66.| Spotkanie Jadowitych i fakty o szachetnej rodzinie Bleached | ✅





~*~

Spojrzałam na niego kompletnie zdezorientowana. Nie miałam pojęcia dlaczego tu jest, a to zastanawiało mnie w tym momencie najbardziej. Taran był jedynym z jadowitych, który zdradził mi swoje prawdziwe imię. Powiedzenie swojego imienia było dla tego zespołu czymś ważnym. Tylko osoby darzące siebie czymś w rodzaju przyjaźni lub miłości mogły je poznać. To dla mnie było dosyć zaskakujące, ale pokazało, że na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Nie byłam w tym zespole długo, dlatego znam tylko Ethan'a.

Nawet nie chciałam próbować z nim walczyć, więc przy pierwszym jego ciosie upadłam na podłogę, a wtedy ogłoszono nokaut.

Od razu potem wstałam i ruszyłam za nim.

Kompletnie nic się nie zmienił od naszego poprzedniego spotkania. Nadal miał pofarbowane włosy na fioletowo z czerwonymi końcówkami, różnica była jedynie w długość. Teraz były do ramion - co mu bardzo pasowało.

Podbiegłam do niego, a potem złapałam go za ramie, ten prawie natychmiast obrócił się w moim kierunku, a ja mogłam ujrzeć te jego, jak zwykle niesamowite jasnobrązowe oczy... które mieniły się złotym blaskiem?!

- Czego chcesz? - Zapytał swoim szorstkim głosem zarezerwowanym dla nieznajomych. Jego zachowanie delikatnie mnie zdenerwowało, chodź z czwartej strony zdaję sobie sprawę, iż mógł mnie nie poznać. Cóż za ironia, osoby dla których się kryłam mnie poznały, a te co chce by pamiętały to już nie.



- Serio? Nie poznajesz mnie? Ja rozumiem, że mam inny kolor włosów oraz inny styl ubioru, ale starej, wredniej Żmii nie poznać? - Mówiłam swoim klasycznym ironicznym tonem. Wtedy zostałam zamknięta w szczelnym uścisku swojego starszego przyjaciela. Niewątpliwie, ma refleks.



- Karolina... Czemu odeszłaś? - Zapytał, gdy w końcu mnie puścił. Miał czerwoną twarz, a w jego oczach mogłam zauważyć troskę połączoną z ulgą. Ja natomiast miałam jeden, wielki znak zapytania wymalowany na mordce.

- Ja... Nie odeszłam... - Powoli wyszeptałam, a on zmarszczył brwi. - Wszystko Ci wyjaśnię, tylko chodźmy z bardziej dyskretne miejsce.

- Bardzo chciałbym w Tobą porozmawiać, ale nie ma czasu na pogadanki... Muszę jak najszybciej zarobić kasę...

- Po co?

- Zepsułem wzmacniacz Scorpiona, akurat dwa dni przed koncertem, który może zapewnić nad podpisanie kontraktu, jeśli oczywiście się spodobamy. Także posunąłem się do zejścia w to miejsce... - Mówił dosyć szybko i chaotycznie. Błagał mnie wzrokiem, abym już pozwoliła mu iść. W sumie nie dziwię się, że był zdolny do podjęcia takiej decyzji. Oni wszyscy Tworzą od kilku lat, więc...

- Ile to kosztuję? - Spojrzałam na niego poważnych wzrokiem, krzyżując ręce.



- Ponad dziesięć tysięcy... Bo to był taki wyjebany w kosmos... - Wyszeptał skruszony. Ja natomiast westchnęłam i wyciągnęłam z torby pieniądze jakich dał mi Taylor w prezencie.

- Masz. - Podałam mu zawiniątko, a on patrzył na nie z szeroko otwartymi oczami. Potem zaczął to wszystko liczyć. Nie mam pojęcia czemu, skoro na papierze, w którym był zawinięty było napisane ile to wynosi... Ale nie miałam serca mu w tym przeszkadzać.

- Tutaj jest piętnaście tysięcy... - Powiedział ledwo wyraźnie, bo głos mu drżał niczym mocno pociągnięta struna. Zanim zdążył cokolwiek wybełkotać, to zdążyłam mu przerwać.

- Dlatego to schowaj, aby Ci nikt tego nie ukradł.

- Karolina... Ja nie...

- Oddasz mi jak już będziecie sławni, okej?

- Oczywiście... Ja po prostu nie wiem co powiedzieć. Jestem na Ciebie taki zły, że się nie pożegnałaś, ale również jestem wzruszony za twoją szczodrość oraz za fakt, że nie muszę sprzedawać nerki... - Już prawie płakał, także poklepałam go po ramieniu, a powolnym krokiem zbliżaliśmy się w stronę wyjścia.



Na ten czas opuściłam miasto, ale miałam w planach tam wrócić, aby dowiedzieć się czegokolwiek o Edenie. A jeśli starczy mi odwagi, to może spróbuję pokonać jednego z członków. Ponieważ Blue pokazał mi jak to zrobić. Swoją drogą, ciekawe skąd o tym wiedział?

Nie zastanawiając się dłużej nad tym faktem, poszłam razem z Ethan'em w stronę opuszczonych bloków na wybrzeżach Naszego miasta. To tam kiedyś odbywały się próby, ale odkąd zaczęli wynajmować mieszkanie, to miejsce stało się dla Nas czymś w rodzaju parku na spacer? Do którego szliśmy, aby na jakiś temat podyskutować, lecz nie tylko. Bardzo często się zdarzało, że gdy bójki były dla mnie za trudne lub mieli zbyt dużą przewagę, to uciekałam sprintem do tego miejsca. Wbrew pozorom nie było ono jakoś bardzo oddalone od terenów szkoły. Może z pół kilometra, coś w tym stylu. W każdym razie połowę goniących gubiłam na płocie kolczastym - gdyż bali się o swoje ubranka. A drugą połowę miedzy ruinami. Nie sztuką było wejść na ukruszoną płytę, która mogła się pod nimi zawalić. Tylko osoby, co przebywały tutaj całe popołudnia miały wiedzę na ten temat.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, to szanowny Pan podniósł mnie, aby było mi łatwiej pokonać płot. Zupełnie nie potrzebnie, ale nie chcę mu podcinać skrzydeł. Następnie on sam wszedł o swoich siłach, a wtedy poszliśmy w głąb upuszczonego placu.

~*~

- A więc... - Zaczęłam, gdy usiedliśmy na wątpliwiej jakość ławce. - ...jesteś demonem? - Na te słowa zakrztusił się powietrzem, a potem wstał i zrobił kilka kroków. Najprawdopodobniej dlatego, aby się uspokoić.

- Skąd to wiesz? - Odwrócił się w moją stronę, a ów słowa wręcz wysyczał. Delikatnie mnie to przestraszyło, ale już spieszyłam z wyjaśnieniami.

- Ja sama nim jestem, więc zauważyłam, że oczy Ci się święcą. - Wtedy odetchnął z ulgą, ponownie usiadł obok mnie, ale mocno pochylił się do przodu. Schował twarz w dłoniach, a jego oddech stał się wolniejszy, lecz cięższy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ta informacja może doprowadzić go do takiego stanu.

- Jak? Czy to związek z Twoim odejściem? - Zadał pytanie, ledwo wyraźnie przez to, że nadal zakrywał twarz swoim dłońmi. Powoli wciągnęłam powietrze do ust. Zastanawiam się jak mu to powiedzieć, i czy w ogóle powinna mu o tym opowiadać.

- W pewnym sensie, tak. - Odpowiedziałam ostrożnie. - Właśnie dlatego tu jestem, znaczy nie tam gdzie powinnam. Czyli tu. Hmm... Jak to Ci powiedzieć?

- Zacznij od samego początku... - Zaproponował, a potem wyprostował się i spojrzał na mnie z śmiertelną powagą. Na chwilę zamknęłam oczy, aby uporządkować wszystkie myśli w mojej głowie. Myślę, że gdy mu o tym opowiem, to pomoże mi wrócić.

- Zostałam tego dnia... Porwana. - Na dźwięk tego słowa, jego oczy się rozszerzyły. – Choć lepszym określeniem będzie „zebrana za złamanie artykułu 9..."

- Jak ci się udał go złamać? Gdzie ty niby się pałętałaś? – Zapytał bardzo zdziwiony, a ja przypomniałam sobie jak Jason mnie w to wrobił.

- To długa historia, bo w zasadzie to dziwna historia. Wyobraź sobie, że jeden z nich potrzebował ludzkich modelek, więc mnie wrobił. – Na te słowa się cicho zaśmiał, ale nie powiedział ani słowa. – Więc musiałam czekać miesiąc, aż nie przygotują, albo nie sprowadzą substancji zapominającej, bym wróciła do domu. Jednak w dniu, w którym owa substancja była gotowa to postanowiłam się zaprzeć, bo nie mogłam tak po prostu odejść bez przeprosin. Widzisz, w pierwszych dniach zaszkodziłam jednemu i nie zdążyłam go za to przeprosić. A nie mogłam tego zrobić, bo został zabrany. Także tydzień byłam w lesie... A potem nie wiem co się stało. Wiem tylko, że umarłam.

- Ah, faktycznie. Jesteś połówką... Kompletnie o tym zapomniałem, że to tak się dzieje.

- Otóż to, także okazało się, że jestem demonem...

- miłość... - Dokończył za mnie. Najprawdopodobniej domyślił się po zobaczenie moich mieniących się tęczówkach

- Tak. Jestem wyjątkowa.

- Gdyby nie te oczy, to bym kompletnie Ci nie uwierzył w tą historię... - Przyznał. Ja pewnie też. – Jednak co było dalej? Bo muszę ci potem zadać jedno zasadnicze pytanie.

- Cóż,... I tutaj dochodzimy do ciekawego tematu. Bo hm... Kojarzysz może... Zakarego Williams'a? - Zapytałam, ale jakby po cichu, jakby to był jakiś sekret.

- Nie. Znaczy tak. Ja... Coś mi dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele. Hm... Nie mieszkam w tamtym wymiarze. Bardziej jest mi bliski ten pierwszy, od pozostałych. Ale jednak musiałem zdawać egzamin z wiedzy o moim ojczystym wymiarze. To było z osiem lat temu, gdy byłem pełnoletni. To coś z w stylu nauki w domu, c'nie. Ale tak, kojarzę go. To chyba polityk? Albo nie... Miał udział w tworzeniu wymiarów? Wybacz, stara, ale nie pamiętam. - Nerwowo się zaśmiał, a ja westchnęłam bardzo ciężko.

- Polityk/prawnik jakoś tak, nie ważne. Właśnie on jest tym widmem, który mnie zabrał na mocy tego artykułu, a jego znajomy mnie wrobił. - Mruknęłam ze złudną nadzieją, że mi uwierzy.

- A więc to tak, w racji, że jest wielce postawiony to był w stanie kryć swoich przyjaciół i pozbyć się problemu? Normalnie by takiego człowieka i taką istotę by zabili, ale jego nie. Co za podwójne standardy, prawda? – Mruknął delikatnie poirytowany, a ja przez chwile się zamyśliłam, bo nigdy nie patrzyłam na to pod takim kątem. W sumie rzeczywiście, można powiedzieć, że nadużywał swojej władzy, ale nie chce teraz o tym gadać.

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. W każdym razie, byłam jego dziewczyną...

- Ten gość ma najprawdopodobniej ze tysiąc lat! – Gwałtownie znowu wstał.

- Uspokój się... Po pierwsze, nie ma tysiąca tylko około dwieście, po drugie...

- Karuś... - Po raz kolejny usiadł, ale kompletnie zrezygnowany.

- Mieszkaliśmy sobie w spokoju. Ja chodziłam do szkoły w wymiarze zero. I ogółem bardzo chciał, abym ładnie skończyła liceum...

- Szanuję. - Powiedziała bardzo szczerze.

- Ale go wkurzyłam. Nie wiem czym, bo ma zdolności wymazywania pamięci i za karę odwiózł mnie do ciotki na zawsze! - Po wypowiedzeniu tych słów zaczął się ze mnie śmiać, a ja naprawdę nie wiedziałam w tym nic zabawnego! To było okropne!

- Jeju, muszę go poznać...! - Wypalił ocierając niewidzialną łzę.

- Ooo! Chcę wrócić do domu! Do niego! Do przyjaciół ze szkoły! Wiesz jak się podróżuję po wymiarach?

- Eee, nie. - Zbladłam. - Ale wiem kto wie.

- Uff... Jestem uratowana... - Westchnęłam, cała pokryta zimnym potem. W końcu wrócę do domu!

- Jak to się stało, że uwiodłaś tego polityka? Skoro go znasz, to musisz mieć jakieś przywileje! Nie wiem, może chodzisz do jakieś prestiżowej szkoły? - Zaciekawił się, a ja niestety musiałam przyznać mu racje... Ale tylko w kwestii tej prestiżowej szkoły, bo była to jakimś cudem prawda.

- Niby mam dobrą szkołę, ale to tyle co dla mnie zrobił. I nie wiem jak go uwiodłam, po prostu dobrze się dogadywaliśmy, ale nie wiem o nim za dużo... W ogóle, wiesz, że prawdopodobnie tutaj się urodził i mieszkał?

- Hmm... - Przez chwilę się zamyślił. - Skoro tu żył, a jest widmem... To najprawdopodobniej tu umarł. Może być tu jego grób. - Wypalił patrząc w powietrze, a ja zaczęłam patrzeć na niego.

- Ethan... Ty pierdolony geniuszu. Wstawaj... Idziemy na cmentarz...

- Teraz?

- Teraz! Muszę wiedzieć co przede mną ukrywa! Mam dość jego kłamstw! Wiesz jakie to frustrujące! - Krzyknęłam na niego, jednocześnie ciągnąć go za rękaw, aby w końcu się ruszył.

- Ale co zrobisz jak znajdziesz jego grób? To bezsensu... - Nie chciał się ruszyć z miejsca, a nadal go ciągnęłam. - Poza tym. Skoro nic Ci nie mówi, to może dlatego, że nie chce abyś patrzyła na niego przez pryzmat przeszłości? - Wtedy go puściłam. Przez chwilę musiałam się nad tym zastanowić. - I jeszcze jedną sprawa...

- Hm?

- Wiedziałaś, że jest "politykiem", kiedy się "zakochaliście"? - Zapytał, a ja już kompletnie nie wiedziałam co o tym myśleć. Spojrzałam tylko w ziemie i pokręciłam przecząco głową. - Widzisz. Myślę, że on chce, abyś lubiła go takie jaki jest teraz dla Ciebie. Może to, czego byś się dowiedziała zmieniłoby twoje zdanie o nim. I byś go nie kochała, czy coś.

- Nie myślałam o tym, pod tym kątem...

- Chciałabyś, aby on wiedział o całym złu, które zrobiłaś? - Znowu wstał i spojrzał na mnie bardzo krytycznym okiem. O taki już jest. Wyraża opinie analizując obie strony medalu. Cicho westchnęłam.

- Co ja zrobiła takiego złego?

- Nie pamiętasz, jak torturowałaś koty? Jak zakopywałaś żywcem ptaki? Jak nocami rzucałaś kamieniami w jeżdżące auto? - Krzyżował ramiona, a mnie przeszedł dreszczyk na to wspomnienie. - I przez to spowodowałaś wypadek?

- To było dawno, teraz jestem inna. - Spojrzałam w inną stronę. Musiała akurat poruszyć ten temat, i moment w moim życiu, który sprawił, że boję się krwi.

- No właśnie, pewnie on też jest inny... Weź to sobie głęboko do serca. - Skończył swój wywód, a potem mnie przytulił. Ponieważ chyba zauważyłem, że jego słowa były zbyt mocne. Nie chcę wspominać o tym, że byłam wyjątkowo sadystyczną dwunastolatką. Wszystko się zmieniło, gdy przeze mnie prawie ktoś zginął. Co prawda uciekłam z miejsca zdarzenia, ale i tak widziałam mnóstwo błyszczącej się w świetlne księżyca krwi... - To idziemy na te groby? - Zapytał, a ja twierdząco pokiwał głową. Zaproponował to tylko dlaczego, że wie, że nic się nie dowiem. – Ale w końcu muszę cię o to zapytać.

- Tak? – Zapytałam idąc w stronę owych grobów.

- Czemu nam napisałaś, że masz w dupie nasz zespół, nas i nie chcesz z nami grać? W sensie, szanuje twój wybór, ale czemu tak ostro? – Zapytał, a ja poczułam jak krew w moich żyłach się gotuje, aż poczułam ciepło na swojej twarzy.

- Słucham!? To wy mi napisaliście, że nie chcecie takie małolaty w zespole i nigdy nie braliście mnie pod uwagę! – Wydarłam się przypominając sobie, jak Jason pokazał mi SMS'a od nich...

- Ty chyba robię żartujesz? Od początku braliśmy tylko ciebie pod uwagę! – Teraz to on się poirytował, ale widać moją pustkę złagodniał. – Coś się wstało tam w tym domu? – Zapytał, a ja pokiwałam głowa.

- Jason... Ten kolega obiecał, że do was napisze i tak mi powiedział. Ogółem... Ciągle o was myślałam i mówiłam, więc mi to obiecał... - Mówiłam bardzo przygnieciona tym, czego się dowiedziałam. On mnie oszukał...

- Wrobił cię w przestępstwo karane śmiecia, więc to akurat nie jest niczym zaskakującym.

- Ale... Ja byłam pewna, że on chce dla mnie dobrze. Mam teraz mętlik w głowie, choć wiesz co? Oni mi mówili, bym nie utrzymywała z nim kontaktu, a ja ich zignorowałam. – Miałam ochotę w tym momencie rozszarpać Jasona i najprawdopodniej to właśnie zrobię, gdy go zobaczę, ale teraz muszę zachować te złość, by myśleć tylko i wyłącze o nowych informacjach oraz o powrocie. To mój priorytet. - Ja bardzo was za to przepraszam. – Odrzekła ze skruchą, ale wtem chłopak się delikatnie skrzywił.

- Zachowaj te przeprosiny dla Scorpiona. Tego dnia myślałem, że dosłownie wyjdzie z siebie. – Przełknęłam ślinę na te informacje. Nawet nie chce wiedzieć jaką siekierę musieli tego dnia mieć chłopaki wraz z Madi.

~*~

- Jak ten typ się nazywał? - Zapytał, gdy oglądaliśmy groby. Trzymał ręce w kieszeniach i oglądał po kolei nagrobki.

- Zakary Nikodem Williams... - Westchnęłam. Gdy nagle moim oczom ukazał się nagrobek mojej matki. W swoim życiu widziałam go tylko raz. Chciałam skręcić, aby nie musieć go oglądać, ale niestety on dosyć mocno przykuł uwagę chłopaka.

- Nie mówiłaś, że masz brata. - Mruknął, a ja szybko obróciłam się w jego stronę.

- Bo nie mam... - Podeszłam bliżej do grobu. Zdziwiłam się delikatnie widząc, że ma on świeże kwiaty i jeszcze płonące się znicze. W ogóle nie był zniszczony. Był stary, zadbany, ale mimo wszystko ładny, w kolorze zbliżonym do złota. Pisało tam:

Tu leży Colin Snake. Ofiara pożaru 9 października 2001 roku. Niech jej dusza nie pali już nigdy więcej ogień.

Colin Snake 1971r – 1999 r



-

- Boże... - Zdążyłam tylko tyle powiedzieć. Usiadłam na płycie i tępo patrzyła na tablice. - Urodziłam się przecież 13 stycznia 1998 roku... To nie możliwe...



- Okłamała Cię... - Usiadł obok mnie. Ja, nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, całe życie uważałam ją za najgorsze zło... A okazało się, że prawda jest zupełnie inna.

- Dlaczego...? - Zapytałam cicho. Chodź nie chciałam usłyszeć odpowiedzi.



Patrzyłam tępo na wprost. Musiałam się uspokoić i poukładać sobie wszystko w mojej głowie. Nagle cały obraz, zaczął się zniżać. Przestraszona zaczęłam się rozglądać. Okazało się, że nagle moja moc przenikania się włączyła i byłam wyciągana do wnętrza grobu!

- Pomóż mi!!! - Zaczęłam się szarpać i rzucać. Chłopak, szybko wstał i chciał chwycić mnie za rękę, ale moje dłonie były dla niego jak para. Głośno krzyczałam, on również, ale potem zapadła całkowita cisza... Bo byłam już pod ziemią...

Czułam się jakbym powoli w czymś pływała. Nic nie byłam w stanie poczuć. To stan mnie trochę uspokoił, nie bałam się... może dlatego, że nie wierzyłam w to co się dzieję, ale wtedy znów wszystko czułam. Chciałam ruszyć rękami, ale napotkały one na opór. Byłam w jakimś kwadratowym pudełku i niestety wiedziałam jakim.

Nie było całkowicie ciemno. Nikłe światło z moich tęczówek delikatnie oświetlało ciasne pomieszczenie. Czułam się, jakbym była jednym z leżących tu trupów.

Delikatnie obróciłam głowę w lewo, a moim oczom ukazał się mały szkielet, najprawdopodobniej noworodka. Wstrzymałam oddech na ten widok, ale nie przerażał mnie. To tylko kości... Nie ma krwi, organów, zapachu z piekła rodem. To tylko wapno... Wtedy obróciłam się w prawo, ale nic tam nie było. Zaczęłam się rozglądać, ale nigdzie nie było widać drugiego szkieletu. Był tylko ten mniejszy. Dotykałam rękami podłogi pomieszczenia, ani czułam tylko kamień. Gdy wtem poczułem coś metalowego, jakby łańcuszek. Gdy go dotknęłam, jakaś siła sprawiła, że znów moja moc się włączyła ale tym razem leciałam go góry.

Gdy byłam na powierzchni zobaczyłam Ethan'a, co kopie dół łopatą. Kiedy mnie zobaczył, to rzucił przedmiot i zapytał co to miało być, a ja nie wiedziałam.

- Tydzień temu, też miałam jakieś dziwne sny i tym podobne związane z moją matką... - Przyznałam, gdy się uspokoiliśmy na wzajem. To trwało z dwadzieścia minus, może więcej.



- Tydzień temu była rocznica jej śmierci... - Przyznał, gdy spojrzał jeszcze raz na jej nagrobek.

- Tym bardziej... Widzisz? Wszystko mnie wręcz pcha, abym poznała prawdę. Zastanawiam się, dlaczego nie było w środku jej szkieletu...

- Mnie też. To takie... - Szukał słowa. - W pewnym stopniu ekscytujące. Wiesz, śledztwo zza grobu. Może upozorowała swoją śmierć, albo jej ciało było węglem, więc go nie dali.

- Szkielet dziecka, też powinien być w takim razie węglem. - Mruknęłam, gdy wtedy przypomniałam sobie o tym wisiorku, który mnie wypchnął. Spojrzałam na niego, a potem o bluzkę wytarła go z kurzu.

- Może się uratowali. W ogóle, kości się palą? - Zapytał i jednocześnie patrzył na moje palce.

- Skąd mam wiedzieć? Może uznali ją z góry za zmarła? - Zmieniłam temat. - Zobacz, kiedy tego dotknęłam, to wróciłam. - Podałam mu złoty naszyjnik, a on spojrzałem na niego swoim krytycznym wzrokiem.

- Kolor wisiorku jest prawie taki sam, jak Twoje oczy. - Wyszeptał, a potem spojrzał na małe serduszko, które było przyczepione do łańcuszka. - "Lawrence". Ta jakieś imię, c'nie?

- Pokaż. - Jeszcze raz spojrzałam na wisiorek i rzeczywiście było tak napisane to imię.

- Myślisz, że to imię Twojego ojca? - Rzucił, a ja czułam się tym wszystkim przytłoczona - Może duch Colin, chcę abyś go znała?

- Możliwe... Ciotka chciała, abym się nie dowiedziała prawdy. Dlatego mnie okłamywała. Ale siły wyższe mają inne zdanie. - Przyjrzałam się jeszcze chwilę temu przedmiotowi, gdy nagle coś mi się przypomniało. - On mówił o naszyjniku z napisem "Colin".

- Kto?

- Ten, którego mieliśmy znaleźć grób. Nie wiem. Znaczy. - Przez chwilę się zamyśliłam. - On ma przyjaciela, mieli podejrzenia co do tego. Że jestem jego córką, nawet robiliśmy badania, ale był negatywny. Teraz to już kompletnie jestem zagubiona... Poza tym... On nie ma na imię Lawrence.

- A jak?

- Offender.

- Czy ty znasz tylko najważniejszych w wymiarach? - Rzucił zamykając oczy i chowają twarz w dłoniach. - Ale czy "Offender" to imię?

- Nie znam się na tym. Może tak, a może...

- Przedstawił się Colin tym imieniem. - Wskazał na naszyjnik.

- Właśnie... Ale jest też prawdopodobieństwo, że to tylko zbieg okoliczność z tym naszyjnikiem. Bo ja o nim tylko słyszałam... Poza tym... On podajże był srebrny, a nie złoty... – Nie chciałam się dłużej nad tym zastanawiać, więc po prostu schowałam naszyjnik do kieszeni.

- Chodźmy do grobu twoje przyjaciela. - Wstał na równe nogi dosyć mocno gwałtownie. Aż mnie to zdziwiło. - Nie mówiłem Ci... Ale moją jedyną mocą jest... "przeczucie".

- Jak ono działa? - Zapytałam wstając. Razem dalej szukaliśmy tego, po co przyszliśmy.

- Ona głupio działa. Tylko czasami, bo jestem najwyraźniej słabym demonem. W każdym razie, polega to tym, że mam silną potrzebę zrobienia czegoś. Jakby ktoś mi wręcz kazał. - Mruknął idąc chaotycznie różnymi uliczkami, a ja za nim.

- Słabym demonem? Takie w ogóle są?

- Tak. Jak w genetyce. Inni są wysocy, a inni nie. Tak samo my, możemy mieć mocy kilka, albo tylko jedną. - Wytłumaczył.

- W każdym razie, nie uważam Cię za słabego demona. - Poklepałam go po ramieniu, a on się delikatnie uśmiechnął.

- Miło, że tak uważasz. A tak a propos... To rano miałem takie mocne odczucie, że Cię zobaczę. Powiedział nader radośnie, ale potem spoważniał i wskazał na jakiś punkt. Jakby jego ręka zrobiła ten ruch wbrew jego woli. Potem obrócił głowę w tą stronę, naszym oczom ukazał się bardzo zniszczony, popękany, stary grób, który był wręcz w opłakanym stanie. Wokół niego były popalone chwasty. Domyślam się, że on nie raz tu przychodził. Aż mi zrobiło się przykro.



- To chyba najbardziej zniszczony grób na tym cmentarzu... - Dotknęłam płyty, a brud z niej pobrudził mi palce. - Kupisz jakieś chusteczki lub szmaty? Oraz kwiaty? Serce mi się kraja, gdy na to patrzę...

- Teraz? Jakieś sklepy są dwadzieścia minut drogi stąd...

- Tak teraz, potrzebuję trochę samotności... Czuję się, jakby nie żył... Wiesz...

- Rozumiem... - Westchnął, a następnie się oddalił. Kiedy był dostatecznie daleko, mogłam spojrzeć na to wszystko nieco spokojniej. Przecież to jest między nami, bez świadków.

Rękami odgarniałam zeschnięte liście wokół pochówku. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że nikt o to nie zadbał. Nawet grób mojej matki wyglądał dużo lepiej od tego. Może ten cały Lawrence przechodzi tu i się tym opiekuje? Bo wątpię, aby robiła to moja ciotka czy wuj.

Kiedy już delikatnie się uspokoiłam, mogłam spojrzeć na płytę z napisem. Było tam więcej tekstu, niż na innych.









"Zakary Nicodem Williams.

Szczęście, że został zabiły w młodym wieku. Któż by mógł wiedzieć, co uczyni więcej? Niegodziwy od urodzenia. Przez ojca swego nie chciany. Nazwisko odebrane. Wydziedziczony. Skąpany w czarni i Błękicie. Przekleństwo szlachetnego rodu Bleached. Na zawsze przeklęty ten, co nawet o nim pomyśli czy grobu dotknie.

6 lipca 1847r r - 23 maj 1866 r "







Cofnęłam się o kilka kroków, a potem przeczytałam całość jeszcze raz, a potem jeszcze raz, ale na głos. Teraz to było mi jeszcze bardziej przykro, czułam jak oczy zaczynają mnie szczypać, ale starałam się trzymać i nie dać się emocją.

- Widać mówienie o przeszłości było dla niego zbyt bolesne. Może to jeden z powodów. - Mruknęłam sama do siebie patrząc na tą tablice. Po chwili zauważyłam, że obok rośnie dosyć stara płacząca więźba, która aż za bardzo dodawała klimatu temu miejscu.

Mimo wszystko zastanawiałam się, dlaczego uważali go za takiego potwora? Czy on też mordował koty? Może kogoś zabił? Nie wiem... Jakie w ogóle były realia kilkadziesiąt... set lat temu. Prawie wręcz dwieście lat temu. A co do szlacheckiego rodu Bleached... Mam nieodparte wrażenie, że taką nosiło nazwę jedno muzeum, do którego chodziliśmy w szkole. Ale nie mam pewności... Znowu. Niczego nie mogę być pewna...

Po tej chwili wstałam i udałam się do domu grabarza, który mieścił się około sto metrów od cmentarza. Chciała go poprosić o jakieś grabie czy coś, abym mogła doprowadzić jego grób do porządku...

~*~

- Co robisz? - Zapytał mnie, gdy już przeszedł z trzema dużymi torbami zakupów. Delikatnie mnie to zdziwiło.

- Sprzątam te liście. Co tam kupiłeś?

- Miałem przeczuciee...- Mówiąc co zaakcentował mocno ostatnio sylabę. - I kupiłem coś czym możemy naprawić pęknięcia oraz zniszczyć ten okropny napis. - Mruknął poirytowany i wszystko rozłożył na ziemi.

- Skąd wiesz, że był zły? - Zapytałam z czystej ciekawości.

- Miałem przeczucie, że Ci smutno... Bardzo smutno, więc wiem, że był zły. - Wzruszył ramionami i zaczął mieszać jakiś proszek razem z wodą z butelki.

- Mówiłeś, że rzadko masz przeczucia!

- Mówiłem, że to rządzi się własnymi prawa, więc również częstotliwością! - Fuknął. I ma tym skończyłam się nasza rozmowa, bo zabraliśmy się do pracy.

Najpierw skleiliśmy popękane płyty, aby później nałożyć gładką, białą masę równo po całej powierzchni grobu. Łącznie z ohydną tablicą. Oczywiście najpierw Ethan zrobił zdjęcie napisu, aby później napisać poprawnie dane.

W czasie, gdy to wysychało, my powyrywaliśmy chwasty, a potem przekopaliśmy cały obszar, należący do "zmarłego", pół metra, może więcej od grobu. Pozbyliśmy się w ten sposób popalonej ziemi. Następnie wszystko zostało potraktowane grabiami, aby było w miarę równo, a potem zostało to obsiane nasionami trawy. Trawy, która niby jest zielona, ale tak naprawdę na delikatny błękitny odcień.

Gdy to zostało zrobione, zajęliśmy się pomalowaniem świeżej płyty specjalną farbą, która wnika w materiał, tym samym go barwiąc. Teraz był w subtelnym srebrnym kolorze z domieszką cyjanu.

Nadszedł teraz czas na napis. Ja podjęłam się tego wyzwania, starając się odwzorować ozdobny charakter pisma Błękitka.

"Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro."

Zakary Nicodem Williams

6 lipca 1847r r - 23 maj 1866 r "







- To jakiś sławnych cytat, którego nie znam? - Zapytał ozdabiając całość niebieskim kwiatami. Ja natomiast zaczęłam zapalać znicze.

- Powiedzmy, jest z jedynej książki jaką w swoim życiu przeczytałam i stwierdziłam, że to do niego pasuje... W każdym razie... Kojarzysz, aby w tym mieście było muzeum rodziny Bleached? - Spojrzałam na niego z nadzieją, lecz on pokręcił głową na "nie", a następnie zaczął wpisywać nazwę z internecie. To w sumie ma sens, szkoda, że ja nie mam telefonu...

- Jest. Dalekoooo, ale jest. I to ogółem rodziny wszyskich rodów tego miasta... W sensie państwa. - Uśmiechnął się, a potem spojrzał na grób. - Myślisz, że by mu się spodobało? - Zapytał, a ja cicho się zaśmiałam z okoliczności tego pytania.

- Myślę, że by nas za to zabił. – Odpowiedziałam pół żartem pół serio, wpatrując się w nasze dzieło. Choć wierzyłam, że gdy na to spojrzy, to pomyśli, że w końcu jakaś części tego duszy może zaznać spokoju.



~*~

Szliśmy razem ulicami do sklepu z sprzętem elektronicznym. Było już strasznie późno, więc darowaliśmy sobie wycieczkę do muzeum. Poza tym byliśmy już bardzo zmęczeni, po szybkim remoncie grobu... Jeśli karę godzin można uznać na szybkie.

- Dlaczego nie miałeś przeczucia, że zniszczysz ten wzmacniacz? - Zapytałam przerywając ciszę. Wtedy jego kroki stały się wolniejsze, a oznacza to, że będzie mówił długo. Pora to historie życia czy coś w tym stylu.



- Jakbym go nie zepsuł, to nie spotkałbym Ciebie. Nie dowiedziałabyś się niczego o swojej matce oraz przyjacielu. Nie zawsze to, co wydaje się korzystne dla Nas, jest korzystne dla innych. - Potem nabrał dużo powietrza do płuc, a następnie wolno je wypuścił. - Ja nie mogłem tego zrozumieć przez dłuższy okres mojego życia. Spotykały mnie różne przykre sytuację, a ja nie mogłem zrozumieć dlaczego nie mogłem tego przewidzieć.

- Dlaczego uważasz swoja moc za słabą?

- W pewnym sensie. Widzisz... Inni mogą latać, strzelać ogniem, czy materializować przedmioty. A ja? Czułem się przez długi czas jak... Nie demon. Przecież ludzie też mają przeczucia, prawda?

- Tak, masz rację. Ale twoje przeczucia są przynajmniej pewne... - Jakoś starałam się opanować sytuacje, ale nie wiedziałam jak mu pokazać, że jego umiejętności jest przydatna.

- Ta... W każdym razie. Długo nie mogłem się pogodzić z tym, że jestem słaby. Rodzice nie umieli mnie pocieszyć, ani znajomi. Wiesz kto to zrobił? - Zapytał z delikatnym uśmiechem, a ja wzruszyłam ramionami. - Scorpion. Wtedy nie znał mnie za dobrze, ale dość mocno się przejął moim stanem.

- On? To on się kiedykolwiek, kimkolwiek przejmował? - Spojrzałam na niego z nutą irytacji.

- Pewnie. Nie zawsze był takim dziadem jak teraz. Ale wracając. On jako w pewien sposób poeta tudzież artysta... Zaczął czytać jakieś gówna o wyborach. Co zrobimy, gdy wybierzemy tą drogę, a nie inną. Konsekwencje tego czynu i tym podobne. I znalazł bajkę o dziewczynce, która nazywała się Karoliną...

- Daruj sobie. - Delikatnie go walnęłam w ramię. Ten złapał się za to miejsce i delikatnie się uśmiechnął.

- Dobra, ona nie miała imienia. Aby każdym mógł się z nią utożsamić...

- Każdy? Masz na myśli kobiety i transów?

- Nie bądź wredna. Mi na początku też się nie podobało, że jest tam dziewczynka, ale potem zdałem sobie sprawę, że kobiety są bardziej emocjonalne. A ta postać właśnie emocje reprezentuje.

- Dobra to już ma sens... - Zamyśliłam się na chwile. - To opowiadaj.

- Była sobie kiedyś dziewczynka, która miałaby do wyboru dwie drogi. Złotą oraz srebrną. Nie wiedziała dokąd te drogi ją zaprowadzą. W oddali złotej ścieżki widziała tylko członka jej rodziny, a za srebrną widziała tylko to, że będzie miała sukces zawodowy.

- Nie no, to już nie ma sensu.

- Słuchaj dalej. Jeśli by poszła złotą ścieżką, to może i nie będzie spełniała swoich pasji, ale za to spotka króla, z którym będzie bardzo szczęśliwa. Jej rodzina będzie również szczęśliwa. Jednak szybko umrze. A przez jej śmierć uwolniona zostanie ciemność, która zabije mnóstwo osób, ale zostanie pokonana przez jedynego obrońcę ziemi. Jednak w konsekwencji też umrze. Król pogodzi się z jej śmiercią, ale pozbędzie się swojej córki, bo zbyt bardzo będzie przypominać jego ukochaną.

- O chuj... - Mruknęłam. - Trochę przejebane... A druga droga?

- Srebra droga będzie oferować jej dobra karierę i pasję, ale będzie nieszczęśliwie zakochana z mężczyźni, który będzie się nad nią znęcać. Będzie żyła długo. Ciemność nigdy nie będzie uwolniona, ale król nigdy nie znajdzie sensu życia, ale będzie dobrym władcą. Jej córka nigdy nie zostanie sierotą bez domu. Zrobi dużo dobrego dla świata i będzie jej światełkiem nadziei. - Skończył opowiadać, a potem zapytał mnie wprost. - Którą drogę wybierasz?

- Srebrną. Liczy się szczęście ogółu, a nie moje, bo to egoistyczne. - Skrzyżowałam ręce.

- Pamiętaj, że ona nie wiedziała, jakie będą tego konsekwencje. Miała wybór: rodzina czy kariera? Nie mogła wiedzieć, co będzie dalej. - Tym mnie zagiął, że aż nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć.

- Skoro dziewczynka była emocjami, to wybrała złotą?

- Tak. Widzisz, nie wszystko jest takie jakie się wydaje na pierwszy rzut oka. - Zaraz po wypowiedzeniu tych słów, otworzył mi drzwi sklepu, a ja będąc bardzo zamyślona tylko weszłam... Na ścianę.

- Kurwa.

~*~

- Ciężkie. - Mruknął idąc już ciemną uliczką.

- Nie marudź. Zastanawiam się nadal nad tą historią. Bo... Czy to znaczy, że możemy mieć dobre intencje, ale może być to złe? Jak w jakim razie mamy być dobrymi ludźmi? I w jaki sposób to Ci pomogło? - Powiedziałam to bardzo szybko, za szybko. W sumie nie wiem czy mnie w ogóle zrozumiał.

- Nie da się. Życie jest właśnie takie dziwne. Dlaczego zacząłem doceniać moją moc. Ponieważ ja mam władzę nad wyborem. Widziałbym jakie to będzie mieć konserwacje. Można by rzec, że dowartościowało mnie to. Jak być dobrym człowiekiem? Po prostu robić to co uważasz za słuszne, nie biorąc na miecz dobro ogółu i twoje. Wszystko musi mieć równowagę i być w zgodzie z twoim sumienie.

- Aaa... - Wtedy złapałam za brzeg dużego pudełka, aby jednak mu pomóc. - Myślę, że już mniej więcej rozumiem, ale jeszcze będę musiała nad tym pomedytować.

- To zrozumiałe, a siedziałem nad tym kilka godzin. Bo każdy by wziął pod uwagę inne wartość.

~*~

- Trochę się stresuje, że znowu ich zobaczę. - Mruknęłam, gdy byliśmy pod drzwiami ich domu. Znaczy małego domku, może kawalerki...

- Spokojnie, załatwię to. - Otworzył drzwi, a potem postawił pudło w środku. Następnie delikatnie je popchnął nogą, aby mógł zamknąć dom. Ja natomiast rozejrzał się i praktycznie nic się nie zmieniło.

Nadal był syf.

- Co to za przypał? - Zapytał dosyć głośno Tajpan opierając się o framugę drzwi i wskazujący na mnie palcem. Wtedy dostrzegłam w jego niegdyś zielonych oczach czerwoną poświatę. Demon złości. W sumie bardzo do niego pasuje, bo zawsze był niezwykle porywaczy. Nie wspominać już o jego czerwonych włosach, która zajebiście kontrastowały.

- Jedynym przypałem w tym domku jesteś Ty. - Odpyskowałam. - I nawet nie próbuj się kłócić.

- Kim Ty kurwa jesteś, aby tak do mnie mówić!? - Stanowczo podniósł głos, a ja mu pokazałam język. - Wait...

- Tak.

- Serio?

- Tak.

- Żmija. - Mówiąc to mocno mnie przytulił. - Dlaczego nas opuściłaś Ty tępa suko? - Mówią to prawie mnie dusił. Byłam dosyć zdziwiona, bo on mnie praktycznie nigdy nie tulił. On był moim obiektem do kłócenia się.

- Długa historia, ale pasuje Ci tytuł demona złości... - Wtedy gwałtownie się ode mnie odsunął i spojrzał mi głęboko w oczy.

- No way. Jesteś demonem. Ja pieprze i to jeszcze miłości. - Krzyknął dosyć głośno i miną, której doprawdy nie da się opisać słowami.

- Ona zawsze była wyjątkowa. - Mruknął Ethan, ale ten go tylko zmroził spojrzenie.

- Mam sprzęt, nie wciekaj się już. - Wskazał na pudełko. Ten szybko podszedł do niego i najpierw go walną w ryj, a potem zabrał wzmacniacz do ich salonu. - Auł...

- Tylko cioty mówią "Auł"! - Odkrzyknął z innego pokoju.

- Właśnie to powiedziałeś!

- Stul pysk młoda!

- Nic się nie zmieniło. - Mruknęłam trochę szczęśliwa tym widokiem, bo nie było tak źle jak się spodziewałam. Zapewne zapomniał o tym co miało miejsce, a przynajmniej na to liczyłam. Lecz wtedy zauważyłem ciemną postać w rogi pokoju. Widać było tylko jego połyskujące niebieskie oczy. Demon smutku? Wtedy zrobił kilka kroków do przodu. A ja zauważyłam, że to był właśnie Scorpion. Patrzył na mnie ze złością. Nic nie mówił, tylko zabijał mnie tym swoim wzrokiem. Zaczęłam się delikatnie bać, że mnie wyrzuci czy pokrzyczy. Także złapałam Ethan za ramię. Miał długie, czarne włosy do ramion. W uszach multum kolczyków, a w wardze tylko jedną. Czarne, skórzane ubrania oraz jego nieśmiertelne glany. Mało się zmienił.

- Co tu robisz? - Zapytał spokojnym, ale szorstkim głosem. Wtedy poczułam, jakby ktoś mnie złapał za gardła, przez to nie mogłam z siebie wydusić żadnego słowa. – Po tym co nam napisałaś od tak tu przychodzisz?

- Ja to wyjaśnię, zaszło małe nieporozumienie...

- To długa historia Scorpion. - Wtrącił się chłopak. - Wszystko Ci wytłumaczę, ale nie bądź dla niej taki oschły.

- Ona ma mi to wytłumaczyć. Nie ty. - To skutecznie ucieszyło chłopaka.

Była między nami całkowitą cisza. Nieprzyjemna cisza, w której nikt nie odważyłby się przerwać.



- SCORPI, KURWA. RUSZ SWOJĄ CZARNĄ DUPĘ I POMÓŻ MI Z TO CHUJOSTWO SKŁADAĆ, BO JAK JA W TO ZARAZ PIERDOLNĘ, TO BĘDZIEMY MUSIELI SERIO SPRZEDAĆ TĘ JEBANE ORGANY!!!

- Już idę! - Odkrzyknął, a potem posłał mi mrożące krew w żyłach spojrzenie. Wtedy udał się do pokoju obok. - TEGO NIE TRZEBA SKŁADAĆ!

- WIEM, ALE TY JAK ZWYKLE ZACHOWUJESZ SIĘ PIERDOLONA HRABINA! USIĄDŹ NA DUPIE I KURWA POLUZUJ SWOJE OBCISŁE RURKI.

- TO NIE SĄ RURKI!

- Wait, to istnieje inny rodzaj takich spodni?

- Tak?

- A PIERDOL SIĘ! Żmija i Ty cioto. CZAS NA JEBANĄ SPOWIEDŹ!!!



~*~

- What the fuck. - Tajpan napił się wody z butelki z wrażenia po usłyszeniu tej historii.

- Trochę nie wiem jak to skomentować... - Mruknął śmiertelnie poważny niebieski demon.

- W każdym razie, nie bądźcie na mnie źli z tego powodu. - Spojrzałam na podłogę, bo było mi ciut głupio z zaistniałej sytuacji. – To nie była moja wina, on mnie oszukał i wrobił. Nie możecie się na mnie za to gniewać...

- Możemy.

- Taj, zamknij się.

- Nie rozkazuj mi! - Wtedy Scorpion posłał mu mordercze spojrzenie, a ten tylko burknął zły.

- Dobra. Załóżmy że Ci wierzymy. Przez twoją zamianę z demona. Jednak trochę mnie niepokoi twój związek z tak poważnymi personami. Strażnik wymiarów ma być niby cyrkowcem, oraz twoim chłopakiem, który się obraził? A Offender to jego dobry kolega, który wpada do was na herbatkę?

- W sumie jak tak mówisz, to serio brzmi to jakbym kłamała, albo oni mnie robili w chuja. Jednak serio tak jest, bardzo często teraz mówią o problemie z chinami. On ma całą szafę z książkami po chińsku...

- Twoje argumenty może dla ciebie wydają się być dobre, ale z Naszej perspektywy to dosyć chore. - Zaczął strzelać palcami, by zebrać swoje myśli. – Jednak skoro oni byli w stanie przykryć wykroczenie karane śmiecia, to myślę, że coś może być na rzeczy. Nikt nie może o tak czegoś takiego zrobić.

- Słyszałam, że nawet się nie orientujesz, tylko od razu cię i świadka zgarniają. – Wtrącił Ethan, a mi dziwnie gorąco się zrobiło na te wiadomość. Poczułam namiastkę czegoś... Nielegalnego.

- Jednak nie chce Ci odbierać dostępu do twojego celu. Mimo iż się z tym nie zgadzam. – Odrzekł nisko najstarszy, który patrzył w swoje buty. - Nie jestem twoim ojcem.

- Ale mógłbyś Scorpi! Mógłbyś jej w końcu powiedzieć, by pierdolnęła się w swój głupi łeb! - Wtedy czerwony demon dostał mocny cios w tył głowy, od wyżej wymienionego. - KURWA, TO BOLI.

- W Każdym razie. Chcesz wrócić do wymiaru zero, ale nie wiesz jak?

- Tak. - Pokręciłam głową.

- Chłopcy, idźcie spać. Muszę poważnie z nią porozmawiać... - Mruknął grobowo, ale tak, że przeszły mnie ciarki. Także reszta posłusznie wstała i udała się do pokoju obok.

- JAK MI KURWA ZNOWU ZABIERZESZ KOŁDRĘ, TO PIERDOLNE Z CIEBIE PIORUNEM!!!

- A JA TO PRZEWIDZĘ I GO UNIKNĘ!

- TO BĘDĘ NAPIEPRZAŁ, AŻ CIĘ W KOŃCU TRAFI!!

- Piorun? - Spojrzałam pytającym wzrokiem na Scorpiona.

- Umie kontrolować pogodę...

- Brzmi fajnie... - Potem poczułam się niesamowicie niezręcznie z jego towarzystwie. Przez dłuższą chwile była między nami cisza. - A gdzie... Em Meduza?

- Zerwała ze mną jak i zespołem.

- Oo... - Teraz to już w ogółem czułam się zażenowana. Czemu umiem mówić? Wtedy wziął głęboki oddech.



- Wiesz, gdy dowiedziałem się, że odeszłam i dostałem tą wiadomość... To uznałem to za zdradę. Także byłem na Ciebie zły. Byłem... Nadal jestem. Tak bardzo się o Ciebie martwiłem w tym czasie. Bo nie mogłem uwierzyć, że od tak byłaś w stanie coś takiego zrobić. - Spojrzałam ponownie na podłogę, bo naprawdę nie umiałam spojrzeć mu w oczy. Ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak moje zniknięcie na ich wszystkich wpłynęło. - Ale rozumiem, że nie miałaś jak się z nami skontaktować. Bądźmy realistami. - Prychnął. - Pomogę Ci wrócić, jeśli będziesz nadal z nami utrzymywać kontakt. Może dla zabrzmi to odrobinę dziwnie. - Tu się zatrzymał, aby pomyśleć nad doborem słów. - Lecz zacząłem Cię postrzegać jak moją córkę. Zawsze byłaś taka mała, pyskowałaś i lubiłaś muzykę. Nie zrozum mnie źle... Wparowałaś do nas jak byłaś takim gówniarzem. – Wzięło mu się na wspomnienia. – Nadal pamietam, co graliśmy, co cię do nas przyciągnęło, by ochronić się przez tymi chłopakami.

- Nadal masz to jako dzwonek w telefonie? – Zapytałam przypominając sobie ten dzień.

- W zasadzie tak, może gdyby to dłużej potrwało, to bym te piosenkę znienawidził i zmienił. Wróciłaś, ale znowu zaraz odchodzisz.



- Obiecuję, że już nigdy nie tracę z wami kontaktu. Brakowało mi Was. A szczególnie Ciebie... - Przyznałam wzruszyły mnie jego słowa. Od zawsze był dla wszystkich szorstki, ale gdy kogoś traci to martwi się, to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. To nie tak, że ludzie są nie czuli, może po prostu nie chcą tego pokazać bez konkretnego powodu.

- Miło to słyszeć od takiej wrednej gówniary. Jednak wiec, że jeśli znowu znikniesz bez słowa, to nasze drzwi będą dla ciebie zamknięte. Szczególnie, że tylko miesiąc nie miałaś kontaktu ze światem, czyż nie?

- Byłam pewna, że mnie nie chcecie! Co ja mogłam zrobić po takim SMSesie!?

- Kłócić się! Niczego ciebie ten pajac Taja nie nauczył? Taka wyszczekana, taka wredna, a kuli ogon i pozwala na porażkę? – Wrednie jego kąciki ust poszły do góry, a moje po chwili również. Te słowa dawały mi pewnego rodzaju siłę, by walczyć dalej. Dalej rozmawialiśmy przez prawie pół wieczoru, opowiadałam mu o szczegółach mojego dawnego życia. O tym, że Jason dał mi gitarę, ale szybko się zepsuła i jakiś dziwnych okolicznościach. On z kolei opowiadał mi o zerwaniu z Madi o tym, że nie podobało jej się, że nic do tej pory nie osiągneli. Również dodał, że była ona demonem strachu, więc życie z nią na dłuższą metę było męczące. Wtedy pomyślałam o Harrym... o którym nie chce myśleć.







~*~

- Ubierz się w to. - Tajpan podał jakieś ciuchy, najprawdopodobniej należały do Madi. Była to czarna bluzka z długim rękawem, ale ten rękaw był w taką siatkę... Więc kabaretki na rękach. I jakąś spódnice. Iście gotycko. Wróciłam innymi słowy do mojego starego stylu ubierania się.

- Dzięki.

- Idziemy wypróbować nowy sprzęt. Chcesz popatrzeć? - Ethan poklepał mnie po głowie, na co burknęłam.

- Nie, wiesz... Będę mieć chwilę spokoju, to poszukam czegoś o tej rodzinie Bleached. Zobaczę Was na koncercie bez spojlerów..

- Jak chcesz, będziemy wieczorem, bo próby odbywają się na miejscu.

- Jasne...

I wyszli, a ja dosłownie pół godziny później.



~*~

Najpierw poszłam do biblioteki, bo do muzeum nawet nie chciałam próbować podchodzić. Pierwsza lokalizacja była w miarę blisko i wiedziałam jak tam dotrzeć, więc to ona stała się moim celem. Spacerując obliczałam w głowie prawdopodobieństwo tego, czy coś znajdę, czy nie. Pewnie tak, ale to będą bardzo suche fakty, jak rok urodzenia, który już znam. Jednak starłam się być maksymalnie zmobilizowana.

Wzięłam głęboki oddech i weszłam do starej biblioteki z nadzieją w oczach. Od razu podeszłam a pani zza lady, bo nawet nie będę próbować tego szukać własnoręcznie.

- Dzień dobry, szukam książki na temat rodów szlacheckich z... Osiemnastego... Znaczy... Emm... Od 1840 roku. – Ucięłam, by nie dać się skompromitować.



- Półki na końcu. – Mruknęła nawet na mnie nie patrząc, a ja bez słowa udałam się w w tym kierunku. Nie było tam dużo książek, które by mnie interesowały, bo zaczynały się od 934 roku, a ja chciałam 1847 rok. Palcem przeleżałam po książkach, by znaleźć te jedyną. Aż nie trafiłam na książkę o wdzięcznym tytule „Księga cierpień rodu Bleached". Brzmiała bardzo przyzwoicie i już sobie wyobrażałam mojego ukochanego Błękitka, który im wszystko rozwala. Z uśmiechem usiadłam przy stole, by czytać ową książkę, która była... Hm.. Bardzo dziwna.

„Za ostatniego członka, kończącego ród Bleached uznaje się Zakarego Nikodema Bleached, który w wieku dziesięciu lat został wraz ze swoim ojcem Benjaminem Bleached wydziedziczeny, oraz wygnali z rodziny. Od 1857 roku Zakary Nikodem Williams wraz z Benjaminme Williams zostali członkami rodu Belli Williams. Żony Benjamina i matki Bereniki i Zakarego."

- On mówił, że nie cierpi swojej siostry... - Mruknęłam na te krótkie wspomnienie, gdy gadałam na ten temat z nim i Cane.

„Berenika w wieku czternastu lat wyszła za swojego kuzyna Klamela Cannnot i od tamtej pory jej kontakt z rodzicami się urwał. Jedyne co o niej wiadomo to to, że umarła w wieku trzydziestu lat zostawiając swojego męża z trojką dzieci. Bella Williams została zamordowana wraz z mężem w 1867 roku, dokładnie rok później po śmierci Zakarego w wyniku uduszenia przez nieznanego osobnika, którego do tej pory nie udało się zweryfikować"

- To była Natalia... - Warknęłam sama do siebie, lecz gdy to zrobiłam, to miałam wrażenie, że ktoś zaczyna do mnie szeptać. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie spotkałam. Byłam zupełnie sama, może z wyjątkiem bibliotekarki. Próbowałam czytać dalej te historyczną lekturę o szczegółach ich życia, jednak szepty stawały się coraz to wyraźniejsze, czym mnie dosyć mocno zaniepokoiło. Próbowałam się skupić na tych szeptach, by wyłapać jakiekolwiek słowa, ale było to niesamowicie trudne. Westchnęłam zrezygnowana i dalej próbowałam czytać historie.

„Benjamin golił swojego syna w nadziei, że nikt się nie zorientuje, że chłopak nie wyglada jak reszta szlachetnego rodu, który obsesyjnie dbał o czystość szlaku krwi. Każdy miał bardzo jasne włosy, jedną skórę i zielone oczy. Każda osoba wchodząca do rodziny musiała te wymagania spełniać. Błękit jego oczy można było jeszcze jakoś zaakceptować, ale byłby niższej w hierachii i nie miał żadnych przywilejów, ale w końcu reszta rodziny dowiedziała się o czarni jego włosów, co przyczyniło się do procesu Bena i jego syna. Ben bardzo źle to przyjął i jak starał się być wyrozumiały dla swojego potomka, to to przelało czarę goryczy. Donosi się, że mężczyzna stosował różne kary cielesne za najmniejsze przewinienie. Nawet podejmował proby zabicia swojego syna, ale za każdym razem rezygnował. W jego dziennikach pisał, że mimo, że chciał, to nie był w stanie zabić swojej krwi, nawet tej zepsutej krwi. „Nie jestem prawdziwym Bleached, skoro mam wahania przed odcieniem się od zepsutego owocu mojej rodziny". Jednak mimo, iż nienawidził swojego syna, to chciał, by ród jego żony poszedł do przodu. Także dbał o jego naukę, by w przyszłość jego splamiony syn mógł godne reprezentować Cannotów. Jego główne kary były powodem złych stopni w szkole, czy złych manier."

- Co za drań... - Wyszeptałam zmykając książkę. Musiałam chwile pomyśleć, by pozbierać myśli po tym co przeczytałam. Dobra po kolei, a więc przez co, że Candy urodził się z czarnymi włosami, to ród jego rodziny został przerwany? Co za głupota... Jego stary go nienawidził za to, a nawet próbował go zabić. Wtedy przypomniałam sobie jego wiersze, które czytałam w pierwszych dniach mojego pobytu w ich domu. Coś mi się wydaję, że czytałam coś podobnego, ale nie byłam w stanie tego zrozumieć. Teraz w sumie bym chciała to przeczytać ponownie, bo teraz bym wiedziała o co chodziło. – Chwila... Cannot? – Szeptałam do siebie, by otworzyć ponownie książkę. Przecież Cane to Klara Cannot, a więc o niej też tu jest? Czytałam dalej o jej matce, która była siostrą Belli. Miała bardzo fajne imię... Bakstezja. W każdym razie Cane zginęła w czasie podróży pociągiem do swojego narzeczonego. Mieli wziąć ślub i żyć najprawdopodniej długo i szczęśliwie, ale... No cóż. Teraz mam dylemat, czy jej mówić jak zginęła, czy nie? To ironiczne, bo kobieta kocha podróżę pociągami... Hm, lepiej zachowam to dla siebie. Przewracałam kartki dalej, aż nie natrafiłam na portret rodzinny z Bereniką, Zakarym, Bellą oraz Benem. Wyglądali bardzo elegancko, jak typowa szlachecka rodzina, która nie może niczego podejrzanego w sobie krywać, ale jednak... Pod spodem był napis, że rodzina nie pozowała do tego portretu razem, bo Berenika była ze swoim mężem Klamelem. Także malarz zapierdalał z dworku do dworku. Niezwykle wkurwiające... Starałam się skupić, ale zaczynałam się powoli gubić w tych nazwiskach i imionach. Tego było stanowczo za dużo... Jedyne co zapamiętałam, to nazwisko Cannot i Bitches... W sensie Bleached. Wszystko jedno, wychodzi na to samo.

Robiło się już powoli ciemno, a to oznaczało, że musiałam wracać do domu, bo Jadowici znowu pomyślą, że zniknęłam bez śladu. Jednak nie chciałam zostawiać tej książki od tak, bo jej nie doczytałam. Niektóre fragmenty pomijałam, bo nie mogłam znieść tego, co oni robili Błękitkowi. Uważali, że niektóre metody pozwolą wypędzić demona z jego ciała, by znowu stał się czysty. Miałam ciarki na myśl, że podtapianiu w gorącej wodzie święconej, czy kazaniu mu połykać święte przedmioty, by został od środka uzdrowiony. Potrzebowałam czasu, by to przytrafić i wrócić z nową siłą, by to przeczytać.

Odpowiedz była prosta... Muszę te książkę ukraść. Nie mam czasu, by bawić się w zakładanie karty bibliotecznej, by mnie potem ścigali za coś co nie mam zamiaru zwrócić. Także ukryłam się zza półkami i unikając kamer schowałam książkę pod biustonosz, by cokolwiek te książkę trzymało, gdy sprintem opuszczę te bibliotekę!







- Nie powinnam tego wiedzieć... - Wyszeptałam kompletnie wyprana z emocji, gdy byłam w domu. Choć wiedziałam, że gdybym wiedziała, że to będzie smutne to itak bym chciała to przeczytać, czy się dowiedzieć. - Nic dziwnego, że nie chciał o sobie mówić. Nikt by nie chciał tego słychać... Może uważał, że mu nie uwierzę, albo będę się bała tego słychać czy to zbagatelizuję? Nie wiem, nie wiem już nic. Tym więcej wiem tym więcej nie wiem. - Schowałam twarz w dłoniach

Leżałam tam jeszcze z godzinę aż do przyjęcia chłopaków. Byli bardzo zadowoleni z próby. Ja z kolei powoli wstałam i schowałam książkę do torby.

- Jak próby? - Zapytałam zmęczonym głosem. Tajpan zaczął oczywiście wszystko opisywać, nie ograniczając ilości przekleństw w jednym zdaniu. Ja tylko kiwałam spokojnie głową.

- Źle się czujesz? - Zapytał nagle Scorpion, a wzrok reszty utkwił na mnie.

- Nie, zmuliło mnie od tego czytania. - Przyznałam. To poniekąd była prawda, lecz ja po prostu nie jestem po czymś takim okazywać emocji. Tych negatywnym oraz pozytywnym. Jedna wielka pustka.

- Chcesz iść do tego muzeum rodziny Bleached? - Zapytał radośnie Ethan, a ja powoli pokręciłam głową na "tak".

- To najgorsze muzeum w jakim byłem. - Przyznał najstarszy. - A ich historią, to innymi słowy porażka.

- Znasz ją? - Zapytałam wstając z sofy, bo mnie tym ciut zaskoczył.

- Można tak to ująć. Często szukałem inspiracji w książkach czy właśnie sztuce, ale tam nie ma sztuki. Tylko chore ambicje, fanatyzm, złość, krew. - Wzruszył ramionami, a ja bardzo chciałam mu w tym momencie przyznać rację. - Idę z Wami.

- A ja nie! Jebać sztukę! Szczególnie taką...

~*~

- Pierwszy obraz przedstawia założyciela rodu Bleached. Micheal'a Bleached. Wraz z żoną, Valentine Bleached. - Wskazał Scorpion. Okazało się, że ma dużą wiedzę na temat obrazów, oraz ogółem sztuki z całego miasta. Długo szukał inspiracji do tworzenia dobrej muzyki. - Oboje mieli białe włosy, zielone oczy, oraz delikatnie białą skórę. Ich dzieci były takie same jak oni. Więc postanowili, że każdy członek ich rodziny musi wyglądać identycznie. Nawet jeśli jakiś członek rodu zakochał się w kobiecie czy w mężczyźnie o innych walorach, to rodzice nie mogli dopuścić do ich ślubu. Mieli absolutną obsesję na punkcie czystość krwi. Jeśli jakiekolwiek dziecko urodziłoby się inne, to uznaliby to jako zamach na szlachecki ród.

- Musiało w końcu coś pójść nie tak... - Mruknął Ethan oglądając po kolei każdego nowego członka rodziny. Aż w końcu dotarliśmy do obrazu, który został absolutnie zniszczony. Postacie na płótnie zostały kompletnie zamazane czarną farbą.

- Nawet nie wiesz jak bardzo... - Burknął ponuro Scorpion i wskazał na tabliczkę. - "Bella oraz Benjamin Bleached". W 1847 roku Bella urodziła dziecko, które było wręcz przeciwieństwem ich ideału. Ojciec Benjamina chciał natychmiast go wydziedziczyć. Ale jego syn błagał go, aby tego nie robił. Mówił, że jego dziecko jest po prostu opętane. Ten zgodził się nic nie mówić pozostałym członkom rodziny, a sam dał im dziesięć lat na naprawienie tego błędu. Najprawdopodobniej zgodził się tylko dlatego, że Berenika była jak z obrazka. Ubóstwiał swoją wnuczkę i miał tylko jednego syna, więc złamał te zasady. W każdym razie... Ben poddał kilku miesięczne dziecko różnym zabiegom, na próżno. Omal to nie doprowadziło do kalectwa. Jednak nie udało im się tego ukrywać w związku z tym, zostali wydziedziczeni,a nazwisko odebrane. Teraz miał nazwisko swojej żony. Williams. Zostali włączeni do rodu i żyli bez swojej córki, która i tak gardziła swoim bratem, uważała, że to jego wina i to przez niego ród się skoczył. - Tutaj na chwilę się zatrzymał. A ja spojrzałam na niego niespokojnym wzrokiem. -A co było dalej z nimi? No cóż... Benjamin oszalał. Nienawidził swojego syna. Ponieważ odebrał mu wszystko. Poniekąd to nie jego wina, ponieważ od małego wpajano mu te wartości... Nienawiść do odmiennych...

- Torturował go... - Wyszeptałam łamiącym się wzrokiem.

- Tak... Ja nie byłem w stanie czytać tych opisów... A te i tak były powierzchowne... Z pamiętników Bena.



- Dziwne, że szybko nie umarł... - Ethan usiadł na ławce i tępym wzrokiem wpatrywał się z zniszczony obraz.

- To chyba najgorsze...

- Przepraszam, ale bardzo głośno gadacie, a to przeszkadza innym odwiedzającym. – Odrzekł nagle jakiś wysoki koleś o granatowej skórze i białych długich włosach. Spojrzałam zdziwiona na plakietkę na jego koszuli, by wiedzieć z kim mam do czynienia.

- Dobra, słuchaj Mire? – Zmrużyłam oczy, by przeczytać jego dziwne imię. – Możesz się nie wpierdalać, słucham aktualnie historii, więc serio idź sobie.

- Dlaczego akurat was interesuje jego historia, osobiście uważam, że historia jego siostry jest dużo ciekawsza. Nie rozumiem ludzi, którzy tylko gadają o tym. – Mruknął obrażony, a ja byłam skołowana problemem tego typa. Spojrzałam dookoła, by zobaczy, czy wokół nas są jacyś ludzie. Zrobiłam krok w jego kierunku, by wyszeptać mu do ucha.

- Co mnie obchodzi jakaś typiara, która nienawidziła swojego brata za to, jaki się urodził?

- Oh, to nie tak, że go nienawidził.. Em, że. – Odkaszlał. – Że go nienawidziła, za to się taki urodził. To właśnie specyfika tego rodu. Każdy z rodziny był dokładnie taki sam, a młodzi nasiąkali ideologią czystości. Ciężko się patrzy, jak rodzina upada przez jeden błąd. Potem jest się przydzielonym do innej rodziny i się czujesz jak zdrajca, bo konkurencyjny ród rośnie w siłę. Bella i Ben mieli być paktem pokoju i połączenia. – Mówił z przejęciem, aż mi się zrobiła znowu przykro. – Bella była jak jej siostra Bekstezja. Mówi się, ze ona urodziła się z zielonymi oczami, więc tleniła włosy, by zostać koniec trojańskim. – Dodał te słowa z nienawiścią.

- Właśnie, mogłabym zobaczyć Cane... Cannotów? – Poprawiłam się, po przez chwile zapomniałam jak się nazywa naprawdę.

- Tak, alejka dalej. – Zaprowadził nas do tego miejsca, gdzie pewien obraz pokazał nam aż trzy pokolenie. A śród nich była mała blondyneczka, w której od razu rozpoznałam Cane. – Dalej jest obraz tylko jej brata z jego żoną w dorosłym wieku, oprócz Klary. Jej portret miał zostać wykonany razem z mężem, ale w wyniku wypadku... No cóż. A tu są portrety dzieci Bereniki. – Odrzekł z wyraźnym smutkiem w głosie, wpatrywał się w nie z bólem. To było podejrzane, że ten koleś aż tak się przyjmował ich losem. Może skoro nie jest człowiek, to może ma kilka lat i przy tym był? Aż nie wiem, jak go o to spytać... Hmm.. Znowu się rozejrzałam dookoła, by zobaczyć, czy nie ma wokół ludzi.

- Byłeś przy tym? – Wyszeptałam, ale Ethan zakrył mi usta dłonią i przyciągnął do siebie.

- Niech Pan wybaczy. – Zaśmiał się nerwowo, odciągać mnie od pracownika muzeum. – Ona jest nowa, jeszcze nie ogarnia jak się zachowywać, ha.. ha...

- Nie byłem. – Powiedział bardzo głośno, odwracając się do nas tyłem, by znikać za korytarzami muzeum. Mężczyźni z kolei razem wyprowadzili mnie z budynku, krzycząc jakie to było nieodpowiedzialne i nie na miejscu, jednak ja wiedziałam swoje. Zrobiłabym to ponownie, gdyby moja ciekawość przejęła stery. Szkoda, że ten koleś przy tym nie był, bo bym go złapała, ale... Niech będzie, na razie chyba wiem dosyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top