7. Bestia
Felix leżał z zamkniętymi oczami czekając na śmierć. Nie czuł już bólu. Bardziej nurtowało go zimno, które przez mokre od śniegu ciuchy, wżerało się w niego aż do kości. Sekundy mijały a w nim coraz bardziej wzbierała irytacja.
- Długo jeszcze będziesz tak leżał i udawał? Wstawaj już! - Słysząc te słowa drgnął. Powoli zaczął podnosić się na równe nogi, wspierając ręką. Osłabienie jednak nie pozwoliło mu utrzymać równowagi. Niczym totalnie pijany, zarzuciło go przy próbie wyprostowania się. Przebiegł kilka metrów bokiem, desperacko próbując odzyskać kontrolę nad ciałem. Trafił w końcu na ścianę domu w którą przywalił z impetem skronią. Zemdlał natychmiast.
Doszedł do siebie po dłuższej chwili. Jego ciało rozłożone było na podłodze tuż przy kominku. Zapach mokrego futra i potu zwierzyny, który unosił się z koca rozłożonego pod nim, lekko go przydusił. Kaszląc i charcząc niespokojnie kręcił głową. Z czasem węch przyzwyczaił się a on mógł otworzyć oczy i rozejrzeć się dokładniej. Dwa kroki dalej, na dużej sofie, siedział Anotnio z Nickiem.
- Wiesz że to było nierozważne z twojej strony? Jeżeli trzyma z...
- Wiem papo, przepraszam. Jednak uświadamiając mu to, uchroniłem niewinnego przed śmiercią. Gdyby dopadł go głód kto wie, jakby zareagował. Nie możemy pozwolić sobie na kolejne problemy.
- Od takich decyzji jestem ja. Powinieneś najpierw się zapytać. - Syn słysząc besztający ton uniżył głowę nie wdając się w dalszą dyskusję. W tym czasie Alfa spostrzegł, że wybudzony zaczął kontaktować z rzeczywistością.
- Straciłeś zbyt wiele krwi, stąd to osłabienie. Poczekaj kilkanaście minut a wszystko wróci do normy. Akurat przez ten czas będziemy mieli okazje do... szczerej rozmowy. - Łokcie oparł o kolana i pochylając się w stronę leżącego, spojrzał na ranę. Ubrania podciągnięte były do połowy, odsłaniając brzuch. Szeroka na trzy centymetry jama ziejąca obok pępka na ich oczach kurczyła się.
- Tak szybko leczącej się rany jeszcze nie widziałem. Upiory w Green Grove? Do czego to doszło.
- Jak mnie nazwałeś? - Zbierając w sobie siły cicho wyszeptał.
- Tak panie Lipski, jest pan upiorem. Nie niewidzialnym duchem który wygląda jak latające prześcieradło i straszy dzieci w nocy. Też nie jak wampir, biegający z czarną peleryną, wbijając kły w tętnice szyjne niewinnych ludzi.
- Chociaż do tego mu bliżej - Wtrącił Nick. Antonio skarcił go jednak surowym wzrokiem za przeszkadzanie, kontynuując.
- To dar i przekleństwo. Choroba krwi. Cały urok bycia upiorem objawia się przy pierwszym wykrwawieniu, które dla zwykłego człowieka oznaczałoby śmierć. W waszym przypadku zastępuje ją nieznany medycynie produkowany przez organizm płyn, wypełniający pustkę. Co więcej, daje on możliwość niebywale szybkiej regeneracji czy to skóry, kości czy narządów wewnętrznych. Z czasem jest jednak dla was szkodliwy. Wpływa na mózg wywołując niebywałe łaknienie wypicia czyjejś krwi, która wypiera ów płyn z ciała. Rzecz jasna nie do końca. Kwestia czasu kiedy znów będzie dominować w żyłach i tętnicach przywołując głód. I tak aż do śmierci.
- Ja nigdy nie miałem takiego głodu.
- Miałeś, jednak nie aż tak silny żeby zwrócić na to szczególną uwagę. Nie było też miejsca w organizmie na całą tą substancje. Po dźgnięciu znalazło się i produkcja poszła naprzód. Chociaż... to była kwestia czasu kiedy wykrwawisz się do tego stopnia, aż przekleństwo zacznie działać. Nie możesz mieć więc do nas pretensji. Dzięki nam wiesz chociaż co ci dolega.
Felix czuł, że boli go głowa. Podniósł się i spojrzał na ranę. Pozostała po niej jedynie blizna.
- Skąd o tym wszystkim wiecie? Kim wy jesteście?
- W pewien sposób istniejemy po tej samej stronie, chociaż konflikt między nami jest odwieczny. Zaostrzył się szczególnie teraz, od kiedy jeden z upiorów na nas poluje.
- Jest takich jak ja więcej?
- Wiemy tylko o jednym. Jest nim tutejszy leśniczy. Nie mamy pojęcia co sprawiło, że dowiedział się o nas i tym bardziej czemu nas atakuje, jest jednak poważnym zagrożeniem.
- On sam na was kilku. Jest silniejszy od was czy co?
- Tak bym tego nie ujął. - Antonio zaśmiał się. Po chwili zwrócił w stronę syna i szepcząc mu coś na ucho odprawił z pomieszczenia. Zostając teraz sam na sam z gościem, wstał. Dłonie złączył ze sobą za plecami i wolno spacerując mówił:
- Jesteśmy rodem wilkołaków. Krótko mówiąc osób potrafiących przemienić się w wilka. Tacy jak my istnieją od początku świata. Kryjemy się jednak z tym przekleństwem, chroniąc swe życie przed zwykłymi ludźmi. Wyobrażasz sobie gdyby świat dowiedział się o nas? Zaczęłyby się polowania, łapanki, przesłuchania. Każda krzywda, zagryzione zwierze czy zaginiony człowiek, wszystko zrzucane by było na nas. Założę się że naukowcy wykładaliby wszystkie swoje duszone po kątach grosze aby móc nas pociąć i zbadać. Nie mogliśmy do tego dopuścić, pojawił się więc kodeks. Każda osoba która dowie się o naszym istnieniu musi zostać zabita.
- Czyli tak właśnie zginęła Hope...
- Nie. Z jej śmiercią nikt z nas nie miał nic wspólnego. Sytuacje, gdzie zwykła osoba dowiaduje się o naszej możliwości przemiany zdarzają się wyjątkowo rzadko. Jesteśmy niezwykle ostrożni. Nawet jeśli miałoby to miejsce w ostatnim czasie, nie umknęłoby to mojej uwadze.
- Do czego więc zmierzasz?
- Musisz zrozumieć w jakiej sytuacji stawia nas ten mały epizodzik który wydarzył się tu z tobą w roli głównej. Jeden Upiór nam wystarczy. Jednak... odważę się zaryzykować. Jeżeli rozwiążesz nasz problem, w ramach podziękowań darujemy ci życie.
- Rozumiem, że tym problemem jest Derek.
- Zgadza się. Ataku z twojej strony z pewnością się nie spodziewa. Wystarczy że pozbawisz go głowy lub wyrwiesz serce. Tyle.
- Tyle... - Felix parsknął śmiechem. Wszystko to zdawało się być jednym, długim, dziwnym snem.
***
Nick, za prośbą ojca udał się po Marco. Wychodząc tylnymi drzwiami na obszerne podwórko, szedł w stronę składziku. Młodszy brat miał tam rąbać drewno do kominka. Siekiera wbita w gruby pień pozostawała jednak nienaruszona. Docierając bliżej spostrzegł ślady butów prowadzące w stronę lasu. Zaniepokojony sięgnął po telefon, dzwoniąc. Ten jednak nie odbierał. Postanowił ruszyć tropem w poszukiwaniu. Mijając pierwsze grube pnie starych, wysokich drzew, doszedł go szelest z naprzeciwka. Był jednak zbyt daleko aby dostrzec zagrożenie czyhające w gęstych zaroślach. Zachowując spokój i zimną krew, wziął głęboki wdech. Wyczuł woń wilka. Niby swój jednak nie potrafił utożsamić jej z kimkolwiek znajomym. Było to co najmniej dziwne. Znał każdego wilkołaka w okolicy i rozpoznałby kto się zbliża. Pozostawał jeszcze problem, czemu niby miałby skradać się w stronę domu alfy? Było to równoznaczne z wyrokiem śmierci jaki ściągał na siebie. W tym momencie zarośla znów drgnęły, wypluwając z wnętrza sierściastą bestię. Wysoka na półtora metra, o włosie czarnym jak noc. Z pyska kapała mu biała ślina a oczy płonęły na czerwono, kiedy nacierała na swoją ofiarę. Nick odskoczył do tyłu, kryjąc się za drzewem. Wiedział że uchroni go to przed impetem i da krótką chwilę na zastanowienie się. Ciężko było tu jednak o jakikolwiek pomysł. Dotarcie do siekiery graniczyło z cudem a czasu na przemianę nie miał. Wtem usłyszał nieopodal głośne wycie. Rozpoznał w nim Marco. Zyskał tym samym szansę, tym bardziej że odgłosem zainteresował się sam agresor. Wpatrując się w mroźną i śmiertelnie spokojną otchłań lasu, puszczał kłęby pary z pyska. Czuł nadchodzącego wroga. Mijały kolejne sekundy. Był coraz bliżej. Usłyszał w końcu skrzypienie śniegu pod jego łapami. To był ten moment. Przesunął się delikatnie w bok obserwując jak przemieniony Marco wyskakuje ponad najbliższym krzewem. Dopadł do niego naciskając bokiem. Różnica wielkości dawała mu sporą przewagę. Młodszy z braci odleciał na bok, turlając się. Z odsieczą nadchodził w tym czasie Nick. Trzymając pysk jak najniżej, powoli zbliżał się. Wiedział, że odsłonięcie gardzieli będzie dla niego śmiertelne. Kupując cenny czas swoją powściągliwością, czekał aż towarzysz pozbiera się i dołączy. Podszedł na metr zatrzymując się w miejscu. Drugi obchodził już bestię bokiem. Próbowali ją okrążyć, ta jednak nie miała zamiaru dać im na to szansy. Wykrzywiając mordę ruszyła na Marco. Niedoświadczony młodzieniec nie zachował odpowiedniego odstępu. Czując kły rysujące mu grzbiet, odskoczył skamląc. Nick miał kolejną szansę. Dopadł do ogona zaciskając szczękę. Tylne łapy ślizgały mu się rozpaczliwie po zmrożonej nawierzchni, mimo to napierał z całych sił. Nie był w stanie go odciągnąć, nie pozwalał też zaatakować. Zwrócił tym samym na siebie uwagę. Potężne cielsko obróciło się podrywając go do góry. Poczuł jak uchwyt zwalnia a gruby, czarny włos rysuje mu język, uwalniając się. Teraz on był na celowniku. Przyjął postawę obronną. Bał się zaatakować co okazało się zgubne. Raniony w grzbiet i bok siekającymi na oślep kłami, wił się niczym wąż, cofając do tyłu. Za nic nie mógł unieść pyska. Jego ostatnią szansą pozostawał Marco, który wgryzł się w lewą, tylną łapę. Obcy wilk głośno zawył. Znów zaczął się obracać. Uchwyt drugiego z braci okazał się jednak skuteczniejszy. Brakowało mu jednak sił aby wyrządzić większą szkodę. Próbował szarpać, większa jednak od niego ofiara rzucała się na boki. Puścił w końcu, przyparty do drzewa. Pierwsze bryzgi krwi upiększyły śnieg. Ranione zwierzę cofnęło się, utykając. Walka z dwoma przeciwnikami na raz była zbyt dużym wyzwaniem dla niego. Postanowił tym razem dać za wygraną, oddalając się co sił z miejsca walki. Bracia spojrzeli po sobie. Nick cicho skamlał przy każdym ruchu. Ugryzienia okazywały się być poważniejsze niż początkowo przypuszczał. Siadł w końcu na śniegu, kładąc smutną mordkę na wysuniętych do przodu łapach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top