Zły sen v1.0
Obudziłem się z potwornym bólem głowy, nie miałem, pojęcia co się stało, ani gdzie jestem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że jestem w lochach kwatery. Z pomocą mocy mojej rasy starałem się rozwalić celę, ale na marne.
— Nie wysilaj się za bardzo, zdrajco.
Usłyszałem znajomy mi głos i momentalnie zamarłem. Gardienne... Tylko, nie ona. Nie w taki sposób. Spojrzałem na nią błagalnie. Nie potrafiłem znieść nienawiści, jaka zastąpiła czułość w jej głosie, gdy się do mnie zwracała. A ukryta w nim nuta smutku, sprawiała, że mojej serce pękało. Nigdy nie chciałem by cierpiała przeze mnie.
— O czym ty mówisz najdroższa?
Prychnęła pogardliwie i powiedziała.
— Myślałeś, że nie odkryjemy, że współpracujesz z Ashkorem? Nie jesteśmy idiotami, za jakich nas miałeś.
Serce na chwilę przestało mi bić.
— Nie chciałem, żebyś dowiedziała się o tym w ten sposób. Przepraszam, że nie byłem wobec ciebie szczery na wszystkich płaszczyznach, ale nigdy nie kłamałem, gdy mówiłem, że cię kocham — powiedziałem, spoglądając jej głęboko w oczy. Roześmiała się, ale to nie był pozytywny śmiech.
— I ty myślisz, że ja w to uwierzę? Nie jestem naiwna
Zanim zdążyłem, jakoś zareagować wyszła z lochów. Ukryłem twarz w dłoniach, by na spokojnie wszystko przemyśleć. Cela musiała być chroniona jakimś pradawnym zaklęciem, cała straż wiedziała o moim spisku i zapewne też o moim kłamstwie co do rasy. Mimo mojej sytuacji doskonale wiedziałem, że wyjdę z tego bez szwanku. Przecież oni wciąż są bandą idiotów, a odkrycie mojej tajemnicy to tylko chwila szczęścia i mojej nieuwagi. Ale mimo pewności, że uratuję skórę, bolał mnie fakt, że straciłem Gardienne. Naprawdę ją kochałem i czułem się dobrze w jej towarzystwie. Ufałem jej i byłem w stanie zdradzić wszelkie tajemnice, bo wiedziałem, że poszłaby za mną, ale w tym wypadku... Miała mnie za zdrajcę i kogoś, komu nie można ufać. Nagle usłyszałem kroki. Do lochów zeszła cała Lśniąca Straż z Miiko na czele. Wśród nich dostrzegłem również Gardienne. Nie odwzajemniła mojego wzroku, więc przeniosłem go na kitsune, z której mimiki nie byłem w stanie nic wyczytać.
— Deamonie.
Skrzywiłem się na to, ale milczałem.
— Okłamałeś nas wszystkich i złamałeś przysięgę. Nie masz prawa nazywać się jednym z nas. Decyzja o twojej egzekucji została podjęta. Jutro o świcie nie będzie cię już na tym świecie.
Wytrzeszczyłem oczy. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego.Spojrzałem na wszystkich po kolei. Valkoyn miał swoją typową minę, Ezarel patrzył na mnie z odrazą, a wzrok Nevry... Gdyby spojrzenie mogło zabijać, nie trzeba byłoby czekać do świtu z moim straceniem. Ykhar łkała w ramionach Kero, a on sam patrzył na mnie ze smutkiem i niedowierzaniem. A Gardienne? Moja piękna ukochana patrzyła na mnie z obrzydzeniem, pomieszanym ze smutkiem.
— Gardienne, błagam. Musisz mi uwierzyć. Kocham cię. Proszę, nie pozwól im mnie zabić.
Pokręciła przecząco głową, a potem tuląc się do ramienia Valkoyna powiedziała.
— Już nigdy Ci nie zaufam, zdrajco. I nie mam zamiaru powstrzymywać ich przed egzekucją. Dostaniesz to, na co zasłużyłeś.
Otworzyłem usta, chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale ona warknęła
— Milcz! Nie chcę cię więcej słuchać.
Następnie wszyscy powoli zaczęli opuszczać lochy. Kiedy zostałem sam, nad moim ciałem zapanowała wściekłość. Wszystko poszło nie tak, jak powinno. Wrzeszczałem, uderzałem i kopałem w ściany celi, ale na marne. Zaklęcia działało doskonale. W końcu opadłem bez sił na podłogę celi. Przegrałem wszystko... O świcie wywleczono mnie z celi, ale ja nie miałem zamiaru ułatwić im tego zadania. Mimo wyczerpania szarpałem się z całych sił. W końcu jednak znalazłem się na targu. Skrępowany i upokorzony. Ostatni raz spojrzałem na Gardienne błagalnym wzrokiem, ale ona odwróciła się ode mnie. Nie miałem już po co walczyć. Poddałem się.
— Ty Leiftanie, zostajesz skazany na karę śmierci, za zdradę straży — powiedziała doniosłym głosem Miiko.
Potem usłyszałem świst powietrza i nagle obudziłem się. Byłem w swoim pokoju, a obok mnie leżała Gardienne. Wypuściłem ze świstem powietrze, uświadamiając sobie, że to tylko zły sen. Dopiero czując nerwowy ruch po mojej prawej, zdałem sobie sprawę z tego, że obudziłem Gardienne, która uniosła się lekko i wtuliła we mnie. Zerknąłem na nią i w głowie pojawiła mi się natrętna myśl, że gdyby się dowiedziała prawdy o mnie, to zareagowałaby tak samo, jak w moim śnie, ale szybko ją od siebie odrzuciłem. Za bardzo mnie kocha, żeby to zrobić.
— Wszystko w porządku? — wymruczała moja ukochana, trącając nosem moją szyję i tym samym wyciągając mnie z zadumy.
— Tak, to po prostu był zły sen — powiedziałem wymijająco.
— Powiesz mi, co ci się śniło? Ulży ci, jak to z siebie zrzucisz.
Poczułem na sobie jej wzrok. Westchnąłem cicho, wiedziałem, że nie odpuści, ale jednocześnie nie mogłem powiedzieć jej całej prawdy. Źle się czułem, z tym że wykorzystuję jej naiwność, kocham ją i chciałbym być z nią całkowicie szczery, ale nie zrozumiałaby. Spojrzałem na nią i zacząłem się zastanawiać co jej powiedzieć. Musiałem wymyślić coś, co jeszcze bardziej przeciągnie ją na swoją stronę, a ta sytuacja była idealną okazją do tego, idealną okazją, by osłabić jej relacje ze strażą. Podniosłem się do siadu i zerknąłem na nią, a ona nie spuszczając ze mnie wzroku, również usiadła.
— Śniło mi się, że zdrajca się ujawnił i skrzywdził cię, a ja nie mogłem nic zrobić, żeby cię uratować — powiedziałem, ukrywając twarz w dłoniach. — Musiałem słuchać, jak prosisz swojego najlepszego przyjaciela o litość.
Poczułem, że zesztywniała. Wiedziała, kogo miałem na myśli.
— To było straszne patrzeć na twoją śmierć. — Opuściłem dłonie i mocno się do niej przytuliłem. — Ten sen był tak realny, że naprawdę myślałem, że cię straciłem. — Niespodziewanie przeszedł mnie zimny dreszcz, kiedy uświadomiłem sobie, że rzeczywiście mogę ją kiedyś stracić.
Delikatnie pogłaskała mnie po głowie i szeptała uspokajające słowa.
— Dziękuję, że przy mnie jesteś — wyszeptałem. Miałem potworne wyrzuty sumienia, ale robiłem to dla naszego dobra. Kiedy razem z Ashkorem przejmiemy władzę nad Eldaryą, w końcu będę mógł być prawdziwym sobą i nic nie będzie groziło Gardienne. Cały czas odrzucałem od siebie możliwość braku akceptacji ze strony Gardienne. Jesteśmy dla siebie stworzeni, tak samo, jak ja do władzy i będziemy razem już do końca naszego życia.
— Zawsze będę, kochanie — odsunęła mnie lekko od siebie i pocałowała.
Uśmiechnąłem się i odwzajemniłem pocałunek, który powoli zacząłem pogłębiać. Kiedy się ode mnie odsunęła, miała dziwny wyraz twarzy.
— Coś się stało? — zapytałem, dotykając jej policzka i delikatnie ją po nim głaszcząc.
— Powiedziałeś, że w twoim śnie Valkoyn mnie skrzywdził. Myślisz, że... Że on... — jąkała się.
— Zastanawiasz się, czy go podejrzewam?
Skinęła głową, a ja w duchu uśmiechnąłem się. Czyli jednak udało mi się to, co planowałem.
— Nie wiem, ale... Nie ufam mu Gardienne i chciałbym, żebyś spędzała z nim mniej czasu, martwię się i nie chcę cię tracić. Nie zniósłbym tego. — Ująłem jej twarz w dłonie i powiedziałem. — Obiecaj mi, że ograniczysz z nim kontakty. Proszę. — Patrzyłem jej głęboko w oczy, starając się być jak najbardziej przekonujący w roli zmartwionego ukochanego, którym po części byłem.
— Dobrze — powiedziała po chwili, a ja ledwo powstrzymałem się od zwycięskiego uśmiechu. Pocałowałem ją w czubek nosa i mocno do siebie przytuliłem.
— Dziękuję. Teraz będę o wiele spokojniejszy. — Ponownie ułożyliśmy się na moim łóżku. Po chwili Gardienne zasnęła, a ja w końcu szeroko się uśmiechnąłem. Wszystko szło tak łatwo, straż nic nie podejrzewała, kobieta, którą kocham i która kocha mnie, jest u mego boku, całkowicie mi oddana i bezkrytycznie podchodząca do wszystkich moich czynów. Co w takiej sytuacji mogłoby pójść nie tak? Nic. Wszystko będzie idealne. — Już niedługo, będę panem Eldaryi, z mą panią u mego boku — powiedziałem cicho i ucałowałem leżącą obok mnie dziewczynę w czubek głowy. — Moja mała naiwna Gardienne. — Ponownie się uśmiechnąłem i zamknąłem oczy, zapadając w głęboki sen. Tym razem już nie dręczyły mnie koszmary.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top