|02| Michael O'Connor
— Kurwa mać!
Każdy, kto znał Michaela doskonale wiedział, że należał do osób nerwowych. Przeklinał zawsze, gdy coś szło nie po jego myśli, a tego dnia właściwie wszystko było nie tak, jak sobie to zaplanował. Z hukiem zatrzasnął klapę od samochodu, jeszcze raz głośno klnąc. Przez ułamek sekundy chciał uderzyć zwiniętą pięścią w czarną blachę swojego Jeepa. Zamiast tego przeczesał blond włosy dłonią, zupełnie nie dbając o to, że ozdobi je pozostałościami smaru. Miał to gdzieś, zupełnie jak ten pieprzony wóz i fakt, że pomimo jego usilnych starań, znów nie udało mu się go naprawić.
Przechodząc przez garaż, chwycił niedopitą butelkę piwa, przytykając ją do ust. Gwałtownie przechylił trunek, a kiedy złota ciecz spływała po jego wyschniętym gardle, uświadomił sobie, jak bardzo chciało mu się pić. Wrzucił pustą butelkę do kosza, jednocześnie otwierając bramę. Cichy odgłos mechanizmu, który ją podnosił przeszył powietrze, a mężczyzna poczuł pierwszy powiew chłodnego, wieczornego powietrza. Jesień przynosiła ze sobą chłodne noce i liście, które rozrzucone były po całej okolicy.
Mike, czekając aż brama otworzy się na tyle, by mógł swobodnie wyjść, odszukał w kieszeni spranych jeansów małą paczuszkę. Od zawsze palił tylko żółte Camele i tym razem, nie było inaczej. Wychodząc przed budynek odpalił papierosa, zaciągając się tak, jakby robił to po raz ostatni. Przysiadł na murku, który znajdował się obok i wyciągnął przed siebie nogi. Podniósł głowę ku górze, czując jak nikotyna powoli go uspokaja.
Nie mógł powiedzieć, chociaż bardzo chciał, że przyzwyczaił się do tego uczucia pustki. Właściwie, jakaś jego część nigdy nie pogodziła się z tym, co wydarzyło się trzy lata temu. Początkowo, było całkiem dobrze. Wierzył, że oto on, Michael O'Connor, spłacił swój dług. Ratując Yvette, wyrównał rachunki z Carterem. Gdyby ten tu był, prawdopodobnie nakręcałby go na to, by skontaktować się z blondynką. Ale Cartera nie było i to już od pięciu lat i ten stan nigdy miał się już nie zmienić. Dlatego także w kwestii Yvette, Mike podjął podobną decyzję. Stan, którzy utrzymywał się od kilku lat miał się nie zmienić.
Czy mu jej brakowało? Cholernie. Tego głosu, który irytował go jak żadna inna rzecz na świecie. Tego, jak wystawiała stopy za szybę, oddając się rysowaniu nieregularnych linii po chropowatej kartce papieru. Tego, jak jej truskawkowy zapach roznosił się po każdym pomieszczeniu, do którego wchodziła. Tego, jak zaciągała się jego papierosem, nieznacznie mrużąc przy tym oczy. Brakowało mu nawet tych wieczorów, podczas których włączała Harrego Pottera i przeżywała jego przygody z takim zafascynowaniem, jakby robiła to pierwszy raz.
Każde wspomnienie o Reynolds generowało coś w rodzaju bólu, którego nie dało załagodzić się niczym, nawet czasem. Michael nauczył się go zagłuszać, chociaż miał wrażenie, że z każdą taka próbą, kolejny cios staje się mocniejszy. Jednak nawet jeśli był w stanie stłumić to uczucie, to wcale nie sprawiało, że do niego nie wracało. W tym wszystkim właśnie to było najgorsze. Może, gdyby Michael miał w życiu jakieś inne wzorce, którymi nie byliby szemrani koledzy ojca, wiedziałby że złamanego serca nie można leczyć, poprzez łamanie innych serc. Może, bo przecież nigdy nie możemy być tego na sto procent pewni.
— No i co, znowu ten rzęch nie odpalił?
Mike odwrócił głowę w stronę Willa, który pojawił się wraz z Archerem na horyzoncie. Podeszli do niego, odpalając papierosy i zaciągnęli się nimi.
— Uważaj na słowa — mruknął Mike, obserwując żarzącą się końcówkę, która na tle nocy wyglądała jak mała gwiazdka. — Ten rzęch — podkreślił, nie kryjąc obrzydzenia z tak bluźnierczego określenia — woził ci twoje dupsko, kiedy rozwaliłeś swój wóz.
— Jakie rozwaliłeś? — zagrzmiał, oburzony. — Mówiłem, pies mi wyskoczył!
— Jedyne co ci wyskoczyło, DeVitto, to twój fiut z rozporka — zaśmiał się Archer, ściskając filtr papierosa w dwóch palcach.
— Pies?— Mike nie krył swojego rozbawienia. — Dziwnie wymawiasz frazę "obciąganie w czasie jazdy".
Hale parsknął śmiechem, zaś O'Connor ukrył zawadiacki uśmiech za papierosem. Obserwował, jak na twarz Williama wpływa rozdrażnienie, które towarzyszyło mu zawsze wtedy, kiedy żartowali z niego i Scarlett Fanning.
— Jesteście popierdoleni — odburknął, kręcąc głową. — Ten żart przestał być śmieszny kilka tygodni temu.
— Ten "żart" — Mike specjalnie zaakcentował to słowo — jest śmieszny tylko dlatego, że to prawda.
— Potwierdzam — Archer kiwnął głową, a jego usta zdobił zawadiacki uśmiech. — Nie zapominaj, że Scarlett opowiada wszystko Isabell, a Izzy przekazuje to do Reed. Wybacz, ale to informacje z najlepszego źródła.
William zacisnął mocno szczękę, jednocześnie stając się purpurowy na twarzy, chociaż przez słabe światło wcale nie było to tak wyraźnie widoczne. Mike pomyślał, że jego irytacja jest najzabawniejszą rzeczą, jaką widział od dłuższego czasu. DeVitto wyglądał tak, jak duże dziecko, któremu ktoś zabrał jego ulubioną zabawkę.
— Muszę powiedzieć mojej kobiecie, że ma chujowe przyjaciółki — Will skierował te słowa do Archera, jednak ten zupełnie się tym nie przejął, wzruszając jedynie ramionami.
Mike wyłączył się z ich rozmowy. W kwestiach kobiet nigdy nie wypowiadał się zbyt dużo. To groziło, że żarciki przeniosą się na niego, czego nie specjalnie sobie życzył.
Nie mógł powiedzieć, że nie lubił Reed, Isabell czy Scarlett. Były całkiem w porządku, chociaż potrafiły działać na nerwy. Mike nie rozumiał dlaczego są tak ważnym elementem życia jego przyjaciół, jednak dopóki sprawiały, że byli szczęśliwi, chyba nie mógł mieć nic przeciwko. Przynajmniej nie jawnie. Czasem przyłapywał się na myśleniu o tym, że traktują to zbyt poważnie, w końcu każda z nich, pewnego dnia mogła zniknąć, zupełnie tak jak zrobiła to Yvette Reynolds. Oczywiście blondynka zrobiła to dzięki niemu, jednak prawda była taka, że nie ważne jakie nazwisko nosiła kobieta - zawsze mogła wynieść się z ich życia, a konsekwencje tego spadną na całą grupę.
W tych przypadkach mówiono o miłości, a Mike wiedział o niej tylko tyle, że była słabością i sprawiała ból. Sam odczuł to w jakiś sposób, więc mógł oprzeć się na tym doświadczeniu truskawkowego upojenia, sprawiającego, że miękł, a po którym nadeszło dotkliwe odstawienie. Michel uznał, że miłość musi więc boleć. Nie było by to takie złe, w końcu jego życie naznaczone było bólem i właściwe przywykł do tego pulsującego odczucia na skórze. Problemem jednak było to, że ból związany z uczuciem był inny, a ta inność sprawiała, że człowiek wychodził z siebie, bo ciężko było znaleźć lekarstwo, które wyleczyłoby chore miejsce na duszy wystarczająco skutecznie.
— Mike, mówię do ciebie!
Głos Willa przeszył powietrze i wyrwał blondyna z zamyślenia. Mężczyzna zamrugał kilkukrotnie, mechanicznie zaciągając się papierosem. Wypuszczając dym spomiędzy warg, kiwnął głową na znak, że jest gotowy na wysłuchanie przyjaciela.
— Mówiłem, że jeśli jeszcze raz...
— Siema, chłopaki — przerwał im Matthew, pojawiając się przed nimi. — Co się dzieje?
— Nic — burknął naprędce Will, którego najwidoczniej wciąż denerwowały docinki jego kolegów.
— Ah, czyli rozmawiacie o obciąganiu w Rolls-Roysie?
— No kurwa, jesteście zjebani! — William wyrzucił ręce ku górze, nie kryjąc przy tym frustracji.
Zaśmiali się. Recz jasna wszyscy, poza DeVitto.
— Daj spokój, przynajmniej mieliście imponujący finał — podsunął Archer, zaciągając się papierosem.
— Jeszcze jedno słowo w tym temacie, a będziecie krztusić się własnymi zębami!
— Oj tego nie chcemy — westchnął Michael, przyjmując wyluzowaną pozę — wystarczy, że Scarlett musiała przez to przechodzić.
Hale wybuchnął śmiechem, prawie dławiąc się papierosowym dymem. Matt pokręcił głową, nie kryjąc rozbawienia. Sam O'Connor był zadowolony ze swojego żartu, jednak Will wcale nie podzielał jego entuzjazmu.
Ich relacje były specyficzne. Dogryzali sobie od zawsze, często w gorszy sposób, więc tym bardziej nie rozumiał dlaczego William zachowywał się tak, jakby coś ugryzło go w tyłek.
— Pierdolcie się — warknął w odpowiedzi, wyrzucając peta na kostkę. Nie kłopotał się z tym, by przydeptać go butem, tylko ruszył w stronę wejścia.
— Tak zrobimy! — Odwrzasnął Mike, upewniając się, że chłopak na pewno go usłyszy. — Tym razem nie ucierpi żaden hydrant!
— Ani Rolls-Royce — dodał Cross.
Obserwowali, jak William wyciąga rękę nad głowę i z prawdziwą elegancją, o ile tak można określić ten gest, ukazuje im środkowy palec. Kiedy zniknął w środku dużego domu, ich śmiech przerodził się w ciche westchnięcie.
— Zrobił się nadwrażliwy — zauważył Mike, delektując się fajką.
— Zawsze taki był, kiedy chodziło o Scarlett — odpowiedział zielonooki blondyn. — Zresztą, gdyby chodziło o Reed, też nie przebierałbym w środkach.
Matt zerknął w telefon. Michael nie mógł nie zauważyć, że jego usta powędrowały ku górze, kiedy wklepywał na komórce jakąś wiadomość. Nie przeszło to uwadze Archera, który pokręcił głową, jakby z politowaniem.
— Na kawalerskim też będzie cię męczyć?
— Wiesz jaka jest — odmruknął w odpowiedzi, jeszcze bardziej rozciągając wargi w uśmiechu.
— Zabieram ci wtedy telefon, pamiętaj — zauważył Archer, po raz ostatni wciągając do płuc dym.
Cross kiwnął głową, ale Mike odniósł wrażenie, że nie zrozumiał słów przyjaciela. Gdy skończył wysyłać wiadomość, spojrzał na nich z rozbawieniem, jednak w jego oczach dało się zauważyć coś, co nie często gościło w oczach któregokolwiek z Kingsów. Strach połączony z ekscytacją. Kiedy blondyn zaczął opowiadać o najnowszym pomyśle Isabell na przyjęcie ślubne, które miało się odbyć już za kilka tygodni, Mike automatycznie się wyłączył.
Była to kolejna rzecz w której nie miał żadnego zdania, więc skupiał się na tym, by jak najdłużej palić papierosa, którego żar zbliżał się do filtra. Właściwie nie wiedział kiedy z bandy tych chłoptasiów wyrośli mężczyźni, planujący śluby. Pamiętał jak dziś te dni, w których zobaczył ich po raz pierwszy. Zagubionych i niepozornych. Najmniej szans dawał Crossowi, o którym, z całym szacunkiem, zawsze twierdził, że nadaje się bardziej na ministranta, niż kogoś kto wieczorami załatwia brudne sprawy na mieście. Teraz był dwudziestotrzylatkiem, który nie tylko świetnie znał się na interesie, ale także kimś, kto podpisał na siebie wyrok, decydując się wejść w związek małżeński.
Fakt, w tej dwójce było coś, co sprawiało, że można by uwierzyć w szczęśliwe zakończenie. Właściwie Mike miał wrażenie, że Matthew Cross i Isabell Whitemoore są ze sobą od zawsze. On nie istniał bez niej, zaś ona bez niego. Byli zawsze obok siebie. On zamykał ją w bezpiecznym uścisku, ona kładła wypielęgnowaną dłoń na jego torsie. Tworzyli piękny, lekko nierealny obrazek. Wydawało się wręcz, że świat mógłby się załamać, gdyby ta dwójka się rozdzieliła. Byli czymś stałym i niezachwianym, niczym latarnia położona na małej wysepce, wśród wzburzonych, morskich fal. Dopełniali się i sprawiali wrażenie, jakby żyli gdzieś poza tą szarą i brutalną rzeczywistością.
Mimo to, O'Connor nie rozumiał tego i być może, gdzieś w głębi siebie, wcale nie chciał przyjąć do wiadomości, że można kochać i być kochanym. Uczepił się, jak rzep psiego ogona, myśli że każda relacja osłabia człowieka. Miłość, stawała się dla ludzi słabym punktem, który łatwo wykorzystywał nieprzyjaciel, a na to Michael nie chciał sobie pozwolić. Od zawsze celował w to, by stać się najsilniejszym.
To, co robiła z nim Yvette Reynolds było, w jego ocenie, niedopuszczalne dla ludzi takich jak on. Sprawiła, że pokochał, a skoro to zrobił, stawał się bezbronny. Czuł, że musi zrobić wszystko by zdusić to uczucie, które nasilało się za każdym razem, gdy spojrzenie uroczej blondyneczki opadało łagodnie na jego twarz. Kiedy wyjechała wcale nie zrobiło się łatwiej, bo te oczy prześladowały go nawet w snach. Jednak teraz była daleko. Nie mogła narazić go na ani jedną chwilę słabości, jednocześnie on, nie mógł narażać jej na cierpienie, którego tak pragnął jej oszczędzić. Uważał, że oboje na tym zyskali.
Michael O'Connor wiele w życiu spieprzył. Nie chciał, by na tej liście znalazła się też Ona.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni komórkę, która odblokował, przesuwając palcem wzdłuż ekranu. Wszedł w skrzynkę i wybrał z listy jeden z kontaktów. Na ekranie pojawiła się możliwość zapisania treści SMS'a. Przez chwilę się zawahał, jednak kiedy podniósł wzrok na Matthewa, który właśnie podkreślał, że zgadza się na małe przyjęcie tylko ze względu na Izzy, wystukał szybko wiadomość i wysłał.
Do: Blair
Treść: 11:00 p.m?
Z bólem przyjął fakt, że w ręku trzymał pozostałość papierosa, który zdążył się już wypalić. Odrzucił peta przed siebie, celując w stojący nieopodal kosz, jednak nie trafił. Już wiedział, że Diego nie będzie zadowolony. Nikt, bardziej niż Marerro, nienawidził rozrzuconych przed domem petów.
— Ryan powinien za niedługo wrócić — do uszu Mike'a dobiegł głos Archera.
Tym razem mężczyzna zainteresował się tematem i skierował swój wzrok na zielonookiego.
— Myślicie, że Cody odda kasę? — dodał.
Mike pomyślał, że w końcu wrócili na właściwe tory. Ileż można było rozmawiać o jednym wieczorze, który w dodatku był niczym podpisanie cyrografu z diabłem? Mimo, że nie przyznawał się do tego głośno, uważał że ślub był największą głupotą, jaką wymyślił świat.
— Wątpię — mruknął, zachowując swoje wcześniejsze uwagi dla siebie. — Spodziewam się, że Wood zwiększył tej nocy statystyki umieralności a Cody wącha kwiatki od spodu.
— Cholera — westchnął Matt — znowu będziemy w dupę z kasą.
— Odrobimy — powiedział Mike, autentycznie wierząc, że tak będzie. W końcu nie ważne w jak trudnej sytuacji byli, zawsze udawało im się jakoś z tego wyjść.
Blondyn zerknął na telefon i ukradkowo odczytał wiadomość.
Od: Blair
Treść: nie wyrobię się :/ 12:00 p.m?
Przygryzł dolną wargę, czując jak po karku przechodzi mu nieprzyjemny dreszcz.
Do: Blair
Treść: do zobaczenia
Wrzucił telefon z powrotem do kieszeni. Postanowił, że skoro zyskał dodatkowy czas, jeszcze raz spróbuje zmierzyć się z nieszczęsnym układem chłodzenia.
— Dobra Panowie, zmywam się — Archer założył ręce na kark, nieznacznie przekrzywiając głowę.
— Też spadam, Izzy urwie mi głowę jeśli nie wybiorę najładniejszego tortu.
O'Connor parsknął śmiechem i tym razem, towarzyszył mu Hale. To było dla niego absurdalne.
— Gangster, który zginął przez wściekłą narzeczoną i kawałek ciasta? — Mike wykrzywił usta w grymasie, który odczytać można było jako ironiczny.
— Jeśli tak wygląda kwestia ślubu, chyba to przemyślę — zielonooki zaśmiał się, patrząc w gwiazdy.
— Powiedziałeś A — burknął Matt — to powiesz i B. Zobaczysz. Wszyscy zobaczycie, że właśnie tak to wygląda.
— Na mnie nie patrz — Mike uniósł dłonie ku górze — nie bawię się w ten cały pierdolnik.
Młodzi mężczyźni popatrzyli na blondyna z powątpiewaniem. Wiedzieli, że od zawsze miał osobliwe zdanie na temat relacji damsko-męskich, jednak życie nauczyło ich, że nigdy nic nie wiadomo. Ktoś bliski, mógł okazać się nieprzyjacielem. Wróg, mógł okazać się sojusznikiem. A największym wrogiem Michela O'Connora była właśnie miłość.
— Tylko tak mówisz — wzruszył ramionami Cross — przypomnieć ci...
Nie dokończył. O Yvette Renolds nie mówiło się głośno, jakby jej imię mogło przywołać nieszczęście. Była dla Mike'a tym samym, kim był Lord Voldemort dla całego Magicznego Świata. O'Connor myślał kiedyś, że to niezła ironia. Porównywał ją do bohatera serii, którą tak uwielbiała.
— Nie ważne — szarooki machnął ręką, ulegając ostremu spojrzeniu rozmówcy.
Chłopcy zaczęli się rozchodzić. Na odchodne Mike rzucił tylko:
— Cross, nie zapominaj! Mamy wspólną akcję jutro. Liczę na ciebie!
Nie byłby sobą, gdyby nie podkreślił, że to właśnie biznes powinien być dla nich najważniejszy. Ufał swojemu przyjacielowi, jednak nie chciał, by coś zajmowało jego myśli. Dopóki w grę wchodziły interesy, musieli być ostrożni. Już kiedyś prawie wszystko stracili. Sytuacja nie mogła się powtórzyć.
Mike znów otworzył maskę samochodu, jednak przyłapał się na tym, że wcale nie może skupić się na pracy. Posprzątał stanowisko, obiecując sobie, że przysiądzie do tego w wolnym czasie. Miał nadzieję, że Will mu pomoże. Zamknął garaż, po czym skierował swoje kroki na górę. Do spotkania z Blair miał jeszcze zapas czasu. Wziął prysznic w towarzystwie ulubionych rapowych kawałów a potem, paradując po pokoju w samym ręczniku pozwolił sobie na przeglądnięcie wiadomości ze świata. Z ulgą przyjął fakt, że nie tylko w jego życiu panował taki chaos. Świat nie wychodził z wprawy. Burdel, który w nim panował, zdawał się być tylko odrobinę większy niż ten jego, prywatny.
***
Blair Hamilton leżała, przykryta do połowy białą kołdrą. Mike, którego los obdarzył czułym węchem, zauważył, że ta pachniała świeżym praniem. To znaczy wcześniej. Teraz w powietrzu, jak i na pościeli czuł zapach seksu.
Mężczyzna zerknął na dwudziestosiedmiolatkę kątem oka. Po jej zgrabnych plecach spływały długie, kasztanowe włosy. Zawsze były proste jak strzała, lśniące i sypkie. Michaela trochę to drażniło. Miał wrażenie, że ilekroć zanurzał w nich palce, prześlizgiwały się w ten nieprzyjemny sposób, zupełnie tak jakby chciały pokazać mu, że nie powinien tego robić. Jakiś czas temu przypomniał sobie, że kosmyki Yvette wcale takie nie były. Każdorazowo, kiedy nurkował w nich dłonią, zaczepiały się o jego palce tak, jakby chciały by nigdy się nie odsuwał. Miały też jasny odcień, zazwyczaj były też lekko pofalowane i miękkie. Nie wydawały się śliskie, ale szorstkimi też nie mógł ich nazwać. Właściwie mógł o nich powiedzieć, że były idealne. Dla niego.
Na dziewczynę obok niego padało jedynie światło ekranu laptopa, z którego płynęła sensualna i cicha muzyka. Skóra Blair w tym niebieskim świetle, przybrała nienaturalny odcień, a na jej przedramionach szkliły się kropelki potu. Wspierała się na łokciach, jednocześnie opierając czoło o pogniecioną poduszkę. Słyszał jej oddech wyraźniej niż tekst piosenki, która właśnie płynęła z małego głośniczka. Chciał skupić się na tym delikatnym świście, czując coś w rodzaju satysfakcji.
Po chwili odrzucił z siebie kołdrę, a jego nagie ciało z ulgą przyjęło chłodniejsze powietrze. Usiadł na łóżku, po omacku szukając ubrań. Nigdy nie mógł znieść więcej niż kilka minut bezczynnego leżenia w łóżku tej dziewczyny. Potrzebował tylko chwili, by jego organizm uspokoił się po wybuchu pożądania i dokładnie tyle spędzał w takiej pozycji.
Materac zaszeleścił, kiedy dziewczyna uniosła głowę i skierowała wzrok na jego wytatuowane plecy. Czuł jej spojrzenie na sobie, kiedy naciągał na siebie bieliznę.
— Zostaniesz?
— Nie.
Nigdy tego nie robił.
— Idziesz zapalić?
— Wracam do siebie — mruknął tylko, zapinając pasek od spodni.
Po pokoju snuły się cienie a w połączeniu z migającym ekranem laptopa sprawiały, że skóra Blair, która naturalnie miała ciemno orzechowy odcień, teraz mieniła się kolorami. W żadnym z nich nie wyglądała idealnie, jednak nie można było odmówić jej urody. Miała duże oczy, które okalały mocno podkręcone rzęsy. W jej ciemnych tęczówkach zawsze błyszczały figlarne iskierki. Brwi zdawały się być idealnie skrojone do jej rysów twarzy, pełne usta rozciągały się w leniwym uśmiechu za każdym razem, gdy schemat ich spotkania się powtarzał. Tą latynoską urodę odziedziczyła po przodkach ojca, po matce zaś - włoski temperament.
— Zawsze możesz zostać — mruknęła zmysłowo, przygryzając wargę — noc jest jeszcze długa.
Lubiła uwodzić i kusić. Nie mógł powiedzieć, że nie kręciło go, kiedy to robiła. Była dobra w te klocki. Wykorzystywała swoje atuty i wdzięki, co sprawiało, że seks z nią był po prostu dobry. Dla Michaela była to ucieczka, dzięki której zyskiwał chwilę zapomnienia. Jego prywatne lekarstwo, zagłuszające ból.
— Jutro pracuję — odpowiedział swobodnie, poprawiając koszulkę, którą dopiero co ubrał. Z kieszeni wygrzebał portfel, szukając banknotu o odpowiednim nominale. — Muszę się wyspać.
Blair obserwowała go uważnie, wodząc wzrokiem za jego ruchami. Kiedy odłożył na jej szafkę zwinięty pieniądz, lekko zmarszczyła brwi.
— Każdy gangster ma swoją dziwkę, co?
Nie skomentował tego, chwytając z krzesła szarą bluzę.
— Mówiłam ci — mruknęła, wygrzebując się z pościeli. Po chwili stała naga i cała skąpana w jasnym świetle małego ekranu, kilka kroków przed nim. Pochyliła się, a jej piersi zafalowały. Chwyciła z blatu paczkę papierosów i zapalniczkę, kierując swoje spojrzenie na blondyna. — Nie musisz mi płacić. To był żart.
Mike miał wrażenie, że tak było lepiej. Nawet, jeśli zostawiał jej tylko pięć dolarów, było to dla niego poniekąd oczyszczające. Dzięki temu miał wrażenie, że lekarstwo działa skuteczniej.
— To tylko pięć dolarów, Blair. Jesteś warta więcej.
— To komplement? — ton jej głosu wyrażał rozbawienie. — Bardzo nieadekwatny do sytuacji.
— Sugeruję tylko, że nie powinnaś traktować tego jako zapłaty za spotkanie.
— A jak powinnam to traktować?
Ubrała na siebie satynowy, kwiecisty szlafrok, niedbale przewiązując go w pasie. Mike skierował wzrok na jej klatkę piersiową, która wciąż pozostawała praktycznie odkryta.
— Jak żart?
Blair wyciągnęła z paczki papierosa i odrzuciła małe pudełeczko na biurko.
— Jeszcze gorzej — skomentowała. — Za pięć dolarów, nawet bym cię nie dotknęła, Michaelu.
Dopiero teraz dziewczyna poprawiła cieniutki materiał, zasłaniając swoje wdzięki. Mężczyzna wygrzebał z portfela kolejny banknot. Stu dolarówka wylądowała obok poprzedniczki z lekkością.
— Dobrze, że znasz swoją cenę.
Blair pokręciła głową, odwracając się. Otworzyła duże okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Odpaliła papierosa, starając się wypuszczać dym na zewnątrz.
Przypominała teraz swoją matkę. Mike znał je obie, jeszcze z czasów dzieciństwa. Frederick Hamilton był jednym z przyjaciół ojca. Związał się z piękną włoszką, o ekspresywnym charakterze a potem doczekali się dziecka. O'Connor pamiętał, jak Monica stawała przy wielkim oknie ich ciemnego salonu i paliła papierosy, wyraźnie zdenerwowana. Wtedy nie interesował się zbytnio tym, dlaczego robiła to z taka pasją. W trudnym czasie zależało mu tylko na tym, by pozwolono mu gdzieś przenocować i coś zjeść. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że ta dwójka nieustannie się kłóciła. Pomiędzy nimi była jeszcze ona - Blair. Chłonęła jak gąbka to, co działo się wokół niej, a to w znacznym stopniu ukształtowało jej charakter. Dziewczyna potrafiła być suką. Zimną suką.
— Jestem bezcenna — mruknęła, spoglądając przez ramię.
Kiwnął głową. Nie zamierzał dyskutować na ten temat.
— Pójdę już — mruknął. — Dzięki, byłaś świetna.
Prychnęła, jednak w jej oczach dostrzegł błysk, który świadczył o tym, że ucieszyło ją to, co usłyszała.
— Zawsze jestem świetna.
Nie mógł się nie zgodzić.
— Do zobaczenia, Blair.
Odprowadziła go wzrokiem i delikatnym uśmiechem. Michael wyszedł z jej domu a potem przemierzył krótki odcinek drogi. Wsiadł do samochodu, który pożyczył mu Archer i odpalając silnik, pozwolił sobie na zapalenie papierosa. Nie oglądał się za siebie, chociaż wiedział, że Hamilton go obserwuje. Ruszył powoli, a kiedy nikotyna rozeszła się po jego ciele, na chwilę poczuł się wolny. To właśnie dla tych krótkich momentów to robił, chociaż wiedział, że to tylko gra pozorów.
Traktował Blair jak coś pewnego. Zawsze mógł do niej przyjść, a ona skutecznie zajmowała jego myśli. Nigdy nie musiał się specjalnie starać, była zawsze, gdy tego potrzebował. Ten układ, jak sądził, przynosił korzyści im obojgu. W tamtym momencie jakaś jego część cieszyła się, że spotkali się po tylu latach w klubie. Zapamiętał ją jako pyskatą, buntowniczą i upartą jedenastolatkę, która zawsze dostawała to, czego chciała. Gdyby wcześniej wiedział, że tamtej nocy zechciała także jego, nie poszedłby z nią do łóżka. Ani wtedy, ani teraz, ani nigdy później.
======
Dziś poznaliście kilka ważnych szczegółów, które będą nam towarzyszyć przez jakiś czas ;D
Staram się pisać dłuższe rozdziały, a to przekłada się na to, że ich pisanie trwa dłużej. Mimo wszystko mam nadzieję, że zechcecie poznać historię Mike'a i Yvette a także pozostałych bohaterów, których już znacie. Będą istotni dla fabuły ;)
PS
Tak, Blair jest starsza od Mike'a ;)
Pozdrawiam i ściskam mocno,
czarodziejka2606
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top