|01| Yvette Reynolds


    Yvette Reynolds dzieliła swoje życie na dwie części. Część przed i część po.

    Mogła, rzecz jasna, mówić o życiu przed wyjazdem do Illions, oraz tym, które wiodła w nim będąc, jednak prawda była taka, że ten rozłam definiowała zgoła inaczej. Jej życie podzieliło się na część przed Michaelem i część po Michaelu, a ta trwała już niewiele ponad trzy lata. Nie przyznawała tego głośno, jednak w sercu czuła, że to było poprawniejsze określenie.

    Fakt, że najpierw trafiła do małej miejscowości pod Chicago, a potem do samego Wietrznego Miasta, był jak żywy pomnik jego dzieła. Sama nigdy nie sądziła, że może wyjść poza West Richmonds Falls, gdyż trzymało ją tam zdecydowanie zbyt wiele, w tym jej własne ograniczenia. Mike O'Connor skrupulatnie odcinał jej węzły, które zacisnęła w tym mieście, a ona przegapiła moment, w którym stała się całkowicie wolna. Dopiero kiedy postawił ją przed faktem, gdy stała w jego salonie obserwując swoje walizki, zrozumiała, że była tylko jedna rzecz, która byłaby w stanie ją zatrzymać. Młody mężczyzna dał jej jednak do zrozumienia, że sznur, który nosił jego imię, również został przecięty.

    Dlatego Yvette zdecydowała się porzucić swoje wątpliwości i układając usta na jego wargach, wyszeptała krótkie, acz treściwe pożegnanie. Potem, chwytając swoje bagaże wyszła, bez oglądania się za siebie i wsiadła do taksówki, która zawiozła ją na lotnisko. Od tamtej pory robiła wszystko, by nie patrzyć przez ramię na to co było, jednak nie należało to do łatwych zadań. Wciąż łapała się na myśleniu o tym, co mógł robić, jak się czuł i czy w ogóle żyje. Prawda była taka, że nie dopuszczała do siebie innej myśli, niż ta, że mimo charakteru jego obowiązków, pozostaje w świecie żywych. Gdy o tym myślała, przymykała oczy, wtłaczając do swoich płuc ogromny zapas powietrza i nikotyny. Zawsze dochodziła do wniosku, że gdyby było inaczej, poczułaby to, gdzieś w środku.

    Dziewczyna wiedziała, że mimo upływu czasu, na pozbycie się z serca O'Connora, było jeszcze za wcześnie. Wciąż pozostawał w jej myślach i dawał o sobie znać zwykle w najmniej oczekiwanych momentach, chociaż walczyła, by te chwile nie wywracały jej dnia do góry nogami. Wiele mu zawdzięczała, ona i Charlotte. Blondynka wmawiała sobie, że to dlatego tak trudno o nim zapomnieć. Z uporem ignorowała chęć wyśledzenia jego social mediów, chociaż wiedziała, że nigdy nie uczestniczył aktywnie w  wirtualnym życiu. Czasem, kiedy ta ciekawość była tak wielka, że czuła świąd w duszy, wpisywała w wyszukiwarkę frazy takie jak Reed DiLaurentis, Isabell Whitemore czy Scarlett Fanning. Jednak na próżno było szukać tam śladów niepokornego blondyna, więc Yvette musiała zadowolić się faktem, że dziewczyny nie wyglądały, jakby zmagały się z jego odejściem (o ile te wciąż, były obecne w życiu Kingsów).

    Musiała skupić się na sobie i na tym, co miała tutaj. Kiedy przyjechała do ciotki Elizabeth, mieszkały w małym miasteczku, w którym osoby, takie jak ona nie za bardzo miały co robić. Pracy nie było wcale wiele, a ponieważ skończyła już liceum i nie śmiała nawet myśleć o studiach, na które i tak nie było jej stać, nie miała też znajomych. Nie śmiała uskarżać się na swój los i godziła się na roznoszenie ulotek czy gazet, za drobne stawki, aby tylko ciotka nie uznała jej za darmozjada.

    Oczywiście Elizabeth Bennet wcale nie była osobą, która mogłaby pomyśleć w ten sposób o kimkolwiek. Prawdę mówiąc była oazą spokoju, co zresztą tylko potwierdzała jej miła aparycja i delikatny głos. Była też pedagogiem, w dodatku oddanym i robiła wszystko, by dziewczyna dobrze się czuła w nowym miejscu. Nim podjęła decyzję, spędziła wiele godzin nad rozmyślaniem. Oczywistym było, że w jej samotnym życiu przyda się ktoś, kto mógłby jej towarzyszyć, jednak bagaż jaki miała przywieźć ze sobą dziewczyna, sprawiał, że nie do końca wiedziała czy podoła. Mężczyzna, który kontaktował się z nią jasno nakreślił jej sytuację, a ona doskonale wiedziała z czym to się wiąże. W swojej pracy miała do czynienia z wieloma takimi przypadkami, jednak mieszkanie pod jednym dachem z osobą, która doświadczyła przemocy domowej, było czymś innym, niż rozmawianie o tym w szkolnym gabinecie. Potem jednak zdecydowała, że jakkolwiek by nie było, są rodziną a ona, nie może zostawić bez pomocy nikogo, zwłaszcza jeśli dzieliły jakąś część wspólnych genów. Miała to szczęście, że tajemniczy Michael zadbał o wszystko. Sama nie wiedziała co o tym myśleć, bowiem ktoś, kto w tak szybkim tempie sprawił, że osoba bez dochodów stała się prawnym opiekunem niepełnosprawnej siostry, musiał być kimś wpływowym. 
    Szybko okazało się, że chociaż zostały zabezpieczone finansowo, młoda dziewczyna potrzebuje zajęcia i znajomych innych, niż kobiety w średnim wieku, które czasem odwiedzały Elizabeth na kawę i plotki.  Wtedy, jakby z nieba spadła propozycja pracy w jednym z renomowanych liceów w Chicago i tak, trafiły właśnie tu.

    Wietrzne Miasto, było duże i głośne. Przez pierwsze dni Yvette myślała, że jej głowa eksploduje z hukiem od nadmiaru bodźców. Pocieszającym był jednak fakt, że kiedy tylko chciała mogła obserwować jezioro Michigan, które w całym tym zgiełku, nadawało jej spokoju. Początki były oczywiście trudne, jednak musiała przyznać, że dopisało jej szczęście.

     — Yvette, wrócę dziś później. Mam radę pedagogiczną.

     Ciotka Elizabeth miała średniej długości, gęste włosy o rudawym odcieniu i małe oczy, nad którymi znajdowały się idealnie wyregulowane, gęste brwi. Oczy, w kolorze whisky, zawsze spoglądały łagodnie a usta, układały się w delikatny uśmiech. Było coś w tej kobiecie, co sprawiało, że Yvette myślała o niej jak o własnej matce. Zastanawiała się czasem, jak wyglądałoby jej życie, gdyby wychowywała się właśnie przy niej. Cóż, na pewno lepiej.

    — W porządku — odpowiedziała dziewczyna, wpychając do ust kawałek omletu.

    Gdy wyszła, pozostał po niej tylko delikatny zapach waniliowych perfum, które rozmyły się w powietrzu po kilku sekundach. Dziewczyna z ociąganiem dokończyła śniadanie, po czym z westchnięciem wrzuciła naczynia do zlewu i w szybkim tempie wyszorowała je. Potem przeglądnęła się w lustrze, które wisiało w małym korytarzu i chwyciła z wieszaka skórzaną ramoneskę, szukając w kieszeniach małego pudełeczka. Przeszła do salonu, z którego wyjść można było na balkon. Pamiętała swoją ekscytację, kiedy go zobaczyła. Nigdy w życiu nie miała balkonu, bo zarówno jej dom, jak i dom w którym mieszkał Mike, był go pozbawiony. Co prawda ten, na którym teraz stała wcale nie był duży i wychodził na ulicę, jednak musiała przyznać, że lubiła ten mały skrawek mieszkania najbardziej. Teraz, kiedy zaciągała się papierosem, wyciągniętym z żółtego opakowania Cameli, mogła wziąć w dłoń telefon i przeglądnąć najnowsze informacje. Wśród kilku powiadomień reklamowych, dostrzegła wiadomość od Hailey Arnett. Nim się spostrzegła, już odpowiadała na jej prośbę kontaktu i przystawiając telefon do ucha, oparła się o ścianę, rozkoszując się promieniami słońca na jej policzkach.

    — Yvette, no w końcu!

    — Normalni ludzie rozpoczynają rozmowę od przywitania — zauważyła, jednak na jej ustach majaczył rozbawiony uśmiech.

    Hailey Arnett była jej pierwszą znajomą w tym mieście. Była od niej o rok starsza, co sprawiało że w tym roku, o ile dopisze jej fart, ukończy studia pierwszego stopnia. Należało tu jednak kłaść nacisk na prawdopodobieństwo, że tak się nie stanie, bowiem dziewczyna wcale nie była pilną studentką.

    — Znasz mnie nie od wczoraj, dobrze wiesz, że nie tracę czasu na takie głupoty.

    —Jasne, znamy się jakoś niecałe trzy lata i śmiało mogę stwierdzić, że określasz mianem głupot prawie każde normy społeczne. 

    Yvette wyobrażała sobie, jak właśnie w tej chwili jej koleżanka, teatralnie trzepoce długimi, doczepianymi rzęsami. Robiła tak zawsze, gdy zwracano jej uwagę na jej nietypowe zachowania, jednak te uwagi niespecjalnie ruszały Hailey. 

    — Bingo! Tracimy zdecydowanie za dużo czasu, na rzeczy, na które w zupełności moglibyśmy nie zwracać uwagi.

    — Mówisz tutaj między innymi o zajęciach na uczelni? — Yvette znów zaciągnęła się papierosem, czując jak dym łaskocze ją po gardle.

    — Gdybyś musiała spędzić tam choćby godzinę, zrozumiałabyś, że to spore marnowanie czasu.

    Yvette na początku była zdumiona postawą swojej koleżanki, jednak szybko doszła do wniosku, że dla kogoś kto ma pieniądze, a za jej osobą idzie sława rodziców, może uważać, że takie rzeczy są błahostką. Hailey właściwie wcale nie chciała studiować, a robiła to tylko dlatego, że tego wymagało jej nazwisko. Jako jedyne dziecko cenionych amerykańskich wykładowców, nie mogła zakończyć swojej kariery na liceum, toteż znalazła się na University of Chicago. Kiedyś w jednej z rozmów z Yvette wspomniała, że i tak przeżywała w domu gehennę, kiedy kategorycznie wzbraniała się przed aplikowaniem na uczelnię, która należałaby do Ligi Bluszczowej. To nie tak, że by się nie dostała, jednak jak sama twierdziła, bycie z daleka od rodziców, było dla niej najważniejsze. Mimo to ich wpływy sięgały też tutaj, co sprawiało, że jeśli Hailey czegoś nie rozumiała, wieczorem dostawała na skrzynkę wszystkie pliki, z których mogła się uczyć. Czy i jak z nich korzystała, pozostawiało wiele do życzenia.

    — No tak. Więc nie jesteś na zajęciach?

    — Dziś? Absolutnie! Strasznie boli mnie głowa, muszę odpocząć.

    — Będziesz odpoczywać w centrum handlowym?

    Yvette nie chciała być uszczypliwa, jednak nawet gdyby chciała, wiedziała że jej rozmówczyni wcale by się tym nie przejęła. Znała ją jednak na tyle długo, że wiedziała, iż bóle głowy nachodziły ją najczęściej wtedy, gdy pojawiały się intrygujące wyprzedaże albo nowe kolekcje w drogich sklepach.

    — Kochana, żebyś ty wiedziała, jak bardzo potrzebuję dziś Starbucksa! 

    Blondynka roześmiała się, kręcąc głową. Musiała przyznać, że Hailey posiadała swego rodzaju urok, który sprawiał, że ciężko było karcić ją za jej przewinienia.

    — Horrendalnie droga kawa, jest najlepszym lekarstwem przeciwbólowym, co?

    — W dodatku smacznym. To co, piszesz się? — zapytała z nadzieją w głosie.

    — Dobrze wiesz, że idę do pracy — odpowiedziała Yvette, przyglądając się kawałkowi papierosa, który już się kończył. — W przeciwieństwie do ciebie, ja muszę zapracować na Starbucksa.

    Yvette musiała przyznać, że tak po ludzku, odrobinę zazdrościła Hailey. W końcu życie, w którym nie trzeba było martwić się o finanse, brzmiało kusząco. Apartament, który wynajmowała na czas studiów opłacali jej rodzice, tak jak jej rachunki i studia (chociaż to robili pewnie z prawdziwą przyjemnością, ciesząc się, że w ogóle jakiekolwiek podjęła). Co miesiąc przysyłali jej pokaźną sumę na utrzymanie, w skład czego wchodziły wydatki na jedzenie, ubrania, kosmetyki i drobne przyjemności, które w jej wydaniu wcale nie były takie małe. Państwo Arnett przede wszystkim dbali o swoje nazwisko, dlatego robili wszystko, by ich jedyne dziecko nie rozpraszało się czymś takim jak praca podczas procesu zdobywania wiedzy.

    — Chciałabym zauważyć, że mam swoje pieniądze. MaxFactor właśnie wysłał pieniądze za współpracę. I co, koleżanko? Łyso ci?

    Dziewczyna roześmiała się, po raz ostatni zaciągając się fajką. Zgniotła peta w słowiczku z wodą, chowając go za doniczki z kwiatami. 

    — Zapomniałam, że rozmawiam z gwiazdą Instagrama. Wybacz mi, królowo!

    — Ułaskawię cię tylko wtedy, jeśli wyjdziesz ze mną na kawę. Znaj moją łaskę — prychnęła rozbawiona.

    — Hailey, muszę pracować. Pra-co-wać. Wiesz co to znaczy?

    — Wiem — przyznała, jakby nie czując ironii w poprzednim pytaniu, co zresztą zdarzało się jej dość często. — Ale wiem też, że praca przewiduje przerwę na lunch, więc jeśli tylko zechcesz skorzystać z mojej łaski, zjesz lunch w Sarbucksie, razem ze mną. 

    Yvette pokręciła głową, obserwując uliczkę w dole, po której maszerowały dzieci, zmierzające na przystanek autobusowy. Właśnie przepychały się wzajemnie, piszcząc przy tym radośnie. W tamtej chwili zastanawiała się, czy nie prościej byłoby wrócić do dziecięcych lat, kiedy wszystko było ciut prostsze a największym problemem była nieodrobiona praca domowa, która można było donieść następnym razem.

    — Zanim tam dojadę, skończy się moja przerwa, wiesz?

    — O matko, Yvette, jak zwykle marudzisz. Dobra, mam pomysł! Przyjadę do ciebie z tą kawą.

    Dziewczyna musiała przyznać, że Hailey zawsze stawiała na swoim. Jeśli więc postanowiła sobie, że wypiją dziś razem kawę, to brunetka zrobi wszystko, by tak się stało.

    — Okej, niech będzie.

    — Świetnie! — Zapiszczała w odpowiedzi, a Reynolds uśmiechnęła się blado. Miło było wiedzieć, że ktoś na prawdę czekał na spotkanie z nią. — Muszę opowiedzieć ci o ostatniej imprezie z Milesem. Nie wiem co w niego wstąpiło, ale  odstraszał ode mnie wszystkich facetów i to nie tylko tych, z którymi nie chciałam mieć nic wspólnego!

    — A nie pomyślałaś, że robił to dlatego, bo się w tobie zakochał?

    — Nonsens. Miles? Doskonale wie, że nic między nami nie będzie.

    — A powiedziałaś mu o tym?

    — A muszę?

    Yvette miała ochotę zawyć z bezsilności, nie tylko dlatego, że jej koleżance wyraźnie mgła zasnuła mózg, ale też dlatego że właśnie próbowała nasunąć na stopy lakierowane mokasyny, których nienawidziła. W pracy zawsze musiała wyglądać elegancko, bo tego wymagał od niej dress-code. Była asystentką dyrektorki muzeum sztuki nowoczesnej. I chociaż dzięki wypłacie, Yvette mogła pozwolić sobie na Starbucksa z Hailey dwa razy w miesiącu (pomijała fakt, że zawsze wybierała najtańsze pozycje), nienawidziła tego, że musiała nosić wtedy ubrania, których normalnie by nie ubrała.

    — Na moje oko, macie całkiem rozbieżne spojrzenie na waszą relację. Mówię ci o tym od kilku miesięcy, na prawdę nic nie zauważyłaś?

    — Skarbie, znam się z Milesem całe życie. Od zawsze byliśmy przyjaciółmi...

    — I dlatego się z nim przespałaś? — Przerwała jej, znów rzucając szybkie spojrzenie w odbicie lustra. Eleganckie czarne spodnie i białe body z golfem, nadawały jej powagi, a całość świetnie podkreślał ciemny żakiet z pozłacanymi guziczkami.

    — Byliśmy pijani. To się stało, ale ustaliliśmy, że w sumie nic się nie stało — odpowiedziała pokrętnie.

    Reynolds nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jedyne ustalenia w tej kwestii poczyniła Hailey, a Miles Hadler tylko przytaknął, zbyt przerażony tym, że mógłby ją stracić, gdyby powiedział, że dla niego znaczyło to bardzo dużo. Oczywiście Yvette nie mogła powiedzieć, że tak było, jednak znając tą dwójkę, była tego prawie pewna.

    — Poza tym — dodała po chwili — obiecałaś, że pójdziesz tam ze mną. Okej, rozumiem że musiałaś ostatnio pilnie jechać do siostry, ale w ten weekend się nie wywiniesz. Redhead będzie nasze!

    — Muszę cię zmartwić — westchnęła Yvette, zamykając drzwi na klucz. — W sobotę Danielle organizuje wystawę charytatywną, więc będę wtedy w pracy.

    — Żartujesz! — Hailey brzmiała tak, jakby do końca nie mogła w to uwierzyć. — Pracujesz w weekend?! — Dodała, nie kryjąc swojego zdumienia.

   — Wiesz, ludzie często pracują w weekend.

    — Nikt nie zmusi mnie do tego, bym kiedykolwiek podjęła tak uwłaczającą pracę! — Odpowiedziała.

    — Przesadzasz, Hailey.

    Blondynka przewróciła oczami, wychodząc z mieszkania. Z jednej strony chciała, by jej koleżanka dowiedziała się, że prawdziwe życie jest zdecydowanie trudniejsze niż myśli, z drugiej zaś czuła, że wychodząc poza ramy jej oderwanego od rzeczywistości świata, mogłaby sobie nie poradzić. A Yvette miała za dobre serce, by życzyć jej źle, więc wolała trzymać kciuki za to, aby ta nigdy nie doświadczyła na własnej skórze takich problemów jak brak pieniędzy na rachunki czy poszukiwanie jakiejkolwiek pracy, która pozwoli przeżyć.

    — Yvette, ty nawet nie lubisz tej sztuki nowoczesnej. Chcesz zostać graficzką, zapomniałaś?

    — Nie zapomniałam. Pracuję nad portfolio — bąknęła, czując jak na jej policzki wpływa rumieniec. Od dawna nie siedziała nad rysunkami i nie wiedziała, czy winny jest brak czasu, czy może jej niska motywacja.

    — Bądźmy szczere, kochana, powinnaś rzucić tą pracę. Nawet nie lubisz sztuki nowoczesnej.

    — To nie tak — jęknęła. — To na prawdę w porządku praca, a praca daje pieniądze. Muszę przecież coś jeść i płacić za ośrodek Charlotte.

    — Jako grafik zarabiałabyś więcej — zauważyła. — No i nie pracowałabyś w weekend. Sobota jest od imprezowania, nie od siedzenia w pracy.

    — Powiedz to mojej szefowej — mruknęła z przekąsem.

    — Mogę? 

    Yvette pożałowała tej uwagi, jednak wiedziała, że Hailey nie zrobi nic takiego. Może była trochę postrzelona, a momentami, można było powątpiewać w jej iloraz inteligencji, jednak nie można było powiedzieć, że jest całkowicie głupia.

    — Innym razem, Hailey.

    W rzeczywistości dziewczyna wcale nie zamierzała imprezować, bo przede wszystkim nienawidziła alkoholu i tłumu ludzi, który sprawiał, że czuła się jakby brakowało jej tchu. Nie przepadała też za głośną muzyką, która w klubach dudniła tak, że pękały uszy. Takie otoczenie nie było dla niej.

    — Wiesz co, stara? Mam wrażenie, że twoje "innym razem" to tylko przykrywka dla "nigdy w życiu".

    — Świetnie — pomyślała w odpowiedzi — akurat teraz musiała użyć więcej jak dwóch szarych komórek — dodała, jednak zamiast kąśliwych uwag odpowiedziała krótko. — Dobrze wiesz, że to nie mój klimat. Nie lubię imprez.

    — Przypomnij mi, dlaczego się przyjaźnimy? — Westchnęła teatralnie dziewczyna po drugiej stronie słuchawki. 

    To było dobre pytanie. Poznały się, kiedy Hailey zawitała do StudioArt, gdzie pracowała Yvette. Trwał  bankiet, na którym obie bardzo nie chciały być. Reynolds dlatego, że wśród osób, których kostiumy były droższe niż wartość samochodu ciotki Elizabeth, czuła się jak piąte koło u wozu, zaś Arnett dla zasady. Przyszła tam w imieniu matki, która przez liczne konferencje nie mogła pojawić się osobiście, więc wysłała córkę. 
    Dziewczyny mijały się bez słowa, obie pogrążone w swoich myślach, aż w końcu spotkały się przed budynkiem, kiedy zerwały się na papierosa. Hailey błagała Yvette, żeby pomogła wybrać jej najbrzydszy obraz z całej kolekcji, który trafi do jej matki, a zielonooka odebrała to jako szansę, by pozbyć się najbardziej znienawidzonego przez siebie dzieła, o wdzięcznym tytule "Trucizna". Szybko okazało się, że mimo sporych różnic, dobrze się dogadują.

    Yvette najbardziej lubiła w swojej towarzyszce to, że nie pytała i jak nikt inny, potrafiła rozbawić ją do łez, kiedy tego potrzebowała. Zaś Hailey, odnajdowała w niej duszę, która nie patrzyła na nią przez pryzmat nazwiska czy pieniędzy, bo szczerość była czymś, czego w życiu nie doświadczała za często.

    — Sama się zastanawiam  — zaśmiała się blondynka. — Ale teraz musze kończyć, Hailey. Śpieszę się na metro. Po południu się zobaczymy.

    — Jasne, Caffe Latte z podwójnym cukrem, tak? 

    — Dokładnie.

    Potem Hailey rozłączyła się, mrucząc coś jeszcze o wizycie u kosmetyczki. Yvette wrzuciła telefon do kieszeni i żwawym krokiem kierowała się w stronę stacji metra. O tej porze był spory tłok, co oczywiście za każdym razem przerażało ją tak samo, jednak zagryzała zęby i robiła wszystko, by to kilka minut podróży przetrwać bez większego uszczerbku. Oczywiście mogłaby zacząć odkładać na samochód, jednak z tyłu głowy miała Charlotte. Musiała robić wszystko, by być przygotowana na każdą ewentualność. Sama mogła odmówić sobie wiele, byle jej siostrzyczka miała lżej. 

   Wsiadając do metra, jej serce na moment zamarło, gdy wyminął ją chłopak, wyższy od niej o głowę. Miał blond włosy, ułożone w nieładzie i czarną bluzę, która opinała jego mięśnie. Kiedy trącił ją ramieniem, o mało się nie przewróciła, jednak nie z powodu siły (która zresztą nie była zbyt duża), ale przez to, jak bardzo przypominał jej właśnie Jego. Dopiero kiedy podniósł na nią wzrok, mamrocząc krótkie przeprosiny, okazało się, że to nikt, kogo zna. Poczuła jednocześnie radość i zawód, a jej serce znów zabiło, wracając na swój normalny rytm.
    Obróciła się jeszcze, by dostrzec jak postać znika w tłumie ludzi i złapała pierwszą lepszą poręcz. Mocno ją ścisnęła, przełykając głośno ślinę. Oparła czoło o zimną rurkę, starając się wziąć głęboki oddech. W takich chwilach jak te, miała wrażenie, że grunt, który z mozołem utwardzała, znów osuwa się pod jej stopami, a ona spędzi kolejne dni na tym, by móc stanąć stabilnie. 

    Yvette Reynolds najbardziej na świecie pragnęła tego, aby nie rozsypywać się w drobny mak za każdym razem, gdy w jej myślach pojawia się Michael O'Connor. A to było cholernie trudne.


==========


Witajcie! 


Publikuję ten rozdział wcześniej niż zakładałam, ponieważ planowałam udostępnić go dopiero po epilogu (Nie) Chcę Cię Zranić.
Moja intuicja podpowiada mi jednak taką kolejność, więc tą oto historię rozpocznie Yvette. Kolejne rozdziały pojawią się (już na pewno) dopiero po w/w  epilogu a ten zamierzam jeszcze dokończyć i dopracować w tym tygodniu ;)


Mam nadzieję, że nowa  forma mojego pisania przypadnie Wam do gustu! <3
Będę wdzięczna za opinie!

Ściskam,
czarodziejka2604






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top