoja przyjaciółka o tym mówi. Domyśliłem się, że ktoś taki jak ona, przyjdzie właśnie tutaj.
— Po co?
Wtedy Miles znów czknął, a w dodatku kiedy chciał odłożyć pustą szklankę, minął ladę a naczynie roztrzaskało się w drobny mak. Reynolds wydała z siebie zduszony okrzyk, odskakując na bok. Drayton, jakby w obronnym geście osłonił ją ręką. Henderson kołysał się na krześle. Cóż, właściwie jego impreza dobiegła końca.
— Chodź tu — Chester pomógł mu wstać, a blondyn mamrotał coś pod nosem. — Wsadźmy twojego znajomego do taksówki — powiedział w jej stronę, przekładając ramię Milesa o własny kark. — Raczej nie trafi sam do domu.
Reynolds wyciągnęła z torebki banknot i położyła go na ladzie, przepraszając barmana za incydent ze szklanką. Nie protestowała, gdy Drayton wlókł za sobą pijanego blondyna. Właściwie, chociaż nie chciała tego przyznać, była mu za to wdzięczna. Nie wiedziała, kiedy i gdzie odnalazłaby Hailey, a wizja radzenia sobie w samotności z kolegą, będącym w stanie wskazującym, nie napawała jej optymizmem. Kiedy Chester zapakował go do samochodu, Yvette podała starszemu panu adres. Miles wciąż bełkotał o Hailey, a Reynolds uśmiechnęła się smutno. Teraz miała już pewność, że ich wspólna noc, znaczyła dla niego coś więcej. Niestety, on nie był typem, w którym mogła zakochać się Arnett. Jak sądziła, dobrze o tym wiedział a to potęgowało jego cierpienie.
Po chwili Chester zapłacił sporą sumę mężczyźnie, który siedział za kierownicą, a kiedy pojazd zniknął za rogiem, odetchnął głośno. Wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i bez słowa skierował ją w stronę stojącej obok Reynolds.
— Dzięki, ale mam swoje — mruknęła, wygrzebując żółte opakowanie z torebki. Skoro i tak wyszła na zewnątrz, postanowiła skorzystać z okazji. Zaciągnęła się nikotyną, obserwując ulicę.
— Nie ma za co, Reynlods — odezwał się po chwili. — Spakowanie do taksówki twojego najebanego kumpla, było dla mnie nie lada zabawą.
— Poradziłabym sobie — odparła z niechęcią.
— Nie umiesz kłamać — mruknął. — Wtedy w galerii — zaczął po chwili Chester, bawiąc się fajką. — Nie chciałem cię wystraszyć.
— Skąd pomysł, że się bałam? — zapytała, starając się by jej głos brzmiał swobodnie.
Spojrzał na nią z boku.
— Można z ciebie czytać, jak z otwartej księgi, Reynolds.
Nie odezwała się, mierząc go wzrokiem. Miał idealnie wystylizowaną fryzurę, a neony ulic odbijały się w jego ciemnych jak węgiel oczach.
— To co robiłeś, było kiepskie.
— Zależy mi, żeby wykonać zadanie. Myślałem, że to załatwi sprawę.
Prychnęła z niedowierzaniem, przytykając papierosa do ust.
— Jeśli tak negocjujesz w pracy wszystko, musisz mieć cholernie słabe wyniki — zauważyła kąśliwie, jednak zdobyła się na złośliwy uśmiech.
— W mojej pracy, wywoływanie strachu to podstawa udanych transakcji — zauważył, a w jego oczach coś błysnęło.
Yvette przeszedł dziwny dreszcz. Już kiedyś słyszała podobne słowa. Miała nadzieję, że tym razem ten chłopak po prostu się z nią drażni.
Sięgnął do kieszeni, wyciągając białą karteczkę złożoną w kostkę. Rozwinął ją, a dziewczyna od razu poznała co to jest. Tusz w niektórych miejscach się rozmazał, jednak był to rysunek, który zaczęła tworzyć podczas rozmowy z sekretarką Hilltona. Wyrwała mu kawałek papieru z dłoni, jednak miała wrażenie, że kartka ją parzy.
— Skąd to masz?
— Sama mi to dałaś — powiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Razem z numerem.
Mogła się domyśleć, że kartka się zawieruszyła. Ale żeby aż tak pechowo!? Teraz zarys twarzy Michaela O'Connora patrzył się na nią natarczywie. Odwróciła wzrok od rysunku, mając wrażenie, że supeł, który zaciskał się w jej żołądku, wzmacnia uścisk.
— To tylko głupi rysunek...
— Sama go zrobiłaś?
— Tak.
— Potrafisz to robić?
Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała do czego zmierza ta rozmowa, ale zdecydowanie jej się to nie podobało.
— Danielle nie sprowadzi dla mnie tego, czego chcę. To znaczy, czego chce mój szef — mruknął, wypuszczając spomiędzy ust siwy dym. — Przynajmniej nie tak szybko, jakbym tego chciał.
— Nic na to nie poradzę.
— Nie o to chodzi, Yvette — pokręcił głową. — Mój szef wybrał ciebie. Zleca ci wykonanie dla niego obrazu. Jest tylko jedna wytyczna. Obraz musi mieć duszę. Sporo zarobisz, obiecuję. Podaj mi swój numer, to będziemy w kontakcie.
Reynolds przez dłuższą chwilę patrzyła na niego z niedowierzaniem. Zamrugała parokrotnie, czując jak strużka zimnego potu spływa po jej plechach. Kiedy już otrząsnęła się z pierwszego szoku, z jej ust wydobył się niekontrolowany śmiech.
— Wybacz Drayton, ale to najgorszy sposób na wyciągnięcie numeru telefonu od dziewczyny. A teraz przepraszam, ale wracam do przyjaciółki.
To mówiąc, wyrzuciła peta przed siebie i obracając się na pięcie, wróciła do środka.
***
Hailey Arnett poznała w klubie chłopaka. Miał na imię Hunter, kostki na jego dłoniach były zdarte a uśmiech powalał z nóg. Przynajmniej tak twierdziła przyjaciółka Reynolds. Yvette nie zapamiętała z jej relacji zbyt dużo. Myślami była przy Milesie, a raczej przy tym jak się poczuje, gdy dziewczyna zaleje go garścią takich rewelacji, jak to, że wieczorem spotyka się z facetem z klubu, który wczoraj odwiózł ją do mieszkania.
Teraz, gdy Yvette leżała w swoim łóżku, spowita pościelą i odpoczywała od wczorajszego huku głośników, było jej jeszcze bardziej smutno z powodu przyjaciela Hailey.
— Henderson nie umie pić — prychnęła ciemnowłosa, na wieść o tym, że skończył imprezę jako pierwszy. — W maturalnej klasie, poszliśmy na ognisko. Rzygał przez okno w trakcie jazdy, a wypił tylko kilka małych opiw!
— Przypomnę ci, że ostatnio to on zbierał twoje zwłoki z imprezy.
— Wypiłam wtedy morze wódki, to co innego.
— Jasne, wmawiaj to sobie — westchnęła, poprawiając telefon przy uchu. — Miles, dużo wczoraj o tobie mówił.
— No i?
— Martwi się o ciebie — wyjaśniła. Nie chciała mówić jej całej prawdy.
— Jak zawsze — zaśmiała się. — Czasem zachowuje się jak mój ojciec. To kochane z jego strony, ale zupełnie nie musi tego robić.
— Może myśli, że musi?
— Jest opiekuńczy, to fakt. Przydałby mu się pudel, żeby mógł przenieść swoją opiekuńczość na kogoś innego, niż ja.
— Pudel? Nie lepiej, bo ja wiem... dziewczyna?
— Miles i dziewczyna? — zaśmiała się dźwięcznie. — Jeśli kiedykolwiek będzie ją miał, wybiorę się do kościoła i wypiję wiadro święconej wody!
— Hailey, nikt nie wpuści cię do kościoła w miniówce, wiesz?
— Dlatego nie chodzę tam odkąd dowiedziałam się, że mam najlepsze nogi w całym mieście. Grzechem jest je zakrywać!
Yvette pokręciła głową. Potem Arnett znów opowiadała o Hunterze. Właściwie powtarzała wszystko to, co padło wcześniej, więc Yvette zapamiętała nowe szczegóły. Na przykład to, że jeździł najnowszym Audi, a na barkach i ramionach miał tatuaże. Reynolds nie pytała nawet, skąd to wie. Mogła się tego domyśleć.
Gdy zakończyły rozmowę, zrobiła sobie spóźnione śniadanie a potem porozmawiała trochę z ciotką, przygotowując wspólnie obiad. Gdy po południu ubrała się i wyszła z domu, przywitała ją październikowa aura deszczu. Powietrze było tym chłodniejsze, im bardziej zbliżała się w stronę jeziora Michigan. Na niebie wisiały ciężkie chmury, z których co jakiś czas spadały krople deszczu. Mimo to, odwiedziła Charlotte starając się wytłumaczyć jej, że z powodu brzydkiej pogody, nie będzie mogła wyjść z nią na spacer. Siostra wydawała się być z tego powodu mocno niezadowolona, jednak zajęła się kolorowankami, nad którymi spędziły dłuższą chwilę. Yvette obserwowała ją jak śpi po obiedzie, a potem gdy zbliżał się wieczór ucałowała jej czoło i wyszła, starając się nie natknąć na lekarkę. Nie podjęła jeszcze żadnej decyzji, a właściwie nie miała nawet czasu nad tym myśleć. Przemknęła przez miasto, śpiesząc się na metro a potem, w szybkim tempie starała się dotrzeć do domu. Miała nieodparte wrażenie, że ktoś ją obserwuje i to sprawiało, że jej serce zadrżało.
Pochmurna aura i duże kałuże na ulicy, potęgowały jej obawy. Co jakiś czas odwracała się za siebie, naciągając mocniej kaptur kurtki na głowę. Jednak nie dostrzegała nic podejrzanego. Klęła w myślach na fakt, że stała się przewrażliwiona przez kogoś tak głupiego jak Chester Drayton, a kiedy w końcu dotarła do mieszkania, wcale nie poczuła się bezpieczna. Zamykając drzwi, oparła się o nie i wzięła głęboki oddech. Z głębi domu dało się słyszeć stłumiony śmiech ciotki Elizabeth. Reynolds z konsternacją ściągnęła przemoczone trampki i w mokrych skarpetkach, zrobiła kilka kroków w stronę salonu. Miała ochotę krzyknąć, że wróciła ale coś ją powstrzymało. Ciocia znów zaniosła się śmiechem. Nie, żeby było to coś nadzwyczajnego, jednak jak sądziła musiała mieć gościa, gdyż zwykle nie rozmawiała przez telefon, a nie była również typem osoby, która mówiłaby sama do siebie. Yvette nie zauważyła w przedpokoju żadnych butów czy obcej kurtki, dlatego to wszystko wydało jej się jeszcze bardziej nienaturalne.
Powoli ściągnęła z siebie przemoczoną kurtkę, odkładając ją na hak. Starała się usłyszeć drugi głos, jednak jak na złość nie mogła wychwycić ani jednego słowa. W końcu, uznając, że to co najwyżej sąsiadka albo niezapowiedziana wizyta jakiejś koleżanki z pracy, weszła w głąb domu. Powoli wkroczyła do salonu, zwracając tym uwagę zarówno ciotki, jak i jej gościa. Dość niespodziewanego gościa. Na obłożonym materiałem krześle w stylu vintage, siedział Chester Drayton a pod Yvette ugięły się kolana. Kiedy przeniósł na nią swój wzrok, rozciągając usta w szerokim uśmiechu o mało nie zemdlała. Spodziewała się każdego, tylko nie Jego.
Był jak koszmar, który wracał w najmniej nieoczekiwanym momencie. Jak natrętna osa, której nie daje się przegonić. Był zupełnie jak Michael O'Connor, który nie potrafił zostawić jej kiedyś w spokoju. To sprawiało, że tęskniła za nim jeszcze bardziej, a jednocześnie złościła się na siebie, że znów o nim myśli.
— O, Yvette! Wróciłaś! — zawołała ciocia, odrywając od ust kubek z herbatą. — Masz gościa.
— Nikogo nie zapraszałam, przecież wiesz — powiedziała, może nieco zbyt chłodno. Nie mogła winić ciotki za to, że ten drań rozsiadł się u ich salonie, całkiem tak, jakby był u siebie. Nie wyglądał na groźnego, więc jeśli sprzedał jej dobrą bajeczkę, po prostu go wpuściła. Yvette, nauczona doświadczeniem wiedziała, że tacy jak on są najgorsi. — Co tutaj robisz, Chester!?
— To miała być niespodzianka — wtrącił się chłopak, uśmiechając się szelmowsko. — Mam nadzieję, że udana.
— Jasne — mruknęła niewyraźnie, starając się wykrzesać z siebie odrobinę uśmiechu, który uspokoiłby Elizabeth. Ta, właśnie zmarszczyła czoło, jakby zastanawiając się, czy dobrze zrobiła wpuszczając młodego mężczyznę do środka. — Wprost czekałam na to, aby ktoś zrobił mi... taką niespodziankę — dodała z lekką ironią.
— Spełniam twoje marzenia, Yvette?
— Może ja was zostawię — powiedziała Elizabeth, wyczuwając napiętą atmosferę. — Będę u siebie, gdyby coś się działo.
— Miło było Panią poznać, Pani Bennet — zaręczył Drayton, używając do tego niskiego głosu i szerokiego uśmiechu, którym wystarczająco uspokoił kobietę. — Dziękuję, że mogłem z Panią poczekać.
Kiedy ta wyszła, wyraźnie zauroczona manierami chłopaka, Yvette warknęła cicho, zaciskając ręce w pięści. Jeśli wczoraj była na niego zła, dziś totalnie się wkurzyła.
— Jaki masz ze sobą problem, Drayton!?
— To nie miłe tak atakować swoich gości, Yvette.
— Aktualnie jesteś bardziej intruzem, niż gościem — zauważyła sztywno.
Stanęła tak, by dzielił ich stół. Oparła dłonie o blat, widząc przed nim ulubiony kubek z repliką "Słoneczników" Van Gogha. Oburzyło ją to do tego stopnia, że nachyliła się i chwyciła naczynie, przyciągając je do piersi. Chester otworzył usta by coś powiedzieć, ale to zachowanie chyba go przerosło, gdyż złożył wargi w cienką linijkę i odpuścił.
— Skąd wiesz, gdzie mieszkam!?
— To nie jest trudne do ustalenia.
— To co robisz, zakrawa o przestępstwo — syknęła.
— Myślę, że przesadzasz. Mam do ciebie sprawę, to tyle. Kiedy ktoś chce z kimś coś załatwić, zazwyczaj do niego przychodzi.
Yvette odłożyła kubek na blat, ustawiając go przed sobą. Wpatrywała się zimnym wzrokiem w jego rozbawione oczy.
— Nie mówiłam ci, gdzie mieszkam. Nie mówiłam ci nawet jak mam na nazwisko! Co jeszcze o mnie wiesz, Chester!? I dlaczego!? — zezłościła się, chociaż czuła też strach.
— Zdajesz tyle pytań, a nawet nie jesteś gotowa na to, by usłyszeć odpowiedź — mruknął, wstając i opierając ręce o stół, spojrzał na nią spod gęstych rzęs. — Twoja ciotka za chwilę cię usłyszy, przyjdzie tu i zacznie się martwić. Chcesz tego?
— Twoja wizyta dobiegła końca, Chester. Wyjdź!
— Najpierw mnie wysłuchaj — polecił twardo. — Pozwól mi cię przekonać, byś pracowała dla mojego szefa. Jeśli potem stwierdzisz, że nic z tego, wyjdę i nie wrócę. Załatwmy to jak cywilizowani ludzie, okej?
Yvette przez chwilę się wahała, jednak poczuła, że nie miała wyboru. Nieznacznie kiwnęła głową i usiadła przed nim. Mimo, że dzieliła ich szerokość stołu, czuła że jest zbyt blisko. Patrzyła, jak łagodnie opada na siedzenie, poprawiając jednocześnie rękawy czarnego golfa, które podwinął do łokci. Srebrny Rolex na jego nadgarstku połyskiwał w świetle ledowej żarówki.
— Przed chwilą pytałaś, co jeszcze o tobie wiem. Otóż, wiem o twojej siostrze Charlotte.
Twarz Reynolds stężała. Znów zwinęła dłonie w pięści, ukrywając je pod stołem. Jej siostra była bezbronna, a ona nie życzyła sobie, by Chester kiedykolwiek zbliżał się do niej. Nikomu na to nie pozwalała. No, może z jednym wyjątkiem...
— Nie poprawiasz swojej sytuacji, Drayton.
— Twoja ciotka mi powiedziała — wyjaśnił. — Jest bardzo cenną skarbnicą wiedzy.
Dziewczyna zawyła w duchu z bezsilności. Zapewne chętnie z nim rozmawiała, gdyż był jedyną osobą, która pofatygowała się do tego miejsca, żeby się z nią zobaczyć. Nawet Hailey nigdy nie wchodziła do środka. Zwykle spędzały czas w jej apartamencie lub na mieście.
— Domyślam się, Yvette, że skoro przebywa w ośrodku, potrzebujecie pieniędzy. Zgódź się na moją propozycję ze względu na nią. Pan Marcus jest w stanie wiele zapłacić. Uwierz.
To był cios poniżej pasa. Nie odezwała się. Chester trafił w jej czuły punkt.
— Mój szef jest specyficzny — zaśmiał się. — Ma swoje dziwne zachcianki. Pokazałem mu twój rysunek, to znaczy... to co zaczęłaś rysować. Powiedział, że właśnie o taki styl mu chodzi, że jeśli na tej małej kartce dostrzega duszę dzieła, tym bardziej widoczna będzie na dużym płótnie. Dobrze ci za to zapłaci.
— Wybacz, ale nie mogę ci ufać — pokręciła głową. — Nie wzbudzasz mojego zaufania, a twój tajemniczy szef tym bardziej.
— Rozumiem, jednak pomyśl o tym co możesz zyskać, Yvette. Dla zdrowia Charlotte.
Przeniosła wzrok na haftowany obrus. Nie mogła znieść jego spojrzenia, kiedy mówił o jej siostrze. Owszem, potrzebowała tych pieniędzy, jednak pragnęła też spokoju, a jak sądziła ten interes wcale się z nim nie wiązał.
— Chcę z nim porozmawiać.
— To wykluczone.
— Dlaczego?
— Pan Marcus jest zajęty. To ja odpowiadam za to zadanie. Przykro mi.
— W takim razie nic z tego — podniosła wzrok, napotykając jego spojrzenie. — Nie wiem kim jesteś, kim jest on, zachowujesz się podejrzanie i proponujesz mi kilka tysięcy, za jakiś głupi obraz?
— Pięćdziesiąt tysięcy — zauważył.
Yvette wybałuszyła oczy, czując jak z jej płuc ucieka powietrze. Tego się nie spodziewała. Kiedy otrząsnęła się z szoku, wydukała tylko:
— T-to chore.
— Jeśli to za mało, spróbuję wynegocjować więcej.
— Dość! — Wstała, szurając głośno krzesłem. — To nie jest normalne — chwyciła się za głowę. — Nikt nie oferuje takich pieniędzy komuś, kto nigdy nie sprzedał żadnego obrazu!
— To tylko dowodzi temu, jak bardzo mu zależy, Yvette. Dostrzegł w tobie talent. To wszystko.
Reynolds nie ufała tym słowom. Czuła, że kryje się za tym coś więcej. Być może to wszystko było jakimś planem, w którymś z szemranych światów Ameryki.
— To zbyt podejrzane, Chester. To jakieś brudne pieniądze, tak? Albo jakiś przekręt? Nie ważne, nie zgadzam się. Możesz już wyjść.
Drayton westchnął, wstając. Przeszedł kilka kroków, stając przed dziewczyną. Ułożył dłonie na biodrach, spoglądając na nią z góry. Przez chwilę milczeli, a jedynym odgłosem jaki słyszeli, był bębniący o szyby deszcz.
— Pieniądze mogą przejść przez galerię Danielle — powiedział. — Wtedy nie będziesz musiała się o nic bać. Wszystko będzie na czystko, ale Campbell potrąci z tej kwoty coś dla siebie. W każdym razie, za nic nie byłabyś odpowiedzialna. Oficjalnie zapłaci ci właśnie ona.
— W życiu się na to nie zgodzi — prychnęła.
— Zgodziła się — zaręczył, uśmiechając się delikatnie. — To twój wybór, Yvette. I wielka szansa.
Reynolds oddychała niespokojnie, przez uchylone usta. Czuła zapach jego ostrych perfum, które drażniły jej nozdrza. Od tego zapachu robiło jej się nie dobrze.
Chester sięgnął do kieszeni po czym wyciągnął z niej małą kartkę. Przesunął dłonią po stole, wypuszczając kawałek papieru na blat.
— Zastanów się i daj mi znać do wtoku. Tu masz mój numer — powoli przełożył rękę wzdłuż swojego ciała. — Do wyjścia trafię sam.
Wyminął ją, delikatnie trącając ramieniem. Słyszała jego kroki na posadzce, a kiedy przystanął wstrzymała oddech.
— Yvette?
Odwróciła głowę w jego stronę, lustrując jego postawę.
— Możesz też do mnie zadzwonić, gdybyś miała jakiś problem — powiedział cicho. — Twoi przyjaciele nie są ludźmi, na których możesz liczyć, jeśli zostawiają cię na imprezie, na której wcale nie chcesz być.
To mówiąc wyszedł, a ona została na środku salonu z mocno bijącym sercem. Wiedziała już, że niezależnie od tego jaką decyzję podejmie, będzie tego żałować, a ostatnie słowa chłopaka huczały jej w głowie głośniej, niż wczorajszy, klubowy bit.
================================
Jakie są Wasze odczucia co do Chestera Draytona?
Lubimy go czy jednak nie?
Chciałam Wam powiedzieć, że zdałam sesję! <3
Teraz moim głównym projektem jest to dzieło, ale powoli tworzę coś całkiem nowego. W międzyczasie pracujemy nad Nie Mogę Cię (Nie) Kochać, którego wersja papierowa ukaże się już w drugim kwartale 2023 r.! <3
Pozdrawiam,
wasza czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top