|03| Yvette Reynolds


    Yvette upiła łyk gorącej kawy, przy okazji parząc sobie czubek języka parującym napojem. Przeklęła pod nosem, odstawiając kubek na blat. Znów nie spała za dobrze, chociaż musiała przyznać, że po trzech latach spędzonych z daleka od toksycznego domu, nie była to już tak częsta przypadłość. Jakiś czas temu koszmary powróciły, a wraz z nimi ten męczący stan czuwania. Dziewczyna budziła się w środku nocy z poczuciem utraty bezpieczeństwa. Przerażona patrzyła w kierunku drzwi od sypialni, jakby spodziewała się, że zaraz jeden z pijanych kolegów ojca, lub on sam, wkroczy do pomieszczenia. Wyobraźnia podsuwała jej obrazy z przeszłości tak wyraźne, że nie jeden raz zrywała się z łózka, by zapalić światło. Miała wrażenie, że cienie, które wędrowały po jej pokoju, ożywają i stają się prawdziwymi ludźmi. Miała wrażenie, że słyszy skrzypiące schody i ten ciężki, pijacki oddech na karku.

    Dziś nie mogła pozwolić sobie na słabość, więc postanowiła ratować się kawą. W przelocie wymieniła kilka zdań z ciotką Elizabeth, która wypytywała o szczegóły jej dnia. Yvette kochała troskę w jej głosie. Był tak inny od tego, co fundowała jej matka. Jeszcze przed południem pojechała do ośrodka, w którym przebywała Charlotte. Spędziła z nią godzinę, podczas której układały puzzle dla dzieci, a jej siostra wykrzywiała usta w czymś na pozór uśmiechu. Żal było jej odchodzić, jednak musiała śpieszyć się do pracy. Czuła wyrzuty sumienia, gdy żegnała się z tą uroczą, młodą kobietą, dla której była najważniejsza na świecie. Starała się nie pokazywać swojej słabości, bo chociaż Charlotte nie była w stanie komunikować się tak, jak ona, wcale nie oznaczało to, że nie wiedziała co się dzieje. Była inteligentna, chociaż los okrutnie ją doświadczył.

    — Muszę już iść — westchnęła, ściskając jej ciepłą dłoń. — Dziś moja szefowa organizuje wystawę, będę w pracy. Przyjadę do ciebie po weekendzie, dobrze? Poproszę doktor Janet, żeby pozwoliła nam wyjść na spacer. 

    Yvette ucałowała skroń siostry przy jej radosnym okrzyku. Następnie wyszła z sali i przemierzyła korytarz. Przy recepcji wpisała godzinę swojego wyjścia, ze względów formalnych.

    — Pani Reynolds — usłyszała obok siebie — dobrze, że Panią widzę.

    Blondynka podniosła wzrok widząc obok siebie wspomnianą wcześniej lekarkę. Kobieta w średnim wieku, o wyraźnie afrykańskich korzeniach spojrzała na nią łagodnie. Yvette w jej obecności czuła się zawsze tak, jakby sama była jej pacjentką.

    — Dzień dobry.

    — Chciałam porozmawiać o Charlotte — uśmiechnęła się formalnie. — Ostatnia infekcja, to na szczęście już przeszłość.

    — Cieszę się — odpowiedziała, czując ulgę. — Ostatnio było ich sporo.

    — Charlotte ma osłabioną odporność, dlatego bardzo szybko pojawiają się kolejne. Robimy co możemy, żeby to poprawić. 

    Dziewczyna kiwnęła głową, mocno zaciskając palce na czarnym długopisie.

    — W tym tygodniu przeprowadzimy kolejne badania. Jednak jest jeszcze jedna kwestia...

    Yvette znała ten ton głosu. Wiedziała, że cokolwiek za chwilę usłyszy, nie będzie to nic przyjemnego. Wstrzymała nieświadomie oddech, wpatrując się w twarz o łagodnych rysach. 

    — Od przyszłego miesiąca pakiet, którym objęta jest Pani siostra znacznie podrożeje. Sama Pani rozumie, koszty rosną — z kieszeni wyjęła małą broszurę, którą ręczyła zielonookiej. — Tutaj znajdzie Pani wszelkie informacje. Zawsze może Pani przejść na inny, tańszy pakiet, jednak w sytuacji Pani siostry, jest to mniej korzystne.

    Yvette bała się zaglądać do środka. Słowo znacznie huczało jej w głowie. Charlotte miała zapewniony szereg rehabilitacji i zajęć, które sprawiały, że nawet mimo drobnych infekcji, promieniała. 

    — Dziękuję — powiedziała cicho, obracając kawałek kartki w ręce.

    — Proszę się zastanowić. W razie wątpliwości jestem do dyspozycji. Jeśli podejmie Pani decyzję, proszę skontaktować się z Lizzy.

    Kiwnęła głową. Lekarka pożegnała ją z delikatnym uśmiechem, po czym ruszyła w stronę swojego gabinetu. Dziewczyna wypuściła wolno powietrze i żegnając się z recepcjonistką, ruszyła jasnym korytarzem w stronę wyjścia. Broszura ciążyła jej w ręce, a w jej głowie kotłowały się myśli. Usiadła na najbliższej ławce, które okalały budynek i odważyła się zajrzeć do środka. To co ujrzała, przeraziło ją dogłębnie. Cały świat zatrzymał się w jednej chwili, dokładnie w momencie, kiedy jej wzrok spoczął na rządku cyfr. 

    — Kurwa mać — wyszeptała. 

     W myślach dokonała szybkiej kalkulacji. Doszła do wniosku, że oszczędności, które trzymała na na czarną godzinę, wystarczą na pokrycie różnicy tylko na dwa miesiące. Musiała coś wymyślić. Nie spodziewała się, że zyska wystarczającą podwyżkę w pracy, nie mogła też prosić ciotki Elizabeth o pomoc. Dzięki swojej przezorności zyskała czas, jednak Yvette bała się myśleć, co zrobi potem.



***


    Danielle Campbell lawirowała między gośćmi, jakby unosząc się kilka centymetrów nad ziemią. Była kobietą z klasą, zawsze elegancką i poważną. Wydawała się prawdziwą Królową Lodu, na co wskazywała też jej bardzo jasna cera i modre oczy. Jednak kobieta zyskiwała po bliższym poznaniu, a to wszystko za sprawą wrażliwości, którą ukrywała pod maską obojętności. Często powtarzała, że to cena, jaką płaci za utrzymanie się na powierzchni.

    Yvette zerkała na swobodę, z jaką jej szefowa się poruszała. We wszystkich jej gestach królowała pewność siebie i gracja, której jej osobiście brakowało. Paraliżowały ją te wszystkie obce twarze, które mimo uśmiechów, zdawały się być złowrogie. Czuła, że nie pasuje do tego świata złocistego szampana i kreacji tak drogich, że w spokoju wystarczyłoby na ośrodek dla Charlotte na długi czas. W swoim czarnym, eleganckim kombinezonie i znienawidzonych mokasynach wyglądała na ich tle jak uboga sierota, co, musiała przyznać, po części było prawdą. 

    Pośród gwaru setki osób słychać było delikatne tony klasycznej muzyki, które wygrywał młody pianista. Cała galeria skąpana była w półmroku, a reflektory skupione były na obrazach. To one miały przyciągać wzrok, jednak Reynolds miała nieodparte wrażenie, że płomienna kreacja czterdziestoletniej właścicielki StudioArt robiła to znacznie skuteczniej. Gdziekolwiek pojawiała się czterdziestolatka, tam zaraz liczyć mogła na uwagę. Jej uroda potrafiła onieśmielić, zupełnie tak jak jej osobowość. Nie okazywała słabości, ważyła słowa a przy tym potrafiła być przekonująca i godna zaufania. Yvette nie widziała jak to robi, zwłaszcza, że poznała ją od tej prywatnej strony, w której widać było cząstkę duszy, odpowiedzialną za delikatność i życzliwość.

    Praca dla Danielle była przyjemna, chociaż szefową była wymagającą. Nie tolerowała spóźnień i nieobowiązkowości, dlatego Yvette zawsze robiła wszystko, by w tej kwestii pozostać bez zarzutu. Nade wszystko kochała własne inicjatywy swoich pracowników, dlatego nie jeden raz Reynolds angażowała całe swoje siły w wykonywaną pracę. Campbell nie była wylewna, przynajmniej oficjalnie, dlatego blondynka szukała w jej spojrzeniu i gestach potwierdzenia, że wykonała swoją pracę bardzo dobrze. Zawsze jej się udawało.

    Yvette cały wieczór starała się, aby każdy punkt programu został zrealizowany w ustalony wcześniej sposób. Była łącznikiem miedzy oczekiwaniami Danielle, a pracownikami, których zatrudniła na ten wieczór. Koordynowała wszystkie działania, starając się przy tym przyjmować profesjonalną postawę. Z każdym takim wydarzeniem, dochodziła do pewnej wprawy, która pozwalała jej szybciej reagować w sytuacjach problemowych. Dzisiejsza wystawa przebiegała bez zarzutu, co Yvette skrycie przypisywała swoim wypracowanym przez lata umiejętnościom. Wiedziała już jak rozmawiać z firmą cateringową, co robić, gdy harmonogram jest napięty a któryś z zaproszonych gości, wygłasza swoje przemówienie zbyt długo, a przede wszystkim, że w tym świecie, wystarczy odpowiednio formułować słowa, by osiągnąć sukces.
    Jednak to było męczące. Wiązało się z wyjściem z pewniej strefy komfortu, które to stawało się obciążające. Mimo, że radziła sobie całkiem nieźle i tak miała wrażenie, że spotyka się z krytycznymi spojrzeniami.

    Gdy zrobiło się trochę luźniej, a kelnerzy donosili kolejne dawki bąbelkowego napoju, Yvette postanowiła wyrwać się  na chwilę z tego miejsca. Przerastał ją szyk i bogactwo.  Przemykając między gośćmi dotarła do ciężkich drzwi, które mocno pchnęła. Teraz znajdowała się w korytarzu,  w którym posadzka zrobiona była z płyt na wzór szachownicy. Ogromny żyrandol, który zwisał z sufitu mienił się pod wpływem kryształków. Był pozłacany i ciężki, co sprawiało że Yvette bała się, że ten kiedyś spadnie jej na głowę. 
    Weszła do małego pomieszczenia, które tego wieczoru służyło jako pracownicza szatnia. Odszukała swoje rzeczy i zarzuciła na ramiona piaskowy żakiet. Przez ramię przewiesiła torebkę i skierowała się na zewnątrz. Nocne powietrze dodało jej otuchy. Odetchnęła, przystając na chodniku. Z tej pozycji mogła obserwować drzwi galerii, jednocześnie mogąc zaciągać się papierosem w spokoju. Gdyby Danielle ją zobaczyła, na pewno by się wściekła. Nienawidziła palaczy. Yvette zastanawiała się, czy byłaby zdolna do tego, żeby wyrzucić ją z tego powodu z pracy. Nie powinna ryzykować. Dzisiejszy dzień sprawił, że niczego nie była już pewna. Jednak nerwy tłukły ją od środka. Dziś, bardziej niż zwykle, miotała się wśród bogatych ludzi, czując się jak mała myszka. Każdy z nich, byłby w stanie opłacić pobyt Charlotte na lata. Każdy poza nią. Wiedziała, że musi coś wymyślić. Jeśli radziła sobie w West Richmond Falls, musiała poradzić sobie też tutaj. Mimo to, nie mogła się uspokoić. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała nikotyny. 

    — Nikt ci nie powiedział, że palenie szkodzi?

    Yvette wzdrygnęła się, nagle poruszona. Rozejrzała się, by zobaczyć do kogo należał męski, niski głos, który dotarł do jej uszu. Spojrzała na jego właściciela. Stał, oparty o witrynę sklepu z kiczowatym wystrojem i ledowymi lampkami w różowym kolorze. Miał ciemne włosy, lekko opadające na oczy, idealnie wyrzeźbione kości policzkowe i zgrabne usta, w które wetknięty był papieros. Na jego twarzy błądził uśmiech. Yvette dostrzegła, że rękawy czarnej koszuli podwinął do łokci. Po rękach pięły mu się żyły, które znikały pod materiałem ubrania. Nadgarstek zdobił drogi zegarek a całość dopełniały eleganckie spodnie w dużą kratę. 

    — Nikt ci nie powiedział, że zaczepianie obcych ludzi na ulicy, również jest szkodliwe? — odpowiedziała obojętnie. Obdarzyła go długim, pogardliwym spojrzeniem po czym odwróciła wzrok z wyższością.

    Znała ten typ i nie zamierzała kontynuować rozmowy. Chłopak, a raczej młody mężczyzna, który właściwe śmiał się cicho z jej słów, był dokładnie taki, jak bogaci synowie milionerów, którzy odwiedzali galerię. Przychodzili, zbyt pewni siebie i aroganccy, by dostrzec prawdziwe piękno zakupionych obrazów. Reynolds miała o nich negatywne zdanie i najeżała się za każdym razem, gdy spotykała takiego mężczyznę prywatnie.

    — Może nie jesteś mi obca?

    — Daruj sobie — powiedziała, zaciągając się papierosem. — Nie jestem zainteresowana.

    Znów się zaśmiał. Yvette miała w tym momencie jeden cel: wypalić na szybko fajkę i wrócić do środka, odczekując chwilę w łazience, by smród dymu rozszedł się z jej ciała.

    — Co tu robisz? — ciągnął rozmowę, a w jego głosie dało się uchwycić zawadiacki ton.

    — Pracuję — burknęła, wskazując głową budynek, w którym mieściła się galeria. — Więc mi nie przeszkadzaj.

    Kimkolwiek był, nie zamierzał się odczepić. Reynolds z ulgą przyjęła fakt, że ulica wciąż tętniła życiem. Jeśli spotkała właśnie psychopatę, przynajmniej ktoś zauważy, że dzieje się jej krzywda.

    — Cóż, patrząc na to, że stoisz pod latarnią — mlasnął, nie kryjąc rozbawienia. — To musi być na prawdę interesująca praca.

    Yvette odskoczyła jak oparzona, chowając się w cień. Nawet nie zauważyła, że stoi w jej obrębie. Ciepłe, żółte światło latarni przyprawiło ją o mdłości, kiedy spojrzała w stronę żarówki. Była oburzona tym, jak bezczelnym komentarzem uraczył ją ten chłopak, jednocześnie czując że znacznie przekroczył jej granice. 

    — Chester — odezwał się chłopak. 

    Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. Teraz znajdowała się naprzeciw niego, a neony rzucały na jej skórę różowy blask. Był od niej wyższy, a koszula idealnie opinała jego mięśnie. Pomyślała, że gdyby chciała go namalować, użyłaby wyłącznie czarnej kredki. Rysowała by zamaszyste, pewne linie o ostrych zakończeniach, urywające się gdzieś w połowie i przechodzące w kolejne, grubsze. Palce zaciskałaby mocno na narzędziu, jednocześnie zagryzając usta do krwi. Zrobiłaby z niego demona o anielskiej urodzie. Tego, który nigdy nie dostąpił nieba. Potępionego. 

    — Daruj. Sobie. — warknęła.

    Wciągnęła mocno powietrze do płuc, jednocześnie pozwalając, by gryzący dym zawładnął jej wnętrzem. 

    — A ty, jak masz na imię? — Zapytał.

     Reynolds zaśmiała się szyderczo w duchu. Nie sądziła, że będzie mieć do czynienia z tak cynicznym dupkiem. Miała ochotę zmazać mu ten uśmiech z twarzy, wepchnąć do ust papierosa, którego obracał wargami i patrzeć, jak krztusi się dymem. 

    — Gówno cię to obchodzi — wypaliła, mrużąc oczy. 

    — Staram się być miły — odpowiedział urażony.

    — Miły? — prychnęła, ostatni raz zaciągając się fajką. — Powiem ci coś, kolego. Zamieniłeś się na mózgi z pierwotniakiem, jeśli myślisz, że będę chciała z tobą rozmawiać po czymś takim.

    — Przecież rozmawiasz — w jego oczach dojrzała dziwny blask. — A pierwotniaki nie mają mózgu — dodał, zadowolony z siebie.

    — Właśnie — uśmiechnęła się, kiedy Chester zmarszczył brwi. 

    Yvette rzuciła pod jego nogi niedopałek, mając nadzieję, że popiół osiądzie mu się na butach. Wyminęła go, wracając do budynku.

    — Dalej nie wiem jak masz na imię! — krzyknął za nią, kompletnie nie wzruszony jej niechęcią.

    — I się nie dowiesz!

    — Założymy się? — zapytał zawadiacko.

    Reynolds pokręciła głową, wbiegając po schodach StudioArt.

    — Palant — warknęła.

    — Słyszałem to!

    Nie przejmowała się co dalej. Wróciła do budynku i spędziła w łazience kilka minut. Starannie umyła ręce,  a potem psiknęła się perfumami. Wiedziała, że nie powinna tego robić. Bała się, że przez to, zapach papierosów utrzyma się na dłużej. Jednak Chester, kimkolwiek był, odebrał jej logiczne myślenie. Była niesamowicie zirytowana jego zachowaniem i miała nadzieję, że pozostanie tylko koszmarnym wspomnieniem.

    Nienawidziła takich zachowań i każdego faceta, który myślał, że ma nad nią władzę. Z nostalgią wspomniała jednak O'Connora. Nie mogła nie zapomnieć tego, jak się poznali. W uszach wciąż huczał jej wystrzał, który okazał się śmiertelny dla chłopaczka w jej wieku. Chodzili razem do liceum. Nie znała go, ale w tamtym momencie poczuła, że nic w jej życiu nie będzie już takie samo. Kiedy bezwładnie ciało opadło na brudną ziemię, sama poczuła jakby spadała. Potem wszystko działo się jak w filmie. Mężczyzna, który wpakował ją do samochodu (na który wpadła, uciekając przed konsekwencjami swojego czynu), wydawał się zdenerwowany całą sytuacją. Myślała, że od razu pociągnie za spust, ale tego nie zrobił. Straszył - owszem, a ona pogubiona i zaniedbana emocjonalnie osoba, nawet tego chciała. Kiedy tamtej nocy wpakował ją do pokoju i zamknął, miała ochotę uciec oknem. Do dziś nie wiedziała, czemu zrezygnowała z tego pomysłu. Potem Micheal ciągle ją obserwował, a kiedy stało się jasne, że nie odpuści, próbowała go przekonać, że zachowa jego tajemnicę. O'Connor się nie poddawał. Yvette wcale nie zamierzała nikomu zwierzać się z tego co widziała. Wolała znów pozostać niewidzialną dla świata, jednak Mike wciąż na nią patrzył. Rozpracowywał ją, poznawał krok po kroku. Nim się spostrzegła wsiąkła w jego świat. Starała się, ile mogła utrzymać dystans, jednak z wypiekami na twarzy wspominała tamten sierpniowy wieczór, gdy ich usta zderzały się w pocałunkach a ciała zacieśniły się w uścisku. Wstyd było jej przyznać, że momentami żałowała, że skończyło się tylko na tym.

    Była świadoma tego, kim jest Michael O'Connor. Bezwzględnym gangsterem, łowcą i dręczycielem. Nie powinna o nim myśleć w taki sposób. Ani teraz, ani nigdy wcześniej. 

    Odgoniła od siebie te myśli, na powrót wchodząc do ogromnej sali. Spojrzała na zegarek. Czas leciał zdecydowanie zbyt wolno. Za chwilę odbyć się miała licytacja. Reynolds zbierała siły na to starcie. Jako asystentka, musiała wszystkiego dopilnować.

    — Yvette, pozwól tutaj! — Danielle przywołała ją gestem. 

    Podeszła do niej i mężczyzny, który wyglądał na około czterdzieści parę lat. Uśmiechnął się miło, a Yvette z ulgą przyjęła, że wygląda zupełnie typowo, dzięki czemu wcale się nie stresowała.

    — Wiele o pani słyszałem — powiedział, formalnie ściskając jej dłoń. Mimo to, ten gest był miły. — Danielle wypowiada się o Pani w samych dobrych słowach. To przyjęcie to zapewne zasługa Pani pracy.

    — Edward — zwróciła mu uwagę, posyłając mu czujne spojrzenie. Szybko jednak spojrzała na dziewczynę, która stała obok niej. — Yvette, to Edward Hillton. Założyciel Fundacji Rodziny Hilltonów.

    Reynolds wstrzymała oddech. Doskonale wiedziała kim był i jakie możliwości stwarzał ludziom, takim jak ona.

    — Miło mi Pana poznać — uśmiechnęła się nieśmiałe.

    — Danielle wspomniała o Pani umiejętnościach artystycznych. Czy robi coś Pani w tym kierunku?

    Mina Yvette zrzedła dokładnie w chwili, gdy za jego plecami mignęła jej znajoma twarz. Tak przynajmniej się jej zdawało, jednak nie miała stu procentowej pewności. To wystarczyło, by zbić ją z tropu.

    — Ymm... — zaczęła, jednak słowa nie potrafiły opuścić jej gardła. — Przepraszam, rozkojarzyłam się. Mógłby Pan powtórzyć?

    — Pytałem, czy planuje Pani rozwój własnej kariery.

    To pytanie było jeszcze gorsze, niż wizja Chestera w tej sali. Była na siebie zła, że przeszedł jej przez myśl akurat w tym momencie. Oczywiście, że była oburzona jego zachowaniem, jednak nie mogła pozwolić sobie na amatorszczyznę. Musiała znów wejść w rolę profesjonalisty, nawet jeśli zakładanie tej maski, tak wiele ją kosztowało.

    — Powoli zbieram portfolio — odpowiedziała, skupiając się na zielonych oczach rozmówcy.

    — Yvette aspiruje na graficzkę — wyręczyła ją Danielle rzeczowym tonem. — Chociaż obrazy także maluje.

    — Skąd więc grafika? — zaciekawił się Edward.

    — Spróbowałam trzy lata temu — powiedziała. — Spodobało mi się.

    — Trzy lata temu? 

    Yvette nie chciała mówić, że potrzebowała wtedy zmiany i z kartki przeniosła się na graficzny tablet, który dostała od ciotki. Uwielbiała to cudo, jednak czasami brakowało jej papieru i ołówka, który brudził jej dłonie. Czuła, że w tradycyjny sposób, odreagowuje bardziej, jednak uparła się na zmianę i zamierzała się jej trzymać.

    — Tak.

    — To mało czasu na opanowanie tej sztuki — zauważył.

    Wcale tak nie myślała, jednak nie śmiała odezwać się na głos. Robiła wszystko, by nauczyć się  tego narzędzia i miała wrażenie, że na prawdę dobrze jej idzie.

    — Mówiłam ci, Edwardzie, że Yvette jest zdolną dziewczyną — wtrąciła się Campbell, a ton jej głosu balansował na granicy oziębłego.

    — Wierzę — mężczyzna uśmiechnął się ciepło, wyciągając do dziewczyny dłoń. Pomiędzy palcami miał mały kartonik. — Jeśli jesteś tak dobra, jak twierdzi Danielle spróbuj zgłosić się do nas. Prowadzimy nabór stypendialny. Nie mogę obiecać ci miejsca, jednak chciałbym dać ci szansę. Zadzwoń w poniedziałek, Laura udzieli ci informacji.

    Yvette stała jak zamurowana. Dopiero po chwili zamrugała kilkakrotnie. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze rano jej świat się walił, a teraz pojawiło się światełko w tunelu. Czuła, jakby miała siłę, by odgrzebać się z gruzów niepowodzeń.

    — D-dziękuję — zająknęła się, przejmując wizytówkę. Przez chwilę obracała ją w palcach, wędrując opuszkiem po wypukłych literach.

    Danielle wraz z Edwardem wymienili spojrzenia. Yvette nie słuchała co mówią dalej, skupiła się na tym, że właśnie dostała szansę. Ta informacja rozpierała ją od środka, sprawiając, że nie mogła pohamować uśmiechu. Kiedy mężczyzna pożegnał się z nimi, zapewniając że weźmie udział w licytacji, szefowa spojrzała na nią.

    — Dziękuję, Danielle — wyszeptała. Miała wrażenie, że oczy zachodzą jej łzami wzruszenia.

    — Zasługujesz na pomoc — uśmiechnęła się nieznacznie. — Chciałabym, żeby wyciągnięto do mnie dłoń, gdy byłam w twoim wieku.

    — Jestem ci wdzięczna... za wszystko!

    — Yvette — westchnęła, unosząc podbródek ku górze. — Podziękowania zostawiaj na moment, gdy osiągniesz sukces. I pamiętaj — ostrzegła — przygotowania nie zwalniają cię to z sumiennego wykonywania swojej pracy.

    Taka właśnie była. Wymagająca, rzeczowa i nieugięta. Reynolds nie liczyła na specjalne traktowanie, bowiem w tamtym momencie przysięgła sobie w duchu, że Danielle Campbell będzie z niej dumna. 

    — Oczywiście, ja...

    — Przepraszam szanownie panie... — jakiś mężczyzna przerwał ich rozmowę.

    Dziewczyna zadrżała. Znała ten głos, chociaż wolała o nim zapomnieć. Przełknęła głośno ślinę, odwracając wzrok w stronę mężczyzny. Właśnie Jego obawiała się zobaczyć. Próbowała jeszcze zaklinać rzeczywistość, udawać, że to nie prawda, jednak był to fakt.

    — ... nie chciałbym przerywać rozmowy, jednak powiedziano mi, że znajdę tutaj Danielle Campbell. 

    Chester uśmiechnął się szeroko, jednak profesjonalnie. W tym świetle prezentował się lepiej niż jeszcze kilka minut temu. Yvette pomyślała, że ma dziś niesamowitego pecha, a radość z możliwości rozwoju, przerodziła się w strach. Czuła się jak sparaliżowana. Obok niej stał cholerny dupek, który mógł powiedzieć wszystko, co sprawiłoby, że Yvette musiałaby gęsto się tłumaczyć szefowej. Jak mogła nie zauważyć go tu wcześniej? Nie wiedziała.

    — W czym mogę służyć? — Kobieta zwróciła się do niego życzliwie.

    — Nazywam się Chester Drayton — przedstawił się, składając ręce jak prawdziwy mówca. — Muszę przyznać, że ta wystawa jest jedną z lepszych, jakie dane mi było oglądać.

    Danielle spojrzała na niego badawczo, zaś Yvette zmarszczyła brwi. Oddałaby swoją prawą rękę za to, że była to jedyna wystawa, na jakiej był ten chłopak. 

    — Bardzo mi miło — odrzekła. — Czy jakiś obraz szczególnie przypadł Panu do gustu? Za chwilę odbędzie się licytacja, a cel jest szczytny. Wspieramy domy dziecka w całym mieście.

    — Cóż, wszystkie są fantastyczne, trudno wybrać jeden — odpowiedział. — Być może "Letnie spojrzenie" najbardziej przykuło moją uwagę.

    Yvette nie słuchała, co odpowiadała Danielle. To był jej faworyt, jeśli chodzi o licytację. Tym komentarzem Chester na pewno zdobył jej uznanie, co nie podobało się Reynolds. Stała tam, wciąż przyglądając się chłopakowi, czując jak złe emocje rozchodzą się po jej ciele.

    — Widzi Pani, nie znam się na sztuce, jednak mam całkiem dobry gust — zaśmiał się, krótko. — Przyjechałem tutaj w imieniu mojego szefa. To on chciałby kupić coś w Pani galerii, jednak przyznam szczerze, że żaden z tych obrazów, nie będzie odpowiadał Panu Marcusowi. Niestety, obowiązki nie pozwalają mu na to, by mógł podróżować tak daleko. Jednak w tym zakupie będę potrzebował pomocy fachowca.

    — Oh, oczywiście — westchnęła, kierując swoją uwagę na blondynkę obok. — Pan pozwoli, to Yvette. Moja asystentka. Z chęcią doradzi Panu zakup, jednak sam Pan rozumie... dopiero po weekendzie.

    Chester skierował wzrok na Yvette, której serce na moment przestało bić. Widziała w jego oczach satysfakcję, której wcale nie chciała oglądać.

    — Pani Yvette — pokręcił głową, nie kryjąc się z zawadiackim uśmieszkiem. Dziewczyna miała ochotę uciekać stamtąd jak najszybciej. Sposób w jaki wymawiał jej imię sprawiał, że zbierało jej się na wymioty. — Bardzo mi miło.

    — Dobry wieczór — odpowiedziała słabo. Miała wrażenie, że do jej nogi przywiązana jest betonowa kula, która nie pozwala jej wykonać najmniejszego ruchu.

    — Wprost nie mogę doczekać się naszej współpracy — odpowiedział. 

    Yvette miała wrażenie, że kiedy Danielle odwróciła wzrok, Chester mrugnął do niej okiem. To, mimo wszystko, był najgorszy i najbardziej pechowy dzień jej życia.
    Campbell zaczepiła przechodzącego obok kelnera, roznoszącego szampana. Kiedy odwróciła od nich wzrok, Chester pochylił się nad Reynolds i wyszeptał:

    — Mówiłem, że dowiem się jak masz na imię, Yvette.



=============

Hej, hej!

Yvette wpadła w delikatne tarapaty. I kto ją teraz uratuje? 

Wiem, że czekacie na spotkanie naszej dwójki. Gwarantuję, że kiedy do tego dojdzie, będzie się działo! <3


Staram się wkładać w ten spin-off całe serce, jednak dużo czasu zajmuje mi praca nad wydaniem Nie Mogę Cię (Nie) Kochać, a także studia. Dziękuję, że jesteście i czekacie <3 Zostawcie coś po sobie, a ja postaram się odwiedzić Wasze profile <3 

Standardowo zapraszam na swoje SM (Twitter, Instagram, fanpage a także TikTok) <3


Wasza,
czarodziejka2604



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top