|06| Michael O'Connor
— Ochujałeś?!
Po drugiej stronie telefonu panowała cisza. Mike nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Wydawało mu się, że jego rozmówca stracił rozum. Chociaż, właściwie nie wiedział czy w ogóle go posiadał.
— Stary, co ja mogę? — zapytał chłopak jakby urażony. — Nigdy nie musiałem robić takich rzeczy.
Michael pokręcił głową, przyciskając palce wolnej ręki do nasady nosa. Właściwie od początku czuł, że to był zły pomysł. Bardzo zły pomysł.
— To robota jak każda inna, Alex — warknął w końcu. — Dopóki ci płacę, masz robić to co ci każę, jasne?!
— Nie jestem niańką, O'Connor — burknął.
— Dopóki dostajesz ode mnie kilkaset twarzy Franklina* do ręki, będziesz tym, kim chcę. Nawet pierdoloną striptizerką, jasne?! Jeszcze jeden taki numer, a będziesz oddychał przez krzywy nos!
Mike nie hamował już swojej złości. Od początku wydawało mu się szalone, żeby robić coś takiego, jednak coś w nim pękło. Obiecał sobie, że to na prawdę ostatni raz.
— Zrozumiałeś?! — zapytał, gdy tamten milczał.
— Tak.
— Świetnie.
Na chwilę zapadła cisza. Mike walczył ze sobą, by nie zadać jeszcze jednego pytania. Może nawet kilku. Chciał wiedzieć wszystko to, czego nie mógł sprawdzić osobiście. Jednak uznał, że to byłoby zgubne. Być może na odpowiedzi wcale nie był gotowy.
— Masz to odkręcić.
— Co?!
— Odkręcisz to gówno. Zrobisz to, co ci kazałem jak normalny człowiek.
— Mike, do chuja — Alexander zaczął się śmiać, jednak jakby bez wesołości. — Taki już jestem.
— Płacę ci za to, żebyś był kimś innym!
Michael stawiał swoje warunki jasno i konkretnie. Nie zamierzał dyskutować. Jego zimny ton głosu tylko podkreślał to, że drugim razem nie będzie taryfy ulgowej. Alex musiał to zrozumieć, jeśli chciał zarobić. A jak go znał, pragnął tych pieniędzy.
Po chwili sam się rozłączył, a telefon wrzucił do kieszeni spranych jeansów. Z głęboką irytacją przeszedł przez garaż i wyłączając uprzednio światło w tym pomieszczeniu, wyszedł na zewnątrz. Nocne powietrze boleśnie kuło skórę jego rąk. Szybkim krokiem przemierzył wyłożoną kamieniami ścieżkę i wszedł do domu. Panowała w nim jak zawsze cisza, jednak im bliżej kuchni był, tym wyraźniej słyszał ciche westchnięcia. Dopiero kiedy stanął na kafelkach, zorientował się do kogo należały.
— Nie przeszkadzajcie sobie — mruknął. — Przyszedłem tylko po piwo.
Archer odsunął się delikatnie od swojej dziewczyny, która przykleiła nagle ręce do piersi. Mike uznał, że to całkiem zabawne, w końcu posiadała pełne ubranie, jedynie nieznacznie odchylone przy kołnierzu bluzki, a on nie był kimś, kogo speszyłoby jakiekolwiek ich zachowanie. Reed patrzyła na niego zawstydzona, tak jak dziecko, którego ktoś przyłapał na podjadaniu słodyczy przed obiadem.
Hale, w przeciwieństwie do DiLaurentis, bawił się wyśmienicie. Opierał ręce o blat kuchennej wyspy, wciąż pozostając lekko pochylony nad dziewczyną. Rozciągnął usta w uśmiechu, ukazując szereg białych zębów.
— Bierz co twoje i spierdalaj — zaśmiał się.
— Żebyś też mógł wziąć co twoje? — zapytał, przeczesując dłonią jasne włosy.
— Zazdrościsz?
O'Connor przewrócił oczami, kręcąc głową.
— Archer! — tym razem odezwała się Reed, która pacnęła chłopaka w rękę. Była oburzona, jednak w jej oczach majaczyły iskierki.
— No co, to prawda — wzruszył ramionami, przenosząc na nią swój wzrok.
Mike patrzył na to, jak głębokim spojrzeniem potrafią się obdarzyć. Zastanawiał się, gdzie podział się ten chłopak, który leżał skacowany w swoim pokoju całymi dniami lub wyciągał z szafki tequilę i rozsiadał się w salonie. Gdzie był ten buntownik, który nocami brał udział w nielegalnych wyścigach?
— Jeśli spuścisz się na blat, nigdy więcej nie zjem w tym domu — westchnął jedynie, otwierając lodówkę. Chwycił piwo, a butelka przyległa do jego dłoni.
— Skąd wiesz, że nie uprzedził mnie Will? — Hale zaśmiał się zawadiacko.
— Fuj! — krzyknęła Reed, odpychając od siebie Archera. Zeskoczyła z łoskotem z kuchennej wyspy, wzdrygając się, kiedy spojrzała na miejsce, w którym przed chwilą siedziała. — To obrzydliwe!
Michael dopiero w tym momencie zauważył, że dziewczyna miała na sobie tak krótkie spodenki, że właściwie bliżej było im do majtek.
— Też tak uważam — przytaknął Mike, kierując się w stronę wyjścia. — Dlatego prowizorycznie, nie jem w tej kuchni odkąd są razem. A już na pewno, nie siedzę na niej z gołą dupą.
Michael nie mógł powstrzymać się od tego komentarza, jednocześnie wiedząc, że jeśli Archer go dopadnie, nie skończy się to dobrze. Właśnie dlatego szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, w towarzystwie wzburzonego okrzyku zielonookiego.
Nie, żeby miał coś do DiLaurentis. Była dziewczyną jego przyjaciela. Pierwszą dziewczyną, która zdawała się być nawet wtedy, kiedy jej nie było. Pamiętał, że na początku go drażniła, jednak po czasie przywykł do jej obecności. Musiał przyznać, że nie była upierdliwa, a to przemawiało na jej korzyść. Mimo, że kilka razy pakowali się przez nią w większe bagno niż zamierzali, udowodniła, że umie być twarda. A dla Michaela to była nowość. W końcu zawsze uważał, że w tym biznesie panie giną zbyt szybko i są na niego za słabe, zbyt wątłe. Nie sprawiało to, że zmieniał zdanie na temat swojej teorii, jednak obstawiał, że ta dziewczyna wytrzyma więcej, niż początkowo zakładał.
Mieszkanki tego domu były skrajnie różne, a jemu samemu zdawało się, że tworzą swój własny świat, w którym to jedna za drugą oddałyby życie. Brakowało mu w tej babskiej bandzie tylko jednej osoby, jednak było już na to za późno.
***
Dla Michaela to był ciężki weekend. Właściwie, można było powiedzieć, że dla wszystkich Kingsów był on pod znakiem dobrego i mocnego alkoholu oraz zbyt kalorycznego jedzenia. Oczywiście żaden z mężczyzn się tym nie przejmował. Mieli jasny cel. Świętować ostatnie dni wolności swojego kumpla.
Michael uznał, że to dość osobliwe. Celebracja tego czasu nastawiona była raczej na to, by faktycznie się cieszyć, jednak O'Connor uważał, że to specyficzne pożegnanie przed pochówkiem. Matthew Cross miał wziąć ślub. To było jak podpisanie na siebie wyroku, jak złożenie zeznań, które cię obciążały, jak pogrzeb za życia.
Nie wiedział, czemu jeden podpis na kawałku papieru wywołuje u niego tak skrajne emocje, ale pozwolił nieść się temu uczuciu. Przez cały weekend przechylał szklankę z whisky, udając że rozumie decyzje swojego przyjaciela lub chociaż w jakimś stopniu się z nich cieszy. Przybrana maska ciążyła na nim, jak wielki głaz, którego nie sposób było zdjąć z barków. Musiał jednak przyznać, że im więcej wypił, tym stawało się to znośniejsze.
Momentami było nawet zabawnie. Znów bawili się jak za starych, dobrych czasów a wokół nich nie kręciła się Isabelle, dająca im do zrozumienia, że jeśli cokolwiek stanie się jej narzeczonemu, połamie im ręce. W pewnym momencie Mike zaczął przekonywać Matt'a, że za chwilę dołączą do nich striptizerki, a blondyn bladł za każdym razem, gdy słyszał to słowo. Tę zabawę wkrótce podłapali wszyscy, powodując coś na kształt zawału u Crossa, który mamrotał coś o tym, że Whitemoore go zabije.
O'Connor wcale nie pogardził by jakąś drobną blondynką przy boku, zwłaszcza w w momencie gdy upojony alkoholem, stał przed domkiem paląc papierosa, jednak byli z daleka od cywilizacji, a złapanie zasięgu graniczyło z cudem.
Gdy powrócił do rzeczywistości, coś takiego jak ślub Matthewa i Izzy, wydawało się czymś nierealnym. Patrzył na nich jak na dzieciaki, które nie wiedzą co czynią. Miał nawet ochotę zwrócić uwagę Crossowi, jednak Marrero go powtrzymał.
— Wyluzuj, Mike — westchnął. — To dorosły facet, wie co robi.
— Nie uważasz, że w naszym świecie, takie coś to... — O'Connor urwał, zastanawiając się jakie słowo najbardziej oddało by ten stan rzeczy. Patrzył na Diego, który wzruszył ramionami. — Po prostu nie wydaje mi się, by to było bezpieczne.
— Nic w naszym świecie nie jest bezpieczne — zauważył.
— Będą z tego kłopoty, wiem to — zapewnił, mrużąc oczy.
— Odnoszę nieodparte wrażenie, Michaelu że masz poważny problem. — Marrero podniósł się z obrotowego krzesła, opierając dłonie o blat ciemnego biurka. — Musisz przyjąć do wiadomości, że nasi chłopcy to już nie dzieci, które urządzały bójki na szkolnym korytarzu. To młodzi mężczyźni.
— To przede wszystkim gangsterzy — odpowiedział mu, również wstając. Mierzył go spojrzeniem, zwracając uwagę na zmarszczy przy ciemnych oczach. — Nasi gangsterzy.
— Jesteśmy rodziną, Mike. W tej rodzinie nie ma miejsca na podkopywanie się. Znasz zasady.
Mike jednocześnie cenił i nienawidził Diego za reguły, które tu panowały. Wziął głęboki wdech, starając się by złość nie opanowała każdej części jego ciała.
— Oni dorośli, Mike. Nie będą wiecznie stali w miejscu — Marrero był poważny. — Albo to zaakceptujesz, albo ten ciężar cię przygniecie i wtedy, to ty sprowadzisz na nas kłopoty.
Nie chciał się kłócić, ale coś w jego wnętrzu chciało się buntować. Wyszedł, zmierzając na taras. Michael nie wiedział skąd to wszystko się bierze, ale za każdym razem, gdy o tym myślał coś w jego ciele drżało. Odpalając papierosa, próbował jakoś przetrawić słowa szefa, jednak było to tym trudniejsze, im bardziej czuł, że Diego miał rację.
Cały dzień tłumił w sobie wszystkie uczucia, a gdy zapadł zmrok, nabuzowany wsiadł do swojego wozu i jak na autopilocie pokonał kilkukilometrową trasę. Zatrzymał samochód na poboczu i odsunął szybę, gdy zauważył jak w pokoju na piętrze gaśnie światło. Po chwili z domu wyłoniła się postać Blair, ubrana w czarną, błyszczącą i obcisłą sukienkę, która ledwo zakrywała jej zgrabny tyłek. Na stopach miała wysokie szpilki, w ręku małą torebkę, a włosy związane były w wysokiego i ciasnego kucyka.
— Jeszcze chwila i rozbierzesz mnie wzrokiem — zażartowała, rozciągając wyszminkowane usta w znużony uśmiech.
— Jeszcze chwila i sama to zrobisz.
Dziewczyna pochyliła się lekko, przekładając ręce przez okno. Delikatnie muskała palcami podkoszulek Michaela, który był dla niego niczym druga skóra.
— Twoja pewność siebie cię zgubi, Michaelu.
Używała zmysłowego tonu, od którego mogły przechodzić dreszcze. Mike zmrużył oczy, wdychając ciężką woń jej perfum. Oczyma wyobraźni widział brokatową buteleczkę z napisem Black Opium, które trzymała na toaletce. To musiały być one.
— Czy nie tego oczekujesz, Blair?
— Gdybyś wiedział, czego oczekuję, nie spałbyś spokojnie.
— Założymy się?
— Zbyt dumny i chełpliwy, jesteś jak łatwy cel.
— Myślę, że wiesz co tutaj jest łatwe.
Blair spojrzała na niego uważnie, a jej powieki mieniły się złotem. Przeciągnęła językiem po zębach z figlarnym uśmieszkiem.
— Myślę, że jeszcze się zdziwisz.
— Więc teraz to ty chcesz rzucać wyzwania mi? — zaśmiał się nisko, kręcąc głową. — To z góry skazane na porażkę.
— Założymy się?
Hamilton uwielbiała wyzwania. Jeśli jego zgubić miała próżność, ona zatraci siebie właśnie w tym, by próbować coś udowodnić. A to doprowadzi ją na dno, wiedział to.
— Musisz znać cenę swojej gry, Blair.
— Znam ją lepiej, niż ci się wydaje.
Przez chwilę trwali w ciszy. Mike pomyślał, że ta dziewczyna igra z ogniem. Właściwie, tańczyła na linie rozwieszonej nad przepaścią, w której płonęły ogromne płomienie. W dodatku wyglądała przy tym tak, jakby dobrze się bawiła.
— Wsiadaj — mruknął O'Connor, przenosząc wzrok na ulicę przed nimi.
Zrobiła to, a potem znaleźli się przed klubem. Spędzili czas wlewając w siebie alkohol, a dziewczyna znikała co jakiś czas na parkiecie. Mike obserwował jej ruchy z uwagą. Jej ciało doskonale zgrywało się z rytmem piosenek, które puszczał podchmielony DJ. Dziewczyna od niechcenia wyławiała jego spojrzenie, jednak nie poświęcała mu zbyt dużo uwagi, zwłaszcza w sytuacjach, gdy jej biodra oplatał wysoki mężczyzna. Blair okręcała się wokół niego, patrząc mu głęboko w oczy, a Mike kręcił głową. Jeśli te poczynania miały sprawić, że stanie się zazdrosny, Hamilton będzie musiała zaznać smaku porażki.
— Jest niezła — odezwał się barman, zwracając uwagę O'Connora.
Mike przejął od niego whisky z lodem i kolorowego drinka, którego zamówił dla Blair. Kiwnął jedynie głową, nie chcąc wdawać się w zbytnie pogaduszki. Planował trochę wypić, pogapić się na ludzi, kołyszących się do kiepskich hitów, a kiedy dziewczyna znudzi się tańcami, przenieść imprezę w bardziej ustronne miejsce. To był stały schemat, który nigdy nie zawodził. Nawet, jeśli w klubie podrywało Hamilton wielu mężczyzn, zawsze wracała do niego, posłuszna jak baranek.
— Nie wiem, czy na twoim miejscu potrafiłbym patrzeć spokojnie na to, jak ktoś inny dobiera się jej do majtek!
Barman nie dawał za wygraną, a Mike, znów odwrócił się w stronę parkietu. Wiedział, że była to tylko gra, która miała go zmusić do czegoś, czego nigdy nie robił. Nie błagał o uwagę. Dostawał ją za darmo.
— Zaraz się znudzi i wróci — mruknął.
— Czy ja wiem? Wygląda, jakby jej się podobało.
— Blair podoba się każdy, kto ma gruby portfel — odpowiedział bez namysłu, chociaż nie mógł mieć pewności, że jest tak na prawdę. Uznawał, że ich relacja trwała właśnie przez to, a sentyment do starych lat, był tylko dodatkiem.
Mike potrząsnął szklanką, a lód odbił się od ścianek. Przez ciężkie basy nie usłyszał tego dźwięku, jednak postanowił go sobie wyobrazić. Potem upił mały łyk, odstawiając z głośnym łoskotem naczynie. Wyciągnął telefon, zerkając na godzinę. Dawał jej jeszcze kilka minut. Po jej ruchach stwierdzał, że wprost nie mogła się doczekać tego, co mógł jej dać. Odłożył telefon obok szklanki w momencie, gdy chłopaczek zza lady znów się odezwał.
— Ta twoja Blair...
— Nie jest moja — warknął, obserwując jego twarz. Wyglądał bardziej jak licealista niż pracownik klubu.
— Okej, więc ta cała "nie twoja" Blair. Skąd pewność, że wróci?
— Bo zawsze to robi.
Barman nie wyglądał jakby był przekonany. Jego wzrok utknął na parkiecie, a Mike dopiero po chwili zerknął w tamtą stronę. Blair całowała się z mężczyzną, który jeszcze przed chwilą służył jej jako rura, przed którą mogła się wyginać, niczym kotka.
— Chyba nie tym razem.
— A ty kim jesteś, że dajesz sobie prawo do tego, by to komentować?!
Mike zdenerwował się, nie dlatego, że uważał iż chłopaczek ma rację. Irytowało go, że wtrąca się w nie swoje sprawy z taką lekkością. Gdyby nie to, że nie chciał wylądować na czarnej liście klubu, który był otwarty nawet w tygodniu, już dawno sprzedałby mu cios między oczy. Pozwolił więc sobie na spojrzenie pełne chęci mordu, które musiało wystraszyć barmana.
— W porządku, myliłem się.
Mike chciał się uśmiechnąć, jednak nie pozwolił mu na to honor. Młody mężczyzna wrócił do wycierania szklanek, a on sam rozluźnił się. Wiedział, że Blair stwarzała pozory. Już chciał ponownie się napić, gdy poczuł damską dłoń na placach. Obok niego stanęła Hamilton, lekko chwiejąc się na nogach.
— Tak szybko? — zapytał znudzony. — Myślałem, że wytrzymasz jeszcze dwie minuty.
— Właściwie, przyszłam ci tylko powiedzieć... — krzyknęła, starając się przekrzyczeć dudniące basy. — Ooo! To dla mnie?
Mike spojrzał na nią. Miała lekko rozmazaną szminkę i kropelki potu na dekolcie. Poprawił się nieznacznie na siedzeniu, starając się nie zwracać większej uwagi na to miejsce.
Dziewczyna chwyciła w dłonie wysoką szklankę, obejmując ustami papierową rurkę. Zassała ją, patrząc mu głęboko w oczy.
— Powinienem się obrazić, jeśli właśnie porównujesz mnie do czegoś tak... — stuknął opuszkiem palca w tekturowy przedmiot — ... lichego.
Hamilton odgarnęła dłonią włosy, które opadły jej na lewe ramię.
— Dzięki za drinka, ale...
— Ale już chcesz przejść na after party?
— Ale następnym razem proszę tequilę. Drinki są dla dziewczynek — mrugnęła, uśmiechając się. Odsunęła naczynie od ust, wysuwając podbródek do przodu.
— To urocze, że próbujesz mi pokazać, jak bardzo ostra jesteś, ale nie zapominaj, że nawet smak tequli, można zneutralizować.
— To urocze, że chcesz być moją cytryną.
Mike oblizał nieśpiesznie wargi. Dał się złapać, jednak nie zamierzał przegrywać. Obserwował, jak dziewczyna szybkim ruchem wciągała trunek do gardła, a potem rozciągnęła usta w uśmiechu. Blair wykonała powoli krok do przodu, a Mike obrócił się w jej stronę automatycznie. Nim się spostrzegł, znalazła się między jego nogami. Nie ukrywał, że mimo gry, która między nimi panowała, dziewczyna działała na niego. Miał za sobą kilka dni pełnych frustracji, którą potrzebował rozładować.
— Na mnie też się tak zassiesz?
Blair uśmiechnęła się zalotnie. Czuł, że pragnie tego samego co on, więc odpuści. Za chwilę stąd wyjdą, a jej jęki wypełnią kabinę w łazience.
— Oj, Mike — pokręciła głową, wolną dłonią przejeżdżając po jego klatce piersiowej. Zjechała niżej, nieznacznie przyciskając palce do jego rozporka. — Wybacz, ale tym razem wracam z kimś innym.
Michael popatrzył na nią ze zdumieniem. Nie tego się spodziewał.
— Przyszłam ci powiedzieć, że nasza impreza dobiegła końca, Mike. Przed lokalem czeka...
— Co, kurwa?!
— Tak wyszło.
Mike zacisnął zęby. Miał nadzieję, że to kolejna zagrywka, jednak nie mógł doszukać się w jej oczach kłamstwa. Przełknął ślinę, gdy zbliżała się do jego ucha. Zwrócił uwagę, jak nieznacznie skierowała wzrok na blat, a w jej tęczówkach coś błysnęło. Kiedy już chciała coś wyszeptać, z jej ust wyrwał się krótki jęk przerażenia.
— Cholera!
Mike poczuł na dłoni ciecz, a także kostki lodu. Blair podskoczyła. Spojrzał na blat, gdzie jeszcze przed chwilą był jego telefon i szklanka z whisky. Teraz były tu przewrócone naczynia, lezące w mokrej plamie. Michael zeskoczył z barowego krzesła, nie chcąc by alkohol zmoczył mu spodnie. Czuł jedynie, że pod naporem Hamiloton, zrobiły się nieco za ciasne.
— To było niechcący! — zaręczyła, machając jego telefonem. — Mam nadzieję, że będzie działać.
— Wylałaś drinka na mój telefon!?
— Niechcący potrąciłam szklanki — zdenerwowała się. — Trzeba wyciągnąć kartę, żeby się nie zepsuła!
— Co?
Blair sprawnym ruchem przycisnęła odpowiednie miejsce, a w jej dłoń wpadła karta SIM.
— Co ty, do chuja, wyprawiasz!?
Michael nie wiedział, co zirytowało go bardziej. Whisky, którego nie dopił, zalana komórka czy zachowanie Blair, która powinna spędzić czas z nim, a nie z kimś, kogo ledwie zna.
— Ratuję tego trupa! — warknęła. — Chociaż, mógłbyś wreszcie kupić sobie coś, co przypomina normalny telefon!?
O'Connor nie specjalnie przywiązywał wagę do takich gadżetów. Dopóki narzędzie spełniało swoje zadanie, nie zamierzał kombinować.
— Oddaj to — mruknął, wyciągając rękę.
— Już, już — syknęła, kołysząc się. Próbowała nadgarstkiem zetrzeć pozostałe krople, które znajdowały się na wyświetlaczu.
— Blair!
Spojrzała na niego, jakby niewinnie, co było do niej niepodobne. Nawet jeśli próbowała, w jej oczach zawsze widać było kurwiki, które rozsadzały ją od środka. Kiwnęła nieznacznie głową, chcąc wykonać krok. Wtedy, potknęła się i dzięki refleksowi Michaela, nie wylądowała na posadzce.
— Brałaś coś?!
To wiele by wyjaśniało, jednak dziewczyna zaprzeczyła.
— Mike, karta...
Wypuścił ją ostrożnie, a ona wcisnęła mu w dłoń komórkę. Przykucnęła, po omacku szukając czegoś za podłodze, jednak obok nich przechodziło sporo osób, a to wcale nie ułatwiało tego zadania. Mógł przysiąc, że przeklinała. Dopiero po chwili połączył wątki. Gwałtownie zniżył się do jej poziomu i bez ostrzeżenia chwycił jej szczękę.
— Zgubiłaś moją kartę!?
— Upadła mi!
— Kurwa, Blair! — wściekł się. Buzowała w nim ogromna złość. — Jesteś dziś kurewsko irytująca!
— Nie chciałam!
— Nie obchodzi mnie to — warknął. — Nigdzie nie idziesz beze mnie, a my idziemy do łazienki. Wynagrodzisz mi to, jak głupio się zachowujesz, jasne!?
Oczy Blair pojaśniały, a znajome ogniki powróciły. Kiwnęła głową, gdy chwycił ją za rękę i podciągnął ku górze. Mike nawet nie wpadł na to, że tym sposobem, przegrał grę, którą zapoczątkował.
========
* Chodzi o banknoty
Cóż, wydaje mi się, że Blair nie zostanie naszą ulubioną postacią :x
Mam nadzieję, że jesteście ciekawi co dalej!
Buźka,
Wasza czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top