Call the Police! (UsUk)

   Dwudziestotrzyletni brytyjski student Arthur Kirkland siedział spokojnie pijąc herbatę oraz czekając aż jego nowi uczniowie przyjdą do swojego domu. Obok blondyna siedziała matka bliźniaków, która opowiadała mu o swoich pociechach. Korepetytor został poinformowany, że jej młodszy syn Matthew jest gejem, co lekko go zszokowało. Może raczej nie sama informacja, tylko szczerość kobiety oraz jej otwartość i spokój przy mówieniu tego. Chłopak sam był geje, jednak wolał zostawić tę informację dla siebie. Wystarczy, że jego bracia i matka o tym wiedzą i chodź ta ostatnia go wspiera, jego bracia.. Ich zachowanie względem jego osoby się nie zmieniły. Jego przemyślenia przerwało wejście do salonu trzech wysokich blondynów. Ojciec bliźniaków lekko siwiał, lecz to nie odbierało mu jego wyglądu oraz dodawało jego osobie jeszcze więcej determinacji i majestatu. Kirkland wraz z panią F.Jones wstali z foteli i podeszli do nich.

- Matthew, Alfred poznajcie Arthura Kirklanda waszego korepetytora.

- Miło mi.- powiedział z brytyjskim akcentem. Ojciec dziewiętnastolatków uścisnął studentowi dłoń.

- Mi również. Richard F. Jones.

- Chłopcy przebierzcie się i weźcie książki do biblioteczki. A ja pana zapraszam.- kobieta ruszyła na górę, prowadząc za sobą zielonookiego. Po chwili został sam, więc postanowił się przygotować. Wyciągnął z torby zrobione wcześniej materiały z matematyki, angielskiego, chemii i fizyki, i miał już zakładać okulary, gdy do środka weszli bliźniaki. Alfred miał w buzi hamburgera, którego właśnie kończył a Matthew niósł tacę z napojami, którą postawił na stoliku od kawy. Anglik przyjrzał im się. Obaj mieli blond włosy, Matt jaśniejsze od Alfreda, nosili okulary, mieli odstające po jednym kosmyku włosów , byli prawie tego samego wzrostu a jedyne co ich tak naprawdę odróżniało to oprócz stylu ubierania były to oczy. Alfred miał błękitne niczym bezchmurne niebo latem, natomiast Matthew niczym pole wypełnione lawendą, których kolor pozwalał ci się uspokoić i poczuć to piękno.

- No Dobrze, może się przedstawimy. Nazywam się Arthur Kirkland, mam dwadzieścia trzy  lata, pochodzę z Anglii i jestem na czwartym roku studiów naukowych na Uniwersytecie Columbia.

- Taki mikrus studentem?- parsknął z rozbawieniem błękitnooki, co oczywiście wkurzyło Anglika, jednak musiał się powstrzymać. Bądź co bądź jest starszy i powinien zachować się jak na dorosłego przystało. Dlatego postanowił odwdzięczyć się w inny sposób, za jakże uroczy "komplement". Sięgnął do swojej torby, po plik kartek, gdzie były ich oceny oraz plan nauki, który przygotował pod każdego indywidualnie.

- Alfred, zgadza się?- specjalnie zawahał się przed dokończeniem myśli, dając chłopakowi czas do zrozumienia jego pytania. Amerykanin przytaknął, nie wiedząc o co może mu chodzić.- Jak na osobę, z czterema zagrożeniami to jesteś strasznie wygadany. Natomiast Matthew masz problemy z chemią, prawda?

- Ttak.

- No dobrze. To w takim razie zacznijmy od chemii, później dam tobie Matthew zadania a z Alfredem przejdziemy do matematyki.- powiedział siadając na krzesełku i czekając aż i oni to uczynią by mogli przejść do prowadzenia zajęć, na których Alfred nie wytrzymał więcej niż piętnaście minut, stwierdzając że taki mikrus nie będzie go uczył a oprócz tego nie umie uczyć. Tymi słowami wszedł Arthurowi na jego dumę, lecz nie pokazał tego po sobie i jak gdyby nigdy nic kontynuował naukę z jego bratem... Gdy minęły dwie godziny Arthur musiał już się zbierać. Dał chłopakowi materiały dla niego i swojego durnego brata bliźniaka, mówiąc do którego zadania trzeba je zrobić, na następne zajęcia po czym opuścił ich dom kierując się na przystanek. Tymczasem Matthew szedł do pokoju brata, którego zastał siedzącego przed telewizorem, grającego w jakąś grę na konsoli. Załamał się.

- Al, masz tu materiały. Weź je zrób bo jak nie to tylko sobie zaszkodzisz a nie jemu.- po czym chciał już wyjść, lecz powstrzymał go głos brata.

- A ty na randkę?- ten lekko się zaczerwienił, jednak nie zaprzeczył.- Kiedy mi przestawisz tego całego Francisa?

- Tto jeszcze nie jest odpowiednia chwila. Ma teraz egzaminy na uniwersytecie a poza tym my mamy korepetycje. Ale nie martw się. Niedługo go poznacie.- i tym razem wyszedł szybko się przygotować i po dziesięciu minutach opuścił dom. Alfred zatrzymał grę, spoglądając na plik kartek leżących na stoliku od kawy, po czym jedynie wzruszając ramionami powrócił do grania...

    Był piątek a dokładnie szesnasta. Arthur biegł z przystanku w stronę domu Jonesów. Że też dzisiaj wykład musiał się przedłużyć. Chłopak nienawidził się spóźniać oraz nienawidził spóźnialskich osób. Dlatego teraz gnał ile tylko miał sił by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Droga, która normalnie zajmuję mu piętnaście minut zajęła mu tym razem pięć. Zadzwonił do drzwi, czekając aż ktoś otworzy mu, łapiąc jednocześnie w tej chwili oddech.  Po dwóch minutach drzwi otworzyli mu rodzice uczniów.

- Bardzo przepraszam... za spóźnienie...- wysapał, czym rozbawił jedyną w rodzinie brunetkę.

- Ależ nic się nie stało. My wychodzimy, więc proszę się nie krępować.
- I nie musi być pan łagodny dla Alfreda. To zdolny dzieciak, ale leniwy.- dopowiedział jej mąż. Chłopak przytaknął, pożegnał się z nimi i wszedł do środka. Rozebrał się, a następnie udał się na górę, by zastać ich w bibliotece. Matthew powtarzał notatki, które miał na dzisiejszej lekcji, natomiast Alfred grał w coś na konsoli. Brytyjczyk przywitał się jedynie skinięciem głowy, po czym podszedł do starszego z bliźniąt, zabierając mu grę oraz leżące przed nim fast-foody, które następnie wyrzucił do kosza a grę schował do torby.

- Co ty wyprawiasz?!- krzyknął biegnąc do kosza, mając nadzieje, że uda mu się cokolwiek uratować z jego ulubionego jedzenia, lecz nic nie mógł już zrobić.- Jestem bohaterem, który potrzebuje jedzenia by mieć siłę do ratowania świata! A nie tych twoich posranych papierów!- warknął podchodząc do niego z groźną miną, która na większość osób działała, lecz nie na niego. Arthur przywykł do gorszych mimik twarzy w wykonaniu jego starszych braci, więc taka amatorszczyzna go nie wzruszała.

- Och, czyli że mam rozumieć iż twoimi ambicjami jest praca w McDonald na zmywaku, do końca życia? Jeśli tak to zaraz możemy poinformować twoich rodziców.- mruknął, kierując dłoń do kieszeni, lecz został za nią złapany przez przestraszonego dziewiętnastolatka.  Alfred wiedział jak na to zareaguję ojciec, więc wolał tego uniknąć. Arthur wyszarpał rękę, jednocześnie odpychając od siebie chłopaka, który zaskoczony potknął się o własne nogi, lądując na podłodze.  Teraz to na niego patrzono z góry, dosłownie.- Jeśli na serio chcesz być bohaterem to jednak musisz mieć wiedzę, która pomoże ci lepiej pomagać innym. Nie wiedziałeś takich podstaw? Ale z ciebie debil.- powiedział z wyższością i ironią, która podkreśliła głupotę Jonesa. Matt widząc w jakim kierunki idzie ta rozmowa postanowił się wtrącić.

- E.. Panie Kirkland..

- Wystarczy Arthur. Aż tak stary to ja nie jestem.- przerwał mu, skupiając swoją uwagę na chłopaku. Ten się uśmiechnął w wdzięczności, po czym rozpoczął rozmowę na temat tego czego nie zrozumiał w zadanych przez niego zadaniach, na co Arthur od razu zabrał się do tłumaczenia i ewentualnego poprawiania. Natomiast Alfred nie uciekł jak ostatnim razem. Usiadł i czekał na swoją kolej, jednocześnie słuchając tego o czym tamta dwójka rozmawiała. Po godzinie zielonooki skończył tłumaczenie miłośnikowi niedźwiedzi polarnych jego materiały na dzisiaj, po czym został sam na sam z Alfredem.

- Zadam ci jedno pytanie. Jak bardzo zależy ci na byciu tym bohaterem?

- Bardzo.- powiedział od razu. Chłopak jedynie mruknął, po czym uśmiechnął się lekko strasznie, lekko uroczo.

- W takim razie sprzedaj mi swą duszę, umysł, ciało, myśli. Myśl o tym o czym do ciebie mówię, pamiętaj wszystko co do ciebie mówię, a na pewno twoje marzenie stanie się prawdą....

  

    Arthur przetarł zaspane oczy. Zasnął czytając książkę, podczas kiedy Alfred się uczył. Zaczesał włosy do tyłu, patrząc z dołu na ukochanego. Byli ze sobą już od czterech lat a jednak dalej lubił wracać do czasów gdy był jego nauczycielem i tylko nauczycielem, najbardziej do ich pierwszej złożonej sobie obietnicy i reakcji Alfreda na jego słowa. Chłopak zapragnął pocałować przyszłego policjanta, dlatego zabrał mu książkę, informując iż już nie śpi i podnosząc się, złączył ich usta w pocałunku. Na początku delikatnym, który z każdą chwilą robił się bardziej brutalny, namiętny, dziki. Nie zabrakło pieszczot. Alfred od razu zanurkował dłońmi pod koszulę ukochanego, zmieniając pozycję, tak by leżeć na nim. Po chwili przerwali a Arthur zwalił kochanka z siebie, zdejmując koszulę.

- Idę wziąć prysznic. Dołączysz?- spytał patrząc na niego przez ramię, rozpinając prowokująco spodnie. Nie musiał długo czekać a już był niesiony do łazienki....


****

Witam! Przepraszam, że dość długo mnie nie było, lecz nic nie można zrobić na to że szkoła. One-shot dla Edzi, można by rzec podziękowanie za jej cudne one-shoty dla mnie. Mam nadzieje, że ci się spodoba.

Yane ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top