76. |Pudełkowa Przygoda - Rozwinięcie Część 1/3

Narysowałam Candy'ego krzyczącego z żalu..

Ilość słów - 11 tysięcy.

~ Per Lily ~

Pod wieczór byliśmy już w okolicach cyrku. Byłam delikatnie przygnębiona faktem, że zmarnowaliśmy cały dzień, ale czas i tak się cofnie. Także w zasadzie nie robi mi to różnicy, ale chciałabym dowiedzieć się więcej o naszych gościach, bo to mi się przyda, gdy wrócimy do swojej rzeczywistości.

Candy trzymał mnie czule za rękę, gadając o czymś z Karoliną oraz Cane. Zack szedł przodem, mając ręce w kieszeniach. Można było wręcz poczuć od niego nieskończoną złość. Westchnęłam, ale wtedy zauważyłam w oddali nasz kolorowy cyrk, co mnie nawet cieszyło. Nie będę spać w namiocie, ale moje nikłe szczęście nie trwało długo, bo cyrk był otoczony przez żołnierzy.

Ukucnęliśmy wszyscy w jednym rzędzie w krzakach, aby nie mogli nas zauważyć.

- Stańmy się niewidzialni. – Szepnął Candy. Prawie natychmiast to się stało z wyjątkiem Zacka, który tylko rozglądał się, szukając nas wzrokiem.

- Ja nie mogę, tylko na trzydzieści sekund. – Warknął. Coraz to bardziej poirytowana, a ja w pełni to rozumiałam. – Kim oni są?

- Żołnierze Juana, naszego wroga. – Zaczął Candy. – Jedyne co wiemy, to to, że pragnął nas złapać, uwięzić do końca naszych dni, albo jakimś cudem zabić.

- Jak sobie z nimi radzicie? – Tym razem zapytała Karolina. Na jej słowa spuściłam wzrok, bo nie lubiłam, gdy to się dzieje.

- Zabijając ich. – Szepnęłam cicho. Byłam zła, bo znowu muszą to zrobić, aby nas nie skrzywdzili. Oni jedynie czego pragnął to naszej śmierci, a ja tak bardzo tego nie chce. Jednak żyjemy w jeden wielkiej wojnie, także trzeba zamknąć oczy i chronić swoim bliskich.

- Zajmę się tym. Sam. – Mruknął Zack wychodząc z krzaków, chciałam go zatrzymać, aby nie walczył w pojedynkę z oddziałem, ale było za późno. Miałam już wstać, aby nie wiem... Pomóc, czy zrobić coś, cokolwiek, ale Candy mocno chwycił mnie za rękę, tak, że nie zmieniłam swojego położenia. Zaczęłam się szarpać.

- Jak chce się bawić to proszę, poczekamy, aż będzie nas błagać o pomoc. – Rzekł dość wrednym tonem, nie spuszczając z jego wzroku. Byłam jednocześnie przerażona, smutna, jak i zła z jego słów. Odpuściłam. To naprawdę niewiarygodne, jak on szczerze nienawidzisz swojej ludzkiej wersji. Jednak nie mogłam w tej chwili myśleć o tej nienawidzi, spojrzałam na Zacka. Mając nadzieję, że nie stanie mu się żadna krzywda.

Stanął na przeciwko żołnierzy, a w chwili, gdy oni zaczęli wyjmować broń, aby wbić w niego tysiące pocisków z trucizną. On stał, tylko na nich patrząc, jakby tylko czekał. To tak jakby w rękach trzymał czerwoną płachtę na byka. Schowałam twarz w dłoniach.
Nie chciałam na to patrzeć, ale ciekawość wygrała, obserwowałam to zza moich palców. Oni go rozszarpią... Nie, nie. Spokojnie.

- To ten Genyr!

- Na niego! Szybko!

- Zanim zacznie walczyć!

- Mamy szansę!

Krzyczeli żołnierze między sobą. Biegli w jego stronę niczym rozłoszczone byki, to było straszne. Candy już miał zamiast zakryć mi twarz, aby tego nie wiedzieć, ale nasze twarze okryły niebieski blask. Blask z ogromnych płomieni, które przykryły praktycznie cały oddział. A to wszystko wydobywało się z płuc Zacka. Otworzyłam szeroko oczy i usta.

- Ma kurwa rozmach, skurwysyn. – Skomentowała Karolina, wstając z ziemi i obserwując to co widzi. Cały pokaz trwał dość długo. Na oko jakieś pięć minut. Martwiłam się, czy chłopakowi starczy powietrza, ponieważ widziałam jak z czasem jego skóra zaczyna przybierać sinego odcienia. Po tym wszystkim upadł na kolana, biorąc łapczywie powietrze, ale po tym prawie natychmiast zemdlał.

Żołnierze leżeli na ziemi, nie miałam pojęcia czy ogień ich zabił czy nie.
Byłam w każdym razie tak skołowana, że nie miałam pojęcia na czym się skupić. Na nieprzytomnych żołnierzach czy pierwotnej wersji Candy'ego.

- Oni.. – Zaczęłam.

- Nie, nie sądzę. – Rzekła od razu Karolina, wychodząc z ukrycia. Dziewczyna podeszła bliżej nich, a wtedy oni zaczęli odzyskiwać przytomność.

- To się wkopała... – Mruknęła Cane, przygotowując swój młot, gotowa do ataku. Candy zrobił to samo.

- Wstawać kurwa, co to ma być na wylegiwanie?! – Rzekła ostrym tonem dziewczyna, a ja czułam, że muszę wsiąść jakieś tabletki z melisą.

- Co się stało...?

- Kim ty... – Zaczęły się szepty między żołnierzami. Oni powoli wstali z ziemi, przyglądać się tym samym Karolinie.

- Ty masz czelność pytać?! Żołnierze, te Genyry nas ogłuszyły! Zabrały mi ubranie dowódcy, aby dostać się do królestwa nie zauważeni! – Krzyczała do tłumu.

- O kurwa. – Mruknął Candy, a ja wyjątkowo podzielałam jego zdanie.

- Za nimi! Zanim dotrą! – Krzyknęła wskazujący kierunek, a żołnierze zaczęli biec w tą stronę. Dokładnie w tą stronę, z której wracaliśmy. Dobrze, że ona pokazała im ten zły kierunek. Może się zgubią, ale za to przeżyją, a ziemia nie będzie musiała przesiąkać krwią.

Wyszliśmy z ukrycia, a ja pobiegłam w stronę Zacka, by sprawdzić czy wszystko z nim w porządku.

- Ludzie serio są głupi, uwierzą w każdą bajeczkę. – Mruknął do Karoliny. Dziewczyna przewróciła oczami.

- Ona jest człowiekiem, obrażasz ją! – Warknęła Cane w jej obronę. Walnęła brata w głowę z otwartej dłoni.

- Au?

- Jestem przecież demonem!

- Nie wyglądasz jak demon!

- Cane, skąd możesz wiedzieć? Widziałaś kiedyś jakiegoś?

Gdy oni się kłócili, ja obserwowałam Zacka, który ciężko oddychał leżąc na trawie. Przewróciłem go na plecy, aby trawa nie przeszkadzała mu w oddychaniu. Był rozpalony, blady. Wygląda tak, jakby był chory i miał gorączkę. Chciałam go uleczyć swoją mocą, ale nagle stanął obok mnie Candy.

- Lily, chodź. Zaraz zrobi się zupełnie ciemno. – Rzekł Candy chwytając mnie za rękę. Pokiwałam głową.

- Musimy mu pomóc! – Usiłowałam mu się postawić, aby pozwolił mi zrobić cokolwiek, dla jego dobra. Jednak on podniósł mnie, jakby moje zdanie i życie jego samego mu nie przeszkadzało.

- Luz, ja się nim zajme. – Mruknęła Karolina, a ja się niepewnie zgodziłam, mimo tego, że ja również chciałam mu pomóc. Jednak niech będzie, ona zna go dużej, więc pewnie da radę coś zrobić. Jeśli oczywiście jej słowa były szczere.

Usiedliśmy przy stole, a bliźniaki po kolei zaczęły czarować różne rzeczy, ale tym razem nie tylko te słodkie.

- Wiedziałaś, że Karol nie może jeść tylko i wyłącznie słodyczy? – Zaczął chłopak.

- Bycie demonem, który nie może jeść tego co chce musi być do kitu. Ja sobie nie wyobrażam odmawiać sobie babeczki, ze względu na figurę, czy też bóle brzuchu.

- Masz rację, jej moce też nie są jakieś potężne, jak na demona. Może mniej od nas...

- Ale mi obrabiacie dupe... – Mruknęła Karolina, która nagle pojawiła się na przeciwko mnie przy stole. Co mnie delikatnie przestraszyło, ale starałam ukryć moje emocje. Nadal nic nie mówiłam, tylko przysłuchiwałam się ich rozmowie.

- Dziwisz nam się? Jesteś pocudaczona. – Rzekła Cane z wrednym uśmieszkiem. Karolina odwzajemniła to, ale bardziej złośliwym.

- Powiedziała kobieta z kwiatkiem zamiast włosów. – Na te słowa chłopaka zaczął rechotać, dotykającym tym samym włosów siostry. Po dłuższym zastanowieniu, faktycznie kształtem przypominał kwiatka.
Rodzeństwo koniec końców zaczęło się szarpać za włosy, turlając się po podłogę, ale ja skupiłam się demonicy.

- Co z nim? – Zapytałam, starając się przekrzyczeć rodzeństwo.

- No leży.

- Gdzie?

- Na trawie.

- Nic nie zrobiłaś?!

- Oddycha, więc przeżyje. – Skrzyżowała ręce, a ja miałam wrażenie, że naśladuje czyjąś tonacje głosy.

- Nie martwisz się, że będzie mu zimno w nocy? – Obserwowałam jej gesty, jak zręcznym ruchem porywa talerz z tortem, sokiem, pączkami oraz wafelkami.

- Stara, on ma w sobie żywy ogień. – Tylko tyle odpowiedziała zanim zniknęła w korytarzu. Miałam tyle pytań co do niej. Kim jest? Czym jest? Jaka jest jej relacja z Zackiem? I jakim cudem chce zjeść cały tort? Westchnęłam przeciągle, obserwując jak Candy próbuje konewką podlać kwiatka Cane.
- To siedzenie nie ma sensu – stwierdziłam odchodząc od stołu. Wyszłam z cyrku, aby zając się chorym, ale jego ciała nie było tam, gdzie je zostawiłam.
Rozejrzałam się dookoła, próbując dotrzeć gdzie zniknął.

Było ciemno, dość zimno, ale do wytrzymania. Na niebie było pewno gwiazd, o których kiedyś opowiadałam Candy'emu, gdy razem leżeliśmy w nocy na trawie.
Delikatnie uśmiechnęłam się na to słodko-gorzkie wspomnienia. Miałam dylemat, zacząć go szukać sama czy w pojedynkę. Byłam pewna, że jeśli poinformuję o tym resztę, to zniechęcą mnie do tego, a ja będę skazana na martwienie się o niego. Może to obcy, ale tak naprawdę jest Candym, tylko z nie tego świata. A czymkolwiek by on nie był, to ja i tak będę go kochać, a tym samym się martwic. To chyba naturalne, a przynajmniej takie mam wrażenie.

Dla bezpieczeństwa stałam się niewidzialna, aby przypadkiem nie natknąć się na żołnierzy Juana. Patrzyłam w gwiazdy po cichu mając nadzieję, że wskażą mi jakkolwiek drogę.
Wyszłam z polany, kierując się w stronę lasu. Podążałam ścieżką, delikatniej gryząc wargi ze zdenerwowania, ale odważnie stąpałam do przodu. Krok po kroku. Rozglądałam się dookoła, mając nadzieję, że znajdę jakiś trop, ale moją obserwacje przerwało dziwne coś, na co wdepnęłam. Było to klejące, dlatego w pierwszej kolejności pomyślałam o ślimaku. Podniosłam nogę, a moim oczom ukazała się świecą, błękitna substancja, która wyglądała niczym gwiazdozbiór zamknięty w dziwnej powłoce. Ukucnęłam, aby przejrzeć się tego z bliska, to było coś magicznego. Dlatego dotknęłam to opuszkiem palca. Było to ciepłe, o dziwnej konsystencji, dokładnie tak, jakbym dotykała wodę. Gdy zabrałam z tego rękę, to moja dłoń wyglądała tak, jakbym zamoczyła ją w ciepłym brokacie. Obserwowałam to zjawisko, aż w pewnym momencie te małe drobinki samoistnie zaczęły odpadać, tworząc tym samym kilka większych kamyczków. Wzięłam w dwa palce jedno z nich, wyglądało to dokładnie jak diament, albo nawet sama gwiazda.
Byłam zauroczona tym widokiem, ponieważ jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Spojrzałam do przodu, cała ścieżka była pokryta pojedynczymi kropelkami, świecącej sytuacji. Wstałam z ziemi, podążając za nimi. Niczym Małgosia za okruszkami.
Zaczęłam marzyć, że spotkam wróżkę, albo postać z gwiazd, która pomoże mi z walce, sprowadzającym pokój na oba królestwa, abym mogła żyć w spokoju tudzież szczęściu. Coraz bardziej przyspieszałam kroku, gdy wtedy trafiłam na istotę siedzącą nad brzegiem jeziora, od którego odbijał się wizerunek księżyca oraz innych gwiazd.

- Zack? – Mruknęłam do siebie. Stałam się dla niego widzialna, aby go przypadkiem nie wystraszyć swoim nagłym przybiciem. Gdy byłam już dość blisko, to wtedy właśnie zauważyłam, że płynny gwiazdozbiór wypływa, jego oczy. To mnie zdziwiło, ale odważnie nie szłam w jego stronę. Ukucnęłam obok niego, a on spojrzał na mnie beznamiętnie, nic nawet nie mówiąc.

- Co się stało? – Zapytałam. Podniosłam dłoń, aby zabrać te łzy z tego twarzy, lecz on gwałtowanie się ode mnie odsunął.

- Oparzysz się głupia. To płynna magma! – Warknął, przyjmując pozycje bojową. Przez chwilę zastanawiałam się nad jego słowami, ale nic nie odpowiedziałam, tylko kontynuowałam to, co zaczęłam. Starłam jego łzy, a on patrzył na mnie, nie pojmując tego co się wydarzyło. – Nie parzy Cię?

- Nie, jest ciepłe, ale nie aż tak. – Odpowiedziałam spokojnym tonem, aby ton mojego głosu do ukoił, by również rozmawiał ze mną spokojnie, bez negatywny emocji, co nam nie są na tą chwilę potrzebne.
On zabrał do rąk jedną z łez, wkładając ją do wody. Wtedy usłyszeliśmy syk, natychmiast zaczęła ona parować. Wyglądało to tak, jakby ktoś wrzucił mocno rozgrzany pręt do zimnej cieczy. Ale to nie był koniec. Gdy jezioro się uspokoiło, on zabrał kolejną łzę, jednak tym razem przełożył ją do roślinki, ta natychmiast zaczęła płonąć, zostawiać za tobą tylko popiół oraz spalony krąg.

- Byłem pewny, że lawa. Dlatego, czemu ona Cię nie parzy? – Zapytał dosyć zmieszany. Grunt, że się uspokoił, bo pomimo, że jego łzy są piękne, to nie chce patrzeć jak płaczę. W jego odpowiedzi pokazałam mu kryształki, które pojawiły się po tym, jak ja dotykałam tej substancji. On zabrał jedną, przyglądając się uważne. Opowiedziałam mu krótko o tym, jak go znalazłam oraz jak to powstało. On słuchał mnie uważnie, nadal będąc wlepiony w ten kryształek.

- Ale powiedz mi, czemu jesteś tu sam? Nie powinieneś oddała się do grupy. – Mówiłam jak małemu dziecku. – Mogło się coś stać.

- Wiesz Lily... Kiedy osoba obserwuje, jak ktoś upada na ziemię bez sił i go tak zostawia na pastwę losu oraz łaskę nocy, to wtedy wiadomo, że wszędzie jest tak samo niebezpiecznie. – Odrzekł lodowato, wpatrując się w jezioro. Przejechał po tafli palcami, wyrzucając tym samym gwiazdy, które praktycznie od razu dotknęły dna. Między nami zapadła cisza, ponieważ zastanawiałam się jak mogłabym mu pomóc.

- Wiesz, tak nie tak. My chcieliśmy Cię zabrać, ale Candy odmówił. A żadna z nas by ciebie nie uniosła...

- Czuję, że kłamiesz Lily. Nie musisz mnie w jakkolwiek sposób pocieszać. Może ty chciałaś, ale reszta nie. A w szczególności ona. Karolina tego nie chciała. Poklepała mnie po ramieniu i od razu pognała do was. – Zacisnął pięść, aby po chwili uderzyć w tafle, rozpryskując wodę wokół siebie.

- Łączy Cię z nią coś? – Zapytałam po chwili ciszy, bo po jego wypowiedzieć wywnioskowałam, że głównie o nią chodzi. Byłam delikatnie zawiedzona postawą dziewczyny, ponieważ okłamała mnie oraz kompletnie się nim nie przejęła.

- Łączy to mało powiedziane. – Wysyczał. – Byliśmy razem, ale ona to zepsuła. – Pokiwałam głową. Oboje byli wybitnie dziwni, a jak pomyślę, że oni mogli być razem, to od razu wyobrażam sobie dom kłótni. Jednak tego postanowiłam nie komentować, bo to nie grzeczne oraz tego nie powinno się oceniać. – Ona wyzywała mnie od potworów, psychopatów... Musiałem użyć mojego ognia, aby przestała krzyczeć... – Kończył swoją wypowiedź, a ja prawie natychmiast połączyłam fakty. Wstrzymałam powietrze, na tego ostatnie zdanie. -...bo dowiedziała się, że jestem mordercą. Twój pewnie też jest. – Prychnął. Patrzył gdzieś w bok, na drugim końcu rzeki.

- Wiem, że jest. Cane tak samo...

- O, czyli tylko Karolina jest na tyle bezduszna, aby mnie zostawiać z tego tytułu?

- Nie, nie... – Wzięłam głęboki oddech, aby zacząć tłumaczyć.

- Tak, a jak?! – Naciskał. – Co zrobił moja „lepsza" wersja, że go tolerujesz?!

- Obiecał mi, że z tym skończy... – Powiedziała powoli, obserwując jego reakcje. – On mnie kocha, a jeśli mnie kocha, to nie może krzywdzić innych. A jeśli Ty...

- Naprawdę uważasz, że on nie łamie twojej obietnicy?

- Tak...

- Oh proszę, jesteś wyjątkowo naiwna. Ty jesteś zbyt miła, aby zacząć mnie obrażasz, ale Karolina ma chujowy charakter. Nawet nie dała sobie wytłumaczyć! Nie zabijam dla rozrywki! Tak jak najprawdopodobniej robi Twój gamoń! Ja zabijam, aby się upoić, odstresować. Jedynie ostatni oddech niewinne duszy, może ukoić mój gniew! Nawet rzuciłem dla niej burdel, bo tak mi zależy! Ale nie, to za mało! Biedne kurwa duszyczki, które po śmierci trafią, do tego średniowiecza. Matko jak mi przykro! A to, że mam stresującą pracę, życie i przeszłość nikogo nie obchodzi! Najlepiej wydrzeć się nad mnie i zostawić! – Krzyczał, co chwila uderzając dłońmi o tafla. Ponownie wzięłam głęboki oddech, aby zebrać w sobie siłę do mówienia. Wstałam.

- Odbierania komuś życia, nigdy nie uspokoi twoich emocji! A jeśli naprawdę kochasz Karolina i ci zależy, to nie powinieneś robić rzeczy, które ją przerażają! Miłość może ukoić swoje zranione serce, a nie więcej bólu innych. Powinieneś jej o tym powiedzieć i obiecać, że tak już nie zrobisz. – Skrzyżowałam ręce, aby postawa podkreślić swoje stanowisko, lecz on tylko patrzył na mnie bez przekonania. Również wstał.

- Nie rozumiesz. Chcę, aby wiedziała, oraz aby to zaakceptowała. Nie chcę się zmieniać, ponieważ jej to nie pasuje. Już i tak postanowiłem być czysty dla niej. To dla mnie dużo...

- Ale nie wystarczająco!

- Lily, a ty wiesz co ona zrobiła dla mnie?! Nic. Nic. Nic. Kompletnie nic! I to ja mam się zmieniać? Ona nie ma takiego skomplikowanego życia, jak ja!

- To dlaczego ją kochasz? – Zapytałam całkowicie poważnie, a on zastygł. Byłam zła z powodu jego zachowania. Jest bezkrytyczne wobec samego siebie, ale co dla reszty, to nie umiem powiedzieć.

- Czuje się przy niej dobrze, sprawia, że chce mi się wstać rano. Nic od niej nie oczekuje specjalnego, tylko tyle, aby mnie tolerowała. Nie zmieniła. Ja się nie zmienie.

- Ale to znaczy, że masz zamiar tkwić w złu?

- Lily, czy chciałabyś się jakkolwiek zmienić dla tego śmiecia? Na coś co jest w jego oczach dobre, a twoich nie? – Nic nie odpowiedziałam. Rozmowa z nim była trudna, oraz w pewnym sensie bezsensowna.

- Takim nastawieniem tylko wszystko stracisz.

- Ja...

- Nie. Już wystarczy. – Wzięłam go za ręce, jak małe dziecko, a on nawet nie próbował protestować. Oboje byliśmy zmęczeni i potrzebowaliśmy snu na jutro. – Zastanów się nad swoim zachowaniem. Idziemy do domu.

~ Per Candy'ego ~

- LILY! GDZIE JESTEŚ?! – Krzyczałem szukając jej po całym cyrku. Nawet na chwilę nie mogłem jej spuści z oczu. Miałem w głowie tysiące myśli. On jej wszystko powiedział albo przewrócił jej pamięć. Teraz są pewne na drugim końcu królestwa! Ona pokocha tą ponurą wersję mnie i będą mieć razem stado dzieci, które nazwą Loli, Sroli, Moli oraz Capriciosa. Przecież ja tego nie wytrzymam! Powieszę się! Będę oczywiście tak wisieć, aż ktoś mnie nie zdejmie, bo nie mogę w taki sposób umrzeć! Oczami wyobraźni już widzę Lily, która na ślubnym kobiercu mówi: „Kochałam Candy'ego, ale Candy... Miał coś w sobie... Umie kurwa podpalić wioskę swoim fiutem. Na stówę sika benzyną, a jego sperma to odświeżacz powietrza! Prawie każdy, ma w swoim domu odświeżacz, ale tak mało ludzi zna jej pirotechniczne właściwości! Lily wie, a nie powinna!

- Candy. – Zawołała Cane.

- Czego?! – Krzyknąłem zły, bo przerywa mi w moich intensywnym myśleniu. Właśnie miałem zacząć myśleć, o przeszłych wnukach Lily i tej zjebanej wycieraczki, której brzydziłbym się wytrzeć nóg.

- Lily idzie. – Na te słowa wybiegłem z cyrku. Od razu ją zobaczyłem, jak trzyma go za ręke. Zmieniłem się z dym, aby natychmiast pojawić się obok, by wyrwać moją dziewczynę z rąk tego obgarciucha.

- Candy, co ty robi...

- Cii kochana. Ale ty! – Wskazałem palcem na niego, a on spojrzał na mnie mój palec swoim smutnym wzrokiem. Wyglądał, jak zbity szczeniak. – Co ty kurwa zrobiłeś z Lily?!

- Nic. Byłem na spacerze, a ona mnie znalazła.

- To się zgadza. – Kiwnęła dziewczyna.

- Zamknij się! Ty na pewno coś jej zrobiłeś! W ogóle dlaczego odłączasz się od grupy!? Martwiliśmy się!

- O mnie?

- Nie! O Lily, głuptasku! – Zacząłem oglądać dziewczynę z każdej strony, ale niczego nie dostrzegłem, oprócz takich świecących kamyczków w jej kieszeni. – Co to? – Chciałem dotknąć ich, ale gdy moja skóra dotknęła kamieni, to prawie natychmiast odrzuciła mnie ich temperatura. – Au!! – Krzyczałem, natychmiast wyczarowałem lód, od razu przekładając go do palców. Dziewczyna ze zdziwieniem wyjęła je z kieszeni.

- Wcale nie są gorące... – Mruknęła bliżej się im przeglądając, a ja nie mogłem uwierzyć. Czy właśnie ujawniła się z niej kolejna moc...

- Pokaż. – Rzekła zdecydowanie Cane dotykając kamyczków, ale efekt był niemałe identyczny. – Tsss...! – Syknęła odzywając się. Teraz staliśmy oboje, z lodem w rękach.

- Co to w ogóle jest? – Zapytałem zdecydowanym tonem, a wtedy Zack oraz Lily spojrzeli na siebie, potem na kamienie, a następnie z powrotem na siebie.

- Gwiazdy. – Odrzekła w końcu Lily delikatne się uśmiechając, a ja tylko podniosłem na jej słowa brew do góry, by ukazać swoje niezadowolenie z tej odpowiedzi. Była za to urocza, dlatego po chwili złagodniałem.

- Mniejsza. – Przytuliłem się do dziewczyny, aby po tym zaprowadzić ją do swojego pokoju. Musiała przecież się wyspać przed jutrzejszym dniem pełnym niespodzianek, które przegotowałem razem z siostrzyczkom.

~ Per Zacka ~

- Umiesz coś jeszcze? – Zapytała mnie Cane z szerokim uśmiechem. Westchnąłem ciężko. Zerwałam jeden głos z włosy.

- Podpal to. – Odrzekłem, wpychając jej to do rąk.

- Co się stanie? – Miała gwiazdy w oczach, a ja mlasnąłem, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Będą fajerwerki. Zaufaj mi, dlatego zrób to na zewnątrz. Idę spać. Nara. – Nim się zorientowała, ja uciekłem do swojego pokoju, aby już nie musieć widzieć nikogo. Chcę spać i już się nigdy nie obudzić.
Gdy dotarłem, to moim oczom ukazała się Karolina śpiąca na podłodze. Miała usmarowaną twarz czekoladą, a w ręku miała niedojedzone ciasteczko. Przez chwilę tak na nią patrzyłem, dotykając rękami skroni w akompaniamencie jej chrapania oraz krzyków płonącej się Cane za oknem.
Prychnąłem zabierając jej ciastko z rąk. Zjadłem je po drodze do łóżka.

~*~

- Fajerwerki? – Warknęła Cane, gdy tylko udałem się do pokoju, gdzie zwykle oni jedli, czy dyskutowali. Wygląda normalnie, miała tylko lekko upalony nosek, przez co jeszcze bardziej przypominała klauna.

- Fajerwerki. – Zmarszczyła brwi, ukazując swoje wkurzenie.

- A nie mówiłeś, że palą się jak cholera!

- Nie pytałaś. Poza tym kurwa, czego się spodziewałaś po włosach z ognia?

- Fajerwerków!?

- To je dostałaś!

- Gówno prawda! Zjarałam sobie rękę!

- Czy jak odpalasz fajerwerki, to trzymasz je w ręku?! – Spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem. Już miała odpowiedzieć. Już wskazała na mnie swoim palcem sprawiedliwości. Jednak nic nie odpowiedziała. Jedynie co zrobiła, to zaczęła pić wodę, dając znak, abym poczekał na jej słowny cios ostateczny. Kiwnąłem głową na znak mojego oczekiwania.

- Cześć Cane. – Przyszedł Candy, który usiadła obok siostry. Skrzyżował ręce i spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. – Cześć, zardzewiały milimetrowi fiucie.

- Coraz kreatywniej siebie obrażasz. Też miło mi cie wiedzieć. – Burknąłem, opierając się na stole twarzą. – Idziemy? Gdzie dziewczyny?

- Lily śpi.

- To ją obudź.

- Aniołków się nie budzi.

- Kurwa, jak ja zaraz do niej pójdę, to kopnę ją tak, że zrobi sto pięćdziesiąt kaczek prosto to królestwa Adel!

- Jak śmiesz tak mówić! – Wstał, aby swoim wzrostem pokazać swoją wyższość, ale wtedy również i ja wstałem. Byliśmy tego samego wzrostu, dlatego w tej sytuacji mogliśmy jedynie na siebie powarczeć. On stanął jednak na stole. – Takie rzeczy, rób tylko swojej dziewczynie, czy Karol...

- Dobra! Karolina idę po twoje dupsko!

- Kurwa, nie dosłownie! – Już go nie słuchałem, ponieważ wyszedłem z tego pomieszczenia. Jednak wychodzenie wcześniej z pokoju jest błędem. Będę pamiętać. Czuję się jak na słabej wycieczce szkolnej, gdzie jestem tym nie lubianym dzieckiem. Warknąłem wchodząc do pokoju Lily. Pociągnąłem prześcieradłem tak, że spadła na podłogę. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, to uciekłem, aby nie dopadł mnie Candy, a raczej jego złość. Chodź to i tak nieuniknione.
Udałem się do naszego pokoju, lecz gdy byłem już w środku, to Karolina już nie spała. Siedziała na łóżku, była cała zielona oraz blada. Wygląda dokładnie tak, jakby za chwilę miała się pohaftować. Kurczowo trzymała się za brzuch, a ja w jednej chwili połączyłem fakty.

- Zjadłaś za dużo słodyczy. – Wysyczałem, opierając się o framugę. Ona tylko powoli się kiwała, jakby zaraz miała stracić przytomność. Jednak po chwili szybko wstała, biegnąc do okna, aby wydalić wszystkie te wyczarowane świństwa. – Cholera! – Zatrzasnąłem drzwiami, abyśmy byli sami i żaden z tych idiotów nie przeszkadzał. Zastanawiałam się co powinienem zrobić, a byłem taki blisko podjęcia decyzji o sprincie do Adel.
Warczałam pod nosem, chodząc w kółko.

Jednak po chwili ktoś wszedł do środka i oczywiście musiał to być mój głupi odpowiednik.

- Co tak długo? – Krzyczał. Hm, Lily nie jest konfidentem, a to ciekawe. Wtedy on spojrzał na dziewczynę, która wręcz umierała za oknem. – A jej co jest?

- Zjadła za dużo słodyczy.

- Aaa, no tak. Wczoraj sporo wzięła. – Podszedł do niej, wyczarowując chusteczkę, która wytarł jej usta. Podniósł ją, tylko po to, aby ona położyła się na łóżku. Przykrył. Wyczarował przy okazji wodę. – Musisz pić, bo się odwodnisz. – Mam nadzieję, że dodał do tej wody listek mięty, aby nie śmierdziało od niej sfermentowanymi ciastkami.

- Ona nie umrze, jest demonem. – Warknąłem zniecierpliwiony. – Możemy iść?

- Ale źle się czuję i cierpi. Będzie leżeć tu, aż jej nie minie. – Mówił wyjątkowo poważnie, a ja wręcz kipiałem ze złości. Nie wiem co on robi, że tak mnie irytuje swoją obecnością. Tak bardzo nie mam ochoty na niego patrzeć.

- Do jutra. – Wysyczałem wychodząc.

Dopiero po przekroczeniu progu zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam się gdzie podziać. Nie znam okolicy, nikogo. Jestem zupełnie sam. Przez chwile się wahałem, czy prościej będzie po prostu przytulić moją wersję, aby tam gdzieś czekać na powrót Karol. Jak w tym momencie moja siostra.

- Zack...! Nie uwierzysz! – Nagle obok mnie pojawiła się Lily.  Byłem cały zbolały emocjonalne, także tylko zatrzymałem się, by mogła powiedzieć czego chce. – Cane opowiedziała mi, że każdy Genyr męski przechodzi przez dwanaście zadań. Wtedy on zdobywa szacunek u reszty Genyrów. Może Cane i Candy za Tobą nie przepadają, ponieważ w ich oczach nie przeszedłeś testu? – Patrzyłem na nią jak wryty, nie mogąc uwierzyć w to co właściwie słyszę. Zmarszczyłem brwi.

- Tylko ja nie jestem Genyrem. Jestem widmem.

- Tak, ale wyglądasz dokładnie tak jak Candy. Dlatego oni nieświadomie mogą uważać ciebie za jednego z nich. Gdybyśmy mieli czas, to mógłbyś...

- Karolina jest chora, więc zostaniemy jeden dzień tutaj. – Powiedziałem to tylko dlatego, że byłem tym całym testem zainteresowany. Mogłem z łatwością to przejść, pokazać im swoją wyższość, a przy okazji nie nudzić się w tym cholernym cyrku. Brzmiało to, jak ciekawe spędzenie czasu.

- Co jej jest? – Zapytała zmartwiona, ale zignorowałem jej pytanie.

- Chce to zrobić.

- Ale tylko Candy i Cane wiedzą jak to wygląda.

- No ta... – Mruknąłem sam do siebie. Byłem ciekawy czy pozwolą mi to zrobić. Mają podstawy do odmowy, poza tym oni mnie wprost nie znoszą. – Myślisz, że będą chcieli powiedzieć?

- Myślę, że tak. Gdyby tak nie było, to nie mówiłaby mi o tym.

- Jasne... – Albo na odwrót, abym poprosił, a oni łaskawie mi pozwą lub mnie ośmieszą. Wbrew pozorom było to niezwykle ryzykowne. Jednak z dziewiątej strony, nie będą o mnie pamiętać po opuszczeniu pudełka. – Idziemy?

- Pójdę zobaczyć co z Karoliną. – Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, na co ja tylko prychnąłem. Dokładnie tak Lily, zostaw mnie na pastwę losu z tymi dzikusami.
Wróciłem do pokoju, z którego około dwadzieścia minut temu wybiegłem. Była tam jedynie Cane, wpatrywała się we mnie swoimi intensywnie różowymi oczami. Czułem w kościach, że to najprawdopodobniej najgorsza decyzja, jaką mogłem podjąć. Mimo to usiadłem obok dziewczyny.

- Zgaduje, że wiesz czemu wróciłem.

- Ależ oczywiście, wiesz Karolina jednocześnie zepsuła i załatwiła sprawę. Miała ci powiedzieć rano, ale skoro się rozchorowała... To powiedziała Ci Lily. – Szeroko się uśmiechnęła, wywołując u mnie delikatne dreszcze. Analizowałem jej odpowiedź. Zmrużyłem oczy. Już zaczynało mi coś nie grać. Nie mam pojęcia, czy ona jest taka pewna siebie, czy głupia.

- Czemu chcieliście, aby to właśnie Karolina albo Lily mi o tym powiedziały? – Syknąłem na dziewczynę, ale jej wyraz twarzy się nie zmienił. Ten uśmiech miała wręcz przyklejony do twarzy. W średniowieczu mają kropelkę, fascynujące.

- Nie zadawaj pytań, bo nie pozwolimy Ci przejść. – Wyprostowałem się. Teraz to już byłem pewny, że to przekręt. Wahałem się, czy tego nie przerwać. Jednak haczyk polegał na tym, że Lily i Karolina o tym wiedzą, a w ich oczach wyjdę na tchórza. Siedziałem tak nerwowo tupiąc nogą.

- I jak? – Nagle z kłęba niebieskiego dymu wyłonił się ten przeklęty błazen. Zacząłem machać ręka jak wachlarzem, aby ten dym przegonić. Miałem wrażenie, jakbym włożył głowę do waty cukrowej, tak to coś pachniało. – Zdecydowałeś się?

- Karolina Ci podziękowała za twoją „opiekuńczość? – Zrobiłem cudzysłowu w powietrzu, ale on tylko uśmiechnął się podobnie jak swoja siostra. To było delikatnie przerażające. Jak oni tak patrzą na mnie z uśmiechem, a w oczach mają czystą nienawiści do wszystkiego co oddycha. Łącznie ze mną. Choć w zasadzie powietrza potrzebuję tylko po to, aby nie stracić przytomności, ale to szczegół.

- Tak. Nawet nazwała mnie „kochanym". – Odpowiedział śmiejąc mi się prosto w twarz. Podniosło mi się ciśnienie i miałem ochotę go w tym momencie zabić. Jednak skończyłoby się tylko na delikatnym pożarzeniu moich włosów. Nie chciałem mu pokazać, że mnie to w jakikolwiek sposób obchodzi. Dlatego mam nadzieję, że te uśmiechnięte pokraki tego nie zauważą.

- Mniejsza. Chcę zacząć test.

- Super! Będzie się składał z dwunastu zadań, które musisz przejść bez wyczarowanych przez ciebie przedmiotów, które mogą Ci pomóc! – Zaczęła Cane, wstając ze swojego miejsca. Przegryzłem wargę, ponieważ nie umiem niczego wyczarować, nawet jakbym się postarał. – Oczywiście my jesteśmy starszyzną w tym momencie, dlatego masz nam się nie sprzeciwiać. Inaczej Cię anulujemy!

- Ile macie niby lat?

- Osiemset dwadzieścia.

- Ou... – Zamilkłem. Serio nie mogę umrzeć, bo będę tym debilem na wieki.

- Jeśli masz jakieś przedmioty, jak Candy swój młot, to musisz go nam oddać! – Na te słowa mnie zmroziło, ponieważ nie są odpowiedzialni, aby mieć mój młot. Jestem nawet pewien, że go nie uniosą. Rodzeństwo patrzyło na mnie wyczekująco. Westchnąłem, to nie skończy się dobrze, ale cóż. Będzie zabawa. Przywołałem go. Spojrzałem na niego ze skupieniem, jakbym miał go już nigdy nie zobaczyć.

- Tylko to nie jest zabawka. – Chciałem im to wytłumaczyć, jednak nagle mój sobowtór mi go wyrwał. Ze zdziwieniem patrzyłem, jak on go unosi. W tym właśnie momencie poczułem coś dziwnego, jakbym nie był uwiązany. Wiedziałem, że w tym momencie przestałem być strażnikiem, a przy tym po prostu towarzysz mi spokój jakiego od dawna nie czułem, jednak zignorowałem to. – Posłuchaj mnie! Ten młot ma moc niszczenia dusz! Jest z tobą emocjonalnie związany! Dlatego błagam, nie baw się nim!

- Tak, tak. Nie bawić się Twoim młotkiem, rozumiem. – Po wypowiedzeniu tych słów, Candy jakby poszarzał. Przez chwilę się temu przyglądałem, ale wtedy Cane zabrała moją uwagę..

- Tylko jeszcze musisz wyglądać jak Genyr. Wyglądasz jak człowiek, dlaczego trzeba coś z tym zrobić...

Zabrali mnie do pokoju, gdzie wyczarowaliśmy strój dokładnie taki jaki nosi mój sobowtór. To z jednej strony nie było dla mnie dziwnie, ponieważ kiedyś chodziłem tylko w tym. Jednak myśl, że on też to ma na sobie wprawia mnie w dyskomfort. Jednak bez słowa to założyłem. Moim celem jest to wykonać, pokazać, że nic nie jest w stanie mnie złamać. Potem oboje zrobili mi makijaż, który też był podobny, ale ciemniejszy, bym wyglądał smutniej. A zamiast klasycznych kropek narysowali czarne łezki. Było mi niezwykle miło, ale nadal milczałem. Jeszcze tylko rzucili mi płaszcz, abym się zakrył przed ludźmi. Taki tryb incognito.

- Słuchaj mnie uważanie. Zadanie numer jeden! Kulinarne – Genyr musi wykarmić swoich bliskich.

- Słucham...?

- To co słyszysz. Masz dwie godziny, aby przygotować coś co nas zadowoli. – Po tych słowach zamienili się z różowy oraz niebieski dym, znikając mi całkowicie z oczu. What the fuck.

- Ale wy nie macie prądu! – Warknąłem do siebie, w pustym pomieszczeniu, od którego odbiło się echo. Dobra, nie ma co narzekać, muszę działać szybko. Użyje do tego najlepszej metody na świecie. A mianowicie zamówię jedzenie, ale w tym średniowiecznym stylu.
Wyszedłem z cyrku, zakładając na siebie płaszcz. Pamiętając mniej więcej, jak wygląda mapa, wiedziałem, że do najbliższego miasta jest około trzy – dwie godziny pieszo. Jednak, gdy pobiegnę, to zajmie mi to jakieś dwadzieścia minut maks.

~*~

Głęboko oddychałem, wręcz płuca wypluwałem, ale byłem na miejscu. Na dzień dobry powitał mnie mur z bramą. Chciałbym wykorzystać moc ducha na wyjście. Ale jak wejść... Mógłbyś to rozwalić, ale nie mogę, ponieważ ten cholerny młot ma on.
Dodatkowo wyglądam jak debil, także oni natychmiast wezwą straże. Usiadłem na trawie, myśląc co powinienem zrobić, ale bo dłuższej analizie wpadłem na głupi pomysł.

Używając mocy ducha wtargnąłem się do środka, zakrywając dokładnie twarz, aby nikt mnie nie zobaczył. Wbrew pozorom było to dość stresujące, ponieważ miałem świadomość tego, że absolutnie każdy nienawidzi tych istot.
Poniekąd się nie dziwiłem ludziom, ale i również rodzeństwu. Ja też zrobiłbym dokładnie tak samo, gdybym miał żyć jak oni. Jako sługa. Znaczy, w zasadzie to zrobiłem, ale nie ważne. Nie ja, tylko ja.

- Ej, a ty kim jesteś? – Złapał mnie za ramię jeden z żołnierzy, tego się właśnie obawiałem. Zrobiło mi się zimno.

To będzie boleć. Boleć ciebie, ale mnie najbardziej. Uwierz. Złapałem go za twarz, spojrzałem swoim oczami w jego, aby potem go otwartymi ustami pocałować. Tylko po to, aby niewidocznie dla innych, wtłoczyć mu ogień zapomnienia do płuc. Jest tu za dużo świadków, a ja muszę jeszcze zamówić żarcie. Oderwałem się od niego, a korzystając z jego zdezorientowania spieprzyłem w głąb miasta, z nadzieją, że nie będę do tego zmuszony po raz drugi.

Przetarłem usta, głupie, nieumyte, średniowieczne mordy!

~ Per Cane ~

- Myślisz, że przeniesie coś ambitnego? – Zapytałam brata, obserwując jego twarz. Był wpatrzony w młot Zakarego jak w obrazek. Obracał go w dłoni, dotykał trzonka, gładził najcięższą część. Przewróciłam oczami.

- Ta. W tym lesie? – Odłożył go, aby cała uwagę skupić na mnie. W końcu. – Nie sądzę, raczej jakieś jagody czy poziomki, a my łaskawie mu to uznamy. – Zaśmiałam się z tego co powiedział. Wyobraziłam sobie go z miną zbitego psa, mającego kilka owocków w ręku.

- Albo powiemy, aby spróbował jutro jeszcze raz, bo to co przyniósł jest żałosne.

- Myślisz, że będzie miał tak mało dumy? – Pokiwałam głową na „tak". Chcemy, aby te zawody trwały długi. Przynajmniej jeden dzień na zadanie. Mogliśmy dodać tych zadań więcej, niż dwanaście, ale brakowało nam pomysłów. Ledwo wymyliśmy jedenaście, a dwunasty jest nam nieznany. Jeszcze.

- A jakby test odwagi podzielić na dwa? – Zapytałam. – Że test zaufania, aby po prostu ujawnił lęki, a drugie będzie odwagi, by to pokonał? – Brat pokiwał głową.

- Nie, to nie ma sensu. Już i tak miał oddać swoje rzeczy nam, aby było trudno. Poza tym, musimy kupić czas. A jakie zadania zapisaliśmy? – Podałam mu kartkę z naszymi zapiskami, myśleliśmy nad nią, kiedy inni poszli spać.

1 – kulinarne – Genyr musi wykarmić swoich bliskich.
2 – Przygody – Genyr musi wyruszyć i przenieś dowód dowolnej wielkości.
3 – Sprytu – Genyr musi znaleźć zagubiony przedmiot.
4 – Bezpieczeństwa – musi pokonać potwora, aby obronić bliskich.
5 – siły – pokonać innego genyra
6 – zaufania – musi wyjawić sekret (czego się boi)
7 – odwagi – musi pokonać swój strach
8 – wytrzymałość – spędzić całą noc w basenie lodowatej wodzie.
9 – cierpliwość...? Trzeba coś wymyśleć. Po prostu go wkurwić.
10 – zabawy – zabawić nas. Nie wiem, zatańczyć czy coś.
11 – delikatności. – wykonać coś ręcznie
12 – wyczarować coś – (bo debil nie umie czarować xD)

- Ta, definitywnie trzeba wywalić szóste. – Stwierdziłam.

- Właśnie, dlatego wymyśl coś ambitnego, czego nie będzie mógł zrobić. – Warknął przyglądająca się kartce, a w ustach mając ołówek, którego zaczął delikatnie gryźć. Przewróciłam oczami, na jego zachowania. Całą noc nad tym myśleliśmy, a to nawet nie jest skończone.

- Jestem już. Karolina poszła spać. – Nagle zjawiła się Lily, która z uśmiechem usiadła obok Candy'ego. Spojrzała na kartki, ale mój brat je szybko schował, aby ona nie mogła tego zobaczyć. – Co robicie?

- Układamy zadania dla Zacka. – Mruknęłam wyczarowując filiżankę z sokiem.

- Dlaczego? Te zadania nie są z góry ustalone? – Zapytała przekrzywiając głową z bok. Przez chwilę zrobiło mi się gorąco, ponieważ nie przemyślam swoich słów. One wyszły tak po prostu. Brat zabijał mnie wzrokiem, ale po chwili westchnął.

- Widzisz. Każdy Genry jest inny. W zasadzie jak każdy. Niesprawiedliwie będzie, jeśli testem będzie na przykład dotknięcie pająka. Dla jednego będzie to proste, a dla Genyra z folią będzie to niewykonalne. – Wyjaśnił szybko, a ja byłam pod wrażeniem jego szybkości. Chodź podejrzewam, że myślał o tym wcześniej nie wiem. Nie mniej jednak Lily pokiwała głową, na swój znak zrozumienia. Spojrzałam na klepsydrę, a potem pokazałam ją palcem Fioletce.

- Nie dotykaj tego.

- Dlaczego?

- Ponieważ teraz Zack wykonuje pierwsze zadanie, ma na to dwie godziny. Czyli tyle ile czasu zajmie piaskowi przedostaniem się na dół. – Wyjaśniłam. Nie chciała, aby ona dodała mu czasu przypadkowo. Już i tak postawiliśmy ją około dziesięć minut wcześniej.

- A jakie ma pierwsze zadanie?

- Lily, chodź na spacer. Wyjaśnię Ci wszystko. A Cane popilnuje klepsydry. – Mówił z naciskiem na ostatnie słowa, a ja tylko warknęłam. Typowe, on zabiera swoją dziewczynę na miły spacerek, a ja mam siedzieć sama. Czysto teoretycznie mogłabym iść do Karol, ale śpi... Ale nic się nie stanie, gdy ją obudzę. Może ona pomoże w wymyślaniu zadań oraz powie, jak je utrudnić. Zależy jej na czasie, to niech do czego a się przyda.

~ Per Błękitka ~

Stanąłem przez najbogatszym z budynków w tym mieście. Nie będę się pierdolić z karczmą, chce czegoś eleganckiego. Pragnę ich przyćmić, udowodnić, że jestem lepszy. Aby tylko widziała, że oni nie mogą mnie zastąpić...

Podeszłem do strażnika, mając nadal zakrytą twarz. Był ubrany w jakieś fajne, ale ciężkie ciuchy. Miał w rękach coś w rodzaju miecza. Najchętniej to bym go w tym momencie zgniótł moim młotem, ale teraz należy do kogoś innego. Tej samej osoby z innego świata.

- Był Pan umówiony? – Zapytał ostrym niczym brzytwa głosem. Uwielbiam takich.

- Jasne... – Przybliżyłem się ile mogłem, aby potem szybko uderzyć strażnika w szyję otwartą dłonią, poziomo. Złapał się odruchowo za nią, a ja to wykorzystałem, aby zabrać mu broń. Wbiłem mu ją w głowę, ale nie wyciągając, by było jak najmniej krwi.
Rozejrzałem się dookoła, aby nie trafić na świadków, czy większej ilości strażników. Gdy było czysto, to pociągnąłem zwłoki w krzaki ozdobne obok drzwi, aby po prostu być pewniejszy, że nikt się nie zorientuje.

Wślizgnąłem się do środka, zamykając za sobą po cicho drzwi. Teraz pora znaleźć kuchnie, czy coś w tym stylu.
Rozglądałem się po pustych pomieszczeniach, lecz nagle trafiłem do holu, w którym sprzątaczka zmywała podłogę.

- Przepraszam, gdzie jest kuchnia? – Zapytałem spokojnie, a kobieta spojrzała na mnie z przerażeniem.

- Ge... Ge... N...

- Nie, nie. Jestem przynętą, aby zdobyć ich zaufanie, ale na razie jestem głodny. Kobieto wskaż kuchnie. – Ona spojrzała na mnie niepewnie, mocnej w rękach trzymała szczotkę, a ja zastanawiałem się, czy to pyknie, czy mi przywali szczotą, czy będzie musiała umrzeć.

- Był Pan tu umówiony? Ja...ja...

- Chcesz, zostać zwolniona? Marnujesz mój czas, oraz powodzenie misji schwytania tych potworów. – Naciskałem. Chciałem wywrzeć na nią presję, aby strach przejął nas nią kontrolę i po prostu wykonywałaś moje polecenia. Ona była cała blada, trzęsła się jak osika. – Zakariusz Williams, niech Pani wybaczy, po drodze mogę pokazać każdy element mojego przebrania. – Jako prezentacje wstępną przejechałem palcem po makijażu, który delikatnie się starł. To ją delikatnie uspokoiło, ale nadal była przerażona.

- P-proszę za-za mną. – Wydukała powoli wskazująca na drzwi. Nareszcie, ile to można się certolić. Dorównałem jej kroku, a ona dotknęła moich włosów. Byłem pod wrażeniem jej nagłej pewność siebie. Choć myślę, że była to prędzej ciekawość. W końcu nie pierwszy raz widzi się niebieskie włosy.

- To jedwabne nicie, możesz je dotykać tylko nie poplącz. – Dodałem łagodnie, aby już nie denerwować kobiety. Wykonuje swoje zadanie, więc mój udział jest zbędny. Wtedy ona już pewniej dotknęła ich, gładząc między palcami.

- Ch-chciałabym takie. – Posmutniała, a ja poczułem mniej więcej jej smutek. Mieszka w średniowieczu, to dostatecznie smutne. Pomysłem, że może być to moja szansa. Na informacje o tym świecie, o tych całych Genyrach.
Weszliśmy do kuchni, a kobieta zaczęła szperać po szafkach.

- Mam nadzieję, że te potwory nie spostrzegą, że to przebranie. – Zacząłem. Usiadłem przy stole, a wzrokiem śledziłem każdy jej ruch. Była taka zdenerwowana, a jej ruchu były, chaotyczne bez gracji. Spieszyła się, a jej zestresowana główka w niczym jej nie pomagała.

- J-ja też, naprawdę liczę się bę-będą dla Ciebie łaskawi, a królestwo będzie mo-mogło w końcu żyć bez strachu. – Mówiła, krzątając się tu i tam.

- Boisz się? Spotkałaś ich może? – Wtedy jakby zamarła, a jej dłonie trzęsły się jeszcze bardziej. Wręcz całe ciało dygotało, a jej skóra przybrała wyjątkowo jasną barwę. Widzę, że nic ciekawe się od niej nie dowiem. Trudno, z resztą i tak mam mało czasu.

- R-raz. W-w-widziałam g-go. – Teraz jąkała się jeszcze bardziej. Z trudem mogła oddychać, a ja to obserwowałem. Byłem ciekawy, co właściwie robił ja z tego wymiaru. Wiem, że był służącym, błaznem z królestwa Celestis przez kilka set lat. Okrutna natura ludzka sprawiła, że ich znienawidził. Zabił z Cane wszystko na swojej drodze. To tyle, bez żadnych szczegółów. – O-o-on, n-n-a... Moich... Moich... Oczach z-zabi-bił... – Wtedy do jej oczu naleciały łzy, a czerwień zagościła na jej nosku oraz oczach. – Mojego męża. – Bez słowa wróciła do czynności, przecierając łzy skrawkiem swojej sukienki. Wstałem, a swoją dłoń położyłem na jej ramieniu.

- Spokojnie. Pomścimy wszystkich, których skrzywdził. – Po tych słowach schowałem jej pasmo włosów zza ucho. – A jeśli chcesz mieć kolorowe włosy, to możesz je pofarbować sokiem z czarnego bzu. Pięknie byś w nim wyglądała. – Zabrałem z jej dłoni koszyk, w którym zapakowała mi jedzenie. Czułem się niczym czerwonymi kapturek, ale to nie była pora na baśniowe snucia. – Masz moje słowo. Jak ci na imię?

- Alex... – Jej policzki stały się czerwone. Uśmiechnąłem się szczerze. Pocałowałem kobietę w policzek i szybko się z tamtą ulotniłem.

Przyszedł czas, na mój zabójczy plan.
Wziąłem rozpęd, aby później gnać przez siebie z zawrotną szybkością. Ludzie, w którymi miałem okazję się zderzyć zostali odrzucani na kilka metrów. Mega mnie to śmieszyło. Jak lecieli. W końcu to... Drewniana brama miasta. Schowałem twarz swoimi ramieniem, przyspieszyłem ile mogłem i... Rozwaliłem wejście na kawałki, aż wióry leciały pod niebiosy. Ludzie krzyczą, strażnicy w szoku, a ja zapierdalam dalej zanim wpadną na pomysł, aby mnie gonić.

~ Per Cane ~

- Cane... Śpię...

- To już nie. Słuchaj, wymyślamy Genyrskie zadania. Wymyśl coś. – Podałem jej kartkę z naszymi wymyślonymi zadaniami.

- Co kurwa... Boże... – Mówiła czytając. W między czasie wszystko jej wyjaśniłam. Całą sytuacje, aby ta biedna chora kobiecina nam pomogła, a nie znienacka obrzygała mi kartkę.

- A więc?

- Cane, każ mu wybić Genyrski bimber i z grzywki.

- Bimber?

- Alkohol, stara.

- Aaaa... Hmm... To brzmi jak plan. Jednak można na cie... O zasnęłaś. – Spojrzałem na jej senne truchło. Słowa zmęczonego, to myśli trzeźwego. Z tego co się orientuję, to Zack był kiedyś człowiekiem. Teraz jest czymś w rodzaju ducha, czyli człowiekiem z dodatkami. Także, jeśli podamy mu coś, co zmrozi Genyra, to jego tym bardziej. Będzie musiał to takim trunku przejść po linie na przykład. Tak, to genialny plan. Niech tylko braciak wróci z Fioletką.

Wróciłam do jadalni, a tam czekał na mnie Zack z koszyczkiem. Trochę się przestraszyłam na jego widok, aż odskoczyłam, bo kompletnie się go nie spodziewałam. On siedział, pukając rytmicznie palcami o stół z niecierpliwością. Jego makijaż się prawie całkowicie rozmył, przez to wyglądał jeszcze ponurej. Do tego jego jasne oczy, wyglądały niczym u zwierza w nocy. Pokurwiony typ. I like it.

- Ile można ma nas czekać. – Po jego słowach spojrzałam na klepsydrę, która nadal przesypywała piasek. Warknęłam cicho.

- Pokaż co masz. – Skrzyżowałam ramiona, a on zaczął wyciągać jakieś fikuśne dania, miód i lampkę wina. Do tego srebrne sztućce i naczynia. Usiadłam zakrywając usta dłonią. – Nie mogłem przenieś jagódek?! Skąd to masz?!

- Jak wykonywać te wasze zadania to z klasą. Stać mnie na wiele, więc to przedstawiam. Jestem od was lepszy pod każdym względem, dokładnie wam to zlustruje. – Mówił z wyższością, a potem zaczął jeść jedno z tych ludzkich dań. Zastanawiałam się czy w tym momencie kpi, czy nie smakuje mu nasza cukierkowa kuchnia. Z ciekawości spróbowałam tego czego jadł, zabierając to palcem. Patrzył przy tym na moje dłonie ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział. Spróbowałam tego, co jadł i to było dobre. – Masz. – Podał mi widelec. – Spagetti palcem, Boga w sercu nie masz.

- Daj spokój. – Zaczęliśmy jeść to danie. – Nawet dobre to.

- Tak myślisz? To spróbuj tego. – Wskazał na blade, mokre ciastka.

- Co to?

- Pierogi z truskawkami.

- Oo... – Wzięłam jednego, zjadając od razu całego. To było dziwne uczucie, słodkości, które było zajebiste. – Dobre. – Zabrałam talerz, a on wzruszył ramionami dalej jedząc makaron. – Co tam jeszcze masz?

- Truskawki w czekoladzie.

- Taaak? – Spróbowałam również tego. To było niczym połączenia twój najlepszych rzeczy na świecie. Potem przedstawił mi kolejne dania, które były serio dobre. Ten jego koszyczek był wręcz magiczny.
Jeśliśmy w spokoju, gdy nagle przyszedł mój brat z Lily.

- Hej, co wy...

- Candy, od teraz masz mi gotować pierogi. – Stwierdziłam jedząc ostatniego.

- Co?

- Pierogi.

- Ale, co to jest.

- Takie danie... – Wytłumaczyła mu Lily, siadając obok Zacka. Razem z nami zaczęła próbował potraw.

- Aha..?

- Jak to się robi? Umiesz może? – Zapytałam Zacka, a on wytarł usta chusteczką.

- To stosunkowo proste do zrobienia. Wiesz, że możesz je na końcu jeszcze upiec? Wtedy będzie miało złoty kolor i będzie chrupiące.

- Serio?!

- Serio serio.

- Naucz mnie! Teraz. – Lily zachichotała, kręcąc z dezaprobatą. Wygląda tak, jakby ta sytuacja ją wybitnie rozbawiła, albo jest w takim humorze po spacerku z moim bratem.

- Chciałbym, ale chcę robić kolejne zadania. – Odrzekł już bardziej poważnie, poprawiając swoje włosy. – Poza tym, chyba możesz je wyczarować, prawda?

- No tak, ale... Ale... Chciałabym je zrobić. Pokaż mi. – Błagałam, bo naprawdę chciałam z nim spędzić trochę czasu. Nagle wydawało mi się bardziej interesujący, ponieważ zrobił coś czego się nie spodziewałam. Oczekiwałam jagód czy malin z lasu. Mój brat najprawdopodobniej by to olał, wyczarował coś i rzucił. Jednak on nie ma takiej możliwości. Widać, że się stara, a to mogłabym wykorzystać na swoją korzyść.

- Napisze Ci przepis na kartce, Lily ci pomoże. A ja musze ruszać. – Westchnęłam wyczarowując mu kartki. Byłam zawiedzona, ponieważ mogłam kupić trochę czasu.

- Kolejny zadaniem jest „Przygoda". Musisz wyruszyć z jakiekolwiek miejsce i przynieś stamtąd dowód, jakimkolwiek. Następnie musisz nam o tym opowiedzieć w formie bajki. Czas nieograniczony. – Wytłumaczyłam mu zasady, a on tylko kiwnął głową, bez słowa oddając mi kartkę. Nawet nie wiem, kiedy odszedł. Byłam ciekawa czym mnie tym razem zaskoczy, ale w tym momencie chciałam się skupić na przepisie.

- Candy idź po gałęzie i ogarnij piec.

- Serio chcesz to robić? – Zapytał zmęczonym tonem, a potem od razu wyczarował to o co go poprosiłam. Miał minę, jakby nie spał przynajmniej przez kilka dni. Co jest dziwnym porównaniem, bo my nie śpimy.

- Tak, chce. Będzie zabawa! – Wyczarowałam miskę z mąką, aby potem go nią obsypać.

- Jak mogłaś! Tak nagle! Mnie?! – Chłopak zaczął cicho chichotać i kichać, ale zaraz zrobił to samo mi. Przez co moje oczy widziały tylko proszkową chmurę. Rozpoczęła się prawdziwa, biała wojna, a jego dziwny humor znikł. Lily prosiła, abyśmy się uspokoili, ale na jej słowa tylko wzięliśmy garście proszku, goniąc ją, aby razem z nami zastała ciepłym bałwankiem.

~ Per Zackarego ~

- Musisz wyruszyć w z jakiekolwiek miejsce i przynieś stamtąd dowód, jakimkolwiek. Następnie musisz nam o tym opowiedzieć w formie bajki. Musisz wyruszyć w z jakiekolwiek miejsce i przynieś stamtąd dowód, jakimkolwiek. Następnie musisz nam o tym opowiedzieć w formie bajki... – Powtarzałem niczym mantrę słowa Cane, aby ich nie zapomnieć. W tym samym momencie zastanawiałem się, co powinienem zrobić. Jaką przeżyć przygodę, aby im powiedzieć ją w pięknych słowach. Co im przynieś, aby uważali to za coś prostego i jednocześnie fascynującego.
Mijały minuty, a moje kroki podążały ciągle w tym samym kierunku. To nie może trwać za długo, muszę coś wymyśleć, to takie stresujące.

Dotarłem do jeziora, tego do którego przyszedłem nocą.
Przez chwilę patrzyłem na swoje odbicie w tafli wody, byłem taki straszny. Makijaż mi się roztarł po całej twarz od potu, zmieszał się z pyłem, tworząc warstwę nieszczęścia na mojej twarzy. Ukucnąłem, aby to wszystko z siebie zmyć. Wspomnienia z pierwszego zadania, aby od nowa podejść do drugiego. Jeszcze nie mam pojęcia jak, ale muszę coś wymyśleć. Woda poczerniała, zmętniała, abym to ja był czysty. Popatrzyłem dłużej z swoje odbicie, a wtedy przyszedł mi do głowy jakiś głupi pomysł, czemu nie miałbym go zrealizować? Tylko wezmę kilka rzeczy...

~ Per Lily ~

- Jeszcze nigdy nie jadłam czegoś tak nie dobrego... – Przyznałam z uśmiechem, kiedy w końcu rodzeństwo jakimś cudem ugotowało to coś. W między czasie, kartka się zgubiła, odnalazła, aby skończyć swój żywot w garnku, ponieważ Candy ma dwie lewe ręce.

- Mówiłem! To chujowy pomysł! Babeczkę? – Zapytał wyczarowując talerz z pięknymi wypiekami.

- Ten pomysł był genialny, tylko Ty to spieprzyłeś! Nie będzie żadnym babeczek! – Po tych słowach zniknęła talerz, a wkurzony brat użył tej samej mocy na tym co „ugotowaliśmy". – Jak śmiesz?!.

- Ty zaczęłaś!

- Ja tam tym pracowałam! Włożyłam to serce, duszę...!

- No i jesteś frajerem moje gratulacje.

- Ty...

- Wróciłem! – Na te słowo wzrok naszej trójki zwróciła się do Zacka, który pomachał do nas przed wejściem. Rodzeństwo spojrzała na siebie porozumiewawczo.

- W takim razie, zapraszamy na scenę. – Mruknął tajemniczo błazen wskazując na arenę. Chłopak bez słowa ruszył dumnie przodem, rodzeństwo za nim, a ja byłam z tyłu. Nie do końca miałam pojęcie, czy życzą sobie mojej obecności przy ocenie. Jednak nic nie mówili, a wręcz machali rękoma, abym usiadła razem z nimi. Jednak nic nie mówili, co wydało się dziwne, choć może jest to część przesłuchania? Nie mam pojęcia, czuję że nie powinno mnie przy tym być. Wtrącam się im w ich testy sprawdzające naszego gościa.
Zajęłam miejsce, zakrywając usta rękami, jakby upewnić się, że nie wydam z siebie żadnego dźwięku w tej dramatycznej chwili.

- Dawaj. Zaskocz nas swoją opowieścią. – Powiedziała donośnie Cane. Candy siedział już znudzony, mając nogę na nogę, a ręku trzymając młot Zacka. Wyglądał tak, jakby już chciał powiedzieć, że opowieści mu się nie podoba, mimo, że jeszcze nic się nie wydarzyło. Dziewczyna z kolei była podekscytowana, widać oczekiwała fajerwerków i wybuchów. A ja nie miałam pojęcia co tu w ogóle robię.

- To wydarzyło się dzisiaj. Gnając w pogardzę mając tnące szponu mrozu, udałem się do woski. Mury na kilometry, a żołnierzy więcej niż wszystkich Azjatów razem wziętych. Używając mocy widma, niczym delikatny powiew świeżego wiatru, przedostałem się przez mury. Pod zasłoną czarne szaty, ominąłem tłum. Strażnicy mnie zauważyli, więc używając ognistego pocałunku, namieszałem w ich umyśle. Spojrzałem wewnątrz jego życiorysu, całe jego życie miałem w dłoniach, lecz odwróciłem wzrok. Udałem się do posesji, zamku z pięknego marmuru, oknami niczym lustra. Strażnik zaatakował mnie, lecz jego serce zastało przebite moim dotykiem. U progu powitała mnie księżniczka, piękna kobieta z jasnymi włosami, oczami niczym niebo nocą. Spojrzałam na mnie z iskrami gwiazd. Pytała kim jestem. Biegiem opowiedziałem białogłowej, że jestem głodnym przybyszem z krain magicznych, niezbadanym. Kobieta swoją dobrocią na te słowo, obdarowała mnie koszykiem. Ucałowałem jej dłonie, ale nie miałem czasu, aby rozpływać się nad jej urokiem. Musiałem uciekać. Wokół mnie tysiące krzyków, armii gotowej mnie pojmać, strzałów... Biegłem zasłaniając dłońmi twarz, wyłamując bramę wejścia, do wioski czarnych dusz.

- Co. – Rzekła Cane

- Nie wiem.

- A gdzie dowód? – Dopytywała.

- Zjadłaś go.

- Co.

- Ale jakby ci nie wystarczało, to mam też deskę z bramy, którą rozpierdoliłem. Jeszcze nie posprzątali. – Zaprezentował ułamany kawałek.

- Candy, co to ma być...?

- On nas zrobił w chuja.

- Właśnie widzę! Zaliczyć to?

- Myślę, że nie macie wyjścia. – Mruknęłam cicho, widząc mieszane uczenia rodzeństwa. Oni byli widocznie zdenerwowani z obrotu sprawy, a Zack wrednie się uśmiechał.

- Przestań się uśmiechać ty, ty głupia pało!

- Candy spokojnie. – Zaczęła Cane. – Musimy precyzować zadania. Rozumiesz!? – Spojrzała na Widmo, które niewinnie pokiwało głową.

- Czyli zdałem i dacie mi kolejne? – Zapytał od razu, czym rozwścieczył Candy'ego. Mocniej wcisnął młot, a jego oczy mordowały swojego sobowtóra. Nagle wyciągnął kartkę z zadaniami, czytał je szeptem, aż w końcu jego twarz zagościł złowrogi uśmiech, który niczego dobrego nie wróżył. Chciałam wychylić się, aby zerknąć na zadania, lecz chłopak szybko je schował. Ponownie.

- Oczywiście, że zdałeś. Teraz kolejne zadanie. – Mówił błazen wstając ze swojego miejsca i opierając kijek młota o swoje ramiona. – „Wytrzymałość". Powoli słońce zachodzi, a to zwiastuje chłodną noc... Masz spędzić całą noc w wannie z lodowatą wodą. – Zack zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Widocznie spoważniał. – Jeśli użyjesz swojego płomyczka, to zadanie nie będzie zaliczone.

- Cane, czy on mówi poważnie? – Zapytałam szeptem, bojąc się o naszego gościa. Ten test w tym momencie wydawałem mi się dosyć brutalny. Dziewczyna jedynie smutno pokiwała głową. Widać nie miałam ochoty o tym mówić. – Ale co jak się rozchoruje?

- Lily... Proszę... – Wstała z miejsca, ustała obok brata. Czekając na słowa zawodnika. Byłam tym wszystkim zdenerwowana, ponieważ wiem jak bliźniaki nie przypadają za Zackiem. Obawiałam, że będą pod przykrywką zadań znęcać się nad nim.

- Zgadzam się. – Odrzekł twardo.

- O dwudziestej drugiej masz się stawić przed namiotem. Będziemy na ciebie czekać.

- Macie zegary? – Wtedy wkurzony chłopak wyczarował nakręcany zegar, który wręczył zdającemu.

- Zejdź mi z oczu. Muszę zobaczyć jak się miewa Karolina. – Na te słowa widmo spojrzało na niego spod łba, ale tylko fuknął na niego. Zaczął się oddalać w tylko jego znanym kierunku. – Lily, idziesz ze mną? – Zapytał z miłym uśmiechem. Jakby jego emocje zmieniała się jak w kalejdoskopie.

- Nie, pójdę z Zackiem. – Odrzekłam tak poważnie jak mogłam, a wtedy zostawiłam go, nie zwracając uwagi na jego dalszy emocjonalny wachlarz.

~*~

- Nie ładnie, wymyślać mi zadania, które są trudne. – Mówił idąc prostą drogą przez las. – Jestem przekonany, że robią to z jakiegoś powodu. Raczej nie wymyśliliby, nagle jakiegoś testu, tylko szli do Adel.

- Myślisz? Ja nie mam co do tego zdania, ponieważ dlaczego oni mieliby to robić? Nie lubią cie, więc chcieliby się ciebie pozbyć. Abyśmy znowu byli we trójkę. A biorąc pod uwagę, to, że nie odejdziesz bez Karoliny, to powinno ich zmotywować.

- Dokładnie. Podejrzewam dlaczego tak robią, ale nie wiem... Trochę dziecinne z ich strony.

- Nie mówimy o tym, chciałabym, abyś szybko zdał ten test, abyśmy mogli w końcu ruszyć do Adel. Chciałabym zobaczyć czy wszystko z nią dobrze. Znaczy... Dziwnie się czuje z tym, że Karolina jest jej pierwszym wcieleniem.

- Racja, nie wygląda jak przyszła królowa zasiedmiogórogródu. – Westchnął. – Ale wszyscy po śmierci będziemy w innym miejscu. Jak ja... Będę w związku z uroczą Fioletką.

- Wiesz, kto może być mną w twoim świecie? – Starałam się zmienić temat, ponieważ kompletnie nie miałam pojęcia jak zareagować na jego słowa. Niby jest to Candy, ale nim nie jest. Ja naprawdę nie chce zdradzać go z nim.

- O tak, wiem. Doskonale wiem. Nawet wyglądacie podobnie, tylko ona jest bardziej... Różowa.

- Różowa? Opiszesz mi ją? Chciałabym wiedzieć kim byłam. – On spojrzał w boki, a potem swoją dłoń umieścił na karku.

- Usiądziemy? – Wskazał na przewrócone drzewo, a ja kiwnęłam głową. – Byłaś moją dziewczyną. Także dobrze ciebie znałem.

- Naprawdę? – Zapytałam zaskoczona. Jakim ten świat mały że ja byłam razem z moim chłopakiem w tym innym świecie.

- Owszem, ale ona nie była jak Ty. Ty jesteś dobra, kochana, wrażliwa. A April była głupia, naprawdę głupia. Przypominała mi wręcz pustą, kolorową lalkę. – Opowiadał z odrazą w głosie, a ja nie byłam przekonania, czy powinnam się obrazić, czy nie.

- To czemu z nią byłeś?

- Była moją fanką, taką psychiczną. Zrobiłaby dla mnie wszystko, także z tego korzystałem, pod przykrywką związku. Jednak pewnego dnia sama uciekła i tyle ją widziałem. – Skończył opowiadać, a ja czułam, że nie mówi mi wszystkich szczegółów. Może to przeczucie mojej drugiej połówki, czy zwykle przeczucia.

- Dziwna historia. – Przyznała po chwili. – Ciekawe czy kiedykolwiek znajdzie się Candy, który nie jest w żaden sposób brutalny. – Westchnęłam smutno. – Chciałabym, aby on spotkał taką równie dobrą Lily. By nie było zdrad, mordu, krwi oraz tych wszystkich wojen.

- Jestem pewny, że taki wymiar istnieje. Serio. Mogę się założyć, że jest wymiar, w którym to ty jesteś tą złą, a on zagubioną duszyczką.

- Nie mów tak!

- Ale to prawda. Może być nawet wymiar, w którym on jest dziewczyną, a ty chłopakiem. On jest fioletowy, różowy, zielony, a ty czarna czy żółta. – Cicho się zaśmiałam. – Taka prawda. Dziewczyno puść wodze wyobraźni.

- A wymiar, w którym jesteśmy biedronkami? – Teraz to chłopak się zaśmiał.

- A tak, jestem pewny, że taki jest. A żołnierze Juana to nie dobre mrówki.

- Te czerwone mrówki są gorsze, dlatego będą od Juana. To w takim razie, królestwo Adel byłoby czarne? – Zapytałam wchodząc w głębsze strefy wyobrazi o tamtym świecie.

- Czemu czarne? Mogą być białe. A pszczoły, to byłyby nasze powozy.

- Takie koniki?

- Dokładnie.

- Jeju, nie miałam pojęcia o tym, a wydaje się być to takie magiczne. – Rozmarzyłam się, ale pomyślałam o jednej rzeczy. Co jeśli będę w tych pięknych wymiarach okrutna? – Dlaczego w tych wymiarach nie mogę mieć tego charakteru? Oznacza to, że na pewno będzie moment, w którym będę wszystkich zabijać.

- Masz wolną wolę, wszystko zależy od tego, jak Twoje drugie ja będzie miało wrażliwość. Tak mi się wydaje, bo to że urodzisz się w takim świecie nie oznacza, że musisz być zła. – Chłopak rozprostował ręce, przeciągała się. Ja natomiast patrzyłam w ziemię, zastanawiając się nad tym wszystkim.

- No tak, ale głupio mi, że byłam taka w pierwszym życiu. Przepraszam Cię za to. – Podniosłam głowę, a chłopak stał nade mną. Lustrował mnie wzrokiem, pod czym westchnął.

- Skoro się już przepraszamy, to wybacz, że moje drugie ja jest takie... Głupie. – Cicho się zaśmiał, z powrotem siadając obok mnie. Spojrzał na zegarek. Pozostało mu około godziny do testu.

- On nie jest głupi! Znaczy czasami jest... – Też się uśmiechnęłam, przypominając sobie wszystkie dobre sytuację z nim związane. – Jest po prostu skomplikowany, ale wierzę, że już nikogo nie zabija. Obiecał mi to, a ja mu wierzę.

- Szlachetne. Ja bym sobie nie ufał.

- Ale ty to nie on, a on to ty. Chwila... Ty to on, a on to ty, ale w tej sytuacji on to nie Ty. – Gdy to powiedziałam, to Zack wręcz wybuchnął śmiechem, a mnie śmieszył ten widok.

- Matko, tyle ciekawych zdań jeszcze nigdy nie usłyszałem. Nawet nie wiesz jak to mnie bawi. – Znowu się zaśmiał. – Patrze na siebie i nie wierzę w to co widzę.

- Dosłownie i w przenośni.

- Dokładnie!

- A ja nigdy nie podejrzewałam, że będę miała dwóch chłopaków. – Powiedziałam to, a on zmrużył oczy, jakby się zastanawiam nad tym co powiedziałam. Wtedy to pojęłam. – Nie mam na myśli, że Ty też nim jesteś! Znaczy jesteś, ale... – Nie mogłam dokończyć, bo chłopak już wręcz płakał ze śmiechu. – W jakim ty jesteś dobrym humorze! – Szturchnęłam go w ramię.

- Wybacz Lily, ale ten dzień był po prostu super. Czuję się tak dobrze jak nigdy. Zrobiłem bez problemu dwa zadania, zjadłem pyszne jedzonko, a na koniec zrobiłem siebie w chuja! – Klasnął w dobie z zachwyty, a ja nie miałam pojęcia czy mu gratulować, czy nie bardzo. Chciałam stanąć po stronie Candy'ego, ale co zrobić jak jest ich dwóch. Cicho zachichotałam, ten stan był taki, jakbyśmy wszyscy mieli zbiorową halucynacje. Jednak podjęłam decyzję.

- Cieszę się, że się odstresowujesz. Może w końcu będziesz mógł spokojniej spojrzeć na twoją sytuację w twoim świecie. I nie będziesz zabijać. Może po to było to pudełko. Jak myślisz?

- Pudełko miało rozwiązywać problemy, więc jeśli moje zachowanie jest problemem to może. Moje życie jest stresujące, a pobyt tu, to zabieg krótkotrwały. Tym bardziej, że... Hmm...

- Co się stało? – Nagle Błękitek zamilkł, zamyślił się nad czymś i rozkładał się po lesie. – Boisz się, tego testu? – Zapytałam nagle, bo jego dobry humor wyparował i wrócił do swojej poważnej postury.

- Obawiam się go, tyle powiem. Pewnie bliźniacy będą robić coś, aby mnie złamać pod przykrywką testu. – Zastanawiałam się nad jego słowami. Sądząc po złym humorze Candy'ego, będzie próbował zrobić coś głupiego. Jednak jak mam się wtrącać, jak nie mam pojęcia jak wyglądają te testy. Chciałabym go poprosić, aby nie przesadzał, ale wtedy wezmą Zacka za słabego. Posmutniałam.

- Mogę Ci jakoś pomóc? – Zapytałam, kładąc rękę na jego ramieniu.

- Umiesz wyczarować, prawda? – Pokiwałam niepewnie głową, ponieważ nie miałam pojęcia co planuje, a nie chciałam, by oszukiwał. – To świetnie. Mamy pół godziny.

~ Per Candy'ego ~

Razem z siostrą wyczarowaliśmy dość dużą wannę, aby on swoim ciałem nie mógł jej jakkolwiek ogrzać. Później wypełniłem ją lodowatą wodą. Będę całą noc siedzieć obok niego, razem z Cane, aby pilnować, czy czegoś głupiego nie robi. Co jakiś czas będziemy mu dorzucać kostki lodu. Aby zamarzł na śmierć, albo aby pękł pod naporem bólu i zimna.
Wyczarowałem krzesełka, dla mnie i siostry. Ona jeszcze poszła zrobić coś do jedzenia, aby w akompaniamencie słodyczy, obserwować jego cierpienie. Nie mogłem się tego doczekać. Jak nigdy.

W końcu on wyszedł z lasu, razem z Lily, która dziwnie na niego patrzyła.

- Już czas. – Odrzekłem z mocą, wskazując na stanowisko. Zack trochę się spiął, ale przez tym powiedział do Lily.

- Idź spać, dobranoc.

- Dobranoc. – Odpowiedziała mu. A ja się zastanawiałem o jakie dobranoc jej chodziło. Spać w wodzie? To brzmiało jakby kelner powiedział „smacznego", a osoba „nawzajem". Prychnąłem. Mała, słodka Lily. Podeszła do mnie, dała mi całusa w policzek, a potem grzecznie udała się na spoczynek.

- Gotowy? – Zapytała moja siostra ze swoim sadystyczny uśmiechem. Nie byłem pewny, o co dokładnie jej chodzi. Mówiła, że zaczyna go lubić, potem zmienia zdanie i tak w kółko. Jednak miałem nadzieję, że Lily i Cane nie zaczną go lubić za bardzo. W końcu to ja jestem tym lepszym z naszej dwójki. Oni nie mogą polubić bardziej jego ode mnie, zwłaszcza Lily.

- Pewnie. – Odrzekł dosyć poważnie, powoli wchodząc do wanny. Delektowałem się jego ostatnimi ciepłymi chwilami. On jednak zachował pokerową minę, bez słowa, ani mruknięcie, wszedł na niej.

- Masz się położyć, aby tylko wystawa Ci twarz. – Warknąłem.

- Witam zapalenie uszu. – Skomentował, ale wykonał moje żądanie. I leżał tak w tej wannie.

- Cane, jak myślisz? Kiedy się złamie? – Zapytałam siostrę, które pochylała głowę nad wanną. Oglądała go, tak że jego twarz była od niej na około dziesięć centymetrów. Dobrze, że ma zamknięte oczy, bo on nie przeżyłby, tego nagłego zoom'a, na jej ryj.

- Pojęcia nie mam. – Obserwowałem ją, przez chwilę, a nagle Zack gwałtownie otworzył oczy.

- Boo! – Krzyknął, a moja siostra zaczęła krzyczeć i dała mu z liścia, ale w rezultacie woda pochlapała ją oraz mnie. Zdający zaczął chichotać.

- Zamknij ryj. – Warknąłem. – Cane, ogarnij dupe! – Skarciłem siostrę, aby już się nad nim nie pochylała, jakby oglądała eksponat. – Już niedługo, twój organizm się wychłodzi, a wtedy... – Nagle usłyszałem chrapanie. – Czy ten chuj zasnął?!

- Na to wygląda.

- Co jest z nim nie tak?!

- Candy spokojnie, jak się obudzi, to będzie wycieńczony od zimna. Myśli, że nas oszuka, ale to on ucierpi.

- Obyś miała rację... Nich się zakicha na śmierć. Hep tfu!

~ Per Karoliny ~

Przez okno w pokoju oglądałam jak wspaniałe bawią się Candy i Cane, przy wannie z Błękitkiem. Czuję się już dużo lepiej, spałam prawie cały dzień, także teraz nie miałam na to ochoty. Siedziałam tak w oknie, jedząc borówki od błazna, jednak w pewnym momencie to zaczynało mnie nudzić.
Jestem w ogromnym cyrku bliźniaków, oni są na dworze, a Lily pewnie śpi. Odpowiedź jest banalnie prosta. Przejdę się tu i tam, pooglądam co mają w pokojach. Jeśli nie znajdę niczego ciekawego, to pójdę do bliźniaków i poproszę ich o wyczarowanie pizzy z sosem czosnkowym i cole. I chuj mnie będzie obchodził, czy oni wiedzą co to jest.

Wyszłam po cichu z pokoju, aby nie obudzić przypadkiem Lily. Znalazłam się od razu na arenie. Ten widok przypominał mi o tym, jak zaczęłam się moja przygoda. Gdyby nie ten głupi cyrk, to najprawdopodobniej nadal siedziałabym z ciotką, a o swojej demoniczność dowiedziałabym się gdybym przypadkiem sobie zginęła. W zasadzie moja śmierć była przypadkowa, ale nie chce do tego wracać.
Chodziłam tu i tam, obserwując obręcze, piłki i inne takie pierdoły. Z nudów weszłam pod trybuny, miałam zamiar przejść się pod nimi. Obserwowałam ciemny cyrk, gdy nagle potknęłam się o coś, przez to efektownie walnęłam głową o podłogę.

- No kurwa jasna! – Obróciłam się, chcąc zakląć to, przez co się potknęłam. Złapałam się za głowę, a wtedy moim oczom ukazała się Lily. Patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami i ustami. Była w szoku. – O hej... Lily... Co Ty robisz w tej pozycji embrionalnej, pod trybunami?

- Próbowałam spać, a co ty tu robisz?

- Zwiedzam cyrk, albo nie. Nie interesuj się. Fuck you!

- Co to znaczy „Fuck you"? – Wtedy ja szeroko się uśmiechnęłam. Nie przepadałam za Lily, bo ona za bardzo zbliża się do Candy'ego. A on nie może pomyśleć, że ta kolorowa lala, jest ode mnie fajniejsza.

- Oznacza to „Lubię Cię". W innym języku. – Ona zmarszczyła brwi, jakby nie do końca mi wierzyła. W końcu usiadła.

- Ja Ciebie jeszcze nie fuck you, ale może do tego dojdzie.

- Mam nadzieję, że tak się stanie. – Usiadłam na przeciwko niej. – Ale szczerze, czemu nie jesteś w swoim pokoju? – Zapytałam, ponieważ serio byłam ciekawa, dlaczego ona musi mi przeszkadzać.

- Chodzę tu, aby pomyśleć. W samotności. – Spojrzała na mnie jakoś dziwnie, przez to zaczynałam wątpić, czy aby na pewno jest taka słodka.

- To coś Ci nie pykło.

- Em, tak.

- A nad czym tak myślisz Fioletko? – Dopytywałam.

- Czy zrobiłam dobrze, po prostu.

- Aha. Matko, rozmowa z taką jest taka bezpłodna. – Wstałam, aby zostawić ją w spokoju, ze swoimi myślami.

- Może Cię oprowadzę? – Zapytała miło, a ja spojrzałam na nią dosłownie z góry.

- Wiesz, co to pizza?

- Nie.

- To się dowiesz, chodź.

Poszliśmy do części, którą możemy nazwać kuchnią. Wytłumaczyłam jej, jak mniej więcej to danie wygląda, a ona wyczarowała potrzebne składki. Po około pół godziny, moja kolacja była gotowa.

- Teraz możemy iść. – Powiedziałam, mając w dłoni talerz. – Nie wiem, możesz przy okazji coś opowiedzieć, bo jem.

- Chcesz usłyszeć bajkę o gwiazdach? – Zapytała z miłym uśmiechem. A ja nie miałam pojęcia, czy jest szczery. Chyba tak, ale i tak jest moją konkurentką oraz ciotką. Jakkolwiek chujowo to nie brzmi.

- Jasne, opowiadaj.

~*~

Lily opowiedziała bajkę, albo taką bardziej legendę. Bardzo mi się podobała. Mówiła, że opowiadała je dzieciom królewskim. Co było dość imponujące. Z każdym słowem, coraz bardziej rozmazywał mi się w niej obraz mojej okrutnej ciotki. Była nawet całkiem spoko. Odłożyłam talerz na podłodze, dalej ją słuchając. Mówiła, jak znalazła się w rodzinie królewskiej, ponieważ znalazła i zaprowadziła księcia do domu.
Coś komentowałam, ale ona tylko z uśmiechem klepała mnie w głowę, ze słowami, że chciała, aby byli szczęśliwi i bezpieczni.
Byłam w szoku, ponieważ to jest uniwersum, w którym moja ciotka jest dla mnie dobra. Jest nadzieja, dla tej żałosnej suki. Nieprawdopodobne, a jednak.

- A tu jest scena. Chcesz wejść? – Zapytała.

- Czemu nie? – Weszliśmy razem na scenę, trochę było tu kurzu, ale nie przejęłam się jego obecnością. – Fajnie tu macie. Żyć nie umierać.

- Było by idealnie, gdyby nie królestwo Juana. – Westchnęła cicho, siadając na skraju sceny.

- Nie możecie zmienić się w chmurkę i go zajebać?

- To nie takie proste, a my nie mamy tyle siły. To trudna wojna. – Mówiła smutnym tonem, a ja chodziłam w kółko na scenie. Szkoda, że nie mogłam im pomóc. Myślałam, nad tym wszystkim. Ta wojna dla mnie nie miała sensu.

- Ale musisz się w to angażować?

~ Per Lily ~

- O czym ty mówisz? – Zapytałam, odwracając głowę z jej stronę. Ona chodziła w kółko, mając ręce w kieszeniach.

- To wojna pomiędzy narodami. Myślę, że nie ma sensu się w to mieszać.

- Musze pomóc swoim bliskim. – Odrzekłam delikatnie podenerwowana tym co mówi.

- Ale co zrobisz? Na twoim miejscu bym stąd spieprzała. Wszędzie są ci żołnierzy.

- Nie mogę opuścić swojej rodziny. – Mówiłam twardo. Nawet wstałam, aby się z nią zrównać. Ona już nie chodziła w kółko.

- Byłaś służącą. Nie rodziną. Mówię Ci to ja, a jak wiesz... Jestem kolejnym wcieleniem Adel. – Uśmiechnę się wrednie, jakby szydziła z moich uczuć.

- Nie! Nie jesteś Adel! – Krzyknęłam, popychając ją używając to całej swojej siły. Dziewczyna poleciała z krzykiem na kilka metrów, a gdy wylądowała, to rozwaliła podłogę, wpadając do środka sceny. Schowałam twarz w dłoniach. – Karolina przepraszam! Nie chciałam! – Poleciało mi kilka łez. Pobiegłam do dziury, ale gdy pochyliłam się nad nią, to jej tam nie było. – Karolina? – Mocniej się pochyliłam, ale w gruzach z desek zauważyłam tylko małe pudełko.

- Lily!? Lily jestem tu! – Wolała, a ja przerażona patrzyłam na to wszystko. – Jestem w tym pudełku! Kurwa wydostań mnie! – Ta dziewczyna znowu jest w pudełku, co za ironia. Jednak nie chciałam podchodzić. Skoro to wessało ją, to mnie też. Matko, co ja zrobiłam.

- Pójdę po pomoc, proszę nie panikuj. – Pobiegłam prosto do Candy i Cane. Dalej będąc przerażona z tą sytuacją i mojego czynu. Matko, co ja zrobiłam. Obwiniałam się w myślach.

~ Per Candy'ego ~

- Zobacz czy jest zimny. – Mruknąłem do Cane.

- Jak trup.

- Idealnie. – Rzekłem do siebie, popijając wino, które ten debil przyniósł w koszyku.

- Candy! – Nagle z namiotu wybiegła rozryczana Lily. Natychmiast wstałem z miejsca, aby ją przytulić do siebie i pogłaskać po główce.

- Co się stało?

- Karolina jest w pudełku pod sceną! To moja wina! Ja ją popchnęłam, bo się wkurzyłam! Przepraszam, ja tak bardzo nie chciałam... – Mówiła cała we łzach, a mi się gorąco zrobiło.

- Jak to w pudełku pod sceną. – Odrzekłem poważnie, spoglądając na Cane, która była cała blada, gdy to usłyszała.

- Ja tego nie dotknę. – Odrzekła ciut przestraszona.

- Ja tak przepraszam! – Mówiła Lily coraz bardziej zrozpaczona. Usiadłem, aby to przemyśleć. Nie mogłem uwierzyć, że one znalazły pudełko, w którym ja z Cane zostaliśmy uwięzieni. Co więcej, Karolina została w nim uwięziona. To coś czego się w życiu nie spodziewałem.

- Ja tego też nie dotknę. – Stwierdziłem poważnie. Nie mam zamiaru znowu na kilkadziesiąt lat być uwięziony w tym przeklętym pudle. Schowałem go tam z Cane, aby nikt nie użył go przeciwko nam, ale widać, że trzeba było jakkolwiek to zniszczyć. Cokolwiek. Wypełniałaś mnie złość, bo nie miałem pojęcia co zrobić. Wtedy mój wzrok utknął na wannie z tym frajerem. Zostałem oświecony. – Dobra Lily, przestań płakać, widzę, że muszę Cię wtajemniczyć. Nienawidzę twojego płaczu, ale musisz zachować dyskrecję. Rozumiesz? – Dziewczyna była zdezorientowana, ale pokiwała. – Chodź, wytłumaczę Ci.

Oddaliliśmy się, od Cane, która miała pilnować naszego gościa. Weszliśmy do cyrku, a potem na scene z wyraźną dziurą w podłodze. Otarłem dziewczynie łzy z oczu.

- To część testu. Kiedy Zack się obudzi, jego zadaniem będzie odnaleźć strącona rzecz. Karolina o wszystkim wie, wszystko miało wygląda na wypadek. Jutro mu powiemy, że miała miejsce taka sytuacja, ale nie zdradzimy lokalizacji. – Gdy skończyłem mówić, to użyłem swoim mocy, aby wyczarować deski, by zaklepać dziurę. Jeszcze położę na to, coś jeszcze, by tym bardziej jej nie odnalazł.

- Ah... – Mruknęła chwytając się za serce. – Brutalny ten Genyrski test. – Przyznała, głośno oddychając.

- Taki już jest, a teraz proszę idź spać. – Przytuliłem dziewczynę, a ona oddaliła się do swojego pokoju. Ja natomiast zacząłem pracę, zadowolony ze swojego pomysłu.

- Ty chuju! Ja o niczym nie wiedziałam! – Usłyszałem ciche krzyki Karoliny. Wtedy wiedziałem, że muszę czymś to pudełko zasypać, aby stłumić jej krzyk.

- Ja również nie wiedziałem, wymyśliłem to teraz. Jesteś naprawdę inspirująca. Dzięki Tobie Lily nigdy nie przestanie mnie nienawidzić. – Wyczarowałem narzędzia, mówiąc to.

- Ale nie moim kosztem! Wypuść mnie!

- Chciałby, ale to pudełko więziło mnie i Cane, także nie mam zamiaru go dotykać. Jednak nie martw się, ten frajer coś wymyśli.

- Jesteś po prostu podły!

- Może, ale mogłaś nie drażnić się z Lily. Możesz winić swój niewyparzony język. Teraz będziesz czekać na ratunek. – To były ostatnie słowa, które wypowiedziałem. Wypełniłem środek sceny piaskiem, a dziurę zalepiłem deskami. Na koniec postawiłem tam kilka kolorowym klocków, które również wyczarowałem. Wszystko było idealnie. Ten idiota śmiał ze mną drwić, ale teraz to ja jestem na zwycięskiej pozycji.









W ogółem ludzie, Candy to taki facet w czarni.


Właśnie zdałam sobie sprawę z ich podobieństwa.








Meme time:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top