Zły sen
Z okropnym bólem głowy podniosłem się do siadu. Ostatnie co pamiętałem to Ashkore trzymający nóż przy gardle Gardienne i moment, w którym się na niego rzuciłem, by ratować ukochaną. Ze wszystkich sił starałem się przypomnieć sobie, co się działo po mojej potem, ale nie byłem w stanie.
— Obudziłeś się w końcu.
Usłyszałem obok siebie głos Ewelein i prawie podskoczyłem. Nie zauważyłem, kiedy podeszła.
— Jak się czujesz? Coś cię boli?
Dopiero teraz spostrzegłem, że jest w koszmarnym stanie i ma czerwone oczy. Zupełnie jakby długo płakała. Na ułamek sekundy moje serce przestało bić.
— Płakałaś — powiedziałem, ignorując jej pytania, a ona odwróciła wzrok.
Przełknąłem głośno ślinę i zapytałem.
— Czy Ezarel...
— Wszystko z nim w porządku — odpowiedziała, nie dając mi dokończyć. — Jest tylko trochę pokiereszowany. Jak wszyscy zresztą. Razem z Nevrą rozmawia teraz z Miiko.
Odetchnąłem z ulgą.
— A Gardienne? Gdzie ona jest?
Nie odpowiedziała, tylko kontynuowała sprawdzianie mojego stanu zdrowia.
— Ewe?
Spojrzała na mnie przepraszająco, ale uparcie milczała.
— Ewe...
Zacisnąłem dłonie w pięści, starając się nie stracić nad sobą panowania. Nieświadomie podniosłem się, ale wciąż nie odrywałem od niej wzroku. Po policzkach kobiety zaczęły płynąć nowe łzy. Na ich widok poczułem, jak coś zaciska mi się na gardle. Nie, nie, nie!
— Błagam, powiedz, że to nie jest to, co myślę. Błagam Ewe!
— Przykro mi.
Te dwa słowa sprawiły, że cały świat mi się zawalił. Bezwładnie opadłem na łóżko, kryjąc twarz w dłoniach. Zacisnąłem szczękę, starając się powstrzymać łzy, ale niewiele to pomogło. Nagle poczułem, jak elfka przytula mnie do siebie.
— Kto? — zapytałem łamiącym się głosem. Nie potrafiłem i nie chciałem nad tym zapanować.
— Ashkore. Złapali go i niedługo otrzyma, należą mu karę. —
Odsunąłem ją od siebie i podniosłem się. Rozpacz i smutek zastąpiła wściekłość, a ja pozwoliłem się jej opanować. Żądza zemsty buzowała w mojej krwi. Ignorując wołanie Ewelein ruszyłem w stronę drzwi. Tym razem nie miałem zamiaru mu odpuścić. Później będę ją opłakiwał, teraz muszę się z nim rozprawić.
— Gdzie ty idziesz? — zapytała Ewelein.
— Załatwić porachunki z mordercą Gardienne i Lanca.
Zamarła.
Spodziewałem się takiej reakcji i cieszyłem się, że nie próbuje mnie zatrzymać. Nawet jeśli to tylko przez szok.
— Valkoyn, to zły pomysł. Wciąż jesteś wyczerpany po ostatnich wydarzeniach — powiedziała.
A ja zwróciłem się w jej stronę i powiedziałem.
— Nie obchodzi mnie to! On zabił mi brata i ukochaną. A teraz ja zabiję go. — Zostawiając ją w zupełnym osłupieniu, ruszyłem do więzienia. Im niżej schodziłem, tym większy amok mnie ogarniał, nie było szans, żeby mógł mu się oprzeć. Dotarłem na miejsce, a kiedy więzień mnie zobaczył, roześmiał się i zapytał.
— Idziesz się ze mną rozprawić? Mam się bać? — Ewidentnie bawiła go ta sytuacja, a to sprawiało, że żądza zemsty jeszcze bardziej rosła.
— Otwórz jego celę — zażądałem od stojącego obok strażnika. Wiedziałem, że mam niewiele czasu. Ewelein pewnie już o wszystkim powiedziała reszcie lśniącej straży
— A-ale Miiko...
— Powiedziałem, otwórz jego celę — powiedziałem lodowatym tonem.
Przerażony chłopak wykonał moje polecenie, a ja wyciągnąłem Ashkora z celi, zerwałem jego maskę i uderzyłem go. Już miałem wyprowadzić kolejny cios, kiedy zorientowałem się, że to Lance. Puściłem go na ziemię i zatoczyłem się do tyłu, a następnie opadłem na kolana. Dotarło do mnie, że mój brat wcale nie umarł, że to on bawił się nami, że to on odebrał mi ukochaną.
— Jak mogłeś? — zapytałem, czując, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię życiową. Osoba, którą kochałem, mój rodzony brat, zabrał mi wszystko, co było dla mnie ważne. Mój brat...
— Jak mogłem, pytasz? — Podszedł do mnie i powiedział. — To nie było trudne braciszku.Jesteście bandą idiotów. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak świetnie się przy tym bawiłem.
Dopiero teraz dostrzegłem ostrze, które trzymał Lance.
— Trochę szkoda mi marnować naszą świętą krew, ale jeden osobnik w te w tamtą nic nie zmieni. — Nagle usłyszałem, odgłos schodzenia po schodach, a mój brat szepnął. — Nie martw się. Zaraz znowu będziesz ze swoją małą Gardienne i możesz być pewien, że twoi ukochani przyjaciele niedługo do was dołączą. — Nachylił się nade mną i powiedział prosto do mojego ucha — Obiecuje, że będzie bolało tylko troszkę.
Nim zdążyłem jakoś zareagować, poczułem okropny ból i w tej samej chwili obudziłem się. Byłem cały spocony i nie mogłem złapać oddechu. Powoli docierało do mnie, że to tylko mój sen. Dopiero teraz się zorientowałem, że siedzę. Musiałem się nieświadomie podnieść. Ukryłem twarz w dłoniach. Nie miałem koszmarów od... Sam nie wiem od jak dawna. Ostatni, jaki pamiętam, był za czasów mojego dzieciństwa. Nagle poczułem, jak ktoś mnie przytula. Gardienne. Prawie zapomniałem, że tu jest.
— Valkoyn? Coś się stało? Strasznie krzyczałeś — powiedziała, opierając policzek na moim barku.
Naprawdę krzyczałem? Nie zdawałem sobie z tego sprawy... Spojrzałem na nią i wymusiłem uspokajający uśmiech, ale chyba mi się to nie udało, bo patrzyła na mnie podejrzliwie.
— Nic się nie stało. To tylko sen. Przepraszam, że cię obudziłem.
— Valkoyn, wiesz, że nie odpuszczę. Proszę, powiedz mi, co się dzieje.
Westchnąłem. To było oczywiste, że nie odpuści.
— Właściwie nie wiem jak to dokładnie wyjaśnić. W moim koszmarze... Byłaś martwa... Przeze mnie. Nie zdołałem cię uratować. Byłem zbyt słaby, by to zrobić. Jestem za słaby, by cię ochronić. — Poczułem, że bierze moją twarz w dłonie i zmusza, bym na nią spojrzał. Uśmiechała się delikatnie, a potem powiedziała.
— Nie jesteś za słaby, by mnie chronić. Przecież już tyle razy mnie uratowałeś. Gdyby nie ty to już dawno by mnie tu nie było. Jesteś moim bohaterem, kochanie. — Po tych słowach pocałowała mnie i mocno się do mnie przytuliła.
Lekko uniosłem kąciki ust w niemrawym uśmiechu. Cudownie było to usłyszeć z jej ust.
— Ale to nie wszystko. Potem kiedy dowiedziałem się, kto mi cię odebrał. Ruszyłem do więzienia, mimo protestów Ewelein, która chciała mnie zatrzymać, by się z nim rozprawić. Bo ta sama osoba odebrała mi brata. Ashkore siedział w celi i śmiał się ze mnie. Wydawało mi się, że bawiła go ta sytuacja. Nie zważając na konsekwencje, wyciągnąłem go z celi — mówiłem praktycznie bez uczuciowo. Czułem na sobie przerażone spojrzenie Gardienne, ale nie przerywałem — zerwałem jego maskę i wyprowadziłem pierwszy cios. Zanim wykonałem kolejny, zorientowałem się, że to Lance.
Gardienne wydała z siebie zduszony okrzyk, a ja kontynuowałem.
— Mój brat, którego uznałem za zmarłego i po którego stracie zamknąłem się w sobie. Stał przede mną i śmiał mi się prosto w twarz. Mój rodzony brat bawił się kosztem moim i reszty straży. Bez mrugnięcia okiem patrzył, jak się załamuję. Najpierw odebrał mi siebie, a potem ciebie. — Zamilkłem na chwilę. Nie byłem w stanie dalej mówić.
— Och kochanie. Tak mi przykro — powiedziała, siadając mi na kolanach i mocno do siebie przytulając.
— To nie wszystko — powiedziałem, a potem wróciłem do opowiadania mojego snu — Nazwał nas bandą idiotów, z którymi wyśmienicie się bawił, grając z nami w kotka i myszkę. Pod koniec stwierdził, że szkoda mu naszej świętej krwi, stwierdził jednak, że jeden osobnik i tak nic nie zmieni. Na koniec dodał, że niedługo do ciebie wrócę, a zaraz potem dołączą do nas nasi przyjaciele i zabił mnie, przez co się obudziłem.— Dopiero teraz dosięgnęły mnie emocje. Dotarło do mnie, co tak naprawdę mi się śniło. Ukryłem twarz w szyi Gardienne i zaciągnąłem się jej cudnym zapachem. Jej obecność tak kojąco na mnie działa.
— To był tylko sen skarbie. To się nigdy nie stanie.
— Wiem, ale mimo wszystko to bardzo mocno mną wstrząsnęło. Od bardzo dawna nie miewałem koszmarów, a ten... Ten był okropny i tak bardzo realistyczny, że pomyliłem go z jawą. — Czułem jak Gardienne głaszcze mnie po głowie i szepce uspokajające słowa do mojego ucha. Ciągle powtarzałem sobie, że to, co widziałem we śnie, jest zupełnie nierealne. W końcu po moim bracie zostało tylko trochę krwi i szczątki jego chowańca... Tylko trochę krwi? A co jeśli... Co, jeśli to prawda? Co, jeśli Lance wciąż żyje i jest zamaskowanym mężczyzną? W końcu nie znaleźli jego ciała, a Miiko nie mogła się z nim skontaktować... W dodatku Ashkore wydaje się znać Kwaterę jak własną kieszeń. Ale... To nie możliwe prawda? Lance by mi tego nie zrobił.
— Valkoyn? Valkoyn?! Valkoyn!
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Gardienne mnie woła. Spojrzałem na nią, a ona zapytała.
— Co się dzieje? W ogóle nie kontaktowałeś przez chwilę.
— Zamyśliłem się. Ten sen nie daje mi spokoju. Skąd w mojej głowie wziął się taki pomysł. Przecież Lance nie żyje. — "On nie żyje, pamiętaj o tym Valkoyn. Mój brat nie żyje" - powtarzałem w myślach w kółko, zupełnie jakby to był ostatni sposób na zachowanie zdrowych zmysłów.
— Sny są odbiciem naszych najskrytszych pragnień i strachów. Czasem zupełnie nierealnych. Czasem są również wywołane traumą z przeszłości. Nie ma się czym przejmować. To był tylko zły sen. Sen, który nigdy się nie zrealizuje.
Skinąłem głową, a potem mocno ją obejmując, ułożyłem się na poduszkach. Mimo zapewnień Gardienne, że to kompletnie nielogiczny przebieg zdarzeń, to wciąż miałem w głowie fakt braku ciała Lanca. To nie dawało mi spokoju, mimo że było to niemożliwe. Nie potrafiłem przestać o tym myśleć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top