83. |Opowieść o Królu Zakarym oraz Królowej Karolinie|
Prawdziwy tytuł: „I wtedy przyleciał smok i wyruchał ci matkę".
Następują zmiany lore, więc rozdziały z ☑️ są zmienione.
Najwyższe zmiany to:
- wiek Karol (ma 18 lat, 13 stycznia 1998)
- wiek Błękitka (169 lat, 6 lipca 1847)
- w rozdziale nr 1 nie chciała jechać do cyrku, bo miała rekrutacje z jadowitymi
- trzeba pozbyć się moich znajomych, z którymi nie mam kontaktu (7 postaci, których i tak nie pamiętacie)
- Będzie całkowita renowacja Blanki, bo trochę cringe, ale szczegóły będą pod tym w chuj długim rozdziale
- tak, przypadkowo Błękitek to wujek Karol, 👏 dlatego trzeba to unicestwić (wstępnie siostry będą tylko dobrymi przyjaciółkami)
Zmiany będą dodawać sensowne informacje, by nie było kilku wersji jednego oraz ortografii
See ya
Wracałam do domu samochodem Błękitka. Nie odzywaliśmy się do siebie, byłaby całkowita cisza między nami, gdyby nie głośna rozmowa Jasona z Papetem, którzy nadal byli w swoich młodzieńczych wersjach. Czułam się nieswojo z tym wszystkim. Nie sądziłam, że oni mogą się do czegoś takiego posunąć. Dlaczego tego nie zauważyłam? Aż w takich chmurach byłam, by nie dostrzec tego podobieństwa? Patrzyłam przez okno, bo nie mogłam znieść jego widoku. Nawet kątem oka nie chciałam go widzieć. Wstydziłam się, że on pod osłoną maski o mnie dbał, a ja o niczym nie wiedziałam. Myślałam tyle złych rzeczy o nim, a teraz mam wrażenie, że on o tym wszystkim wie. Nerwowo strzelałam palcami, aby się czymś zająć, by ta podróż mi bardzo szybko minęła. Jedyne co chciałam, to na podjeździe wybiec z pojazdu, schować się w pokoju i już nigdy z niego nie wychodzić. Czułam, jakbym w głowie miała spam informacji, których nie byłam w stanie tak szybko przetworzyć. To miejsce nie było do tego odpowiednie. Już się niecierpliwiłam, ale w końcu stanęliśmy przy naszym starym domu.
- Muszę Jackowi pokazać nasze zdjęcia! - Zaśmiał się Jason, wychodząc z pojazdu, a po nim od razu wysiadł Papyt. Ja nie wiedziałam, jak się zachować, a nie chciałam zostawać z nim sam na sam. Także szybko opuściłam pojazd, by szybko wbiec do tego domu, minąć zebrę w przejściu i zamknąć się w łazience.
To na razie jedyne bezpieczne miejsce. Ciężko westchnęłam, czując, że w końcu mogę oddychać. Ich towarzystwo mnie wręcz gniotło. Spojrzałam w lustro, na moją sukienkę od Harrego. Miałam ochotę ją pociąć nożem albo nożyczkami, lub po prostu ją rozszarpać. Oszukał mnie, a myślałam, że mogę z nim sobie ułożyć życie. Jednak chciał mnie tylko wykorzystać, a ja nie wiem, dlaczego. Teraz jestem znowu u mojego ex, ale nie jestem pewna, czy chce do niego wracać... Chociaż, nikt nie mówi, że musimy. Przyda nam się przerwa od tych wszystkich walk o zazdrość. Albo zostaniemy przyjaciółmi, tak po prostu. Na tą myśl się delikatnie uśmiechnęłam, a potem z torby wyjebałam ubrania, w których przyszłam na ten głupi bal. Nie chciałam tej sukni mieć na sobie ani chwili dłużej. Gdy już się przebrałam, to próbowałam coś znaleźć w tej łazience, ale nic ostrego nie mogłam znaleźć. Westchnęłam rozczarowana siadając na podłodze. Własnoręcznie zaczęłam zrywać każdą pierdoloną ozdobę z tej beznadziejnej kiecki. Mam nadzieje, że on dużo za to zapłacił... W sumie jego stary to demon pierwszy, więc pewnie nic go nie kosztuję... Ale mam nadzieje, że to było z jego kieszonkowego i ma jakiś limit. Niech ma ten wredny manipulator. Przeklinałam go w myślach, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Czego!? - Wykrzyczałam dalej mając w głowię twarz tego oszusta. Wtem wszedł do mojego pokoju/łazienki Papyt. Ja... Ja chyba nie umiem zamykać drzwi. Chłopak usiadł naprzeciwko mnie.
- Pomóc ci drzeć te szmatę? - Zapytał, a ja szybko pokiwałam głową. Podał mi nożyczki i wspólnie zaczęliśmy wycinać wzorki. - Wiesz, zapewne nie ogarniasz co się stało. - Zaczął, a ja tylko smętnie znowu pokiwałam głową. W głębi duszy liczyłam na to, że wszystko mi wyjaśni. - Błękitek nam opowiedział co się stało z Harrym i później... Wiem, że magicznie nie będzie jak dawniej... Ale chyba się znowu dogadacie, a jak nie, to nie trzymamy cię tu na siłę, a wcześniej wyglądało, jakbyś nie chciała nas opuszczać...
- To wy mnie opuściliście. - Burknęłam.
- Tak, tak. Byliśmy źli, wiesz... Męska solidarność. Jednak zaimponowałaś nam swoim powrotem...
- Nie wszystkim...
- Karuś, kurwa, ja wiem. Wszyscy wiemy, że Candy to idiota. Każdego, którego zapytasz to potwierdzi. Poza tym, jego pierwsza miłość go udusiła, także nie umie w kobiety. - Mówił bardzo szybko wycinając jakieś wzorki na tym materiale, a ja tylko patrzyłam, czy sobie zaraz nie utnie palców. - Nie o tym chciałem gadać! Jesteś wyjątkowa pod tym kątem, że możesz zasilać innych, ale w taki mocniejszy i szczególny sposób. I to jest problem...
- Co? Jak to? - To akurat mnie zaciekawiło.
- Zasilałaś Harry'ego swoim strachem, bo jesteś tym wyjątkowym demonem. Także chciał zawrzeć z tobą pakt w tą noc, abyś go nie opuściła, tylko zasilała. Od razu jak Błękitek dostał twój list, to znalazł cię w domu Harrego. On cię zrzucał z dachu, a potem od razu cofał, abyś o tym nie wiedziała. Wiesz, bała się i zapomniała. To samo zrobił z Candym, gdy po ciebie przyszedł, więc musieliśmy wymyśleć coś innego, by cię odbić. - Opowiadał, a ja czułam się jeszcze gorzej. On przyszedł po mnie, ale przez Harrego myślałam, że tego nie zrobił. Potem opowiadał mi o tym, jak to przebiegała ich zamiana w młodych ludzi, i że miałam okazje rozmawiać z Zakarym, który właśnie tak wyglądał za życia. Ten moment mnie chyba najbardziej dotknął, bo miałam w głowię naszą krótką rozmowę. Aż mi zabrakło powietrza, gdy sobie to przypomniałam. Chłopak tak długo opowiadał, aż nie wrócił do swojego normalnego wyglądu. Wtedy stwierdził, że powinniśmy iść spać. Wstaliśmy zostawiając fragmenty mojej sukienki na podłodze.
W salonie spotkałam śpiącego Błękitka, który w ręku miał pustą butelkę po wódce.
- Zdecydowanie za dużo zaczął pić. - Mruknął Papyt, zabierając śpiącego Jasona. - Zabiorę go na górę, a ty zajmij sobie miejsce gdziekolwiek chcesz. - Po tych słowach zniknął na schodach. Teraz mogłabym pójść i iść w końcu spać, ale nie byłam śpiąca, a w emocjach. Stałam tak w ciemnym pokoju, zastanawiając się co powinnam począć. Spojrzałam na Candyego, na butelkę, którą ledwo trzymał. Westchnęłam ciężko zabierając mu ją z ręki. Zastanawiałam się, czy wypił ją całą? Czy może zaczął, gdy była połowa? Przez chwilę tak dumałam, ale potem w złości i emocjach roztrzaskałam mu ją na głowię z dość głośnym krzykiem, a po incydencie zrobiłam się niewidzialna.
- Co jest!? - Ocknął się, trzymając się za głowę. Ja tylko patrzyłam, na jego delikatnie żarzące się włosy, które oświetlały jego kolorową krew, która powoli spływała z jego głowy. On tylko rozejrzał się dookoła, a potem dalej poszedł spać w szkle. Ja wiem, że to nie sprawi, że będę mniej zła, ale... Należało mu się.
~*~
Rano do domu zawiózł nas Jack, bo Błękitek nie był w stanie prowadzić. Bolała go głowa w środku i na zewnątrz dzięki mnie. Nie konsultowałam tego z nim, ale postanowiłam zostać tydzień w domu. Nie chciałam widzieć nikogo z mojej klasy, a tym bardziej samego Harrego. Potrzebowałam samotności, by wszystko skleić w jakąś sensowną całości. Pierwszego dnia leżałam w swoim już oficjalnym pokoju, który niegdyś należał do wampira. Byłam ciekawa, gdzie on się teraz znajduje i czemu tak nagle nas opuścił, może gdyby był na miejscu, to by pomógł mi wykopać Darie zza drzwi. Nie prosiłabym wtedy Harrego o tę przysługę, wtedy on by nie udawał miłego, by mnie zniewolić. To tak abstrakcyjnie brzmi: „Harry próbował mnie zniewolić, bym dawała mu swoją energię". Jaki to w ogóle rodzaj absurdu. Przerywałam oglądanie Tic Toka zastanawiając się nad tym jakim kutasem jest Harry, jeszcze pojawiły się myśli o rezygnacji z posady wice, by ograniczyć z nim kontakt. Chyba, że będę z nim pracować na ciągłej włączonej niewidzialności. To brzmi jak plan, ale jak bardzo męczący plan. Wstałam z łóżka o osiemnastej, z wielką ochotę na pizzę. Także korzystając z niewidzialności weszłam do salonu, gdzie leżał rozwalony Candy, który patrzył w sufit z niesamowitym skupieniem. Zabrałam jego portfel, który od tak leżał na szafce, lecz nagle poczułam, że obrócił wzrok w tym kierunku. Jednak po paru sekundach wrócił do oglądania sufitu. Oznacza to jego niepisaną zgodę.
Wróciłam do domu z pudełkiem i siatką słodyczy z Lidla, a portfel rzuciłam gdzieś w kierunku tej szafy, gdzie on pierwotnie leżał.
Wróciłam do oglądania głupich filmów o kotach, lecz wtem poczułam dziwny zapach z dworu. Postanowiłam to olać, ale zza okna mogłam dostrzec kłęby dymu. Niechętnie się podniosłam by zajrzeć co się dzieje. Na podwórku stał Błękitek, który... Spalał swoje własne łóżko wraz z pościel? Czyżby on pozbywał się pozostałości po Darii? Głęboko w to wierzyłam, patrząc w te jasno czerwone płomienie. One powinny się palić potężniejszym ogniem, by ta durna powłoka już nigdy, nigdy, nigdy nie wróciła. Gdy o tym pomyślałam, to nagle płomienie zmieniły kolor na delikatnie zielony, przechodząc na niebieski, a kończąc na fioletowym. Właściciel płomieni również zmienił kolor na fioletowy, lecz nie zwrócił na to od razu uwagi. Dopiero po chwili obrócił się w kierunku mojego okna, by spojrzeć w nie ze zdziwieniem, połączonym strachem, jednak zdążyłam użyć swojej mocy niewidzialności, także nie było możliwości by mnie zauważył. Wpatrywał się w moje okno, dopóki nie wrócił do swojego błękitu.
Tak minął dzień pierwszy, ale on złączył się z drugim. Gdyż kończy się dla mnie wtedy, gdy pójdę spać. Po całej nocy czytanie fanficion o gejowych wampirach ku chwale Marco, poszłam spać około godziny ósmej, a sekundę przed pójściem spać usłyszałam, jak Błękitek zatrzaskuje drzwi idąc do pracy. Dobry poniedziałek jest tylko wtedy, gdy zostaje się w domu.
Obudziłam się wraz z ponownym trzaśnięciem drzwi. Idealnie osiem godzin, jednak pospałabym jeszcze chwile.
I tak minął dzień drugi mojego urlopu od życia, w dniu trzecim obudziłam się o szóstej. Byłam wyjątkowo wyspana, tak bardzo, że nie miałam ochoty leżeć oni chwili dłużej. Wstałam więc, by iść do kuchni, znowu byłam głodna i miałam dziwną zachciankę na kawę z cynamonem. Także wstawiłam czajnik na wodę oraz wodę na czajnik, by zrobić sobie największą kawę na świecie, z pełną świadomością, że wypije tylko dwa łyki. Jednak w żadnej szafce nie było cynamonu, co mnie zszokowało, choć to było do przewidzenia, bo na chuja nam cynamon. Moja ciocia by miała, ale Candy nie jest moją ciocią. Jednak mnie to nie powstrzyma przed zrobieniem kawy, użyje czegoś innego... Na przykład jego kawy w ziarenkach. Cały worek ziarenek! Pachniała bardzo... Dziwnie, gorzko? Ale może właśnie w taki sposób pachnie prawdziwa kawa. Słyszałam, że kawa jest naturalnie kwaśna, więc ususzona ma swój aromat. Gdy czajnik zaczął brzęczeć, to postanowiłam na niego jeszcze chwile popatrzeć, by może zbudzić tego potwora ze snu. Jednak, gdy ten dźwięk zaczął mnie wkurzać to finalnie zdjęłam go z gazu. Do wielkiej metalowej miski wsypałam parę łyżek kawy, by to wszystko zalać parującą wodą. Byłam bardzo zdziwiona, gdy kawa nie robiła się brązowa, ale pewnie to urok prawdziwych ziaren.
- Karolino, dlaczego zalałaś pieprz wrzątkiem? - Podniosłam wzrok, na Candy'ego, który załamany i ciut zdezorientowany zaczął mi się przyglądać. To była pora by się ulotnić, więc niewidzialna pobiegłam do pokoju, wcześniej kradnąc portfel, który nadal leżał na podłodze. Jestem zbyt zajęta układaniem swojego życia, by uczyć się przyrządzać prawdziwą kawę. Na piżamę założyłam kurtkę i pognałam do miasta. Po paru minutach, a raczej kilkudziesięciu moje stopy, na których były puchowe kapcie spoczęły na kafelkach luksusowej restauracji.
- Kawę proszę. - Mruknęłam do pani z maka. - Mrożoną!
To właśnie było mi potrzebne, zimno, totalne ochłodzenie moich uczuć. Może i marzeń... Usiadłam przed tym żółtym stoliczkiem z promocjami. Przejrzałam ich ofertę i prawie od razu zainstalowałam aplikacje maka (polecam, mam frytki i kawę za free). You crazy son of a bitch I'm in. Kawa była dobra, bo nie skupiłam się na smaku, a na kostkach lodu, które miały mnie ochłodzić po pierwszej pełnej rozmowie z Candym. To było za wcześnie na konfrontacje. Jeszcze nie ułożyłam sobie w głowie scenariuszu. Mam się obrazić czy przebaczyć? W sumie obrażona już jestem, a więc część moich planów została już spełniona. Hmm... Ale co teraz? Wyszłam z restauracji teatralnie i z wyrzutem wyrzucając kubek do kosza z papierem. Kubek był plastikowy, ale moja dramatyczna sytuacja nie pozwala mi na chwile dobroci dla żółwi. Może to chodziło o słomki...? Poszłam dalej w miasto mimo to, że była godzina siódma. Pewnie po tym czasie moja kawa byłaby gotowa, ale musiał mi przerwać, świdrując mnie swoim wzrokiem. Zła postanowiłam zdradzić kogoś innego jako symbol zdrady Błękitka. Weszłam do KFC zamówić by frytki, tak, wole stąd. To nie tak, że Mac ma lepsze, mam to gdzieś. Ten dzień ledwo się zaczął, a już miał w sobie masę symboliki. Jednak nudzi mi się! Plus muszę wziąć naukę z przeszłości, więc papierowy papierek wyrzuciłam do pojemnika na plastik. To symbol mojego buntu, by zmienić życie na lepsze. Tylko nie wiem jak, ale za to wiem, że moje kapcie są całe w błocie.
Dzień czwarty. Obudziłam się tym razem o siódmej, połowa mojego urlopu. Na razie doszłam do wniosku, że mi się nudzi. To nasunęły pewne wnioski... Jestem uzależniona od pracowitych dni, pełnych wrażeń, ale potrzebuje tego urlopu jak nic innego. Jednak... Muszę jakoś się dogadać z moim współlokatorem, a wiem, że wstaje mniej więcej o tej porze, także mogę z nim pogadać. Mogę... A gdy otworzyłam oczy była godzina dwunasta. Może i próbuje zmienić swoje życie na lepsze, ale do wczesnego wstawania nigdy się nie przyzwyczaję. Mam cały dom dla siebie. Wyszłam z pokoju, przyciągając się jak w filmach... Albo robili to do okna? Mniejsza, rozejrzałam się dookoła. Ludzie, tu nikogo nie ma. I tak oto nastał etap rezygnacji. Najchętniej, to bym w tym momencie poszła do szkoły i skopała dupę Harremu, ale nie na tym polega urlop. Gdzie moje drinki z palemką! Jest listopad, czyli za dwa miesiące mam urodziny! Gdzie prezenty? Prezenty... Ciekawe, czy Candy kupił sobie nowe łóżko, skoro jego portfel wpadł w moje ręce. Powolnym krokiem skierowałam się do jego, naszego byłego pokoju. W środku było nowe łóżko.
- Wow, ale jak on to zrobił? - Zapytałam sama siebie, gdyż przecież nie istnieje możliwość by mógł płacić inaczej. On jest jednak jakiś magiczny, nie podobają mi się czary, jakie on odprawia. Nowa pościel, ładna... Granatowa w jakieś słoneczniki, co to kurwa jest. Nie jest jebanym Vincentem van Goghiem, by spać w morskiej fali słoneczników. Obrażona jego postawą zdjęłam poszewki i... I już miałam zamiar ją wyrzuć przez okno, ale wtedy będzie mogło to wrócić. Musiałam działać mądrze. Wyszłam z domu, a z szopy wyjęłam łopatę. To właśnie spotyka ludzi, którzy myślą, że mogą kreatywnie spać!
- Karol, dlaczego zakopujesz moją kołdrę? - Poginam chyżo, znowu była pora uciekać.
Jednak wiedziałam, że nie mogę uciekać przed nim wiecznie. To nie było kompletnie w moim stylu, ja zawsze patrzę na swojego wroga z głową podniesioną... A on nie jest wrogiem, więc tym bardziej powinnam mieć luz.
Dzień piąty, wstałam o godzinie dziesiątej, ale tym razem postanowiłam inaczej spędzić ten dzień, jakkolwiek produktywnie.
- Ale jak? - Zapytałam sama siebie. Pomyślmy o przyszłości. Najpierw będę musiała się pogodzić z Candy'm, to jeden z najważniejszych punktów... I muszę zrobić to dziś! Jak tylko wróci z pracy to od razu pójdę i z nim pogadam po męsku. Wtedy będzie dokładnie tak jak dawniej, znowu będziemy rozmawiać, jak dorośli ludzie, którzy próbują jakoś ułożyć sobie życie w tym świecie. I będę mogła mu znowu skopać dupę jak kiedyś.
Candy był na początku naszej znajomości jak wczesno letnie różowe chmury na tle zachodzącego słońca, a potem stał się czarną szarością późnej zimy ze śniegiem zmieszanym z błotem. Możliwe, że tak o tym myślę, bo poznałam go w maju, a teraz jest listopad? Chuj wie. Jednak jak o tym myślę, o moim pierwszym spotkaniu z nim... O tym pachnącym popcornem namiotem, z krzykami i śmiechem. Wyglądał na takiego szczęśliwego, a potem przyszłam ja... Skuliłam się pod kołdrą.
- Nie, Karol, niemożliwe, by przez ciebie zaczął zachowywać się tak melancholijnie. - Mruknęłam do siebie. - Nie ważne, najlepiej działam bez planu, więc po prostu tam pójdę. - Wstałam z łóżka, bo to jeden z pierwszych kroków ku wygranej, ku sukcesu, chwały... Otworzyłam drzwi, by iść pewnie, lecz wtem zauważyłam Błękitka chodzącego po domu z telefonem w ręku. Wyglądał na złego i zmartwionego jednocześnie, także zrobiłam się niewidzialna, by go podsłuchać.
- Za dwa tygodnie... Yhm... A co mówiła? A... Dobra... Dobra... - Pomrukiwał, by finalnie odłożyć telefon. Schował twarz w dłoniach, by ciężko odetchnąć. To... Idealne moment by wejść i z nim porozmawiać! Zrobiłam się widzialna i stanęłam naprzeciwko niego. On po chwili mnie zauważył i podniósł głowę, by na mnie spojrzeć.
- Hej, co tam Li-Zaczku? - Odpowiedziałam bardzo entuzjastycznie, lecz on tylko spoglądał na mnie zakłopotany. - To żart wiesz, Li - Zak. Ty jesteś Zakary, mógłbyś występować w koreańskich zespołach, a to byłby twój pseudonim!
- Rozumiem. - Nadal był jakoś przebity, a we mnie rosło napięcie.
- Co cię trapi? Jak powiesz, to może nawet spróbuje cię wysłuchać, znasz mnie prawda?
- Em, ja... - Zaczął powoli. Widać po nim było, że waha się, czy w ogóle te rozmowę zaczynać. Jednak ja na kompletnym luzie czekałam na jego odpowiedź ze szczerym uśmiechem. - Moja matka... - Mówił bardzo powoli, a mój uśmiech zniknął z twarzy, co nie uszło jego uwadze. - ...nadal nie może się wybudzić po tym jak ją... Eh...Em... - Wtem on wziął oddech, by na mnie dmuchnąć swoim ogniem zapomnienia, lecz ja szybko zmieniłam jego kolor na zielony. Wtem zielony ogień po prostu mnie ominął. Zrobiło się jeszcze bardziej dziwnie.
- To ja przyjdę później. - Odpowiedziałam, po bardzo długiej i niezręcznej ciszy. Schowałam się w pokoju, mając ochotę zapaść się pod ziemie. Jestem debilem, mam nawet na to niezbite dowody. Serio.
Dzień szósty. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle chce wstawać. Najlepiej, bym po prostu przenikła do wnętrza Ziemi, by tam zmiażdżyło mnie ciśnienie. By za parę stuleci wyrosło we mnie drzewo z owocami, z których robiłoby się napój miłosny - na cześć mojego miłosnego-cringowego sposobu ładowania swojej mocy. Nie miałam pomysłu jak wybrnąć z tej sytuacji, więc po prostu leżałam na podłodze z opartymi nogami na ścianie. W mojej głowie kotłowało mi się milion scenariuszy, jednak żaden nie był satysfakcjonujący.
- Karolina, musisz coś dla mnie zrobić. - Krzyknął zdenerwowany, wparowując do mojego pokoju. Dostałam prawdziwego jumpscare z jego strony, ale nic nie odpowiedziałam, tylko czekałam na to co zamierza powiedzieć. - Musisz zamienić mnie w tego fioletowego. Pokurwi mnie zaraz tym martwym śmieciem. - Ostatnia słowa wybełkotał, będąc w dziwnym gniewie. Widać było, że jeszcze chwila i wybuchnie w swojej nieokiełznanej złości. Usiadłam prosto na podłodze, by skupić swoje myśli na spełnieniu jego prośby. Nie chciałam go zawieść, plus może to była okazja do pogodzenia się. Wzięłam głęboki oddech. On patrzył na mnie poirytowany i zniecierpliwiony, co w żaden sposób nie pomagało. Starałam się przypomnieć jakieś miłe chwile, by moje emocje go zasiliły, ale wszystko zamieniało się pod cieniem smutku. To wszystko co było? Czy to w ogóle wróci? Czy kiedykolwiek będziemy się ganiać po całym domu, śmiejąc się razem? Nie planowałam tego, ale naszło mnie przeogromne czarno wróżenie, a serce wypełniło się niepokojem i paniką, a Candy po prostu zaczął w moich oczach gasnąć. Nie minęła chwila, gdy wyglądał dokładnie tak, jak po wyzwaniu z lodowatą wodą. Wziął do ręki swoje czarne włosy, spojrzał na mnie, mruknął coś pod nosem i od tak wyszedł z pokoju, bez żadnego słowa.
Dzień siódmy.
Otworzyłam oczy, mając w zamiaru znowu marudzić nad swoim losem. Myślami byłam przy moim śnie, gdzie byłam rycerzem usiłującym zabić króla smoków. Jednak on uwiódł mnie swoimi marzeniami na temat lepszego życia każdej istoty, dzięki rozwoju gospodarki i... Dużo było gadania, którego nie rozumiałam, ale wiedziałam, że jest to dobre. Także jego dobroć mnie przekonała, by oszczędzić jego życie. Rozmyślałam o jego długich czarnych włosach, lecz mój spokój został zachwiany przez ponowną wizytę chłopaka o równie czarnych włosach. Nadal mu nie przeszło po wczorajszym? Mimowolnie uważałam ten fakt za strasznie pozytywny, gdyż czułam cień władzy i potęgi. Nie sądziłam, że mogę go po prostu zgasić. Zaczęłam mu się bliżej przyglądać. Był bardzo grubo ubrany, w obszerny czarny sweter wraz z szerokim szalikiem, który zasłaniał mu praktycznie pół twarzy. Był niczym istota ognia wyciągnięta na lodową pustynię. Może to wredne, ale uśmiechnęłam się delikatnie na widok jego stanu.
- Właź. -Postawił przede mną jego największą walizkę. Patrzyłam na nią z pytająco, jakby powiedział to do mnie po chińsku. W głowie miałam to, że chce mnie zamknąć, bym nie mogła się wydostać, gdy wrzuci mnie do rzeki. Niczym małe kotki, topione przez okrutnych właścicieli. - Nikt nie może cię zobaczyć, Pani szanowna Industrio. - Odparł sarkastycznie.
- Co?
- Przekonasz się, gdy łaskawie wejdziesz.
~*~
Spodziewałam się, że będzie mną rzucał, na złości mi i w imieniu zemsty. Jednak podróż w tym pudełku o dziwo była bardzo przyjemna. Siedziałam w telefonie sms-ując na chacie z wilkiem i duchem. Głównie rozmawiali o Harrym w szpitalu, który dostaje masę kwiatów i prezentów za powstrzymanie ataku terrorystycznego w naszej szkole. Uznany za bohatera, każda gazeta i program telewizyjny mówią tylko o nim. Zręcznie się z tego wywinął. Oszukał dosłownie każdego. Tylko garstka ludzi wie, że po prostu chciał mieć energetycznego niewolnika u swojego boku. Chciałam jeszcze odpisać na jedną wiadomość, ale wtem walizka się otworzyła, a ja z niej wypadłam z cichym okrzykiem zaskoczenia. Byłam w jakimś dziwnym laboratorium z szybką, która dzieliła owe pomieszczenie.
- A więc to ona? Jakże smutny widok, że też akurat to jesteś Ty. Spośród tylu innych odpowiedzialnych, co za szkoda.
- O czym ty mówisz? Co to za pierdolenie, czym ty jesteś? Gdzie ja jestem?! - Zaczęłam krzyczeć, wstając z podłogi.
- Karol, uwierz, mnie też jego pierdolenie mocno wkurwia. A ty już tu byłaś, tylko to mieszczenie zostało wyremontowane. To tutaj Offender cię wyłowił oraz tu dowiedziałaś się o swoich mocach. - Wyjaśnił mi równie wkurwiony Candy, trzęsąc się z zimna.
- Nie poznałam, tamten wystrój bardziej mi się podobał. Ale ty, jęczący dziadu. Ciebie za Chiny ludowe nie kojarzę.
- Po co miałbym ci się wtedy ujawnić? Możliwe, że jedynie słyszałaś tego dnia to dźwięk uderzającej ręki o moje czoło, gdy nikt nie wiedział o co chodzi z „ładowaniem". Twoja moc nie polega na tym, że ktoś ładuje ciebie! A to, że ładujesz innych! Ale nie, jestem se demonem różu i czerni, bla bla bla.
- Dlatego Harry bardzo chciałbym z nim była? - Mruknęłam retorycznie, ale wtem usłyszałam jego warknięcie. - Co?
- Od dwóch dni kłócę się z tym... - Duch ugryzł się w język. - Więc proszę, chociaż ty mnie nie wkurwiaj!
- Co ja? Co kurwa ja?! Łaskawie cię proszę, byś zaczął mnie uczyć panie nauczycielu, a ty ciągle tylko nie kurwa i nie!
- Nie możesz, gdy jesteś w podstawowej formie! Ile razy mam ci powtarzać!
- Dlaczego!?
- Po prostu nie!
- Dlaczego nie, ty głupi chuju!? - Duch wziął głęboki oddech.
- Co się dzieje z twoją fioletową formą? Ulatuje! Szybko stygniesz. Musisz się nauczyć ją trzymać. Fioletową nie zrobi ci Industria, może co prawda, ale to ty musisz zacząć z swojego wnętrza. Ona będzie potrzebna tylko trochę przy różowym, bo to potrzebuje po prostu odpalić, by poszło dalej. Potem będziecie mogli w końcu stworzyć biały, który jest niezbędny!
- Nie mogłeś tak od razu?
- Mówiłem, że nie lubię się powtarzać!!!
- Dobra Candy zluzuj. Gość ewidentnie próbuje nam coś przekazać.
- Próbuje przekazać to, że się gówno zna na rzeczy! - Warknął. - Dobra, spokojnie. Po prostu daj mi jakieś rady i zobaczymy się za dwa lata, okej?
- Chce cię widzieć za miesiąc z oponowaną energią, nie macie za dużo czasu. Jak już wiesz, demony wasze „pierwsze", powstały z pyłu. Z pyłu poprzedniej cywilizacji. Niebawem czeka was dokładnie to samo. - Odrzekł już smutniej, a ja byłam strasznie skonfundowana tym co właśnie usłyszałam.
- Jebnie, to jebnie, na chuj drążyć temat. Może następna cywilizacja nie stworzy pizzy z ananasem.
- Sęk w tym, że każda następna cywilizacja jest gorsza. Jak kopia kopii A wszystkie dusze za mną wrócą, więc ty też. A może się okazać, że pizza z ananasem będzie uważana za normalną.
- Nie... Ale do dupy... - Prychnęłam. - Ale kim ty jesteś? Dalej nie wiem czemu w ogóle z tobą gadam.
- Jestem demonem wiedzy. Pars wybrał mnie, bym uczył tego młota!
- Ale nie ma demonów wiedzy! I kim jest Pars?
- Widzisz, gdybyś się nie zajmowała Harrym, to byś najpewniej była na bieżąco. Teraz musisz nadrabiać i będziesz zadawać pytania, na które każdy już od dawna zna...
- Nie byłoby tego, gdybyś nie postanowił mnie wykopać! Gdybyś nie zajmował się Darią! Ty masz zamiar MI stawiać zarzuty! Jesteś ostatnią osobą, która może to zrobić!
- Jasne, dlatego ciebie uratowałem od Harrego, to po co się złościsz? Robisz teraz niepotrzebnie sceny. Przez cały tydzień uciekasz i robisz jakieś dziwne akcje! A gdy w końcu postanowiłaś ze mną porozmawiać, to akurat wtedy, gdy byłem po przykrym dla mnie telefonie! Czy ty w ogóle myślisz co robisz?
- Dopiero wtedy zdołałam do siebie dojść! A ta okazja była dobra, bo byłeś smutny, więc oto jestem! Jestem dla ciebie, byś nie był non stop smutny!
- To ci kompletnie nie wychodzi, bo gdy jestem smutny, to nie potrzebuje tego co ty! Ty potrzebujesz, by cię ktoś rozśmieszył, a ja... A ja chcę być sam!
- I jesteś sam!
- Przepraszam, fajnie się kłócicie, ale możemy załatwić swoje sprawy i iść do domów? Nudzicie mnie swoim niedojrzałym zachowaniem...
- Ty pajacu, jesteś od mądrości, wiesz wszystko, więc pozwól mi zadać kilka pytań. - Zrobiłam kilka kroków w kierunku szyby, gdzie spoglądał na mnie ten stary niby-demon. Chciałam go wykorzystać, a raczej jego umiejętności. - Mówisz, że jesteś Demonem mądrości, bo twoja moc to mądrość? Chyba masz nieaktualne dane, bo wszyscy wykorzystują do określenia to, co ich zasila.
- Ja siebie sam zasilam, nie potrzebuje biernych użytkowników wokół mnie. Jak ty, która jest zależna tylko od Zakarego. Wiem co chcesz zrobić. Także powiem Ci to szybko. - Wtem złagodniałam. - Nie, Harry ciebie nigdy nie kochał, kochał energię, którą mu przypadkowo dałaś, gdy się go wystraszyłaś. Wtedy stałaś się jego celem. Po drugie, tak... Wy nazywacie się tym, co was zasila, także on jest demonem czasu po mojemu. A ty Demonem energii, a twoja ochrona to abstrakcyjne użycie tej energii. Jako ciekawostkę powiem, że nieświadomie ładujesz swój telefon. Nie dlatego, że on kupił ci jakiś fajny model. - Przewrócił oczami. - I tak, ładujesz innych biernie używając emocji, albo czynnie. To drugie już praktycznie umiesz, ale w pewnych ograniczeniach, masz granice... Których będziesz musiała się nauczyć. - Wzruszył ramionami. - Twoim zadaniem będzie zasilanie przedmiotów w domu, ale nie polecam ci zasilać zmywarki, bo zdechniesz. A ty... - Wskazał na chłopaka. - Musisz kumulować swoje ciepło, by rosło jak moje ciśnienie w czasie rozmowy z tobą. To tyle wynocha!
- Tak zasadniczo, to mam jeszcze kilka pytań...
- Jak się martwisz, że ty i on nie odpalicie, by zrobić energetyczne perpetuum mobilne to znajdź sobie innego partnera, zainstaluj tindera, albo znajdź mu inną Industrie. - Machnął na nas zmęczony ręką, by następnie zniknąć w ciemnościach czyhających po drugiej stronie szyby.
- Nie cierpię go. - Wysyczał gniewnie. - Lepiej zapamiętaj co powiedział, bo on się serio nie powtarza, co mnie niezwykle drażni. Nawet go nagrać nie mogę, bo tu nic nie działa.
- Zapamiętałam z tego tylko tyle, że mogę ładować sobie telefon.
- Co całkiem przydatna moc nie sądzisz? - Delikatnie się uśmiechnął, co spowodowało, że zrobiłam dokładnie to samo, nie minęła chwila o chłopak wrócił do swojej klasycznej formy. - No w końcu, chcesz bym zamarzł na śmierć? Pakuj się do torby. - Spoważniałam na jego nagłą zmianę. Nie będzie od razu tak cukierkowo jak bym chciała. Westchnęłam tylko gniewnie i posłusznie weszłam do owej torby. Mogłoby się wydawać, że ta wycieczka była bezsensu, ale dowiedziałam się kilku nowych faktów, które muszę zaakceptować. Aż mam ochotę kolejny tydzień spędzić w dokładnie w ten sam sposób. By leżeć, oglądać Instagrama lub Tic Toka i jeść niezdrowe gówno popite kawą. Takie życie byłoby dla mnie idealne, ale wtem zostałam ponownie wyciągnięta z torby w bardzo brutalny i nagły sposób.
- Gdzie ja znowu jestem? Nie mam ochoty gadać z kolejnym starym dziadem! - Warknęłam od razu, a potem zauważyłam, że jestem w ogromnej bibliotece, której nie byłam w stanie dojrzeć końca. A toż obok był materac z masą poduszek, nasz stary fotel, mini lodówka i mikrofala. Przypominało mi to jakieś małe obozowisko. - Mieszkasz tu?
- Tutaj czas stoi w miejscu, więc bywam tu, gdy potrzebuje spokoju.
- Jeszcze ci kibla brakuje. - Wstałam z ziemi.
- Pracuje nad tym. - Przewrócił oczami.
- Tutaj mógłbyś robić wszystkie sprawy związane z pracą w sekundę.
- I właśnie to robię.
- To, gdzie masz biurko?
- Mam laptop na kolanach, oraz czas by jeszcze to wszystko ogarnąć.
- Jasne, ale po co mnie tu wziąłeś?
- Muszę coś znaleźć na tego starego dziada zza szyby, bo mnie krew zaleje. Muszę jakoś to poukładać, a ty jesteś ze mną związana. Także... - Spojrzał w bok, jakby zrobiło mu się niezręcznie. - Także potrzebuję twojej pomocy. Jestem pewny, że Pars zostawił mi jakikolwiek znak. Nie mógł mnie od tak zostawić na lodzie z tym całym burdelem!
- Kim jest Pars?
- Offender.
- Dlaczego?
- Długa historia... Właśnie, tu jest spisana cała historia tego świata. Jest tu wszystko, także jeśli czegoś nie wiesz, to możesz się dowiedzieć stąd. - Nagle zrobił przerwę w swoich myślach i spojrzał na mnie znacząco. Jakby do jego pustej głowy przyszedł jakiś wyjątkowo genialny plan. - Ty zawsze masz masę pytań, plus nie jesteś na bieżąco... Także możesz się rozejrzeć za tym, co cię aktualnie interesuje.
- W sumie nie brzmi to źle. - Przyznałam rozglądając się dookoła. Wielkość tego miejsca była dosyć mocno przytłaczająca. W szczególności, że nie przepadam za czytaniem. Zapewne będzie to wyglądać tak samo jak w szkole, gdzie jednej rzeczy szukam kilka godzin, a potem i tak okazuje się, że to nie to. Podręczniki nie pomagają, a dają nadzieje tym, co myślą, że są stworzone w myślą o nich, a tak naprawdę mówią ciągle „pierdol się" pod płaszczykiem „to już umiesz". Klasyka sadystów literatury dla młodych. - Masz mapę, albo jakąś skitraną bibliotekarkę, która mi poda, to co chce?
- To właśnie jest to, przy czym stoję. - Burknął pochylony przy jakimś takim świecącym czymś. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, by spojrzeć na to, co w tym momencie wyszukuje. Szukał wiadomości o jakiś demonach, które się bardziej wyróżniały na tle innych. W sumie logiczne. - Właśnie, wiedziałaś, że w moim młocie jest demon sprawiedliwości? Ten co widzieliśmy w pudełku.
- O chuj, to słabo. Chyba? Czy nie... W sumie robi ci to jakąś różnice? - Zapytałam chaotycznie.
- Nie jestem do końca pewny. Widziałem go znowu kilka dni temu, wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Nawet nie wiem jak to mam opisać. Przeszedł i znikł. - Wzruszył ramionami. - A informacje o nim są sklejone, wyrwane czy zniszczone i co nie spoglądam na te wszystkie książki, to wygląda jakby ktoś nie chciał, by o nim pamiętano.
- Ciekawe, czy dlatego, że był taki ważny, czy taki zły.
- Pars pisał, że bardzo go lubił, więc musiał coś odjebać. To się jednocześnie łączy i sprzecza.
- Wiadomo, zapewne demony pierwsze nie chciałyby z buciorami im wchodziły inne demony, które mówią, że są piękniejsze i lepsze. Jestem demonem mądrości, więc lepiej zamknij ryj, bo nie będę się powtarzał. - Mówiłam, emitując głos tego jęczącego dziada zza szyby.
- Taka opcja jest prawdopodobna. Ej, bo w sumie Noe jest uwięziony w moim młocie, a...
- On ma imię? - Przerwałam mu. - No tak, przecież nie urodził się jako „demon sprawiedliwości". Jakie jest w takim razie imię tego dziada? Nie chce mu co chwile mówić po jego tytule.
- Trzeba go ogarnąć, ale wracając. Noe jest w moim młocie, a on zza szybą. Czyli inne demony tego typu mogą być również gdzieś uwięzione. - Szeptał wpatrując się w monitor, by poszukać jakiś tytułów, a ja podświadomie wiedziałam, że i tak nic nie znajdzie.
- Chcesz się bawić w te zagadkę? - Zapytałam, gdy otrzymał książkę jaką szukał.
- Czemu nie? Mam czas, mogę w tym czasie skupiać moje wewnętrzne ciepło, czy cokolwiek on nie mówił, by robić. A ty zajmij się sobą. - Machnął na mnie ręką, by następnie udać się na swój materac.
Czy to oznacza w takim razie, że jesteśmy pogodzeni? Skrzywiłam się delikatnie na te wizje. Ewidentnie woli udawać, że nic się nie wydarzyło. Spojrzałam jeszcze raz na niego ze śmiercią w oczach, by po chwili zwrócić się ku panelowi. Co mnie interesowało? Ale mnie mnie, a nie to co teraz powinno mnie teraz interesować? To okazja, bo nie wiem, czy on mnie jeszcze tu weźmie. Zapewne tak, ale pewności nie mam. Wzięłam głęboki wdech. Zapewne najciekawsze na początku byłoby dla mnie to, czym jestem. Nie mogę zrozumieć jakim cudem umarła we mnie ludzka część, ale mimo wszystko jestem pół człowiekiem, pół demonem. Jestem w takim razie dość bezużyteczną hybrydą... Wtem wpisałam na panel hybrydy". Od razu do moich rąk trafiła książka o aspekcie genetycznym hybryd. Z czego się składają i jakie przy tym powstają wiązania z kwasem deoksyrybonukleinowy oraz karachyną herratowiarawą... Autorem był niejaki Draco I.
- Au. - Mruknęłam po przeczytaniu tych słów. - Zły traf. - Oddałam książkę, by spojrzeć na inne tomy. Dopisałam też „historia". Może pierwsze hybrydy wyglądały ciekawiej. Znowu do moich rąk trafiła książka, ale tym razem o tytule „O ciele pierwotnym z ciałem wtórnym". Nazwa chujowa, ale nie można oceniać tytułu po okładce? - Tylko czemu to ma 5000 stron? Come on, nie musisz opisywać każdej pierdoły i tak pewnie główny wątek będzie na końcu. - Warknęłam do siebie, ale wtem Pan i władca postanowił się odezwać.
- Naciśnij czytanie wizualne. - Machnął ręką, nie odrywając wzroku od literatury. Powoli zwróciłam się do panelu, by wybrać te opcje. Na początku sądziłam, że to będzie coś w rodzaju czytania na głos. Jakiś lektor, który odwali całą robotę za mnie, ale wtem pojawiło się więcej opcji. Kilka modelów postaci mi się wyświetliło na ekranie z podpisami: główni bohaterowie, bohaterowie poboczni i tym podobne. Mimowolnie, kierując się moim ego wybrałam głównych, była to kobieta z bardzo dziwną ręką i nogą, miała na imię Shild. Był też facet, ale kompletnie go olałam. Wpatrywałam się w bardzo wredne oczy dziewczyny, gdy nagle zaczął się świecić napis, czy nie potrzebuje pomocy, bo zbyt długo niczego nie nacisnęłam. Przewróciłam oczami, wybierając ową Shild, jej model się powiększył, a obok znowu pojawiły się opcje. Jedną z nich była możliwość zmiany imienia bohatera.
- Nie chcesz może pójść ze mną? - Zapytałam chłopaka.
- Nie ma takiej opcji, jestem zajęty. - Machnął ręką, nawet na mnie nie patrząc. Nie byłam pewna, czym myślę dobrze, ale miałam podejrzenia, że to ja będę ową Shild w tej opowieści, dlatego zmieniłam jej imię na Karolina, włączyłam też jej wolną wole, bym nie była więźniem tej książki. Potem tylko wzięłam głęboki oddech, by nacisnąć start...
Loading...
Loading...
Loading...
*Wczytanie wolnej woli*
*Usuwanie większości wspomnień*
*Ładowanie nowych wspomnień*
*Wczytywanie terenu*
*Generowanie świata*
Otworzyłam powoli oczy, a w głowie mi szumiało, jedyne co czułam to mokry rękaw mojej kurtki.
- W końcu się obudziłaś, ty pierdolona pijaczko.
- Zamknij mordę Frank, to dzięki mnie ludzie kupują twoje szczyny. - Warknęłam powoli wstając z blatu, który cały się kleił od rozlanego alkoholu, który wypadł mi z ręki. Co ja tu robię? Miałam wrażenie, że chwile temu byłam gdzie indziej. Hm, może znowu sen połączył mi się z jawą.
- Czy ja coś mówię? Nie bądź taka wrażliwa. - Przewrócił oczami, wycierając blat po mnie. - Lepiej idź do domu, dostałem cynk, że masz mieć proces.
- Znowu chodzi o to powstanie?
- To ty rozpowiedziałaś, że ludzie przygotowują się do protestów, powstań, a nawet wojny. - Zaśmiał się, podając mi wodę ze świecącym gównem, który sprawi, że przestane się kiwać.
- Bo to śmieszne, każdy się śmieje komu to mówię! Wyobrażasz sobie? Te nierozwinięte kutasy chcą walczyć z demonami, wilkami i takim czymś jak ty! Nawet pięciu by cię nie powaliło krokodylu!
- Jestem aligatorem.
- Tym bardziej kurwa! Nie mogę uwierzyć, że oni serio wierzą, że to ma sens...
- Co tu robi człowiek? - Nagle do mnie dosiadł się jakiś demon, który szturchnął mnie swoim skrzydłem, wyglądał na obrzydzonego moją obecnością. Wyrwał mi z rąk moje błyszczące się lekarstwo i rzucił na podłogę, a szklanka rozwaliła się na kilka kawałków. Znowu to samo, spojrzałam porozumiewawczo na mojego dobrego przyjaciela krokodyla. Kod zielony, mój ulubiony.
- Widzę twoje zniesmaczenie, dlatego może zaproponuje zakład, by rozwiązać ten spór. - Odrzekł barman. - Zwykły i prosty zakład, kto dłużej wytrzyma z bólu, Ty, czy ona.
- To brzmi jak zakład z dzieckiem.
- A się cykasz? - Mruknęłam powoli, spoglądając w jego szare oczy. Wyciągnęłam swoją lewą rękę, by ten mi ją ścisnął. Bez bicia i walki, zwykłe ściśnięcie dłoni. On praktycznie od razu za nią chwycił i już miał zaczynać, ale mu przerwałam. - Przegrany stawia każdemu kolejkę. - On swoją drugą ręką niedbale machną na znak zgody i zaczął mnie ściskać z delikatnym uśmieszkiem na swoich ustach. Jednak ja nic nie czułam, z powodu braku reakcji zaczął ściskać mnie mocniej i mocniej, aż ręka zaczęła mu się trząść.
- Koniec czasu. - Odrzekł krokodyl, gdy skończył sprzątać szkło. Teraz ja wyciągnęłam swoją prawą, mechaniczną rękę. On spojrzał na mnie zdenerwowany, ale w końcu niepewnie chwycił moją zimną dłoń. Powoli go złapałam, by po chwili z całej pary zmiażdżyć jego dłoń, nie minęła sekunda, a on prosiłbym go puściła. Zrobiłam to niechętnie, bo liczyłam, że przetestuje nowy system grzania. Miał być głównie do robienia tostów, ale na takich śmieci też by się przydał.
- Jakim cudem? Połamałem ci kości!
- Tak tak, każdy to mówi. Serio liczyłeś, że tak szybko pójdę w zakład nie mając nic w zanadrzu? Stawiaj kolejkę inaczej mój przyjaciel jak i cały klub spuści ci srogi wpierdol. - Odparłam z uśmiechem na ustach, a Frank dał mi narkotyk na regeneracje kości. To zwykłe leki, ale od kiedy zostały zakazane dla ludzi to zaczęłam je tak nazywać, by mieć jakiś dreszczyk emocji zażywając je. Demon wyjął portfel, a ja pokazałam krokodylowi by podał mi to co zawsze, czyli dymne piwo. Smaczne jak i efektowne, to tak jakbym piła i paliła jednocześnie.
- I pomyśleć, że gdyby nie twoja choroba, bo bym cię tak nie lubił. - Podał mi alkohol cudownie się dymiący, wraz z wcześniej rozbitym świecącym czymś. Mam chorobę polegającą na tym, że nie czuje bólu. Wszystko inne jak łaskotki, zimno, czy chłód czuje, tylko nie ból. Inni ludzie uważali, że się jedynie popisuje, musiało mi wyrwać prawą rękę i lewą nogę w fabryce, by mi w końcu uwierzyli. Oczywiście dostałam mechaniczną, bo było to jeszcze wtedy legalne. Potem to tylko ulepszałam, by zrobić z mojej ręki scyzoryk i jebany toster. Nogę nie ruszałam z braku pomysłów na jej ulepszenie. Tylko malowałam na ciemne kolory.
- Muszę tam wracać? - Zapytałam niewyraźnie, mając wrażenie, że jeszcze sekunda, a znowu zasnę na blacie.
- Musisz. Idą zakłady o to jaki będzie wyrok. Ja postawiłem na kary społeczne. Będziesz budować im jakieś kolorowe hełmy, by nie zginęli w sekundę, a w dwie. Potem, gdy zrozumiecie, że to było głupie, a inni poruszeni waszym losem przestaną być rasistami, potem w końcu połączycie waszą technologie z magią, a wtedy...
- Wtedy wszystkie składniki będą się magicznie teleportować do twojej lodówki. Mówiłeś mi o tym z tysiąc razy. Zastępujemy sobie magię technologią, nie wiem jak by wyglądało jej połączenie. Może kiedyś, kiedyś, kiedyś załatwię ci właśnie taką.
- Kocham twoje pijackie obietnice, a teraz idź, bo nie usłyszysz wyroku.
- Dobra cześć. - Mruknęłam powoli wstając ze stołka. Jeszcze machnęłam swoimi metalowymi palcami w kierunku aligatora. Nie chodziłam do ludzkiego pubu, ono nie miało w sobie takiej różnorodność i dreszczyku emocji, jak te górne. Mówię górne, bo ludzka część znajduje się pod ziemią i żadna inna istota nie ma tam wstępu. To kolejne nowe przepisy ustalone przez naszego drogiego księcia demona pierwszego sprawiedliwości. Od niego się zaczęło, miał wielki problem z ludźmi. Jednak czara goryczy się przelała, gdy zakazał leczenia ludzi „gdyż ich świece nie palą się dłużej niż sto lat". Akurat wtedy, gdy moja mama czekała na łzy centaura. Obecnie jest w śpiączce, co absolutnie rozwścieczyło mojego ojca. Oczywiście, że akurat to on musiał zacząć przekonywać ludzi do protestu. Siedziało to w nim od dłuższego czasu, pierwszy raz myślał o buncie, gdy stracił palec, drugi, gdy straciłam kończyny ja, a trzeci i ostatni, gdy jego żona zatruła się oparami, gdy zemdlała z przemęczenia w fabryce, a na jej stanowisku zepsuł się filtr powietrza. W między czasie ginęli inni dla wygody i tak wygodnych istot ze względu na pulsujących w ich żyłach magię. Było to nieuczciwe, ale na tym polega ten świat. Nie miałam do nikogo żalu, chciałam tylko spokojnie wpatrywać się w pulsujące kwiaty i marzyć, że pewnego dnia zobaczę szafirowe lilie. Tyle i aż tyle. Nie muszę sobie życzyć alkoholu, bo Frank mi go daje w zamian za zakłady z głupimi demonami i wampirami... Że też nikt ich nie uprzedzał. Pewnie dlatego, że by nie dostawali darmowych kolejek za oszukanie ich frajerów. Widać to swego rodzaju biznes rodzinny.
Wahałam się, czy nie iść prosto do domu, a nie na ten proces, ale na samym wejściu dwójka mężczyzn chwyciła mnie za ramiona.
- Co jest!? - Zaczęłam się szarpać, ale ich żelazny uścisk mnie całkowicie unieruchomił. - Nic nie powiecie obszczane kutasy!? - Gdy to powiedziałam, to znikąd pojawił się trzeci, który uderzył mnie prostu w brzuch. - Ty wiesz, że mnie to nie boli prawda!? Daruj sobie machanie tymi swoimi byczymi rękami! - Nic nie odpowiedział. Bez słowa zaprowadzili mnie na sale rozpraw. Brudne, ciemne pomieszczenie pełne rozgałęzionych, cieknących rur, śmierdzących jak istny ściek. Wybrali to miejsce dla czystej symboliki. To wręcz krzyczy do mnie i informuje w jakiej obecnie dupie jestem. Jakby ochroniarze przy wejściu nie byli za mało sugestywni. Zostałam posadzona na środku na metalowym krześle, bardzo przypominający ten elektryczny. Myślałam, że pęknę ze śmiechu, gdy w roli sędziego zobaczyłam mojego ojca, ale tylko na początku.
- Rozpowiedziałaś o naszym planowanym powstaniu. - To było stwierdzenie, a nie pytanie. Tak sądy nie działają.
- Owszem, miałabym się takim żartem nie podzielić? - Wtem na sali rozległy się szepty, dopiero po tych dźwiękach zorientowałam się jaki tłum przyszedł oglądać moją rozprawę
- Żartem? - Wysyczał bardzo groźnie, aż mnie ciarki przeszły po plecach, ale mimo jego spojrzenia i jadu chciałam zostać przy swoim.
- Tak. Za kogo mnie uważasz? Każdy się uśmiał, dosłownie każdy. Także skończy te bajki o tęczowych łąkach. Próbujesz zabić słonia wykałaczką. - Wzruszyłam ramionami, ale ku mojemu zdziwieniu tłum zaczął buczeć i rzucać we mnie jakimiś przedmiotami. - Jesteście samobójcami! Umrzecie próbując zabić kilka wilkołaków! - Wrzasnęłam tracąc cierpliwość. Nie mogłam uwierzyć, że ta zgraja w jakimkolwiek procencie wierzyła w nasze zwycięstwo. Wolałabym znowu stracić nogę, niż walczyć wiedząc, że moje życie skończy się w ułamek sekundy. To chory plan, za którymi idą ludzie gotowi na śmierć.
- Oskarżona przyznaje się do winy. - Odparł, a cały tłum zamilkł. Nawet nie zauważyłam jak szybko jego status się zwiększył. Z odważnego buntownika na gównodowodzącego tego burdelu. - Zostajesz wygnana, a twoje próby powrotu skończą się natychmiastową śmiercią.
- Znowu żartujesz? Uważasz Franka za wroga? Estelle, która nielegalnie przynosi nam leki? A może Karaler, który załatwia nam dostęp do żywności?! W co ty się bawisz, nie każdy jest przecież...
- Możesz wrócić tylko pod warunkiem, że znajdziesz lub stworzysz coś, co znacząco pomoże nam w powstaniu. Koniec rozprawy. Natychmiast wyprowadzić. - Na jego słowa znowu ochroniarze chwycili mnie za ramiona, by siłą ciągnąć po ziemi w kierunku wyjścia. Nie miałam ochoty walczyć, myślami byłam przy mocnym winie, który od razu kupię od Franka po opuszczeniu tego kurwidołka.
- Odprowadzę ją. - Krzyknął nagle dobrze znany mi głos, a wtem strażnicy mnie puścili.
- Już myślałam, że się nie zobaczymy. - Mruknęłam do mojego narzeczonego. - Wynośmy się stąd. Znajdziemy jakąś prace na wybrzeżach i opuścimy ten dom wariatów. Mam paru dobrych znajomych w środku miasta...
- Nie pójdę z tobą. - Przerwał mi w połowie zdania, podając mi torbę.
- Jak to nie idziesz ze mną? Jesteś moim narzeczonym, mamy brać ślub za parę tygodni. Jesteśmy ze sobą prawie dziesięć lat.
- Tyle lat, a ty nie zauważyłaś jaki jestem zaangażowany i nazywasz to żartem. - Spojrzał na mnie z wyraźnym zawodem, a jego słowa były tak samo wypełnione jadem, jak te mojego ojca. Mogłam się tego spodziewać, każdy jest wielce zaoferowany tym pomysłem. Każdy jest takim samym samobójcą - Znajdź coś, zbuduj i wracaj do domu. Będę czekał.
- Nie zostawiaj mnie. - Chwyciłam go za rękę. - Ja tu nie wrócę. - Głos mi się łamał, ale on wyszarpnął się z mojego uścisku, by następnie zniknąć w ciemnościach, a bramy podziemia zatrzasnęły mi się przed nosem.
~*~
- Grubo. - Odrzekł aligator na moją opowieść. - Co ty niby masz im przynieść? Nazbierać kamieni, by w nas rzucać? - Zapytał dolewając mi wina do szklanki. Widać na tym świecie tylko dwie osoby mnie rozumieją, ten furry oraz alkohol w ładnym szkle.
- Nic nie przyniosę i nie wrócę tam. Zatrudnisz mnie? Stworze ci te pierdoloną lodówkę? - Wzięłam kolejny łyk, by opanować swoje emocje. Szargały mną, mimo iż próbowałam zachować spokój. Rodzina i miłość mojego życia mnie po prostu wywaliły, ku chwale swojej ideologii lepszego jutra. Chyba lepszej śmierci.
- Mógłbym, ale weź tak dla beki znajdź coś, co ich powali. Nie wiem jak ty, ale ja na twoim miejscu miałbym ochotę im pokazać, że gówno wiedzą. - Wzruszył swoimi gadzimi ramionami.
- Czyli innymi słowy mnie nie przyjmiesz.
- Powiedziałem to w bardzo delikatny sposób.
- Ale co ja mam znaleźć? Co zbudować? A jak zbudować to za co? Wiesz co? To brzmi jakby oni nie wiedzieli co zrobić, więc liczą, że przyjdę ja, by zrzucić na mnie całą odpowiedzialność! Pewnie teraz tam siedzą i czekają, aż wybawię ich z opresji.
- Jestem przekonany, że srają z niecierpliwienia.
- Właśnie! Nic nie są w stanie zrobić sami, bo są jebanymi, bezużytecznymi...!
- I wtedy przeleciał smok i wyruchał im matkę.
- Dokładnie! Położę się na twojej kanapie, by przespać te emocje. Co jak co, ale dużo się wydarzyło.
- Co tu robi człowiek? - Odwróciłam się w kierunku wampira, który mierzył mnie swoim wzrokiem.
- Ile ty masz kurwa łez? Jakim cudem nie jesteś w więzieniu ty pedalski morderco? - Warknęłam zagrzewając swoją dłoń, by po chwili sprzedać ognistego liścia temu wkurwiającemu podmiotowi.
- Rozumiem. - Mówiąc to dosiadł się obok mnie. - Sądziłem, że po tych słowach wyzwiesz mnie na pojedynek, a nie opalisz mi twarz ręką. - Prychnęłam biorąc duży łyk, miałam światła przed oczami, ale mimo tego zdołałam podać mu swoją lewą dłoń. Musnął moją skórę, by po chwili ją pochwycić. Miał inną technikę niż pozostali, bo wbił swoje pazury w moją skórę, a z dziur zaczęła się lać krew. Uśmiechał się obserwując moją twarz, ale jego mina powoli bladła z powodu braku jakiejkolwiek reakcji. Czułam jedynie i tylko zimno, spowodowane utratą krwi.
- Teraz ja... - Szepnęłam, ale on tylko wstał wilce poirytowany rzucając we mnie pieniędzmi. - Potrzebujesz mnie, jestem wymarzonym pracownikiem. To ja płace tobie. - Podałam mu do rąk zakrwawione banknoty, ale on nie wyglądał na zadowolonego. Pewnie to z powodu tej krwi.
- Idź się połóż, zaraz cię opatrzę. - Prychnął, wycierając szklanki, a ja bez dalszego marudzenia weszłam do pomieszczenia dla personelu.
~*~
Także wyruszyłam. Wyrzuciłam śmieci, które wpakował mi do torby mój niewierny narzeczony i wypełniłam go w całości moim ulubionym alkoholem.
Nie planowałam tego, ale po całej nocy wiercenia się w tę i z powrotem postanowiłam, że muszę zmienić klimaty, bym po pijaku nie wróciła do domu, zapominając, że tam czeka mnie pewna śmierć. Frank poetycko zaproponował, bym wsiadła do jakiegokolwiek pociągu i wysiadła na jakiejkolwiek stacji, by wtedy ruszyć w poszukiwania szczęścia. Podobał mi się ten pomysł, bo to otwierałoby przede mną zupełnie nowe perspektywy. Problemem były szokująco wysokie ceny biletów. Ale miałam na to niezawodny sposób, którym każdy człowiek dzieli się z pokolenia na pokolenia. Coś jak sposób na wnuczka, ale zamiast wnuczka jest elektryk.
Weszłam do pierwszego wagonu, który przykuł moją uwagę, a tam wygodnie usiadłam przy skrzynce elektronicznej, by zacząć rozłączać różne kabelki, abym mogła to później naprawić. Robiłam to powoli, czekając aż w końcu pociąg ruszy ze stacji początkowej.
Pociąg oczywiście był projektem pewnego człowieka, ale po przedstawieniu go przedsiębiorcą został on skradziony i przepisany do usług owemu przedsiębiorcy. Nie pierwszy i nieostatni przypadek tego typu. Wszyscy wiedzą, że oni nie znają się na energii elektrycznej, ale i tak temu głucho przyklaskują. Gdyby mogli, nie używaliby prądu, a energii magicznej, którą rozumieją, jednak jeszcze żaden nie zdołał tego przekuć. I chwała im za to, to chyba jedyna rzecz, która sprawia, że nie czuje się taka bezwartościowa w świecie magicznej patologii. Możliwe, że właśnie o to walczą. O poczucie, że nie są żyjącymi odpadami, ale śmierć nie uczyni ich szlachetniejszymi. Mogliby utworzyć naprawdę fajne podziemne miasto, w pełni zmechanizowane, by było niczym z futurystycznego snu. Jednak w sercu mają średniowiecze, a ja nic na to nie poradzę.
- Bilet. - Nagle z moich myśli wyrwał mnie konduktor.
- Pracuje. - Wskazałam na skrzynkę i masę kabli, które waliły się po podłodze.
- Nie obchodzi mnie to.
- To ty pokaż bilet, skoro jesteś taki cwany. - Przewróciłam oczami, starając się zignorować tego kolesia i skupić się na zadaniu.
- Jeśli przez ciebie ten pociąg się zatrzyma, to będziesz gniła w więzieniu dla takich szmat jak ty.
- Nie podniecaj się, to skrzynka do świateł. - Na dowód ruszyłam przełącznik, by światło się zapaliło i zgasło. - Panel do kierownictwo pociągiem jest w lokomotywie jebany idioto. - Mówiłam nie próbując nawet na niego spojrzeć. Wtedy będzie wiedział, że nie żartuję i wcale nie zaprezentowałam mu, że wszystko działa.
- Dziwka. - Warknął przez zęby, wychodząc z przedziału.
- Rasista. - Oparłam się plecami o ścianę. - Ja tylko naprawiam światła, co jest w tym złego? - Wyszeptałam. Zapewne on potrzebował się na kimś wyżyć, bo w końcu znalazł kogoś słabszego. Zapewne mało mu płacą i ma chorobę lokomocyjną. Albo zapewne jest wkurwiony, bo kolejny człowiek wykorzystuje to, że nie mają zielonego pojęcia o elektronice. Czyli jeździmy za darmo, a jego portfel się kurczy. Jakby nie patrzeć jest masę powodów, by się wkurzać, a ja z braku innej rozrywki mogę to analizować. Udawać, że robię coś ciekawego, obserwując pasażerów i tylko odliczać stacje. Moi bracia wysłali mnie na wakacje dookoła świata, także to kolejny plus mojego wygnania. Wieczne wakacje, podróże i poznawanie nowych zakątków tego świata.
- Mamo, czemu ta pani ma taką dziwną rękę? - Zapytało nagle jedno dziecko, siedzące parę metrów ode mnie. Co przerwało moje marzenia o podróży życia.
- To tylko taka głupia moda, nie patrz. - Odparła lekceważącym tonem.
- Urwało mi ją w fabrykach pizdo. - Podniosłam wzrok spod kabli, by spojrzeć na jej żółte oczy, które z wściekłością mnie mierzyły. - Nogę też. To najnowszy krzyk mody, każdy ma taką, fajna prawda? - Na to pytanie nie dostałam odpowiedzi, gdyż wzięła swoje dziecko i wyszła z przedziału mrucząc coś pod nosem. Nie wyglądało to jak dobry znak, nie minęła chwila, a wróciła z konduktorem. Ciężko westchnęłam, bo oczami wyobraźni widziałam co się wydarzy.
- To właśnie ona mnie zaatakowała! - Wskazała na mnie palcem, a ja tylko przyłożyłam palce do skroni.
- Czym? Swoją niepełnosprawnością?
- Obraziłaś mnie!
- Popłacz się z tego powodu.
- Dość tego. - Wtem konduktor mnie chwycił za ramie, a ja ostatnimi siłami zdołałam przeciąć jeden z kabli swoimi metalowymi paznokciami. Przynajmniej będą siedzieć w jebanych ciemnościach. Specjalnie dla mnie zatrzymali pociąg, by mnie wyrzucić na jakimś pustkowiu. Byli na tyle uprzejmi, by rzucić mi również moją torbę z cennym alkoholem. Potem tylko pociąg ruszył, a ja na pożegnanie pomachałam mu środkowym palcem.
- On od początku mnie nie lubił, tylko czekał na jakikolwiek powód, by mnie wykopać. - Mruknęłam sama do siebie, rozglądając się po lesie. Będę szła wzdłuż torów, by jakkolwiek dotrzeć do jakiejś stacji. - Ale oczywiście nie wypada tak samotnie podróżować, gdy jest się na wakacjach.
~*~
- Kurwa obudź się! Zrzygałaś mi się na lampę! - Wtem ktoś mnie mocno szturchnął, tak mocno, że w końcu otworzyłam swoje zaspane oczy. - Nikt wam nie mówił, że wystarczy potrzeć, a nie porzygać?! Mówiłem kurwa, że to zły pomysł. Potrzyj lampę!? Jak to brzmi? - Zapytał, ale szumiało mi w głowie przez co nie mogłam jasno na to pytanie odpowiedzieć. Byłam zszokowana nagłym krzyczeniem nad moim uchem. Jeszcze o takiej porze. - Jak masturbacja! Dziękuje za śmiały protest, przekaże znajomym.
- Jesteś Jinem, to dobry omen prawda? - Podniosłam głowę, by spojrzeć na jego niebieską skórę.
- Jestem chujowy Jinem, więc raczej nie licz na zbyt wiele. Moja rasa przyjęłaby świat, gdyby nie podatek od darowizny. „Tylko trzy życzenia." - Ostatnie słowa modulował na znak swojego poirytowania. - Ja mogę tylko jedno. Nie każdy rodzi się w złotym czepku.
- Ty nawet nie wiesz, jak ciebie rozumiem, mnie nie stać nawet na jedno. - Mówiąc to próbowałam wstać, ignorując poczucie, że stracę równowagę i znowu upadnę na jakieś krzaki. Na razie było mnie jedynie stać na prosty turecki siad w mchu.
- Ah jesteś człowiekiem. Szanuje was, że w ogóle chce wam się żyć, gdy sąsiad strzela laserami z oczu dla czystej przyjemności. Jestem Vam.
- Ja Karolina. - Podałam mu dłoń, którą po chwili uścisnął. - Chcesz usłyszeć żart?
- Dawaj.
- Ludzie szykują powstanie z tego właśnie powodu. - Zaśmiałam się niewyraźnie, ale po chwili znowu poczułam nudności.
- Dopiero teraz? Niesamowite. Macie w sobie dużo cierpliwości.
- Ty tak serio? - Podniosłam znacząco brew do góry. - Zostałam wygnana, ponieważ nie wierze w ich wygraną.
- Nieźle. Mnie wywalili ze szkoły ze względu na małą ilość mocy. Widzisz, nie ma na tym świecie sprawiedliwości. Możesz się zesrać na zielono, a i tak ich nie zadowolisz. Mniejsza, jakie jest twoje życzenie, bo za godzinę mam yogę, a jeszcze muszę wyczyścić lampę, bo ktoś mi ją obrzygał!
- Chce flaszkę, która będzie miała w sobie niekończący się zapas piwa dymnego. - Powiedziałam od razu.
- Serio?
- Zawsze o tym marzyłam. Czeka mnie długa droga, by znaleźć coś co pomoże w walce albo cokolwiek, nie ważne. Dopiero zaczęłam, a moje zapasy się skończyły.
- Słuchaj. - Odpowiedział bardzo poważnie. - Masz te flaszkę. - Rzucił we mnie butelką, co spowodowało szeroki uśmiech na moich ustach. - Jako wkurwiony Jin mogę ci powiedzieć tylko jedno w twojej sprawie. Kieruj się cały czas na północ, dopóki nie dotrzesz do jeziora.
- Jakiego jeziora?
- Na końcu tego lasu w stronę północy jest demon uwięziony w jeziorze, a jego mocą jest wiedza. Znaczy, on sobie podróżuje między jeziorami, ale głównie przesiaduje tam. Wystarczy, że powiesz, że szukasz demona mądrości, to jego ego go przyprowadzi do ciebie.
- Brzmi całkiem spoko, także zgaduję, że powie mi co powinnam zrobić?
- Tak, myślę, że tak właśnie będzie. Jednak postój chwile, nie przychodzi od razu.
- Jest możliwość, byś mnie przeniósł? Małe czary mary?
- Jestem słabym Jinem, nie oczekuj ode mnie zbyt wiele! Poza tym zjebałaś swoje życzenie na alkohol!
- To źle, że nie żałuje?
- Nie, osobiście uważam, że jest całkiem nie złe. Szkło nie pęka, to dodałem od siebie.
- Widzisz, mówisz jak porządny Jin.
- Ja wiem i kogoś jak ja wywalili ze szkoły.
- Czysta bezczelność.
- Też tak uważam. W każdym razie jakbyś nie wiedziała, północ jest tam, gdzie widać księżyc.
- Który, są trzy.
- Ten niebieski.
- Czyli ten fajniejszy.
- Łatwo zapamiętać. W każdym razie powodzenia na drodze, człowieku z południa.
- A tak, dzięki. Na razie. - Pożegnałam się z bardzo krótko poznanym magicznym gościem. Mogłam sobie strzelić wewnętrzne jeden do jednego. Albo nie, dwaj wredni i jeden porządny, kompletnie zapomniałam o tej kobiecie z bachorem. Nie spodziewałem się też, że Jin nazwie mnie człowiekiem południa. Słyszałam historie o tym, że ludzie podzielili się względem koloru włosów, kompletnie durny powód. Tak czy inaczej ponoć inni ludzie zamieszkują północ, wschód i zachód, a ja jestem z południa, skoro ten Jin, którego imienia już nie pamiętam tak powiedział. Spojrzałam na widoczny pomiędzy białymi obłokami księżyc, to on wskazywał mi drogę i muszę to koniecznie zapamiętać. Wzięłam pierwszy łyk nowego trunku, który cudownie się dymił. Ten widok był dla mnie jak oglądanie zimnych ogni, nigdy się nie nudził. - O to mi właśnie przez całe życie chodziło. Teraz tylko kierunek żółty księżyc.
Droga nie była trudna, była niczym hasanie po zaczarowanym lesie. Na zmianę myślałam jak bardzo nienawidzę mojej rodziny i jak bardzo jestem im wdzięczna za wakacje. Gdyby nie oni nie miałabym tej flaszki. Gdybym pokazała ją Frankowi, to by mnie po stopach całował. Na zmianę się śmiałam z ich min i wkurzałam niszcząc jakieś patyki. Istna emocjonalna huśtawka, której nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć. Dodatkowo zaczynałam słyszeć burczenie, a to oznaczało, że nie zostało mi za wiele czasu zanim nie padnę z głodu. Zjadłabym jakieś jagody, ale chuj wie czy nie są zatrute. Zapewne tak i w taki sposób zakończę swój los. Po paru niezliczonych chwilach w końcu dotarłam do końca lasu. Zobaczyłam polane pełną różowych i żółtych kwiatów, błyszczących od owadów latających wokół płatków. A na środku było jeziora. Już w dupie, czy właśnie o to jezioro chodziło, mówił, że jakiekolwiek się nada. Pochyliłam się nad taflą, by zobaczyć, czy nie pływają tu jakieś ryby. Moja ręka toster będzie miała swój debiut w nowych okolicznościach przyrody. Zdjęłam swój płaszcz, by utworzyć z niego siatkę, przez którą złowię te kurestwa. Czy ryba z jeziora jest dobra? Trudno stwierdzić po tym, jak zalałam ją alkoholem. Ponoć tak się gotuje, a nie śmiałam z tej opcji rezygnować. Byłam jak prawdziwy mistrz kuchni, w najdroższej restauracji.
Na demona czekałam bardzo długo. Robiłam wszystko według instrukcji Jina, ale typ nie chciał się pojawić. W między czasie udało mi się zbudować mini szałas, który chronił mnie przed deszczowymi dniami. Spałam na stosie traw, płatków kwiatów i patyków. Całkiem dobrze mi się żyło, bo las był bogaty w owoce, a nawet niektóre zioła, które cudownie pachniały. O ogień nie musiałam się martwić, moja ręka w zupełności wystarczała.
- Chuju z jeziora, pojaw się, bo zacznę ci rzygać do jeziorka, nie żartuje, jestem w stanie to zrobić. - Groziłam wodzie, popijając alkohol, ale potem dramatycznie prawie spełniłam swoją groźbę, bo obrzygałam krzaki obok. Wzięłam po tym czasie głęboki oddech, bo miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Wytarłam łzy i usiadłam kawałek dalej. - Uznaj to za akt łaski. - Wyszeptałam zanim moje zmęczone ciało nie ułożyło się w trawie.
- Obudź się! - Nagle ktoś krzyknął, a otwierając oczy oślepił mnie blask promieni słonecznych. Zakryłam oczy i powoli usiadłam, by rozejrzeć się dookoła. - Tutaj jestem. - Warknął, a wtedy mój wzrok skierował się na postać w jeziorze.
- Ile mogłam czekać? - Mruknęłam czując dalej dziwne wirowanie w mojej głowie.
- Doszedłem do wniosku, że sobie nie pójdziesz, a czekałem na to, ile? Dwa tygodnie? W każdym razie twój wieczorny wyczyn przelał czarę goryczy. Także ja powiem ci, gdzie masz iść, a potem nie chce cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz? - Zapytał bardzo zniecierpliwionym głosem, ale nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, bo nie ogarniałam rzeczywistości. Dopiero wstałam, a jeszcze chciałam chwile pospać.
- Ta, a co ja chciałam? A... - Chwyciłam się za głowę, która mi leciała od zmęczenia. - A możemy za chwile, nie wyspałam się?
- Nie!
- Dobra, chwila. - Wzięłam trochę wody z jego odbicia, by się napić czegoś orzeźwiającego. - To, gdzie mam iść? Wiesz, chyba o co chodzi prawda?
- Tak, tak, dobra kieruj się cały czas na wschód, aż nie zobaczysz gór. Bardziej w sumie w kierunku południowego wschodu. Tam znajdziesz kogoś przy takich niebieskich kwiatkach, on ci pomoże.
- To tyle? Brzmi fajnie. - Przyznałam, ale demon miał zmieszany wyraz twarzy.
- Tak, tyle, ale jeszcze jedno. Karolino, wiedz, że oszuści nie mogą kłamać dwa razy, ale tobie nie będzie to potrzebne w tym życiu.
- To jakaś zagadka? Bo...
- Zrozumiesz w swoim czasie.
- Ehhh, dobra. To idę jeszcze pospać i od razu sobie pójdę, okej? - Nic nie odpowiedział tylko zniknął, to było bardzo szybkie, ale równie szybko zasnęłam.
~*~
Poszłam zgodnie z kierunkiem wskazanym przez demona z jeziora, dokładnie cały czas na wschód, czyli na prawo. To była bardzo długa droga, czasami spotykałam na swojej drodze miasta. Patrzyłam na stworzenia na ulicach, wypatrując jakiś ludzi, ale było ich niewiele. Podobnie jak w moich stronach, tylko tu było zdecydowanie więcej gęstego dymu. Nie rozumiałam tej nagłej zmiany klimatu, gdyż myślałam, że wszędzie jest mniej więcej tak samo. To miejsce było specyficzne, takie dziwne. Mnóstwo osób było poubieranych w dziwne maski na swoich twarzach. Wyglądali jakby mieli mechaniczne usta czy nosy, a nawet całe twarze. Czułam delikatny niepokój idąc przez to konkretne miasto, dopóki nie zauważyłam podobnych na stoisku. Z ciekawości zapytałam parę osób, ale dopiero czwarta powiedziała, że noszą je by chronić się przed trującym powietrzem. To było nowe. Nasze fabryki nie produkowały tyle syfu, by nosić takie specjalne części garderoby.
Każda moja wizyta w miastach wyglądała podobnie, a moją rutyną stało się oglądanie kalendarzy, bo dzięki mi mogłam się dowiedzieć, że idę tak od roku, a nic nie znalazłam. Nigdzie nie było żadnych gór, ciągle tylko miasta, pola i lasy. Ciągle w kółko to samo! Wchodząc do kolejnego miasta obiecałam sobie, że ukradnę jakąś mapę, by spojrzeć, czy idę w dobrym kierunku. Jednak jak na złości nikogo nie było, a wszystkie sklepy były pozamykane. Ani żywej duszy. To spotęgowało mój gniew, ale szłam przed siebie, obiecując, że w kolejnym mieście to zrobię. Było spokojnie, dopóki nagle ktoś do mnie nie podfrunął, prawie ogłuszając dźwiękiem trzepoczących skrzydeł.
- Ciekawe, czemu ośmielasz się wychodzić z domu tego dnia? - Zapytała mnie kobieta o bardzo miłym wyrazie twarzy. Nie miałam pojęcia czym była, po skrzydłach mogłam się domyślić, że to demon, ale nie przypominała typowego demona.
- Jestem przejazdem, w sensie wiesz. Tylko idę cały czas na wschód, więc nie miałam pojęcia, że nie wolno. - Wzruszyłam ramionami, a ona się cicho zaśmiała. Obok niej zaraz pojawiło się dwóch skrzydlatych. Próbowałam ich wyminąć, ale zagradzali mi drogę skrzydłami.
- Od tak masz zamiar iść? Dopiero co się poznaliśmy.
- Otóż nieprawda, brakuje tu przywitania. Jednak, jeśli chcecie mnie poznać, to radzę sobie przygotować szklanki, bo ja piję z gwinta, a picie z jednej butelki jest niehigieniczne. - Oni spojrzeli na siebie, a potem z mrocznym uśmiechem pokiwali głowami. Potem jeden z nich wyrwał drzwi do jednego z barów, a gestem dłoni kazał mi wejść do środka. Coś tu nie gra, ale myślę, że teraz i tak nie mam, jak uciec. Także grzecznie weszłam do środka i stanęłam na miejscu baristy, a oni zasiedli po drugiej stronie. Każdemu dałam po kieliszku by następnie wlać im trochę mojego dymnego złota.
- Co to jest?
- Nie znasz dymnego piwa? To najlepsze co mnie w życiu spotkało, a gdybym mogła, to w moich żyłach by właśnie to płynęło.
- Piwo w kieliszku?
- Kto bogatemu zabroni? - Odrzekłam, przewracając swoimi oczami, by wlać sobie to do wielkiego kufla. Ah, dokładnie tak jak w domu, mogłam nawet oczami wyobraźni zobaczyć Franka, który z politowaniem wyciera płyn z blatu, który wylałam będąc pod wpływem. Aż miałam wrażenie, że mówi do mnie „ogarnij się i wróć w końcu do domu, zaraz zamykam." Strasznie za nim tęsknie.
- Tak z ciekawości, nie wiesz kim jesteśmy? - Zapytał jeden z nich, a ja pokiwałam przecząco głową.
- Nie mam pojęcia, jakiś gank zagłady? - Zasugerowałam, a na ich twarzach zagościło zdziwienie.
- Nie widziałaś nigdy w swoich stronach aniołów?
- A... - Zamyśliłam się przez chwilkę, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałam to określenie. - Nie wydaje mi się. - Mruknęłam biorąc łyk.
- To mieszkasz w spokojnej okolicy w takim razie.
- Sądziłem, że tylko u nas tak jest.
- Ja też! Czyli noworodki wszędzie umierają?
- Ale odradzając się w jednym miejscu, może to, dlatego? Inni nie idą aż tak daleko?
- Na to wychodzi, przecież ilu z nas nie ma skrzydeł!
- Trzeba powiedzieć reszcie, by poszli w głąb kraju, by mogli w końcu się zemścić.
- Fakt, mam dość ich gadania, że w innych częściach świata dzieci nie umierają.
- O czym mówicie? - Zapytałam zmieszana ich wymianą zdań, ale oni tylko wstali, by opuścić ten lokal, zostawiając mnie z masą pytań. - Czyli się nie dowiem. - Mruknęłam wypijając po sobie i po nich.
~*~
Mijały miesiące, a gdy myślałam, że nigdy tej jebanej góry nie znajdę, wtem wpadłam w jakiś dół, który doprowadził mnie do jakieś dziwnej jaskini. Przez piasek w oczach nie mogłam nic zobaczyć, ale za to poczułam, jak jakiś materiał dotyka mojej skóry, by następnie podnieść do góry.
- Kurwa mać! - Krzyknęłam pocierając oczy, by w końcu cokolwiek zobaczyć, niestety na darmo. Mogłam tylko usłyszeć kroki, jak ktoś mnie nosi. Zrobiło mi się strasznie słabo i myślałam, że dosłownie zemdleje ze strachu. Skończę w worku, a potem mnie wrzucą do wody? To trwało tylko chwile, ktoś posadził mnie na krześle i zdjął mi ten worek. Szybko mrugałam, by cokolwiek widzieć. Dopiero, gdy wylali mi wiadro wody, które zmyło ze mnie pył z twarzy mogłam zobaczyć, że to ludzie o czarnych włosach. Na ten widok szeroko otworzyłam usta, bo nigdy takich w życiu nie widziałam.
- To południca. - Mruknął jeden z nich z bardzo ciekawym akcentem, biorąc moje krótkie kosmyki do rąk. Reszta tylko mi się przyglądała z niezwykłą wrogością.
- Przyszłaś, by nas szpiegować, co? - Warknął jeden z nich, trzymając w rękach jakiś dziwny przyrząd. - Teraz masz mi odpowiedzieć prawdę, inaczej wyrwę ci te piękne paznokcie. - Siłą wziął moją rękę, by wsadzić jeden z palców do tej dziwnej rzeczy. Zmarszczyłam brwi na te niedorzeczną do mnie metodę tortur.
- Jasne, powiem wszystko, tylko nic mi nie róbcie! - Odrzekłam po chwili, gdy on szykował się do zaciśnięcia jednego z przycisków. - Jestem posłańcem ludzi południa, to wszystko. Nie szpieguje was... A... A po prostu... - Wyjąkałam, ale wtedy do głowy wpadł mi genialny pomysł. - Wypowiadamy wojnę wszystkim magicznym istotą, by w końcu zaczęli nas szanować i traktować z szacunkiem. W moich stronach wyrywają nam kończyny, jak sami widzicie. Dlatego potrzebujemy zjednoczenia. - Pierdoliłam jak typowy patriota z moich stron, w nadziei, że może w taki sposób będę mogła wrócić do domu. Przyniosę im więcej rąk do pracy! Czyż to nie brzmi genialnie?
- Naprawdę wy też myślicie o tym poważnie?
- Chwila, to wy też? - Zapytałam niezwykle zdziwiona z tego, co on do mnie mówi. Podał mi ręcznik i pomógł wstać w krzesła.
- Bunt to sen każdego człowieka, który stracił najbliższych w czasie przepychania się pomiędzy potworami. Jeśli wy myślicie o tym poważnie, to pomożemy. - Uśmiechnęłam się jak głupia ze słów, które on do mnie wypowiadał. Czy to mi się śni? Czy to sen, a ja zaraz się obudzę na blacie? - Powiedz mi proszę, czy byliście u północy i zachodu?
- Nie, jesteście pierwsi.
- Czemu przyszłaś sama? Tyle kilometrów, to musiało ci zająć kilka miesięcy.
- Chcieliśmy być bardzo dyskretni, dlatego zdecydowałam się zgłosić na ochotnika, by wyruszyć w te podróż. I tak byłam dla nich bezużyteczna przez moją niepełnosprawność, tylko tak mogłam się przydać. - Pół prawda, pół kłamstwo, bo w ich oczach byłam naprawdę bezużyteczna, dlatego pozbycie się mnie wydawało się być najwygodniejsze.
- Rozumiem, chciałbym jednak odpowiedzieć na wasze wezwanie jak najszybciej. - Przyznał mężczyzna, będąc bardzo zamyślony. Miał błysk w oczach jak mój ojciec, co mnie delikatnie speszyło. Mam tylko nadzieje, że jest mniejszym fanatykiem od niego. - Mój syn cię zaprowadzi do mieszkania, doprowadź się do porządku, a ja ogłoszę zabranie i podejmiemy kroki. - Odpowiedział szybko trzęsąc się z ekscytacji, zostawił mnie pod opieką jakiegoś chłopaka, ciut młodszego ode mnie. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, ale potem w świetle dostrzegłam masę śladów po oparzeniach na całym jego ciele. Przeszył mnie dreszcz na ten widok, ale nie ośmieliłam się tego skomentować.
- Ten dom jest pusty, może być trochę kurzu, ale mogę przynieść mop. - Odrzekł, gdy weszłam do jaskini. Wszędzie był kamień, to było ciekawe, że to się tak różni od mojego domu, ledwo co zdołałam wejść, a metalowe drzwi się za mną zatrzasnęły. Szybko się odwróciłam, by je otworzyć, ale ani drgnęły.
- Co jest? - Warknęłam, waląc w te cholerne drzwi.
- Taka procedura, po obradach starsi powiedzą co dalej z twoim losem, jednak mogę ci zdradzić, że opcje są dwie. - Słuchałam jego słów w ciszy, mimo, że byłam bardzo poirytowana faktem, że zostałam tu uwięziona. - Mogą uznać, że kłamiesz i wykonać egzekucje, albo utwierdzić się, że mówisz prawdę i torturami wydobędą z ciebie szczegóły. Jednak możesz liczyć na opcje numer dwa, bo jak wspomniał mój ojciec, bunt jest marzeniem każdego z nas. Przyjrzyj się ludziom, gdy będą ci mijać. - Po tych słowach mnie opuścił. Zostałam sama w tej małej, ciemnej jaskini. Miała ona dodatkowe drzwi, w której była mała łazienka. Z kranu leciała brązowa woda, która po paru minutach zaczynała się oczyszczać. W środku były podstawowe środki, więc była to dla mnie okazja, by pierwszy raz od dłuższego czasu obmyć się pod prysznicem, a nie w rzece. To zawsze jakiś plus, co by nie mówić. Może też przyniesie mi jedzenie, co przerwie moją jagodową dietę?
Przez kraty w drzwiach widziałam przechodzących ludzi, którzy podobnie jak chłopak mieli rany od oparzeń. Jednak nikt nie miał sztucznych kończyn, co było ciut pocieszające. Jestem pewna, że to boli równie mocno, ale jednak wolałabym mieć blizny. To dawało mi do myślenia. Wychodzi na to, że w różnych stronach ludzie obrywają od magicznych istot inaczej, ale w równie bolesny sposób. Co by mnie mówić, odbierają jakąś część, z którą później trudno żyć. Wiele kobiet miało na sobie chusty, by ukryć swoje oblicze przed wzorkiem innych. To było przykre i takie niesprawiedliwe. Rozmyślałam tak przyklejona do kraty, gdy nagle podeszła do mnie jedna dziewczyna.
- Musi ci się nudzić. - Przyznała. - Miałam zamiar ci po prostu przynieść jedzenie, ale uznałam, że przyniosę ci coś jeszcze, byś nie musiała tępo się gapić w pustkę tego miejsca. - Po tych słowach otworzyła małe okienko, przez które podała mi talerz razem z książką.
- Dzięki, to bardzo miłe z twojej strony. - Uśmiechnęła się ciepło, zamykając owe okienko. Nic więcej nie powiedziała, tylko zniknęła w ciemnościach tej wielkiej jaskini. Ich dom wyglądał jakby był zrobiony w wielkim kanionie, który ma w sobie masę małych korytarzy i szczelin, z których zrobili sobie dom. Też mieszkałam pod ziemią, ale ściany były pokryte metalem, a nie skałą. Niemniej jednak usiadłam na moim łóżku i zaczęłam jeść jakąś żółtą kaszę, która była delikatnie ostra. Jedząc przyjrzałam się tytułowi książki. „Historia powstania miasta wschodu". - Yhm... - Mruknęłam otwierając na pierwszej stronie, bo i tak nie mam nic innego do roboty.
„Kiedyś ludzie wschodu mieszkali parę kilometrów od smoczej góry. Żyli z owymi stworzeniami w pokoju, a legendy głoszą, że jeden ze smoków dał im pomarańczowy ogień, który palił kłamców. To miało chronić innych przed niesprawiedliwym osądem. Od tamtej pory ludzie chronili świętego ognia. Jednak pewnego dnia parę stróży zauważyło nadlatującą bestie, której skóra była połyskująco czarna, a oczy świeciły się błękitnym, złowrogim blaskiem. Myśleli, że to jeden z potworów, które przedostało się zza muru. Ogłosili alarm, a łucznicy zaczęli strzelać strzałami nasączonymi trucizną, pomyślnie trafiając stworzenie. Jednak, po chwili zdali sobie sprawę z błędu jaki popełnili, bo z bólu stworzenie zaczęło ziać niebieskim ogniem. Uświadomili sobie, że trafili młodego smoka, który właśnie odbywał swój pierwszy, rytualny lot. Wiedzieli, że gdy młody wróci do domu, to reszta smoków będzie chciała się zemścić za krzywdę młodego. Ludzie zaczęli się chować w jaskiniach, przed gniewem ognistych stworzeń. Nie milili się, bo zaledwie godzinę później cała chmara smoków przykryła niebo, spopielając całe miasto. Od tamtej pory ludzie zaczęli się bać ich gniewu i tego, że nie są w stanie im tego przebaczyć. Wybudowali więc swoje domy w wielkiej jaskini, w której sieć korytarzy była w zasadzie nieskończona. Wychodzili tylko służyć demonom w hutach stali i szkła, by oni również nie potraktowali ich w równie okrutny sposób."
Dalej czytałam o szczegółach w budownictwie owego miasta i zasadach pracy w hutach, jednak ta część nie była taka interesująca, jak ta ze smokami. Dobrze, że mnie ten temat zainteresował, bo siedziałam w tym więzieniu prawie miesiąc. Kobieta przynosiła mi jedzenie o stałych porach, ale o nowych książkach ewidentnie zapomniała. Może mieli tylko historie swojego miasta? Tego nie wiedziałam, a każda próba rozmowy kończyła się jej ucieczką.
W końcu do mojego mieszkania weszła para mężczyzn i zakuła w kajdany. Wyprowadzili mnie pod ich taki sąd. Nie przypuszczałam, że to potrwa tak długo. Na początku wyglądali na zachwyconych, tak, że mieli ochotę wyjechać w tej chwili. Jednak nie, to nie mogło być dla mnie aż tak proste. W końcu ich chyba gównodowodzący zabrał głos.
- Po szczegółowych obradach opracowaliśmy dwa plany działania, o ich wyborze zadecyduje próba ognia.
- Co? - Mruknęłam bardzo cicho, będąc w delikatnym szoku. Wtedy jedno z przejść się otworzyło, a moim oczom ukazał się pomarańczowy ogień, co prawda pod postacią kamyczków ułożonych na chodniku. Nie sądziłam, że udało im się go uratować i że w ogóle on dalej istnieje. Jednak nie jest już taki majestatyczny i ma jedynie postać pomarańczowych, rozgrzanych kamieni. Fascynujące.
- Po prostu powiedz „tak, ludzie planują powstanie, a ja jestem posłańcem" i przejdź przez nie. - Po tych słowach strażnicy popchnęli mnie w stronę tej ognistej drogi i zdjęli mi buty. Wzięłam głęboki oddech, bo to zdanie jest tylko częściowo prawdą, ale nie czuję bólu, więc pewnie nawet tego nie zauważą. Mam nadzieje, że tego nie widać, oby kurwa, bo jak stanę w płomieniach umrę, to będzie bardzo... Nie wiem słabe? Nie dowiem się jaki w ogóle był plan! - Jedne ze strażników ci pomoże i będziesz jedną nogą po tym skakać, bo nie wiem jak metal na to zareaguje. - Brzmi mądrze, zapomniałam, że mam nogę z metalu. Koleś złapał mnie za ramie, trzymając się normalnej części drogi, a ja podniosłam ową nogę.
- Dobra... - Wyprostowałam się. - „Tak, ludzie planują powstanie, a ja jestem posłańcem" - Wypowiedziałam te formułkę, a potem powoli skakałam przez kamienie, które delikatnie syczały pod moją stopom. Jednak nic się nie wydarzyło. Spokojnie przeszłam po kamyczkach, a wśród tłumu pojawiły się szepty. Nie spodziewały się tego, kutasy.
- Cudownie. - Odpowiedział kryjąc swój entuzjazm, starał się zachować powagę, ale było widać po nim delikatną ekscytacje. Szczególnie wtedy, gdy porwał „plan b". - Jutro rano wyruszą trzy powozy. Jeden do ludzi północy, drugi do ludzi zachodu i trzeci do ludzi południa, w którym będziesz ty razem z kilkoma reprezentantami, by omówić szczegóły naszego powstania. To na razie wszystko co powinny wiedzieć twoje uszy. Resztę zaraz państwu omówię, ale najpierw wyprowadzić posłańca. - Po tych słowach dwoje strażników zabrało mnie z powrotem do mojego więzienia. Było to w chuj niegrzeczne, ale zapewne uważali mnie za zwykłego „listonosza dobrej nadziei", niegodnego słuchać ich tysięcznego posiedzenia. Usiadłam wkurwiona na łóżku i dopiero wtedy zauważyłam, że moja stopa jest pokryta pęcherzami, które delikatnie krwawiły. Natychmiast wbiegłam do łazienki, by oblać to zimną wodą. Owszem, czułam ciepło, ale nie ból spowodowany owym ciepłem. Dlatego przeszłam ten test... Patrzyłam smętnie na moją skórę, przypominając sobie wszystkie momenty, w których się nieświadomie poparzyłam. Ból to ostrzeżenie o niebezpieczeństwie - tak mi zawsze mówiono, gdy pytałam czym jest. Widziałam w głowie scenę, w których mój ojciec montował w naszym domu termostat, który nie pozwalał na przepływanie wody wyższej niż 42 stopnie. Jako dziecko co chwile się parzyłam. Ciężko westchnęłam na to wspomnienie, niebawem znowu go zobaczę i mojego narzeczonego. Odzyskam honor i wrócę do picia razem z moim najdroższym aligatorem. Może weźmiemy w końcu ślub? Mój powrót będzie naprawdę dobrą okazją do tego.
~*~
Minęły prawie dwa lata, tak dawno mnie nie było... Tyle miesięcy wędrówki. To było dla mnie takie niezwykłe. Siedziałam teraz w powozie, który będzie jechał około tydzień do naszego celu. Byłam podekscytowana jak i zdenerwowana. Ukradkiem pijąc mój ukochany alkohol układam sobie w głowie tysiące scenariuszy. Najpierw odzyskam honor, potem pójdę do narzeczonego i weźmiemy ślub. Albo nie! Najpierw nacieszę się nim, tak dawno go nie wiedziałam, więc najpewniej do niego przylegnę i nie będę miała zamiaru puszczać. Opowiem mu o wszystkich dziwnych lasach, polach, miastach, dosłownie o wszystkim. W czasie tej wędrówki starałam się o nim nie myśleć, a za każdym razem, gdy czułam cień tęsknoty, to brałam duży łyk mojego dumnego leku, a świat od razu stawał się od razu taki lepszy i bardziej pozytywny.
Wyobrażam sobie również przeprosiny mojego ojca, jego twarz, gdy powie mi „jestem z ciebie dumny, jesteś zajebista". Dokładnie tak powie, jestem tego tak pewna. Byłam w swoim świecie, a reszta ludzi w powozie dyskutowała na temat szczegółów rozmowy z dowódcą ludzi południa. Obsrają się, gdy dowiedzą się, że jestem jego córką. Śmiałam się cicho na widok ich skupionych min. Teraz wszystko będzie lepsze, od teraz!
~
Na mój widok zdziwieni strażnicy puścili mnie, razem z moimi gośćmi. Od razu jeden z nich poleciał powiadomić mojego ojca o moim wielkim powrocie, z kolei drugi poprosił nas, byśmy się skierowali do sali obrad. Ludzie wschodu zakrywali usta dłońmi na widok obywateli mojego pięknego miasta, a z kolei oni nie byli im dłużni. To wyglądało jak walka pomiędzy poparzeniami trzeciego stopnia z rozerwanymi kończynami. Jesteśmy siebie warci, bez dwóch zdań. W końcu weszliśmy do środka, w którym siedział mój ojciec, a obok niego stał strażnik, który zdążył go już o wszystkim powiadomić. Nieładnie tak spoilerować.
- Witamy, to zaszczyt w końcu Pana poznać. - Goście podeszli do niego, by uścisnąć jego dłoń. Ja tylko stałam z boku, przyglądając się temu z szerokim uśmiechem. - Jesteśmy reprezentantami ludzi wschodu, nasz dowódca przysłał nas, by omówić szczegóły powstania. Nasz naród popiera wasz pomysł i chce się w pełni zaangażować. Pozytywnie rozpatrzyliśmy waszą propozycje z ust waszego posłańca. - Dłonią wskazał na mnie. - Dwa inne powozy ruszyły poinformować, a także prosić o przyłączenie się narodu północy, jak i zachodu. - Powiedział mu wszystko, a na twarzy mojego ojca malował się nie mały szok, dopiero po chwili zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Panowie, to dla mnie zaszczyt was gościć. Jestem pewny, że jesteście zmęczeni po tak długiej podróży, proszę, strażnik zaprowadzi was do pokoi, a jutro wszystko wam opowiem. - Skinął głową w geście szacunku, a goście zrobili to samo, by chwili ruszyć razem ze strażnikiem w kierunku drzwi, a ja tylko czekałam, aż te drzwi się zamknął.
- Aha! Widzisz! Czy teraz w końcu możesz mnie ułaskawić? Ta droga mnie wykończyła! - Mówiłam z szerokim uśmiechem, ale jego twarz nie wyrażała zadowolenia. Był tylko wkurzony? Nie rozumiałam jego reakcji.
- Miałaś coś przynieść, a nie kogoś. - Odrzekł bardzo surowo, a moje serce na chwile przestało bić. - Chcieliśmy dopiero za rok prosić inne narody o pomoc, a ty po prostu to przyspieszyłaś. Także nie masz swojego wkładu, a związku z tym nie mam zamiaru tego zrobić. - Odwrócił się do mnie plecami. Nie mogłam pojąć co on właściwie do mnie mówi. Zrobiło mi się strasznie słabo i myślałam, że zaraz dosłownie zemdleje. Czy ja śnie? I jak się obudzę to dalej będę w drodze? Czy to jeden z tych scenariuszy, gdzie popełniam porażkę?
- Nie możesz mi tego zrobić! Dwa lata szłam do tego jebanego wschodu!
- Po nic.
- Proszę cię, mam dość tej podróży, nie możesz mi tego robić!
- Nie zmienię zdania, proszę ją wyprowadzić. - Odrzekł do innego strażnika, który natychmiast mnie pochwycił i siłą zaczął ciągnąć w kierunku drzwi. Ignorował moje szarpanie i krzyki. - Masz opuścić miasto przed wieczorem. - Dodał, gdy już byłam przy drzwiach, oblana gorzkimi łzami. Miałam całą twarz czerwoną od płaczu i zdenerwowania. Nie mogłam w to uwierzyć, że on mnie od tak odesłał. Jakbym nie wróciła po dwóch latach, a po godzinie z brzydko narysowaną laurką na „zgodę". Usiadłam pod ścianą, by jakkolwiek się uspokoić, by opanować oddech. Układałam swoje myśli, by opracować nowy plan. Gdy zdążyłam ochłonąć, to nagle usłyszałam bardzo znajomy głos.
- Karolina? Czy to naprawdę ty? - Podniosłam głowę, a wtedy zobaczyłam mojego narzeczonego. To było to, czego aktualnie najbardziej na świecie potrzebowałam. Natychmiast wstałam, by rzucić mu się na szyje i złączyć nasze usta w pocałunku przepełnionym tęsknotom, żalem i radością. Jednak, gdy tylko to zrobiłam, to on gwałtownie mnie od siebie odsunął. - Co ty robisz!? - Krzyknął bardzo mocno zdenerwowany, a w jego oczach widziałam odrazę. Od razu zaczął wycierać swoje usta dłonią, na której była obrączka.
- Ty... Ożeniłeś się? Nie czekałeś na mnie? - Zapytałam łamiącym się głosem, słysząc jak moje serce całkowicie pęka w drobny mak.
- Wszyscy gadali o twojej śmierci. - Trochę się uspokoił i już nie widziałam takiej bijącej od niego wrogości. - Nie miałem zamiaru czekać, nie chciałem w kółko myśleć, czy pewnego dnia wrócisz? Więc tak! Ożeniłem się i jestem bardzo szczęśliwy w tym małżeństwie.
- Tylko powiedz z kim i zniknę z twoich oczu. - Szybko opowiedziałam, bo nie miałam zamiaru tak stać. Chciałam jak najszybciej wyjść z tego miasta, by spróbować zniknąć. On bardzo się wahał, milczał przez chwile, a jego wzrok błąkał się nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. W końcu wziął głęboki oddech, by odpowiedzieć. - Z twoją siostrą. - Po tych słowach obrócił się tyłem, by nie widzieć mojej reakcji i po prostu odszedł, a ja stałam tak kilka minut. Moje ciało zastygło i nie było w stanie ruszyć nawet palcem.
~
Opuszczając miasto skierowałam się do stającego nieopodal wozu, który mnie przywiózł.
- Wracasz do domu? - Zapytałam siadając obok niego.
- Jutro z rana, gdy wstanę. - Odpowiedział biorąc głęboki wdech.
- Wyjmij szklanki. - Mruknęłam będąc w jakimś transie, wyjmując z torby prezent od Jina.
Kolejny tydzień podróży minął mi na smętnym opowiadaniu biednemu kierowcy o swoim losie. Robiłam tylko przerwy na picie, a tak to non stop gadałam. Odpowiadał mi mimiką. Raz się uśmiechnął, raz marszczył brwi, a nawet raz spojrzał w moim kierunku z bardzo wyraźnym zdziwieniem. Było to całkiem zabawne, bo mogłam widzieć jego reakcje. Jednak cały czas miałam w sobie żal, który skutecznie przypijałam. Po około trzech dniach miałam wrażenie, że te wydarzenia miały miejsce jakiś rok temu? Widziałam je jak przez mgłę, jakby mój mózg wyparł te informacje, by chronić moją ledwo co oddychającą psychikę. To takie miłe, mój zapomnieć. W końcu po tylu dniach Pan się zatrzymał.
- To twój przystanek.
- Serio? - Mruknęłam, gdy się wyprostowałam. Zza oknem widziałam inne klimat niż w tych dziwnych miejscach, gdzie wpadłam do dziury. A mniej więcej kilka kilometrów od nas widziałam góry.
- Opowiadałaś, że demon z jeziora kazał ci iść na południowy wschód, aż nie zobaczysz gór. Także z racji, że wzruszyła mnie twoja historia, to postanowiłem cię podwieźć. To niedaleko mojego miasta, w zasadzie pierdolnełaś się o około sto kilometrów... Jednak mniejsza, po prostu idź w tym kierunku i powodzenia. - Odrzekł bardzo miło, a ja w głowie miałam flashback z tego konkretnego momentu.
- Bardzo ci dziękuje, jesteś cudowny. - Odrzekłam bardzo szczerze, wysiadając z pojazdu upewniając się, że zabrałam moją torbę. On zanim odjechał to kiwnął do mnie dłonią i odjechał w przeciwnym kierunku od góry.
Góry, to właśnie o górach mówił mi ten pajac z jeziora. Nie sądziłam, że jeszcze będę o tym pamiętać. W normalnych okoliczności ta rozmowa by wyparowała z mojej głowy, ale na szczęście kierowca mi przypomniał, choć mógł uznać to za pijackie brednie. Jednak wzięłam w końcu mój plecach z jedyną potrzebną mi rzeczą i ruszyłam w kierunku tych ogromnych gór, których nie mogłam zobaczyć czubka. Ponoć mam się kierować błękitnymi kwiatami oraz iść w kierunku niebieskiego księżyca, bo on pokazuje południowy - wschód. W zasadzie to mało informacji, więc można się zgubić. Ta, można się zgubić, gdy widzę mój cel.
Droga zajęła mi praktycznie cały dzień, może poszłoby mi szybciej, gdyby nie kiwanie mojego ciała, ale byłam zbyt przybita moim ponownym wygnaniem i zdradą mojego byłego narzeczonego, by myśleć o czymś innym. Tylko trzy rzeczy: góry, łąka i alkohol.
Te góry otaczały te łąkę, która była najpiękniejszą łąką jaką kiedykolwiek widziałam w całym swoim życiu. Oddałam się temu widokowi i poleciałam na plecy by kąpać się w tych kwiatach. To było niczym kąpiel w chmurach albo nie wiem... Jakimś innym bardzo miękkim i przy tym cudownie pachnącym materiale. Te kwiatki, są takie piękne...Czy to właśnie są owe szafirowe lilie? Dotykałam płatków, ale po tym po prostu padłam, ale tym razem ze zmęczenia. To była naprawdę męcząca droga, po prawie tygodniu jazdy.
~
- Obudź się, żyjesz? Zakopuje żonę, ale ty też się zmieścisz. - Odrzekł nagle jakiś męski głos, powoli otworzyłam oczy, a wtedy zobaczyłam mężczyznę o pięknych, błękitnych oczach i długich czarnych włosach. Na chwile odebrało mi mowę na jego widok. - To jak?
- Żyję i wyrazy szacunku... Znaczy współczucia dla żony. - Powoli wstałam, uważając, by nie upaść. Muliło mnie po wczorajszym dniu, a resztą jak prawie codziennie.
- A tak, nie lubiłem jej za szczególnie. - Wzruszył ramionami, by odwrócić się do mnie plecami i chwycić łopatę. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, by zajrzeć do grobu, w którym była zmasakrowana kobieta, a obok niej było ciało jakiegoś noworodka. Natychmiast odwróciłam wzrok czując, jak moje gardło się zaciska. Nie wytrzymałam jednak długo, gdyż ten widok był dla mnie po prostu za mocny i zwymiotowałam obok w jakieś krzaki. - Mogłem uprzedzić, moja wina. Choć nie sądziłem, że będziesz się gapić. - Wytarłam usta dłonią, a następnie przyłożyłam palce do skroni. Co tu się dzieje, co to za typ? Coś tu chyba nie gra albo ja dostaję omamów.
- Co jej się stało?
- Poród. Umarła z bólu, próbowali jej rozerwać brzuch, by chociaż ratować dziecko, ale jak widać na załączonym obrazku gówno to dało. Tak jak żony mi nie szkoda, to na dziecko mi przykro patrzeć.
- To wyrazy współczucia dla młodego. - Wymruczałam zbierając siły, nadal próbowałam wymazać ten widok z pamięci.
- Dzięki. W właśnie, staraj się nie deptać kwiatów. - Wskazał swoimi długimi paznokciami na roślinki, po których się zapewne całą noc tarzałam.
- Jasne, są bardzo piękne, nie uszkodziłabym ich. - Przyznałam, a potem mój wzrok wrócił do miejsca, w którym spałam. Wyglądało to jak wanna utworzona ze zgniecionych kwiatów. - Od teraz, miałam ciężką podróż.
- W to nie wątpię, wyglądasz jak siedem nieszczęść. - Mówił nie odrywając się od zakopywania zwłok.
- A pierdol się... - Wtem się zatrzymałam w swoich słowach. - Jak masz na imię?
- Zakary.
- Pierdol się Zakary! - Warknęłam, biorąc flaszkę z torby. Moja droga, niezastąpiona. Idealny lek na wszystkie dolegliwości.
- A jak ty się nazywasz?
- Karolina.
- Ty też się pierdol Karolina. - Odparł spokojnie, a ja przewróciłam oczami.
- Bardzo śmieszne, lepiej kop te swoją żonę, a nie mi dogryzasz. W takim tempie lepiej połóż się obok, bo wiatr z piaskiem was zasypie szybciej.
- Co ci moje kopanie przeszkadza? Jesteś strasznie wredna, żona mi zmarła, a ty popędzasz?
- Tak, bo robisz to nieefektywnie! Musisz się bardziej zamachnąć!
- O tak? - Zapytał uderzając mnie łopatą w brzuch, a siła tego czynu przewróciła mnie znowu na ziemie. Który to już dzisiaj? - Wybacz, kompletnie cię nie zauważyłem. - Odrzekł z ironią i delikatnym, lecz wrednym uśmiechem.
- Wierzę. - Wstałam z ziemi uważając na rosnące wokół kwiaty. - Masz szczęście, że nie jestem pamiętliwa. - Otrzepałam się z kurzu, a potem podniosłam wzrok na niego. Miał zasłonięte usta dłonią i stał tak wmurowany. Zapanowała cisza. Mężczyzna wyglądał dosłownie jakby zobaczył coś niezwykle zadziwiającego. - Co? W końcu odebrało ci mowę?
- Krwawisz... Ciebie to nie bolało? - W końcu się odezwał, a ja słysząc to podniosłam bluzkę, by przyjrzeć się odciskowi łopaty na moim brzuchu.
- Chciałeś mnie zabić? - Zapytałam śmiejąc się ironicznie. - Niegrzeczny z ciebie facet. - Po tych słowach zaczęłam nagrzewać swoją rękę, by przypalić krwawiące miejsca. Mężczyzna syknął, gdy to robiłam, jakby on czuł ból, którego ja sama nie jestem w stanie.
- Poniekąd, miałem w planach cię tu zostawić w bólach, byś umarła śmiercią naturalną, albo sobie po prostu poszła.
- Słodkie z twojej strony, na twoje nieszczęście mam chorobę, która zaatakowała mój układ nerwowy i nie jestem w stanie odczuwać bólu. - Wzruszyłam ramionami.
- To naprawdę intrygujące, co cię tu sprowadza? Skoro miałaś długą podróż, to i pewnie masz cel. - Wrócił do zakopywania, ale teraz robił to stanowczo szybciej, co wydawało mi się ciut podejrzane.
- Tak, w sumie mogłabym ci o tym opowiedzieć. A serio chce ci się tego słuchać?
- Dawaj, wykopałem za głęboki dół, więc chwilkę to zajmie. Zapomnijmy o nieprzyjemnym początku naszej znajomości.
- No dobrze. - Usiadłam na trawie, uważając, na rosnące wokół kwiaty. Poprawiłam bluzkę i zapięłam swój płaszcz. - Od czego by tu zacząć... To... Dwa lata temu zostałam wygnana, mogę wrócić tylko pod warunkiem, że znajdę lub zbuduje coś, co znacząco im pomoże w walce. Ludzie szykują powstanie przeciwko każdemu, by walczyć o jebaną wolności i chuj wie co jeszcze. A wygnali mnie, bo opowiadałam to jako żart. Wiesz, to zdrada, jeśli nie biorę tego poważnie. - Wtem mężczyzna zaczął się dźwięcznie śmiać, a tego kompletnie się nie spodziewałam. Każdy reagował w sposób bardzo poważny, a tu proszę.
- To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem w całym swoim życiu. - Dalej się śmiał, a ja poczułam niesamowity przypływ satysfakcji.
- Dziękuje! W końcu ktoś to powiedział, kurwa mać.
- Ale mimo, iż ten pomysł, jest chujowy i bardziej mi przypomina misje samobójczą, to wiem, jak możecie to z łatwością wygrać. - Gdy to powiedział, to miałam w głowie słowa dziada z jeziora, że właśnie tutaj znajdę to, co pomoże mi w powstaniu. Przez chwile poczułam ekscytacje, że może w końcu znalazłam to, co pomoże mi pokazać tym kutasom, gdzie ich miejsce. - Jestem w stanie dać ci to od tak.
- To daj. - Wyciągnęłam w jego stronę rękę, co spowodowało kolejną fale śmiechu mężczyzny.
- Nie jestem w stanie dać ci tego od ręki. Nie tutaj. Jeśli chcesz, to musisz ze mną pójść na szczyt góry. - Wskazał palcem w górę, a ja automatycznie tam spojrzałam. Nie byłam w stanie dostrzec czubka tej góry, a co dopiero wejść na sam szczyt.
- Czemu tam? - Zapytałam ewidentnie poirytowana obecną sytuacją. Nie chciałam iść aż tam, nie miałam na to siły. Znowu jakieś nieprzewidziane przeciwności losu.
- Tam mieszkam, to chyba oczywiste, że właśnie tam. - Wzruszył ramionami, a potem w końcu wbił szpadel w ziemie pokazując koniec swojej pracy. - Z racji, że jesteś ranna z niewiadomych dla mnie powodów, proponuje, że cię podrzucę na szczyt na taczce.
- W tej samej, w której zawiozłeś zwłoki. - Mruknęłam średnio zadowolona z tej opcji. Plusem było to, że nie musiałam iść, ale wciąż. Z jednej strony musi być to dość zabawne, że w dwie strony będzie wiózł kobiety z tą różnicą, że ja nie będę martwa. Jestem przekonana, że on się tego nie spodziewał.
- Wytrę środek, jeśli cię to zadowoli. - Zdjął swój płaszcz i z godnie z tym co powiedział, zaczął wycierać środek owej taczki. To było bardzo miłe z jego strony. Rozmyślałam chwile i doszłam do wniosku, że i tak nie mam nic do stracenia, także zabrałam swoją torbę, by następnie wsiąść do owej taczki. - Super. - Mruknął zadowolony pokazując swoje kły, by od razu wziąć uchwyty od mojego transportu. On wyglądał dla mnie jak człowiek, a gdy zobaczyłam jego zęby, to nabrałam wątpliwości. Wzięła mnie delikatna panika, więc nerwowo zapytałam.
- A kim ty w ogóle jesteś? - Uznałam, że nie będę pytać „czym", bo uznałby to za niegrzeczne, a nie chce tracić swojej najprawdopodobniej jedynej szansy
- Powiem ci za około sto metrów, dobrze? - Odpowiedział bardzo słodkim głosem, co spotęgowało moje obawy. Także postanowiłam rozglądać się dookoła, by w razie potrzeby wiedzieć, gdzie powinnam uciekać. Jednak po dosłownie chwili, weszliśmy do jaskini, gdzie zrobiło się niesamowicie ciemno. Wyszeptałam kilka przekleństw w akompaniamencie radosnego gwizdania mężczyzny. Brzmiał w sumie jak psychopata, możliwe, że to on zabił tą żonę. Zaczęłam wyobrażać sobie wszystkie scenariusze, gdy wtem cała jaskinia została rozświetlona przez blask różnych kryształów, które rosły na ścianach. - Teraz mogę ci opowiedzieć wszystko.
- Dlaczego?
- Bo teraz nie możesz uciec, a ja obawiałem się, że właśnie to możesz zrobić, gdy dowiesz się kim jestem.
- Nie trzymaj mnie w napięciu. - Burknęłam, wyjmując z torby butelkę. Musiałam się uspokoić, bo przez sekundę miałam wrażenie, że czeka mnie śmierć.
- Jestem smokiem, a konkretnie królem smoków. - Gdy powiedział to zdanie wyplułam alkohol, który był w moich ustach. On niezręcznie się zaśmiał, tak żałowałam, że nie mogłam zobaczyć jego reakcji. Nie myśląc ani chwili dłużej, po prostu odwróciłam się w jego stronę. Może i teraz jechałam tyłem, a światło tylko delikatnie go oświetlało, ale miałam to gdzieś. Chciałam rozmawiać z owym królem twarzą w twarz. Czy to nie zabawne? Jakiś król wozi mnie w taczce, ta myśl mnie rozluźniła, mimo cienia podejrzeń, że kłamie.
- Nie wyglądasz na smoka, gdzie haczyk? - Unikał mojego wzroku, a ja spokojna jak nigdy po prostu gapiłam się na niego, popijając nigdy nienudzący mnie trunek.
- A czy teraz ty masz czas, by wysłuchać mojej historii? - Zapytał po paru sekundach milczenia, podniosłam sugestywnie brew. Nie spodziewałam się wyjaśnień, a co dopiero opowieści. Jednak z racji, że droga była dość długa, a i będę musiała go poznać ze względu na nasz układ, to postanowiłam kiwnąć głową.
- Jasne, musimy się bliżej poznać, prawda? - Odparłam lekko, dalej go obserwując. On odchylił delikatnie głowę w bok, by następnie przegryźć swoją wargę. Wtedy ja również odwróciłam głowę delikatnie w bok, by znowu wziąć łyk oraz ukryć to, że jego czyn był dla mnie dość hipnotyzujący.
- Oczywiście, więc. - Odkaszlnął, zakrywając usta ręką. Nie patrzył na mnie, tylko wszędzie tam, gdzie mnie nie ma, także próbowałam robić dokładnie to samo. Obrócenie się ponownie byłoby teraz niegrzeczne, dlatego tkwiłam w jednej wielkiej niewiadomej. - Zacznijmy od tej mało wesołej części. - Diametralnie spoważniał.
Urodziłem się na szczycie tej góry jako syn dwóch smoków uważanych w naszym stadzie jako takich wodzów. Miałem lśniące czarne łuski, potężne skrzydła oraz błękitne oczy. Byłem niczym złowrogi cień, wyróżniałem się spośród innych smoków. Bo smoki dzieliły się na czerwone, niebieskie i zielone. Uważano, że będę symbolizował jakąś zmianę, ale to chciano osądzić dopiero w czasie mojego pierwszego lotu. To była tradycja młodych smoków, które wychodzą ze swojego kojca. W czasie pełni niebieskiego księżyca pierwszy raz wyleciałem poza granicami góry. Niefortunnie przeleciałem za blisko ludzkich strażników, którzy nigdy w swoim życiu nie widzieli czarnego smoka, dlatego uznali mnie za jednego z potworów zza muru. Wystrzelili we mnie masę strzał z dość osobliwą trucizną. Ledwo udało mi się wrócić z mojego pierwszego lotu. Umierałem. Starsze smoki uznały, że o wschodzie słońca udam się na spoczynek u stóp góry, by i ze mnie wyrosła szafirowa lilia. Jako ostatni wyraz szacunku postanowili odkryć jaką specjalizacje posiadam. Smoki dzielą się na trzy typu, te od złota, wiedzy oraz leczenia. Gdy starsze smoki zionęły we mnie swoim ogniem, to z języków płomieni wyszedłem ja, w ludzkiej formie. Okazało się, że jestem w stanie zamienić się we wszystko, co zobaczę, a w czasie mojego lotu widziałem właśnie ludzi. Trucizna ze strzał nadal jest w moich żyłach, ale jest nieszkodliwa dla człowieka, także jestem skazany na bycie nim do końca moich dni. Próbuje dodać sobie pojedyncze cechy smoka, jak te moje delikatnie spiczaste uszy czy kły, ale to wszystko na co mogę sobie pozwolić.
W ludzkiej formie czułem się kompletnie bezużyteczny, długo nie wychodziłem ze swojej jamy. Rozmyślałem co powinienem zrobić. Wtem jeden ze smoków mi podpowiedział, bym został reprezentantem smoków w świecie. Dla mnie to było abstrakcyjne, ale okazało się, że jestem jedyną osobą, która potrafi rozmawiać pomiędzy innymi istotami i smokami. Teraz zaczyna się dobra część, gdyż udałem się do panujących obecnie demonów z ofertą nie do odrzucenia. Złoto? Leczenie? Potężna wiedza? A to wszystko na wyciągnięcie ręki w zamian za drobne usługi. Potrzebowałem dużej ilości różnych surowców, by wykarmić całe stado, także to był mój warunek pierwszy. Drugim było kilku pomocników, poprosiłem o ludzkich więźniów, gdyż słyszałem, że oni znają się na mechanizacji. Kilka prostych prac dziennie, a w zamian przytulne mieszkania i dobra opieka. Brzmi jak dobry układ, ale tej ostatniej części im nie mówiłem. Szczególnie nie mówiłem o tym Noemu, gdyż jego stosunek do tej rasy był wyjątkowo napięty. Jak dotrzemy, to zobaczysz, jak zwykły szczyt góry, zamienił się w istny raj na ziemi. Mamy pod spodem niewidzialne od wewnątrz zabezpieczenia, więc dziura wokół polany na szczycie jest w całości wypełniona. To jak drugie piętro tej łąki... Młode smoczki często wypadały, nic dziwnego jak pole do bieganie przypominało pierścień Saturna. Teraz to przeszłość. Wyeliminowałem w ciągu tych ponad 400 lat tyle zagrożeń i polepszyłem życie smoków, jak i części ludzi, ale...
- Ilu?! - Krzyknęłam nagle, dowiadując się, ile ma lat. - Ja mam trzydzieści! A ty...
- Czysto teoretycznie jestem mniej więcej w twoim wieku, gdyż mój wiek podzielić na dwanaście wychodzi tyle ile mam w praktyce.
- To niczego nie zmienia, ale dobra... Jakie jest twoje, ale? Bo ci przerwałam. - Wtedy zaczęłam powoli zdawać sobie sprawę, że smokiem z opowieści ludzi wschodu był właśnie on. Koleś, który mnie aktualnie wozi w taczce.
- Ale właśnie... Smoki żyją około tysiąc lat, także będąc w połowie mojego życia, zdałem sobie sprawę z tego, że lada moment to stracę. A raczej nowe pokolenie smoków to straci. Długo szukałem sposobu, by inni mogli się nauczyć języka smoków, ale to było jak uczenie mrówki stepowania. Korzystając z moich przywilej dostałem się do biblioteki, w której czas stoi w miejscu. Także długo tam siedziałem, by znaleźć rozwiązanie mojego problemu. Studiowałem smoczą genetykę, wszystkie pojedyncze cząsteczki naszego ciała, by stworzyć kogoś na moje podobieństwo. Połączenie człowieka ze smokiem, brzmi jak żart, ale zainteresowany tematem zacząłem później analizować materie człowieka. Dowiedziałem się, że pierwszymi myślącymi stworzeniami na tej ziemi, to właśnie byli ludzie, a na ich podobieństwo została stworzona reszta. Ludzie są ciałem pierwotnym, a te demony ciałem wtórnym. Dwa ciała wtórne nie mogą połączyć się, by stworzyć coś nowego, ale ciało pierwotne z wtórnym już tak. Dlatego... Hm... - Zatrzymał się na chwile, a ja powoli zdawałam sobie sprawę z tego, co próbuje mi powiedzieć. - Myślałem, że to będzie proste, ale zapomniałem o tym jakie ciało ludzkie jest przy okazji słabe. Także każda moja następna żona umierała, zdesperowany w końcu odnalazłem prawdziwą bestię, potężną kobietę, która była niczym goryl, ale chuj i tak spotkał ją ten sam los.
- Czy właśnie dlatego nagle zmieniłeś swoje podejście do mnie? Bo nie odczuwam bólu i byłabym jakkolwiek w stanie to przeżyć? - Zapytałam cicho, bo informacje do mnie dolatywały do mnie niezwykle wolno.
- Jedyny czynnik, jakiego nie umiem unicestwić to właśnie ból. On jest największym problemem, ciało wtedy produkuje hormony stresu, wpada w panikę i rzuca się na wszystkie strony, a w efekcie zabija samego siebie. Nawet silne leki nie działają, także... Także tak, to miałem na myśli. - Zatrzymał się, by odsunąć się ode mnie na kilka kroków. Schował twarz w dłoniach, by następnie opuszkami palców chwycić się szyi i zrobić kilka głębokich wdechów. - Jestem naprawdę zdesperowany, jestem w stanie całą ludzką armie wyposażyć w broń, która da jej gwarancje na zwycięstwo, byle by moi poddani nadal godnie żyli.
- Jaka to broń? Jestem równie zdesperowana co ty, ale potrzebuje gwarancji na nasz układ. Nie dam się zabić od tak, i lepiej abyś wbił to sobie go głowy. - Odparłam bardzo poważnie. Mężczyzna kiwną głową, by znowu wrócić do pchania mojej taczki. Musiałam pomyśleć i sobie to wszystko w głowie przetworzyć, więc mimo wszystko ponownie się odwróciłam, by nie patrzeć na jego zawstydzoną twarz. Ja również byłam zawstydzona, nie sądziłam, że losy powstania ludzi będzie zależało od urodzenia się dziecka jakiegoś ludzkiego smoka. Oznaczało to również to, że musiałabym z nim pójść do łóżka, na te myśl wręcz poczułam gule w gardle. Czy dlatego on był taki spięty? Chwila, skoro jest tak rozwinięty biologicznie, to może poda mi jakąś pipetę z... To brzmi tak w chuj głupio. Wzięłam łyk alkoholu, a potem spojrzałam z uwagą na butelkę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jedynym sposobem, by to poszło płynnie to upicie się do nieprzytomności. Albo niech da mi tabletki na sen i obudzi po fakcie? W głowie miałam masę opcji, ale wszystkie wydawały mi się takie głupie i bez polotu. Stresowałam się tak, jakby on miał mnie od razu wziąć po dotarciu na szczyt. - Muszę pochodzić. - Mruknęłam, czując, że zaraz moja głowa się stopi od tego myślenia. Smok posłusznie się zatrzymał i chciał mi podać dłoń, ale zignorowałam go i wysiadałam o własnych siłach. Schowałam ręce do kieszeni płaszcza i ze spuszczoną głowa szłam tuż obok mężczyzny.
~*~
Otworzyłam oczy, nie wiedząc co się stało. Jak się znalazłam w miękkim łóżku, który pachniał jak pole stokrotek? Zaciągnęłam się tym zapachem, czując jedynie błogość. W końcu wstałam, by rozejrzeć się po przytulnym pokoju, który wyglądał jak należący do jakiegoś bogacza. Tępo się gapiłam w luksusowo wyglądające firanki i obrazy, oraz te łóżko z takimi fajnymi drewnianymi zdobieniami, wtem, dosłownie w sekundę przypomniałam sobie o tym królu smoków. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona, sprawdzając, czy mam na sobie to, co miałam, gdy zasnęłam, ale wszystko było na swoim miejscu z wyjątkiem butów. Odetchnęłam z ulgą, wycierając z czoła pot przerażenia. Potrzebowałam powietrza, jakiegoś chłodu, więc zrobiłam kilka kroków w kierunku okna. Chwyciłam za uchwyt, ale nie zdążyłam go otworzyć, bo moim oczom ukazało się tysiące smoków latających po niebie i chodzących od tak po drogach. Było też masę ludzi, którzy je głaskali, jakby były zwierzątkami domowymi. Otworzyłam szeroko usta na ten widok i dopiero po naprawdę dłuższej chwili byłam w stanie otworzyć okno. Wychyliłam się, by dostrzec więcej, ten widok mnie strasznie poruszył, bo brzmiał jak sen czy bajka.
- Obudziłaś się. - Nagle usłyszałam znajomy głos, ale nie byłam nadal w stanie odwrócić wzroku od majestatycznych stworzeń. - Mogłabyś się umyć, przebrać, a potem bym cię oprowadził, musisz koniecznie poznać to miejs...
- Walić higienę, chodźmy teraz! - Krzyknęłam niesamowicie podekscytowana, mężczyzna tylko przewrócił oczami, ale nic nie komentował. Znowu chciał mi podać dłoń, ale nadal nie czułam się przy nim na tyle komfortowo, by to zrobić. Nie wyglądał na obrażonego tym faktem, a wydawał się być pełen zrozumienia. Widać po nim było, że próbował się do mnie zbliżyć, by nam obu ułatwić, ale wiedział, że na to jeszcze przyjdzie pora i nie ma co się spieszyć. Okazało się, że byliśmy w jego domu, a pokój, w którym byłam by gościnnym, a ta informacja mnie bardzo uspokoiła, bo już się bałam, że wylądowałam razem z nim. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, to zrobiłam obrót wokół własnej osi, by jak księżniczka podziwiać cuda nowego lądu. Przypominało to trochę wejście do pomieszczenia pełnego egzotycznych motyli. - Jak tu pięknie. - Przyznałam po paru minutach spaceru.
- Miło mi to słyszeć, kiedyś to wszystko wyglądało jak pole walki. Nawet nie było zieleni, same kamienie. - Dopowiadał idąc za mną krok w krok. Bardziej to wyglądało, jakbym to ja wzięła go na spacer, a nie on mnie. Dawał mi swobodę, co bardzo sobie ceniłam. Podeszłam w pewnym momencie do pani, która czyściła zęby jednego ze smoków wielką szczotką.
- Fajna taka praca? - Zapytałam zaciekawiona, a kobieta spojrzała na mnie krzywo.
- To zależy, czasami im strasznie wali z tych paszcz, ale grunt, że nie myje każdego, tylko tym, co mają problem z zębami. - Po tych słowach poklepała smoka po nosku. - Nie ma co, wole nawet sprzątać ich odchody, niż wracać do więzienia. - Wzdrygnęła się na tę myśl, potem pomachała do Zakarego i wróciła do przerwanej czynności.
- Też będę mogła pogłaskać smoka? - Zapytałam mężczyznę, a on rozejrzał się i wskazał na małego smoczka, który turlał się w trawie. Ten widok był jak oglądanie całej gromadki uroczych kotków, moje serce się wręcz rozpuszczało na ten widok. Poszliśmy więc do niego, a on najpierw zaczął się łasić do chłopaka, który od razu zaczął go drapać pod brodą.
- Dawaj. On dosłownie ledwo się wykluł. - Po tych słowach przybliżyłam się w kierunku małego smoczka. Patrzył na mnie swoimi zielonymi, błyszczącymi oczami. Niepewnie przybliżyłam do niego swoją lewą dłoń, a on nie mogąc wytrzymać sam przysunął swoją głowę do mojej ręki. Myślałam, że się tam rozpłacze ze szczęścia. Jego łuski były takie drobne, a ich tekstura była taka gładka, twarda i miękka jednocześnie. Nie umiałam dokładnie tego opisać.
- Jest słodki. - Przyznałam, gdy w końcu udało mi się od niego oderwać. Maluch wrócił do zabawy w trawie, wraz z resztą małych, uroczych smoczków.
- To fakt, ich widok zawsze mnie porusza. Plus one wiedzą, że ja jestem tu wodzem, takim ich drugim ojcem, więc... Sama widziałaś.
- Owszem. - Odparłam nieprzytomnie nadal to obserwując, jednak musiałam dojść do siebie i stanąć twardo na ziemi. - Pokaż mi to, co pomoże mi wygrać. - Zmieniłam swój ton głosu i spojrzałam wprost na mężczyznę. Jednak on nie wyglądał na zaskoczonego, a na gotowego. Uśmiechnął się do mnie wrednie, a jego wzrok mówił. „Try me".
- Zacznę od drobnej prezentacji. Po prostu mnie uderz. - Rozłożył ręce i zamknął oczy, gotowy na moje uderzenie. Na początku nie wiedziałam co kombinuje, ale byłam zdeterminowana, także przygotowałam swoją mechaniczną dłoń, by z całej siły uderzyć go w brzuch. Wzięłam nawet rozbieg, lecz tylko, gdy moja ręka dotknęła jego ciała, to prawie natychmiast mnie odrzuciła na co najmniej dwa metry do tylu.
- Co to było!? - Krzyknęłam zła, podnosząc się z ziemi. On podszedł do mnie i odwinął kawałek swojego rękawa, miał a sobie coś w rodzaju drugiej skóry, która miała wypuklenia niczym łuski.
- Smocza wylinka. Tylko trochę słabsza od łusek, ale mimo to całkowicie odbija obrażenia, te mechaniczne, jak i magiczne. Cokolwiek mnie w tym momencie nie trafi, to zostanie to odbite niczym lustro odbija światło słoneczne. Mamy jej całe mnóstwo, bo każdy ze starszych smoków ją zdejmuje. Wystarczy, by uszyć z niej kombinezony dla całej armii.
- Będziemy nietykalni? - Zapytałam dalej będąc w ciężkim szoku, albo to po prostu zawroty głowy po uderzeniu.
- Owszem. Nie ruszyłbym się bez niej z domu, bardzo cenie swoje życie. Także wystarczy, że założycie ją, a potem na to zbroje i jesteście nie do pokonania. Zbroje dla niepoznaki, nie można być aż tak zuchwałym w swojej wojnie.
- Oczywiście, tak. No jasne... W takim razie, nawet nie będziemy musieli walczyć, oni sami się zabiją próbując zabić nas... - Dalej to analizowałam.
- Przyjmujesz w takim razie tę ofertę? - Zapytał, a ja nie byłam w stanie wydać z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Odebrało mi całkowicie mowę, także postanowiłam wrócić do domu, by w swoim własnym od teraz pokoju to poukładać. Propozycja była bardzo, ale to bardzo kusząca, jestem wręcz przekonana, że lepszej nie znajdę. Tak dobrej i bezpiecznej oraz... Prostej. Odzyskam honor, będę wręcz bohaterem, a ludzie będą mnie wspominać przez całe wieki, że to właśnie ja doprowadziłam do wygranej. Plus nie będę musiała w tej walce uczestniczyć, bo będę się zajmowała dzieckiem? Hm, dzieckiem. Czemu akurat to musi być dziecko? Czemu to musi być tak prywatne i osobiste? Nie jestem pewna, czy za pierwszym razem mnie zapłodni, więc czy to będzie się powtarzać? A co, jeśli to zajmie długo? Czy moje lata pijaństwa mogą utrudnić mi zajście? A co, jeśli umrę jak reszta? To bardzo prawdopodobny scenariusz, nie jestem mimo wszystko aż tak wyjątkowa. Co, jeśli ból będzie tak silny, że go w końcu poczuje? Jeden z moich największych lęków jest to, że pewnego dnia moja choroba minię, a uczucie spowodowane bólem mnie zabije. Choć wiem, że to niemożliwe, bo mam uszkodzone nerwy i nie zaczną magicznie działać. Zakary mówił, że jedynym problemem jest ból, a resztę załatwił, ale jaka jest ta reszta? Czy to będzie jajko? Czy coś jeszcze innego, czego nie znam. - Mogę wejść? - Nagle wyrwał mnie z myśli mężczyzna, który stanął w framudze mojego pokoju. Powoli pokiwałam głową na znak zgody, mimo iż nie byłam jeszcze w pełni gotowana na rozmowę. - Mogę odpowiedzieć na każde twoje pytanie i rozwiać absolutnie każdą wątpliwość. Niczego nie będę ukrywał, to jeden z warunków tak poważnej umowy.
- Co inne dostawały w zamian? - Zapytałam nagle, by poznać powody, dla którego inne się zdecydowały na tak niebezpieczny krok.
- A co ludzie mogą chcieć? Bogactwa i życie w luksusie. To im w zupełności wystarczyło. - Odpowiedział bez zająknięcia się, a ja cicho prychnęłam z uśmiechem na ich powody. No tak, czego jak się w zasadzie mogłam spodziewać. Ich powody były jednocześnie ważne dla nich, ale z perspektywy ogółu to są one dość błahe. - Co cię tak bawi?
- Mam lepsze motywacje od nich, ale mimo to się waham i mam w sobie masę niepewności. Czy to normalne?
- Oczywiście, że tak. Ty bierzesz to na poważnie, dlatego potrzebujesz czasu, by podjąć odpowiednią decyzje. Spadła na tobie naprawdę ogromna odpowiedzialność, dlatego chce byś wiedziała dosłownie wszystko. Co do najdrobniejszego szczegółu, dlatego jak będziesz gotowa to wejdź na górę, tam przesiaduje największą ilość czasu. Drugie drzwi na lewo. Jeśli jesteś głodna, to możesz wziąć cokolwiek chcesz z jadalni na dole. - Po tych słowach wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Daje mi przestrzeń, to całkiem miłe z jego strony. Odkąd dowiedział się, że jestem mu potrzebna to jest dla mnie straszliwie miły. Możliwe, że jest to związane tylko i wyłącznie z naszą umową, szkoda, że nie był taki uprzejmy, gdy zdzielił mnie łopatą w brzuch, ale to pewnie dlatego, że śmiałam się z jego zmarłej żony. Wszystko łączy się w jakąś sensowną całość. Musiałam zastanowić się nad moim dalszym losem, ale nie mogłam robić tego sama, bo naszło mnie pragnienie, mimo iż słyszałam, że alkohol w całości znika z organizmu po około miesiącu, to i tak czułam jego brak. Rozejrzałam się po pokoju, by znaleźć mój najdroższy prezent. Jednak nie mogłam go nigdzie dostrzec. Zaczęłam nawet przeszukiwać szafki i wywalać z nich wszystkie przedmioty, ale nigdzie go nie było. Może był w jadalni, o której mówił? Pomyślałam, by praktycznie natychmiast zejść na dół. Tam również zaczęłam przegrzebywać szafki, jednak nie było mojej butelki, ale za to były inne, a to mi na te chwile wystarczyło. Wzięłam cokolwiek do jedzenia i popijałam to winem, który znalazłam w szafkach. Byłam poirytowana tym, że zabrał moją własność. Nie mogłam tak tego zostawić, więc praktycznie od razu po zakończeniu czynności, udałam się na samą górę, drugie drzwi na lewo, by zacząć z nim konfrontację.
- Gdzie schowałeś moją flaszkę, ty głupi chuju!? - Wrzasnęłam kopiąc drzwi, prawie się przy okazji nie zabijając przez błogie falowanie mojego pola widzenia. Smok oderwał się od przerwanej czynności. Miał na sobie biały fartuch, maseczkę i rękawiczki. Wyglądał niczym lekarz.
- A tak. - Mruknął, zdejmując z siebie te wszystkie ochronne gadżety i zostając jedynie w tym fartuszku. - Mogę ci ją oddać tylko w dwóch przypadkach, jednak widzę, że muszę również schować moje prywatne butelki, a mogłem to przewidzieć, hm.
- Jakich dwóch przypadkach!? To nie sprawiedliwe, oddaj mi ją. To jest wyjątkowy prezent! - Mówiłam dalej bardzo zdenerwowana, miałam ochotę nawet rzucić się na niego z pięściami, jednak wiedziałam, że to się odbije i tylko ja na tym ucierpię.
- Oddam ci po wypełnieniu naszej umowy, albo jeśli z niej zrezygnujesz. Musisz być świadoma swoich czynów, a alkohol to bardzo utrudnia. - Wzruszył ramionami, a ja miałam już w tym momencie powiedzieć, że rezygnuje i zrobię wszystko, by ją odzyskać, ale nie mogę tego zrobić, bo sobie tego nie wybaczę.
- Obiecujesz, że oddasz? Nie zrzuciłeś jej z góry albo nie oddałeś. Jest bezpieczna, tak? - Chciałam się upewnić, a mężczyzna pokiwał twierdząco głową. Po tym znaku zsunęłam się na podłogę po ścianie. - Masz jakieś zamienniki? Cokolwiek? Nasza umowa jest trudna, a do tego jeszcze to? Strasznie dużo ode mnie wymagasz. Czy to może oznaczać, że to był mój ostatni raz, jak piłam alkohol? Jeśli jednak umrę? Nawet nie zdążyłam się pożegnać.
- Nie umrzesz, mam całą masę badań, która temu zaprzecza. Poza tym, cały cykl trwa trzy razy szybciej niż u ludzi. To tylko trzy miesiące intensywnego dbania o siebie. - Mówił dość poirytowanym tonem, czyżby moje żale go wkurzały? Pewnie sobie myśli, że co za pech, że jego ostatnią deską ratunku jest jakaś alkoholiczka.
- Jak to będzie wyglądać? Ale tak bardzo dokładnie? - Zapytałam po chwili ciszy. Skoro się deklarował, że może mi wszystko wyjaśnić, to proszę. Chce wiedzieć każdy szczegół, bo od tego zależy moje życie. Na to pytanie jego twarz złagodniała i bardziej ożywiła. W końcu zobaczył we mnie jakikolwiek progres. Jednak niech się tam szybko nie cieszy, bo w każdej chwili mogę zrezygnować.
- Po śmierci mojej pierwszej żony postanowiłem zagłębić się w temat, dlatego zacząłem badać jej zwłoki pod kontem biologiczno-chemicznym. Okazało się, że ma niesamowity niedobór praktycznie każdego składnika, w podstawowej tablicy pierwiastków. Ciało zaczęło pobierać składniki z kości, więc również miała bardzo słaby szkielet. On był praktycznie przezroczysty. Normalna ciąża bardzo osłabia ciało, ale ta była niczym bomba. Po następnej śmierci zbadałem również płód. On z kolei nie miał składników z tablicy rozszerzonej. Ja mam pierwiastki, których ty nie masz, więc nie było mowy o prawidłowym rozwoju, a co dopiero przeżyciu. Zaopatrzyłem się w leki uzupełniające, wszystko szło dobrze, ale nastała kolejna niespodzianka... - Po tych słowach wstał, by pogłaskać swoimi długimi palcami ampułki i fiolki. - Dla ciebie ten fakt będzie pozytywny, bo konieczne jest przeprowadzenie cięcia cesarskiego, bo ciało wręcz pęka. Miesiąc przed terminem wyjmę to z ciebie i podłączę to do mechanizmów, by stworzyć sztuczne warunki, które doprowadzą rozwój do końca. - Skończył swój wywód, ale mnie tknęła jedna kwestia.
- Mechanizmów? - Zapytałam ożywiona tym tematem. Jak ja dawno nie miałam kontaktu z ludzką magią, to aż przytłaczające, że dwa lata zajęło mi znalezienie tego właśnie mężczyzny.
- Usiądź proszę, zbadam cię. - Wskazał na fotel, a mnie przeszły ciarki, bo lekarze nie kojarzyli mi się z niczym przyjaznym. Głównie z babraniem się we krwi, ogniu i metalowych zamiennikach. A to ząb czy oko, kończyny różnej maści w różnych kolorach. Oglądanie tego zawsze powodowało u mnie odruchy wymiotne. Jednak to miejsce nie wyglądało jak sala tortur, więc mimo mojego strachu postanowiłam usiąść we wskazanym miejscu. - Zrelaksuj się, to nie boli normalnych ludzi, więc ciebie w szczególności. - Odrzekł bardzo łagodnie, by potem powoli wbić mi w nadgarstek igłę z jakąś przezroczystą rurką. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam, a tym bardziej zdziwiło mnie, gdy nagle owa rurka stała się czerwona.
- Czy to moja krew? - Zapytałam niewyraźnie, a on tylko pokiwał twierdząco, gdy montował kolejną ilość w moje ciało. - Co to jest?
- Badam twoją krew, plus podałem ci środek, który szybciej pozbędzie się alkoholu w twoim organizmie. Trochę to jednak potrwa, nie jestem cudotwórcą. - Patrzył na jakiejś papiery, które wychodziły z jakiejś maszyny.
- A to? Nigdy nie widziałam czegoś takiego.
- Sam to zaprojektowałem, a ludzie pomogli mi z montażem. Muszę przyznać, że wasza gałąź wiedzy jest niedoceniana i to bardzo. Mnie to irytuje i powoduje, że mam ochotę dać Noemu w ryj. Wy macie swoje zasady, które nie mają prawa być złamane. To prawdziwa fizyka, a nie ta magiczna. - Machnął ręką z obrazą. - Jakoż, że mam formę ludzką i nie mogę strzelać laserami z oczu, to jedyne co mi zostało to edukowaniu siebie w tych zakresach, by właśnie... - Wziął głęboki wdech. - Ratować moje królestwo, które było o włos od wyginięcia. Wiem, że wy skupiacie się na mechanizacji tych wygodnych istot, by było im jeszcze bardziej wygodnie, prawda? - Pokiwałam głową smętnie, bo właśnie taka była prawda.
- Wszystko co udało nam się stworzyć zostało zabrane i podpisane ich imieniem. Jak niewolnicy pracujemy w fabrykach, gdzie he... - Poruszyłam swoimi sztucznymi palcami. - Często dochodzi do wypadków. Jednak powiem ci, że miałam znajomego, który był aligatorem. On uważał, że gdyby ludzie połączyli swoje wynalazki z magią, to każdemu żyłoby się lepiej.
- I ma racje. Co by nie mówić, nie poczyniłbym za dużych kroków, gdyby nie magia. - Ciężko westchnął. - Mniejsza tego dołowania się, mam twoje wstępne wyniki, a za około cztery godziny je powtórzę, bo wtedy kroplówka powinna się skończyć, a ty będziesz czysta. Na razie widzę, że jesteś w opłakanym stanie... Hm... I masz wiele chorób... I... Chwila...Co....? - Komentował moje wyniki. - Prześwietlę ci brzuch. - Po tych słowach wyjął lupę wielkości małego talerzyka. - To właśnie jeden z wynalazków symbiozy magii i fizyki. Tyle kurwa możliwości... - Po tych słowach, podwinął mi bluzkę i zaczął oglądać każdy centymetr moich flaków. - Zjadłaś patyk?
- Jest taka możliwość.
- To jednocześnie cudowne, jak i kłopotliwe, że nic nie czujesz. Normalnie byś się zwijała z bólu i nie mogła się ruszyć. Ciekawe... Widzisz, musisz być całkowicie zdrowa. Zajmę się tobą z najwyższą starannością. - Zakrył mi brzuch i schował swoją zabaweczkę. Jego słowa mnie o dziwo uspokajały, albo dał mi jakieś podejrzane substancje, które sprawiają, że czuję się tak lekko.
- Czy jak się zgodzę, ale coś pójdzie nie tak...
- Nic nie pójdzie nie ta...
- Sklej pizdę, gdy coś pójdzie jednak nie tak i umrę, to czy moi ludzie i tak dostaną pomoc od ciebie? Nie mam zamiaru umierać za darmo, jeśli dobrze się rozumiemy. - Odrzekłam dość groźnie i stanowczo, by dać mu do zrozumienia, że nie ma ze mną żartów. Mogłam w sumie próbować, ale co niby mogłabym mu zrobić po śmierci? Absolutnie nic, ale i tak chciałam by czuł do mnie respekt.
- Wiedziałem, że o to zapytasz. - Podniosłam znacząco brew do góry. - Jeśli oboje umrzecie, to mógłbym was wesprzeć, ale pancerza byłoby tylko dla dziesięciu tysięcy żołnierzy.
- Ale nas jest miliony...
- Ta ilość wystarczy jako straszak i jedno wielkie ostrzeżenie. Nie będę miał czasu, by zajmować się twoją wojną, bo gdy to zawiedzie... - Dotknął jedną ze swoich maszyn. - To będę musiał się posunąć do absolutnej ostateczności, która niestety zajmie mi kilkanaście lat. Nawet nie wiem, czy jest to wykonalne tak, by poszło w dobrym kierunku. Niezależnie od konsekwencji. Nawet byłbym w stanie te badania przeprowadzać w tej magicznej bibliotece, oby tylko w końcu mi się udało. - Nagle jakby się zamyślił i był głęboko w swoich własnym myślach. Zastanawiałam się, czy nie mówi o klonowaniu, ale to byłoby głupie, gdyż to zostało zabronione i dość surowo. Właśnie mniej więcej przez to zostały wzniesione mury, by odgrodzić się od potworów. Przynajmniej z tego co wiem, to one w taki właśnie sposób powstały, przez magiczne połączenie gatunków. Te historie zza murów zawsze opowiadali małym dzieciom, by je straszyć przed uciekaniem. - Em, tak... Na czym to ja...? A, właśnie. Jeśli z kolei umrzesz, ale dziecko nie, to wystroje każdego z twojej armii nawet w kwiatowe wzory. Zrobię wszystko co w mojej mocy. - Mówił bardzo poważnie, co mnie w pewien sposób uspokajało. Choć chciałabym, by w zależności od tego, czy umrę czy nie, by nadal ludzie dostali te skórę. Jednak zapewnię nie mogę narzekać, bo teraz cokolwiek się stanie, to jestem zabezpieczona. Zacisnęłam delikatnie pięść, uważając na rurki wbite w moją skórę, Teraz przyszła pora, na kolejne trudne pytanie.
- Mam tylko jeszcze jedno pytanie, połączone z prośbą. - Odrzekłam, a on w pierwszej chwili zmarszczył brwi, ale kiwnął głową na znak swojej zgody. Pewnie pomyślał, że znowu zacznę omawiać kwestie alkoholowe. Gdybym miała być szczera, to ja nawet się mu nie dziwie. - Czy jest możliwość byś... No nie wiem, jakąś pipetą albo coś... Chodzi mi o zapłodnienie bez... No... Eee... Bez stosunku. Em, tak. To kwestia mnie również wprowadza w zakłopotanie, chyba rozumiesz.
- A... - Przez chwile patrzył, gdzieś w dal. - Tak... Oczywiście! Jestem w stanie o to zadbać. Nie musisz się niczym denerwować, nie zrobię niczego, co by spowodowało, że czułabyś się jakoś dziwnie. W zasadzie ta kwestia była niezręczna również i dla mnie, więc dobrze, że się rozumiemy.
- Czy ty właśnie nazwałeś mnie brzydką? - Wypaliłam nawet nie myśląc ani sekundy.
- Co? Nie miałem tego na myś...
- Zapomnij, dziwnie się czuję przez te wodę, co mi wstrzykujesz. Jakby moja głowa miała zaraz mi odpaść, a ciało rozpaść na kilka części. Nie jestem twoim eksperymentem medycznym, prawda? Mam żółte papiery.
- Musisz niestety wytrzymać, trzeba było nie pić mojego wina, jednak mam plan, jak ci to ułatwić. - Wtem wyjął strzykawkę, z bardzo długą igłą, którą wbił mi w skórę, a ja poczułam jak oczy same mi się kleją.
- Pierdol si... - Tylko tyle zdołałam powiedzieć, po zapadnięciu w sen. Jeśli to mają być moje ostatnie słowa, to w porządku. Bardzo pasują do mojego całego życia. Życzę każdemu, niezależnie od rasy, by walił się na ryj. Obudziłam się strasznie zmulona, gdybym mogła czuć ból, to jestem święcie przekonana, że w tym momencie czułabym to słynne pękanie głowy.
- Jak się spało księżniczko? Twoje wyniki są bajeczne i nawet udało mi się wyjąć patyk z twojego żołądka wraz z kilkoma kamieniami i szkłem...
- Ile spałam? - Zapytałam czując niesamowitą suchość w ustach.
- Około dziesięć dni, ale nie przyjmuj się, tyle właśnie potrzebowałem czasu by...
- Dziesięć dni!? Nie będzie tak kurwa, co ty sobie w ogóle wyobrażasz!? - Krzyczałam niesamowicie wkurzona, zrywając z siebie różne rurki i kable, a z nich zaczęła powoli lać się krew. - Nie będziemy się tak bawić! Nie życzę sobie, byś mnie w brew mojej woli przetrzymywał i podłączał do tych twoich obsranych maszyn, ty jebana pizdo! - Wydarłam się głośniej, a mężczyzna tylko przyglądał mi się z szeroko otwartymi oczami, tudzież ustami wyrażającymi głębokie zdziwienie. Jego reakcja była tak głęboka, jak ja bardzo mam to w dupie. Zamaszystym ruchem ręki zbiłam mu kilka szklanych pierdół z półki, by finalnie udać się do swojego pokoju. Zatrzasnęłam tak głośno drzwi, że aż kurz podniósł się do góry, by odbić się w słonecznym świetle. Jeśli definitywnie się zgodzę, to czy on podłączy mnie do tych rurek i piszczących urządzeń? Dość mocno mnie wystraszył mimo tego, że było to dla mojego dobra, ja po prostu odczułam, jak odbiera mi moje dni życia. Ciężko oddychałam, gdyż wpadłam w swojego rodzaju panikę. Robiłam kółka wokół pokoju, w akompaniamencie cichego kapania mojej krwi o drewnianą podłogę. Nerwowo obgryzałam paznokcie, by jakkolwiek się uspokoić, ale widok rozmazanej krwi nie pomagał, dlatego swoją drżącą prawą ręką postanowiłam przypalić rany, które zrobiłam sobie kilka minut temu. Byłam zgrzana cała mokra od potu, także idąc po klejącej się podłodze od skrzepłej krwi postanowiłam otworzyć okno, by chłodne, górskie powietrze mnie ostudziło. Głęboki oddech i wydech... Zamknęłam oczy, by wyobrazić sobie coś przyjemnego. Na przykład całą rzekę wody, którą mogłabym wypić... Gdzie tu jest łazienka? Zrobiłam obrót, by się rozejrzeć. W czasie oglądania pokoju, w poszukiwaniu innych drzwi zauważyłam, że nie jestem w swoim ubraniu tylko w jakieś cienkiej halce, która dosłownie prześwitywała mi między palcami. - Koniec naszej umowy, wymyślę coś innego. - Warknęłam będąc już na samym skraju obłędu. Wyrzuciłam wszystko z szafy, by znaleźć coś, co by idealnie do mnie pasowało, a po przebraniu się w głowie wymyślałam plan działania. - Wystarczy, że ukradnę ten materiał i ucieknę z tej góry. Potem wylinkę nałożę na czołg, który zbuduje i to wtedy będzie niezniszczalna machina wojenna. - Cudownie. - Mruknęłam sama do siebie, zakładając buty. Powoli wychyliłam się zza drzwi, by po cichu opuścić ten dom. Bez hałasu i szmeru.
Nastała bardzo ciemna noc, a wszystkie księżyce jak i gwiazdy były zasłonięte czarnymi chmurami. Zapowiadało się na deszcz, który w tym momencie by mi tym bardziej odpowiadał. Po krótkim rozejrzeniu się po mieście zaczęłam biec w kierunku wielkich szop, by znaleźć ten materiał. Zapewne on to trzyma w dość sporym budynku niczym słomę. Zajrzałam na pierwszego i drugiego, a nawet trzeciego, ale dalej nie mogłam tego znaleźć, jednak nie traciłam motywacji. Szperałam dalej, aż moje nogi nie zaprowadziły mnie do metalowego budynku, który wyglądał dość potężnie, niczym dosłownie czołg spośród budynków. Mój kącik ust delikatnie powędrował do góry, gdy otworzyłam wrota, do owego kloca, a tam był cały skarbiec potrzebnego mi w tym momencie materiału. Był sprasowane oraz ładnie złożony w kostkę, jakby był specjalnie przygotowane do kradzieży. Może nawet będę w stanie pokryć tym więcej machin wojennych? Dziko podekscytowana wzięłam tyle ile zdołałam unieść, by potem się obrócić gotowa do ucieczki.
- Cóż za nieprzyjemna niespodzianka. - Powiedział Zakary opierając się o framugę potężnych wrót. Osłupiałam, a z przerażenie opuściłam cały towar jaki próbowałam ukraść. Przełknęłam ślinę. Ja nie jestem nerwowa, jestem odważna i nie mogę sobie pozwolić na chwile słabości... Jednak i tak nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Kończyło się jedynie na głuchym poruszaniu ustami. - Idziemy. - Zrobił krok w moim kierunku, jednak wtedy odezwał się mój odruch samozachowawczy, bo gdy był blisko, to ominęłam go sprintem. Biegłam najszybciej jak mogłam, by ukryć się przed gniewem smoka, którego miałam zamiar okraść. Nawet nie miałam pojęcia jak stąd uciec, bo nie pamiętam tej części mojej podróży. Przez chwile nawet wahałam się, czy by nie skoczyć w przepaść, ale zanim zdołałam o tym pomyśleć, zostałam złapana przez mężczyznę. Zaczęłam krzyczeć i się wyrywać, ale jego stanowy uścisk mi na to nie pozwalał. - Uspokój się! Nic ci nie zrobię! Nie zrobię ci krzywdy! Tylko przestań się rzucać!
- Kłamiesz! Chcesz mnie podłączyć do tego czegoś, bym później zginęła! Puszczaj mnie!
- Nie mam zamiaru! Ja tylko chcę byś była zdrowa! Poza tym, ty ciągle nie wyraziłaś swojej zgody!
- Nie potrzebujesz mojej zgody! Zrobiłbyś to tak czy inaczej! Sam mówiłeś jaki jesteś zdesperowany!
- Nie aż tak, by kogokolwiek do tego zmuszać!
- Kłamiesz, kłamiesz, kłamiesz! Chcesz mnie zabić! Ja nie chcę umierać!
- Spójrz na mnie! - Wtem on położył swoje dłonie na moich ramionach i zmusił mnie do spojrzenia w jego błękitne oczy. Ciężko oddychałam z paniki oraz biegu, wręcz myślałam, że się duszę, ale jego oczy były takie hipnotyzujące, że nie mogłam od nich oderwać wzroku. Niczym jakiś urok. Całkowicie się na nich skupiłam, że nawet nie zauważyłam, jak on swoimi palcami wyciera moje łzy. Kompletnie nie rozumiałam jego działań, powinien być zły. Jest królem, czy nie powinien mnie teraz tym bardziej zabić albo jakkolwiek dyscyplinarnie ukarać? Szczególnie po tym, jak się na niego wydarłam jakąś godzinę temu? Powinien, ale teraz gładzi mnie po policzku.
- Nie chce umierać. - Wyszeptałam, kiwając głową na boki. - Ale jak mam żyć, wiedząc, że jestem całkowicie bezwartościowa? Tak bardzo, że odesłali mnie na niemożliwą misję, bym zginęła z dala od ich wzroku? Mój narzeczony ożenił się z moją siostrą, bo... - Łkałam dalej, a jego obraz został rozmazany przez ścianę łez. - Bo uznał mnie za zmarłą. - Dokończyłam spuszczając wzrok. Kompletnie się rozkleiłam i płakałam w objęciach smoka, nawet nie zauważyłam momentu, w którym on mnie przytulił.
- Ciii... - Szeptał głaszcząc mnie po włosach, a ja wylewałam swoje łzy na jego koszuli. Miałam wrażenie, że zareagowałam dość dziecinnie. Przestraszyłam się, także chciałam uciec, gdziekolwiek. Nawet skokiem z tej góry, czy możliwością zgubienia się w ciemnej jaskini. Z jednej strony to głupie, i nie umiem tego wytłumaczyć, ale wtedy to wydawało się być jedynym słusznym rozwiązaniem. On mną kołysał bardzo powoli i nie puszczał ze swoich objęć. Chwila spokoju, bez słów i jakichkolwiek hałasów, tylko ciepło i kojące gładzenie moich włosów. Mój oddech zaczął się powoli wyrównywać, a moje serce nie uderzało tak szybko jak jeszcze jakąś chwile temu. Mogłabym to porównać do pływania w chmurach, czy miękkiej wacie, może w płatkach, ale z zamkniętymi oczami, których nie mam zamiaru otworzyć. Równocześnie czułam coś niezwykle znajomego, jakbym już coś takiego czuła, może w jednym z moich snów?
~*~
Usiedliśmy przy stole z kubkami melisy. Wybrałam taki śmieszny kubek z reniferkiem, bo wydawał mi się bardzo urokliwy. Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć czy zrobić, także tylko patrzyłam się, jak z głowy zwierzątka wylatuje wodna para.
- Jak się czujesz? Trochę ci lepiej? - Zapytał z troską, a ja pokiwałam głową.
- Byłam pewna, że mnie zabijesz. - Wzięłam łyk herbatki, unikając jego wzroku. Było mi wstyd za te oznakę słabości, ale chciałam zachować się naturalnie, by nie dokładać.
- Nie, to nigdy nie wchodziło w grę. Echem... - Odkaszlną. - Kiedy ostatnio miesiączkowałaś? - Zapytał mnie nagle, co było dla mnie tak dziwnym pytaniem, że aż prawie oplułam się herbatą.
- Dawno temu, nie pamiętam. - Odpowiedziałam szybko, bo nie chciałam rozmawiać na ten temat.
- Tak jak podejrzewałem, ale nie sądziłem, że zareagujesz aż tak szybko. - Mamrotał, lecz wtem wziął głęboki oddech. - Miałaś straszliwe braki witamin w organizmie, zapewne jest to związane z dwuletnim, koczowniczym trybem życia, oraz twoim alkoholizmem, wiesz... Alkohol wypłukuje mikroelementy takie jak magnez, potas, sód, wapń, witaminy B6, B12, C... Wiesz, kawa częściowo też, ale nie jest aż tak szkodliwa. Reasumując... Zregenerowałem cię, także twój organizm dostał zielone światło.
- Ale tak szybko? Czy to nie powinno potrwać?
- Niektóre kobiety mają miesiączkę raz na dwa tygodnie, także to nie powinno cię dziwić. Jednak nie mówmy już o tym, bo wiedzę, że robisz się czerwona. - Po tym łyknął swojej melisy, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemie. - Możesz mnie traktować jak swojego prywatnego lekarza, może będzie ci lżej. - Pod żadnym pozorem nie będzie mi lżej, nigdy nie rozmawiałam z nikim na temat mojego stanu zdrowia... Wróć, gdy wyrwało mi kończyny, to ktoś się mnie pytał, czy wszystko dobrze? Ale tak? Każdy dbał o siebie, więc nie było czasu, by rozmawiać na takie tematy.
- Sto tysięcy.
- Słucham?
- Gdy umrę, to masz zaopatrzyć sto tysięcy żołnierzy. Inaczej nie masz co liczyć na moją zgodę. - Gdy to powiedziałam na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech. Zmierzył wzrokiem pokój, a potem wypił do końca swoją herbatę.
- Zgoda, ale nie uciekaj ode mnie nigdy więcej. Pasują ci takie zmiany w umowie?
- Pasują i zgadzam się na nasz układ, ale daj mi czas. Potrzebuje czasu, a nie przypinania do maszyn. - Odpowiedziałam szybko, spoglądając w swoje odbicie w zielonkawej cieczy.
- Nie sądziłem, że ten widok tak cię przestraszy. Mogłem być delikatniejszy, wybacz mi. - Gwałtownie spojrzałam z szokiem, na jego twarz wyrażającą skruchę.
- Nie szkodzi. - Wróciłam do swojego kubka, by skupić się teraz wyłącznie na nim. Czekałam, aż wyjdzie, by zostać sama z samą sobą. Gładziłam palcem krawędzie kubka. On sugerował, że moja panika była spowodowana nadchodzącym okresem, ale ja uważam, że to wina tego, że nie odczułam delikatnego kołysania się krajobrazu przed moimi oczami. Alkohol był niczym wyłącznik wszystkiego, co mogłoby mnie zranić, a teraz z powodu jego braku jestem zdana na siebie i kotłujące się w mojej głowie myśli. Moja odwaga też zrobiła sobie urlop, bo wybrałam ucieczkę. Albo w sumie, on może mieć racje, jedno nie wyklucza drugiego. Dla dodania dramaturgii mogę dodać, że miałam odstawieniową chandrę połączoną z przedmiesiączkową paniką każdej komórki mojego ciała.
Poszukałam łazienki, by się luksusowo umyć po tylu latach kąpania się w kałuży, jeziorze i kamiennym prysznicu. Ogółem byłam czysta, ale potrzebowałam zrobić to dla czystej przyjemności. Zanurzyłam się w gorącej wodzie wraz z kolorowymi płynami, tego właśnie potrzebowałam...
~*~
Rano wyszłam na spacer, gdyż nie mogłam do końca zasnąć. Ciągle przekręcałam się z boku na bok, budziłam się kilka razy w nocy, czując jedynie suche usta. Jak to możliwe, że on ma mnie wyleczyć, a czuję się gorzej niż na początku? Oddychałam świeżym powietrzem po burzy, nie było na dworze żywej duszy, także zapewne smoki pochowały się w swoich jaskiniach albo w ogóle jeszcze nie wstały.
- Cicho tu, prawda? - Zapytał mnie Zakary, który postanowił pójść za mną, gdy obudziłam go, dźwiękiem spuszczanej wody w kiblu.
- Nikt się nie pokazuje po burzy?
- Nie do końca, ale czy to ważne? Delektuj się ciszą. - Mówił beztrosko, ale ja i tak odczułam napięcie w jego głosie. Nie ważne jak by się nie starał.
- To przez naszą kłótnie? - Stwierdziłam, patrząc na zamknięte kwiaty, pokryte małymi kroplami deszczu, wtem usłyszałam ciężkie westchnienie.
- Gdy smoki czują ode mnie stres, to się chowają. Jestem ich przywódcą, a zakorzeniło się, że wtedy owy władca wyładowuje swoją frustracje na innych. Dlatego się chowają.
- Nie chcą dostać z laczka? - Zapytałam z uśmiechem, na co mężczyzna prychnął.
- Można tak to ująć. Choć nigdy żadnego smoka nie uderzyłem.
- Jesteś na to za mały. - Wzruszyłam ramionami.
- Teraz zebrało ci się na żarty? - Burknął oburzony.
- Ale to prawda, one mają z pięćdziesiąt metrów, możesz je jedynie podrapać, czy lekko posmyrać.
- A chyba, że tak, to masz racje, tak. - Schował ręce do kieszeni. - Kiedyś zabiorę cię na lot na smoku, to najlepsze uczucie jakie kiedykolwiek doświadczyłem w całym swoim życiu. Ten wiatr we włosach jest niesamowicie wyzwalający i wszystko wydaje się być takie malutkie, jak makieta. - Zaczął opowiadać o lataniu, a wtedy przypomniało mi się, jak mówił o swoim pierwszym i ostatnim locie. Zastanawiałam się, czy on tęskni czasami za swoją smoczą formą. Jak się przyglądam, to nie wiedziałam żadnego, który by pasował do jego opisu. Definitywnie był kimś wyjątkowym, co udowodnił mi kilkakrotnie swoją dobrocią i determinacją. Jednak wczorajszy wieczór był na tyle szczególny, że nie mogłam przestać myśleć o tej chwili. Bardzo rzadko pokazuję komukolwiek swoją słabość, bo uważam to za coś poniżającego i w momencie, kiedy byłam na dnie, to znalazłam ukojenie w jego ramionach. Niestety, ten czyn poniósł ze sobą konsekwencje, nie umiałam tego wytłumaczyć, ale chciałam poczuć się dokładnie tak bezpiecznie, jak w tamtej chwili. Coś głupiego mnie tknęło i chwyciłam go za jego przyjemnie ciepłą rękę, a to przerwało jego wywód na temat latania. Zastanawiałam się, czy zapyta, ale on milczał i w taki sposób przeszliśmy kilka metrów wokół cieknących od wody kolorowych drzew. Jego dotyk był strasznie przyjemny i kojący, a w głowie miałam ten obraz, jak zobaczyłam go po raz pierwszy. W końcu go puściłam, bo się speszyłam tą nieprzerwaną ciszą, a on posłał mi pytające spojrzenie.
- Teraz można delektować się ciszą. - Odrzekłam wrednie, z triumfalnym uśmiechem.
- To jej nie przerywaj. - Odpowiedział łapiąc moją dłoń oraz splatając nasze palce. Zaskoczył mnie, myślałam, że uda obrażonego, a moja nagła potrzeba bliskości zostanie przyćmione niewinnym żartem. Jednak jak to wytłumaczyć teraz? Może zemstą połączoną z poczuciem wyższości nad moimi „bliskimi". Mimowolnie wyobraziłam sobie nas, z dzieckiem w rękach, gdy idziemy do miasta podziemi i przedstawiam swojego męża króla smoków. Głupio się uśmiechnęłam na te ich miny, a widok mojego byłego narzeczonego byłby jak miód na moje serce. To mogłaby być moja motywacja i wytłumaczenie tego co czuje, ale co czuje on?
- Co kombinujesz?
- Nie mam pojęcia o co pytasz.
- Yhm... - Mruknęłam niezadowolona z przebiegu wydarzeń, albo zdań, ale mimo to dalej go trzymałam za te przeklętą dłoń. Postanowiłam o tym nie myśleć, tylko rozglądać się na boki, gdyż smoki zaczęły powoli wracać i latać nad niebem. - Rozluźniłeś się już?
- Na to wygląda. - Mruknął mając twarz skierowaną ku górze. Czy to w takim razie nie oznacza, że ja go też nie uspokajam? Albo jest spokojny, bo nie jestem agresywna? Jak tu być agresywnym, jak się nie spało całą noc?
- Skoro smoki się chowają, gdy jesteś zestresowany, to co robią, gdy jesteś bardzo zdenerwowany? - Zapytałam z czystej ciekawości, mężczyzna na moje pytanie zareagował krótkim śmiechem.
- Wtedy szykują się do walki, czy to nie oczywiste? Dlatego emocje są bardzo istotne, bo to część tej głupiej magiczno-duchowej otoczki. Dlatego moim obowiązkiem jest zachować spokój i równowagę.
- A ja wczoraj te równowagę zachwiałam, co? - Zapytałem z poczuciem winy.
- Tak, jak zobaczyłem przez okno jak biegniesz w stronę tych wielkich budynków, to myślałem, że się uduszę herbatą. Idąc tam zastanawiałem się, co zrobiłem nie tak. Byłem miły, wyleczyłem cię, pozbyłem się kamieni i patyków z twoich organów, ale ty myślałaś, że chce cię zabić. Długo nie mogłem zasnąć, bo byłem przejęty tym, co się stało, oraz tym, że się zgodziłaś. - Istna mieszanka wybuchowa nie wiadomo jakich uczuć, choć liczyłam, że mimo wszystko, zaprzeczy i powie coś słodkiego.
- Tak, tak, każdy z nas się cieszy z przebiegu owych wydarzeń, jak już coś ustaliliśmy, to czy możesz jak najszybciej zacząć? Myślałam o tym, przez całe dwadzieścia sekund i doszłam do wniosku, że chce mieć to jak najszybciej za sobą. - Powiedziałam to bardzo szybko z zaciśniętymi oczami. Tak robili ludzie, gdy musieli znieść coś, co ich bolało, jak na przykład wyrwanie kawałka metalu z ciała. Prawdą było to, że chciałam mieć to za sobą, ale faktem było również to, że dalej boję się, że umrę, nawet jeśli nic mnie to nie zaboli. Zaboli tylko ludzi, którzy pójdą w naszych zbrojach na powstanie.
- Nie jesteś ze mną szczera, prawda? - Odrzekł słodko.
- Skąd niby takie przepuszczenia?
- Tak jakoś czuję, że mnie okłamujesz.
- Wydaje ci się, nie myśl o tym za dużo, tylko zabieraj swoje gadzie nóżki, by znaleźć mi jakiś zamiennik wina. Jesteś mądry, wymyślisz coś. - Jednym, szybkim ruchem zabrałam rękę, by pójść w jakimkolwiek kierunku. Znowu potrzebowałam ochłonąć od jego towarzystwa, także moje słowa były niczym wymówka. Postanowiłam rozejrzeć się po mieście, ale tym razem na legalu. Po paru krokach odwróciłam się na pięcie, by upewnić się, że za mną nie idzie. Jednak byłam zupełnie sama. Robi wszystko, o co go poproszę, to jednocześnie miłe, jak i irytujące. Mniejsza z tym, postanowiłam porozmawiać z ludźmi, którzy żyją na tej górze. Co jak co, ale podejrzewam, że to sami swoi. Z tego co się zorientowałam, to małe ludzkie miasteczko, znajduje się po drugiej stronie góry. Zapewne ich praca jest wypełniona smokami, a potem wracają do swojej osady. To brzmi zupełnie jak wyjazd w delegacji. Szłam powoli, wyznaczoną ścieżka w bardzo prostym kierunku. Przy okazji obserwowałam całe masy kwiatów, to było ciekawe, bo z tego co mówił, to kiedyś to miejsce było pełne kamieni i gruzu. Zapewne chciał zrobić z tego miejsca coś z rodzaju raju na ziemi. Ukucnęłam przy jednym z nich, który na jednej łodyżce miał kwiaty innego koloru. Nigdy w życiu podobnego nie widziałam.
- Odsuń się, do cię spryskam środkiem na owady. - Odrzekł nagle jakiś chłopak, a ja praktycznie od razu się oddaliłam.
- Sorry, nie widziałam cię.
- Przyszedłem dosłownie chwile temu, a ty co? Nie masz nic do roboty, że kwiatki oglądasz?
- W zasadzie to nie, ale jak chcesz to mogę ci pomóc.
- To nie jest zły pomysł. - Wtem on rzucił we mnie spryskiwaczem. - Dwie pompki na każdą roślinkę, a ja pójdę po drugą. - Pokiwałam głową ze zrozumieniem, by zrobić dokładnie to, o co mnie prosił. Przy okazji mogłam dokładnie obejrzeć każdy egzotyczny kwiat. - Już jestem, tylko serio uważaj, to kwiatki Pana i wkurzy się, gdy je zdepczesz.
- Często się wkurza? - Zapytałam, robiąc ostrożnie każdy krok, by nawet listek nie został zgnieciony.
- Nie, nigdy nie widziałem by się wkurzał, ale za to daje kary. Raz musiałem wyczyścić z gówna maszyny sprzątające gówno. Istna ironia losu, ale byłem pełny podziwu, że za spalenie kilku jego kwiatów dostanę tylko to. Myślałem, że mnie zabije. Ty nawet nie wiesz, ile się nasłuchałem na temat tych jego kwiatów.
- Wydaje się być miły, ale i tak jest taki cień niepewności.
- Otóż to, w więzieniu nie jednokrotnie widziałem, jak demony zabijały ludzi dla zabawy, a byli to zwykli strażnicy. - Przewrócił oczami, marszcząc brwi na te nieprzyjemne wspomnienie.
- Chciałbyś się kiedyś na nich zemścić? - Zapytałam cicho.
- Oczywiście, jakbym tylko miał taką możliwość. Z kim nie pogadasz z tej osady, to każdy powie ci to samo. Niby jesteśmy więźniami skazanymi na dożywocie, ale prawda jest taka, że zostaliśmy niesłusznie oskarżeni, a przynajmniej większość z nas. Jedna laska zabiła wilkołaka.
- Serio? Opowiadała może jak to zrobiła? - Zapytałam bardzo zafascynowana tym, co mówi.
- Jasne, że tak. Swoją znajomość zaczyna od słów „zatrułam wilkołaka, a potem poderżnęłam mu gardło." Był Alfonsem, a jedną z jego dziwek była jej córka.
- W pełni zasłużył na ten los. - Mruknęłam wściekle, ale wtem zorientowałam się, że płyn się skończył. Chłopak jeszcze spryskał kilka roślin, zanim mu również nie skończył się płyn.
- Koniec pracy na dziś.
- Tylko tyle? Marzyłabym o tym, by to robić w ramach pracy. - Oddałam mu pojemnik.
- Raz na miesiąc losujemy co robimy, więc nie do końca. Po prostu mi się trafiło. Jesteś nowa, to może cię oprowadzę po naszym mieście? - Pokiwałam twierdząco głową, a potem ruszyłam za nim wracając na ścieżkę, na której byłam godzinę temu. Można powiedzieć, że dostałam co chciałam, czyli porozmawianie z ludźmi. Ich teren był ogrodzony żywopłotem, by wpasował się w roślinny klimat całego otoczenia, a w środku z kolei było dużo drewnianych domków, mniej więcej w tej samej wielkości. - Każdy z nas ma swój własny domek, chyba, że ktoś się spiknie i ma dzieci, wtedy Pan daję im ciut większy.
- Ludzie tu zakładają rodziny? - Zapytałam bardzo zdziwiona.
- Jakkolwiek by to dziwnie nie zabrzmiało, to na tej górze mają lepsze warunki, niż wśród demonów. Pan zaczął z więzień wyzwalać nauczycieli dla maluchów, a ich jest już dość spora ilość.
- Tak w zasadzie, to ilu tu was jest?
- Szczerze? Około pięciu tysięcy, może ciut więcej.
- Co? Myślałam, że maksymalnie jest was ze stu.
- Otóż nie, ta góra jest wielkości stolicy. Tej stolicy, w której mieszka sobie ten jebany Noe i reszta jego braci. Zajmujemy jedną trzecią góry, więc możesz sobie policzyć.
Nie musiałam liczyć, nawet jakbym umiała, to i tak to nie było mi potrzebne. Dopiero jego słowa uświadomiły mnie o potędze tego miejsca, a Zakary miał wymówkę, by ich brać. Osada ludzi okazała się być ogromnym, ale dość młodym miastem, które miało normalnie sklepy spożywcze, czy z odzieżą. Dopiero w dalszej rozmowie dowiedziałam się, że ze smokami pracuje tylko pięć procent owego społeczeństwa, czyli około dwieście pięćdziesiąt. Zazwyczaj takie osoby dostają więcej bonusów z tego tytułu, ale nie każdy może się tym zajmować. Każdy musi przejść odpowiednie szkolenie, by nie przestraszyć, czy przypadkowo nie zranić smoków w czasie ich czyszczenia. Zmarszczyłam brwi, bo nie sądziłam, że byli aż tak dobrze zorganizowani w swoim działaniu. W końcu to pierwsza prawie wolna osada ludzi, którzy nie muszą chować się pod ziemią. Miało to swój urok, bo czułam się, jakbym spacerowała po normalnym mieście, ale bez tych wszystkich czasem przerażających stworzeń. Było inaczej, tak... Tak mniej duszno i przytłaczająco. Powoli zaczynało się ściemniać, nie sądziłam, że chodzenie po mieście zajmie mi aż tyle czasu. Lampy zaczynały się zapalać, to spowodowało, że to miejsce było jeszcze bardziej klimatyczne.
- Napijesz się? Otworzyli pół roku temu naprawdę niezły bar.
- Nic nie mów, tylko prowadź. - Uśmiechnęłam się szeroko, gdyż to było niczym wisienka na torcie, a tortem był ten dzień. Zakary nic nie musi wiedzieć, nawet się nie zorientuje. Zaśmiałam się cicho, ale i złowieszczo. Lokal, wyglądał bardzo podobnie, do tego, do którego chodziłam jakieś dwa lata temu. Ah, ciekawe co u Franka, pewnie pluje sobie w twarz, że mnie nie zatrzymał. Jego zarobki po moim odejściu już pewnie nie będą takie same jak kiedyś. - Polecasz coś? - Zapytałam, jak usiedliśmy przy stoliku dla około sześciu osób. Nie minęła chwila, a puste miejsca zostały zajęte przez resztę. Przytulnie.
- Zobaczysz. - Wyszeptał, a potem przedstawił mnie reszcie, co wydawało mi się ciut dziwne.
- Nowa? Nic nie mówił o nowej dostawie ludzi, masz już domek?
- Tak, wszystko jest załatwione. - Odpowiedziałam szybko, dziwnie się czułam z tym, by teraz im tłumaczyć jak się tu znalazłam, także postawiłam na kłamstwo. Nie muszą wiedzieć, a skoro jest ich kilka tysięcy, to zapewne nie prędko się zobaczymy. W między czasie podano nam kolorowe drinki z palemką. Ten widok był niczym dobre wspomnienie. - Wygląda przeuroczo.
- Barman to bardzo spoko koleś, o dziwo. Ten którego znałam w tamtych czasach pluł każdemu do kufla i mówił, że to dodatkowa pianka.
- Ohyda. - Wzdrygnęłam się, by potem wypić całość duszkiem. Dokładnie tego było mi trzeba.
- Powoli, kobieto! Mamy całą noc na to! - Odparła ta, która siedziała naprzeciwko mnie.
- Wybacz, minęły całe wieki, odkąd tego nie piłam.
- Mogę sobie tylko to wyobrazić, a za co trafiłaś do pierdla? - Dopytywała.
- Jeden z wampirów przegrał ze mną zakład, więc w akcie zemsty doniósł na mnie władzą, a jego znajomi potwierdzili jego wersje wydarzeń. - Odpowiedziałam lekko przypominając sobie, w jaki sposób zarabiałam na darmowe drinki. Piękne czasy, aż poczułam niewidzialną łzę wzruszenia.
- Niby jak wygrałaś zakład, coś mi ściemniasz. - Tym razem odezwał się chłopak na końcu, a na te słowa poczułam dreszczyk adrenaliny. Wzięłam się do picia kolejnej szklanki, by przygotować się na rundę, tylko liczę, że odbędzie się bez łamania kości.
- Chcesz się przekonać, to do mnie podejdź. - Uśmiechnęłam się delikatnie do chłopaka, który na początku się wahał, ale reszta jego znajomych zaczęła dodawać mu otuchy, także nie minęła chwila, a był obok mnie. - Zakład jest prosty, jeśli wykrzywię się z bólu, to wygrywasz. - Wyciągnęłam w jego stronę swoją lewą dłoń. - Ściśnij najmocniej jak potrafisz. - Na moje słowa tłum zaczął się śmiać i nawzajem się szturchać po ramionach.
- Twoje życzenia jest dla mnie rozkazem. - Wziął z wolnego stolika krzesło, na którym obok mnie zasiadł, a ja w tym czasie dopijałam następnego drinka. - Alkohol ciebie nie znieczuli. - Wyszeptał, by zaraz później zacząć ściskać moją dłoń, lecz bez reakcji z mojej strony. Użył do tego nawet dwóch rąk, a jego ciało zaczęło się wyraźnie trząść, lecz bez skutków. Zmęczony w końcu się poddał, miał spocone czoło, wraz z czerwoną twarzą. Ludzie w barze zaczęli gwizdać i klaskać. To było takie miłe i nostalgiczne.
- Jak to zrobiłaś? - Zapytał chłopak, który mnie cały dzień oprowadzał. Wtem zdałam sobie sprawę z tego, że nawet nie zapytałam go o imię.
- To proste, moja moc nazwa się „od urodzenia uszkodzone nerwy odpowiedzialne za ból". - Wzruszyłam ramionami.
- Serio nic nie czujesz?
- Nic a nic, co jest super, ale również i kłopotliwe czasami. - Spojrzałam na swoją rękę, której palce były nienaturalnie wygięte. Zapomniałam, że zawsze Frank miał ze sobą te święcące ziółka, które mnie regenerowały. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny prąd wraz z uderzeniem gorąca. Jak się z tego wytłumaczę? Zaczęłam gorączkowo o tym myśleć, ale moja mechaniczna dłoń podała do moich ust kolejny kolorowy napój. On nie może się denerwować, więc cokolwiek mu nie powiem, to nie będzie zły. Nie będzie przecież martwił smoków prawda? Zaśmiałam się sama do siebie i swojego planu. Poza tym, nie ma szans się dowiedzieć, wcisnę mu kit, że upadłam czy coś.
- O ty też nie masz ręki! - Krzyknęła nagle kobieta, która pomachała mi swoją również mechaniczną dłonią, ale lewą.
- Zobaczyć człowieka ze wszystkimi kończynami to był wyczyn w moich stronach. - Odpowiedziałam, na co inni mi zawtórowali. Wieczór mijał bardzo przyjemnie, w końcu dowiedziałam się, że owy chłopak nazywał się Świetlik. Nie pamiętał swojego prawdziwego imienia, więc uznał swoje przezwisko za oficjalne imię. Kiedyś zajmował się naprawą oświetlenia, stąd właśnie owy pseudonim. Było tak spokojnie, gdy wtem usłyszałam.
- Król idzie, uspokójcie się trochę! - Wykrzyczał jeden z przechodniów, a przed oczami przeleciało mi dosłownie całe życie, ale potem gorączkowo rozglądałam się po pomieszczeniu.
- O chuj, idę do kibla. - Mruknęłam do chłopaka, by sprintem wejść do pomieszczenia. Musiałam uciekać, a to było jedyne rozwiązanie. On nie może mnie znaleźć, a szczególnie nie może mnie znaleźć w takim stanie. Skąd on się w ogóle urwał i skąd wiedział, że tu jestem? Przecież to nie było aż tak oczywiste do odgadnięcia. W łazience było okno, które było moim jedynym sposobem na ucieczkę. Problem w tym, że było ono dość wysoko, ale gdy oparłam stopę o umywalkę, to mogłabym podskoczyć, by je otworzyć, potem będzie tylko prościej. A w zasadzie prościej by było, gdyby nie to, że nie byłam w stanie zgiąć ani jednym palcem moje lewej ręki. Ten fiut połamał mi wszystkie palce! Jednak mimo to się nie poddawałam, nadgarstkiem podtrzymywałam się ściany, by nie upaść, a prawą starałam się otworzyć okno. W międzyczasie mogłam usłyszeć rozmowę króla z resztą.
- Nie widział ktoś takiej nowej dziewczyny? Krótkie, brązowe włosy, piwne oczy. - Zaczął bardzo spokojnie, ale w jego głosie i tak byłam w stanie usłyszeć irytację. Mimo to wierzyłam, że nowo poznani znajomi mnie nie wydadzą, jakże ja się myliłam.
- Jest w łazience. - Odpowiedzieli mu praktycznie od razu. Mogłam się tego spodziewać, że oni nie będą podejrzewać, że jestem kimś istotnym dla króla. Dla nich byłam tylko zwykłą dziewczyną, która na pewno nic nie zrobiła, by komukolwiek podpaść. W klubie było cicho jak w grobie, tylko powolne, ciężkie kroki przerywały ten stan. Serce zaczynało mi bić szybciej, bo miałam problem z otworzeniem tego przeklętego okna, ale w końcu się udało, a nocne powietrze owiało moją spoconą twarz. Właśnie wtedy usłyszałam pukanie do drzwi, a na te delikatne „puk puk" moje serce zrobiło szpagat na żebrach.
- Masz pięć minut, potem otwieram drzwi siłą. - Wycedził przez zęby, więc była to tym bardziej motywacja do ucieczki. Wzięłam głęboki oddech i kilka razy próbowałam podskoczyć do okna, by jakkolwiek z niego wylecieć, byle być wolnym. Jakieś bóstwo miało mnie wyjątkowo w swojej opiece, bo w końcu przeciw waga była po zewnętrznej stronie budynku, a ja poleciałam dwa metry w dół, powstrzymując się od krzyku. Musiałam być teraz absolutnie cicho, nawet gałązka nie mogła mi puknąć pod stopami, bo to by oznaczało dla mnie śmierć. Może nie w dosłownym jego słowa znaczeniu, ale nadal widmo gniewu Zakarego nie należało do najprzyjemniejszych. Skradałam się, a gdy byłam oddalona na wystarczająco dużą odległość, to zaczęłam biec, jednak to skutkowo jedynie moim upadkiem. Alkohol dał o sobie wyraźnie znać. Podłoga delikatnie falowała, także nie mogłam iść szybko. Natychmiast wstałam, by spróbować normalnym tempem doczłapać się do domu.
- Muszę wymyślić plan, mogę na przykład pójść się wykąpać i wypić butelkę szamponu, by nie czuł ode mnie zapachu alkoholu. To nie jest wcale aż tak głupi pomysł, on nigdy się nie zorientuje. O mogę też spróbować się zrzygać, by wszystko po prostu z siebie wypluć. Chwila, jak to było. - Włożyłam sobie dwa palce do gardła, ale nie przyniosło to absolutnie żadnych efektów. - Co jest, powinno działać. Coś robię ewidentnie źle, sęk w tym, że nie wiem co. - Myślałam na głos. - Mniejsza, pierwszy plan i tak był dobry, teraz tylko muszę dojść do tego domu i no... - Ziewnęłam. - Która godzina?
- Dochodzi czwarta. - Odrzekł dobrze mi znany głos, ale nie miałam odwagi się odwrócić, więc tylko przyspieszyłam, by zniknąć z jego pola widzenia.
- Ale późno, ale ja się zgubiłam, nie mogę uwierzyć jakie to miasto jest duże. Aż tyle godzin się błąkam po tych ulicach. - Mówiłam zdesperowana, by może jakkolwiek złagodzić karę za swoje czyny. - Jak dobrze, że ludzie dali mi płyn dezynfekujący, bo cały dzień nie myłam rąk, ale teraz pachnę alkoholem.
- Karolina, przestań pieprzyć. - Warknął Zakary, który szarpnął mnie w swoją stronę. - Zgubiłaś buta w łazience, jakbyś nie zauważyła. - Wtem pokazał mi brakującą część mojego obuwia. Miał racje, kompletnie nie zauważyłam jego braku. - Idziemy do domu. - Dalej mówił bardzo poirytowany, jakby ktoś mu przywalił w twarz. Byłam przybita faktem, że zauważył moją nieobecność oraz tym, że tak łatwo mnie znalazł, oraz tym, że nie udało mi się go oszukać. Plan był taki prosty, ale ci ludzie są za szczerzy. Po co oni mu mówili!? Byli w więzieniu, a nie wiedzą, że konfidenci pierwsi umierają!? Rosło we mnie napięcie, dlaczego on mnie znalazł? Po co mnie szukał? Przecież to jebana góra! Jak w ogóle stąd uciec albo jak można się tu zgubić!? Myślałam gorączkowo, aż nie wytrzymałam.
- Twoje smoczki się będą martwić, więc może zluzuj co?! - Warknęłam w jego stronę, a on się natychmiast zatrzymał. Chciałam po sekundzie błagać o miłosierdzie, ale byłam od wpływem mojego eliksiru odwagi, więc nikt nie był w stanie mnie przestraszyć! Odwrócił się w moją stronę i delikatnie pochylił, bym nasze twarze były na tym samym poziomie.
- Nie, gdy mam na sobie to. - Wskazał palcem wskazującym na obroże, którą miał na szyi. Wyglądała jak dla psa, z tą różnicą, że mieniła się jakąś dziwną, czerwoną energią. - Ludzie czują się pewnie, gdy wiedzą, że nie mogę się na nich złościć i niestety to wykorzystują! - Znacząco podniósł na mnie głos. - Jednak nie sądziłem, że będziesz jedną z nich!
- To była tylko drobna uwaga! Ja tylko dbam o to, byś niepotrzebnie nie panikował, gdzie tu zaraz wykorzysta...
- Zamilcz. - Uciął mi w połowie zdania. Ciężko westchnęłam na jego reakcje, nie pozostało mi nic innego niż tylko patrzenie na moje stopy. Nic dziwnego, że nie zauważyłam buta, który był na mojej mechanicznej nodze. O dziwo zdarza mi się to bardzo często! Przecież totalnie tego nie czuję!
Wróciliśmy do domu, a on tylko kazał mi iść do pokoju, bez szansy na jakiekolwiek wyjaśnienia. Tylko tyle ani jednego, ale, jedynie oddał mi buta. Zastanawiałam się, czy mam coś powiedzieć, czy zareagować, jednak poniekąd nic nie mogłam zrobić. Cokolwiek mi nie przyszło do głowy to było to albo chamskie, albo dziwne, czy nawet nie logiczne. Byłam strasznie przymulona przez brak snu oraz procenty. Mimo, że spałam kilka dni, to i tak brak snu przez jeden dzień mnie pokonał. Było to niesprawiedliwe, jednak nie ja układam reguły tego niesprawiedliwego świata. Bardzo szybko zasnęłam, nawet nie zdejmując jedynego buta, który mi został na nodze.
Wstałam strasznie późno, około godziny piętnastej, a jednak jak na mnie, to nie była jakaś rekordowa godzina. Moim osobistym rekordem była godzina dwudziesta, idealna pora, by od razu pójść chlać. Wszystko idealnie obliczone co do minuty. Wzięłam głęboki oddech, przypominając sobie czasy, które mam nadzieję jeszcze wrócą, muszę tylko urodzić tego bachora, a potem... Nie, przecież ludzie zaczną powstanie. Przez chwile miałam wahanie, czy dobrze robię, pomagając w tej walce. Znowu te głupie wahania, dlaczego nie mogę być konkretna!? Rozebrałam się ze swoich brudnych ubrań z przykrością odkrywając, że zaczął mi się okres. Całe spodnie miałam we krwi, wraz z prześcieradłem. A było tak pięknie, gdy go nie było.
Myślałam przez chwile co zrobić, lecz wtem usłyszałam pykanie do drzwi. Zmarszczyłam gniewnie brwi, na myśl, że będzie musiała rozmawiać z tym smokiem, lecz zamiast tego usłyszałam damski głos.
- Wstałaś już? Został mi tylko ten pokój do ogarnięcia. - Nie odpowiedziałam, tylko otworzyłam drzwi, by zobaczyć kobietę, która na stówę pochodziła z moich regionów.
- Tak, ale mam drobny problem. - Wskazałam na materiał ubrudzony krwią, a na to kobieta jedynie ciężko westchnęła.
- Musiałabyś iść do sklepu w mieście, bo ja tego przy sobie nie mam. Wsadź sobie jakąś szmatę.
- Nie mam kasy. Jak niby mam to zrobić?
- Wszyscy cię już znają, więc w zasadzie nie będziesz musiała nic wydawać.
- Jak to? - Zapytałam lekko zbita z tropu.
- Rano król ogłosił, że dawanie jakiekolwiek alkoholu jego narzeczonej jest zabronione, a osoby od których to kupi zastaną oddane do więzienia.
- Nie jestem jego narzeczoną! Co on sobie w ogóle wyobraża!? Jest tu?
- Nie, wyjechał i wróci wieczorem, albo jutro rano. Poza tym, jak to niby nią nie jesteś, skoro śpisz w jego domu?
- Mamy zwykłą umowę, to nic prywatnego. Chwila... - Spojrzałam znowu na kobietę, która aktualne wycierała kurze z moich szafek. - Pochodzisz na pewno z jego samego podziemia co ja. Kojarzysz może plan Felena o powstaniu? - Zapytałam ją, a ona na moje słowa zrobiła rozmarzoną minę.
- Oczywiście, że pamiętam. Byłam odpowiedzialna za przewóz broni, jednak złapano mnie pewnego dnia, a następnie trafiłam tutaj. Jestem strasznie ciekawa, jak to się dalej toczy, ty też się zajmowałaś powstaniem?
- Niezupełnie, kojarzysz moje córkę Felena? Tę młodszą, którą wygnali? - Na tę słowa prychnęła.
- To przez nią zwiększyli ochronę i poniekąd też przez to mnie złapali. Mała smarkula wszystko skomplikowała, przez nią postęp szedł wolniej niż pierwotnie zakładaliśmy.
- Super, że masz o niej miłe wspomnienia, bo to właśnie ja. W każdym razie, zawarłam umowę z... - Nie dokończyłam, bo kobieta wzięła miotłę i z całej siły uderzyła mnie nią w twarz. Poczułam jedynie jak krople krwi spływają po moich policzkach. - Mogłabyś mi dać dokończyć!
- Jak mam ci pozwolić, skoro jesteś zdrajczynią swojej rasy! Co niby miałoby mnie powstrzymać przez zabiciem ciebie!? - Trzymała ręce na mojej szyi, gotowa, by w każdej chwili mnie udusić. Jednak mogłam te rozmowę zacząć inaczej.
- Zawarłam umowę z królem, bachor za jego pancerz dla każdego żołnierza. - Po tych słowach mnie puściła, a ja wzięłam kilka wdechów powietrza. - Serio mogłabyś mi dać dokończyć.
- Wiesz co się stało z poprzednimi? Ten układ nie ma sensu, bo tylko umrzesz przy samej próbie. Ty sobie nawet nie wyobrażasz, taki koszmarny ból te kobiety musiały przeżyć... A raczej nie przeżyć.
- Szkoda tylko, że mnie ten fakt nie dotyczy. - Wtedy u kobiety jakby zapaliła się czerwona lampka.
- Faktycznie, ty jesteś jedyną, która nie krzyczała w czasie wyrwania kończyć.
- Miło, że przypominasz.
- Jednak mimo to, dziecko mogłoby przeżyć, jednak ty niekoniecznie. Jednak i tak to bardzo mało prawdopodobne.
- Za samą próbę Król uzbroi sto tysięcy żołnierzy, a ja nie muszę przeżyć, by mieli wszyscy. Taki mamy układ.
- Sprytnie. To dla niego dobry układ, bo dostanie co chce, a my będziemy mogli prowadzić wojnę. Tym czynem mogłabyś odpokutować swoje grzechy. - Nie nazwałabym tego w ten sposób, po prostu chce każdemu udowodnić, że nie jestem do niczego. - Musimy dostać to zaopatrzenie za wszelką cenę, więc ty nie możesz ryzykować, to zbyt cenny towar.
- Co masz na myśli? - Zapytałam, nie za bardzo wiedząc co ona ma na myśli.
- Zaciąż w innym głupia. Zanim skapnie się, że to jego, to zdąży nas uzbroić.
- On mówił, że ta ciąża trwa krócej...
- Pierdolenie, masz zrobić co ci mówię, bo nie pozwolę, abyś zjebała taki dobry układ. - Z każdą chwila czułam się dziwniej, wydawała mi się strasznie porywcza. W końcu to była dowódczyni oddziału broni, która aktualnie jest sprzątaczką. - Za dwa tygodnie musisz udać się do mojego domku, dobrze zapamiętaj sobie numer 1931. Poproszę kolegę, wydyma cię z przyjemnością. Każda ciąża jest inna, więc nie zauważy, że ta jest inna. Wmówisz mu, że może ten ma więcej cech ludzkich. Albo poczekaj trzy miesiące, ciąży nie widać od razu, a ja będę kłamać, że piorę twoje zakrwawione ubrania.
- No dobrze. - Mruknęłam kompletnie nie przekonana, ale chciałam jej potwierdzić, by w końcu się ode mnie odczepiła. Strasznie żałowałam, że o tym wspomniałam. Chciałam się tylko dowiedzieć co u nich, a nie dostać szczotką w ryj.
- Cieszę się, że się rozumiemy. Do jutra słoneczko. - Pożegnała się, zabierając brudne rzeczy ze sobą. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu opuściła mój pokój. Co to właściwie było i czy powinnam opuścić swój pokój, czy może zostać tu na zawsze? Ona na pewna powie o tym każdemu, a wieść się rozniesie. Teraz wszyscy będą uważać, że jestem zdrajczynią ludzkości, która dodatkowo jest "narzeczoną" króla.
- Ale dupa. - Mruknęłam sama do siebie. Mój dzień się nie dobrze nie zaczął, a już koncertowo zdążyłam zjebać. Musiałam jakoś to sobie w głowię ułożyć. Wsadziłam sobie jakiś materiał do spodni i udałam się na dół. Może zajmie swoją głowę oglądaniem swojego "domu". Nie miałam żadnej okazji, by zajrzeć w każde zakamarki. Jestem tu ponad dwa tygodnie, a jeszcze tego nie zrobiłam. Mam do tego pełne prawo! W czasie mojego rozglądania się zauważyłam butelki na stole z moim imieniem na małej kartce. Wzięłam jedną z nich do ręki, przy małym drukiem przeczytać "organiczny zamiennik wina". - Nie zrobiłeś tego. - Warknęłam przejęta, by praktycznie od razu napić się kilka łyków. To smakowało dokładnie tak, jak prawdziwe. W zasadzie nie mogłam wyczuć żadnej różnicy. Na początku myślałam o tym, jaki on jest kochany, a potem przypomniałam sobie o moim wczorajszym wybryku i tym bardziej zrobiło mi się głupio. Długo nad tym myślałam, ale niestety nie doszłam do żadnych konkretów. Byłam nieobecna, wpatrywałam się w półkę z książkami, pijąc organiczne nie wiadomo co. Ani myślałam, by zająć się czymkolwiek innym, tylko miałam cichą nadzieję, że jednak moim ciałem zatrzęsie fala. Dużo mówię i myślę o alkoholu, ale wydaję mi się, że właśnie na tym polega bycie "pijaczką". Tak właśnie mnie nazywał Frank, gdy zasypiałam na jego blacie. Potem pomyślałam o Zakarym i jego zdecydowanie za głośnej maszynie i o tym, że zapewne jak wróci, to mnie do niej podłączy... Gdyby tylko był jakiś sposób, by ją ściszyć...
Wtem stałam niemal natychmiast, by wejść na drugie piętro, gdzie były jego graty. Chłop się nie spodziewa, takiej zmiany! Możliwe, że w tej sposób wynagrodzę mu te zjebane rzeczy, które zdążyłam poczynić. Drzwi na szczęście były otwarte. Zatarłam ręce z podekscytowania, gdy ukucnęłam przy małym potworze. Gdy szperałam w kablach, to postanowiłam, że jednak nie będę o tym wspominać. Sam zauważy różnice, gdy ją włączy, a ja będę niczym pomocny duch. Nie chciałam, by niepotrzebnie spanikował, gdyż na pewno by stwierdził, że coś popsułam. Gdy skończyłam, to postanowiłam ją włączyć, a gdy to zrobiłam, to moje uszy nie zostały zaatakowane tym nieprzyjemnym warknięciem. Wszystko dokładnie wysprzątałam, a potem mogłam w spokoju wrócić do siebie. Byłam wyjątkowo zrelaksowana, po tej nostalgicznej czynności. Od razu mi się przypomniało, jak byłam jedną z głównych mechanistów do spraw ulepszania i aktualizowania, lecz po incydencie z kończynami mnie zwolniono, niby na "urlop". ale tak naprawdę nigdy nie pozwolono mi wrócić. Jak się można spodziewać, właśnie wtedy zaczęłam pić. Miałam w głowię masę pomysłów na usprawnienia niektórych budowli, lecz jednak nie było mi to danę. Ludzie nie chcieli, bym dokonywała ulepszeń przez moje picie, więc zaczęłam pić więcej. Jedno, wielkie koła niekończącej się zagłady. Jednak może tutaj byłabym w stanie coś zrobić, bo czysto teoretycznie... Teraz mnie znają jako zdradziecką narzeczoną, ale oni tutaj nie rządzą, tylko Król, który właśnie wrócił do domu. Koniecznie musiałam go spotkać. Potuptałam w kierunku wyjścia, gdzie spotkałam właśnie go, strasznie zmęczonego, nadal z tą dziwną obraża na szyi.
- Jesteś w końcu, nie mogłam się doczekać, aż wrócisz! - Powiedziałam zupełnie szczerze, ale on nie wyglądał zadowolonego.
- Yhm.
- Rozmawiałam ze sprzątaczka, była bardzo interesującą osobą, specyficzną, ale to dodało jej uroku.
- Super.
- Czekasz aż cię przeproszę? Okej, niech ci będzie mój najdroższy "narzeczony". - Na dźwięk tego słowa skupił więcej uwagi mojej osobie. - Wybacz, że zgubiłam but, kompletnie tego nie zauważyłam, ale ty go znalazłeś, więc nie ma co się obrażać. - Uśmiechnęłam się niewinnie, a on tylko prychnął, ale jego usta delikatnie poruszyły się ku górze.
- Przezabawne, ale nie o to jestem na ciebie zły. I myślę, że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś. - Odrzekł w końcu, dalej będąc na mnie obrażony. Chodź byłam pewna, że zobaczyłam ten mały uśmiech na jego twarzy.
- Tak, wiem, jednak mam na to dobre wytłumaczenie. Spotkałam chłopaka...
- Chłopaka? - Podniósł brew do góry.
- Owszem, oprowadził mnie po całym mieście, a potem zaproponował wspólne picie, jako przypieczętowanie naszej przyjaźni. To byłoby niegrzeczne, by odmówić.
- Raczej zbyt kuszące.
- Widziałeś te kolorowe drinki? Było przeurocze! Poza tym, parasolki mnie kupują. Jednak nie wściekaj się, to było tylko raz. To wino, które mi kupiłeś jest naprawdę dobre i... Wiesz, szanuję to, że się natrudziłeś, by jakie w ogóle znaleźć.
- Ja je zrobiłem. - Mruknął nieprzekonany z moich słów. Dalej był ponury, a jego ręce były krzyżowane, niczym wkurzony przełożony.
- Słucham? Niby jak?
- Normalnie. Esencje wlałem do soku. - Wzruszył ramionami. - Prosto sztuczka, która może utrzyma twoje żądze zniszczenia chociażby na pięć minut.
- Właśnie... Przypomniałeś mi o kolejnej sprawie. - Odrzekłam nagle, gdyż po moi ciele przeszedł zimny pot.
- Co tym razem? - Westchnął ciężko.
- Wydałam się sprzątaczce o naszym układzie, bo chciałam się zapytać co u ludzi, wiesz... Moja ostatnia wizyta u nich była... Um... - Próbowałam dobrać odpowiednie słowa, na moją porażkę przed moją rasą. - Dość krótka, tak to nazwijmy. Nie była zadowolona z tego, że jestem zdrajczynią, ale życzyła mi powodzenia.
- To tyle co chciałaś mi powiedzieć?
- Niezupełnie, miałam nadzieje, że kupi mi jedną rzecz, ale powiedziała, że mogę iść sama, ale się ciut wstydzę. - Mówiłam bardzo wymijająco, gdyż omawianie z nim tego tematu jest dla mnie czymś krępującym. Chciałam by załatwił mi artykuły higieniczne, bo teraz nie pójdę do miasta. Na pewno każdy będzie chciał mnie zabić, dokładnie tak, jak ona chciała. Nie czułam się bezpieczna, a chodzenie ze szmatą nie było najprzyjemniejsze. - Wiesz, o co mi chodzi prawda?
- Niezupełnie, nie możesz powiedzieć wprost? - Mruknął bardzo zmęczonym już głosem, a ja poirytowana jego brakiem zrozumienia po prostu się odwróciłam by wyjąc ze spodni zakrwawioną szmatę. Może i było to obrzydliwe, ale wolałam zrobić to, niż mu o tym powiedzieć. Nie cierpię wymawiać niektórych słów, to wręcz nie przechodzi mi przez gardło, a jednym z tych właśnie słów było właśnie to. Szczególnie, gdy stał przede mną mężczyzna. Gdy on zobaczył ją krew, to zrobił bardzo zaskoczoną minę, połączoną ze szczęściem, ale bardzo szybko spoważniał.
- Co? Nie podoba mi się twoja reakcja! Ja naprawdę nie proszę o zbyt wiele.
- Powiedz mi, czy jesteś teraz gotowa, czy chcesz poczekać do następnej? Nie wiem, czy jesteś teraz gotowa, poza tym piłaś, więc wolałbym poczekać mimo wszystko.
- O czym ty mówisz?
- Myślałem, że wspominałem o tym, okres godowy smoków zaczyna się, gdy samice zaczynają wydzielać określony zapach, który składa się z krwi, bo bardzo trudno określić dokładny termin. - Zrobił zaskoczoną minę, ale ja tylko pokiwałam głową na boki. - A to zapomniałem wspomnieć, widzisz... Powiem ci to po ludzku. Sęk w tym, że pełne zapłodnienie zachodzi po dwóch tygodniach po stosunku, więc krwisty zapach jest niczym sygnał biologiczny, a tak się składa, że ludzie mają podobnie, ale u was jest to co miesiąc. Dlaczego obliczyłem, że zapłodnienie powinno zajść dokładnie w czasie...
- Błagam, nie mówi o biologicznych podwalinach twojej i mojej rasy, to obrzydliwe i sprawia, że czuję się niekomfortowo. - Przerwałam mu w końcu, bo nic nie rozumiem z tego co do mnie mówił. - Zróbmy to najszybciej jak to możliwe. Nie mam zamiaru tego odwlekać. - Powiedziałam na jednym wdechu. Król spojrzał na mnie dziwnie podekscytowany, ale i zaniepokojony jednocześnie.
- A więc zapraszam do mojego gabinetu, jednak zanim zacznijmy, to musisz odbyć swoją karę. - Mruknął ostatnią część zdania w dość niepokojący dla mnie sposób, a ja domyślałam się o co mogło mu chodzić. Posłusznie jednak udałam się w kierunku jego sali tortur, by usiąść na tych okropnym fotelu. Jedynym plusem było to, że ta maszyna nie będzie tak przerażająco pikać mi pod uchem. Smok założyć swoje rękawiczki i z miłością zacząć wbijać w moje żyły igły z tymi rurkami.
- Przyznaj, staję ci na myśl o torturowaniu ludzi w tej sposób. Widzę jak na to reagujesz.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale chyba mylisz pasje z pożądaniem.
- Pff, pasja. Ja też kiedyś miałam pasje, a było nią ulepszanie maszyn. Zastanawiałam się, czy mogłabym wrócić do swojego fachu u ciebie? Nie nudziłabym się. - Płynie przeszłam do tematu, który mnie interesował, bo on nawet nie zauważył, że jest jakoś tak ciszej. Był bardziej skupiony na dobieraniu wody, którą mi wstrzyknie do żył. Gdy naprawiałam ją, to czułam to co utraciłam, a wizja powrotu była bardzo dla mnie kusząca.
- Jest kilka rzeczy, na które mogłabyś spojrzeć. Rano przekaże jednemu z mechaników, by cię oprowadził. - Odrzekł na moje słowa praktycznie od razu bez żadnego marudzenia. Byłam szczęśliwa jak nigdy, ale wtem zdałam sobie sprawę z tego, że spotkam kogoś z ludzi, który na pewno wszystko wie... Ale może trafię na kogoś nieogarniętego i nie będzie aż tak źle? - Zostaniesz tu na noc, byś ponownie była oczyszczona z wszelakich toksyn. Rano dokonam zabiegu, więc nawet nie poczujesz, że coś się zmieniło. Myślę, że to będzie przyjazna opcja... Zgadzasz się? - Zapytał, a ja niemrawo pokiwałam głową na „tak". Jak się obudzę, że wszystko będzie zrobione, ta opcja było taka kusząca... A rano po prostu pójdę robić to, co mi odebrano... Robiło mi się coraz słabiej, a moimi ostatnimi wspomnieniami było to, jak on przykrywa mnie kocem, a potem składa delikatny pocałunek na mojej lewej dłoni. Całkiem słodko. Czyli pogodzeni?
Najlepsza jest teleportacja z jakiegoś miejsca, do miękkiego łóżka. Zazwyczaj takie zjawisko występuję, gdy jest się małym albo dostało się cegłą w głowę. Świat jest pełny niespodzianek, a jedną z nich dzisiejszego dnia był liścik z pudełkiem. Pudełko zawierało rzeczy higieniczne, od razu poczułam dziwne ciarki zażenowała, bo on musiał pewnie po to iść. Niby o to prosiłam, ale wizja jego w sklepie... W każdym razie w liście było napisane, że zabieg się udał i teraz czekamy dwa tygodnie na rezultat. A więc to już? On miał racje mówiąc, że nic nie poczuję. Jakby nic się nie stało, tak po prostu... Ha... Jakie to wszystko jest nieprawdopodobne... Drugą rzeczą jaką napisał to to, że popołudniu przyjdzie jeden z mechaników, by pokazać mi, czym mogłabym się zająć.
- I zajebiście. - Mruknęłam sama do siebie. Zajmę się czymś i nie będę myślała nad kosmiczną odpowiedzialnością, która na mnie spadła. Pewnie to meteoryt, który mnie zabiję, ale jednak jestem dobrej myśli. Tylko trzy miesiąca, tylko tyle, nie dziewięć. - Hej mały, mam nadzieje, że lubisz sok, który smakuję jak wino. Jedyną rzecz, którą jestem w stanie ci przekazać, to umiejętność robienia szumu wokół siebie. - Wzruszyłam ramionami. Ruszyłam do kuchni, by zabrać owe wino i je całe wypić... Znaczy ten sok, jakie to genialne, jak i okrutne jednocześnie. Usiadłam na fotelu, by poczekać na owego typa, mając nadzieje, że na wstępie nie da mi łopatą w łeb, albo śrubokrętem. Każda opcja byłaby wyjątkowo nieprzyjemna, może i niebolesne, ale nadal. W końcu usłyszałam pukanie, a ja bardzo powoli otworzyłam, mrużąc oczy gotowa na strzał. Jednak w progu był tylko bardzo miło wyglądający starszy pan.
- Witaj panienko, miło cię poznać. - Podał mi swoją dłoń, którą niepewnie uścisnęłam w geście przywitania.
- Hej, a więc to ty mi pokażesz co mogłabym zrobić?
- Oczywiście, proszę za mną. - Nadal miałam przepuszczenia, że mogę zginąć, ale mimo po postanowiłam zaryzykować i udać się za tym miło wyglądającym, siwiejącym facetem. - Odkąd miasto rozrosło się na taką skale, brakuje rąk do pracy. Kiedyś było jedynie pięć domków na krzyż, a teraz jest cała osada. W każdym razie, długo zajmują szkolenia nowych mechaników. Zazwyczaj dochodzą nowi buntownicy, którzy z powodu drobnych przestęp trafiają do więzień. - Tłumaczył w czasie drogi, a ja go uważanie słuchałam. - Tych zajmujących się aktualizacją mamy może z pięciu, a owa czynność wymaga czasu. Dlatego większość maszyn tylko czeka. Można powiedzieć, że jestem kierownikiem w tych dziedzinach, dlatego chciałbym zobaczyć, jak pracujesz. W celach kontrolnych, bo kiedy ostatni raz byłaś w tym zawodzie? - Zapytał, a ja próbowałam sobie przypomnieć dokładną datę.
- Jak miałam około dwadzieścia trzy lata, teraz mam trzydzieści. - Przyznałam bardzo cicho. Mężczyzna pokiwał głową na znak zrozumienia. - To naprawdę była moja pasja, uczyłam się o tym długo z bardzo podobnych do pana facetem. Miał na imię... - Przez chwile próbowałam sobie przypomnieć jego godność. - Harverst... Marek Harverst. - Na dźwięk tego imienia mężczyzna zasłonił sobie usta dłonią. - Coś nie tak? - Zapytałam, gdy z oczy mężczyzny zaczęły lecieć łzy, która bardzo szybko starł ze swoich policzków. Wziął głęboki oddech, by się uspokoić.
- Mówisz o moim synu. - Odrzekł w końcu, a mnie zmurowało, że stoi przede mną ojciec mojego mentora. - Miał szesnaście lat, gdy traciłem zza kraty, ale był bardzo zdolny w tym co robił.
- Czyli Pan jest Grayson Harverst? - On pokiwał głową. - On bardzo dużo o Panu wspominał! Na przykład, gdy pokazywał nasz sztuczki, to dodawał, że zna je od Pana. On ma żonę i trójkę córek, bardzo chciałby, aby urodził mu się syn, ale odpuścili. - Zaczęłam opowiadać mu o wszystkich szczegółach jakie wiem z życia mojego nauczyciela. Zapewne chciał wiedzieć, jak potoczyło się życie jego jedynego dziecka. Do końca drogi to ja mówiła, a mężczyzna mnie z przyjęciem słuchał.
- Bardzo liczyłem, że kiedykolwiek spotkam kogoś, kto zna mojego syna. Jednak jestem tu tak długo, że prawie zdążyłem zapomnieć o tamtym życiu. Prawie pięćdziesiąt lat tu żyję. Nawet zdążyłem się tu po raz drugi ożenić, ale nie powiększaliśmy rodziny.
- To, ile ma Pan lat, tak w zasadzie. Świetnie się trzymasz! - Na moje słowa się krótko zaśmiał.
- Osiemdziesiąt z groszem. Coś koło tego.
- Nigdy nie wiedziałam tak starego człowieka... W sensie, każdy ma maksymalnie sześćdziesiąt? To nie jest żadna obraza, tylko podziw! - Ostrzegłam, bo mogłam go w ten sposób przypadkowo obrazić.
- Dobre warunku są kluczem, do długiego życia. Tam, gdzie toksyny wylewają się na każdym kroku, a smog to jedyne czym oddychasz, tam nie ma miejsca na długie i bezpieczne życie. Jednak dość tych pogaduszek, bo wystarczająco się wzruszyłem. Masz tu torbę z potrzebnymi rzeczami i spróbuj rozruszać te machinę. - Odrzekł ostatnie zdanie weselej, a ja strzyknęłam palcami u jednej ręki, by zacząć rozrabiać w kabelkach. Dostałam też nowe oprogramowanie, które będzie lepiej działać z ową maszyną. Na moje oko to był jakiś podajnik ciężkiego sprzętu, ale nie dałabym sobie ręki odciąć. Staruszek bacznie mnie obserwował, co jeszcze bardziej było dla mnie nostalgiczne. Nie chciałam tego mówić staremu Harverst, ale jego syn bardzo lubił rzucać kurwami w tego, co nie stosował się do jego metod. Wręcz słyszałam jego głos "Mówiłem kurwa, abyś tego nie włączał, bo cię prąd pierdolnie i co? Pierdolną!". Delikatnie się uśmiechałam, bo zawsze się śmiałam, gdy on przeklinał na innych, a gdy robił to na mnie to zawsze starałam się nie popłakać ze śmiechu. On zawsze robił to w taki sposób, który mnie bawił i tu był pies pogrzebany, a gdy inni się dołączali, to powstawała z jego jedna, wielka, niekończąca się karuzela śmiechu. Westchnęłam ciężko, bo bardzo chciałabym wrócić do czasów, gdzie byłam tylko studentem, który nie musiał przejmować się tak poważnymi, a jednocześnie irracjonalnymi sprawami.
- Jak mi idzie? - Zapytałam, by nie myśleć dalej o tym co straciłam i co już na pewno do mnie nie wróci. On mlasnął i zrobił kółko wokół sprzętu.
- Wolno, jednak nie uważam tego za minus, gdyż ominęło cię siedem lat. - Jednak mimo to zrobiłam renowacje wczoraj, pomyślałam mimowolnie. Jednak to było prostsze niż to. - Zapewne musisz sobie wszystko na nowo przypomnieć, dlatego nie spiesz się. - Byłam wdzięczna za jego wyrozumiałość, jednak mimo to kłębiła się w mojej głowię pewna myśl. Faktycznie minęło te kilka dobrych lat, a co, jeśli coś zepsułam w ustrojstwie Zakarego? Nowa rzecz to do martwienia się... Choć w zasadzie odpalał ją przy mnie i wszystko było w porządku! Niepotrzebnie panikuję, tylko skaczę z kwiatka na kwiatek, a kwiatkiem jest "o co mogę się martwić?" Jeszcze brakuję, bym zaczęła się martwić o to dziecko, które za kilka miesięcy się pojawi... Ta sprzątaczka, muszę jej powiedzieć, że z planu nici. Przestań, znowu to robisz! Myśl bardziej o tym, ile wyjątkowych ludzi tu spotykasz. Jak dowódczyni broni, czy ojciec twojego nauczyciela. Wszyscy z tego samego, wielkiego podziemia. Tylko Świetlik na pewno nie jest z moich terenów, bo był blondynem. Jednak może jeszcze kogoś ciekawego spotkam na mojej drodze? - Panienko, muszę iść do moich studentów, jednak zastąpi mnie jeden z inżynierów. Liczę, że się jeszcze spotkamy. - Pożegnaliśmy się ze sobą. Naprawdę liczę, że jeszcze go spotkam, bo w między czasie może przypomni mi się więcej szczegółów na temat jego syna. Zostałam sama, przerwałam swoją pracę by czekać na tego inżyniera. Popijałam wodę zastanawiając na jaką osobistość trafię. Wtedy przeszedł on, wielki koleś z urokiem tępego szpadla. Liczyłam na widoki, jednak może to i lepiej? Bardziej się skupie na pracy.
- Jak Vivien powiedziała, że Ty jesteś tą, z którą król zawarł umowę, to wiedziałem, że muszę się z tobą spotkać. - Odrzekł w formie przywitania, a ja odłożyłam wodę na podłogę. Nie byłam pewna czeka dokładnie powinnam się spodziewać. - Nie jest nas wielu, może dwadzieścia osób będzie prosić króla, by pojechać na wojnę. Reszta chce po prostu godnie żyć, wcale im się nie dziwię. Jednak niektórzy po prostu muszą się zemścić przelewając krew tych istot... - Wtem uklęknął przede mną, a ja nie widziałam kompletnie jak zareagować, więc tylko stałam w bezruchu. - Chce złożyć ci hołd, za to, że poświęcasz swoje życie za sprawę i lepszą przyszłość dla ludzkości. Niewielu byłoby gotowych na takie poświęcenie. - Po tych słowach wstałby spojrzeć na moją twarz, a potem wziął moją mechaniczną dłoń do rąk. - Mnie za karę oblali kwasem. - Wyszeptał, a mi dosłownie odebrało mowę, na jego słowa. Jedno jest pewne, ona ominęła część ze zdradą, więc jestem w takim razie sławą? Jedyne co, to jestem zmieszana.
- Przykro mi za twoją szkodę, ale mogłabym wrócić do pracy? Nie zrozum mnie źle, ale jestem serio zaskoczona i nie wiem co powinnam zrobić.
- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać, ale oczywiście zacznijmy. - Gestem dłoni wskazał, bym wróciła do tego co zaczęłam. Teraz było mi jeszcze głupio, że pomyślałam o tym, że jest brzydki po tym jak oblali go kwasem. To musiało być naprawdę bolesne. Mężczyzna był rudy, więc może w jego części takie metody się stosuje? Gdyż ja nigdy nikogo takiego nie widziałam ani nie słyszałam. Może to nie kara w pracy? Napadli go? Aż strach pytać, gdyż pewnie to bolesne wspomnienie. Jednak on sam o tym wspomniał, pewnie dlatego, że obrażenie widać gołym okiem.
- Opowiesz mi jak to się stało? - Zapytałam w końcu nie wytrzymując z ciekawości, a domysły mnie jedynie irytują, bo to nie będzie pewne. - Nie musisz, jak nie chcesz, ale nigdy czegoś podobnego nie widziałam i jest to dla mnie nowe.
- Jeśli w zamian powiesz, jak straciłaś rękę i nogę, bo to z kolei jest co dla mnie nowe. - Słabo się uśmiechnęłam, ale kiwnęłam ręką w akcie zgody.
- W moich stronach zaczyna się od razu pracę od trzynastego roku życia. Zajmujemy się głównie przetwarzaniem toksycznych odpadów w procesie wytwarzania energii, ale i między innymi kwasami w akumulatorach. Na początku nie brałem tego na poważnie, byłem jeszcze dzieckiem. Dlatego z kolegami zachowywaliśmy się ciut dziecinnie, aż pewnego dnia doprowadziliśmy do drobnego wybuchu przekaźnika. Nic się nikomu nie stało, ale za to mieliśmy opóźnienia, bo wiesz... Naprawa i tak dalej. Wziąłem całą winę na siebie, bo wolałem by jeden ucierpiał, a nie wszyscy. Poza tym reszta była w panice. Właśnie wtedy dwójka zabrała mnie do jakieś piwnicy, gdzie oblali mnie kwasem. Mimo, że jestem dorosłym mężczyzną, to dalej mnie mdli na myśl o tym bólu. Ledwo przeżyłem, a miesiącami trwała moja kuracja. Potem nosiłem maskę, by nikogo nie gorszyć swoim widokiem. Potem nadążyła się okazja, by się zemścić, jednak złapano mnie, więzienie, a potem trafiłem tutaj. - Skończył swoją opowieść, a mi zrobiło się strasznie słabo, a w odbiciu metalu widziałam swoją białą twarz.
- Straszne. - Wyszeptałam w końcu, gdy przetrawiłam tą informację. - Nie sądziłam, że inni ludzie mają kompletnie inne zatargi.
- Ja również. Dopiero później dowiedziałem się, że bruneci tracą kończyny, blondyni cierpią na choroby po promienne, a czarnowłosy doznają poważnych poparzeń. - Powiedział to z pustką w głosie. - Teraz twoja kolei. - Mruknął po chwili ciszy.
- Właśnie. - Odkaszlnęłam. - Pracowałam jako mechanik od ulepszeń i bardzo to lubiłam. Wiedziałam, że świat nie jest za lekki, więc chociaż postarałam się by zawód był przyjemniejszy. Zawsze miałam na prawej dłoni bransoletkę na szczęście od mojej mamy, kiedy jeszcze ze mną była. Jednak pewnego dnia, gdy testowałam nowy mechanizm to nie zauważyłam, jak metalowa ozdoba stopiła się od ciepła i wręcz przytwierdziła mnie do mechanizmu, który połamał moje kości i wyrwał dłoń. Bardzo próbowałam ją wyszarpać, tak bardzo, że położyłam nogę na metalu dla większej stabilności, jednak stopiła mi się podeszwa w bucie, przez to nie było stabilnie, a ślisko, a moja noga skończyła dokładnie tak samo jak ręka. Prawie w całości mnie to wciągnęło, ale zdążyła się w końcu zatrzymać. Stało się całkowicie z mojej nieuwagi i paniki. Zastanawiałam się kiedyś, "czy gdybym czuła ten ból, to bym się zorientowała, że moja ręką praktycznie się pali"? Jednak to zaprowadziło mnie pod drzwi baru, a którym spędziłam kilka dobrych lat. Tylko ulepszałam czasami mają rękę, by była jak scyzoryk. Tyle mi po tym pozostało.
- Twoje błogosławieństwo cię zdradziło. - Skomentował po wysłuchaniu mojej historii.
- Można tak powiedzieć, słyszałam kiedyś, że ból to informacja o niebezpieczeństwie. Jednak mam wrażenie, że dla was te sygnały są zdecydowanie za silne, a mi wy wystarczył jeden mały.
- Może gdyby na tym świecie była jakakolwiek sprawiedliwość, to może by tak wyglądało. Jednak tak nie jest i trzeba walczyć. Słyszałaś kiedyś, dlaczego Noe nazwa się Demonem sprawiedliwości? - Pokiwałam głową na "nie". To było ciekawe, bo w zasadzie ze sprawiedliwością nie ma nic wspólnego. - Ponieważ w czasie procesów sądowych wysysa wszystko co dobre z oskarżonego, a ten przeżywa tortury, więc nie ma siły kłamać.
- Serio?! Tylko dlatego tak się nazywa? Nie mają nikogo, kto by umiał odróżnić prawdy od kłamstwa? - Mruknęłam poirytowana biorąc kolejne kombinerki.
- Szukają, ale jak do tej pory nikt nie włada taką mocą, dlatego mamy Noe. - Wzruszył ramionami. - Taka to już sprawiedliwość.
~*~
- Słyszałem od starego Harversta, że dobrze ci poszło. - Powiedział smok od razu, gdy przekroczyłam próg drzwi. Byłam niesamowicie zmęczona, to zajęło mi to praktycznie cały dzień, ale słysząc to uśmiechnęłam się szczęśliwa, że zostałam doceniona, a ja sama nie ssie pały. Nawet pomimo tylu lat.
- Tylko by próbował powiedzieć inaczej, jestem mistrzem w swoim fachu. - Powiedziałam z dumą, poprawiając włosy swoją brudną ręką. - Wspomniał coś jeszcze?
- Tylko tyle, że przez pierwszy miesiąc będziesz potrzebować opiekuna, a potem będziesz mogła śmigać sama.
- Miesiąc? Co ja takiego zrobiłam źle? Skoro mówi, że poszło mi nieźle? - Warknęłam nagle niepocieszona.
- Nie, nie, to nie tak. To standardowa procedura, przyjęli cię na okres próbny, a potem będziesz mogła wszystko robić sama. - Wytłumaczył delikatnie się uśmiechając, by dodać mi otuchy, ale ja i tak byłam mocno wkurwiona z przebiegu sytuacji. - No proszę cię, rozchmurz się. Lepiej zacznij się zastanawiać się, jak w tak krótkim tempie uszyć tyle „zbroi".
- Ha? - Mruknęłam zdziwiona z jego nagłej zmiany tematu.
- Ja mam tylko trzy na zapas, nie mam pod ręką kilku tysięcy. - Nie pomyślałam o tym, kompletnie nie wzięłam tego pod uwagę.
- To trzeba zebrać ludzi! Albo... Nie wiem, zaprojektować maszyny do szycia? Jedna by cięła idealne proporcje, druga zszywała? Mamy w ogóle coś takiego na stanie? Jaki metal będzie od tego odpowiedni? Jest taki w ogóle? - Zasypałam go pytaniami, a on mruknął na to cały zadowolony rozkładając się na fotelu. Zmrużył delikatnie swoje oczy, a potem przyjrzał się jakimś dokumentom. Ja tylko stałam nie wiedząc co powinnam zrobić, dopóki on dłonią nie wskazał fotela naprzeciwko siebie. Zajęłam miejsce, dalej czekając na odpowiedz.
- Jest tylko jeden metal, który po dotknięciu ze skóra nie oddaje swojej siły z powrotem. Jest po drugiej stronie tej góry. Jedyny problem jest taki, że ta część jest bardzo blisko muru. - Mówił z dziwną ekscytacją. Szeroko otworzyłam oczy na te wiadomość. Nigdy w życiu nie wiedziałam muru, poniekąd nie wierzyłam, że naprawdę gdzieś tam jest.
- To ten mur, który dzieli te niebezpieczną część ziemi? - Zapytałam niepewnie, a on pokiwał głową na potwierdzenie. - Nie miałam pojęcia, że ta góra jest obok tego, oraz... Że tyle zdołałam przejść. - Ostatnie zdanie dodałam ciszej. - Chwila, czy ty mi sugerujesz, bym tam poszła po jakieś kamienie?
- W życiu! Nigdy bym ci tego nie zaproponował. Byłem tam tylko raz, by zabrać trochę, by zrobić igły, by to uszyć. To ostrzeżenie, nic więcej. - Dalej się głupio uśmiechając, co budziło we mnie sprzeczne emocje. - Musisz wymyślić co innego.
- Dlaczego się uśmiechasz?
- Kompletnie bez powodu. - Zakrył usta dłonią, bym nie mogła zobaczyć jak się szczerzy. To jawna prowokacja, czuję to w swoich kościach i trzewiach.
- To ja te kamienie w ogóle wyglądają? - Zapytałam, gdyby nigdy nic, a na te słowa zaczął chichotać. Zmarszczyłam brwi, mam dość. - Wiesz co, ile na spacer, a ty się baw z samym sobą dalej. - Po tych słowach wstałam, a jego śmiech tylko się zwiększył, ale tak nikczemnie. Co za pojebana akcja, ja nie mogę. Mimo mojego zmęczenia wyszłam z domu, by rozejrzeć się dookoła i mniej więcej określić kierunek mojej wędrówki. Chciałam się udać w kierunku muru, by mieć okazje go zobaczyć. Skoro dałam radę przyjść przez cały świat w pionie, albo może poziomie, to to powinien być dla mnie spacer.
Zawsze wyobrażałam siebie mur jak taki wielką ceglaną ścianę, w której gdzieniegdzie są zacementowane zwłoki poległych w czasie budowy. A po drugiej stronie byłaby czarna ziemie, o której stąpają potwory, których widok paraliżował powodując długą śmierć. Krążyło dużo pogłosek o tym co znajduje się po drugiej stronie. Niektórzy nawet powiadali, że tam jest istny raj na ziemi, ale dostęp do niego mają nieliczni. Zrobiło się już ciemno, a moje nogi prowadziły mnie w nieznane, wiem tylko, że idę prosto i tą samą drogą wrócę do domu. Czym dalej, tym było mniej ścieżek wraz z latającymi wokół smokami. Dokładnie tak, jakbym szła w jakieś bardzo niebezpieczne miejsce, dlatego opanowała mnie delikatna ekscytacja. W pewnym momencie nawet przyspieszyłam, by dostać się tam jak najszybciej, wręcz potem zaczęłam biec, omijając ostre kamienie, która wręcz wyrastały w ziemi. Zatrzymał mnie dopiero płot.
- Co jest? - Mruknęłam do siebie, widząc prawie trzy metrowy, kamienny płot. Próbowałam skoczyć albo wzorkiem dojrzeć czegoś, co mnie podsadzi, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, usłyszałam śmiech.
- Czyżbym nie mówił? - Odpowiedział dalej się śmiejąc.
- Co ty tu robisz?
- Nie, co ty tu robisz? Od kiedy robisz sobie spacery w takie miejsca?
- Nie twój zasrany interes, to po pierwsze. Po drugie, czego się spodziewałeś? Zaczynasz temat z dupy, a potem wilce zdziwiony? - Warknęłam w jego stronę, by następnie się do niego zbliżyć. - Chce jedynie trochę zasranego szacunku. - Dotknęłam go palcem wskazującym w klatkę piersiową. Smok spoważniał, ale dalej był w humorze. - Podsadź mnie.
- Rozkazujesz swojemu królowi? - Zapytał mrużąc swoje oczy, a ja je z kolei przewróciłam.
- Sprzeciwiasz się matce swojego dziecka? - Odpowiedziałam pytaniem, którego on nie spodziewał się otrzymać. Delikatnie rozchylił swoje usta, ale nie minęła chwila, a wziął mnie na ręce, by następnie po prostu skoczyć zza płot. Ta chwila trwała ułamek sekundy, także nie zdążyłam zareagować jakimkolwiek dźwiękiem. - Dobra, a więc ten tekst na ciebie działa. - Mruknęłam jakby nigdy nic, by ukryć jakiekolwiek emocje związane tym czynem. Spojrzałam na widoki.... Było tu tak... Fioletowo. Drzewa wyglądały jakby były zrobione z fioletowego dymu, a z trawy unosiły się czarne smugi. Było to niezwykle interesujący widok. - Co to jest?
- Początek dziwnego lasu, który rozciąga się do końca muru. - Odpowiedział powoli przyglądając się temu widokowi.
- Czemu odgrodziłeś ten las płotkiem? Wyglądają pięknie. - Przyznałam robiąc parę kroków do przodu, lecz on mnie szybko złapał za rękę i przyciągnął do siebie. Znowu czuję to ciepło. Nieznacznie się od niego odsunęłam, by nie widział, że jego dotyk robi na mnie wyrażenie, to niezwykle żelujące.
- Bo ten dym jest najprościej mówiąc trujący. Gdy wejdziesz do środka, bo najpierw stracisz przytomność, a potem umrzesz. Można to porównać do czadu. - Znowu się uśmiechnął spoglądając na owe drzewa. - W tej odległości jesteśmy bezpieczni.
- Zdradzisz mi, czemu taki jesteś zadowolony? - Zapytałam zniecierpliwiona tym jego zachowaniem.
- Rozmawiałem dziś z demonem miłości Parsem i od tamtej pory jestem strasznie szczęśliwy. Naprawdę nie mam pojęcia czemu tak zareagowałem, ale czułem taką ulgę i spokój. Jakby drugie ja po prostu odetchnęło z ulgą. - Odpowiedział w końcu.
- Mówisz o Offenderze? - Zapytałam nagle, a on spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Nie, chyba że tak mówicie na tego demona?
- Em... Nie ważne, coś musiało mi się pomylić. Zapomnij, dobrze w końcu widzieć cię szczęśliwego.
- Czyżby to były twoje przeprosiny za twoje sztuczki?
- Pierdol się Zakary. Chuja dostaniesz, a nie moje przeprosiny.
- Cała Karolina, mogłem się po tobie tego spodziewać. Ty zawsze miałaś taki charakter, który bardzo sobie ceniłem, a jednocześnie mnie wkurzał.
- Dlaczego niby ciebie wkurza?
- Masz w sobie tyle wewnętrznej, dziecinnej radości. Zawsze się zastanawiałem, czy mógłbyś mi trochę jej oddać. Jednak wiem, że tak się nie stanie, zazdroszczę ci czasami i jestem taki poirytowany.
- W sumie ty zawsze masz kij w dupie, albo gdzieś znikasz, albo ziejesz we mnie tym swoim ogniem, ale to już twój problem.
- Wiem, ale i tak, może jak minie trochę czasu, to w końcu będę żywy, ale pomożesz mi?
- Oczywiście, przecież ciebie kocham.
- Ja ciebie też.
~*~
Obudziłam się nagle oparta plecami o ten płotek, a obok mnie siedział smok, który również siedział wraz ze mną na ziemi.
- Cholera, za dużo się tego nawdychaliśmy! - Odpowiedział bardzo szybko, by w jeszcze szybszymi tempie opuści owy teren dymnych drzew. - Co to było? - Zapytał, gdy mogliśmy się oddychać normalnym powietrzem, a z trawy nie uniosło się o dziwne coś.
- Nie mam pojęcia. - Mruknęłam w końcu, nie wiedząc, dokładnie co się wydarzyło. - Dlaczego nas to złapało? Nie byliśmy w lesie...
- Ale staliśmy na tej trawie zbyt długo, a to wystarczyło. Dlatego właśnie ten teren ogrodziłem, nie rozprzestrzenia się tak bardzo, więc plotek daje radę.
- A co z tym metalem? Nie mam zamiaru się bez niego ruszać. Wracam tam! - Odrzekłam bardzo twardo, próbując doskoczyć do końca tego plotka, ale oczywiście bezskutecznie.
- Pójdziemy po niego, kiedy indziej, bardziej się do tego przygotujemy... Może jakoś spróbujemy.
- Ale ja tak bardzo chciałabym... - Przerwałam nagle, by zebrać swoje myśli. On cierpliwie czekał, aż w końcu odpowiem. - Być jakkolwiek użyteczna. - W końcu odpowiedziałam przypominając sobie słowa mojego ojca, wraz ze wzrokiem tych wszystkich ludzi, włącznie ze słowami sprzątaczki. Miałam wrażenie, że znowu wpadnę w panikę, ale nagle poczułam, jak mężczyzna gładzi mnie po moich włosach. To odsunęły wszystkie zbliżające się w moją stronę czarne chmury.
- Czy pocieszy cię fakt, że urodziłaś się, by ratować i wyzwalać? Każdy bohater musi przejść przez drogę pełną niepewności i słabości. - Wtem ujął swoimi palcami moją twarz, bym spojrzała na jego błękitne oczy. - Dla mnie jesteś niczym kapłanka wojny. - Uśmiechnął się ciepło, a potem na moim czole złożyć delikatny pocałunek, które się absolutnie nie spodziewałam. Jednak to zostało w mojej pamięci, myślałam o tym w czasie powrotu, w którym ciągle trzymałam jego dłoń i nie chciałem jej puszczać. Coś mi mówiło, że jest dla mnie ważny, ale nie wiem kompletnie co to było. Możliwe, że to przez te opary z trawy.
Gdy zasypiałam zdałam sobie sprawę z tego, ile tak naprawdę mam pracy. Muszę zaprojektować system, który uszyje zbroje oraz coś, co pozwoli mi w ogóle wydobyć materiały do tego. Chodziłam w kółko z papierem w rękach, by cokolwiek wymyślić. W między czasie dalej byłam pod opieką chłopaków, by przyjść ten miesiąc próbny. W tym czasie mogłam się bliżej przyjrzeć najnowszej ludzkiej technologii. Podjęłam nawet próbę zapytania starego o konstrukcje, ale z przykrością oznajmij, że to nie jest zakres jest obowiązków i mam iść do części z inżynierami. Po kilku dniach konsultacji zdołałam w końcu stworzyć nowoczesny projekt kilku maszyny. Wymyśliliśmy, że potrzebne jest kilka stanowisk, które będą obsługiwane przez ochotników, których nie brakowało. Jednym z nich był rudy, który mnie nadzorował, gdy staruszek kończył zmianę. Teraz jedynie pozostała kwestia wydobycia, bo tam powiedzieli mi, że potrzebna jest znajomość biologiczna, by w stroju ochronnym dać substracie, która neutralizuje działania toksyn z roślin. Trzeba zaprojektować to tak, by przypadkiem przeciwny odczynnik nie uszkodził obwodów, więc tak mnie zostawili. Na szczęście znałam osobę, która doskonale zna się na biologii i chętnie mi pomoże.
Czekałam na Zakarego w domu ze swoim sokiem, gdy wtem pojawiła się Vivien, to durna sprzątaczka. Starałam się jej unikać przez ten czas, bo kompletnie jej nie ufałam, a jej pomysł był głupi. Liczyłam, że z niego zrezygnowała.
- Za trzy dni będziesz badana. - Oznajmiła na wstępie. - Chyba nie muszę się powtarzać i wiesz, co powinnaś zrobić? - Warknęła w moją stronę. Chciałam próbować jej jakkolwiek wytłumaczyć, jaki ten pomysł nie ma sensu, ale bałam się jej. Nie miała w sobie niczego sympatycznego. Poza tym, byłam pewna, że jeśli odmówię, to zaciągnie mnie siłą, albo zabije. Także pokiwałam głową na jej pytanie.
- Dlaczego nikomu nie mówiłaś kim jestem? - Zapytałam, bo to kwestia delikatnie nie dawała mi spokoju. Kobieta mnie nienawidziła, więc dlaczego nie mogłaby mnie oczernić?
- Gdyby każdy wiedział, to by ciebie tutaj nie było i nie chodziłabyś wesoło po mieście. Potrzebuje cię żywej, nie będę narażać losów wojny. - Odpowiedziała cokolwiek szczerze z kamienną miną. Poniekąd miała racje, zapewne kilka osób chciałoby mojej śmierci i nie myśleli, że teraz próbuję to naprawić. To by się nie liczyło. Ciężko westchnęłam. - Zbieraj się, za dwie godziny król wróci, a ty nie musisz wtedy być w domu. - Rozkazała, a ja niepewnie kiwnęła głową Przecież to ja miałam przyjść do niej. W mojej głowie było tysiące myśli, jak tego unikać? To będzie dla mnie bardzo upokarzające oraz traumatyczne przeżycie. Z tylu głowy miałam to, że się domyśli, coś wyczuje, albo po prostu będzie to wiedział. Chodząc po domu delikatnie spanikowałam, ale wtedy przyszedł mi do głowy dosyć ryzykowny i głupi pomysł.
Idąc z kobietą ważyłam jeszcze tę opcje, może to nie jest takie głupie jakie mi się wydaję? Może się nie zorientuje, a ja zdobędę zdroje bez ryzykowania o swoje życie i tak oto wygramy wojnę? Serce mi waliło z każdą chwilą, a w rękach ściskałam moją torbę, by się jakkolwiek uspokoić. Brałam głębokie oddechy, ale to też nie wydawało się być pomocne. W końcu dotarłam do jej domu, ale moje nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Nie chciałam tam wchodzić i może nawet bym nie weszła, gdyby nie stanowcze popchnięcie kobiety. Ona była niczym jakiś taran, a z każdą chwilą nienawidziłam jej coraz to bardziej.
- Świetlik? - Mruknęłam słabo, widząc dobrze mi znanego chłopaka siedzącego na fotelu.
- Znacie się, więc pomyślałam, że nie będzie dla was to takie krępujące. - Odrzekła z wrednym uśmiechem. Była w tym momencie niczym jeden z potworów zza murów. Straszna i obrzydliwa, wypełniona czystym złem i fanatyzmem. Chłop wstał, by zaprowadzić mnie do jednego z pokoi, bo sama nie dałabym rady się ruszyć. Panika sprawiała, że nie mogłam kontrolować swojego ciała. - Miłej zabawy! - Krzyknęła, gdy znikaliśmy w korytarzu, a ja w myślach życzyłam jej rychłej śmierci.
- W zasadzie nie sądziłem, że będzie tak niezręcznie. - Przyznał, zamykając za sobą drzwi na klucz. - Jednak jej nie mogłem odmówić, także mam nadzieje, że rozumiesz...
- Dlaczego nie? - Wysyczałam, kompletnie nie rozumiejąc fenomenu tej kobiety.
- Potrafi być przekonująca. - Wtem otworzył szerzej swoje usta, by pokazać mi brakującego zęba. Schowałam twarz w dłoniach na tej widok. Przysięgam, że pewnego dnia zamorduje ją w czasie snu, już wiem, gdzie mieszka. Bez słowa podałam mu z torby dosyć sporych rozmiarów strzykawkę, a on chwytając ją spojrzał na mnie zakłopotany.
- Spuść się w to, a potem zajmę się resztą. - Wyszeptałam, czując jak moja twarz cała płonie. Odwróciłam się, by nie wprawiać go w jeszcze większe zakłopotanie. To była jedyna rzecz, jaką mogłam w tamtej chwili wymyślić. Cała się trzęsłam z nerwów, ale mimo to czułam delikatny spokój, że trafiłam na tak wyrozumiałego chłopaka. Vivien myślała, że w tej sposób mnie upokorzy, ale ja w tej sposób pokaże jej środkowy palec.
- Tak w ogóle, to jak do tego doszło, że jesteś narzeczoną króla? - Zapytał nagle, a w tle słyszałam, jak się rozbiera.
- Chcesz rozmawiać o tym, w takim momencie?
- Próbuję coś zrobić, by nie czuć napięcia i zażenowania, to może porozmawiamy, jakby nic nie miało w tym momencie miejsca? - To nie był aż tak głupi pomysł, może ja również w tym czasie się oswoję?
- Dobrze, to zacznijmy od tego, że nie jestem jego narzeczoną. Łączy nas jedynie umowa. - Odpowiedziałam stanowczo. - Zapewnię tak powiedział, by nie wywoływać oburzenia, że znalazł surogatkę. Możliwe, że pojawi się za raz jakaś prawdziwe królowa i oni będą to dziecko wychować. - Odparłam z dziwnie smutnym tonem, który aż mnie samą zdziwił
- Gadaliście o wychowaniu tego malucha?
- W zasadzie to nie, ale na pewno tak będzie. - Upewniałam go, przy okazji próbując przekonać samą siebie. Przecież nie mogę zostać jego królową, jestem taką prostą kobietą bez królewskich manier oraz etykiety. - Zapewne wrócę do picia w moim ulubionym barze, a na zewnątrz będzie krwawa bitwa. Właśnie to chciałbym, by wyglądało moje życie po tym układzie.
- Ja myślę, że się chłop z tobą przywiąże, gdy dasz mu bachora.
- Zabawne, że mówisz to w momencie, gdzie prawie go zdradzam. Wymyślili testy na ojcostwo, czy jeszcze jest to w fazie prób? - Cicho się zaśmiałam z mojego takiego lokalnego żartu, który pojawił się praktycznie zawsze, gdy ktoś zachodził w ciąże.
- S-są takie testy? - Zapytał się bardzo przyjęty, a jego głos na chwile się załamał. Chyba nie powinnam tego mówić, poza tym nie jest z moich terenów. Czasami serio powinnam się ugryźć w ten niewyparzony język.
- Oczywiście, że nie. Skup się za zadaniu, on się niczego nie domyśli. - Próbowałam go teraz uspokoić, bo wszystko zepsuje. - Może opowiesz mi o swoje pracy? Codziennie tylko pryskasz kwiaty?
- Ja, nie. Podlewam je również. Król mi tłumaczył jak się nimi zajmować po tym, jak je spaliłem. Strasznie je lubi, a jego ulubionymi są niebieskie róże, bo sam wymyślił ich gatunek. - Zaczął opowiadać o Zakarym, nie wiedziałam, czy do dobry pomysł by o nim wspominał, bo może mu tylko utrudnić prace, ale wyglądał jakby się uspokajał, więc mu nie przerywałam. - Słyszałem, że pierwsi ludzi tutaj dbali o zieleń i siali pierwsze trawy, wraz z sadzonkami drzew. Ponoć to miejsce wyglądało jak żwirowa pustynia. Cieszę się, że nie by byłem pierwszymi ludźmi tutaj, ale i tak chętnie bym zobaczył, jak to wygląda. Tak od zera do teraz... Ja tak się cieszę, że tu jestem. Wiesz, jak umierają blondyni w moich stronach? Od choroby popromiennej w bardzo młodym wieku! Życie od tak zostaje przerwane po trzech latach pracy, ludzie są zmuszeni chodzić do katów, by nie musieli pracować w tym warunkach. Wiesz jakie są czasami mutacje? Widziałem kilka ludzi, którzy wyglądali jak potwory... - Nagle zaczął opowiadać o szczegółach każdego przypadku o oparzeniach, białaczce, uszkodzeniach komórek, drgawkach. Nakręcił się, a ja musiałam to przerwać. Odwróciłam się w jego stronę, jak trzymał się za głowę, delikatnie się trzęsąc. Usiadłam obok niego, by swoimi dłońmi chwycić do za twarz, by spojrzał mi w oczy.
- Spokojnie, jesteśmy tu bezpieczny i nic ci nie grozi. Już nigdy tam nie wrócisz. - Próbowałam go uspokoić, chodź nie widziałam co do uspokoi.
- Nie mogę tego zrobić, nie mogę go zdradzić po tym jak mnie wydostał z tego koszmaru. To takie ohydne i nie sprawiedliwe. W życiu bym się nie spodziewał, że po latach życia w takim miejscu będę mógł zobaczyć tyle kolorów. On się dowie, a potem mnie odeśle, ja nie mogę tam wrócić. - To stawało się coraz bardziej skomplikowane, musiałam szybko wymyślić coś innego, by oszukać te jebaną sukę, która do tego zadanie wzięła tak młodą osobę.
- Dobrze, nie zdradzimy go, ale musimy udawać, by ona niczego nie zauważyła podejrzanego. - Wyszeptałam mu do uszu, bo bardzo prawdopodobnego, że ona właśnie stoi pod drzwi i wszystko podsłuchuje. - Ale musisz się uspokoić, mamy mało czasu. - Może to z czasem nie było uspokajające, ale nie mieliśmy wyjścia, bo jak one mnie zacznie znowu szukać, to sprawa się bardziej skomplikuje. - Zrobimy tak, potrzebujemy śladów i bardzo dusznego powietrza. Także choć spróbuj się spuścić na łóżko, by mogła nawet kurwa ten dowód polizać, a ja będę robić pajacyki by się spocić. Wtedy wyjdziemy bardzo wkurwieni, nic nie mówiąc. Tylko oby to nie wyglądało jakbyś na to nasikał, musi być widoczne, ale bez przesady.
- Dobrze rozumiem, myślisz, że to zda egzamin?
- Musi, nie mam innego planu. Albo chwila, spróbuj w te strzykawkę, to rozprowadzimy ślady. - On kiwnął głową na znak zrozumienia, biorąc strzykawkę do ręki. Znowu się odwróciłam i zaczęłam robić te pieprzone pajacyki. Ten pomysł był głupi i żenujący, ale nie miałam pojęcia co powinnam zrobić. Lepsze to było niż to co chciała na nas wywrzeć Vivien. To był kurwa gwałt mojej i jego osoby, nie taka była umowa. Umowa ze smokiem zawsze brała pod uwagę wolną wole, a ona miała to w poważaniu. Miało być tak jak się jej wymarzy. Jeszcze nigdy nie zrobiłam żadnej aktywności fizycznej z taką nienawiścią do drugiego człowieka. Wysiłek mnie nie uspokajał, o dziwo dodała mi beznadziei. A czując pod na swoim czole miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Jeśli ona tego nie łyknie, to czy ona nas zabije, wybije mu i mi zęby? Co zrobi jak to się nie uda? Usłyszałam szybciej picie mojego serca, wtedy przyszedł dodatkowo stres. Ja pewnie będę chroniona, ale co z młodym? Zabije go na moich oczach, a potem przyjdzie z następnym mężczyzną, który nie będzie miał sumienia jak ona? Zrobiło mi się duszno, musiałam przerwać by wziąć kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Znowu pomyślałam o tym, że nigdym miała ze sobą alkohol, to bym nie czuła tych wszystkich negatywnych emocji. On by załatwić sprawę, byłoby prościej nam obu. Mam nadzieje, że świetlic pod tej akcji zachla się do nieprzytomności, by nie pamiętać ani minuty w tym chorym domu.
- Gotowe. - W końcu wyszeptał, a po chwili słyszałam, jak się ubiera. Po chwili obróciłam się do zdyszanego chłopaka, który miał całe czerwone oczy. Zemszczę się, obiecuje ci, choćby nie wiem co, zrobię to. Wzięłam go niego strzykawkę i ostrożnie wylałam trochę na prześcieradło. Starałam się do zrobić dokładnie, ale przez moje drżące ręce trochę poleciało po moich dłoniach.
- Kurwa. - Syknęłam obrzydzona, wycierając te substancje o koszule. Potem ją zabezpieczyłam, by finalnie schować ją do mojej torby. - Szybko, wychodzimy. - Warknęłam spanikowana, a on otworzył drzwi, w których stała ona. Dokładnie tak jak się spodziewałam. Posłałam jej obudzone spojrzenie, gdy sprawdzała nas, jak i pokój. Zaczęła nawet wąchać powietrze, by nie wiem co kurwa na tej podstawie ocenić.
- To się powtórzy, wiedz o tym. - Mówiła, oglądać plamę na prześcieradle. - Nie pozwolę ci spokojnie żyć. - Zagroziła, a ręką dała nam znak, że możemy wyjść, a zrobiliśmy to szybciej, niż mogłaby się spodziewać. W końcu byłam na dworze, a nie w tym okropnym domu. Czułam, że mogę oddychać, jednak nie czułam całkowitego spokoju. Po chwili jakby uderzyło we mnie poczucie niepokoju.
- Udało się? Tak? Nie jestem pewny. - Mówił niesamowicie blady, chwytając się za brzuch. Szukał czegoś wzrokiem, a gdy w końcu to znalazł to pochylił się nad śmietnikiem, by w nim się pohaftować. Zakryłam usta na ten widok, by nie zrobić tego samego. Próbowałam znaleźć wzrokiem kolejny śmietnik, by wyrzuci do tego strzykawkę. Nie chciałam, by król znalazł dowód zbrodni. Dokładnie ją schowałam między innymi śmieciami.
- Jak się czujesz? - Zapytałam podchodząc do niego i chwytając go za ramie.
- Paskudnie, nie dam rady powtórki. To nie na moje nerwy. - Odrzekł wycierając usta dłonią. Widziałam w jego oczach przerażenie i niepokój. Było mi tak przykro, że przez to, że mnie poznał musiał przeżyć taki stres, ale wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jakie ja mam szczęście.
- Posłuchaj, chce byś wiedział, że bardzo cię szanuje, za to co zrobiłeś. - Zaczęłam niepewnie, a on nie do końca rozumiał co mam na myśli. - Jestem przekonana, że gdyby to był ktoś inni, to zrobiliby to bez najmniejszego zająknięcia, ale tobie nie pozwalał na to honor. Wysłuchałeś mnie i razem wymyśliliby jak te sukę oszukać. Jestem taka wdzięczna, że akurat trafiłam na ciebie. - Mówiłam bardzo szczerze. Widziałam w nim nutę nadziei, taki jeden mały płomyczek, ale dalej był struty.
- Twoje słowa dużo dla mnie znaczą, jednak wybacz, ale chcę wrócić do domu i ochłonąć po tym zdarzeniu.
- Oczywiście, uważaj na siebie. Postaram cię jutro znaleźć.
- Jasne, będę przy kwiatach. - Pomachał do mnie dłonią, by potem bardzo powolnym krokiem ruszyć w kierunku swojego domu. Powinnam zrobić dokładnie to samo, bo zaraz wrócić, a nie chce go niepokoić.
Od razu umyłam dokładnie rękę po tym dziwnym i chorym zdarzeniu. Szorowałam ją może z dobre piętnaście minut w tak gorączkę wodzie, że aż leciała z niej para. Nie chciałam mieć niczego wspólnego z substancją, która niefortunnie mi słynęła po dłoni. W tym czasie odchorowywałam całe zdarzenie. Choć nic nie zaszło, to i tak czułam się niezwykle brudna. Czułam się tak, jakbym wpadła pod kosiarkę, znowu wróciłam myślami do alkoholu. Usiadłam na fotelu z kilkoma butelkami obok, by błagać w myśląc, by ten bezalkoholowy soczek miał w sobie choć promil. Czy ja proszę o tak wiele? Smak mnie uspokaja, bo mój mózg tylko czeka na wystrzał przyjemniej fali w moich oczach i tego poczucia kręcącej się ziemi. Jednak nic takiego nie było, a ja powoli czułam, że już nie mogę. Dalej miałam nadzieje, że zacznie to działać, ty wypije kolejną butelkę. Już miałam chwycić za kolejną, ale wtem drzwi wejściowe się otworzyły, a w nich zobaczyłam króla. Przez chwile czułam, że w moich płucach brakuje powietrza, ale starałam się grać, że nic nie miało miejsca - to przecież tak właśnie było.
- Witaj. - Uśmiechnął się do mnie ciepło, ale ja nie mogłam mu odpowiedzieć z nieznanego dla mnie powodu. - Cieszę się, że cię widzę po tak długim dni... - Przerwał w połowie słowa, gdy zrobił krok w moim kierunku. Dokładnie obserwowałam jego mimikę, by cokolwiek z niej wyczytać. Na przykład skale tego, jak bardzo mam przejebane. Zakary wpatrywał się we mnie z delikatnie otwartymi ustami, a jego źrenicy stały się pionowe. Pierwszy raz coś takiego widziałam, ale wiedziałam, że to bardzo zły znak. Skurczyłam się w fotelu, oczekując tego co ma się wydarzyć. Powoli wyjął z torby swoją obroże, by ją założyć na swojej szyi. Ona natychmiast zaczęła się świecić intensywną czerwienią. - Ty... - Wysyczał, podchodząc bardzo blisko mnie i delikatnie się nade mną pochylając. - Zdradziłaś mnie... - Powoli to powiedział, a jego gniew czułam w każdej sylabie. Stanowczo pokręciłam głową na boki. - Jak to nie? Hm? Czuć od ciebie dokładnie innego mężczyznę. - Wtedy przypomniałam sobie, że jak ubrudzałam się tą substancją, to przecież wytarłam rękę o koszule. Na śmierć zapomniałam o tym szczególe, teraz jest za późno.
- Ja ciebie nie zdradziłam, cokolwiek to znaczy. Nie wydaje mi się, bym złamała jakikolwiek punkt z naszej umowy. - W końcu zdołałam coś powiedzieć.
- Ha... Obcowanie z innymi mężczyznami jest zakazem w naszej umówię.
- Tak, oczywiście, wiem co, dlatego właśnie tego nie robiłam. - Uśmiechnąłem się do niego nerwowo, by choć dać po sobie poznać, że wszystko jest w porządku, mimo iż widziałam, że nic to nie da. - Za kogo mnie uważasz?
- A skąd ten zapach, proszę wytłumacz mi te kwestie. - Dalej mówił do mnie z mordem w oczach, mimo, że się delikatnie uśmiechał. To mnie spinało, miałam wrażenie, że dosłownie za sekundę zrobi coś gwałtownego.
- Vivien się kurwiła, pewnie o to chodzi. Wiesz, masz bardzo wygodne te fotele. Powinien z nią poważnie porozmawiać. - On na moje słowa się zaśmiał, a potem gwałtownie spoważniał.
- Wystarczy, a teraz mnie uważnie posłuchaj. - Zacisnęłam swoje usta, słysząc znowu to serce, które chciało mi wyskoczyć z piersi. - Zdradziłaś mnie.
- Nie zdradziłam cię!
- Nie?
- Nie! Nie zrobiłam tego! - Mówiłam spanikowana, co już czułam na swojej szyi kosę mrocznego kosiarza, który w każdej chwili jest w stanie pozwolić mnie życia. Mężczyzna się wyprostował, wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał.
- Dobrze, a więc proszę ze mną. - Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia, a ja niepewnie ruszyłam za nim, pilnując by nie być za blisko niego. Wtem on złożył sobie dwa palce do buzi, by po chwili zagwizdać. Nie minęła chwila, a jeden ze smoków wylądował przed domem. Mężczyzna wsiadł na smoka, a gestem dłoni kazał zrobić mi dokładnie to samo, lecz gdy się zbliżyłam, to owy smok się obsunął, by coś zawarczeć. - Tak wiem, ale się upiera. Nie, nie mam zamiaru jej zabić, niech to wyjaśni. Jak śmiesz tak do mnie mówić! Nie podejmuje pochodnych decyzję, a jeśli kłamie to i tak to wyjdzie, cierpliwości. - Gadał z tym smokiem, a ja w tym czasie starałam się na niego wdrapać, choć on ewidentnie nie chciał mnie na swoim grzbiecie. Ciekawie, że rozumie to dziwne charczenie, pewnie byłoby to dla mnie bardziej niesamowite, gdyby ten gad nie próbował mnie z siebie zrzucić. - No już, lećmy. - Poklepał do po głowie, a po chwili polecieliśmy ku górze. Nie miałam się jednak rozkoszować tym lotem, bo nie miałam pojęcia co mnie czeka. Gdzie lecimy i czy znowu będzie musiała chodzić po jakiś kamieniach, by udowodnić swoją racje? Czy w takim razie on się wszystkiego dowie, a potem te suke ukarze? Ona będzie się na mnie mścić i na Świetliku również. Czy znowu będę miała poparzoną stopę jak wtedy? Przypomniała mi się próba u ludzi wchodu, cudem nie zauważyli tych ran, chodź prawdę mówiąc, nie kłamałam. Bałam się spojrzeć w dół, więc patrzyłam na niebo całkowicie zasłonięte chmurami. Nie było ani jednej gwiazdki, która mógłby mnie pocieszyć swoim spokojnym blaskiem. W końcu wylądowaliśmy w bardzo dziwnym miejscu. Wyglądała to tak zrujnowana, jedna wieża zamku, na których końcach wokół siedziały smoki, które obserwowały mnie swoim nieprzychylnym wzorkiem. Weszliśmy do owej wieży , która była tylko swego rodzaju murem, gdzie były ogromne schody w dół, a na samym dole zobaczyłam kilka kolorowych świateł. Zeszliśmy na sam dół, po stromym schodach, które wyglądały, jakby się miały zawalić. Na dole było siedem wielkich ognisk z żółtym, pomarańczowym, czerwonym, niebieskim, zielonym, fioletowym i różowym ogniem. Wszystkie było ułożone wokół tego owalnego pomieszczenia. Na samym środku była dziura ogrodzona małą, szklaną kopułą, w której było coś jeszcze, ale nie ośmieliłam się zajrzeć. Przy każdym ognisku była tabliczka, ale nie byłam w stanie tego przeczytać. Zatrzymaliśmy się dopiero przy pomarańczowym ogniu, który był wysoki na około trzy metry. Już wiedziałam co mnie czeka, nawet zatęskniłam za kamyczkami. - Wejdź proszę. - Wskazał na ognisko, a potem delikatnie mnie popchną w tym kierunku. Wzięłam głęboki oddech przez pierwszym krokiem w kierunku jego żaru. Ku mojemu zaskoczeniu, ten ogień nie robił mi krzywdy, ale wiem, kiedy może zacząć.
- To promień prawdy, tak? Ten sam, który daliśmy ludziom wchodu? - Zapytałam, ale on zignorował moje pytanie.
- Jeszcze raz, czy mnie zdradziłaś? - Zadał po raz kolejny to pytanie, a ja strasznie się bałam odpowiedzieć, bo nie byłam pewna czy te ognisko mnie zrozumie. Jaka to skala kłamstwa w prawdzie? Liczy się to, że stałam obok nagiego faceta i trzymałam go za twarz, by przestał panikować? Czy to już zdrada, że zostałam do tego zmuszona?
- Nie miałam zamiaru ciebie zdradzić. - Odpowiedziałam powoli, dokładnie obserwując swoją dłoń, czy aby przypadkiem nie zaczyna się palić.
- Co masz na myśli? - Dopytywał ze spokojem, jego ton skłonił mnie do spojrzenia mu prosto w jego oczy, które chciały, bym powiedziała, że jego wrażliwy zmysł go mili, że to wcale nie tak.
- Powiem ci wszystko, ale musisz mi obiecasz, że go nie skrzywdzisz. - Odpowiedziałam w końcu z łamiącym się głosem. Nie chciałam, by ten chłopak ponosił niesprawiedliwą karę, tym bardziej, gdy widziałam jak bardzo się boi powrotu do tamtego miejsca. Smok znowu delikatnie rozchylił swoje usta, zmarszczył brwi i odwrócił ode mnie wzrok.
- Zgoda, ale powiedz mi w końcu co się stało. - Zacisnął pieści, jakby próbował się przygotować do jakieś strasznie informacji. Gubiłam się w swoich myślach i byłam prawie pewna, że jak się dowie, to zabiję naszą trójkę. Długo trwała ta cisza mojego namysłu, jednak i ja zamknęła oczy, by po prostu to powiedzieć.
- Gdy Vivien dowiedziała się, że jestem zdrajcą, ale w zamian za odzyskanie honoru zawarłam z tobą układ, to wymyśliła plan, że mam się... Z innym mężczyzną, by nie było ryzyka. Uważała, że się nie dowiesz, ale bałam się jej sprzeciwić. Starłam się jej unikać, jednak tego wieczoru osobiście po mnie przyszła i wypchnęła mnie do swojego domu. - Przełknęłam ślinę na te wspominania, które były dla mnie wyjątkowe bolesne, a co najważniejsze... Strasznie świeże. - Jednak oboje jego nie chcieliśmy, ona wybiła mu ząb, bo odmawiał współpracy. Gdy byłyśmy sami, on zaczął panikować, opowiadać o swojej przeszłości przed... Dlatego wymyśliliśmy plan, że on zrobi ślady, a ja się po prostu spocę, by wyglądało jak po tym... - Po tych słowach otworzyłam oczy, by spojrzeć na niego. Jego twarz wyrażała niewyobrażalną złości. Myślałam, że zacznę się dusić na tej widok, a w głowie widziałam jak on mnie i jego zabija. - On naprawdę nie chciał tego robić! Ja też nie! Nie zdradziłam cię, udawaliśmy przed nią, my tylko udawaliśmy! - Zaczęłam krzyczeć w panice w obawie przed śmiercią, jednak on był niewzruszony. Wyciągnął mnie tylko z tych płomieni i trzymał na ramie, bym nie mogła się ruszyć. Stałam tak nieruchomo czekając na śmierć czy wyrok, a może zerwanie umowy i wykopanie mnie z tej góry? Wszystko jest możliwe w tym momencie, a ja nic nie mogę na to poradzić. Mogę jedynie płakać, żałując, że nie powiedziałam mu o tej wariatce wcześniej, może by się nią zajął? Nie mam pojęcia i najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem. Miałam wrażenie, że to będzie trwać wiecznie, ale nagle usłyszałam, że coś, a raczej ktoś spada po schodach ze zduszonym jękiem. Wraz z królem obserwowałam, jak ciało Vivien turla się aż do samego dołu. Nic z tego nie rozumiałam, więc tylko obserwowałam rozwój wydarzeń.
- A więc chciałaś zmusić moją narzeczoną do zdrady, co? To bardzo nie przyzwoite nie sądzisz? - Mówił, dusząc swoją złość. Smoki na szczycie szalały, warcząc i ziejąc kolorowym ogniem ku górze.
- Wasza wysokość, zostałam niesłusznie oskarżona, to nigdy nie...
- Milcz. Nie mam zamiaru słuchać twojego marnego tłumaczeni się. Wyrok już zapadł. Karolino, masz coś do dodania przed ogłoszeniem wyroku? - Zapytał mnie, a ja w tej chwili myślałam tylko i wyłącznie o jednym. Za te łzy, za ten stres i za ten gniew. Za to wszystko co byliśmy zmuszeni przez nią przejść, ona musi zapłacić. Podeszłam do niej po chwili, by swoją metalową dłonią z całej siły jej przyłożyć w twarz w towarzystwie mojego zduszonego krzyku. Zdziwiona kobieta upadła na kolana, gdzie po chwili wypluła kilka zębów ze swojej mordy. Miała zmasakrowany nos, a jej oczy zaczęły bardzo wyraźnie puchnąć. - Wspaniały komentarz. W każdym razie, przy najbliższej wizycie do miasta ludzi południa pojedziesz z nami. Zostawię cię tam, o tu nie ma dla ciebie już dłużej miejsca. - Po tych słowach chwycił ją za kołnierz i na parę sekund włożyć jej głowę do niebieskiego ognia. Kobieta straciła przytomności i upadła na brudną, kamienną posadzkę. - Wyprowadzić! - Po tych słowach jeden ze smoków zaskoczył na sam dół, by ją pochwycić w swoje zęby i odlecieć, zostawiać nas znowu samych. - Dzięki, że ją jebnęłaś. Sam bym to zrobił, ale nie chce mieć na koncie żadnych aktów przemocy, to nie wypada.
- Co to znaczy, że coś wypada? Po prostu jej się należało. - Przyznałam z naprawdę wielką ulgą, która docierała do mojego każdego zestresowanego nerwu. To uczucie było jak picie lodowatej wody w naprawdę gorący dzień, ale jakby leciało jeszcze ro rąk i nóg.
- Tym bardziej dobrze, że to ty jej odbiłaś twarz.
- Właśnie, chwila... Ty znowu mnie nazwałeś swoją narzeczoną, co mam o tym myśleć? - Zapytałam z ciekawości, bo wyrok mnie jednocześnie zdziwił jak i ucieszył.
- Musiałem podkreślić powagę, by zobaczyć w jej oczach te iskry strachu. Również musiałem podkreślić, że nie jesteś byle kim. Gdybym był być szczery, to jestem w szoku, że odważyła się na coś takiego. Od razu bym wiedział, co to w ogóle za zniewaga! - Delikatnie się uniósł, ale po chwili wziął głęboki oddech, by się uspokoić. - Obudzi się za kilka dni, do tego czasu zdążę dostarczy jej list o areszcie domowym. - Mówił dalej, siląc się na spokojny ton, ale było widać, że dalej szaleją w nim emocje. Jego widok podsunął mi kolejne pytanie.
- A co byś zrobił, gdybym jednak cię zdradziła? Miałam w głowie tysiące możliwych scenariuszy, bo nie wiem do czego jesteś zdolny. - Zmarszczył brwi na te głowa, a jego twarz była oświetlona przez niebieskie płomienie, w których kilka minut temu była kobieta. Nadal nie wiedziałam co się z nią stało, ale myślę, że tego się dowiem później.
- Myślałem o tym. Co bym musiał postąpić w takiej sytuacji? W normalnych okolicznościach bym się wyprosił z mojej góry, ale nie jesteś zwykłą osobą. Widziałem oczami wyobrazi, jak cię pytam, czy dalej chcesz ten układ kontynuować. Jeśli nie, to bym cię odprowadził tak, gdzie cię znalazłem. Jeśli tak, to bym musiał cię po raz trzeci oczyścić, ale w inny sposób. Potem bym cię nie wypuszczał z domu, a parę smoków by cię strzegło. Po końcu umowy ty dostajesz swoje, ja swoje i wypierdalam cię do miasta. Tak bym zrobił, by byłoby rozsadzane. Albo nie, byłabyś w śpiączce i bym cię po prostu obudził po. Nie musiałbym się martwić, że jakiś smok ci przyjebał w czasie ucieczki.
- Ciekawe, że nadal dałbyś mi wybór.
- Ale koniec każdej drogi byłby ten sam. Wypierdolenie cię. - Wzruszył ramionami, a ja przewróciłam oczami. - Doceniam wiernych, a nie kłamców i zdrajców. O właśnie, kim był ten chłopak? Jego postawa była szczególna, chciałbym mu jakoś wynagrodzić jego wierność.
- Serio? - Zapytałam zdziwiona.
- Oczywiście, ty przywaliłaś tej idiotce, a on?
- Fakt, wiesz, że on się porzygał, gdy wyszliśmy z tego domu? Bardzo g to ruszyło. Hm... Opowiadał, że dużo mu opowiadałeś o jakiś tam kwiatach i on też bardzo lubi kwiatki. To ten chłop, z którym piłam.
- Mówisz o Świetliku? - Zapytał, a ja pokiwałam twierdząco głową. - Mój ulubiony ogrodnik, zawsze proszę Panią od losowania pracy, by odłożyła go do ogródka. W takim razie chyba wiem co mogę mu podarować. Zawsze opowiadał, że marzył o drzewie, na którym są kwiaty, co kwitną raz w roku przez tydzień.
- Mówisz o bzach? Pełno ich rosło w moich stronach. - Mruknęłam przypominając sobie park, do którego kiedyś bardzo często chodziłam, jednak zawsze tylko nocą.
- Właśnie o tym, nie pamiętał jej nazwy, a mi ona wylatuje z głowy.
- Zmieniać temat, gdzie my w zasadzie jesteśmy? - W końcu musiało paść to pytanie, bo patrzenie w tabliczki z dziwnymi szlaczkami nie pomagały.
- Ciężko powiedzieć, serio. - Zamyślił się na chwile, rozglądając się dookoła. - Świątynia? Wieża? naprawdę nie mam pojęcia, wiem tylko, że są tu wszystkie pierwiastki ognia, jakie są na tej ziemi. Wspominałaś, że ludzie wschodu mają pomarańczowy? - Zaśmiał się krótko, a ja pokiwałam twierdząco głową. - Kiedyś jeden ze smoków chciał przenosić promienie i na próbę dał jeden ludziom wschodu, jednak jego moc znikła po tygodniu. Dalej nie wiadomo jak to przenosić. Błagam cię, jakbym mógł, to dałbym go Noe, by się odjebał, a nie... Ludziom. Bez urazy, ale po chuj on niby potrzebny?
- Z tego ognia zrobili „rozgrzane kamienie", które wykrywają prawda w czasie procesów. - Na te słowa król się głośno zaśmiał i wytarł niewidzialną łzę.
- Nie! Nie zrobili tego!
- Owszem zrobili. - Dalej się śmiał, a ja nie wiedziałam, czy im współczuć, czy też się śmiać.
- W życiu bym nie pomyślał o takiej głupocie. Jednak mniejsza, oprowadzę cię. Czy mogę? - Wyciągnął do mnie swoją dłoń, a ja patrząc na nią ostentacyjnie włożyłam ręce do kieszeni spodni z lekkim śmiechem. - Mniejsza, ale oprowadzić po tym miejscu mogę?
- Jasne, chce wiedzieć w co wsadziłeś łeb Vivien. - Odpowiedziałam lekko, bo nadal byłam bardzo ciekawa tego miejsca, a widok kolorach ogni był niesamowicie magnetyczny. Taki niby uspokajający, ale mający w sobie coś niepokojącego.
- Oczywiście. Za początku jest czerwone ognisko, które jest po prostu zwykłym ogniem, który jest najczęściej używany. Nazywany jest ludzkim ogniem, bo to właśnie wam go dano jako pierwszym istotą na tej ziemi. Ponoć stworzył go Demon pierwszy gniewu, bo gniew jest dosłownie czynnikiem zapalnym. Pierwszy ogień wydobył się właśnie z jego wnętrza, a potem tworząc smoki oddał go nam. Taka o historia. Pomarańczowy został stworzony z połączenie silniejszych emocji wywołanych gniewem. Ponoć w gniewie wychodzi najgorsza prawda z każdej istoty i mówi to, co nigdy nie powinien powiedzieć. Żółty to bardzo ciekawy wybryk natury, bo to... Hm... - Na chwile się zamyślił, by sobie coś przypomnieć. - To moment, w którym rozpacz zamienia się w gniew. Niczym deszcz, który zamienia się w burze z błyskawicami. Można to nazwać piorunem, by było prościej to zrozumieć. Zielony jest energią, która zasila ciało. Każdy ma w sobie impulsy energetyczne, coś na kształt duszy, która jest akumulatorem dla cielesnej powłoki. Dalej jest to, czym potraktował te obrzydliwą kobietę, czyli niebieski płomień zapomnienia.
- Wo, chwila od tego ognia się zapomina? Tak po prostu? - Skomentowałam, nie rozumiejąc. - Czemu ten rodzaj ognia jest tak wysoko, moim zdaniem powinien być obok pomarańczowego, a nie za takich duchowym zielony.
- Ponieważ jest to ogień zniszczenia pewności części w organizmie. Wypala konkretne wspominania, umiejętności, nawyki, twoje narządy mogą nawet zapomnieć, jak funkcjonują. Komórki nie moją w sobie kody, jednak wielka pustka. Nawet ty sama zapominasz, jak się oddycha. Innymi słowy, ten ogień niszczy dusze i ciało. - Odrzekł poważnie, a ja zaniemówiłem, bo teraz brzmiało to bardziej poważnie. - Ale zależy w jakim celem się go używa, bo ja tylko chciałem, by ona zapomniała, że byłaś zdrajcą, by dała ci spokój.
- Wiadomo, czyli jakbym teraz w to weszła, bo bym raczej nie wyszła?
- Nawet nie próbuj.
- Jak śmiesz... Mniejsza, oprowadzaj mnie dalej.
- A tak, dalej jest fioletowy. Osobiście go najbardziej lubię, ale tylko dlatego, że wygląda efektowanie. Ponoć on nie zna materii, ale nigdy go nie testowaniem i nie zamierzam.
- Co to znaczy?
- Że po prostu przenosi cię w jakiekolwiek miejsce na ziemi od tak, ale nie mam pojęcia jak potem można wrócić. Nie za dużo o nim wiem, tylko tyle, że jest jak jednostronny portal. A różowy! Różowy ci się spodoba, on jest od uczuć, a przede wszystkim od miłości.
- Dlaczego niby miałby mi się spodobać? Nie lubię różowego, poza tym co to za umiejętności? Uczucia? Czy znowu jest jak z tym niebieskim? - Zapytałam nie rozumiejąc kompletnie jego reakcji, jednak on wskazał palcem wskazującym za górę. Niebo się oczyściło i było wypełnione masą gwizdami, które rozświetlało czarne niebo.
- Pars był zazdrosny, że jego bracia stworzyli księżyce i słońce, dlatego chciał stworzyć coś swojego, bo tak późno był w czasie tworzenia tego świata. Nawet Noe stworzył swój księżyc, a pojawił się jeszcze później. Dlatego ponoć stanął dokładnie tutaj, stworzył kolejne ognisko, które wypełnił swoją energią, tworząc różowy płomień. Potem małe gwiazdy formułował niczym śnieżki i rzucał ku górze, aż całe niebo nie zostało wypełnione małymi, świecącymi iskierkami. Chciał, by one były widoczne tylko nocą, bo nocą ludzie szeptali do siebie to, co czują głęboko w swoim sercu. Można powiedzieć, że każda gwiazda, to żar każdego serca.
- A czym są spadające gwizdy? - Zapytałam cicho.
- Mówi się, że gwiazdy spadają parami, ale są tak blisko siebie, że widać tylko jedną smugę. Może znaczy to śmierć? Może wspólną drogę? Ciężko powiedzieć. Wiem tylko tyle, że tak zrobił Pars, a ten ogień jest ogniem gwizd.
- Nie wiedziałam, że gwiazdy są różowe.
- Masz racje, z tej odległości słabo widać. - Na jego komentarz do delikatnie szturchnęłam w ramie, ale on tylko krótko się zaśmiał. - Zostały ostatnie dwa.
- Dwa? Ale ja nie znam więcej kolorów. - Zdziwiłam się, bo myślałam, że ten był ostatni. Jednak on zbliżył się do środka okręgu, gdzie była ta szklana kopuła w ziemi. Po chwili do niego dołączyłam, by spojrzeć w dół, gdzie były ukryte dwa ostatnie płomienie, które wirowały wokół siebie. Jakby były w nieskończonym się tańcu.
- Czarny i biały. Dwa ostatnie płomienie żyjące ze sobą w nieustannej hormony i równowadze, jeden nie można istnieć bez drugiego. Światło nie może istnieć bez ciemności, a ciemność bez światła. Czarny płomień daje ciemność, w której lśnić, jednocześnie kontrolując, by nie poszedł za daleko. Daje mu chłód, który może ogrzewać. Każdy kolorowy ogień ma w sobie czerń i biel. Czerń daje sile, a biały jest siłą.
- Jak była to nie spojrzeć, to faktycznie ogień ma w środku ciut białego.
- O to właśnie chodzi
- Pewnie dla smoków ogień jest ważny, skoro nim ziejecie? I przy okazji pilnujecie tego miejsca... Ile to ma lat? I kto to zbudował?
- Oh, nie wiem, ile to ma lat. To było tu, odkąd pamiętam, ale chyba po prostu nasza rola to strzeżenie tego miejsca, dlatego każdy smok ma w sobie ogień. - Nagle wyraźnie posmutniał, a ja się domyślałam z jakiego powodu. Jest smokiem, a jego prawa zostały mu odebrane. Ciekawe, czy głęboko w swoim wnętrzu jeszcze czuje nutę swojej rasy, a nie powłoki, którą się stał. - Chcesz już wrócić do domu? Wybacz, że twój pierwszy lot nie był wyjątkowy, ale teraz mógłbyś spróbować to zmienić.
- Spróbuj. - Odpowiedziałam ostatni raz spoglądać na tańczące wokół siebie płomienie. Gdyby czerń nie była otoczona bielą, to nie wiem, czy byłabym w stanie w ogóle ją zobaczyć. Wyglądała jakby była w cieni, prowadzona przez biel. Jednak on nie miał tutaj kontroli, choć świecił najmocniej. Ona mu po prostu dała możliwość, by świecić. To całkiem zabawne, gdy o tym myślałam. Nie chciałam opuszczać tego miejsca tak szybko, ale widziałam, że król nie czuł się na siłach, by dalej tam siedzieć.
Tym razem smok nie miał problemów, bym na niego wsiadła. Byłam z przodu, trzymając się jego długich oraz majestatycznych rogów. Mężczyzna usiadła za mną, ale dość blisko, by asekurować mnie swoimi dłońmi. Nie dotykał mnie, ale był w gotowości. W końcu wzbiliśmy się w powietrze, które powiało moimi krótkimi włosami. Nie byłam skulona czy przeproszona jak za pierwszym razem. Teraz pewnie siedziałam wyprostowana, obserwując jak świat wygląda z daleka. Miałam wrażenie, że jestem tak blisko gwiazd i całego wszechświata. Jakbyśmy tylko polecieli trochę bliżej, że byłbym w stanie porwać jedną z gwiazd i trzymając w swoim pokoju jako trofeum. Świat był piękny, gdy nie miałam w sobie strach, tak wielkiego jak wtedy. Teraz wyglądało to tak, jakby wszystko miało pójść z górki.
~*~
- Mogłabyś zrobić dla mnie jedną rzecz? - Zapytał mnie Zakary, gdy zamykał drzwi do naszego domu.
- Pewnie, ale jaką?
- Czy możemy tego jednego dnia zamienić się pokojami? - Zmarszczyłam brwi, na to pytanie i posłałam by wyraz twarzy pełny dezaprobaty.
- Dlaczego? - Zapytałam w końcu, bo nie mogłam znaleźć sensownej odpowiedzi. Król mnie wyminął, by wejść do kuchni i wstawić wodę na herbatę. Zdążył nawet wyjął sobie kubek w kształcie kociołka czarownicy ze złotymi gwizdkami. Strasznie długo się zastanawiał nad odpowiedzią, a ja robiłam się coraz to bardziej nerwowa z tego powodu.
- Wiesz, ile to jest 1+(-1)? - Odpowiedział w końcu, a ja poirytowana tą odpowiedzą po prostu machnęłam na niego ręką. To był symbol tego, by walił się na ryj ze swoimi zagadkami. Zabrałam ze swojego pokoju piżamę, a po prysznicu udałam się do jego pokoju. Nie mam pojęcia co miał na myśli, ale nie będę z tego tytułu robić problemu. Zapaliłam światło, by obejrzeć jego pokoju, w którym nigdy de facto nie byłam. Mój pokój w porównaniu do niego wyglądał jak wersja demo. Liczba zdobionych mebli wraz z tomami książek na półce mnie delikatnie speszyło.
- Co za nerd... - Mruknęłam zamykając za sobą drzwi, by dodać sobie otuchy. - A więc to jego dobranocki? - Zaśmiałam się cicho dotykając palcem owych książek. Nigdy z własnej woli nie przeczytałam żadnej książki, a tu wygląda na osobę, która codziennie czyta chociaż jedną. Odsunęłam się od tego, by zacząć komentować inne części jego pokoju. Koniecznie musiałam mu przegrzebać szafki, bo pewnie taka okazja się nie powtórzy. Miał pełno ubrał w tym samym kolorze. Czarne albo niebieskie. Pełno swetrów oraz oczywiście masę ciuchów wyjściowych, bo bez nich nie mógłby być królem tego kurwidołka. Jednak, gdy już miałam się poddać, to nareszcie znalazłam coś podejrzanego. Była to koszulka w kaczuszki. Wzięłam ją do góry i oglądałam ją z szeroko otwartymi ustami. Chciałam zachować powagę, ale zaczęłam się cicho śmiać. To poprawiło mi humor po tym strasznym dniu. Jeszcze chwile obserwowałam te odzież, ale nie przyszłam tu obserwować jedynie jego ciuchów. Chciałam znaleźć coś więcej, więc podeszłam do szafek przy łóżko, by może tam znaleźć coś upokarzającego, co jeszcze bardziej poprawi mi nastrój.
- Wiedziałem, że zaczniesz mi grzebać w szafkach, po prostu widziałem. - Odrzekł nagle stając w drzwiach z dość poirytowaną miną, był ubrany jedynie w ręcznik, z jego jeszcze delikatnie mokrych długich włosów spływały kropkę na podłogę. Na chwile zastygłym w bezruchu, by przeanalizować sytuacje.
- Czego się spodziewałeś? - Zapytałam powoli odkładając to, co znalazłam w jego szafkach na swoje miejsce.
- Że grzecznie pójdziesz spać.
- Weź se pomnóż deltę, by wyszła ci ujemna i sam idź spać. - Mruknęłam kładąc się na łóżku. Było niesamowicie miękkie, co było niewyobrażalnie miłym doświadczeniem. Dodatkowo strasznie charakterystycznie całe łóżko pachniało, ten zapach coś miał w sobie, bo czułam się od razu strasznie błogo, jakby moje wszystkie nerwy, mięśnia, stawy i się rozluźniły.
- Miałem zamiar, ale nie wziąłem piżamy. Zawsze miałem ją w łazience, ale dziś jej wyjątkowo nie było. - Odrzekł spokojnie, a potem spojrzał na mnie. Jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów, aż sama spojrzałam na siebie, nie widząc na co się dokładnie gapi.
- Wzięłam twoją piżamę, prawda? - Zamknęłam oczy zażenowana, a on mi potwierdził cichym pomrukiem. - Zaraz ci ją oddam...
- Nie trzeba, siedź już w tej, a ja wezmę drugą. - Tym razem to on machnął ręką, a ja mogłam przynajmniej dalej leżeć na jego cudownym łóżku. Zamknęłam oczy.
- Przyznaj, chciałeś abym tu spała, by moja dusza opuściła ciało po tym całym, chujowy dniu? Śpisz w wyjątkowo dobrym łóżko, nie oddam ci go. Mam gdzieś twoje -2, ja tu zostaję.
- Jakie -2? A... Dobra. - Ciężko westchnął. Powoli rozchyliłam swoje powieki, by spojrzeć czy już jest w ubraniu. Nie chciałam naruszać jego prywatności, ale wolałam widzieć jego reakcje. Właśnie zapinał ostatnie guziki w swojej koszuli, a on sam wyglądał na nieźle strutego. Może herbatka mu nie wyszła, była za gorzka i wykręciła mu ryj? - Dalej to od ciebie czuję, dlatego chciałem byś zmieniała zapach, by nie wyszło -2, a 0.
- A... - Mruknęłam dość cicho, a więc to oto mu cały czas chodziło. Wale innym mężczyzną w jego domu, to brzmi strasznie dziwnie, bo ja oprócz kwiatów i zapachu tego pokoju niczego nie czuje. - Dalej jesteś spięty po tej całej sytuacji? - Zapytałam w końcu, bo nie za bardzo wiedziałam co zrobić i jak mam mu poprawić humor.
- Mogę usiąść? - Zapytał stając pod drugiej stronie łóżka.
- To twój pokój, siadaj. - Odrzekłam lekko, lepiej, by siedział, niż nade mną stał.
- Ja... Ja dalej nie mam pojęcia jak to się mogło wydarzyć. Jak mogłem do tego dopuścić? - Mówiąc to zasłonił swoje usta dłonią. Zabrzmiało to strasznie poważnie, więc nic nie mówiłam. - Słuchając cię myślałeś, że oszaleje z wściekłość. Nie minęła chwila, a jeden ze smoków powiedział „nie kurwa dość, lecę po tą sukę". Trzymając cię tylko słyszałem, jak mówią, by ją zabić, spalić czy rzucić ją w przepaść. Potem chciałem się uspokoić, opowiadając ci historie o ogniach, na chwile to zadziałało, ale potem wszystko wróciło. Dodatkowo dalej czuje ten zapach. - Po tych słowach nagle światło zgasło, a pomieszczeniu zapanowała ciemność, która była łamana przez światło księżyca. - Kurwa mać. - Przeklął, ale nic ruszył się z miejsca, tylko ciężko westchnął.
- Nie czuj się winny. Ona mi groziła, ale byłam pewna, że o tym zapomni. Poza tym, unikałam jej, ale nagle się pojawiła, gdy ciebie nie było. - Przyznałam zgaszonym głosem. Wolałam udawać, że ta sytuacja nigdy nie miała miejsca i wrócić do swojego życia. Jakby to był tylko zły sen. - Mogłam ci powiedzieć, jestem przekonana, że wtedy byś się tym zajął. Wiesz, nie wiem po chuj jej mówiłam, że to ja jestem tą zdrajczynią. Nic tym nie ugrałam tylko dostałam ze szczotki w ryj. - Po tych słowach odwrócił się w moim kierunku i odkrył moją twarz spod włosów. Zaczął oglądać moją twarz centymetr po centymetrze. - Tylko teraz się nie obwiniaj, że nie zauważyłeś. Chronienie mnie nie jest częścią umowy.
- Jest. - Odrzekł od razu gładząc moja twarz swoimi palcami, by na koniec założyć delikatny pocałunek na moim czole. - Oczywiście, że jest, bo nie chciałbym byś była postrzegana tylko przez aspekt tej umowy. - Po tych słowach położył się na boku, a ja zrobiłam to samo, by patrzeć na niego oczy w półmroku. Było tak miło, w tej ciszy, a on nie może zauważyć moich emocji w tej ciemności.
- Co masz na myśli? - Wyszeptałam.
- Mówiłem to wiele razy, ale nie w twoim kierunku. - Również wyszeptał, przymykając swoje oczy. Wahałam się nad jedną rzeczą, ale w końcu zdecydowałam się podnieść swoją rękę, by złapać jego dłoń, po tym czynie wyglądał, jakby się delikatnie rozluźnił. Już nie było widać po nim tego napięcia, co mnie zaskoczyło, ale nie chciałam tego przerywać zbędnymi komentarzami. Przypomniał mi się nasz spacer, w którym też w ciszy trzymaliśmy się za ręce. - Chciałabyś za mnie wyjść? - Zapytał bardzo spokojnym tonem, ale i również z nutą nadziei. Prawie od razu chciałam powiedzieć tak, ale coś blokowało mój głos, także tylko wpatrywałam się z niego z niedowierzaniem. - Nie musisz odpowiadać teraz. - Dopowiedział po chwili, bojąc się, że odmowie.
- Nie chcesz mieć jakieś wychowanej kobiety za żonę? - Zapytałam po chwili, bo gdzieś z tylu głowy myślałam, że powinien mieć u swojego boku kogoś podobnego do siebie. - Kobiety, która nie jest zdrajczynią całej rasy i.... która jest bardziej ogarnięta i nie pije non stop?
- Po co mi ktoś inny? Kobieta, która bez wahania zgodziła się na wszystko, byle być bogata? Jesteś bardziej rozważna niż ci się wydaje, co chwile mnie zaskakujesz, masz bardzo ambitne cele, pasje, chcesz pomóc, a nie czekać na gotowe, a wieść o twoim zagrożeniu mnie trzyma w negatywnych emocjach. Nie spotkałem nikogo jak ty w całym swoim długim życiu.
- Nikt o mnie tak nigdy nie powiedział. - Skomentowałam poruszona jego słowami.
- Dziwne, codziennie tylko słyszę, że moja „narzeczona" zrobiła postępy, albo że z inżynierami kończynie prace nad maszyną do szycia, czy może jak się rzuciłaś po te materiały, które przybijają skórę smoka? Dodatkowo poświęcasz się dla sprawy, by oczyścić swoje imię. Strasznie mi imponujesz. - Chwalił mnie, a ja czułam się strasznie tymi słowami wzruszona, bo to było czymś dla mnie nowym. Poniekąd nie wiedziałam, jak zareagowałeś, bo od bardzo, bardzo dawna nikt nie był pod wrażeniem moich czynów, jedynie w negatywnym znaczeniu tego słowa. „Wow, serio tyle wypiłaś?" „Wow, tyle przekleństw nie słyszałem w jednym zdaniu." On chyba w tym momencie ze mnie nie kpi? Przy okazji zrobiłam dużo złego, jak kradzież czy picie mimo zakazu. Musiałam zmienić temat, bo nie chce trwać w tej ciszy, a chyba zaczynam panikować od nadmiaru tych dobrych słów.
- A ty? Czemu twoja skóra została przebita przez strzały, byłeś słabszy? - Wypaliłam, a mi natychmiast zrobiło się głupio. Smok delikatnie się odsunął zdziwiony owym pytaniem. - Wybacz, ja naprawdę nie chciałam tego powiedzieć.
- Nic nie szkodzi. - Odpowiedział niemrawo z delikatnym grymasem. Wszystko zepsułam, czemu ja muszę wszystko psuć tym swoim niewyparzonym językiem? Mam tylko same problemy przez to. - Ja po prostu byłem bardzo młodym smokiem, który miał jeszcze bardzo miękką skórę, a jedyny raz, w którym ziałem ogniem był ten, w którym dostałem trafiony. Nawet nie pamiętaj jakiego był koloru...
- Był niebieski. - Odpowiedziałam szybko z dekretacją, że to mu poprawi humor, który zepsułam.
- Naprawdę, ale skąd to wiesz? - Zapytał z nadzieją, a jego oczy znowu świeciły tym samym blaskiem po dosłownie minutę temu.
- Jako więzień ludzi wchodu dostałam jedną książkę, która czytałam z nudów w kółko. Była o smoku trafionym przez ludzi, który ział niebieskim ogniem. - Opowiedziałam mu w skrócie, by nie bawić się w zbędne szczegóły. - Oni strasznie tego żałowali.
- Nie dziwie się, potem smoki zrobiły wielki odwet.
- Dokładnie, dlatego teraz mieszkają w jaskiniach i nadal się boją podejść do tej góry. - Na te słowa się zaśmiał wrednie.
- Już nic im nie grozi, ale miło, że pamiętają o swoim największym błędzie. Ile ja bym dał, by latać sam, a nie na swoim poddanym. - Na te słowa to ja się cicho zaśmiałam, a on razem ze mną. W końcu spokojna atmosfera, która prawie zepsułam. Teraz leżeliśmy w ciszy, dalej trzymając się za ręce, a ja miałam nowe wahania dotyczące tym razem małżeństwa. Ani chwili kurwa spokoju. - Chyba się w tobie zakochałem. - Mruknął po chwili gładząc moją rękę swoim kciukiem. Na te słowami na chwile stanęło mi serce, a potem zaczęło strasznie głośno bić. Nic na to nie odpowiedziałam, bo nie chciałam by wiedział, że podobał mi się od pierwszego wejrzenia. Jakbym to na niego całe życie czekała. Jednak teraz, będę po prostu udawać, że śpię.
~*~
- Gratulacje, nie jesteś w ciąży. - Odrzekł po zbadaniu mnie.
- Tak! Chwila, to źle! Kurwa! - Krzyknęłam po dosłownie sekundzie radości. - Dlaczego to zrobiłeś? Tak się kurwa nie zrobi, to tak jakbym ci powiedział „gratulacje masz kamienie nerkowe"!
- A z ciekawości, czemu nie mogę mieć chwili radości? Poza ty spójrz na to tak... Dostarczyłem inżynierom ten płyn, o który prosiłaś, więc teraz możemy iść po te kamienie. - Wzruszył ramionami, dalej oglądając kartę z badaniami. Miał racje, mam jeszcze strasznie dużo do zrobienia, bo nawet nie zaczęliśmy tych ubranek szyć. Jestem na razie tylko w fazie przygotowania. A chciałam przecież osobiście pierwsze partie dać w ręce mojego ojca, by zwrócić mój jebany honor. Wszystko szłoby szybciej, gdyby nie te jebane kamienie.
- Kiedy po nie ruszamy?
- A jak to planowałaś? - Już miałam wykrzyczeć, że tego nie planowałam, ale zdałam sobie sprawę, że nie mogę mu tego powiedzieć, bo przecież ma mnie za ogarniętą. Wzięłam głęboki oddech.
- Ruszamy we dwoje wieczorem. Mam tylko dwie te maski, więc będzie w sam raz. Potrzebujemy dokładnie pięćdziesięciu kilo tego szajsu, więc weźmy taczkę, w której mnie przywiozłeś. - Powinnam wziąć wagę, czy na oko? Jest w ogóle taka? Ja nawet nie wiem, jak to wygląda, znam tylko gęstość, więc wiem, że mały okruszek nie waży kilku ton. Mogłabym obliczyć mniej więcej jakieś wielkości to powinno wyglądać, ale potrzebuje tego śmiesznego kalkulatora, bo sama nie umiem tego obliczyć.
- Dobrze, przygotuje się.
- A jak poszła wizyta ze Świetlikiem? - Zapytałam przerywając swoje chaotyczne myśli. - Nie widziałam go od kilku dni, a nie wiem, gdzie mieszka.
- Na początku myślą, że przyszedłem go zabić. Nie wiem co jest z wami nie tak, bo każdy myśli, że przychodzę po to, by go zajebać. Mniejsza, chwile pogadaliśmy i dałem mu drzewko, które wczoraj przywiozłem. Był zachwycony, więc chyba poszło dobrze. - Poczułam ulgę na te słowa, bo chłop dosłownie przestał istnieć na kilka dni i naprawdę się niego martwiłam. Co do Vivien, to siedzi zamknięta w swoim domu z obitą mordą, a racji, że nie jestem w ciąży, to jeszcze sobie chwile w tym jebanym domku posiedzi. Wstałam z tego śmiesznego fotela i żegnając się ze smokiem pognałam na moje szkolenia do chłopaków. Moje dni ostatnio w ciągłym biegu i wyglądają podobnie, mimo, że robię codziennie co innego. Staruszkowi opowiadam w czasie ulepszania historie z jego synem i wnukami, a rudego próbuje powstrzymać przez podstawieniem mi złotego pomnika. Potem szłam szukać świetlika, rytualnie opluć dom Vivien, następnie pójść do części produkcji, by zobaczyć, jak wykłada budowa systemu i łączenie tych kabelków do surowego mechanizmu, by w końcu finalnie wrócić do domu, gdzie czekał na mnie smok z herbatą w coraz to dziwniejszy kubku. Dziś było i tym razem, ale zamiast herbaty miał płyn swojej produkcji, który ma nam pozwolić obejść truciznę z lasu. W te misje nie chciałam mieszać żadnego człowieka, bo zależało mi by zobaczyć ten las jeszcze raz. Liczyłam na te dziwne halucynacje, które wyciągnęły mnie na chwile z tego świata do innej rzeczywistości.
- Gotowy? - Zapytałam, gdy skoczył ładować owe fiolki na masek.
- Tak, widzę, że nie możesz się doczekać? - Pokiwałam na te słowa głową, chciałam pójść po te kamienie z pełnią Świadomością, że nic się przy okazji nie zjebie, a ja nie umrę razem nim, w czasie zbieraniu tych kamieni. Oby tylko ludzie, którzy odnajdą nasze zwłoki za kilka lat nie stwierdzili, że byłyśmy kamieniami, które wierząc, że moc kamienia księżycowego niweluje truciznę. Robiłam każdy krok z myślą, że nie przyszłam tu na gotowe i mam pełnej udział w tej sprawie. Doszłam do wniosku, że nie chce być tylko kobietą z brzuchem, która jedyne co zrobiła to siedziała na dupie, Mój ojciec może właśnie tak powiedzieć, szukając wymówek by mnie nie oczyszczać. Aż słyszę w swoich uszach jego głos... A teraz może się wypychać, bo własnoręcznie zbieram kamienie do produkcji. Niech zamknie mordę i w końcu mnie doceni, choć trochę. Wzięłam głęboki oddech w tej masce i rozejrzałam się dookoła. Dalej szukałam kamieni, były białe, więc bardzo się wyróżniały spośród innych. Ja nawet nie pamiętam, kiedy tu weszłam i momentu, w którym zaczęłam je zbierać. Dalej się schylałam biorąc po rąk białe okruchy, ale one znikały z moich rąk. Było ich więcej, ale w środku lasu, więc zrobiłam kilka kroków właśnie w stronę tego lasu. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie tak piękny lat jest tak trujący i śmiercionośny. Robiłam coraz do więcej kroków, coraz śmielej, bo byłam bardzo ciekawa co jest dalej. W między czasie słyszałam jakieś głosy, ale nie mogłam dopasować je go nikogo, kogo znam. W końcu na końcu tego lasu zobaczyłam wielki mur... To był właśnie ten mur, o którym tyle się mówiło. Próbowałam zobaczyć widoki po drugiej stronie, ale mało co widziałam przez czarną popękana ziemie, która wyglądała jakby się sama wyrywała? Ruszała się, jakby była żywa i cała z tego powodu cierpiała. Co się tu dzieje...Miałam ochotę podejść bliżej, by chodzić po tej dziwnej ziemi... Jednak nagle przed moimi oczami pojawił się jelonek? Z ludzką górką połową ciała? Chwila, to centaur? Na mój widok zaczął płakać, a swoimi łzami pokropił mi twarz...
~*~
- Co jest? - Obudziłam się noszona jedną ręką przez smoka, drugą z kolei próbował pchać taczkę.
- No wyobraź sobie, że weszłaś nagle do lasu, a mówiłem, że masz tam nie iść. - Odrzekł delikatnie poirytowany, a ja próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć z tego wydarzenia.
- Ja kompletnie nie pamiętam co się stało i jak się w ogóle znalazłam. - Mówiłam zagubiona. - Wiesz, co znaczą łzy centaura? - Po tym pytaniu zeskoczyłam z niego, by pomoc mu w pchaniu pełniej taczki z.... fioletowym kamieniem? Zmarszczyłam brwi na tej widok, czemu to nie jest białe?
- Nie, nigdy o tym nie słyszałem.
- Myślałam, że zbieramy białe kamienie. - On teraz był jeszcze bardziej zmniejszany, nic mi na to nie odpowiedział, a ja czułam jakbym nagle straciła kontakt z rzeczywistością.
~*~
Schowaliśmy kamienie w magazynie, by nic się im nie stało, czy komukolwiek by nie wpadło do tego pustego łba, by te kamienie zajebać. Mogłam po tym w końcu iść spać, by zacząć zajmować się... No tym czymś, nie ważne, chce spać. Udałam się więc po pokoju króla, bo jego łóżko było wprost idealne. Szybko na nim zasypiałam co było chyba jego największym plusem. Ledwo co się położyłam, a już słyszałam jego głos.
- Mówiłem ci, że już nie musisz tu spać. - Odrzekł Zakary, stojąc nade mną, a ja próbowałam udawać, że śpię. Jednak chyba nie był co do tego przekonany, bo złapał mnie za nogę i zaczął ciągnąć w kierunku wejścia, więc ja złapałam się za obramowanie łóżka, by jakkolwiek się mu przeciwstawić.
- Ale ja chcę spać tu! - Krzyknęłam rozpaczliwie, jednak chyba nie byłam wystarczająco przekonująca, bo koniec końców wywalił mnie zza drzwi. Było to brutalne, ale nie miałam wyjścia i poszłam do siebie. Moje łóżko było prawie tak samo wygodne co jego, ale i tak mi nie pasowało. Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Było tak cicho, zimno... Nie mogłam zrozumieć, dlaczego. Próbowałam to przezwyciężyć na wszystkie sposobu. Wytrzepałam poduszki, poprawiłam pościel, nawet przewietrzyłam pokój. Nic nie pomogło, więc tak leżałam przytulona do poduszki czekając na sen, który nie nadchodził. Nie rozumiałam co jego łóżko miało w sobie takiego magicznego, że chciałam tam spać. Powoli zaczynało świtać, a ja byłam wykończona, choć nie mogłam spać. W końcu wkurzona wyszłam z pokoju, by wkraść się do jego pokoju. Zrobiłam to najciszej jak potrafiłam, by przypadkiem go nie obudzić, ale tylko gdy wychyliłam się zza drzwi zobaczyłam jego oczy połyskujące w ciemności.
- A więc ty też nie śpisz. - Odrzekł bardzo zmęczonym głosem, który strasznie mi się spodobał z niewiadomych dla mnie powodów.
- Można tak powiedzieć. Cóż, inne ciśnienie? Może pełnia? Masz jakiekolwiek podejrzenia? - Zapytałam bardzo swobodnie, ignorując moje delikatnie szybciej bijące serce.
- Mam pewne podejrzenia, bo bardzo mi brakuje jednej rzeczy, ale nie jestem w stanie powiedzieć czego. - Odpowiedział, a ja się rozpływałam na dźwięk jego głosu, jednak staram się nie śmiać, by nie wyglądać podejrzenie. Od tych kilku dni spaliśmy razem, niby „przypadkowo". On mnie pilnował czytając książki, a ja szłam spać praktycznie od razu. Mówił, że chce wiedzieć, czy mu nie grzebie w rzeczach i przysięgał, że gdy widział, że śpię to udaje się do mojego pokoju. Faktycznie go nie było, gdy wstawałam, więc nie miałam podejrzeń, ale teraz je mam.
- Powiedz mi, czy ty na pewno spałeś w moim pokoju, gdy zasypiałam? - Skrzyżowałam ramiona, gdy opierałam się o framugę jego drzwi. Chciałam go złapać na gorącym uczynku, by sprawdzić, czy winną jego bezsenności jestem ja? To byłoby bardzo urocze, dlatego chciałam się upewnić, by nie robić sobie nadziei. Wyglądał na bardzo zdziwionego moim pytaniem, można by rzecz, że delikatnie się spiął, się podniósł ze swojego łóżka. Czułam, że mam go w garści.
- Skąd to pytanie? - Zapytał z delikatnym uśmiechem wstając, by być bliżej mnie w czasie trwania tej konwersacji. Byłam niewątpliwie w dupie, ale musiałam zachować pozory wraz z resztami godności. - Czyżbyś sugerowała, że nie możesz zasnąć bez mojej obecności?
- Wcale nie, poza tym, ty też nie śpisz!
- Mogę powiedzieć, że... Hmm no nie wiem, odzwyczaiłem się od swojego łóżka? Może zmiana rutyny?
- Ja rów...
- Ale tego nie powiedziałaś, a nagle zapytałaś, czy odchodziłem. Czyżbyś chciałaś się upewnić? Czy złapać mnie na gorącym uczynku? - Coraz bardziej się do mnie przybliżał, a ja z każda sekundą czułam, że moje pytanie nie miało sensu. - Aż czuję, że to pytanie byłoby konkretnie coś ze mnie wyciągnąć.
- Dobra, chciałam cię „przyłapać". Matko... Strasznie się wczułeś, wyluzuj. Czy to coś złego, że gdy powiedziałeś, że „czegoś", czy brakuje pomyślałam o... - Wtem zrobiło mi się strasznie wstyd i znowu miałam wrażenie, że rozpędziłam się swoim myślach i słowach. On delikatnie się uśmiechał, a po tym pochylił w moim kierunku i wyszeptał.
- O? - Ten szept w połączeniu z jego głosem tworzył taki cudownie pociągający efekt, który sprawiał, że nie byłam w stanie wymyślić niczego sensownego, co mogłoby mnie wybawić.
- Oooooo... - Rozejrzałam się dookoła. - O poduszce, ukradłam ci jedną i pomyślałam, że nie możesz spać, bo ci jej bra...
- Skończ z tymi kłamstwami. - Podniósł mój podbródek, bym mogłam spojrzeć wprost w jego oczy, które odbierały mowę. - Brakowało mi ciebie? To miałaś na myśli, czyż nie?
- Em... - Wymamrotałam czując, że razem mi serce wyskoczy z piersi. Nie mogłam uwierzyć, że chyba naprawdę się w tym zakochałam. Nie miałam pojęcia jak te wszystkie myśli odciągnąć od swojej głowy, to było zdecydowanie za silne. - Oczywiście, że mnie. Jestem naprawdę niezwykłą osobistością, więc oczywiste, że ci mnie brakuje. Wyobrażasz sobie, em no wyobrażać sobie, że ktokolwiek... - Zaczęłam się miotać w swoich słowach. Miałam wyjść na pewną siebie, ale to zjebałam, a w głowie miałam pustkę. Smok się zaśmiał na moje pierdolenie i ucałował mnie w czoło.
- Chodźmy sprawdzić. - Wziął mnie za rękę, byśmy oboje się położyli na jego łóżku, a ja nie mogłam się powstrzymać, by nie złapać go za rękę. Czułam się tak błogo i spokojnie, jakby całe zło tego świata po prostu znikło, od tak. Nie minęła chwila, a oboje w końcu zasnęłyśmy.
~*~
Od tego momentu minęło kilka miesięcy, dosłownie kilka miesięcy. W tym czasie został wyprodukowany całkowicie cały system, do szycia i już kilka ludzi parę godzin dziennie pracowało, by wyrobić normę. Mnie czas męczył i z każdym tygodniem czułam się coraz to dziwniej. Z każdym „nie jesteś w ciąży", coś mnie we pękało, bo towarzyszył mi nieustanny lęk, że on się w końcu wkurzy i zerwie układ. Choć zawsze mnie w tym wspierał i mówił, że to nic wielkiego, a czasu mamy dużo. Nowi więźniowie mówili, że planują powstanie dopiero za około pięć lat, więc naprawdę miałam dużo czasu, ale czułam, jak mi ucieka. Swoje myśli zajmowałam w ciągu dnia na pracy i pilnowaniu, czy wszystko jest prosto i nic się nie psuje, a wieczorami w objęciach smoka marudziłam jak bardzo się stresuje tym co ma nadejść.
- Zbadaj mnie i powiedz mi, co jest ze mną nie tak. - Warknęłam w czasie jak on głaskał mnie po włoskach. Strasznie mi przez ten czas urosły i ilekroć je chciałam ściąć, to król prosiłbym tego nie robiła.
- Z tobą jest wszystko w porządku. Nic ci nie jest, jesteś zdrowa.
- Przyznaj, już myślisz o tym, by mnie wyjebać.
- Nawet tak nie mów.
- To powiedz mi coś, co te twoje żony miały, co robiły, że zachodziły? Bo ta kwestia bardzo mnie interesuje akurat. - Mężczyzna bardzo ciężko westchnął. Prawie codziennie musiał słuchać moich żali, ale to się zmieniało w zależność od mojego humoru. Raz potrafiłam wybuchać, bo jakaś kobieta wylała kawę na taśmie albo znowu przypomniał mi się mój ojciec, albo moje tęsknoty za aligatorem. On głównie słuchał mnie i próbował uspokoić, ale przeważnie w tym czasie czytał jakaś książkę. Nie dziwie mu się, narzekanie potrafi być naprawdę bardzo męczące, aż dziwne, że nie wybuch i tekstem „zamknij w końcu ten ryj."
- Nic one nie miały od ciebie lepszego. Jedyne co to, fakt, że mieliśmy ślub oraz uprawialiśmy seks.
- Aaa! Mówiłam ci, że nie ciepię tego słowa! - Zakryłam twarz poduszką, bo po moim ciele przychodziły nieprzyjemne ciarki. On wiedziałam o słowach zakazanych, ale i tak je czasem wymawiał, a ja umierałam wewnętrznie.
- Wybacz, zapomniałem.
- Jak smoki biorą ślub? Albo ogółem osoby z waszych stron? To coś skomplikowanego? - Zapytałam zaciekawiona, ale on spoglądał na mnie bardzo podejrzliwie.
- To prostu rytuał, który trwa kilka minut, a co? Po paru miesiącach się zdecydowałaś? - Wtem przypomniałam sobie, że on mnie prosił o rękę kilka miesięcy temu, a ja zapomniałam o tym kompletnie i tak do tej pory żyliśmy w takim niepisanym związku, albo ciut głębszej relacji.
- Chyba tak, wiesz co... Tak, chce za ciebie wyjść. Nie chce czekać, aż moja siostra cię mi zabierze. - Przyznałam poważnie, przypominając sobie ten moment w życiu.
- Jesteś pewna?
- Jestem.
- A kochasz mnie?
- A ty mnie? - Odpowiedziałam pytaniem, by nie mówić tego pierwsza.
- Oczywiście, nieustannie od kilku miesięcy. Czy mam ci teraz zacząć wymieniać te wszystkie chwile, których dosłownie ci to mówiłem i pokazywałem?
- Nie, nie...
- Codziennie budzę cię słowami „kocham cię". - Przewróciłam oczami. - A ty nigdy mi nie odpowiadasz, tylko bardziej się we mnie wtulasz, zastawiam się, dlaczego. - Udawał, że się głęboko zamyśla.
- Zawsze bardzo ważyłam swoje słowa dotyczące uczuć. Kiedy już myślałam, że mogę to powiedzieć, po latach pewności, a okazało się, że wyszedł po kilku miesiącach za moją siostrę. Nie mówię, że dalej mnie do niego ciągle, po prostu zawsze chciałam powiedzieć te słowa raz, a resztę uczuć okazywać czynami. - Przyznałam szczerze.
- To jak reagujesz, gdy ja ci to mówię?
- Myślę sobie, że to miłe, że mi o tym przypominasz, a twoje uczucia nadal nie zgasły, choć w środku czuję, że to powinno być oczywiste. I teraz nie wiem, dobrze robię? - Zapytałam delikatnie zagubiona z moich myśli. - Bo chodzi mi o to, że jak coś powiem, to jest to niezmienne i nie chce by się zmieniało.
- Każda ma swój sposób, by wyrażać swoją miłość i nie ma nic w tym złego. Ja preferuję zacząć dzień od powiedzenie ci, że jesteś dla mnie ważna, byś ten urok był z tobą cały dzień. A ty łapiesz mnie za rękę, wtulała się, czy pokazujesz swoją szczerość na znak tego, że mi ufasz. Choć to ostatnie jest naciągane, bo jak się poznaliśmy to tyle kłamałaś...
- Na początku to ty mnie zdzieliłeś z łopaty panie „królowi nie wypada". - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu.
- Jakby ktoś się śmiał na twoim grobie, to bym te osobę zakopał. Masz szczęście, że ta nic dla mnie nie znaczyła. - Odrzekł bardzo poważnie, a mi zabrakło słów, by na to odpowiedzieć. To było makabryczne i urocze. Chciałoby się zapytać, „ale skąd pewność, że to a umrę pierwsza?", jednak, skoro dzieli nas rasa, to niestety jest to nieuniknione i chyba doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
- To chcesz wziąć ślub? Nie będę czekała wieki. - Zapytałam w końcu, by ominąć temat nieuniknionej śmierci.
- A nasze dusze się złączą na wieki?
- Tak śluby działają? - Mruknęłam nie wiedząc dokładnie co ma na myśli.
- Pytałaś, jak smoki biorą śluby, to ci pytam. Ja brałem tylko urzędowe, ale prawdziwe smoki łącza się swoimi duszami, by w następnym wcieleniu spotkać się w tym samym miejscu. Co ciekawe, takie śluby zostały zakazane przez Noe, ale ja mam to w dupie, bo ja tu jestem królem. - Wzruszył ramionami, a ja próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek o czymś takim słuchałam. Słyszałam tylko, że po śmierci człowiek odbywa swoje życie raz, ale ze zmienionymi decyzjami. Wizja tego, że spotkam go jeszcze raz była bardzo kusząca, bo wtedy nie będę wieki szukała rozwiązania mojego problemu, bo on zawsze będzie moim rozwiązaniem.
- Chce wziąć ten specjalny ślub. - Mruknęłam bardzo podekscytowana. Smok przez chwile tylko na mnie patrzył, by wszystko we mnie analizował, by odpowiedzieć sobie w duchu, czy aby na pewno chce złączyć swoją dusze z kimś tak dziwnym, jak ja. Ale w końcu wziął mnie za rękę, by odpowiedzieć.
- To idźmy.
~*~
- To może trochę boleć... Em, boleć mnie. - Odrzekł, gdy smok podwiózł nas na sam dół. Mniej więcej tam, gdzie się spotkaliśmy, przy cudownych Lapisowych Liliach, które swoim blaskiem oświetlały całą łąkę. Jedyne co za sobą zabrał, to nóż. - Jeszcze cię tylko zapytam... Czy jesteś pewna?
- Tak, jestem pewna. Myślałam nad tym kilka miesięcy. - Odpowiedziałam pół kłamstwem. Przez te miesiące zbliżaliśmy się bardzo do siebie, a ja czułam jak powoli coś zaczyna być poważnego. Jednak myśli, że mnie wykopie blokowała rozwój całej relacji, choć w duszy wiedziałam, że tego nie zrobi. To taka głupia obawa. Wiem, że tego nie zrobi, to czego się boję? To niekończące się kółko pytań pod tytułem „o chuj ci chodzi?" Jednak teraz to obawa całkowicie zniknęła, bo oboje zdecydowaliśmy złożyć dużo poważniejszą umowę.
- To daj rękę. - Dałam mu swoją lewą, a on powoli nożem wyciął dość głęboką kreskę wokół mojego nadgarstka, a krew zaczęła się bardzo szybko dać. - Twoja kolej, ale się pośpiesz, bo zemdlejesz. - Podał mi nóż, a ja stałam się zrobić dokładnie to samo co on, choć było to trudne, gdy wiedziałam po jego twarz, by sprawia mu to dużo bólu. Gdy już skoczyłam, to przyłożył swoją ranę do mojej tak, że nasza krew się połączyła. Trwaliśmy tak w ciszy, gdy nagle z naszej krwi powstały dwie bransoletki. Ja miałam swoją, które się święciła delikatną czerwienią, a on swoją, która była taka sama, ale błękitna. - To ogólny pakt, a teraz trzeba nadać mu znaczenia. Inni tak robią, by zawierać umowy, których niespełnienie równa się śmierci. - Wytłumaczył widać moją zagubioną minę. Teraz to ma sens. Znowu miałam wrażenie, że gdzieś o tym słyszałam. Chyba to był po prostu pakt krwi? Chyba tak, na to by wskazywało. - Teraz tylko trzeba sobie je nawzajem założyć, bym ja miał twoją krew, a ty moją, wypowiadając słowa „do końca wszystkich naszych śmierci".
- Inne smoki robią właśnie w ten sposób?
- Przyjrzyj się kiedyś ich łapką. Masz szczęście, bo inne smoki robię te rany zębami. - Na te słowa pokazał mi swoje kły, a ja tylko pokiwałam głową, bo wolałam sobie nie wyobrażać.
- Dobrze, to zacznijmy. - Powiedziałam w końcu, bo w głębi serca nie mogłam się tego doczekać. Dodatkowym plusem było to, że ten rytuał nie uwzględnia wesela, która z całego serca nienawidziłam. A tak to jestem z Zakarym, oboje sobie patrzymy w oczy, a wokół nas nie ma żywej duszy. Tylko ja i on, pośród tej przepięknej scenografii i ciszy nocy. Nie było innych ludzi, stresu i patrzenia, czy bachor kuzynki nie podpierdoli kwiatów z dekoracji. On jako pierwszy wziął moja dłoń.
- „Do końca wszystkich naszych śmierci". - Po tych słowach bransoletki w sekundę złączyła się z moją skórą, zostawiać tylko około centymetr wolnej przestrzeni, by nie uciskała mojej skóry. Wzięłam głęboki oddech biorąc jego dłoń. O dziwo nie miałam żadnych wątpliwości ani obaw, miałam w sobie jedynie takie dziwny spokój, połączymy z radością i to był właśnie znak, że dobrze robię.
- „Do końca wszystkich naszych śmierci".
~*~
Znowu położyliśmy się do łóżka, ale jako kompletnie inne osoby, co było takie ekscytujące, co dziwne.
- Żałujesz? - Zapytam, gdy się położyłam z delikatnym wrednym uśmiechem. To idealne zdanie jakie można powiedzieć po piętnastu minutach ślubu.
- Szczerze? Ani trochę. Tak jak ciężko było mi podpisać urzędowe dokumenty to to, było takie... Hm... Proste i spokojne, bo też chciałem to zrobić wcześniej, także nie mogłem się doczekać? Tak sądzę. A ty... Co ty robisz!? - Wykrzyczał, gdy zaczęłam gryźć bransoletkę.
- Zastanawiałam się, czy można ją zdjąć, że wiesz... Mi się nie wyślizgnąć w wannie. - Odpowiedziałam zostawiać ową biżuterie w spokoju. On przywalił sobie otwartą ręką w czoło.
- Nie moja droga żono, to zostanie w tobą do końca życia i nie ma możliwości, byś to zdjęła. Nie musisz się o to martwić.
- A to dobrze, bo jest całkiem luźna i przyjemna w noszeniu. - Przyznałam. - Teraz przynajmniej wiem na sto procent, że nie ma możliwość, byś się ode mnie uwolnił. Nawet jeśli będę wkurwiająca, to nie możesz nic z tym faktem zrobić. Mogę gadać, marudzić i truć ci bez końca!
- Powiadasz?
- Absolutnie! - Wtedy właśnie się przybliżył, by złożyć na moich ustach krótki i delikatny pocałunek. Zaniemówiłam ze zdziwienia, zdałam sobie przy okazji sprawę z tego, że to był nasz pierwszy poważny pocałunek.
- Nie wydaje mi się. - Odrzekł dumny z siebie, ale ja nie mogłam tego tak zostawić. Serce podpowiadało mi by zrobić coś, czego ani on, ani ja się nie spodziewamy. Teraz to ja się do niego przybliżyłam, by pocałować go, ale by trwało to zdecydowanie dłużej, by wylać wszystko to, co siedziało we mnie od dłuższego czasu. Nie wiedzieć czemu poczułam, że strasznie za tym tęskniłam, mimo, że to był pierwszy taki moment. Możliwe, że przez te miesiące to się skumulowało. On mnie zawsze całował w czoło, ale nigdy w usta. Wtem on przybliżał mnie do siebie tak, że wręcz leżałam na nim. Mogłam do mnie przylec i czując to każdą częścią mojego ciała. On jeszcze mnie przyciągał, jakby jeszcze było mu mało tego dotyku. To trwało dłuższą chwilę, aż mnie włożył mi jednej swojej dłoni pod moją bluzkę, ale po sekundzie się zatrzymał, by wzrokiem prosić mnie o pozwolenie, a mu pozwoliłam, bo byłam gotową na te chwile jak nigdy w moim życiu. Potrzebowałam i chciałam przelewać całe swoje uczucie takim jednym, prostym, ale bardzo intymnym czynem.
~*~
Kochałam latać smokiem, to było niczym nurkowanie, ale chmurach. Miałam wrażenie, że gwizdy wydają się być większe, ale to pewnie jedynie moje wrażenie. Obserwując nieba, zastanawiam się, jak zareagują moi bracia, a tym bardziej jak zareaguje mój ojciec. Bardzo liczyłam, że w końcu zdobiące szacunek, a moje imię, albo ogółem moja osoba, zostanie oczyszczone od zarzutów. Bardzo na to liczyłam, bałam się, że to nie wystarczy, choć to najwięcej co mogą dostać. Kątem oka przyglądałam się a to królowi, a to gromadzę chętnych do wolny. Rozmawiali, ale nie byłam do końca pewna o czym, bo wiatr mi skutecznie ich zagłuszał.
Wyruszyliśmy zaraz po tym, jak okazała się, że jestem w ciąży. Była to w końcu dobra wiadomość, ale najbardziej szykująca dla mnie częścią było to, że wystarczył tylko jeden stosunek z królem, by to osiągnąć. Tylko miesięcy sztucznego zapładniania mogłam sobie wsadzić w dupę, bo tylko naturalne to kurwa dokonał. Byłam jednocześnie szczęśliwa, że w końcu się udało, jak i zła. Możliwe, że to było takie wkurzanie się o nim, ale i tak... Nie żałowałam tego. Jedyne co mogę żałować to to, że był to pierwszy i jedyny raz. Coś za coś, teraz tylko muszę przeżyć poród i rozpocznę nowe życie z mężem. Teraz tylko muszę zachować spokój i codziennie łykać jego paskudne witaminy, które wykręcają mnie za każdym razem.
W końcu wylądowaliśmy, Zakary tylko poprawił swój płaszcz, zanim zeskoczył ze smoka. Teraz czekała nas krótka wędrówka do samego, głównego wejścia. Czułam, jak zaczyna mnie brać trema, pomieszane ze zdenerwowaniem. Jednak mimo tych uczuć, szłam dzielnie z przodu u boku mojego męża. Nadal dziwnie się czuję z tym, że oficjalnie zostałam żoną, a tym samym królową, ale staram się udawać, że ten tytuł wcale mnie nie miażdży. Teraz chciałam się skupić tylko i wyłącznie na zamykaniu w metalowe drzwi. Otworzyli nas strażnicy, którzy na mój widok wycelowani mi karabinami w twarz.
- Czego znowu chcesz?
- Nie zapominasz się Lewis?! - Krzyknęła wściekle Vivien, a na dźwięk jej głosu strażnicy otępiali.
- Możemy w końcu wejść? - Dodał zniecierpliwionym tonem Zakary, a mężczyźni zrobili nas miejsce. Mocno zaciągnęłam się tym metalicznym zapachem, czując miejsce, w którym się wychowałam, to dawało mi pewnego rodzaju spokój. Zaprowadzili nas do głównego wejścia. Coś krzyczeli, by poinformować mojego ojca o moim przybyciu. Ludzie, którzy nas obserwowali mieli różne uczucia. Spoglądać na mnie widziałam w ich oczach tylko obrazę, ale na widok Vivien się rozchmurzali. Gdyby tylko wiedzieli, że ta podła małpa prawie wszystkiego nie spierdoliła, to by inaczej do tego podchodzili. Jednak próbowałam się maksymalnie skupić na swoim zadaniu. Iść dumnie i prosto, bo o to ja przynoszę ich wygraną. W końcu stanęliśmy przy głównym holu, a po paru minutach zza drzwi wyszedł mój ojciec z bardzo poważną, jak i wciekłą miną.
- A ty znowu tutaj z kolejnymi ludźmi do pomocy? - Oparł wściekłe, póki jego wzrok nie spoczął na Vivien.
- Vivien, nasza gwiazdo jutrzenki. Podejść proszę. - Znowu ona, dlaczego ja postanowiłam ją w ogóle zabrać? A no tak, bo wszystkich terroryzowała w spokojnej ludzkiej wiosce. Oni wymienili parę słów, a potem kilku strażników poszło honorowo ją przywitać. Na szczęście potem zniknęła z moich oczu i liczę, że już jej nigdy więcej nie zobaczę. - Jeśli przyszłaś marnować mój czas, to w tym momencie osobiście dokonam twojej egzekucji. - Zagroził. Dobra, to mnie bardzo zaskoczyło, ale zignorowałam jego słowa. Zakary otworzył szeroko torbę, a po zaczęłam z niej wyjmować pudełka. Cicho je liczyłam, by nic nie pomylić. W tym czasie reszta je zabierała, by ładnie je ułożyć przed głównym dowodzącym, który w milczeniu obserwował, jak wyjmuje sto wielkich skrzyń.
- Zawarłam pewną umowę, która zapewni wam w tym momencie sto tysięcy zbrój. Jeśli wypełnię resztę, to każdy zostanie uzbrojony. - Odpowiedziałam dumnie. Felen zbliżył się do nas, by otworzyć jedno z pudeł i wziąć do ręki jedną zdroje.
- To ma być zbroja? - Odrzekł pogardliwie, ale wtem Zakary zdjąć kaptur prezentując swoje oblicze.
- To smocza skóra, odbija wszystko. Ataki fizyczne, jak i magiczne. Z tym wszystkie stworzenia zabiją się same swoją własną mocą. Zaprezentować? - Odparł bardzo grzecznie, z delikatnym uśmiechem. Felen spojrzał na niego niepewnie, ale potem kiwną głową. - Proszę, nich ktoś mnie uderzy...
- Niech ktoś uderzy mnie! - Przerwałam mu, odsłaniając rękach swojego kaptura. Mój ojciec tylko skinął głową, a jeden ze strażników z rozpędu chciał ugodzić mnie mieczem, a cała siła została zwrócona przeciwko niemu i poleciał na odległość około dwóch metrów.
- Naprawdę prezentujesz mi coś takiego, nie wypełniając całego układu? - Nagle odrzekł wściekle, widząc jaką potęgę ma owa zbroja. Nie do końca zrozumiałam jego słowa, byłam wciąż w szoku po ataku strażnika.
- Proszę wybaczyć, ale to była nasza wspólna decyzja, abyśmy mieli czas oswoić się z tym materiałem. Świadomość, że nic ci nie grozi nie jest taka oczywista. - Odpowiedział spokojnie Zakary, widząc, że na chwile straciłam kontakt z rzeczywistością. - Potrzebny jest nowy plan szkoleń, dałam wskazówki Vivien, by się tym zajęła, a reszta... - Wskazał na grupkę ludzi za nami. -...też w tym pomoże.
- W pełni to rozumiem, ale w takim razie na kiedy mogę liczyć pełen towar? - Zapytał już grzeczniej, ale dalej mając w sobie ten jadowity ton.
- Jeśli wypełni umowę, to za dwa miesiące. W tym czasie dacie radę się przygotować.
- To wcale nie aż tak duża czasu, jestem w stanie na to pójść. - Zamyślił się na chwile, potem skinął głowa pokazując palcem na skrzynie. Parę ludzi zabrało je zachować w tylko ich znane miejsce.
- To czy teraz w końcu jesteś zadowolony i oczyścisz mnie? - Zapytałam delikatnie poirytowana tym, w jaki sposób od nas traktuje.
- Z tego co widzę, że nie wypełniłaś swojej umowy, co więcej, jest możliwość, że tego nie spełnisz. To jakiś absurd. Gdy każdy żołnierz zostanie uzbrojony, to zastanowię się nad nagięciem dla ciebie zasad.
- Jak nagięciem!? - Wrzasnęłam kompletnie nie rozumiejąc jego postawy.
- Nie stworzyłaś tego, ani nie znalazłaś. Kupiłaś to, od tego Pana. - Wskazał na króla.
- Z całym szacunkiem, ale ja jedynie udostępniłem jej materiały. Karolina zaprojektowała całą maszynerie potrzebną do stworzenia tylu sztuk, w tak krótkim czasie. Ja nie handluję skoczą skórą. - Mówił tym swoim grzecznym tonem, a ja czułam, jak leci po mnie zimny pot zdenerwowania. Mój ojciec spojrzał na mnie nieprzekonany, a potem zwrócić się do króla.
- Czy mógłbym z Panem porozmawiać razem z resztą dowódców. Jestem pod wrażeniem produktu, którym nam ofiarowałaś. - Mówił, kompletnie ignorując informacje, którą otrzymał. - Dodatkowo widzę, że charakteryzujesz się pewną ogładą, dlatego Pańskie zdanie mogłoby nam pomóc. - On skinął głową, ale widziałam o tym, że już bardzo chce do domu. Ja również tego chciałam, więc bez słowa ruszyłam z nim, ale wtem Fenel mnie zatrzymał. - Ciebie nikt nie prosił.
- Dlaczego? - Zapytałam zdziwiona.
- Nie masz swojego udziału.
- Ja dosłownie poświęcam życie, dla tych pierdolonych ubranek, a ty nie chcesz ze mną rozmawiać.
- Tutaj tysiące ludzi poświęca swoje życie, by przeżyć. To po pierwsze, to drugie już mówiłem, że nie masz tu swojego udziału. Ty niczego nie zrobiłaś, tylko przyszłaś na gotowe.
- To nie prawda, on sam ci mówił, że stworzyłam cały mecha...
- Nie chce słychać tych kłamstw. Dobrze znam twoje umiejętności w tym zakresie, ale to bardzo miłe z Pana strony, że próbował się za nią wstawić.
- Karolina... - Nagle Zakary schylił się do mnie, by wyszeptał mi do ucha. - Nie mam ochoty przebywać w jego towarzystwie ani chwili dłużej. - Ja również nie chciałam, ale bardzo mi zależało na tym jebanym honorze.
- Dobra, idźcie, poczekam na ciebie. - Król posłał mi jeszcze swoje zdegustowane spojrzenie i bez słowa udał się do wielkiej sali, gdzie po chwili wielkie wrota się za nim zamknęły. Zostałam sama, nawet ci ludzie, z którymi przyszłam gdzieś zostali zabrani. Mogłoby się wydawać, że w ciszy poczekałam na męża, ale wtem pojawił się mój były narzeczony, który wbiegł do sali cały zdyszany.
- Karolina! - Krzyknął na mój widok, podbiegając do mnie, a ja nieznacznie zaczęłam się wycofywać.
- Nie chcesz mieć z tobą nic do czynienia! Jeszcze ci mało!? - Wykrzyczałam, przypominać sobie, jak to postanowił mnie zdradzić z rodzoną siostrą.
- Nie po to przyszedłem. - Pokazał swoje dłonie w geście obrony. - Każdy zaczął krzyczeć w miejsce, że wygnana przywiozła jakieś magiczne zbroje, każdy je ogląda, ale Vivien nie pozwala ich dotykać. Widziałam, że chodzi o ciebie. - Na te słowa dziwnie zrobiło mi się cieplej w sercu, bo to znaczy, że powoli jestem oczyszczana, mimo niełaski mojego ojca. - Ona opowiada, że poświęcasz do tego życie.
- Tak, fajnie, ale po co przeszedłeś, bo nie mogę na ciebie patrzeć. - Odrzekłam szorstko. Nowina była cudowna, ale jego obecność wciąż była dla mnie bolesna.
- Twoja matka mówi, że bardzo chce cię zobaczyć. - Na to słowa serce mi stanęło. Szeroko otworzyłam oczy i usta, nie wiedząc po powinnam zrobić, byłam w zbyt wielkich szoku, a po policzkach czułam wolno płynące łzy. On widząc swoją reakcję, chciał moją dłoń, by do niej zaprowadzić. W normalnych okolicznościach bym się wyrwała, by on mnie nie dotykał, ale gdyby nie to, to nie byłabym w stanie się ruszyć. Uważałam swoją matkę za zmarłą, niby żyła, ale tylko wegetowała leżąc w łóżku. Było mi prościej uznać, że nie żyje, niż liczyć, że pewnego dnia się obudzi. Życie nadzieją i sprawdzanie, czy to ten dzień, aż w końcu wstanie było trudne. Po setce poranków postanowiłam odpuścić i już nigdy nie sprawdzać i nie liczyć. A teraz? Od tak się obudziła? To było takie dziwne dla mnie, ale i magiczne w pewien sposób. W końcu dotarliśmy, to pomieszczenia pełnego kabli, rur i ciężkich maszyn. Byłam zdezorientowała, to nie wyglądał jak jej pokój.
- Co to znaczy? - Zapytałam słabo, po chwili zauważyłam moją siostrę, która siedziała na krześle przy jakieś kabinie. Byłam zawiedziona jej widokiem. Mężczyzna nas opuścił zamykając za sobą drzwi.
- Ludzie wschodu to zaprojektowali, ci których przywiozłaś. - Odpowiedziała będąc cała w nerwach, strasznie się stresowała i liczyłam, że to właśnie z mojego powodu. - Jedyne co mogę dla ciebie po tym wszystkich zrobić, to pokazać jak z nią się porozumieć. - Potem wskazała na miejsce obok siebie, a ja bez słowa omijać szereg kabli udawałam się we wskazane miejsce. Usiadłam, a gdy to zrobiłam zdołałam zobaczyć, że w owej kabinie siedzi ona. Miała w sobie masę rur i kabli. Nawet jak nie wyglądała jak ona w tym momencie. Ona coś wstukiwałam w panel, jakieś słowa, a może kod? - To wszystko wspomaga jej ciało, by wspomagać jakikolwiek procesy życiowe. To między innymi ją jej nowe płuca. - Wskazała na maszynę za nami. - A to serce. - Wskazała w prawo. - Prawie to wszystko jest jej nowymi narządami. Możliwe, że pewnego dnia wstanie, ale zapewne będzie musiała chodzić z tysiącem rur. - Mówiąc to łamał jej się głos, a ja tylko zakrywam usta dłonią. To wszystko wyglądało jak horror, jak koszmar. Miałam ciarki na ciele od jej słów. Przyglądałam się naszej matkę, ale ona nagle odważyła oczy i spojrzała w naszą stronę. - Czasami tak robi, rozgląda się dookoła, ale i tak nic nie może zrobić. Nadal jej ciało jest nieaktywne, ale pewnie twój widok ją cieszy. Z resztą zaraz zobaczysz.
- Co masz na myśli? - Zapytałam zdezorientowana.
- Właśnie w tym momencie drukują się jej myśli. Przekazałam jej kodem, że przyszłaś z pomocą, że masz męża i jesteś w ciąży...
- Skąd znasz te szczegóły? - Zapytałam słabo, ale dalej nie mogłam oderwać wzroku od mojej matki. - Ty to masz szczęście, dowiadujesz się od razu wszystkich plotek, a ja ledwo co usiadłam. - Mruknęłam, dobrze wiedząc, że mnie nie usłyszy.
- Vivien wróciła, najpierw gadała z strażnikami, między innymi moim mężem. - Wzięła głęboki oddech mówiąc to. - Nie sądziłam, że twoja choroba tylko dobrego przyniesie. - Chciało mi się płakać, gdy słyszałam jej głos, na te słowa, które się łamią.
- Nie rozklejaj się, bo ja też zacznę ryczeć. - Mruknęłam, starając się jakkolwiek opanować swoje emocje, ale to było tak trudne. - W końcu, to ty mi ukradłaś męża, ha? - Słabo się zaśmiałam.
- Wszyscy mówił mi tylko o twojej śmierci. Nawet się cieszyli z tego powodu, a ja popadłam w żałobę, sprzątając twoje mieszkanie on mi pomagał. - Wstrzymała powietrze, by nie buchnąć płacze. Starała się uspokoić, ale słabo jej to szło. - O twoim powrocie dowiedziałam się tydzień po. Byłam pewna, że nie żyjesz i byłam taka zła, że nie miałam okazji z tobą porozmawiać. Mąż mówił, że nie chciał mnie stresować, gdy karmie naszą małą, bo ostatnio jest słabo z moim zdrowiem. - Zesztywniałam, gdy o tym wspomniała. Ona miała z nim dziecko? Byłam z tym tak długo, a z nią wystarczyły dwa lata by się ożenili, a nawet założyli rodzinę? Delikatnie mnie to zabolało, gdyż nadal ten temat był dla mnie świeży, a blizny nadal nie zdążyły się zagoić, co więcej, moja siostra mi w tym nie pomaga. Pewnie tylko pomyślała, że powinnam wiedzieć, ale nie chciała tego powiedzieć wprost. - Jest mi strasznie ciężko, ale on był moim wsparciem i jakoś dalej sobie ze wszystkim radzę.
- Z czym jest ci ciężko? - Wypaliłam nagle, nie do końca rozumiałam jej problemów. - Zabrałaś mi narzeczonego, masz z nim dziecko, twoja rodzina jest obok, masz dach nad głową, a ludzie ciebie nie nienawidzą, gdzie ci jest kurwa ciężko? - Delikatnie zaczęłam tracić cierpliwość, jej bezczelność mnie wręcz miażdżyła od środka. Ona wytarła swoje łzy.
- Zapewne tego nie wiesz, bo byłaś zbyt zajęta piciem, ale każdego dnia opatruje tych, którym wyrwało kończyny. Codziennie widzę czyjś ból z towarzyszącym temu morzem krwi. Jak byłaś, to codziennie zastanawiałam się, czy wrócisz sama do domu, czy będę musiała ciebie szukać. Wszystkim się zajmowałam pod wypadku naszej matki. Teraz się nią opiekuję, by w końcu ze mną kurwa normalnie porozmawiała. Zajmuję się jeszcze małym dzieckiem i troszczę o męża, który każdego dnia może zginąć. A ty? A ty się dwa lata włóczyłaś! - Podniosła na mnie głos, widać bardzo wkurzyły ją moje słowa, ale dalej byłam na nią wściekła. - Najpierw myślałaś, że sprowadzenie większej ilości ludzi załatwi sprawę, a teraz tylko musisz urodzić bachora po dwóch miesiąca ciąży! Ty nic przez całe swoje życie nic nie zrobiłaś, tylko chodziłaś z kąta w kąt w butelką! Nawet mi się nie waż mówić, że nie wiem co to znaczy, że komuś jest ciężko. - W zasadzie jedyną rzeczą jaka mnie w tej chwili tu trzymała, to fakt, że chce wydrukowane myśli mojej matki. Oby one były bardziej przychylne od słów siostry. - Wiedz, że to bardzo trudne ciebie kochać, a on z tobą był, bo nie wiedział, jak zareagujesz, gdy zerwie. Czy przypadkiem nie upijesz się na śmierć? Poczuł się wolny, by odeszłaś. - Skończyła swój monolog cała czerwona, z toną łez na swojej twarzy, a ja byłam niczym sparaliżowana. Jakby w ogóle mnie tu nie było, te słowa mnie zgniotły. Wiedziałam, jak bardzo się myli, bo to nie to wcale nie było tak. Ja tylko nie chciałam tego poczucia bezużyteczności, tylko poczuć się szczęśliwym przez moment dzięki temu gorzkiemu płynowi. W zasadzie ta misja dała mi jakikolwiek cel, to było wyszeptanie „możesz w końcu był użyteczna". Tylko czy ona to zrozumie? Układałam w głowie słowa, którymi ją zgaszę. Wykrzyczę wszystkie myśli o mojej samotności i sensie mojego istnienia. Opowiem o tych wszystkich chwilach, gdzie opuszczenie moich chaotycznych myśli było jedynym sposobem na zapobiegnięciu mojej samo destrukcji. Jak człowiek bez nadziei, może w ogóle wierzyć, że ich powstanie się uda!?
Ale milczałam, nie byłam w stanie otworzyć swoich ust, by powiedzieć jakiekolwiek słowo. Jakbym się zablokowała.
- Cieszę się, ja serio się cieszę, że próbujesz i naprawdę ten układ wymaga od ciebie dużego poświęcenia, bo masz świadomość, że jest duże ryzyko śmierci. - Znowu zaczęła, ale ja ani drgnęłam. Widać, że się uspokoiła i teraz próbuje jakoś to załagodzić. - Zapewne ty go nawet nie kochasz i wyszłaś za mąż tylko dla porządku w papierach. Twoje poświęcenie nie zostanie zapomniane. - Chwyciła mnie za rękę, a on jej dotyk poleciał mi strumień łez. To było jak odkręcenie korka, a już tak dobrze mi szło w powstrzymywaniu swoich emocji. - To może być nasze ostatnie spotkanie, nie chce pamiętać go w taki sposób, proszę powiedz coś. - Co mogę jej powiedzieć? Takie ostanie zdanie, którymi mnie zapamięta?
- Jak umrę, to proszę postawcie moją mechaniczną dłoń tak, by pokazywała wam symbol „pierdol się". - Odpowiedziałam krótko do mojej zakłopotanej siostry. To słowa byłyby w moim stylu, bez łzawych wyjaśnień, tylko chłodną, lecz wyluzowaną mnie, która może dosłownie wszystko jest tylko zachce. Nie miałam zamiaru wybaczać mojej siostrze, mówić, że wybaczam ani nie chciałam się przyznawać do błędów. Nie miałam wyrzutów sumienia, bo nie mogłam nic zrobić. Zabrałam wszystkie karki z drukarki, gdy maszyna wydała charakterystyczny dźwięk. Ostatni raz spojrzałam na swoją matkę, by wyszeptać jej, jak bardzo ją kocham i liczę, że kiedyś stanie na nogi. Siostrę zignorowałam, wyszłam z tego pomieszczenia, wracając do tej sali, w której król jest zmuszony rozmawiać z moim ojciec. Pomyślałam, że strasznie długo to zajmie, bo dobrze pamietam jak długo to trwało z ludzi wschodu. Wzdrygnęłam się na myśl o tym miesiącu w ich więzieniu. Szepnęłam jednemu strażnikowi, by przekazał królowi, że będę na wewnątrz przy smoku, a on niechętnie pokiwał głową na znak zgody. To była moja jedyna i najprawdopodobniej ostatnia szansa, by spotkać się ze starym kolegą. Nie mogłam go od tak zostawić. Opuściłam miasto podziemi zasłaniając swoją twarz kapturem.
Chciałam być tajemnicza i zobaczyć jego reakcje, gdy mnie zobaczy. Chciałam mu dosłownie wszystko opowiedzieć oraz ostrzec przed zbliżająca się wojną. Wchodząc do tego dusznego od papierosów pomieszczenia czułam, jakbym wróciłam do starego wspomnienia, który miał zostać raz na zawsze zapomniany. Miałam wrażenie, jakby to wszystko się nie wydarzyło, jakbym wróciła do mojej rutyny, kiedy czasy nie był dla mnie aż tak istoty i po prosty płynął, a życie dzieliło się na noce i dnie. Bez żadnych dat, czy obserwowaniu swojej starości, po prostu życie. Powolnym krokiem zasadziłam przy barze, a kątek oka widziałam jak zielony gad krząta się w te i z powrotem. W końcu stanął przede mną.
- Podać coś? Jak nie, to spieprzaj zza drzwi. - Odrzekł poirytowany moim biernym zachowaniem. Zaśmiałem się krótko odsłaniając twarz z kaptura.
- Mógłbyś być milszy dla swojego starego znajomego. - Uśmiechnęłam się do niego, a on opuścił szklanki, które trzymał w swoich dłoniach. Patrzył się na mnie tak, jakby zobaczyć ducha.
- Myślałem, że nie żyjesz... - Przyznał bardzo cicho, a potem podszedł do mnie, by mnie bardzo mocno przytulić. Zrobił to pierwszy raz w moim życiu, ale odwzajemniłam ten gest, bo minęło strasznie dużo czasu. Prawie trzy lata bez ani jednego znaku życia.
- Każdy tak myślał. - Odpowiedziałam, gdy w końcu mnie puścił.
- Podać ci coś? Nie pacz na cenę, na mój koszt. - Odrzekł weselej, a ja przegryzłam wargi, ta propozycja była bardzo kusząca, ale nie mogłam się zgodzić.
- Daj mi jakieś jedzenie i wodę, niestety nie mogę nic pić z procentami. - Wzruszyłam ramionami, a on w zrozumieniu kiwnął swoją głową, by sprzątnąć szkło oraz zabrać się do pracy. Jego reakcja była strasznie miła i ciszę się, że w ogóle się nie zmienił. - Mam ci dużo do opowiedzenia, ty nawet nie wiesz, ile mnie spotkało chujostw po drodze.
- Bardzo chciałbym tego wysłuchać, bo z tego co mówili mi inni ludzie to jesteś od dawna martwa, ba, nawet pili z tego powodu. - Warknął przypominając sobie te wydarzenia. - Każdemu, ale to każdemu naplułem w drink w imię twojego honoru, ale gdy przyszło młode małżeństwo... Czyli ten szczyl z twoją siostrą, by pić za twój zgon, to wyjebałem ich z chłopakami z baru, tego było za dużo. - Mówił bardzo szybko, a ja tylko się uśmiechałam, bo płakać już nie miałam siły. Szczerzyłam się tak, popijać sok, który mi podał.
- Jebać ich, niech żyją swoim nudnym życiem, słuchaj tego! - Wtedy on dalej się krzątał, by podać mi najlepsze jedzenie, jakie kiedykolwiek był w stanie komukolwiek podać w tym barze. W między czasie słuchał mojej historii. Starałam się ominąć żadnego upokarzającego mnie szczegółu, chciałam być szczera do bólu. Nawet opowiadałam o swoich trudnych momentach i chwilach zawahania, a nawet pokazała mu swoją bransoletkę, który była oznaką mojego małżeństwa. Ojcu nie zdążyłam jej pokazać, a siostra nie była godne tego widzieć. Szeptem dodałam część o powstaniu wraz z moim układem z królem. - W imię naszej starej przyjaźni, naprawdę radzę ci uciekać, bo za około trzy miesiące zrobi się tu naprawdę nieprzyjemnie. Jednak nie mam zamiaru ciebie zostawić bez prezentu, za te wszystkie lata dobroci. - Wtem wyjęłam ze swojej torby moją magiczną flaszkę od Jina. Kiedy ją znalazła, to uznałam, że to właśnie on będzie najbardziej odpowiednią osobą do jej dzierżenia. - Jest bez dna. - Dodałam szeptem, podjąć mu ją co rąk.
- Nie sądziłem, że znajomość z taką zwykłą ludzką alkoholiczką przyniesie tyle w moim życiu, całkiem to niezwykle, nie sądzisz?
~*~
- Jak było? - Zapytałam, gdy w końcu udało mi się pożegnać z moim starym przyjacielem. Trudno było, bo to było nasze ostatnie pożegnanie i byłam w pewni świadoma z faktu, że już go nigdy nie zobaczę. Po prostu, jedyne co mogę to liczyć, że on i jego rodzina będą bezpieczni w czasie trwania powstania, czy tej wojny. Nie wiem co to będzie, ale jestem przekonana, że będzie to krwawe i długie... Na ich własne życzenie. Smok mi nie mi nie odpowiedział. Dopiero, gdy byliśmy w powietrzu to krzyknął na cały głos, by pozbyć się całych negatywnych emocji po rozmowę z tymi dupkami.
- Nigdy więcej! Po prostu nie dam rady! Nie mogę uwierzyć, że to właśnie im pomagam! - Dalej krzyczał bardzo mocno poirytowany. - Próbowałem mu wyjaśnić jaka wartościowa i odważna jesteś! Ale on był jak kurwa nie wiem! Jak tępy słup! Dla mnie jesteś wszystkim! Najjaśniejszą gwiazdą na niebie, ale on...! Dalej krzyczał, a ja byłam poruszona jego słowami. - Wiesz co? Jak będzie po wszystkim, to ja po prostu im to podam i jak najszybciej spierdolę, bo tyle głupich pytań nie dostałem w całym swoim życiu. Jakbym rozmawiał o pięciolatkiem! I do są ci cali dowódcy! Rozumiem, chcą znać szczegóły, ale na bóstwa jego świata, mogli sobie darować, doprawdy. Oparłem się o jego ramie, by w spokoju wrócić do domu... Który chyba już na zawsze zostanie moim prawdziwym domem, a nie to miasto pełne ludzi, którzy w krwi mają zemstę i nienawiść.
Tu prawie kończy się moja historia, nie sądziłam, że będzie aż taka krótka. Następne dni mojego życia poświęciłam przy produkcji, by doskonalić cały proces. W między czasie czytałam myśli mojej matki, był bardzo chaotyczne. To nie był pięknie napisany list, tylko pojedyncze słowa czy zdania. „Moja córka." „Moja najdroższa." „Tęsknie." „Ale wyrosłaś. "Jestem z ciebie dumna." „Zawsze wierzyłam, że jesteś w stanie zrobić coś wielkiego." „Nie płacz, moja gwiazdeczko." Kilka kartek z bardzo budującymi dla mnie słowami. Zawsze, gdy go nich wracałam, to roniłam kilka łez, bo czułam te miłości bijącą z tych słów. Tygodnie mijały, aż do momentu, w którym miałam zostać podłączona do tych rurek. Nie chciałam, ale całkowicie ufałam Zakaremu i jego pewność i powodzenie naszej misji? Tego dnia położyłam się na fotelu w jego gabinecie i bardzo szybko zasypiałam, a ostatnim co widziałam przed swoją śmiercią, były jego niebieskie oczy, a moimi ostatnimi słowami było... „Kocham cię".
~*~
Gwałtownie usiadłam z pozycji leżącej, ciężko oddychając, a obok mnie leżał kompletnie zdezorientowany Błękitek.
- Co się stało?! Czy nasze dziecko przeżyło!? - Zapytałam od razu będąc pod wpływem tych emocji oraz dezorientacji. Chłopak na mój widok zamknął mnie w swoim szczelnym uścisku.
- Ty żyjesz! Jesteś ze mną! Tak długo żyłem w rozpaczy po twojej stracie! - Łkał, a ja go tylko mocniej przytuliłam. - Nasz córka przeżyła, ale ciebie nie zdołałem uratować. Tak bardzo porównałem ciebie uratować! Ja nie byłem w stanie, nie mogłem! Nie mam pojęcia co poszło nie tak. - Głos mu się strasznie łamał, a ja nie wytrzymałam i wodospady łez poczuły jego koszule. - Nasz córka... Była bardzo mądrą i wspaniałą osobą, ona bez żadnych problemów miała potem swoje dzieci, które były pół-ludźmi - pół-smokami. Stworzyła naprawdę cudowne królestwo, o którym mogłem tylko pomarzyć. - Wtem on spojrzał mi w oczy, by bardzo czule pocałować mnie w usta. Całą swoją tęsknotę przelał właśnie w ten jedne gest.
Przez chwile byłam szczęśliwa, ale smutna jednocześnie, również poruszona. Nie mogłam uwierzyć, że umarłam, pomimo całej ostrożności. Nie mogłam poznać swojej córki ani widzieć, jak dorasta.
- A powstanie? - Zapytałam nagle, trwając w jego objęciach.
- Ludzie wygrali po tym, jak ofiarowałem im zdroje. Odzyskałaś oficjalnie swój honor, to było piękne wydarzenie. Twoja siostra prosiła o twoją rękę, ale jej nie dałem. Co najlepsze, ludzie dostali osobny wymiar, a ten nazwali zerowym. To było wielkie wydarzenie. Tak samo jak stracenie Noe właśnie z tego powodu, obwiniali go za powstania.
- Cieszę się, udało się nam. - Wyszeptałam, nie mogąc w to uwierzyć. - I szkoda, że jej mojej ręki nie dałeś, miała ją sobie postawić w honorowym miejscu i środkowym palcem.
- A coś mówiła, że „Bo z bezużytecznej, beznadziejnej dziewczyny przeobraziła się królowa smoków, która ocaliła wam dupy." Jakoś tak to szło, ale serio nie chciałem ich widzieć tylko dałem im towar i zniknął, by w spokoju to znosić.
Mijały minuty, a my powoli zaczynaliśmy zdawać swoje sprawę, że byliśmy w opowieści. Gwałtownie się odsunęłam od Błękitka, przypominając sobie jaką napiętą relacje mamy.
- Mówiłeś, że jesteś zajęty i nie chcesz wejść zaraz ze mną! - Zaczęłam, gdy w zupełności odzyskałam świadomość. To było strasznie dziwne, nawet nie mogłam zrozumiem czemu w zupełności zapomniałam kim jestem.
- Bo weszłaś do książki o powstaniu nowego życia. Czego się niby spodziewałaś! Poza tym... - Nagle złagodniał. - Byłem królem i byłem w tym szalenie dobry! Gdyby nie moja zjebana rodzina, to pewnie bym poprowadził nasz ród do sukcesu! Ta durna książka tyle mi dała... Plus mogłem gadać z Parsem. - Oczy mu się zeszkliły. - Oraz poznać Noe. Trochę się o nim dowiedziałem.
- Pamiętasz ten ognisty krąg? - Mruknąłem przypominając sobie sytuacje z testem na wierność.
- Ej właśnie, tam był biały i czarny, ale o czarnym nic nie wiem.
- I spotkałam demona z jeziora. - Dodałam przypominając sobie szczegóły. - Był uwięziony podobnie jak nasz dziad i Noe.
- Tak? Pamiętasz, gdzie jest to jezioro? - Dopytał zaciekawiony.
- Ponoć jest w każdym, ale tym za lasem najczęściej... Jin mi wskazał te drogę. - Zmarszczyłam brwi. - Ten demon mówił, że kłamcy nie mogą się powtarzać i mam to zapamiętać.
- Chodź ze mną. - Wstał z materaca, a ja pognałam za nim. Obok książki, w której byliśmy była nowa z dopiskiem „...i wszystko co zostało zmienione pod wpływem wolnej woli Karoliny Snake i Zakarego Nikodema Williamsa". - To może nam się przydać.
- Ciekawe, ile przekleństw dodałam. - Skomentowałam, na co on krótko się zaśmiał.
- Wersja zmieniona jest czerwonym drukiem. - Otworzył na pierwszych stronach książki. - Shild była bardziej melancholijna, a Draco dawaj jej ukojenie i miłości, której jej brakowało. Słodkie, ale ty mi biegłaś po całej górze, jakbym miała mrówki w dupie. - Dalej kartkował strony. - I podobnie jak ty, umarła w bardzo krótkim czasie, ale dożyła roku córki.
- Co!? Co takiego zrobiłam źle!? - Warknęłam wyrywając mu książkę z rąk, a ja widok zapisanych słów zamarłam. „Przeżyłaby rok, gdyby nie postanowiła „ulepszyć" maszyny, która tak bardzo jej przeszkadzał swoimi buczeniem.
- I co? - Dopytywał, ale nie mogłam tego powiedzieć. Po chwili on wziął ode mnie książkę, by sam to przeczytać. - Widać Shild te dźwięki tak bardzo nie przeszkadzały, jak tobie. - Odrzekł spokojnie, bez ani grama złości, co mnie ciut uspokoiła. Nie jest na mnie zły. - Shild też uciekła przed Vivian, gdy ta próbowała ją zaciągnąć na ruchanie z tym gościem.
- Serio? - Zapytałam prawdziwe zdziwiona. - Czyli on jej nigdy nie pokazał tych ogni?
- Gdybyś nie była tak posrana, to bym o tym nie wiedział. - Odrzekł będąc pod wrażeniem. - A to ciekawe, dwa razy w tej książce pojawił się błąd, akurat przy tym dziwnym fioletowym lesie. No cóż...Zabieram to, a w najbliższym czasie musimy się wybrać na te smoczą górę. Nadal czuję wieź w tym miejscem... - Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi ciężko, gdy mnie opuściłaś i nie mogłem z tego więzienia wyjść. Dopiero czując koniec swojego życia, zabrałem twoje ciało i zamieniłem się w smoka, by razem z tobą spocząć u stóp góry.
~~*~~
(Fun fact, Shild-Karol miała ciarki na brzmienie niektórych słów i nazywała je „słowami zakazanymi". Well, ja tak mam xD)
~A teraz zmiany w historii Candy'ego i jego siostry ~
Zacznijmy od początku, Blanka była siostrą Candy'ego, była także moją pierwszą/jedyną OC. Kiedyś było to mega popularne, by dawać swoje oc do opowieści i to mi się podobało, ale tylko przez chwile. Próbowałam to ratować dodając jej funkcje, relacje, ale czym głębiej tym gorzej. Dlatego Blance już podziękujemy, a przedstawiam wam:
Klarę Cannot
Kuzynka Zakarego, córka siostry jego matki. Kiedy jechali do domku w lesie, to Candy najbardziej lubił właśnie jej towarzystwo. Nazywali swój duet Candy Pop i Candy Cane i właśnie stąd jest jego pseudonim artystyczny.
Candy nie cierpi swojej starszej siostry, która obwiniała go za wygnanie z rodu. Ona wyglądała idealnie tak, jak ród robię tego życzył. Nazywała się Berenika. Jednak mimo stracenie swojego tytułu wyszła w wieku 17 lat za swojego kuzyna (na prośbę Belli by ratować swoją córkę) i opuściła swoją rodzinę. Jej los nie jest dla nas znany. Jest starsza od Zakarego o siedem lat.
Jednym z jego życzeń było przewrócenie kuzynki do życia, która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie zdążył się z nią pożegnać, a zawsze była dla niego wsparciem.
Klara nie pamięta, jak zginęła. Została jednym z zabójców ludzi dzięki swojej umiejętności wyczarowywania broni (głownie nabojów do pistoletów.)
Jej wyglądał został przeze mnie zmieniony, bo omówmy się, to byłoby ciut creepy, gdyby oni wyglądali jak bliźniaki.
Później to właśnie ona mu zaproponowała prace w cyrku, bo ona lubiła podróżować pociągami po świecie, by ukrywać się jako cyrkowiec, by zabijać na zlecenie od rządu.
I nadal jest w związku z Jackiem, ale ich losy zostaną opowiedziane w zremakowanych rozdziałach.
Czyli po prostu Klara to Candy Cane, ale w roli kuzynki. Gdy żyła była blond, a teraz farbuje na różne kolory, ale ma bana na niebieski i różowy, by nie wyglądać za bardzo jak Candy i April
Plus dam tu koncept arta Draco i Shild, jakby ktoś chciał zobaczyć:
(Na początku miał być to Lord, a został król)
A to się pojawiło na moim instagramie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top