6. Leśniczy
Minęło już dobre dziesięć minut a Dereka nadal nie było. Powoli zaczynał się irytować.
- Ile czasu można zabierać potrzebne rzeczy. - Mówił do siebie wpatrując się z daleka w okno domku. Mróz zaczął przesiąkać przez jego gruby polar, wywołując ciarki przy każdym lekkim podmuchu wiatru. Gorąca kawa w termosie dawno już się skończyła. Nie miał nawet czym się ogrzać. Nie chciał jednak też wsiadać do ciepłego samochodu. Wolał nie tracić czujności.
Leśniczy w końcu wyłonił się zza drzwi. Z zarzuconą na plecy sportową torbą pospiesznie zmierzał w stronę szeryfa. Bez słowa otworzył bagażnik i wrzucił sprzęt do środka. Metaliczny łoskot zainteresował Dirka. Stwierdził jednak nie wnikać w zamiary i środki partnera, chcąc całą tą akcje mieć już za sobą. Wtem kątem oka wychwycił ruch między drzewami. Porozumiewawczo klepnął leśniczego w ramię i wskazał palcem. Zza pni wyłoniły się nagle dwa wilki, pędzące wprost na nich.
- Wsiadaj do samochodu! Teraz! - Wydarł się Derek otwierając drzwi. Wręcz wepchnął mężczyznę do środka, trzaskając. Wyszedł w stronę zwierzyny. Dobywając z buta nóż bojowy, lekko przykucnął. Czworonogi zwolniły tempa i zrównały się ze sobą, zatrzymując dwa metry od ofiary. Ich wargi uniosły się do góry, odkrywając śnieżnobiałe kły. Jeden z nich nagle ruszył wyskakując w powietrze. Człowiek jednak przewidział ten zamiar i zdążył odskoczyć na bok. Lecące cielsko zwierzyny lekko zahaczyło o niego, nie wytrącając jednak z równowagi. To dało mu szansę na zaatakowanie drugiego. Przyklęknął na lewe kolano. Ręka trzymająca ostry przedmiot powędrowała do góry, wyginając się w łokciu poza głowę. Wyciągając na bok koniuszek języka, zmrużył jedno oko i rzucił nożem. Ostrze wbiło się idealnie między oczy wilka, w momencie kiedy ruszał do ataku. Głośny pisk wypełnił eter. Cielsko ugięło się na łapach i padło na bok. W tym momencie pierwszy z agresorów zdążył nawrócić, całą masą nacierając wprost w plecy ofiary. Impet sprawił, że oboje przetoczyli się po gruncie dobre dwa metry. Zwierz wyszedł jednak z tego zwycięsko. Trzymany za gardziel napierał w stronę szyi leżącego. Ostre zębiska siekały raz po raz powietrze, roznosząc ślinę po twarzy leśniczego. Ten jednak nie miał zamiaru odpuścić. Uświadamiając sobie, że chwyt duszący jest nieskuteczny, podciągnął kolana do klatki piersiowej. Piszczele wsunęły się gładko pod brzuch bestii. O to chodziło. Wyprostował nogi, podnosząc sierściaste cielsko do góry i przerzucając nad głową. Zyskał krótką chwilę. Wyskoczył z przykucu w stronę noża. Niestety nie zdążył wyciągnąć go z czaszki. Kolejny atak znów przyparł go do ziemi. Ściskając tym razem za pysk, miotał się. Widać u niego było przez chwilę wahanie. Jakby zastanawiał się czy to skończyć, czy szukać innego wyjścia. W końcu jednak nie wytrzymał. Oburącz ścisnął mordę i z całych sił przyciągnął do siebie. Podniósł głowę najwyżej jak mógł i nierealnie szeroko rozszerzając szczękę, wgryzł się w szyję. Głośne wycie przerodziło się w skowyt. Napięte mięśnie wilka rozluźniły się a oczy płonące agresją przygasły. Derek szarpnął do tyłu. Twarz miał całą czerwoną od krwi, w zębach zaś ściskał garść futra z grubym kawałkiem skóry. Splunął na bok i wgryzł się raz jeszcze. Usłyszał głośny chrzęst i strzał. Odsunął się i spojrzał w ranę. Wypluwająca kolejne porcje krwi dziura, po każdym uderzeniu pulsu, odsłaniała biały skrawek pękniętej kości. To był koniec. Wygramolił się spod ciężaru, otrzepując poszarpane pazurami ciuchy. W tym momencie pojawił się Dirk. Z miną jakby zobaczył ducha, chodził dookoła przyglądając się pobojowisku. Nagle zatrzymał się przy ostatnim poległym, czubkiem buta trącając pysk.
- Naćpałeś mnie czy to od tego uderzenia w tył głowy? On do jasnej cholery ma oczy normalnego człowieka?
Leśniczy nie odpowiadał. Klęcząc obok, wpychał do gardła dwa palce, wymiotując. Kiedy uznał że żołądek ma już wystarczająco pusty, podniósł do góry głowę i wycharczał.
- Przynieś mi z samochodu wody. Teraz!
- Szeryf bez słowa wypełnił prośbę. Milcząc, przyglądał się jeszcze chwilę perfekcyjnemu płukaniu gardła aż w końcu nie wytrzymał:
- Możesz mi wyjaśnić o co tu chodzi?
- Pomóż mi dojść do domu to ci wytłumaczę.
***
Derek siedział przy kominku, przyglądając się zadrapaniu na piersi. Trzy czerwone wgłębienia, rozciągające się na kilka centymetrów, nie wyglądały za dobrze. W jego dłoni pojawiła się fiolka z białym płynem. Na początku każdego śladu wycisnął kilka kropel. Spływały one wyjątkowo wolno, pozostawiając za sobą czarną smugę z której unosiła się para. Musiało sprawiać to niesamowity ból, gdyż przed całym zabiegiem wcisnął między zęby zwiniętą szmatkę, aby nie wyrządzić sobie krzywdy. Niekontrolowane skurcze mięśni wstrząsnęły całym ciałem. Zdławiony jęk bólu rozniósł się echem w jego ciele. Odczekał dwie minuty, aż specyfik przestanie działać. Rozluźnił się, wyciągnął materiał z ust. Odchylił głowę do tyłu i z zamkniętymi oczami cicho zaczął:
- Od kiedy tylko istnieją ludzie, są tajemnice, grupy, sekty i podziały. Te o których wszyscy wiedzą i te skrywane od samego początku. Likantropia, czyli zdolność przemieniania się w wilka istnieje naprawdę. Wiedzą jedynie o niej ci, co ją posiadają. To jest tak jak z opętaniem czy jasnowidzeniem. Tylko to pierwsze da się leczyć zaś drugie jest nieszkodliwe, dlatego nikt z tym wyjątkowo się nie ukrywa. Bycie wilkołakiem to coś innego. Jawne zagrożenie dla życia innych. Ujawnienie tej tajemnicy grozi śmiercią, tak samo jak i jej poznanie.
- Dlatego na ciebie polują? - Leśniczy usłyszał pytanie, jednak je zignorował.
- To nie pies rozszarpał kota barmana a Marco Garra. Najmłodszy z rodu, który po przemianie jeszcze nie jest świadomy swoich czynów.
- I nikt by go nie zauważył? W środku miasta?
- To wataha dominująca. Gdyby to oni nas zaatakowali, dawno już byśmy nie żyli.
- Czy to oni są też odpowiedzialni za śmierć dziewczyny?
- Nie do końca - Derek otworzył oczy i spojrzał na rozmówcę.
- Sprawa jest bardziej skomplikowana niż ci się wydaje, szeryfie. Zacznij jednak martwić się o swoje życie. Oni wszystko wiedzą, włącznie z tym że teraz i ty znasz ich tajemnice. - Słysząc te słowa Dirk popadł w zadumę.
- Co ja mam teraz zrobić - Wyjęczał półgłosem.
- Z tego co wiem, Antonio jest alfą - bossem wszystkich okolicznych wilkołaków. Dotychczas wszelkie sprawy załatwiali dla niego dwaj synowie - Nick i Fabio, pod przykrywką interesów. Pierwszy pozbywał się tych najsłabszych bądź nie chcących współpracować a drugi zacierał ślady. Wszystko układało się po ich myśli, do czasu aż nie powrócił ich młodszy brat Marco. Hasając nierozważnie po lesie natknął się na mnie. Od tamtego czasu próbują mnie zabić...
- Bo znasz o nich prawdę - Wtrącił Szeryf kiwając głową i ciężko wzdychając.
- A więc przy naszym pierwszym spotkaniu nie miałeś chorego na wściekliznę wilka a przemienionego człowieka? - Nie otrzymując odpowiedzi na pytanie uznał to za zgodę.
- Co się z nim stało?
- Nie żyje - Wzruszył ramionami Derek, mówiąc obojętnym głosem.
- Zginęło chore zwierze a nie człowiek, nie masz ani dowodów ani prawa mnie aresztować. Bo w końcu pod jakim zarzutem? Upolowania wilkołaka?
- No tak - Dirk przez chwile nie wiedział czy śmiać się czy płakać. Emocjonalnie stał na krawędzi załamania, nie wierząc nadal w to co dzieje się dookoła. Podniósł się z drewnianego krzesła i zaczął spacerować po pomieszczeniu obgryzając nerwowo paznokcie. Co kilka chwil zatrzymywał się w miejscu jakby wpadł na pomysł. Koniec końców przewracał jednak oczami wznawiając chód. W tym czasie leśniczy sięgnął po kubek z zielonym naparem. Upił połowę wpatrując się w okno. Gałęzie sosny tańczyły na wietrze, sypiąc kryształowym puchem na ściółkę. W tym momencie przypomniał sobie o pozostawionych na drodze ciałach. Miał przebrać się i po nie wrócić, jednak przez dezynfekcje rany całkiem o tym zapomniał.
- Ciała! - Wykrzyczał, podrywając się z miejsca i wypadając na podwórko. Wzrok natychmiast skierował w stronę miejsca walki. Niestety było za późno. Pozostały tylko czerwone plamy krwii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top