Prawie pocałunek
Razem z Gardienne czekaliśmy na spadające gwiazdy. To nie było w moim stylu, ale zrobiłbym wszystko, żeby spędzić z nią trochę czasu. Bardzo się cieszyłem, że wybrała mnie i postanowiłem dołożyć wszelkich starań, żeby nie żałowała wyboru. Trzymałem ją w ramionach, jednak wciąż pragnąłem być jeszcze bliżej niej. W końcu zaczął się gwiezdny pokaz. Pierwsze życzenie, jakie przyszło mi do głowy? Pocałować Gardienne. Ale nie tak jak przy sprawie z eliksirem. Chciałbym, żeby ona pragnęła tego tak samo, jak ja. Od początku do końca. Chciałbym, móc znowu zasmakować jej słodkich ust. Nigdy nie zapomnę tego momentu, kiedy jeszcze nie wiedziała, co chcę zrobić i odwzajemniła pocałunek. Do tej pory mam dreszcze na myśl o tym. Ale teraz nie mogę na to liczyć. Gardienne nigdy nie pozwoli mi zbliżyć się do siebie na tyle, żebym mógł ją pocałować. Nie pozwoli mi się kochać. Nie powinienem nawet o tym myśleć, ale to silniejsze, nie potrafię tego w sobie powstrzymać i nie chcę tego powstrzymywać. Chcę ufać tej drobnej cząstce mnie, która mówi mi, że gdybym nic dla niej nie znaczył, to traktowałaby mnie zupełnie inaczej. Kiedy ostatnia gwiazda zniknęła, powiedziałem.
— Może to nie w moim stylu, ale bardzo mi się podobało.
— Tak. To było piękne.
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.
— Pomyślałaś jakieś życzenie?
— Nie. A ty jakie miałeś?
— Nie mogę ci powiedzieć, bo się nie spełni — "A poza tym zdenerwujesz się na mnie." — Mam nadzieję, że miło spędziłaś ten wieczór.
— Oczywiście, że tak — odpowiedziała i pocałowała mnie w policzek. Zaśmiałem się, po części się spełniło. — To było twoim życzeniem?
— Mniej więcej — odpowiedziałem, Gardienne objęła mnie za szyję, a ja ułożyłem dłonie na jej tali. Przez chwilę przypatrywała mi się intensywne, a potem zapytała.
— Bardziej mniej czy więcej?
Zerknąłem na jej usta i przełknąłem ślinę. Zachichotała.
— Chyba już wiem. — Przybliżyła się do mnie jeszcze bardziej. Uśmiechnąłem się i też zacząłem do niej zbliżać. Już czułem jej oddech na twarzy, kiedy rozległ się okropny huk — Co to było?
Pojawiły się różowe błyskawice, a wybuchy powtarzały się. Nagle zrozumiałem, co się dzieje.
— Ktoś atakuje KG! Musimy iść. — Świetnie. Jakby ten ktoś nie mógł zaczekać jeszcze minuty. Pomyślałem wściekły i razem z Gardienne pobiegliśmy w stronę KG.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top