73. | Atak Karoliny, wybuch złości, spotkanie to latach oraz... To...

Gif na górze jest zrobiony przeze mnie OwO
Słowa - 7050

---

- Wiesz... – Zaczęłam nagle, chowając swoje dłonie do kieszeni kurtki. Anioł spojrzał w moją stronę, a po wzięciu głębokiego powietrza kontynuowałam. -...zawsze myślałam, że jestem jak Harry Potter... – przez chwile myślałam, czy on zna te książki, ale nie pytał, także mówiłam dalej. -...ponieważ nie znam moich rodziców. Mieszkałam z ciocią. Może nie jestem czarownikiem, a demonem. Czułam się wyjątkowo, na swój własny sposób. Jednak mam wrażenie, że niczego się nie dowiem, a moja historia nie skończy się szczęśliwie. Nie ma nikogo, kto wskaże mi drogę. Także co mam zrobić?

- Nie mam pojęcia, jednak jeśli życie chce, abyś się czegoś dowiedziała, to wskażą Ci drogę. Widać to nie dobry moment, ale dobrze, że chociaż próbowaliśmy. Może nic nie wiesz, ale ja bardzo dużo. Co jest super. – Mówił wesoło. Spojrzałam na niego spod łba, wiem, że nie powinnam być na niego zła, ale to uczucie, że on wie, a ja nie jest wprost niesprawiedliwe. Przemilczałam to, chodź miałam ochotę zacząć się kłócić, aby dać upust swoim emocją. Eh, irytujące.

- Jest mega późno, gdzie będziemy spać? – Zmieniłam temat. On gwałtownie się zatrzymał.

- Na chmurkach! Ja zawsze spałem na takich białych kłębach. Musimy je tylko poszukać i złapać!  - Wykrzyczał, a potem zaczął się rozglądać dookoła, a jego mina wyjątkowo była poważna, że sama nie miałam pojęcia, czy mówi serio czy żartuję.

- Mogę Cię kopnąć w Twoje anielskie dupsko, abyś poleciał do tych chmurek. – Wycedziłam przez zęby, ale na szczęście mnie nie słyszał. Muszę powstrzymać swoje bycie nie miłą, szczególnie w tym momencie. Przez chwile po prostu go ignorowałam i serio zastanawiałam się, gdzie spędzić tą noc. Aż w końcu do mojej głowy wleciał plan idealny, połączenie odwetu wraz z przyjemną i w miarę możliwości spokojną oraz ciepła nocą. – Kas, olej chmurki, wiem już gdzie będziemy spać. – Rzekłam złowieszczo. Postanowiłam potraktować to jako upust moich emocji o ile oczywiście mi się uda, a moje moce nie zawiodą w tak bardzo ważnym dla mnie momencie. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze będę miałam zaszczyt odwiedzić ten marny wymiar.

- Widzę, że jesteś szczęśliwa, a więc prowadź. – Odrzekł jak zwykle bardzo entuzjastycznie, niczego nie świadomy, że teraz podążamy w stronę mojej byłej szkoły!

Otworzyłam drzwi, które nigdy nie są zamykane, ponieważ kiedyś ktoś, a dokładniej ja ukradłam klucze. Chyba już na samym początku szkoły, albo w środku. Nie dokładnie pamiętam, wiem tylko tyle, że po prostu chciałam wychodzić na wagary kiedy chce, ale przez zamknięte drzwi, właśnie nie mogłam tego zrobić.  A ja nie toleruję słowa ,,nie’’.

- Gdzie my jesteśmy? – Zapytał, gdy byliśmy w holu. Było bardzo ciemno, bardzo mrocznie, a jego głos roznosił się echem po korytarzach.

- W szkole, mojej byłej szkole. – Odpowiedziałam złowieszczo. – Martwej szkole... – Dodałam ciszej. – W której wszystkie marzenia umierają, bezpowrotnie! – Mówiłam głośniej, aby go przestraszyć, przy okazji uśmiechałam się oraz machałam do sztucznej kamery. On jednak przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem.

- Nie jest tu strasznie, moje sny są o wiele straszniejsze. – Zaśmiał się ciepło, ja ciut straciłam zapał do straszenia go. Jedynie fuknęłam niepocieszona.

- Mniejsza, idziemy na sale gimnastyczną, weźmiemy z stamtąd materace i pójdziemy na strych. Zamkniemy się tam i pójdziemy spać. – Opowiedziałam w skrócie. Odczekałam kilka sekund, aby nie spodziewanie zacząć biec. Może to go wystraszy!

- Karolina! Poczekaj! – Wykrzyczał przez śmiech. Zaczął mnie gonić, a ja starałam się jak mogłam, by go zgubić miedzy szafkami, po schodach, przez labirynty korytarzy oraz hol. Uspokoiłam się, gdy dźwięk kroków stopniowo słabły na sile, aż finalnie całkowicie umilkły. Wtedy zatrzymałam się, aby rozejrzeć się dookoła, czy go zgubiłam? Powoli obróciłam się, lecz rozgościłam mnie całkowita pustka. Cichy i ciemny korytarz, a jedną żywą duszą jestem ja. Wzruszyłam ramionami, zadowolona, że udało mi się go wkręcić. Teraz najprawdopodobniej błąka się, odbijają od ściany do ściany, oczekują, że odnajdę go, wybawiając od wyroku życia, do końca czasu pod łaską mroku! Odwróciłam się ponownie, w kierunku jaki miałam obrać, ale wtedy zobaczyłam lśniące na niebiesko oczy Kasandra. Krzyknęłam krótko, ponieważ nie spodziewałam takiego ataku po nim!

- Japierdole, Kas!  - Warknęłam mocno uderzając go ramie. On chwycił się za mam nadzieję bolące miejsce, ale widać po nim, że ledwo powstrzymuje śmiech, przez moją reakcje. Bo straszenie dziewczyn w taki sposób, to przecież najlepsze co chłopak może wymyślić. – Nienawidzę jump scare’ów! – Mówiłam jeszcze głośniej, lecz on nie okazywał chociażby miligrama strachu przede mną. Delikatnie się uśmiechnęłam. – Grunt, że nie jesteś cipą.

- Czym?

- Chodź po te materace co? – Pociągnęłam go za rękaw, a on udał się posłusznie za mną, nie zadając już ani jednego zbędnego, tudzież nie potrzebnego pytania.

~*~

Jakkolwiek to nie będzie brzmieć przerażająco, obudził mnie dzwonek na lekcje. – Jednej chwili zerwałam się na równe nogi, ale szybko upadłam z powrotem, gdyż dach tego diabelskiego strychu miał może tyle, co wredne i niskie suki, które myślał, że kilka centymetrów makijażu doda im centymetrów do wzrostu, potocznie nazywane przeze mnie krasnalem ogrodowym lub stojącą lodziarką.

- Dzieńdoberek, moja najdroższa i najlepsza siostro cioteczna! – Powiedział ostrożnie wstając, a ja analizowałam aluzje do ,,siostro cioteczna’’.

- Witam bardzo serdecznie. – Odpowiedziałam z miłym, ale również złowieszczym uśmiechem. – A teraz proszę, zostać tutaj, muszę coś załatwić. Nie powinno zając mi to więcej niż godzinę, ok?

- Serio muszę zostać? Jest tu tak dużo kurzu... -Zrobił niezadowoloną minę, lecz ja tylko pokręciłam beznamiętnie głową.

- Pogrzeb tu sobie. Nie wiem, na stówę jest tu coś ciekawego, to weźmiesz sobie na pamiątkę czy coś w tym stylu, a teraz serio muszę iść. – Nie czekając na jego odpowiedź przeszłam przez ścianę, by rozpętać spustoszenie i terror. Istny atak.

Przeszłam się po korytarzu, nie było już ciemno, wszędzie wokół otaczały mnie głosy uczniów w swoich klasach. Ten dźwięk przypomniał mi krzyczące zwierzęta w swoich klatkach. Nie śmiałabym stwierdzić, że tak poniekąd właśnie nie jest. Najgorsze liceum w moich oczach, nie ze względu na poziom, a osoby, który tutaj się „uczą”.

Na początku musiałam się dowiedzieć w jakiej sali obecnie jest moja klasa, doskonale pamiętam, że na każdej drugiej lekcji chłopcy masowo idą do łazienki, aby tam palić. Wtedy będzie moja szansa, aby wypróbować na nich moje moce. Planuję zabawić się z nimi z ducha, aby zafundować im istne paranormal activity.
Weszłam na piętro, na który był dokładny rozkład gdzie i o której godzinie ma klasa lekcje. Kto by się fatygował, aby zapamiętywać ten plan.
Gdy już wiedziałam, to moje kroki skierowały się do męskiej ubikacji, najbliżej sali.

Obraz tej łazienki można byłoby zestawić z obrazkiem tych na obskurnym dworcu i podpisać „znajdź różnice”. Właśnie tak, zakazuje się palić w tej pieprzonej szkole, a pozwala się zdychać te opary gówna i moczu. Warknęłam cicho, gdy przyglądałam się dziurze z jednych drzwiach od kabiny. Po prostu zwierzęta. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie zaczęłam gardzić gatunkiem ludzkim. Lecz wtedy obrazy w mojej głowie zmaterializowały mi szpetny ryj Darii. Wtedy już wiedziałam, że gardzę każdym bezwartościowym śmieciem, który powinien zaakceptować swoje stanowisko i łaskawie umrzeć. Usiadłam na umywalce, czekając na swoje ofiary. Miałam wrażenie, że krew w moich żyłach wrze, a adrenalina jest w tym miejscu ogniem, który właśnie tą krew ogrzewa.
Z niecierpliwością obserwowałam, jak drzwi się otwierają, a w nich progu stanął jakiś chłopak z mojej klasy, ale on nie był moim celem. Zmarszczyłam brwi, bo nie miałam zamiaru go straszyć. Będę musiała czekać dłużej. Wpatrywałam się w niego, starając sobie w ogóle przypomnieć jego imię, jednak mój mózg nie zapamiętuje szarych ludzi.
Oparłam się o brudne płytki.
Potem przyszło jeszcze trzech, lecz oni również nie byli moim celem. Fakt. Miałam ochotę ich zabić, lecz nie... To nie to. Czekam na...

I wtedy w progu pojawił się on. Zło w krystalicznie czystej postaci, ten to męczył mnie od początku szkoły podstawowej. Ten komu kor mogłam się zemścić, do teraz.

Eryk the pieprzony chuj. Idealnie.
Czekałam, na dobrym moment...
Na początek mocno trzasnęłam drzwiami jednej z kabin. Wtedy on drgnął, patrzył w to miejsce mając w ustach jeszcze nie zapalonego papierosa. Schowałam się w tam.

- Kto, tu kurwa jest?! – Wydarł się jak to on ma w zwyczaju. Jak to zwierzęta mają w zwyczaju. On podszedł do kabiny i gwałtownie je otworzył. A w środku byłam ja, widzialna. Obserwowałam jak z jego ust wypada pet, a on sam lustruje mnie od góry do dołu. – Nie widziałem Cię suko już z pół roku. Myślałem, że moje modlitwy się w końcu spełniły i popełniłaś to cholerne samobójstwo. Lecz nie, zjawiasz się tu, jeszcze bardziej się upokarzając. – Zaczął mi się śmiał prosto w twarz. Lecz ja byłam nieugięta w jego słowach. Pusto się w niego wpatrywałam z delikatnym uśmiecham, jakbym była czymś w rodzaju manekinu. On widząc brak mojej reakcji przestał się śmiać. – Czego chcesz? Bo widzę, że szukasz tu kłopotów i konkretnego wpierdolu!

- Twojej śmierci... – Cicho wyszeptałam, prawie ledwo słyszalnie.

- Co mówiłaś? – Zapytał krzyżując ręce. Patrzył na mnie z wyższością, jak zwykle. Nic się nie zmienił. Jego postawa tym bardziej utwierdzała mnie w fakcie, że należy mu się.

- TWOJEJ ŚMIERCI!!! – Wykrzyczałam mu w twarz, popychając go tak mocno, że przewróciła się na plecy. Zaczęłam się śmiać i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Show must go on! Szybko stałam się niewidzialna i przeszłam przez ścianę do sąsiedniej kabiny. Słyszałam jak cicho mnie przeklina oraz wstaje z ziemi.

- Ty popierdolona... – On otworzył drzwi, lecz mnie w nich nie było. Rozglądał się dookoła. Stanęłam za nim, byłam już widzialna. Zaczęłam mu szeptałać.

- To początek. – On natychmiast się odwrócił, patrzył na mnie nie to ze zdziwień, nie z przerażeniem. To był dziwny miks. Nie czekając długo, aż cokolwiek zdąży z siebie wydusić, to ponownie do popchnęłam, lecz tym razem upadł głową o deskę klozetową. Mogłam delektować się dźwięk echa, wewnątrz jego pustego łba. Ponownie zamknęłam za nim drzwi. Musiałam przyznać, że jestem silniejsza, niż za czasów mojego człowieczeństwa. To dodaje mi dodatkową ilość punktów to zniewolenia tego śmiecia.
Przeszłam przez jego kabinę od boku, pojawiłam się za nim jak próbował wstać z ziemi. Pomogłam mu wstać, ponieważ potrzebowałam go w tym momencie przytomnego.

- Czym ty do licha... – Przerwał ponieważ moja dłoń zacisnęłam się na jego gardle. Odruchowo chwycił swoimi, aby wyszarpać się z mojego uścisku, a ja z każdą sekundą naciskałam coraz bardziej. Czułam się jak w jakimś transie, tak bardzo w tym momencie pragnęłam jego śmierci. Byłam podekscytowana jego relacja, jak trzęsie się jak osika, a jego oczy błagają mnie o litość. Wtem jego uścisk stał się słabszy, przestał walczyć. Był to czas by przestać, także puściłam go, a on bezwładnie upadł na podłogę. Niczym kukiełka czy szmaciana lalka. Od razu zaczął łapczywie łapać powietrze, jakbym się topił. Nie wzruszył mnie za bardzo ten widok. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiałam się jak mu jeszcze bardziej uprzykrzyć życie. Ale wróciłam do poprzedniej strony myśli. Zabrałam duża część papieru, aby nim zapchać odpływ od zlewu. Odkręciłam korek z gorącą wodą. On dalej klęczał na tej brudnej podłodze, po której zaczęła kapać wodą z zapchanego zlewu. Obserwowałam go, w tej chwili wydawał mi się dosyć ciekawy. Nigdy nie widziałam go takiego... Upokorzonego.

- Chodź... – Wysyczałam łapiąc go za kołnierz zmuszając do wstania. Był blady jak ściana, a jego oczy były zamglone, jakby odbijała się z nich śmierć. Bez słowa popchnęłam go w stronę umywalki, a rękami przecisnęłam jego kark, aby cała jego twarz była zanurzona w wodzie. Natychmiast pojawiły się bąbelki jego krzyku. Szarpał się, jego ręce ruszyły się chaotycznie, jakby próbował się czegoś złapać, podobnie jak nogi.
Jednak wiedziałam, że jego śmierć nic mi nie da. Gwałtownie szarpnęłam go tak, że uderzył plecami o ścianę. Ponownie jego płuca próbowały złapać to śmierdzące powietrze z tego obskurnego kibla . Jego twarz była spuchniętą i siną. Ostatni raz spojrzał na mnie swoimi podrażnionymi oczami, po czym zemdlał.

- Słaby... – Skwitowałam. Zastanawiałam się jak jeszcze bardziej mogę go upokorzyć i aby to wszystko wyglądało jeszcze bardziej przerażająco. Spojrzałam na swoje odbicie w popękanym lustrze, a wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Oderwałem kawałek lustra, a następnie usiadłam obok chłopaka. Rozebrałam go, a jego ubrania pocięłam ostrym narzędziem. Szczątki materiału spuściłam w kiblu, aby następne osoby, które go zobaczą nie były nawet w stanie go ubrać przed przejazdem pogotowia. Albo aby sam nie mógł nic zrobić, gdy odzyska przytomność. Zachichotałam na tą wizję, niczym grzechotnik. Mimo, że jestem żmija. Obracałam kawałek lustra w palcach.

- Właśnie, jestem Żmiją... – Wyszeptałam, miałam wrażenie, że jestem pod jakimś dziwnym wpływem. Jednak ponownie ukucnęłam przy nim, zamknęłam delikatnie oczy, po czym zamachnęłam się, by ostry kawałek przeciął jego skórę na udzie. Zaczęła płynąć dosyć szybko krew, przeglądam się jej, jakby to było cudowne źródełko. Po chwili ubrudziłam swoje ręce posoką, przeniosłam ją na inne części jego ciała, aby wyglądało to jak najwyższej klasy morderstwo. Może i nie duszy i ciała, ale zdecydowanie godności. Gdy skończyłam zabrałam jeszcze trochę, by podpisać się na ścianie. Nie zależało mi na tym, czy mnie znajdą, ponieważ i tak jestem z innego wymiaru. Po prostu chce, aby wiedzieli, że to ja.

Umyłam ręce, po tej klejącej oraz odrażającej substancji. Przez chwilę zastanawiałam się, czy może nie poczekaj jeszcze chwili, by zobaczyć reakcje pierwszych osób, które tu wejdą. Jednak było to bardzo ryzykowne i bez wątpienia miałabym problem z wyjściem... Chyba że...

Pospiesznie wyszłam z łazienki, mogłam wtedy oddychać świeżym powietrzem. Znalazłam wzrokiem sale, w której w tym momencie ma moja klasa lekcje. Będąc niewidzialną obserwowałam ich za szyby. Nic się nie zmienili, te same śmiecie, nawet miejsca w ławkach mieli takie same. Westchnęłam, bo byli tacy nudni. Istoty z innych wymiarów są takie różne i ciekawe, a oni... Wyglądają zupełnie niczym kopie. Wysrani z tej samej maszyny drukarskie. Trzeba coś z tym zrobić. Zaczęłam jak opętana kopać w drzwi od sali, natychmiast wywołując tym poruszenie wszystkich uczniów. Sale wypełniły szepty, nauczycielka natychmiast wstała, aby złapać winowajcę. Była taka szybka, że prawie przejebała mi drzwiami. Odsunęłam się, byłam dosłownie kilka centymetrów od niej, ale ona mnie nie widziała. Uśmiechałam się jej prosto w twarz, ale wtedy wpadłam na pewien pomysł.
Gdy ona obserwowała korytarz, to ja szybko wślizgnęłam się do środka. Miałam ochotę wszystko rozwalić, to była moja godzina zemsty, byłam niczym nemesis, Bogini sprawiedliwość!

Podniosłam krzesło nauczyciela, a następnie cisnęłam je z głupie laski z pierwszej ławki. Wszyscy natychmiast wstali, aby pomóc dziewczyną, albo krzyczeć i panikować. W między czasie podnosiłam krzesła oraz stoły przewracając je. Nagle jakieś chłopak krzyknął, aby ewakuowaliśmy się z klasy jednak ja nie mogłam na to pozwolić. Chwyciłam za klucze na biurku, przeszłam przez przeciskający się tłum i szybko zamknęłam drzwi ja klucz.
Uczniowie szarpali za klamki, kopali, wołali o pomoc. Kilka lasek się rozryczało, ale nikt nie miał ochoty ich uspokajać. Usiadła na parapecie, aby obserwować to zamieszanie. Ten piękny chaos, który wywołała. Ich płacz będę niczym zapłata, za to wszystko co mi zrobili.

Jednak nagle parę osób spojrzało nagle w moją stronę. Spojrzałam w dół, odkrywając tym samym, że moja moc się wyczerpała. Widzieli klucze w mojej dłoni, ale nie spanikowałam. Przez około minutę panowałam cisza. Ja uśmiechałam się do nich wrednie machając im kluczami. Wtedy zeskoczyłam ze stołu i schowałam się w szafie na przeciwko biurka. Miałam dość czasu, aby ponownie stać się niewidzialna.
Dosłownie sekundę później drzwi się gwałtownie otworzyły.

- Mamy ją...! – Wydarł się chłopak, ale widząc mój brak po prostu patrzył otępiały. Ominęłam go, aby przepadkiem nie wyczuł mnie dotykając środka szafy.

Stałam się widzialna na drugim końcu sali, aby mieć pewność, że nikt nie zauważył, bo nadal wszyscy tępo gapili się w szafę.

- Matko... – Zaczęłam, a wzrok wszystkich spoczął na mnie. Parę osób już się pchało, aby do mnie doskoczyć, lecz wtedy ja otworzyłam okno, a moja dłoń z kluczami wylądowała na zewnątrz, wtedy się cofnęli. – W końcu mogłam was nastraszyć, szkoda, że musiałam umrzeć, aby to zrobić. – Mówiłam spokojnym głosem. To co mówiłam to poniekąd była prawda, bo zabiłam ludzką część w swoim ciele.

- Czego chcesz żmijo. – Wycedziła jedna dziewczyna, spoglądając na mnie nieprzychylnie. Odważna, zawsze taka była.

- Pierwsza... Aby coś powiedzieć, jedyna odważna, która ma jaja w tej klasie. – Powoli do niej podchodziłam. Wszyscy zastygli. – Odważna... Głupia...! – Zaczęłam krzyczeć, a ona zamachnęłam się i uderzyła mnie centralnie w brzuch. Upadłam, chwytając się za bolące miejsce.

- Suka uciekła z psychiatryka! – Wydarłam się, próbowała mnie kopnąć w twarz, lecz ja szybko chwyciłam ją za nogę. Myślałam... Że może pokonać mnie?!

- Żartowałam! – Szybko wstałam, podnosząc jej nogę tak, że straciła równowagę i przewróciłem się na plecy. – Uderzyłaś mnie w brzuch... – Mówiąc to kopnęłam ją właśnie w to miejsce. Wiła się jak obślizgła dżdżownica. -...próbowałaś kopnąć mnie w twarz...! – Mówiąc to zamachnęłam się, aby właśnie to zrobić. Słyszałam chrupanie, najwidoczniej złamałam jej nos, albo szczękę. – Jesteście żałośni... – Westchnęłam, zwracając się do przerażonej grupy. – Ona najprawdopodobniej nie będzie w stanie mówić, a wy po prostu stoicie, patrzcie się. Bardzo znajome... Opętało was przerażenie? Hmm? Jak uda wam się wydostać, to zabierzcie jeszcze zwłoki Eryka! – To były ostatnie słowa jakie wypowiedziałam przed wyskoczeniem przez okno. Otoczyła mnie bańka, sprawiłam aby była niewidzialna razem ze mną. Ludzie wpatrywali się przez okno, ale nie byli w stanie mnie zauważyć. Niezgrabnie wyrzuciłam klucze na ziemię, a następnie pobiegłam po Kasandra.

~ Per Kasander ~

Gdy Karolina wyszła, to rozpocząłem oglądanie każdego zakamarka tego pokoju. Po godzinie, gdy nie znalazłem niczego interesującego, to położyłem się z powrotem na materac. Było tutaj strasznie mało miejsca, to doprowadzało mnie to do białej gorączki. W końcu z nudów wziąłem torbę siostry łamane na kuzynki, aby może znaleźć coś do jedzenia. Nie wiem, na przykład czekoladę czy cukierki? Jednak nic takiego nie było, ale za to moją uwagę zwróciło coś lśniącego. Z zaciekawieniem wziąłem to do ręki, był to srebrny łańcuszek z serduszkiem. Wyglądał pięknie, lecz przekręciłem go, a moim oczom ukazał się napis „Lawrence”. Czułem jak krew wypływa mi z twarz, jednak nawet nie miałem czasami nad tym pomyśleć, bo usłyszałem dźwięk szybkich kroków. Natychmiast schowałem biżuterię do kieszeni, a chwilę później pojawiła się Karolina.

- Spadamy skąd! Teraz! – Zawołała chwytając mnie za rękę, a drugą ręka za torbę. Biegliśmy strasznie szybko, a gdy opuściliśmy teren placówki to w oddali mogłem usłyszeć ryk syreny policyjnej oraz pogotowia. Byłem tym wszystkim tak zaskoczony, że nie mogłem sobie tego poukładać w głównie. Nasze tępo zwolniło dopiero jak weszliśmy do miasta, gdzie był dość spory ruch. Oboje oddychaliśmy ciężko, Karolina wręcz wypluwała płuca, a ja jakoś się trzymałem. Jakoś nie interesował mnie temat, dlaczego uciekaliśmy tak nagle. Moje myśli zajął wyłącznie naszyjnik, który znalazłem w jej torbie. Wyszliśmy do jakieś kawiarni, a ona zamówiła nam jakieś jedzenie i picie.
Ciekawe czy będę mógł znaleźć swojego ojca i spotkać go ponownie i... I oddać mu ten naszyjnik tak osobiście, aby wiedział, że mi na nim zależy... Ale on mnie nie zna, nie wiem kim jestem...

- Nie smakuje Ci? – Zapyta nagle, wyrywając mnie z letargu. Spojrzałem na nią, szczęśliwą nigdy, wygląda jakbym dostała jakiś super prezent albo rurki z kremem, a potem na ciastko oraz najprawdopodobniej kawę. Na chwilę zapomniałem o naszyjniku i skupiłem się na ludzkim jedzeniu. Byłem tego ciut ciekawy, bo przecież gdyby nie sprzeczności losu to żyłbym w tym miejscu. Upiłem łyk napoju, smak był dziwny jakby ktoś przepalił ziarna, przez to wkradała się nuta goryczy. Nie mógłbym też powiedzieć, że mi nie smakowało. To było po prostu inne. Ciastko było z kolei za słodkie, przez nie kawa wydawało się być jeszcze bardziej gorzka.

- Wiesz, nie ma w tym świecie równowagi... – Mruknąłem patrząc na kubek z brązową cieczą. Karolina spojrzała na mnie ciut zaskoczona tym stwierdzeniem. Przecież nie każdy by doszedł do takich wniosków po wybiciu kawy wraz z przesłodzonym deserem. – Jedno jest za bardzo takie, a które za bardzo w drugą stronę. A serwowane razem tworzy chaos i niesmak.

- Jak Ci nie smakuje to wyrzuć, Jezu. – Przewróciła oczami zajadając się ciastkiem, jakbym jadła najlepsza rzecz na świecie. – Albo możesz dać mi.

- Tobie to smakuje? – Zapytałem ciut nieśmiało, podsuwając jej mój talerz. Ona jedynie szybko pokręciła głową na ,,tak”. To mi trochę zaburzyło moje przemyślenia. Czyli ludzie są różni i mają inni punkt równowagi w różnych aspektach życia? To... Nie wiem, dziwne, a może naturalne...?
Dziewczyna zapłaciła, my zaczęliśmy spacerować na mieście. W głowie znów miałem naszyjnik, a wzrokiem szukałem lombardu, aby dodać biżuterię.  Chciałbym zrobić wszystko jak najlepiej, ale w zasadzie nie wiem jak postąpić. Nadal nie jestem pewny, że ten naszyjnik w ogóle do niego należy. Czy uda mi się odnaleźć lombard. Czy Karolina cokolwiek zauważy, a jeśli tak to czy będzie próbować mi go zabrać? Chciałbym tak bardzo oddać mu to osobiście, ale nie mam pojęcia, gdzie jest? Mógłbym poprosić o numer telefon ludzi z lombardu, ale nawet nie mam tak zadzwonić, bo nie mam przy sobie telefonu. Chyba, że ja będę mówił zamiast nich. To już jakoś brzmi, ale problemem jej teraz moja siostra /kuzynka. Nie chcę mieć z nią konfliktów, poza tym musimy bezpiecznie wrócić do wymiaru pierwszego.

- Kas, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – Wrzasnęła mi do ucha przez co oprzytomniałem. Siedzieliśmy na jakieś ławeczce, chyba w jakimś parku czy coś w tym guście. Krajobraz wyglądał spokojnie, ale nadal było słuchać ryki aut.

- Przepraszam, co mówiłaś? – Spojrzałem na nią błagalnymi oczami, ale ona nadal była poirytowana.

- Myślałam, czy by nie puść do urzędu po dokumentacje rodziny, aby dowiedzieć się o dalszej rodzinie. Tylko problem polega na tym, że oni będą pytać mnie o legitymacje, bo byle komu nie powiedzą. A ja w ciąż nie mam pojęcia, czy jestem poszukiwana czy nie. – Zaczęła mi tłumaczyć, a ja nie zrozumiałem kompletnie ostatniego zdania jakie wypowiedziała.

- Jak to poszukiwana...? – Powiedziałem te słowa bardzo powoli, ona wyglądała na dosyć spęszoną. Przyglądałem się jej w ciszy, oczekując, aż to wytłumaczy.

- Po prostu uciekłam do wymiaru pierwszego, bo wiedziałam, że tu nie pasuje. – Tłumaczyła, ale coś mnie ukłuło w klatce piersiowej i byłem w stu procentach pewny, że kłamie. Coś było nie tak w jej mimice, głosie, wszystko wydawało mi się nie takie.

- Dlaczego kłamiesz? – Zapytałem delikatnie podenerwowany tym że próbuje zamydlić mi oczy. Wokół nas zapadła cisza, nagle całe miasto zamilkło w oczekiwaniu jej wytłumaczenia. Ja byłem oczywiście spokojny, ponieważ nie miałem na celu jej obrażać, czy być nie miły. Ja po prostu jestem wrażliwy na kłamstwo, a to wina jednego z moich rodzicieli.

- To trudne, po prostu trudne dla mnie. – Wyprostowała się, marszcząc przy tym brwi. Miałem wrażenie, iż uraziłem jej dumę. – Wszystko jest nie tak, po prostu... Eh... – Zdałem sobie sprawę, że nie powinieneś poruszać tego tematu, ale czy to moja wina, że brzmiało to strasznie oraz ciekawie jednocześnie?

- To idziemy do tego urzędu? – Zapytałem, aby zmienić temat i może dojść do jakiejkolwiek nici porozumienia. Ona jednak gwałtowanie wstała, a ja tylko delikatnie zdezorientowana na nią patrzyłem.

- Pójdę sama. Czekaj na mnie wieczorem przez wejściem na lotnisko!

- Ale ja nawet nie...

- Poradzisz sobie! – Potem rozpłynęła się w powietrzu, a ja zastanawiał em się co takiego powiedziałam nie tak. Przecież byłem po prostu z nią szczery i serio kłamała, więc miałem tak po prostu to olać? Siedziałem tak, myśląc co powinienem zrobić. Sam w dużym mieście, w którym jestem pierwszy raz w życiu.

~ Per Karoliny ~

Zdenerwowana, ale dumna podążyłam do urzędu, aby dowiedzieć się czegokolwiek. Ja naprawdę staram się, abyśmy oboje znali historie naszej rodziny, a on zachowuje się mega infantylnie, olewa moje słowa, myśląc o niebieskich migdałach, oskarża o kłamstwo oraz nie smakuje mu ciastko. Może i postąpiłam za ostro, ale widzę, że lepiej będzie jeśli załatwię to sama. A on zapyta się kogoś o drogę i do wieczora zdoła się stoczyć na lotnisko.

Po około pół godziny drogi byłam przed potężnym budynkiem, który może okazać się encyklopedią mojej rodziny. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Wewnątrz było kilka ludzi, którzy rozmawiali na jakieś nieistotne dla mnie tematy. Usiadłam na krześle, czając na swoją kolei. Wszystko szło dosyć powoli, jakby nie mogli otwierać tych ust szerzej i szybciej. W trakcie czekała mogłam poobserwować sobie drewnianą, mocno porysowaną podłogę, co wyglądała jak definicją wzrostu „przeruchana przez życie”. Koniec końcowy obserwowałam sufit, zastanawiając się co na nim robi odcisk buta.

W końcu nadeszła moja kolei. Usiadłam na krześle, a na przeciwko mnie siedziała dosyć miło wyglądają starsza Pani.

- Co mogę dla ciebie zrobić? – Zapytała powoli, a ja czułam się tak, jakbym była na maturze ustnej z obcego języka.

- Chciałabym dowiedzieć się czegokolwiek na temat mojej rodziny, korzeni. Ja nawet nie wiem kim była moja mama, dziadkowie... – Zaczęłam, ale mi przerwała.

- To nie będzie takie proste... Latami możesz szukać informacji. To może znajdować się w archiwach państwowych, księgach parafialnych, urzędach stanu cywilnego i archiwach zakładów pracy. Innymi słowy, wszędzie tam, gdzie zostawiła swój ślad. Wiesz chociaż jak miała na imię? Nazwisko, data urodzenia...? – Mówiła, a ja szybko dodałam jej potrzebne informacje. Poprosiła mnie jeszcze o dowód tożsamości i o dziwo wystarczyło jej moja legitymacja.

Siedziałam jak na szpilkach, miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie i myślą „to ona jest poszukiwana” „to ona zaatakowała szkołę”. Siedząc tam miałam wrażenie, jakbym złamała wszystkie możliwe prawa, a ludzie wokół chcą zadzwonić na policję, albo osobiście mnie dopaść. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Dalej rozmawiali, albo zajmowali się swoimi papierami, czy czytali ulotki obok. Mimo to byłam wyprostowana jak struna, jakby przegotowywała się na mocne uderzenie.

Starsza Pani wróciła i zaprosiła mnie do środka, jakiegoś specjalnego pomieszczenia. Tam posadziła mnie przy małym stoliku, a ona sama usiadła na przeciwko. Teraz tym bardziej, czułam się jak na przesłuchaniu w komisariacie.
Zabrała do ręki pierwszą teczkę.

- Ty rozpoznajesz jej zdjęcie? – Zakazała mi zdjęcie dowodowe Colin. Natychmiast pokiwałam głową. – Nie wiele o niej wiadomo. Jej rodzice to Muriel Snake oraz Eustace Snake. Nie żyją od piętnastu lat. Colin skończyła szkole podstawową, liceum, studia „zarządzanie – socjologii biznesu i mediów”. Miałam praktyki jako menadżer dla swojej siostry...

- Siostry? Ma pani na myśli Aleksandrę? – Przerwałam kobiecie, będąc przepełniona adrenaliną w tym momencie. W końcu ktoś mi mówi konkretne informacje. Ona spojrzała na mnie poważnie spod ciężkich szkieł.

- Tak. Urządzały imprezy masowe, pokazy akrobatyki...

- Czy używała może pseudonimu? – Ponownie przerwałam, ale tym razem patrzyłam na nią przepraszająco. Po prostu chciałam dowiedzieć się jak najwięcej.

- Tak, ,, April Fools”. Wracając. Tylko tyle o niej wiadomo. Dalej jednak jest raport policji oraz nekrolog. – Odrzekła kładąc papiery na stole.

- Ale... Co się stało? – Zapytałam łamiącym się głosem. Kobieta westchnęłam.

- Musisz załatwić pozwolenie na udzielenie ci szczegółów śledztwa, ponieważ takie informacje są bardzo poufne. Jedynie co mogę powiedzieć, to że zostały porwane. Aleksandra została odnaleziona żywa razem z dzieckiem Colin... tobą... – Wczytała się, a potem złapała się za usta, jakbym chciała się tym pilnować. – Jednak Colin razem z synem Alex zostali odnalezieni martwi.

- Ale dlaczego zostały porwane? Czy znaleziona sprawców? Jakie mieli zamiary? – Rozpłakała się na oczach kobiety, ponieważ czułam się okropnie z tym wszystkim co mi powiedziała. Moja matka została porwana i najprawdopodobniej zrobili jej taka krzywdę, że umarła. Można wręcz powiedzieć, że jest możliwość, że jej ciało zostało tak zmasakrowane, iż nie ma jej szczątków w trumnie. Przecież to takie okropne, a ja przez całe życie uważałam ją za bezwartościową suke. Może Alex obwinia ją za to, co się stało, dlatego jej nienawidzi? Widziałam żal w oczach kobiety, ale reszta twarz zachowywała swój profesjonalizm.

- Nie mogę Ci udzielić informacji na ten temat. Takie są procedury. Mogłam jedynie podać mi informacja ogólne, bez szczegółów. – Patrzyłam smutno na teczkę z potrzebnymi mi informacjami, które nie mogę przeczytać chodź dotyczy to mojej rodziny. Przepełniła mnie złość.

- Jak otrzymać takie pozwolenie? – Zapytałam podnosząc głowę. Kobieta zdjęła okulary i przetarła je kawałkiem swojej marynarki.

- Musisz napisać kilka pism, sąd rozpatrzy twoją sprawę. Będziesz musiała przejść procedurę potwierdzenia tożsamości. Przeprowadza z tobą rozmowę, a potem zdecydują czy mogą Ci te informacje udzielić. – Mój entuzjazm znikł, tak szybko jak pojawił. Schowałem twarz w dłoniach, starając się przemyśleć to co powinnam powiedzieć.

- Dlatego to jest aż tak strzeżone?

- Ponieważ jest to nadal sprawa otwarta, ciągnie się od około czterdziesty lat. Wszystko jest strzeżone, przejmowane są jedynie informacje, a nie mówimy o nich. Mam nadzieję, że rozumiesz. – Nacisnęła na ostatnie słowo. Powoli pokiwałam głową w akcje zrozumienia, chodź zastanawiałam się w taki sposób mogę jej to wykraść. Patrzyłam na kartki tęsknymi oczami, ale kobieta jednym ruchem wszystkie schowała. – Skorzystaj z tego co ci mówiłam. Może dowiesz się czegoś więcej na ten temat. – Wyprosiła mnie z pomieszczenia, a ja znów byłam w poczekalni. Miałam istną burze w głowie. Potrzebowałam kilka minut, aby połączyć wszystkie fakty.

Po pierwsze April Fools to moja ciotka, pewnie jest taka nawiedzona, bo przeżyła piekło przez swoich porywaczy, którzy nie byli tak łaskawi jak moi. Eh, jakkolwiek to brzmi. Colin tego nie przeżyła. Może to oznaczyć, że Kasander jest wynikiem gwałtu. A że one były w tym razem, to... Ja też jestem dzieckiem z gwałtu... Napływały mi łzy jak i tym myślałam, ale ogarnęłam te myśli. W każdym razie napastnikiem były demony, albo inne stworzenia nie z tego wymiaru, dlatego sprawa jest nadal otwarta i zwykli ludzie mają związane ręce. Mam ochotę naprawdę wykraść te informacje, abym mogła więcej się dowiedzieć. Abym znała szczegóły. Jednak... Wszędzie są kamery, ochrona, a moja moc mimo, że z każdym dnie jest coraz lepsza to i tak nie jestem na tyle doświadczona. A jeśli w jednym miejscu pojawią się poważne odchylenia, to rządź wymiaru zero to zobaczy. Wtedy będę skończona.

Co by jednak nie mówić coraz bardziej zaczyna to wyglądać, a elementy zaczynaj układach się całość. Przynajmniej wiem na sto procent, że Kasander to mój kuzyn, bardzo bliski kuzyn. Może mnie tak irytuje, bo ma geny Alex, ale to nie jest najlepszy moment, aby w tym momencie ją obwiniać.

Nie chce skończyć swoich poszukiwań, dlatego będę je kontynuować. Tak jak radziła mi ta kobieta.

~ Per Kasander ~

- Przepraszam, wie Pan gdzie jest najbliższy lombard? – Zapytałem z delikatnym uśmiechem, lecz facet spojrzał na mnie krzywo i wyminą. Bez słowa. Burknąłem i dalej krążyłem w tą i z powrotem, aby znaleźć cokolwiek. Tak jak już wiedziałem, gdzie jest lotnisko, ponieważ były postawiane znaki, to takiego zwykłego sklepu nie byłem w stanie znaleźć. Miałem coraz mniej czasu, ponieważ słońce schowało się już za budynkami. – A Pani wie, gdzie jest najbliższy Lombard...? – Zapytałem kolejną osobę, ale ona tylko popchnęła mnie swoim ramieniem. Jakbym tylko przeszkadzał jej w przejściu. Jeszcze bardziej spochmurniałem, ale dalej szukałem. Byłem zbyt blisko...

- Szukasz Lombardu? Mogę Ci powiedzieć... – Odrzekł nagle jakiś facet, który siedział na ziemi pod kartonem. Ukucnąłem około pół metra od niego. On uśmiechnął się, pokazując swój szereg pomarańczowych wręcz zębów. Nie obrzydził mnie jego wygląd czy zapach, po prostu chciałam wiedzieć... On nagle rzucił się na mnie z nożem, przeciął kawałek mojej skóry, a potem poślinił swoim szorstkim językiem. Z przerażenia i bólu odskoczyłem, aby być jak najdalej tego pomyleńca. – Teraz masz AIDS cwelu! – Krzyknął za mną gdy uciekałem. Było to przerażające i nigdy bym nie pomyślał, że ktokolwiek będzie w stanie postąpić w podobny sposób. I czym jest AIDS...? Doprawdy dziwny człowiek.
Rana mi się szybko zagoiła, ale dalej błąkałem się między uliczkami.
Nagle moim oczom ukazał się szyld.
Rzuciłem się do biegu, aby przypadkiem nie był on zamknięty. Szybko szarpnąłem za klamkę, a w wejściu zacząłem prosić o telefon.
Zburzony sprzedawca tylko podał mi telefon wcześniej zapisując numer. Byłem w siódmym niebie, stresowałem się spotkaniem z moim ojcem, ale w końcu powiedziałem.

- Mam twój naszyjnik.

~*~

Chodziłem w kółko w umówionym miejscu, a przez moje ciało przechodził gorący prąd zdenerwowania. Kręciło mi się w głowie i nie za bardzo mogłam złapać oddech. W końcu będę w stanie spojrzeć na jego twarz, sprawdzić czy mam oczy po nim, czy po mamie. Czuje mam rysy. Miałem wrażenia, że myśli wywiercą mi dziurę w głowie, i za chwilę tracę przytomność z tego stresu. Robiło się już naprawdę ciemno, niebo było powoli czerwone. Zostało tak mało czasu, a jeszcze musze jechać na lotnisko, aby lecieć z moją mam nadzieję już nie złą na mnie siostrą /kuzynką. Głęboko oddychałem, gdy nagle usłyszałem powolne kroki z oddali. Miałem wrażenie, że w tym momencie moje serce stanęło. Spojrzałem w te stronę, a moim oczom ukazał się mężczyzna o długich niebieskich włosach splecionym w jeden kucyk. Wokół twarzy miał też parę krótkich, które okalały jego twarz. Jego oczy były różowe, co wprawiło mnie w osłupienie, bo czy w takim razie moim ojcem jest osoba z poza wymiaru ludzi? Wpatrywałem się w niego jak w obrazek. Znów czułem te wszystkie uczucia wewnątrz, które mówimy mi o tym, że to właśnie on.
Mój ojciec.

- Pokaż mi. – Odrzekł ostro, bez ogródek. Nerwowo zacząłem grzebać po kieszeniach, aż moja dłoń nie znalazła naszyjnika. Pokazałem mu go, a on w błyskawicznym tempie go zabrał. Dokładnie go oglądał z każdej strony. Trwało to może z minutę, może dwie. Nagle na jego twarz pojawił się subtelny uśmiech. – To on. Dzięki. – Obrócił się na piecie, chowając biżuterię do kieszeni. Oddalał się, a ja chciałem go zatrzymać, by znów nie rozpłynął się w powietrzu. Mogę go już nie zobaczyć.

- Poczekaj...! Ja...!

- Nie mam czasu. – Mówił nawet się nie obracając, coraz bardziej się ode mnie oddalając.

- Ale... A... Le... Ty.... Jesteś moim ojcem! – Wykrzyczałem w końcu, czując że na te słowa użyłem ponad połowy swojej energii.

~ Per Candy’ego ~

Stanąłem w miejscu po usłyszeniu tej frazy. Byłem tak szczęśliwy, że jakiś frajer pomógł mi z tak ważnym dla mnie zadaniem. Traciłem nadzieję, a jeden telefon załatwił moje problemy. Ale... Ale to zdanie. Najprawdopodobniej on robi sobie ze mnie żarty. Liczył na zapłacę? Obróciłem się do niego, a potem szybko podszedłem do niego tak, że dzieliło nas około pół metra.

- Słuchaj to... – Spojrzałem mu w oczy. Przez chwilę po prostu tak się wpatrywałem w tęczówkę w kolorze nieba, bez z źrenicy. Ten kolor jest wręcz taki sam, jaki ja miałem za bycia człowiekiem. Włosy brązowe, jakie miała April. Delikatnie świetlista skóra, bez wątpienia. – Anioł.... Po co tu przyszedłeś?! – Warknąłem oddalając się od niego na około metr.

- Aby... Aby... – Jąkał się niemiłosiernie, a ja naprawdę nie miałem na to czasu. Chwyciłem go na kołnierz koszuli i podniosłem, aby był na wysokości moich oczu.

- Ja nie mam pojęcia, czego ode mnie chcesz, ale...! – Ściskałem go coraz mocnej, ale wtedy on złapał mnie za dłonie. Sceneria diametralnie się zmieniła. Obraz poszarzał, by w konsekwencji stał się czarny, po około dziesięciu sekundach światło wróciło, ale już nie byliśmy na cmentarzu. Opuściłem chłopaka na ziemię. Byłem w tej chwili skupiony tylko i wyłącznie na pomieszczeniu. Była to szatnia... Szatnia wewnątrz miasta walki. – Coś ty zrobił!?

- Ja... Ja... Nie wiem! Gdzie jesteśmy?

- W miejscu, w którym kurwa nie chcesz być!

- Nie miałem pojęcia, że mam moce! Niektóre anioły nie...

- Mocy nie mają tylko ludzie! Widać musiałeś odkryć ją w tym momencie. Gratuluję kurwa, twoja moc to przenoszenie do miejsca z koszmarów! - Wyciągnąłem szybko księgę czasów Karoliny i przeglądałem te o teleportacji. Nie zostanę tu ani chwili dłużej, a świadomość że nie mogę wyjść drzwiami tak po prostu mnie dobija. Złapią mnie, to pewne. Nie mam przebrania. – Jest! Nara frajerze! Wedle pierrota! – Po wypowiedzeniu tych słów czarny dym buchnął mi w twarz. – Kurwa! – Rzuciłem książką w tego cholernego anioła. A sam usiadłem w kącie, aby zastanowić się nad tym co powinienem zrobić. W tym czasie chłopak wziął książkę, przeglądał ją i coś czytał.

- Z tego co widzę, to nie lubisz tego miejsca... Ja też czuje się tutaj... Tak okropnie... – Przewróciłem oczy. Może sobie mówić co chce, mam to gdzieś. Jedyne czego pragnę, to wyjść. Słyszałem jak na korytarzu zawodnicy rozmawiają oczywiście o Edenie. Temacie na językach wszystkich, co chcą wieść życie jak z bajki. Muszą tylko pokonać urodzone maszyny do zabijania. Skuliłem się w rogu pokoju. – Zniszczmy to. – Odrzekł stanowczo, spojrzałem na niego jak na debila, a wtedy on przeczytał jakąś frazę. On znikną. Jak spojrzałem na swoje ręce, to zauważyłem, że ja również zniknąłem.

- Co jest...

- Tu pisze, że to trwa tylko pół godziny. Teraz zaprowadź mnie do serca tej budowli, a zostanie po niej pył! – Mówił z nienawiścią, widać odziedziczył po mnie szczerą nienawiść do tego miejsca. A ta nienawiść zmotywowała go, do nauki zaklęć. Albo moja teoria jest prawdziwa i April serio jest wiedźmą.
Wtedy poczułem, że chwyta mnie za rękę. To był znak, abym go prowadził, nic więcej mi mówić nie trzeba było. Jednym kopnięciem rozwaliłem drzwi, a potem pobiegłem z tym chłopakiem w stronę ringu znajdującym się na najniższym poziomie.
Te korytarze nic się nie zmieniły, nadal można było zwariować patrząc na powtarzające się kolory i wzory.
Bycie nie widocznym, było całkiem zabawne. Mogłem popychać innych, a oni nie mogli ci na to poradzić czy się bronić. Przyznam, że bawiło mnie to. Chodź wydaje mi być to na dość infantylne. Oni po prostu tak śmiesznie upadali...

W każdy razie dotarliśmy. Trybuny, ringi... Z moim balastem w postaci syna byłoby trudno przejść, ale nie jestem osobą, która godzi się potulnie z narzuconymi zasadami. Podniosłem chłopaka jedną ręką, oczywiście nie obeszło się bez dźwięków, co zwróciło uwagę innych wokół. Musiałem się powtarzać od śmiechu, abym tym bardziej nie zdradzić sobie. Jakkolwiek by to miało wyglądać z perspektywy innych osób.
Szybko przeskoczyłem przez trybuny, barierki, ringi, popychając przy okazji walczących.

I był ten cholerny środek. Który wygląda niczym gniazdko w statku pirackim. Było to kiedyś miejsce sędziego, ale tutaj tak trzęsie przez zawodników, że zrezygnowali. Teraz to tylko dekoracja i serce tego spierdolonego miasta. Mojego byłego elizmium... Stanęliśmy w jego środku. Obserwowałem zawodników, bo zaraz mieli wejść wojownicy Edenu. Fanclub dla zdrowych inaczej z naszyjnikami wypełnionymi moim oddechem zapomnienia. Jakkolwiek źle to nie brzmi.

- Gotowe. Bomba nastawiona. Wybuchnie dokładnie za pięć minut. – Odrzekł, a ja wróciłem się w jego kierunku.

- Bomba za pomocą magii? Brzmi dość przydatnie. – Stwierdziłem oglądając ją ze wszystkich stron. Wygląda zwyczajnie, oprócz tego, że mieniła się kolorową magią.

- Umiałbym więcej, ale nie tej profil. Jestem w klasie akrobatycznej. Jakbym był na innej, to był nie musiał używać książki. – Przewróciłem oczami, ale przynajmniej nie jest już nieśmiały. Witać adrenalina i wrodzona nienawiści to tego burdel go w jakiś sposób zmotywowała. Chyba to już mówiłem, ale po prostu serio jestem pod wrażeniem. – Zaraz wybuchnie. Więc... – Znów coś wyszeptał, a my przenieśliśmy się przed budynkiem, który jest również wejściem. Czekaliśmy. Minute. Dwie. Dziesięć. Żadnej reakcji. Znużonym wzrokiem spojrzałem na niego, był już widzialny. Speszony wpatrywał się w podłogę. – Może jednak nie działa to tak jak planowałem...

- Nie można mieć wszystkiego. Szczerze chciałbym, aby to miejsce zniknęło, ale widać ono nie może o tak zniknąć. Grunt, że próbowałeś. Szanuje to, ale wróćmy do tematu. Nie jesteśmy tutaj, aby bawić się w podchody. Jesteś aniołem, czego ode mnie chcesz.

- Wiesz kim jestem, a więc też jesteś z „tego” świata? – Zapytał nieśmiało, a ja powoli pokiwałem głową. Czekałem zniecierpliwiony na odpowiedź, chce załatwić to tak, aby dał mi spokój i nie próbował szukać. W przeciwnym wypadku będę zmuszony go zabić, a nie do końca wiem, czy jestem w stanie to zrobić. Mimo, że mnie z nim absolutnie nic nie łączy, oprócz tej przeklętej krwi. Spoglądałem na jego twarz, ale nie byłem w stanie patrzeć na niego długo. Stało się coś, co musiało się kiedyś wydarzyć, jednak nie byłem na to gotowy, nigdy bym nie był. Oboje mocno spoważnieliśmy – Ja po prostu chciałem Cie poznać. Moim marzeniem było spotkać Ciebie... Zapytać dlaczego tak to wyszło...? Czy kiedykolwiek mnie... Kochałeś... – Mówił dość wolno, co chwilę brał głębokie oddechy. Denerwował się tym. To oczywiste, on również pewnie nie miał za dużo czasu by się na to przygotować. Jest stosunkowo młodym aniołem, więc jest szansa, że uciekł by teraz być w tym miejscu. Ale udało się, więc czy ma to jakiekolwiek znaczenie.

- Okoliczność są dosyć skomplikowane... – Zacząłem dosyć spokojnie, a on patrzył na mnie jak na ósmy cud świata. Przełknąłem ślinę, bo nie miałem pojęcia jak dobrać słowa tak, by powiedzieć, ale nie powiedzieć za dużo. Nie chcę również ryzykować. Ta cholera jest w połowie mną, więc może, ale nie musi wykryć kłamstwa. On cierpliwie oczekiwał. Wziąłem głęboki oddech. -...nie jest mi łatwo to mówić. Ale ktoś się włamał do twojego mieszkanka i cię udusił. Tak właśnie zginąłeś. – Patrzył na mnie pusto po usłyszeniu tego. Stał z otwartymi delikatnie ustami, a ja w tym czasie myślałem, co mogę, a co nie mogę mu powiedzieć.

- A...a... – Przerwał swoim głosem moje rozmyślania. – Nie chciałeś, abym umarł? Prawda...? Tak...? – Wyglądał jakby miał mi się tu zaraz rozkleić. Wiem że oczekiwał ode mnie w tej chwili zaprzeczenia, ale... Zrobiłem to, ponieważ ważniejszy był dla mnie Offender niż on, ale czy w głębi duszy pragnąłem jego śmierci? Myślałam, że Benjamin jest okrutnym ojcem, ale widać jestem taki sam...

- Nie... Nie wiem. Nie było mnie przy tym, ja nawet nie miałem pojęcia, że się urodziłeś. Twoja matka uciekła ode mnie, jak się dowiedziała o ciąży! – Wykrzyczałem to wszystko na jednym oddechu. To była jedyna odpowiedź, jaką mogłem dać, ale ona tak bardzo nie chciała mi przejść przez gardło. – Nic mi nie mówiła... – Dodałem, a wzrokiem wróciłem do chłopaka, który w tym momencie gorzko ryczał. Ten widok mnie sparaliżował, czułem się winni całej jego krzywdzie. Dodatkowo mam teraz taki niesmak, postanowiłem zabić swoje dziecko, aby dodać otuchy przyjacielowi. Teraz brzmię jak najgorszy ojciec na świecie. A to wszystko moja wina. Zamknąłem oczy, aby nie torturować się jego widokiem. Zdecydowanie nie jest to najlepsza pora dla mnie, na rozmowę z nim. Chciałbym to przełożyć, zatrzymać, uciec...

- T-tato... – Spojrzałem na niego zdezorientowany tym jak mnie nazwał. Naprawdę dziwne uczucie. Nawet nie miałem pojęcia czy zacząć się kłócić, ale chyba dam sobie spokój. – Przynajmniej Twój syn wyrósł na silnego. Takiego serio silnego! Nie chce się chwalić... Ale... Ale... – Zaciął się na chwilę. – Myję się ostrą część gąbki. Nie każdego na to stać. – Uśmiechał się, a w jego oczach widziałem nadzieję. Ja tylko parsknąłem na jego słowa, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem, że powiedziałaś to teraz. Lecz ja również się uśmiechnąłem. – Jeśli nie chcesz mnie widzieć, to ja naprawdę to zrozumiem. Już i tak spełniłeś moje marzenie, bo widzę Cię. Mogę stwierdzić, czy jestem do ciebie podobny, a z tego co widzę to jestem bardzo! Tylko szkoda, że nie mam oczu jak ty... Bo wyglądają serio... Pięknie. – Rozmarzył się, a ja chłonąłem jego słowa z niedowierzaniem. To naprawdę miłe słowa, których się nie spodziewałem.

- Ale to nie prawda. – Szybko zaprzeczyłem, gdy sens jego ostatnich słów do mnie dotarł. – Miałem dokładnie taki sam kolor oczu jak ty, gdy byłem człowiekiem. Jestem widmem, więc się zmienił. Po prostu.

- Serio? – Pokiwałem głową na tak. – Co takie cudowne...! Naprawdę, niczego innego w życiu nie pragnąłem bardziej niż tej chwili. – Nagle zrobił kilka kroków ku mnie, ale nagle się wycofał. – Czy... Ja... Mogę?

- Skoro widzimy się po raz ostatni... – Sam go niego podszedłem, aby go mocno przytulić. Gdy to zrobiłem, to poczułem dziwne uczucie w sercu. Jakbym w tym momencie trzymał coś, co kocha mnie bezwarunkowo... I chyba tak serio jest...
Zrobiłem to tylko po to, aby serio to było nasze ostatnie spotkanie, aby nie miał wyrzutów sumienia. Nie szukał mnie, czy pragnął zemsty. Pragnąłem po prostu jego spokoju, dobrego pożegnania. A korona mi z głowy nie spadnie, jak przytulę tego chłopaka, który jest moim synem.

- Jak ty w ogóle jak masz na imię?

- Kasander, a ty?

- Zackary.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top