|26| Archer Hale
Mieląc pod nosem przekleństwa, Archer wsiadł do nissana i z wściekłością przekręcił kluczyk.
– Jesteś pewna, Scarlett? – Zapytał. Między policzkiem a ramieniem miał telefon, przez który płynął pewny głos Fanning.
– W stu procentach – odpowiedziała. – Crockett to psychopata.
Nie mógł się nie zgodzić. Ruszył z piskiem opon. Był zły na Michaela, że nie powiedział im o swoim planie. Z drugiej strony, jakaś część jego wnętrza, doskonale go rozumiała. Gdyby chodziło o Reed, na nic by nie czekał.
– Budynek był początkowo posiadłością właścicieli tych ziem – wyjaśniła rzeczowo Scarlett. – W tamtych czasach, podziemne wyjście za teren budynku z reguły było standardem.
– Z reguły? Czyli nie jesteś pewna, że tam jest?
– Archer – mógł sobie wyobrazić, jak przytyka palce do skroni. – To jedyne co może ją ocalić. To wyjście po prostu musi tam być.
Hale pamiętał słowa, które usłyszał z telefonu Diega. Współczesne plany budynku, które znalazła Scarlett nie uwzględniały żadnych podziemnych korytarzy. Opierała się jedynie na historii i starej mapie, która zapewne pamiętała czasy, gdy palono czarownice.
– Reszta będzie w pobliżu. Dla dobra sprawy nie będą się wychylać. Chyba, że będzie to konieczne.
– Lepiej, żeby nie – mruknął, dociskając pedał gazu. – Obyś miała rację, Fanning.
***
Przemierzał ciemne korytarze z niedowierzaniem, że to wszystko istnieje na prawdę. Już po kilku sekundach przeprawy przez stare tunele, przesiąkł stęchłym zapachem. Oświecał sobie drogę latarką, zerkając na godzinę, która nieubłagalnie zbliżała się do północy. Musiał znaleźć Yvette i wydostać się stąd, zanim nastanie nowa data.
– Cholera – syknął, stając przed rozwidleniem. Zerknął na ekran, jednak ten nie pozostawał złudzeń. Zasięgu nie było.
Właściwie nie spodziewał się niczego innego, jednak poczuł złość. Wiedział, że bez pomocy Scarlett odszukanie właściwej drogi, będzie trudne.
Nagły dźwięk dotarł do jego uszu. Odruchowo skierował wzrok w stronę lewego korytarza. Dźwięk powtórzył się, brzmiąc jakby ktoś uderzał w coś metalowego.
– Nie, nie, nie... – usłyszał.
Rozpaczliwe wołanie sprawiło, że ruszył w stronę dobrze znanego głosu. Nim się spostrzegł, stał naprzeciw żelaznych krat. Delikatne dłonie obejmowały dwa pręty, pokryte wilgocią i rdzą, szarpiąc je, jak gdyby zależało od tego całe życie. Bo właściwie - tak było.
– Yvette – odetchnął, kierując snop światła wprost w jej przerażoną twarz.
– Archer? Co ty tu robisz?!
– Scarlett mnie przysłała – wyjaśnił. – Żeby cię stąd wyciągnąć, ale jak widzę, całkiem dobrze sobie radzisz.
Podbiegł w stronę krat, nerwowo przeczesując każdy ich centymetr. Dziewczyna starała się wyjaśnić, że Scarlett podsunęła im pomysł, a trochę fartu pozwoliło im znaleźć wejście do podziemi.
– Cholera – żachnął się, przejeżdżając dłonią po prętach. – Kurwa mać!
– Z tej strony jest zamek – wysunęła podbródek, a łzy szklące się w jej oczach wydostały się na zewnątrz, płynąc po policzkach.
Sięgnął przez kraty napotykając kłódkę. Zmarszczył brwi, a potem spojrzał na Yvette. Nie wyglądała, jakby coś podejrzewała. Właściwie nie powinien się dziwić. Jedyne o czym mogła myśleć to wyrok śmierci, który podpisał na nią Crockett.
– Mam dwie wiaodmości – powiedział, wolną ręką przeszukując kieszenie. – Dobrą i złą.
Zamierzał być z nią szczery.
– Jeśli tylko znajdziemy coś, czym będę mógł ją otworzyć – zaraz znajdziesz się po mojej stronie.
Zerwała się nagle, ściągając z ramienia plecak. Kiedy przeszukiwała jego zawartość, Archer rozglądał się po korytarzu. Próbował wychwycić coś, co mogłoby im pomóc, jednak na próżno.
– Mam! – Wyciągnęła rękę z zaciśniętym w pięści długopisem. – W środku jest sprężyna!
– Mówisz poważnie?
Patrzyła na niego w oczekiwaniu.
– Będę ją prostował dwa dni, a jak wiesz, nie mamy aż tyle czasu – zauważył. – Potrzebujemy czegoś w stylu wsuwki, drucika...
Przerwał, gdy dziewczyna zaczęła rozkręcać przedmiot. Już chciał jej przypomnieć, co powiedział przed chwilą, a wtedy wyciągnęła przez kratę dłoń, trzymając między palcami wkład.
– Nie jest metalowy, ale całkiem sztywny. No i cienki, więc...
Uniósł delikatnie kąciki ust ku górze. Nie była taka głupia, jak sądził.
Przejął przedmiot, nakazując dziewczynie by świeciła mu wprost w kłódkę. Wsunął końcówkę w zamek, dziękując w duchu za to, że ta wślizgnęła się do środka bez problemu. Manewrował wkładem powoli i z precyzją, szukając blokady.
Cos huknęło nad ich głowami, a Yvette pisnęła i odruchowo przysłoniła rękoma głowę. Spojrzał ku górze, a kawałki farby ze stropu, posypały się na jego czoło.
– Musi się nieźle jarać – mruknął.
Nie mieli za dużo czasu, jednak wiedział, że przy tej czynności nie może się spieszyć. Gdy pociągnął nosem, wyczuł swąd dymu.
– A zła? – Zapytała nagle Yvette. – Jaka jest zła wiaodmość?
– Kłódka jest nowa – mruknął. – To znaczy, że nie tylko my wiemy o tych korytarzach.
Yvette poważnie się zmartwiła.
– Mam cię! – Rzucił przez zęby, czując jak końcówka wkładu trafia w blokadę. Kręcąc przedmiotem na boki, starał się przesunąć zaporę, by ta w końcu się otworzyła.
– A-Archer... – słaby głos Yvette wślizgnął się do jego uszu. – Mamy problem.
Uniósł głowę, a gwałtowny ruch sprawił, że wkład ześlizgnął się z blokady.
– Kurwa! – Żachnął się, jednak sam nie umiał stwierdzić, czego dokładnie dotyczyła jego reakcja.
Reynolds skierowała telefon w stronę przejścia, skąd wydobywały się smugi dymu. To faktycznie był problem, jednak potrzeba ponownego szperania w kłódce, była równie niepokojąca.
W dodatku coś zaczęło cicho szumieć, a jednostajny odgłos przyprawiał go o pulsowanie w głowie.
–Dym unosi się ku górze...
– Co ty nie powiesz – mruknął, podirytowany. Skupił się jednak na zadaniu, ponownie szukając blokady kłódki. Gdy ją odnalazł, starał się ją otworzyć, manewrując wkładem raz w prawo, raz w lewo.
– Nie rozumiesz – powiedziała, chwytając mocniej żelazną konstrukcję. – Dym nie kłębi się po całym korytarzu. Nie pochodzi z hotelu, tylko stąd. Z dołu. Coś tutaj się pali, Archer.
– Co?
Wtedy kątem oka dostrzegł czerwony punkt, umocowany gdzieś z prawej strony. Chwyciwszy rękę Yvette, skierował latarkę w jego stronę, napotykając mały ładunek wybuchowy. Szybko połączył wątki.
W głębi korytarzy dało się słyszeć huk, a następnie długi język ognia wypadł z prostopadłego korytarza za dziewczyną. Krzyknęła przeraźliwie.
– Odsuń się – nakazał twardo, rzucając wkładem o podłogę. Nie miał czasu na cackanie się z zamkiem.
Zrobiła co kazał, chociaż drżała z przerażenia.
– Zamierzasz w to!? – Zapytała przerażona, patrząc na jego dłonie, które już obejmowały broń.
– Odsuń się i schowaj w przejściu.
– W tym samym z którego bucha ogień!?
– Kucnij jak najdalej ognia – polecił. – No już!
Kręcąc głową, wykonała jego polecenie. Nie miał pewności, czy to się uda, ale musiał spróbować. Gdy Yvette znalazła się na skraju korytarza, sam wycofał się kilka kroków, a potem ustawił się pod odpowiednim kątem. Sprawnym ruchem wycelował bronią w ładunek i bez zastanowienia nacisnął spust. Kula przedarła się między metalowe rury, aż dotarła do celu, rozsadzając go.
Siła eksplozji sprawiła, że zatoczył się w tył. Uderzył plecami o podłoże, kryjąc twarz rękoma. Wokół niego spadały kawałki drewna, które podtrzymywały strop. Dym gryzł go w gardło, sprawiając że nie mógł złapać tchu.
– Archer? – Po chwili tuż obok niego znalazła sie Yvette. – Zwariowałeś!?
– Przynajmniej – odkaszlnął mocno, starając się wstać. – Jesteś po mojej stronie, racja? Czyli plan wypalił. Dosłownie.
Płomienie, które zajęły drewniane elementy korytarza, oświetlały mokrą od potu twarz dziewczyny. Miała na policzkach ciemne smugi, a jej sukienka ozdobiona była przetarciami. Jedno z nich, zlokalizowane na ramieniu, ukazywało ranę.
– Zraniłaś się. Mike mnie zajebie.
Nie miał pojęcia czy mu się wydawało, czy może Yvette faktycznie zarumieniła się na wzmiankę o O'Connorze. Jednak kiedy spojrzała na ramię, skrzywiła się. Zupełnie tak, jakby dopiero teraz zauważyła ból, który powodowało rozcięcie.
– Zajmiemy się tym potem – zdecydował, rzucając ostatnie spojrzenie na poszarpaną bramę. Wybuch spowodował, że zrobiła się w niej nieznaczna wyrwa, jednak ostre końce nie pozostawiały złudzeń. Aby przejść, trzeba było ryzykować poważnymi ranami.
Ruszyli w głąb korytarza. Nad ich głowami trzeszczało, zaś im bliżej wyjścia byli, tym coraz liczniej wybuchały ładunki, które ktoś ustawił pod sufitem.
Według Crocketta, Yvette nie mogła przeżyć tej nocy.
Gdy wpadli w ostatni zakręt, tuż za nimi wybuchł kolejny ładunek, sprawiając ze runęli na twarde podłoże. Ogień błyskawicznie zajął znaczną część korytarza, a kłęby czarnego dymu uniemożliwiały oddychanie.
Hale miał wrażenie, że w jego uszach utknął gwizdek, który wdawał z sobie odgłosy rodem z piekła. Ogłuszony i obolały, uniósł głowę. Mrużył oczy, wypatrując w jasnym świetle sylwetki Reynolds.
– Cholera – syknął pod nosem, czołgając się w jej stronę.
Wciąż pozostając w niskiej pozycji, ściągnął z siebie ciemną kurtkę.
– Jesteś cała? – Zapytał.
– Ch-chyba? – Jęknęła. Z jej nosa ciekła strużka krwi.
Jeśli wcześniej nie zrobi tego ogień, lub sam Jack, to za ten efekt Michael zabije go bez wahania.
– Masz – podał jej kurtkę, nakrywając jej głowę kurtką. Chronił ją przed iskrami, które unosiły się w powietrzu i dymem, wdzierającym się w każdą szparę tego pomieszczenia. – Przed nami jest drabina – wskazał. – Aby się stąd wydostać, trzeba po niej wejść i mocno pchnąć właz. Powinien ulec bez większych problemów.
Syk ognia był nie do zniesienia. Upał jaki panował w pomieszczeniu sprawiał, że do głowy Archera wdzierały się stare i uporczywe wspomnienia. Co prawda po tylu latach przeszedł z nimi do porządku dziennego, jednak blizny na jego karku wydawały się palić do żywym ogniem. W jego poszarpanej duszy, obudziły się stare demony.
– Będę tuż za tobą – powiedział, kładąc jej dłoń na plecach. Chciał jej tym dodać otuchy. Była wystraszona i poturbowana.
Doczołgali się pod ścianę, do której przytwierdzona była drabinka. Zapewne szybko się nagrzewała.
– Nabierz powietrza w płuca – polecił, chociaż tu, przy gruncie i tak nie było go za wiele. – Potem od razu wskocz na drabinkę i wyjdź stąd jak najszybciej. Im wyżej, tym gorzej oddychać. Jasne?
Nie wyglądała zbyt pewnie, jednak pokiwała głową. Patrzyła na niego szklącymi oczyma, a on widział w tym niemym błaganiu mieszankę obaw, strachu i tlącej się nadziei. To właśnie jej musiała się trzymać, by przetrwać tę noc.
– Raz... dwa... trzy!
Policzki Yvette wydęły się niczym u chomika. Poderwała się nagle, by po chwili wskoczyć na drabinkę. Archer zerkał na nią, gdy wspinała się coraz wyżej. Minęło kilka długich sekund, jednak doskonale wiedział kiedy otworzyła właz. Nie tylko dlatego, że poczuł na czole dopływ powierza.
Niszczycielski żywioł przybrał na sile. Karmiony powietrzem, powiększył płomienie, wytwarzając coraz więcej dymu. Hale wziął głęboki oddech, jednak do jego gardła wdarł się też dym. Zakaszlał, przystawiając łokieć do ust. Dźwignął się, a kiedy tylko wstał, wszystko przed oczami zawirowało. Przez brak powietrza, czuł się tak, jakby miał zaraz odpłynąć, jednak wiedział, że nie może pozwolić sobie na słabość.
Skupił całą swoją uwagę na szczeblach, powoli wspinając się ku powierzchni. Z każdą chwilą opadał z sił.
– Archer! – Yvette nachyliła się przez mały właz, a jej dłonie objęły jego nadgarstki. Szarpnęła nimi, podciągając go ku górze.
Wkrótce potem leżał na trawie, prawie wypluwając sobie płuca. Łapczywie nabierał powietrza, nie zwracając uwagi na Yvette, która mocowała się z klapą. Spędził w takiej pozycji jeszcze kilka długich sekund, a wkrótce w całej okolicy dało się słyszeć eksplozję. Ziemia zatrząsła się, a ptaki, które siedziały na okolicznych drzewach poderwały się do lotu z piskiem.
– Północ – wypluł te słowa, jakby parzyły go w język.
Yvette opadła obok niego, oddychając głośno.
– Oficjalnie: umarłam?
Zaśmiał się, chociaż przyszło mu to z trudem. Jego wnętrzności płonęły.
– Przynajmniej do momentu, w którym straż nie odnajdzie żadnych zwłok. Wtedy się zorientują.
– I co wtedy?
Przez długie sekundy nie odpowiadał. Zajął się łapaniem tchu, jednocześnie myśląc, jaka odpowiedź będzie adekwatna.
– Będziemy gotowi.
***
Przemierzali puste ulice bez słowa. Jedyny odgłos jaki im towarzyszył, to ciche brzęczenie silnika. Yvette co rusz krzywiła się, gdy tylko wykonywała jakiś ruch. Rozumiał to. Sam nieźle oberwał i marzył o zimnym prysznicu, który chociaż trochę ukoi jego poturbowane ciało.
– Dzięki za ratunek – odezwała się w końcu.
– W porządku – skinął głową.
– Nie boli cię? Ta cisza?
Nie rozumiał jej pytania. Musiała to wyczuć, bo po chwili spojrzała na niego, potem na radio.
– Nie lubię muzyki – odpowiedział spokojnie.
– Poważnie? Nawet Mike słucha piosenek!
Wydawała się zdumiona. Gdy skręcił, a ona lekko przechyliła się w prawo, jej twarz ozdobił grymas.
– Mike lubi zagłuszać swoje uczucia wszystkim, czym popadnie. Muzyka to w jego przypadku jedyny właściwy tłumik emocjonalny. Inne tylko pozornie dają mu ukojenie.
Wyglądała na zaciekawioną, jednak nie drążyła dalej. Ból musiał dawać o sobie znać, gdyż krzywiła się przy każdym najmniejszym ruchu.
– W schowku znajdziesz coś przeciwbólowego – powiedział, wskazując podbródkiem ukrytą skrytkę.
Dziewczyna otworzyła ją, przeglądając zawartość.
– Jaką mam gwarancję, że nie zażyję czegoś, po czym umrę? – Uniosła brew.
Wzruszył ramionami.
– Oficjalnie i tak jesteś martwa – zaśmiał się, co wywołało u dziewczyny ciche parsknięcie. – Wszystko co znajdziesz w tym schowku bez problemu dałbym Reed.
Te słowa musiały ją uspokoić. Po chwili łyknęła jedną z nich, a potem zapadła się w fotelu nieruchomiejąc.
– Sorry, nie bardzo wiedziałam czego... mogę się spodziewać.
– Myślisz, że mamy przy sobie cały czas nielimitowane ilości prochów, nielegalnej broni czy innych substancji?
Jej podejrzenia trochę go bawiły. Była w tym wszystkim subtelna naiwność, która sprawiała, że chciało mu się śmiać. Uśmiechnął się, gdy z zawstydzeniem spojrzała na niego z ukosa.
– Twoje wyobrażenie o tym co robimy i w jaki sposób najpewniej jest dużo ciekawsze niż rzeczywistość – podsumował.
Gdy Archer upewnił się, że nikt ich nie śledzi, zaczął kierować się do miejsca, w którym się zatrzymali. Z informacji udzielonej przez Scarlett czekał tam na nich i Mike, i Charlotte. Gdy zaparkował pod budynkiem, usłyszał jej ciężki oddech.
– Yvette – zaczął rzeczowo, czując że być może powinna to usłyszeć. – Wiem, że to wszystko jest pojebane, a Michael nie jest człowiekiem, który potrafi reagować adekwatnie. Chciałbym, żebyś... postarała się być dla niego... wyrozumiała.
– Wyrozumiała? – Zapytała, nie kryjąc irytacji. – Ja mam być dla niego wyrozumiała? Ja!? – W bladym świetle bilbordu jej rysy, wykrzywione w gniewniej minie, wyostrzyły się. – To mnie należy się wyrozumiałość! Wpakował mnie w to... to coś! To nie tak, że jestem niewdzięczna, za to że uratował mnie czy Charlotte, ale... to wszystko nie byłoby by potrzebne, gdyby nie... nie...
– Gdyby nie on – dokończył za nią, gdy gubiła się w swoich słowach.
Zamilkła, jakby te słowa nie chciały przejść jej przez usta.
– Nie do końca wiem, co wydarzyło się lub nie wydarzyło się między wami – westchnął, wpakowując kluczyki do kieszeni. – Może właśnie to w tym drugim jest problem. Rzeczy, które się nie wydarzyły, potrafią boleć bardziej niż to, co faktycznie miało miejsce. Nie mnie oceniać to, co jest waszą przeszłością. Ale Michael nie tylko walczy z Crocekettem, ale i z sobą. Z tym, że...
– Nie chcę tego słuchać – zaoponowała, przerywając mu. – Mike nic do mnie nie czuł. Nigdy. I czuć nie zamierza. Dał mi to mocno do zrozumienia, więc twoje głupie aluzje sprawiają, że mam ochotę wybiec z tego auta i biec przed siebie, byle dalej od tego całego szamba!
– Reynolds, do chuja! – Zdenerwował się, uderzając dłonią o kierownicę. – Ten pierdolony fagas jest w tobie zakochany od trzech lat!
Cisza, która nastała po tych słowach, piszczała w uszach.
– Kiedy wyjechałaś – odchrząknął, zniżając głos – zakazał nam o tobie mówić. Kiedy myślał, że nikt nie widzi, wyciągał twoje zdjęcie. Potrafił patrzeć w nie tak długo, jakby było najciekawszym filmem na świecie. Zresztą dalej to robi... Yvette. To nie tak, że nie widzimy tego, jak źle potrafi cię potraktować, albo jak bardzo niszczy sam siebie. Ale to nie my możemy cokolwiek z tym zrobić. Tylko Ty.
Otworzył drzwi, po czym wyszedł z samochodu. Dziewczyna podążyła jego śladami, jednak nie kontynuowała dyskusji. Gdy tylko na nią spojrzał, odwróciła wzrok a po jej policzku przetoczyła się łza.
Rozglądając się wokół, pozwolił jej wejść do środka jako pierwszej.
– Co tak długo? – Diego zaatakował ich od wejścia.
– Względy bezpieczeństwa – odpowiedział, przechodząc w profesjonalny ton.
Wtedy usłyszeli na schodach kroki. Dom, który użyczył im stary kumple Diega, nadszarpnął ząb czasu. Schody skrzypiały, pod ciężarem ciała. Hale wycofał się w głąb pomieszczenia, by z boku obserwować scenę, która miała nadejść.
O'Connor w kilku sekundach znalazł się przy Yvette. Zamknął ją w uścisku, jakby od tego zależało ich życie.
– Nic ci nie jest – wychrypiał, a ten głos przepełniony był ulgą i wdzięcznością.
Diego spojrzał w oczy Archera, który jedynie porozumiewawczo skinął głową.
– Co z Charlotte? – Zapytała, chociaż już wcześniej zdążył poinformować ją, że wszystko się udało.
– Śpi. Na górze – Mike odsunął się nieznacznie, ogarniając wzrokiem jej drobną postać. – Jesteś ranna...
– To nic – potrząsnęła głową. – Muszę ją zobaczyć.
O'Connor oddalił się od niej, wskazując schody. Reynolds rzuciła zarówno jemu, jak i Diego długie spojrzenie, po czym zaczęła wspinać się po schodach. Obserwowali jak Mike podąża za nią, niczym cień. Gdy zniknęli na piętrze, Marrero przybliżył się i uniósł kubek ku ustom.
– Jeśli ta noc nie sprawi, że wszystko sobie wyjaśnią, to już zawsze będą się bujać – mruknął Hale, zerkając na towarzysza.
– Wolałbym, żeby zostało tak jak jest – pociągnął długi łyk.
– Niby dlaczego?
Miał wrażenie, że skrycie każdy liczył na to, że Michael w końcu pójdzie po rozum do głowy. Nie chodziło o to, by składał wielkie deklaracje czy przysięgi. Nie wierzył w nie i to prawdopodobnie nigdy nie miało ulec zmianie. Ale czy to oznaczało, że nie należała mu się miłość?
– Archer, trudno mi to mówić. Nigdy nie wpierdalam się z butami w wasze wybory, ale ten jeden jest zbyt niebezpieczny, bym mógł to przemilczeć – westchnął. Nim Archer zadał pytanie, Diego kontynuował. – Yvette ma spory bagaż doświadczeń i odpowiedzialność większą niż którakolwiek z dziewczyn, która przewinęła się przez naszą grupę. Wiążąc się z nią, Mike weźmie na sobie odpowiedzialność nie tylko za nią, ale też za jej siostrę. Wyobrażasz to sobie? Bo ja nie – westchnął. – To się po prostu nie uda. Żyją w dwóch różnych miejscach, są z zupełnym przeciwieństwem siebie, Reynolds nie zechce narażać siostry na dłuższą metę... mam wyliczać dalej?
– Nie trzeba – odpowiedział.
Nigdy nie pomyślał w ten sposób, ale rozumiał obawy Diega. Być może w tej sytuacji nie było dobrego wyjścia, jednak liczył, że jego przyjaciel nauczy się żyć z decyzją, którą podejmie.
=============
Było trochę emocji, trochę wzruszeń i wspomnień...
A w kolejnym rozwiejemy trochę wątpliwości!
Buźka ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top