8. Siena
Derek z Dirkiem po uprzednim zatarciu śladów i ponownym przygotowaniu, udali się w końcu do barmana. Stary Teo, zajęty szykowaniem dań na porę obiadową, wezwał córkę aby ta wskazała gościom miejsce zbrodni. Siena skinęła główką i śmiało zaprowadziła obu przez drzwi na zapleczu. Trafili na ciasną lukę między dwiema ścianami budynków. Stare cegły obfitowały w dziury i kolorowe graffiti. Gdzieniegdzie trafiały się większe odpryski a nawet wystające pręty. Wąski, kilkunastometrowy odcinek nie zachęcał w żaden sposób do pokonania go. Inaczej sytuacja miała się z drugiej strony. Lokal mieścił się przy głównej trasie, oddalony nieco od centrum Green Grove. Oznaczało to, że małe zagospodarowanie w tym miejscu, pozostawiało spore połacie zarośniętego terenu. Mieli więc przed sobą skromną szkółkę młodych brzózek, dalej polanę zawaloną starymi samochodami aż w końcu las.
- Nie widzę tu nic szczególnego, moglibyśmy jednak udać się w okolicę tych rdzewiejących gratów. Prędzej tam na coś natrafimy. - Dziewczynka Słysząc słowa Dereka ruszyła z miejsca. Była wyjątkowo spokojna. Na jej twarzy od samego początku widniało niezadowolenie, naprzemiennie ze złośliwym uśmieszkiem. Szeryf zauważył sporą zmianę w jej wyglądzie od ostatniego czasu kiedy ją widział. Jej długie, czarne, rozpuszczone aż do łopatek włosy zasłaniały teraz większość jej twarzy. Ręce wisiały obojętnie wzdłuż ciała. Poruszała się lekko pochylona do przodu, powłócząc nogami. Miała na sobie czerwoną, rozmiar za dużą bluzę i wytarte spodnie dresowe. Dłonie skrywała w naciągniętych rękawach.
Docierając do walających się po okolicy pierwszych żelaznych odłamków, uniosła do góry ręce, jakby chciała objąć całość.
- To tu! - Oznajmił dziecinny głosik dwunastolatki.
Mężczyźni rozeszli się na boki. Stare szkielety lodówek, mikrofal, pralek, telewizorów, tworzyły spore skupisko. Derek uważnie badając wystający z ziemi pręt, poczuł szarpanie u dołu kurtki.
- To ty jesteś tym dzikusem tropicielem? - Siena zadziornie zaczepiła go.
- Tak. Dzikusem tropicielem - Powtórzył po niej, marszcząc brwi.
- Po co ci więc ten dziadek? Nie wygląda na przydatnego. - Oboje spojrzeli w stronę Szeryfa. Ten drapał się po karku, wsuwając głowę przez dziurę po przedniej szybie samochodu. Młoda miała po części racje. Nie chciał jednak wdawać się w jakiekolwiek dyskusje. Był dosyć odizolowanym od społeczeństwa osobnikiem, który kiedy tylko mógł stronił od interakcji z innymi.
- A może to twoja kolejna ofiara? Jego też zabijesz? - Kompletnie zignorowana przez leśniczego, nie otrzymując odpowiedzi, oddaliła się w stronę drugiego.
Dirk przyglądał się pobliskiemu wejściu do lasu, kiedy ją zauważył. Szeroko uśmiechając się, położył dłoń na jej głowie, czochrając włosy.
- Odbij starcze. - Zrobiła krok w tył, wpatrując się zdziwionymi oczami w jeszcze bardziej zaskoczonego mężczyznę. - Ja pies nie jestem, mnie się nie głaszcze.
- Faktycznie odbiło się to na twoim zachowaniu - zamruczał do siebie, kryjąc ręce w kieszeni. - A pamiętam cię jak miałaś...
- Ej dobra siwy weź skończ, nawet nie zaczynaj swoich wypominajek - Słysząc oburzenie córki barmana, zaśmiał się.
- Urocze z ciebie dziecko.
- Pfff. Jeb się - Naburmuszona zarzuciła teatralnie włosami i skierowała na powrót do Dereka. On w tym czasie odgarniał śnieg podeszwą buta. Mróz jak i sam biały puch jeszcze nie pojawił się w mieście kiedy doszło do zbrodni. Zdawało mu się, że pamięta jak padał deszcz. Miał z tego powodu problemy z przejazdem w jednym miejscu a na sam koniec dnia zdzierał zaschnięte błoto z samochodu.
- Bingo! - Odrzekł do siebie natrafiając na odcisk łapy. Pazury zwrócone były w stronę lasu. Dość duże wgłębienia od poduszek wskazywały na wilka. Tak jak przypuszczał.
- Wolę już ciebie psychola od tamtego raka. Boże jak ja nienawidzę takich ludzi.
- Tak? To chodź. Idziemy przejść się do lasu - Spojrzał prosto w jej zielone oczy, próbując się uśmiechnąć. Wiedział dobrze gdzie się znajdują. Dwa kilometry stąd była posiadłość Garrów. Miał niebywałą ochotę złożyć im wizytę.
- Nigdzie z tobą nie idę, zboczeńcu! - Odsunęła się, mierząc rozmówcę wzrokiem.
- Nie chcesz wiedzieć kto z twojego kotka zrobił sobie kolację? - Popadła w zadumę. Po chwili pokiwała zdecydowanie głową i ruszyła za nim. Był w końcu z nimi stróż prawa. Tym bardziej ojciec obojgu dobrze znał. Co jej niby mogło grozić?
- Tylko bez żadnych sztuczek. Będę miała cię na oku. - Szeryf widząc oddalającą się dwójkę, ruszył ich śladami.
- Znalazłeś coś?
- Odcisk łapy wilka. Nie zaszkodzi rozejrzeć się tu trochę. - Leśniczy klepnął się w lewy bok paska, sprawdzając czy ma nóż myśliwski. Prawą dłonią w tym czasie podciągnął do góry nogawkę. Drugi również był na swoim miejscu, ukryty w futerale przymocowanym do kostki.
Żwawo stawiał krok za krokiem, kątem oka wyłapując towarzyszy.
- Też żeś wyrwał do przodu. Zwolnij trochę bo dziadkowi pikawa siądzie - Zdenerwowana Siena wycedziła przez zadyszkę. Próbując dotrzymać mu tempa zmuszona była chwilami truchtać.
- Miałeś zabić jego, nie mnie. W ogóle po co ja za tobą idę? Aaa no tak, żeby dorwać te cholerną bestie. Widziałam że masz fajny nóż. Daj jeden! Tak wiesz.. W razie czego żebym miała czym się bronić. Słyszysz mnie? Halo? Psycholu? No i mnie ignoruje... i czego jeszcze przyspieszasz. - Ostatnie słowa przechodziły już w płaczliwy ton. Zauważyła jednak, że pozostający dotychczas w tyle Szeryf zaczął ją wyprzedzać.
- Tak! I jeszcze ty siwy ciśnij jak wariat. A idźcie sami, zostawcie mnie w lesie. Niech mnie coś zeżre albo napadnie i zgwałci - Zatrzymała się w miejscu prostując plecy i krzyżując ręce na piersi. Dirk przystanął obok niej. Widząc jednak oddalającego się coraz dalej towarzysza spojrzał na dziewczynkę i wyciągając rękę powiedział:
- Choć idziemy, pomogę ci.
- Sama se poradzę dziadzia. Martw się lepiej o siebie - Fuknęła na koniec, ruszając z miejsca biegiem.
Po kilkunastu minutach, spomiędzy zarośli i konarów drzew dostrzegli zarys domu. Cała trójka zatrzymała się tuż przed wyjściem na puste, nieogrodzone podwórze. Stali przy bocznej ścianie wpatrując się w okna. W jednym z nich zamajaczyła sylwetka postaci. Cień kryjący się za grubą firaną zbliżył się do szyby, żeby po chwili w pośpiechu zniknąć. Nie minęło kilka minut kiedy usłyszeli trzaśnięcie drzwiami. W ich stronę zmierzał Nick. Trzymał się za lewy bok, na twarzy miał grymas bólu. Pozostał w domu sam liżąc rany, podczas gdy reszta watahy polowała na bestię. Wiedział że konfrontacja z upiorem w tym stanie nie zakończy się zwycięstwem, porywczy temperament nie pozwolił mu jednak zignorować takiej okazji. Żal mu było jedynie tego, że nie może się przemienić. Nie przy tak licznej publiczności. Po części dawało mu to nadzieję na również powściągliwość ze strony Dereka.
- Że też jeszcze śmiesz pojawiać się tutaj - Bez pośpiechu kroczył w stronę gości, rozkładając ręce.
Dirk przeczuwał co się święci. Chwycił Sienę za rękę i mimo jej protestów, podjął drogę powrotną.
- Wychodzisz sam? A gdzie twoja rodzinka? Dowiedziała się prawdy? - Leśniczy szyderczo rzucił słowami prosto w twarz Garra, kiedy ten zbliżył się na odległość kroku.
- W tym momencie powinienem bez słów poderżnąć ci gardło za to co zrobiłeś - Wilkołak podniósł na wysokość twarzy dłoń na której wyrastały pazury.
- Wiedziałeś, że to woń jej krwi roznosi się po okolicy, mimo to na miejsce przybył twój brat. Mogłeś uratować ją a przez ciebie zginęli oboje.
- Porywając mnie miałbyś i w garści alfę. Nie mogłem do tego dopuścić.
- Dlatego pozwoliłeś zginąć Fabio?
- Zabiłeś oboje i próbujesz winę zwalić na mnie?! - Drżące pazury zbliżyły się do tętnicy szyjnej rozmówcy. Ten jednak pokiwał głową przecząco, pokazując wzrokiem w dół. Ostrze noża myśliwskiego skierowane było na wysokości brzucha.
- Nie zabiłem jej, tylko ukryłem. Żyła przed dobrą godzinę pod ziemią, czekając aż jej ukochany przybędzie na pomoc. Wiedziałeś że chodzi o ciebie. Nie zjawiłeś się jednak. Ba! Uciekłeś, stchórzyłeś. Chwaliłeś się ojcu?
- Ty jesteś chory. Nie wierzę. - Nick cofnął się kilka kroków do tyłu. Usta miał otwarte z szoku. Źrenice lekko drżały. Zacisnął pięści patrząc w ziemię.
- Ah no tak. Jak mogłeś przyznać się, że posuwasz córkę Harolda.
- Ona była twoją siostrą... jak mogłeś jej to zrobić.
- Wiesz dobrze jak było - Leśniczy spojrzał w niebo, przypominając sobie swoje ciężkie dzieciństwo. Rodzice rozwiedli się przez pijaństwo ojca. Matka nie zgodziła się na opiekę, chcąc na nowo ułożyć sobie życie. W rzeczywistości od dawna zdradzała męża, szukając pretekstu do rozwodu. Kiedy udało jej się udowodnić alkoholizm, wyprowadziła się na peryferie Green Grove. Niedługo później urodziła Hope. On został sam z tatą. Mieszkając w starym hotelu, obserwował jak jego jedyny opiekun dopiero teraz zaczyna więcej pić, zaniedbując pracę. Wytrzymywał tak do swoich pamiętnych osiemnastych urodzin.
- Derek! - Nick wyrwał go z przemyśleń. - Praktycznie była tej samej krwi, zrodzona z jednej matki.
- Którą wasza rodzina zabiła. Myślisz że nie wiem? Cały ten wypadek samochodowy... skąd niby na szosie tuż za zakrętem znaleziono łapy wilka? Przypadek?
- To nie byliśmy my, wierz mi.
- Nie interesuje mnie to. Wasz czas nadszedł.
- Zaraz... mam rozumieć że cały ten twój obłęd wziął się z wypadku sprzed dwóch lat? Ku pomsty osoby, która wyrzekła się ciebie?
- Mylisz się. Dostałem na was zlecenie, które jestem zmuszony wypełnić.
- Zlecenie?! Stąd ta bestia...
- Pozdrowienia z zakładu spokojnej starości - Leśniczy wyjął nóż i wziął zamach. Celując w zdezorientowanego Nicka, zauważył za jego plecami ruch. Z przeciwległej ściany lasu wyłonił się wilk, pędzący w ich stronę. Niedobrze. Wataha wraca do domu. Na potwierdzenie tej myśli rozniosło się głośne wycie. Miał zbyt mało czasu. Na dodatek jeszcze ofiara, będąca dotychczas na celowniku, odwróciła się rzucając do ucieczki. Cisnął w jej stronę bronią, widząc jak ostrze wbija się do połowy na wysokości płuc. Ramiona wygięły się w bólu do tyłu a ciało zwaliło na kolana. Głośny jęk zahuczał mu w uszach. Przechodząc w charczenie, milkł z każdym krokiem, oddalającym go od posiadłości. Nikt nie zdecydował się ruszyć w pogoń za nim. Musieli zatrzymać się przy ranionym. To musiał być celny rzut.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top