65.| Eden, Blue Lighter, Nowatorskie Tortury Oraz Jadowici




Noce i dnie. Czas mijał, a ja nadal w swojej głowie miałam tylko jedną myśl i jeden cel.
Z pod kolorowych włosów obserwowałam, jak mój pokój robi się jasny, a potem ciemny. Czekałam, aż w końcu będę pełna sił. Ze złości ściskałam z rękach koc, ponieważ jedyny powód jego istnienia był w mieszkaniu tego potwora.
Prawie codziennie, przez ten tydzień, w którym tutaj mieszkam, słyszałam przerażające krzyki kobiet ze złudną nadzieją, iż nie będzie boleć tak bardzo.
Ich płacz i błagania wywoływały u mnie atak histerii. Tak bardzo chciałam zejść na dół i go powstrzymać, lecz nie potrafiłam.
Bałam się nawet zejść na dół, spojrzeć na drzwi, które nie chciały się otworzyć.

- Myślę, że już jest z Tobą lepiej. – Rzekła Helga po porannej kontroli moich oparzeń. Nadal były blizny, ale one najprawdopodobniej już zostaną na mojej skórze. To chyba jedna z najbardziej przerażających pamiątek jakich widziałam. Westchnęłam ciężko, a potem z bólem w oczach zapytałam.

- Jak Ty możesz mieszkać w takim miejscu? – Mój głos był zduszony, a w głowie słyszałam tysiące głosów błagających o pomoc. Dostaje istniej paranoi przez ten budynek.

- Nie mogę. Staramy się z Taylor'em zebrać pieniądze na jakiekolwiek mieszkanie. – Odpowiedziała nader poważnie. Jej zachowanie sprawiało, że miałam ochotę jej pomóc, ale nie miałam pojęcia jak...

- Idę do „miasta", wrócę późno! – Krzyknął w progu syn właścicielki mieszkania, stojąc praktycznie w progu. Jestem prawie pewna, że on też nie może znieść tego miejsca. Idzie tam, aby zebrać pieniądze, ale może to być również jakaś forma ucieczki przed tym miejscem.

- Idę z Tobą! – Powiedziałam wstając z fotela. Kobieta nawet nie protestowała, tylko wyjęła z szafy torbę, do które wrzuciłem kilka rzeczy w tym ubrań, podała mi ją. Grzecznie podziękowałam i wyszłam jako pierwsza, a chłopak zaraz po mnie.

~*~

- Tego typa już nie ma? – Zapytał, gdy byliśmy na samym dole klatki schodowej. W pierwszej chwili nie wiedziałam o kogo pyta, ale potem sobie przypomniałam...

- Tak, miał po chyba trzech dniach pojechać. A przynajmniej tak powiedział... – Wyszeptałam, patrząc na szybę w drzwiach. Okno było tak brudne, że praktycznie nic nie wiedziałam, ale i tak chciałam się chodź trochę zobaczyć. Może dla poczucia bezpieczeństwa.

- Skoro tak mówisz. – Otworzył mi drzwi od klatki, a ja rozejrzałam się dookoła, jakby w niepewności, że może być obok. Jednak nikogo nie było, strasznie cicho, wręcz zbyt cicho. Od tych dni krzyku... Teraz wszystko zdaje się być takie... Spokojne. Nawet szum miasta.

- Prowadź... – Powiedziałam po dokładniej inspekcji podwórka. Ten bez słowa ruszył tylko dla siebie znanym kierunku, a ja za nim. W środku był mały pokoik z metalową klapą na środku. Chłopak otworzył ją, a potem wskoczył do środka. Okazało się, że to nie była drabina do nikąd, lecz dwu metrowy dół. Bez zbędnego przeciągania wskoczyłam do dziury.
Zaskoczyło mnie to, że w środku było... Nawet ładnie, choć dosyć ciemno. Po lewej było główne wejście, a po prawej punkt rejestracyjny.

- Za tym wejściem już tak ładnie nie jest. Znaczy jest, ale klimat tam jest... – Westchnął, a potem popchnął mnie w kierunku punktu rejestracyjnego.

Dostałam formularz, głównie tam były sprawy ubezpieczenia oraz zgody na ewentualną śmierć. Zespół walk nie ponosi odpowiedzialności za utratę organów. Obok było zdjęcie chłopaka w niebieskiej masce, który jest jednym z osób poszukiwanych za kradzieże z zwłok owych organów. Delikatnie przeszedł mnie dreszcz, ale wypełniałam wszystko to, co ode mnie oczekiwali.

- Numer Z2025D06R28A1330DA. – Powiedziała kobieta, wyczytując z plakietki, która bardzo szybko się wydrukowała. – Teraz napisz pseudonim tutaj. – Wskazała na mały tablet.

- Robią to elektronicznie, by nazwy się nie powtarzały. – Szepnął chłopak.

- W sumie logiczne. – Zastanawiałam się co wybrać, lecz moje myśli jak zwykle ostatnio, sprowadzały się do jednej osoby. W związku z tym, z czystej ciekawości spisałam „Candy Pop". Lecz wtedy pojawił się napis „Niedostępne", a obok pojawiło się zdjęcie chłopaka o przepięknych, jasno niebieskich tęczówkach oraz czarnych jak noc włosach. A jego skóra była nader blada, wręcz szara. Mojej uwadze nie umknął fakt, że miał bardzo głębokie sińce pod oczami oraz dosyć wyraźnie wystające kości. Jednak zdjęcie wyglądało tak, jakby ktoś założył mu efekt farby olejnej.
Wyglądał dziwnie znajomo, ale nie byłam pewna czy to zbieg okoliczności czy to naprawę Błękitek przed śmiercią. W sumie niezbyt pamiętam, aby mówił mi cokolwiek o swoim wyglądzie. Znaczy wydaje mi się, że była taka sytuacja, ale parę miesięcy temu... Eh kompletnie teraz tego nie pamiętam... W każdym razie ciekawość wzięła górę. – Przepraszam, a kim on jest? – Zapytałam recepcjonistki. Ta tylko spojrzała na zdjęcia swoimi pustymi oczami.

- To... Hm... - Kobieta zakryła dłonią usta, jakby się nad tym głęboko zastanawiała,  a chłopak z ciekawości zerknął mi przez ramie, by ująć tą tajemniczą postać.

- Wygląda na chorego. – Szepnął mi do ucha. Pomyślałam wtedy o anemii, chodź nie chce dawać diagnoz. Staliśmy w spokoju, aż kobieta w końcu pozbiera swoje myśli.

- Z tego co mi się wydaje, to on był tym byłym szlachcicem. Jest w sumie do niego całkiem podobny.  - Dalej mu się przygadała, a ja nie mogłam uwierzyć, że ten pajac może mieć jakiekolwiek szlacheckie korzenie.

- Jaki szlachcic?  – Zapytałam po cichu, nadal nie wierząc w to co on niej usłyszałam. - Ile to miasto ma lat? - Zapytałam cicho do chłopaka, ale on tylko wzruszył ramionami.

- No wiesz, kiedyś tu były szlacheckie rody. Jak chcesz się o tym dowiedzieć, to idź do muzeum, czy biblioteki albo użyj internetu. - Wzruszyła ramionami. - Nie jestem nauczycielką historii młoda. Lepiej podaj pseudonim, uśmiechnij się szeroko do kamery dopóki masz zęby i jazda skąd.

No tak, muszę skończyć rejestracje... Pomyślałam nagle o moim dawnym zespole „Jadowitych„. O Scorpion'ie i jego dziewczynie „Meduzie". O „Tajpanie" oraz „Taranie". Ja sama miałam pseudonim „Żmija".

Wpisałam nazwę „Żmija".

- Niedostępne. – Rzekła recepcjonistka. Oczywiście...

- Dobra... – „Diabelska Żmija".

- Niedostępne.

- Japierdole... – „ Żmija Błękitna".

- Dostępne...

- Nareszcie... – Odebrałam kartę członkowską i ruszyłam razem z delikatnie zmieszanym Taylor'em do korytarza po drugiej stronie.

~ Per Puppeteer ~

- Nie wiem co robić... Ona tam weszła! – Krzyknąłem z rozpaczy, do słuchawki telefonu. „Podziemne Miasto Walki" miejsce, w którym demony w tym inne stworzenia, walczą z ludźmi. Zasada jest jednak jedna... Ludzie nie mogą zauważyć, że w jego przeciwniku jest coś nie tak. Tajemna nie może zostać ujawniona. Każde stworzenie o tym wie, ponieważ może zapłacić za to życiem... Swoim, ale też rodziny... Taka jest kara, za wyjawienie sekretu magicznego.

- Czemu jej nie zabrałeś?! Wiesz, że nie mogę się denerwować, gdy jestem na zebraniu?! Tym bardziej z Chińczykami! – Również krzyczał, aż musiałem odsunąć telefon od słuchawki. Co prawda, miałem... Aczkolwiek patrzenie w jeden punkt od tygodnia mógł być dla mnie męczący. Nim się zorientowałem, to widziałem ją na drugiej stronie ulicy... Głupia, myślała, że gdy zmieni wygląd to jej nie poznam. Ale raczej tego szczegółu nie powiem mojemu rozmówcy. W każdym razie na ulicy był za duży ruch, aby ją zabrać, także pojechałem za nią.

- Daj spokój... Nic się jej nie stanie, jest przecież dem...

- A POŁOWIE! W KURWA POŁOWIE! I DO TEGO NIE POTRAFI MOCY UŻYWAĆ! JUŻ NIE CHODZI O NIĄ, ALE JAK KTOŚ ZOBACZY, ŻE MA JAKIEŚ ZDOLNOŚCI.... TO... to...

- Tak wiem... Zapłacisz za to życiem... Spokojnie... Przypilnuje ją...

~ Per Karoliny ~

- Na początku będzie prosto... A przynajmniej tak myślę... – Chwilę się zamyślił... – To tak, na początku za jedną walkę zbiera się 5-10 funtów... Czyli grosze, ale potem jest tego więcej. Tylko problem polega na tym, że jeśli przegrasz trzy razy pod rząd, to idziesz na poziom pierwszy oraz oddajesz 75% uzbieranej kwoty, dlatego to takie trudne. – Na chwilę spojrzał gdzieś w bok, by potem wrócić ponownie do mnie. – Ale mocno opłacalne. Dlatego przychodzi tu masa ludzi oraz dlatego wszyscy o tym wiedzą. O dziwo jest to legalne, ale niektórzy po prostu się boją tu schodzić. Na przykład przez takiego Eyeless Jack'a. Nawiasem mówiąc, głównie przychodzą tu psychopaci lub kompletni desperaci jak ja i ty.

- Dobra. Rozumiem, ale co to kurwa jest? – Wskazałam ma kobiety w klatkach, które były ubrane jakby miały iść na paradę na cześć flamingów. Innymi słowy, miały piór od cholery... Wszędzie...

- Aaaa... Nie zwracaj na to uwagi... Klatki z mężczyznami są po drugiej stro...

- Ale co one tu robią?!

- Ehh... – Wziął mnie za rękę, aby odciągnąć od tego widoku. – Każdy chce tu coś ugrać, każdy chce pieniędzy, ale nie każdy umie się napierdalać. Każde „sprzedają" sobie, za życie w luksusie.

- Ale czemu są w klatkach? – Mruknęłam, czując na sobie ciarki obrzydzenia.

- Bo to bilet w jedną stronę. – Poklepał mnie po głowie. Potem szliśmy w ciszy, a ja obserwowałam zadziwiająco duże, ale ładne pomieszczenia, które może nie było jakoś przesadnie zdobione, lecz miały w sobie taki.... Hmm... Cień luksusu. To miasto, to były jedne wielkie korytarze z drzwiami po każdej stronie, po kilkudziesięciu metrach były wielkie hole w kształcie koła, a w nim było więcej korytarzy po każdej stronie ściany. Za to na środku, były spiralne schody w dół.
Po kilku minutach wędrówki, miałam wrażenie jakbym cały czas była w jednym miejscu. To była wina tych ciągle powtarzających się korytarzy. Te same kolory... Istny labirynt.

- Jak ty się w tym łapiesz? – Zapytałam cicho, patrząc w podłogę. Oddychałam głęboko, gdyż to wszystko zaczęło mnie wręcz w pewien sposób osaczać oraz dusić.

- Zaznaczyłem sobie trasę czerwonym flamastrem. Przy krętach. – Odpowiedział spokojnie, chodź po wyrazie jego twarzy dało się wyczytać, że również czuł się przytoczony.

- Rozumiem... A czemu nie ma to ludzi?

- Taka godzina. Walki są trzy razy w ciągu dnia. Czyli w sumie co osiem godzin. Teraz wszyscy są na arenach. – Mówiąc to otworzył jakiej drzwi, kluczem który wyjął z kieszeni. – A to moja sala do ćwiczeń.

- Prywatna?

- Niezbyt, jest ich kilka co prawda, ale każdy musi sobie wykupić na nią własny klucz. Mi się to po prostu bardziej opłacało, niż chodzenie na siłownię. Poza tym... – Zapalił światło. Białe światło rozświetliło ciemne pomieszanie, w którym były głównie rzeczy do podnoszenia ciężarów. Nie wiem jak to się nazywa, bo nie znam się na tym. W każdym razie wyglądało to imponująco, ale i również... Niepokojąco.

- Jaką masz technikę? – Zapytałam siadając na ziemi i przyglądać się jak chłopak zaczyna przebierać się w bardziej wygodny strój do ćwiczeń. Przy okazji rzucił mi ubrania, które przygotowała dla mnie Helga.

- Nawalać, mocno, wszędzie. – Powiedział w skrócie, a potem zaczął oglądać swój sprzęt oraz dobierać odpowiednie numery. – Lepiej ty opowiedz o swojej technice. – Mruknął od niechcenia. Wiem, że nie wierzył w moje techniki... Lecz w sumie mu się nie dziwię.

- Najpierw obserwuję przeciwnika, jego słabości, a potem uderzam w czuły punkt. – Powiedziałam to w bardzo dużym skrócie. Ten jednak spojrzał na mnie, a jego wyraz twarzy był pełen politowania. Można nawet rzec, że na pojawił się taki mały uśmieszek zrodzony z kpiny. – No co?

- Jeśli myślisz, że w około pięć minut zdiagnozujesz czyjeś słabości to się mylisz. Wszyscy tu wyglądali tak, jakby ich nie posiadali. Na przykład ja? Jaką mam słab...

- Masz dredy. – Westchnęłam potem, a on na chwilę się zamyślił.

- Czemu uważasz to za słabość?

- Bo w czasie walki, zaszłabym Cię od tyłu, a potem mocno bym pociągnęła. Upadłbyś na ziemię. Głowa by Cię bolała, więc byłbyś skołowany, a tym samym bezbronny. – Wzruszyłam ramionami. Chłopak po tym patrzył w jeden punkt i z niepewnością gładził swoje włosy. Nie wiem czemu, ale ja również złapałam się za swoje końcówki. Nadal nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że są ponad trzy, albo nawet i cztery razy krótsze oraz w kolorze morskiej zieleni.

- Jeszcze nikt nie złapał mnie za włosy.

- Szanujący się wojownik by tego nie zrobił, lecz ja wręcz przeciwnie.

- Eh, ciekawe co byś powiedziała, na widok członka Edenu... – Przetarł sobie twarz dłońmi, a potem zaczął się rozciągać. Normalnie znaczyło by to koniec naszej rozmowy, aczkolwiek ja miałam jeszcze kilka istotnych pytań. Chyba.

- Co to „Eden"? – Spojrzał na chwili na mnie, a potem wziął głęboki oddech, który powoli wypuścił z ust.

- Najlepsi uczestnicy skrzyknęli się w grupę, którą nazwali Edenem, czyli końcem dla osób, z którymi walczą.

- Całkiem logiczne. Kto założył ten „klub". – Zapytałam z czystej ciekawości.

- Nie wiem, ale wiem, że oni już działają z sześćdziesiąt lat. I można ich poznać po charakterystycznym naszyjniku. Jest w kształcie delikatnie spłaszczonej szklanego kółka w pionie, a w środku ma niebieski płomień... Nazywają to... Naszyjnikiem zapomnienia czy coś w tym stylu. – Na dźwięk ostatnich zdań dostałam ataku kaszlu.
Nie wiem o co chodzi. Jakaś przeklęta książka ma temat tego niebieskiego zjeba, a teraz okazuje się, że prawdopodobnie jest założycielem klubu debili. Może i ma te ponad osiemdziesiąt lat, ale kurde szanujmy się. Jest go za dużo... Albo los mnie kieruje w miejsca, w którym był, abym mogła go znaleźć. Good job Karol. Robisz to dobrze! Teraz tylko tego nie spierdolić.

- Czy teraz odbywają się walki?

- Tak, jak chcesz to możesz iść na trybuny.

- A w którą stronę iść?

- Kieruj się flamastrem koloru zielonego. – Delikatnie się uśmiechnął. – Czerwony to wyjście /wejście, zielony to arena, a w tym trybuny, a niebieski to toaleta. W niej możesz się przebrać. – I to były jego ostatnie słowa na ten moment. Zostawiłam go samego, a ja poszłam drogą zaznaczoną kolorem zielonym. Niczym w „Jasiu i Małgosi" – pomyślałam. Teraz tylko nie zgubić ścieżki lub jej nie zniszczyć, tak jak było w ów wspomnianym opowiadaniu.

Zastanawiam się jakich przeciwników przegnę oglądać, ale tego z pierwszego poziomu się nie opłaca... Chociaż ja będę niedługo na ich miejscu... Dobra, więc najpierw zobaczę tych pierwszych, a potem tych ostatnich.

Dotarłam na miejsce. Był to naprawdę ogromne półkole, w którym były mniejsze ringi z przeciwnikami. Było ich chyba ze sto, więc nie miałam pojęcia jak się z tym ludzie łapią. Chodź nie dziwie się, że jest tego aż tyle.

- Kiedyś był tu jeden ring... Idzie patrzyli na dwóch przeciwników. Ale potem zaczęli dodawać ich więcej, bo zaczynało być coraz więcej samobójców. – Mruknął ktoś za mną, a ja szybko obróciłam się w stronę tego kogoś. Okazało się, że to była tylko sprzątaczka. Co więcej, wcale nie mówiła do mnie, tylko do ludzi obok mnie. Prychnęłam tylko i podeszłam bliżej ringów.
Nowicjusze byli żałośni. Walki kończyły się po kilku sekundach, a prawdziwych twardzieli było trudno spotkać. Najprawdopodobniej już dawno są na wyższych poziomach. Także nie tracąc czasu po prostu poszłam na niższe poziomy.

Tam było o wiele ciekawej, a publiczność liczniejsza. Co chwila było widać jak krew leje się strumieniami. Trochę mnie ten widok brzydził, aż musiałam odwrócić wzrok.
Przyjrzałam się jednej parze, która dopiero zaczęła walczyć. Jeden z nich po prostu staranował swojego rywala, a następnie skręcił mu kark. Zakryłam usta na ten widok, a do moje oczy się zaszkliły.
Odeszłam, aby obserwować mniej brutalnych zawodników, ale dalej nie było lepiej. Zgon za zgonem. Śmierć było dosłownie wszędzie. Chciałam wyjść, lecz wtedy usłyszałam komunikat, że zaraz odbędzie się walka z członkami Edenu.
Wzięłam głęboki oddech. To nie było dla mnie łatwe, patrzeć na to wszystko. Na chwilę było cicho. Sprzątaczki zaczęły sprzątać krew z pustych już ringów. Wszyscy zajęli swoje miejsca. Ja siedziałam praktycznie za samej górze trybun.
Potem przybyli. Zawodnicy, który były tylko ubrani w czarne, sportowe spodnie do kolan, oraz wisiorek na szyi. Spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego, ale nie mam zamiaru narzekać.
Zaczęły się walki. Wszyscy członkowie cierpliwie czekali na ruch swojego przeciwnika. Gdy ten już ruszył, oni błyskawicznie go obezwładniali.
A potem...
Zamknęłam oczy na ten widok i zasłoniłam uszy. Wyszłam z stamtąd najszybciej jak potrafiłam. A kiedy byłam za drzwiami wejściowymi poczułam wielką ulgę.
Oni zaczęły ich obdzierać ze skóry i wyrywać kończyny.

Powoli szłam wyznaczonym szlakiem. Chciałam wrócić do chłopaka i zapytać go, jakim cudem on jeszcze żyje. Skoro tak ich traktują?
Spokojnie stawiałam krok za krokiem, lecz wtedy zobaczyłam jasne, złote nici, które zaczęły muskać moje stopy... Przez chwilę patrzyłam na nie kompletnie zdezorientowana. Lecz wtedy usłyszałam czyjeś powolne kroki...
Wtedy zaczęłam szybko biec, nawet nie zwracając uwagi na szlak, którym powinnam się udać. Mijałam kolejne korytarze oraz hole. Gwałtownie skręcałam i jak cholera bałam się odwrócić za siebie. Nie wiem czy to moja wyobraźnia czy tak było naprawdę, ale czułam na swoim karku jego oddech, jakby był tuż za mną. Gotowy, by mnie złapać, jeśli tylko zwolnię. Przez głowę przylatywały mi myśli z pytaniem, skąd on tu się wziął?
Ale wtedy mnie olśniło. Stałam się niewidzialna, biegłam jeszcze przez chwilę, a potem odbiłam na bok, aby przypadkiem na mnie nie wpadł.

Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam go, jak nerwowo rusza głową.
Przykryłam sobie ręce do ust, aby nie wydobyć z siebie nawet najmniejszego dźwięku.

- Dobra... – Zaczął mówić, a bardziej warczeć. – Karolina, jeśli tu jesteś... A jestem tego pewien, to wiedz, że to miejsce jest bardziej niebezpieczne niż Ci się wydaje. Oraz... – Ciężko westchnął i tak jakby przez chwilę zastanawiał się, czy powinien mówić dalej. – Kryje w sobie coś, o czym wszyscy próbujemy zapomnieć. – Wtedy spojrzał za siebie, na nić, która najprawdopodobniej jest dla niego wyznacznikiem drogi. – Dlatego najlepiej zrobisz, jeśli teraz ze mną pójdziesz. Oto prosił mnie Błękitek, on wie, że tu jesteś. Prosił mnie abyś Cię stąd wyciągnąć... – Głos mu się załamał, a potem bezradny usiadł na podłodze. – Nie mniej mnie za potwora, ale skrzywdziłaś członka mojej jedynej rodziny. Wiem, że tego nie pamiętasz oraz miałaś prawo zareagować w taki, a nie inny sposób. Jesteś w końcu człowiekiem, więc to dla Ciebie jest czymś strasznym... – Schował twarz w dłoniach, a ja biłam się z myślami, ponieważ kompletnie nie miałam pojęcia, co zrobić w takiej sytuacji. – Chciałbym, abyś wróciła i było jak kiedyś. Ale to już nie wróci. Musiałby się stać cud, aby Twoje konto zostało oczyszczane. – Ostatnie zdanie powiedział tak cicho, że miałam problem i jego zrozumieniem. – Jeśli chcesz wyjść to chodź ze mną, nie będę Cię gonił. Nie mam siły. – Nie da się pisać szorstkości oraz zimna tych słów. Po prostu wstał i ruszył za swoim sznurkiem, a ja w ciszy za nim. Szliśmy tak jakiś czas, nawet nie zauważyłam, gdy dotarliśmy do pokoju, w którym przebywa mój obecny opiekun.
Wtem Papyt się obrócił o 180 stopni i spojrzał mi w oczy.

- Byłaś niewidzialna przez około 10 sekund, debilko. – Szepnął, a mnie ogarnęła niesamowite zażenowanie, chciałam nawet zaczął się tłumaczyć, ale nic mi nie przychodziło do głowy. – Poza tym... serio myślałaś, że ta „metamorfoza" utrudni mi znalezienie Ciebie? Gdyby Ci nie pasowało, to byłbym zły.

- Oh... – Nie byłam pewna czy w jego ustach to pochwała czy nie. Jeszcze w takich okolicznościach.

– Chcesz przekazać coś... jemu? – Wydukał nagle, a mnie ogarnęło niesamowite szczęście. Przez chwilę zastanawiałam się, nad tym co mogłabym mu powiedzieć. Chodź w zasadzie było to całkowicie oczywiste.

- Powiedz mu, że wrócę. Nie wiem kiedy... Ale nie długo. – Po wypowiedzeniu tych słów, chłopak o szarej skórze zniknął z mojego pola widzenia.
Mogłam oczywiście również wyjść, lecz zamiast tego ruszyłam śladami flamastra.

~*~

- Taylor, jakim cudem przeżywasz walki z nimi? – Zapytałam, gdy tylko weszłam do pomieszania. Ciekawość po prostu wzięła górę.

- Czyli już wiesz... Eh... Ich technika polegające na tym, że paraliżują układ nerwowy. Dociskają jakieś miejsce na szyi czy coś. Potem no... Sama wiesz. Tylko oni mają trudniej, przez moje włosy. Że tak to ujmę... Muszą je najpierw odgarnąć, a gdy czuję, że je dotykają to krzycze „poddaję się". – Wymamrotał ledwo wyraźnie, a ja przez chwilę stałam w miejscu. Tak szczerze, to nie miałam pojęcia co z tym zrobić. – A teraz chodź, przeszedł czas na Twoją rundę...

~*~

- To Twój pierwszy przeciwnik. – Mruknął chłopak wskazując na niskiego nastolatka o delikatnie piegowatej twarzy oraz włosach o kolorze miodu. Barwa zbliżona za tęczówek Jason'a. Westchnęłam ciężko, a potem przyjrzałam się jemu od góry do dołu. – Jakie słabości? – Zapytał ni to z ciekawości, ni to od niechcenia. Powoli zaczął mi działać na nerwy, aczkolwiek jak na razie nie mogłam być dla niego nie miła. To chyba ze względu na dług wdzięczności.

- Jest niski. Będzie celować w piszczel oraz brzuch. Może nawet będzie próbował mnie skosić, a gdy mnie powali to będę całkowicie bezbronna i zdezorientowana. – Powiedziałam mu dosyć mocno machając rękami, aby podkreślić znaczenie swoich słów. Ten tylko jakby prychnął, a potem popchnął mnie w stronę wyjścia na ring.

~*~

- Po prostu był słaby. – Mruknął, gdy wyszłam po zwycięskiej walce. Nic mu na to nie odpowiedziałam, bo czułam się odrobinę urażona jego podejściem wobec mnie. Rozumiem, że może to delikatnie rani jego ambicje, ale to nie powód by robić mi przykrość.

- Teraz Twoja kolej. Znasz słabe punkty?

- Już Ci mówiłeś na czym polega moja walka, a teraz nie blokuj mi przyjścia.

- Jestem po Twojej drugiej stronie, to ty stoisz w przejściu!

- To była metafora! – Obrócił się o 180 stopni, a potem ruszył z kulawą gracją w stronę swojego przeciwka. Westchnęłam po cichutku.
Widać, że te walki są dla niego czymś w rodzaju leku uspokajanego, gdyż było widać, że używa całej swojej energii. Frustracji, przez życie w domu, w którym ból odbija się głośnym echem od ścian. Jednak myślę, że jego taktyka jest wyjątkowo słaba. W sumie z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że tak jest, ponieważ mogę się założyć, że zużyje całą energię. A przecież odbywa się kilka walk dziennie . Innymi słowy... Jest kompletnie wykończony, gdy przychodzi do walki z człowiekiem Edenu. Dlatego nie mogę wygrać. Oczywiście biorę również pod uwagę to, że wesoły klub ma dobrych wojowników, co dodatkowo utrudnia sprawę. Spojrzałam na walczącego czarnoskórego. Widzę, że kieruje się złością. Może to łączy też z pragnieniem zemsty za krzywdę matki. Jestem prawie pewna, że przyjdzie taki dzień, w którym stoczą walkę, a skutkiem będzie czyjaś śmierć. Bez kompromisu.
Zmrużyłam oczy. Muszę coś z tym zrobić, jednak jak na razie powinnam już iść na kolejną bitwę.

~*~

- Całkiem nieźle jak na nowicjuszkę, ale nadal nie rozumiem, czemu tak bardzo chciałaś abyśmy poszli. Teraz mógłbym stoczyć ostatnią walkę. – Marudził chłopak, a ja wzięłam głęboki wdech.

- Po pierwsze... Nie jestem nowicjuszką już toczyłam takie potyczki.

- Z innymi dziewczynkami w szatni o dezodorant? – Rzekł ponuro, a ja z irytacją spojrzałam w jego oczy.

- Ze starszymi chłopakami na orliku po szkole. – Wycedziłam przez zęby. On zamilkł, co dało mi szansę, aby kontynuować swoją wypowiedź. – Zauważyłam, że całą swoją energię poświęcasz jednej walce, a potem masz coraz mniej siły i idzie Ci gorzej. Potem przy starciu z edenem... Masz duży problem. Jesteś na tym poziomie, więc lepiej się zregenerować...

- W tym domu? Pełnym zła...? – Zatrzymał się, a ja zaraz po nim. – W nim nie da się odpocząć. To wręcz awykonalne. – Przez chwilę zastanawiam się nad jego słowami, lecz nagle opanowała mnie złość.

- Ten człowiek zniszczył zbyt dużo ludzi. – Chłopak przewrócił oczami, ta, nie odkryłam nic nowego. – Trzeba go zaatakować...

- Co!? – Wykrzyknął, nawet ciut za głośno, ponieważ kilka osób na ulicy spojrzało w Naszą stronę.

- Eh... Codziennie pokonujesz tysiące silniejszych. Jesteś przecież na jednym wyższych poziomów...

- Ty nic nie rozumiesz. Ja się go boję! – W jego oczach był widoczny czysty strach, połączony z pustką zapisaną przez te lata, a jego kroki stały się wolniejsze, aż do momentu, w którym całkowicie stanął.

- Ja też się go boję... Zranił mnie. I przeraża mnie fakt, że to był początek tego, co mógł mi zrobić. – Wymamrotałam. – Oboje się boimy, ale on nie może tak żyć bezkarnie.

- On ma swoją filozofie. Mama mi o tym mówiła. Oczyszcza świat od szmat. Ten człowiek jest wręcz chory psychicznie i nie wiadomo do czego się posunie. – Spojrzał w górę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Poza tym, co to da, jak ja go zaatakuję?

- Trzeba go doprowadzić do stanu... W którym nie będzie mógł krzywdzi..

- Chcesz ze mnie zrobić mordercę? Nie mam zamiaru robić to co on. Chciałbym aby cierpiał i to mocno... Ale ja nie zrobię tego. – Powiedział stanowczo, a potem bez słowa poszedł w stronę „domu". Ja jeszcze przez chwilę stałam w miejscu. W zasadzie nie widziałam co mam ze sobą zrobić. Każde stałam... Aby uporządkować wszystkie swoje myśli.

~*~

- Za godzinę będą walki z edenem. – Mruknął chłopak.

- Taak, dlatego musisz zebrać w sobie całą siłę, aby pokonać swojego przeciwnika...

- Karol, to nic nie da. Oni są lepsi ode mnie. Znowu przegram. Przerabiałem to tysiące razy. – Mówił dosyć smutnym tonem, który wydawał się być wręcz szary. A przebywanie z nim dawało coś w rodzaju aury przygnębienia.

- Dlatego potrzebujesz planu.

- Już Ci mówiłem...

- Nie. Posłuchaj mnie. Jestem na ciut wyższym poziomie i pokaże Ci jak się walczy, gdy ma się plan. I nie chce słyszeć żadnym protestów. Po prostu stań przy ogrodzeniu oraz obserwuj. – Mój ton głosu był o wiele weselszy, ale to i tak nie pokrzepiło serca czarnoskórego. Tylko stanął jak najbliżej mógł. Ciężko westchnęłam. Martwiłam się, że stracił wszelką nadzieję, ale w sumie nie dziwiłam mu się. Ja też wątpię, że kiedykolwiek będę miała szansę zobaczyć Błękitka...

Stanęłam na ringu, a po drugie stronie stał już mój przeciwnik. Miał czarną, maskę na twarzy z takim niebieskim „Y", który pokrywał obszar oczu, obie linie spotykały się w miejscu, gdzie powinien być nos. A kończyła się na dolnym środku maski. Z jej dwóch otworach było witać tylko blask niebieskich oczu . Był ubrany... Na czarno. Bluza z kapturem na głowie, która prawie całkowicie zakrywała mu włosy. Tylko pojedyncze pasma czarnych włosów mu wystawały. Sam człowiek był dosyć smukły oraz wysoki.

Przyglądał mi się, nie atakował. Tylko w ciszy obserwował. Westchnęłam dla dodania sobie odwagi, a potem zaczęłam powoli do niego podchodzić. Wręcz zakradać się, aby w najmniej oczekiwanym momencie zaatakować.

On nadal nic. Nadal stał tam. Ruszała się tylko jego głowa, aby móc dalej patrzeć w moje oczy. Ja starałam się unikać kontaktu wzrokowego, ale czasami to było wręcz niewykonalne. Widziałam w nich... Ciekawość. Nie złość czy chęć walki. Po prostu ciekawość i może... Coś czułego? Z każdą sekundą czułam coraz więcej siły, może przez adrenalinę?

W końcu, gdy byłam wystarczająco blisko... go zaatakowałam, to było uderzenie pięścią w brzuch. Lecz on go uniknął, poprzez odsunięcie się w odpowiedniej chwili. Nie wydawał się być moim ruchem w jakikolwiek sposób zaskoczony. A mnie zdziwiła jego postawa. Nadal się nie ruszał, tylko obserwował.

Zaatakowałam ponownie, to było wysokie kopniecie z obrotem, lecz on wykonał szybki szpagat przez co tylko poczuł na czubku swojej głowy delikatne muśniecie. A potem – nawet bez użycia rąk – wrócił do poprzedniej pozycji.

Byłam pod ogromnym wrażeniem, ale jednocześnie czułam delikatnym niepokój.
Przetarłam twarz rękami, a potem zaczęłam po prostu walić w jego kierunku pięściami oraz od czasu do czasu kopać. Miałam nadzieję, że chodź raz uda mi się go trafić. Nic bardziej mylnego! Nie trafiła ani razu, a w dodatku zaczęłam ciężej oddychać, a on nic. W ogóle się nie zmęczył, a to w jaki precyzyjny sposób udało mu się wszystkiego uniknąć...

- Taylor, ile maksymalnie trwa walka!? – Krzyknęłam w pewnym momencie do chłopaka. A potem wróciłam wzrokiem do przeciwka, który zaczął kogoś szukać wzrokiem. Zaciekawiło mnie to.

- Aż ktoś nie przegra! – Odpowiedział, a jego ton głosu już nie był umierający.
Rywal w końcu znalazł tego, kogo szukał. Był wlepiony w Taylora, zabijającym wzrokiem.
To była moja szansa, ponieważ nie był skupiony na mnie!

Szybko przywaliłam mu prosto w twarz, a korzystając z jego chwilowej dezorientacji, wzięłam rozbieg i go powaliłam na ziemię. Siedziałam mu na brzuchu. Miałam w planach obić mu mordę, ale dosyć szybko zatrzymał mój nadgarstek, potem drugi. Potem jakoś dziwnie ułożył nogę wokół mojej, a następnie przeniósł cały ciężar na bok. W wyniku czego zmieniliśmy się miejscami. Myślałam, że to teraz on zrealizuje mój plan, lecz nie. Zrobił coś w rodzaju pozycji do pompki, przez co mogłam na chwilę bliżej przyjrzeć się błękitowi jego tęczówek. Potem odbił się nogami, tak że stanął na rękach, później opuścił jedną z nóg, która wylądowała na ziemi. Odbił się rękami... I właśnie tak wrócił do pozycji wyjściowej... Znów stał. Ja zrobiłam to samo.
Na chwilę miałam mętlik w głowie, kompletnie nie miałam pojęcia jak go pokonać, bo jak widać... On sam walczyć nie będzie.

- A ile możemy stać w bezczynności? – Zapytałam ponownie i patrzyłam na jego reakcje. Stało się to samo. Wlepił się wzrokiem do biednego chłopaka.

- Dziesięć minut, potem jest dyskwalifikacja. – Powiedział dość głośno. Miałam w planach ponownie uderzyć, ale tym razem się nie dał oszukać. Ominął mój cios, a potem znowu był wlepiony we mnie.

Zaczęłam powoli panikować, ale wtedy chłopaka odezwał się ponownie.

- Karolina, podejdź do mnie! Mam pomysł!

Szybko podeszłam do niego, a potem ukucnęłam, aby się z nim zrównać wzrokiem.

- Czyli zaczniesz planować? – Zapytałam szeptem. W sumie coś dobrego z tego wynikło, ale czemu moim kosztem?

- Powiedzmy. On cały czas na Ciebie patrzy...

- Powiedz mi coś, czego nie wiem...

- Myślę, że będzie tam stał do ostatnich sekund. Potem zrobi ruch, aby Cię ode mnie odciągnąć i walczyć dalej. – Wyszeptał, a ja tylko kiwałam głową.

- To ma sens. Ale czemu tak na Ciebie patrzy? Jak ze złością? – Zapytałam kompletnie nie rozumiejąc tego zachowania.

- Bo skupiasz się na mnie, zamiast walce z nim. Proste!

- No w sumie...

- W każdym razie plan jest taki...

~*~

Zostało tylko trzydzieści sekund do dyskwalifikacji. Nagle usłyszałam powolne kroki, które stawały się coraz głośniejsze. Z czoła zaczął lecieć mi pot ze zdenerwowania. Był coraz bliżej mnie...

- Już! – Krzyknął chłopak. Ja szybko wyrzuciłam nogi do tyłu z pozycji kucającej do pompki - w taki sposób znalazłam się między jego nogami, a potem najszybciej jak mogłam wstałam. Byłam za nim. Także błyskawicznie walnęłam go w tył głowy. Teraz najprawdopodobniej zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale mimo to obrócił się w moją stronę.

Czekałam na to. Nie czekając, zadałam kolejny cios, ale tym razem celując z całej siły w piszczel. Jak się spodziewałam... Upadł kolanami na podłogę, więc był to czas na ostateczny cios. Chwyciłam go oburącz po bokach twarzy i z rozpędu uderzyłam go kolanem w twarz. Dwa razy, aby mieć pewność, że nie wstanie. Leżał tak przez dłuższą chwilę.

Sądzia szybko ogłosił moją wygraną, byłam z siebie zadowolona, ale wtedy zobaczyłam jej wstaje.
Obrócił się do mnie tyłem, zdjął maskę, a potem splunął krwią na podłogę. Krwią, która miała niebieską barwę. Zanim zdarzyłam coś zrobić, on już miał na sobie spowrotem maskę i kierował się w stronę wyjścia.

- Wow, szkarłat poleciał! – Krzyknął Taylor wskazując na krew...

- Daj mi chusteczkę z torby! Szybko! – Był trochę zdezorientowany, ale podał mi przedmiot. A ja wytarłam błękitną krew z podłogi i pobiegłam w stronę przegranego.

~*~

- Stój! – Krzyknęłam, ale nie wrzucił na mnie uwagi. Musiałam wręcz stanąć przed nim, aby w końcu się zatrzymał. Byliśmy sami w tych takich samych korytarzach. – Nie jesteś człowiekiem. Twoja krew jest niebieska. – Patrzył na mnie bez wyrazu. Chciał mnie ominąć, ale zagrodziłam mu drogę. – Jak to wytłumaczysz? – Zapytałam, lecz on tylko wskazał na lampę... – Przez światło była niebieska? Przestań... – Pokazałam mu chusteczkę z wyschniętą już posoką. On ją zabrał, wyjął zapalniczkę z torby i podpalił. – Niszcząc dowody nic nie zdziałasz! – Wzruszył ramionami. – Doobraa... Taylor mówił „szkarłat"... To znaczy... Że jest coś w rodzaju magicznej zapory, która ukrywa takie rzeczy przed ludźmi... Ale dla mnie, na przykład to ukryte nie będzie? – Zaklaskał mi w odpowiedzi i znów próbował mnie ominąć, ale ja znowu zagrodziłam mu drogę. – Czym więc jesteś? Elfem? Wróżem? Demonem? – Wzruszył ramionami. – Ale przyznajesz, że nie jesteś człowiekiem? – Po paru sekundach pokiwał twierdząco głową. – Nareszcie! Czyli wiesz jak przenieść Cię z tego wymiaru do drugiego? – Znów pozytywna odpowiedź. – To pokażesz mi? – Kiwał na „nie". – Dlaczego?! – Tym razem zrobił gest, jakby trzymał długopis oraz nim pisał. – Nie mam kartki, ani nic. – Wzruszył ramionami i próbował znów iść. Wyminął mnie. – Słuchaj, to dla mnie mega ważne! Muszę wrócić do domu! Do osoby, na której mi bardzo zależy... I... I... Muszę ją przeprosić. Bo swoim zachowaniem wszystko zepsułam. – Nadal szedł w swoim kierunku, ale bardziej niepewnie. – Poza tym, muszę zemścić się na osobie, która mnie torturowała... – Po tych słowach gwałtownie obrócił się w moją stronę oraz podszedł do mnie. Ze swojej torby wyjął notes i długopis. – Ty to masz przez cały czas?! – Byłam wkurzona tego postawią. – W ogóle czemu ty nie mówisz? Wszedłeś do jeziorka ciszy w wymiarze jeziorek ciszy?! – Ten tylko przewrócił oczami i pokazał mi co napisał.

„Kto Cię torturował?"

- To długa historia. Przez nią tu jestem. Bo ten chłopak jest synem kobiety, która mnie uratowała. Oni cierpią przez niego. No wiesz... – Mocno gestykulowałam.

„Konkrety"

- Jeśli Cię do niego zaprowadzę... To czy mógłbyś go zabić? Ale wręcz torturować go do ostatniego oddechu? – Zapytałam dość poważnie, a on... Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Staliśmy tak przez chwilę w ciszy. Może to było zbyt śmiałe z mojej strony... – To chociaż zrób z niego kalekę. Byle by już nie krzywdził innych. – Mówiłam już ciszej, wręcz błagalnym tonem, aby się zgodził. Ja i Taylor nic nie możemy zrobić, a on to jedyna nadzieja. Jest przecież z innego wymiaru, więc może coś zrobi...

„Prowadź"

Złapałam go za rękę i poprowadziła do wejścia na arenę.

~*~

- Taylor to jest... Eee... – Gość szybko wyjął kartkę i napisał na niej swoje imię.

„Blue Lighter"

- Tak, to jest Blue Lighter. Pomoże nam zajebać tego psychopatę. – Powiedziałam bardzo entuzjastycznie. Jednak on nie był do tego przekonany.

- On? Ten gość, z którym wygrałaś. I co on niby zrobi? Zapatrzy go na śmierć? Karol, daj spokój... – Westchnął, chciał już iść, ale wtedy Lighter wręczył mu kartkę ze swojego notatnika. – „Obserwuj"? – Przeczytał na głos.

Wtedy Blue wszedł do ringu. Ja razem z chłopakiem podeszliśmy najbliżej jak tylko mogliśmy.

- Jak myślisz? Co zrobi? – Zapytał z ciekawością. Lecz on nie odpowiedział. Tylko znużonym wzrokiem obserwował jak chłopak znowu obserwuje swojego rywala. Ten jednak miał mniej gracji ode mnie.

Natychmiast pobiegł do Lighter'a z zamiarem mocnego uderzenia go prosto w twarz. Lecz on ukucnął, tym samym unikając ciosu. Myślałam, że to tyle, ale on wykorzystał zdezorientowanie swojego rywala i mocno uderzył go w brzuch. Tak mocno, że przedziurawił go na wylot. Potem wyjął ramię i zostawił go, aby w spokoju mógł się wykrwawić.

Ja stałam w bezruchu. Przeżywałam teraz mocny szok.
Natomiast Taylor nie ukrywał swojego zadowolenia. Gdy zwycięzca wyszedł, to czarnoskóry prawie natychmiast go przytulił.

- Blue Lighter! Mój rodzony bracie! Mówiłem już, że Cię kocham? Czujesz chyba tą chemię między nami. Mówię Ci, to po prostu miłość od pierwszego wejrzenia. Zawsze w Ciebie wierzyłem. Jesteś moim ulubionym zawodnikiem!

- Mówisz tak, bo chcesz aby zabił tego sadystę. – Mruknęłam, gdy już pozbierałam się z szoku. Chyba zaczynam przyzwyczajać się do widoku krwi. Widziałam jej dzisiaj tyle, że wręcz ciężko to opisać.

- Karuś... Ja mu nawet laskę zrobię, jeśli będzie trzeba. – Powiedział śmiertelnie poważnie, zbierając swoje rzeczy. – A teraz chodź, opowiem Ci wszystko od początku. – Wziął Naszego nowego znajomego za ramię i razem poszli w kierunku wyjścia. Ja tylko westchnęłam, a potem ruszyłam za nimi.

~*~

- Mieszka pod Nami na trzecim piętrze. W reszta mieszkań nie jest zamieszkania. Chyba, że przez meneli. – Powiedział na koniec, gdy byliśmy pod samymi drzwiami. Blue pokiwał głową i zaczął coś pisać w swoim notatniku. Gdy skończył wręczył nam kartkę.

„Wejdziecie do mieszkania. Idźcie spać, albo udawajcie. Helda nie może o niczym wiedzieć. I to ona musi zawiadomić policję, pogotowie i straż pożarną. Zobaczymy się jutro na ostatnim poziomie Spalcie po przeczytaniu. I ostatnia rzecz... Macie czarny flamaster?"

- Ty masz, prawda? – Zapytałam chłopaka, a on bez słowa wyjął przyrządy do zaznaczenia drogi. A on zabrał czarny.
Razem poszliśmy na górę. Wskazaliśmy mu jego drzwi.

- Zanim pójdziesz... – Złapałam Lighter'a za rękaw bluzy. – W jego mieszkaniu została moja kurtka, a w tej kartce jest kartka... To w zasadzie jedyna rzecz, jaka mi została po osobie, którą muszę znaleźć. Możesz ją mi odzyskać? – On poklepał mnie po głowie, a następnie pokiwał głową na „tak". Poczułam wtedy przypływ energii. Uśmiechnęłam się, a potem mu podziękowałam. Nadszedł teraz czas, aby iść do domu oraz udawać, że śpię.. To nie możliwe, ale nie mam innego wyjścia.

~ Per Blue Lighter ~

Stanąłem przed drzwiami tego śmiercią, który miał celność ją skrzywdzić. Wziąłem głęboki wdech, aby oponować kłębione emocje, a potem narysowałem sobie po zewnętrznej stronie lewej dłoni przekreślone kółko.

Następnie zapukałem do drzwi.
Po paru minutach otworzył. Tak to on, The Tormentor of sluts we własnej osobie. W zasadzie nic o nim nie wiem, tylko słyszałem.

- Czego chcesz? – Zapytał zaciągając się swoim papierosem. Ja tylko pokazałem mu znak na dłoni. – W sumie już dawno nie było kontroli. Wejdź. – Zrobił mi miejsce, abym mógł wejść.
Slender dosyć mocno inwestuje w morderców. To ma związek z przeludnieniem, ponieważ trudniej Nam pilnować ludzi, aby nie znaleźli portali czy czegoś nie zrobili. Także w każdym kraju – zależy to on wielkości państwa – ma określoną ilość własnych morderców, którzy są pilnowani przez innych morderców, ale z innego wymiaru. Oni oczywiście dają takim ludziom szczegółowy plan na przykład ile muszą zabić w ciągu miesiąca, czy gdzie chować zwłoki.
Praca takiego mordercy jest do końca życia, ale bardzo łatwo można ją stracić. Gdy popełni jakiś błąd to karą jest śmierć. Jedna z zasad brzmi „nie możesz zabić /okaleczyć istot nie należących do wymiaru pierwszego". On to zrobił, co daje mi pełne prawo do zabicia go.

Gdy byłem już w jego mieszkaniu to zdjąłem maskę i znów mogłem normalnie oddychać.

- Co tym razem sprawdźcie? – Zapytał. Ja tylko spojrzałam na niego z mordem w oczach. Szybko zamknąłem drzwi na górę i na dół, a klucz schowałem do kieszeni.

- Po co sprawdzać już martwą osobę? – Zapytałem dokładnie obserwując jego reakcje.

- Nie rozumiem... – Zgasił swojego peta, a ja zacząłem zdejmować swoje soczewki. Strasznie bolały mnie po nich oczy. To nie były zwykle soczewki, one... Że tak to ujmę, pokazywały kolor oczu przez jakąkolwiek zmianą w ciele. Miło było popatrzeć na swój kolor oczu przed moją śmiercią, ale jednak wolę swój róż.

- Czemu? Złamałeś zasadę? – Zdjąłem bluzę, było okropnie gorąco w tym pomieszaniu, albo po prostu mój wewnętrzny ogień zaczął dawać o sobie znać.

- Ty... Wiem kim jesteś! – Chciał uciec do innego pokoju, ale dosyć szybko go zatrzymałem.

- A kto nie wie? – Zapytałem z kpiną. – Skrzywdziłeś demona. Co więcej... Ten demon jest... – Przez chwilę się zamyśliłem, ale kontynuowałem. -...mi bliski. Więc osobiście Cię zabiję.

- Gdyby nie była zwykłą suką, to by do niczego nie doszło! – Krzyknął, a ja poczułem, że zaraz zaczną mi płonąć włosy. Także wziąłem kilka wdechów. Nie mogłem na to pozwolić, bo farba by ni zeszła, a nie wyobrażam sobie ich ponownie farbować!
Podniosłem go i z całej siły rzuciłem o ścianę.

- Gdybym ją nie zostawił, to by nie musiała tego oglądać i przeżywać. – Wyszeptałem sam do siebie. Poczułem coś w rodzaju wyrzutów sumienia, ale to nie był czas na myślenie o tym.

- Zabiję Cię... – Wymamrotał, powoli wstając.

- Nie sądzę. – Ukucnąłem przy nim. – Wiesz... Przez drogę do twojego domu słuchałem tego, co zrobiłeś swojej sąsiadce oraz mojej znajomej. Tak sobie teraz myślę... Może to wszystko wykonam na Tobie?

- NIE! NIE WAŻ SIĘ MNIE TKNĄĆ!!! – ZOSTAW MNIE – Zaczął się wycofywać. Niezdarnie czołgał się po ziemi w nadziei, że mu to cokolwiek da.

- Chodź, będzie fajnie. Widziałem, że lubisz palić. Ja też. Jeszcze co prawda nigdy nie gasiłem go o niczyją gałkę oczną, ale zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda? – Uśmiechnąłem się szczerze, a on zaczął wyginać swoją twarz, tworząc coś na wzór miny przerażenia.

- Po prostu mnie zabij!

- O nie, będziesz żył. Ja już o to kurwa zadbam. – Wziąłem go na ręce, oczywiście wił się niemiłosiernie, ale już nic na to nie mogłem poradzić. Wszedłem do pokoju tortur, a następnie mocno przywiązałem go do łóżka. – Ty masz pojęcie, jakie to wyczerpujące, gdy ktoś tak się wyrywa? – Prychnąłem, potem zacząłem przeglądać szuflady, a w tle było słuchać jak ten pojeb próbuje się wyrwać.

- WYPUŚĆ MNIE!!! SŁYSZAŁYSZ!!! MASZ MNIE KURWA ZOSTAWIĆ W SPOKOJU, TY DRANIU!!!

- Nie drzyj się. Nawet nie zacząłem. – Mruknąłem oglądając kolejne szafki. – Jestem pewny, że Twoje ofiary były dzielniejsze. Oo mam! – Wziąłem do ręki świece, a następnie pokazałem swojemu nowemu przyjacielowi. Ten się rozpłakał i cichutko łkał. Iście uroczy widok. Potem rozpiąłem mu koszule. – Szkoda, że nie ma tu Jack'a. Ja normalnie nie zajmuje się rzeczami tego typu, ale cóż. – Po wypowiedzeniu tych słów dmuchnąłem na świece swoim ogień, ta zaczęła prawie natychmiast się topić, a rozpuszczony wosk polał się na jego nagi brzuch. Jego zduszony krzyk był czymś pięknym, ale pragnę czegoś... Czegoś więcej.

- Przestań... – Wyszeptał. Spojrzałem na niego z wyrazem twarz, która nie mówiła nic.

- Nie? Następna rzeczą na naszej liście jest papier ścierny. W sumie przyda się, aby zetrzeć zachęty wosk. Czyż nie?

- Nie....

- Nie umiesz się bawić, ale skoro nie chcesz to zrobimy inaczej. – Dmuchnąłem ogniem na miejsce, gdy zastygł wosk. On zaczął się ponownie topić, a skóra tego człowieka zwęglać. – Tym razem lepiej krzyczał. Histerycznie. I mogę się założyć, że obtarł sobie rączki i nóżki przez tą szarpaninę. – Ładnie się opaliłeś. – Stwierdziłem po obejrzeniu czerni na jego brzuchu.

- Jesteś chory... – Wydusił z Ciebie. A ja przewróciłem oczami.

- A ty hipokrytą. – Pokazałem mu język. Wziąłem do ręki papier ścierny i zabrałem się do usuwania spalonej skóry. Mój towarzysz już nie krzyczał, tylko jęczał i gryzł wargi do krwi. – Teraz jesteś czysty. Kolejnym punktem jest wbijanie szpilek... Ale mam lepszy pomysł! Gdzie trzymasz gwoździe? – Za dźwięk tego słowa zaczął płakać. Tak głośno oraz histerycznie, że zacząłem się zastanawiać czy nie udusi się własnymi łzami. Wziąłem ścierkę i przetarłem mu oczy tudzież pot z czoła. – Po twojej reakcji wnioskuję, że nie wiesz. – Westchnąłem. – Ale spokojnie, poszukam. – Ten zaczął głośniej się drzeć, więc po prostu wyszedłem z tego pokoju.
Rozglądałem się za czymś tępym i w miarę możliwości ostrym. Noże były tak bardzo przereklamowane, że nawet nie wchodziłem do kuchni. Wtedy zauważyłem piękny, cudowny oraz nie zawodny zszywacz.

- Zszyje mu usta... Albo nie. Zrobię to igłą i nicią. Jason byłby dumny!

~*~

- Pacz! – Pokazałem mu zestaw do szycia, który znalazłem w jednej z szafek. – Co prawda nie masz szerokiego wyboru, co do kolorów, ale myślę, że mogę Ci to wybaczyć. – Nawlokłem niebieską nić na igłę, a na końcu zrobiłem ładny supełek. – Tylko nie gryź. – Ostrzegłem przed pierwszym wbiciem igły. On oczywiście zacząć się wyrywać, a jego ciałem zawładnęły drgawki, jednak to w niczym mi nie przeszkadzało, ponieważ jeśli źle trafie, to go będzie bolało, a nie mnie. – Wiesz co? Zszywam Ci usta ponieważ nie chcę, aby sąsiedzku się niepokoili. Już i tak wystarczająco dużo się nasłuchali. Nie sądzisz? – Zapytałem, po skończonej robocie. Jeszcze tylko zawiązałem dwie nitki w kokardkę, aby przypadkiem się nie rozpruło.

Teraz przeszedł czas ciche tortury. Zabrałem swój zszywacz do mebli i powoli, nie spiesząc się, wbijałem małe metale w jego skórę. W tle było słuchać było jego zduszone jęki oraz dosyć głośne oddechy. W sumie nic dziwnego, przecież mógł oddychać tylko przez nos.
Gdy jego całe ciało było pokryte zszywkami oraz krwią, to zastanawiałem się, co mogłem zrobić, aby zadać mu jeszcze więcej bólu przez finałem.
Zapaliłem papierosa, aby pomógł mi się skupić, a dym dmuchałem mu prosto w twarz.

- Tak się suką robi, wiesz? – Zapytałem częstując go kolejną porcją dymu. Gdy skończyłem, to palcami otworzyłem jego powieki, a następnie zgasiłem go o jego srebrną tęczówkę. – Widać musiało go to potwornie boleć, bo rozpruł swoje usta i zaczął krzyczeć. Po tym czynię jego wargi były tak poharatane, że nie wiedziałem sensu, aby szyć je znowu.

Od szedłem od tego człowieka na kilka metrów, aby mu się bliżej przyjrzeć.

- Wyglądasz jak półtora nieszczęścia, ale nogi masz w miarę dobrym stanie. – Na chwilę się zamyśliłem, a on zaczął dusić się krwią ze swoich ust, która zaczęła mu spływać do gardła. Niezbyt się tym przejąłem. Obróciłem się tyłem do niego. Musiałem znaleźć coś, co mogłoby pomoc mi w upiększyć jego nogi. A w rączki wpadła mi ładnie wyglądająca piła ręczna, ale taka malutka. Taka urocza.
Usiadłam przy nim, a narzędziem, którym chwilę temu się zachwycałem, zacząłem odcinać mu po kolei wszystkie palce, a następnie całe stopy. Potem zacząłem się również jego rękami. Z nimi był już większy problem, bo ciągle musiał mi się wyrywać, ale i to mi się udało.
Mój pacjent już był ledwo przytomny. Każde otworzyłem jego kolejną powiekę, ale tym razem po prostu wyrwałem jego nawet całkiem ładną gałkę oczną.

- Chyba skończyłem. Nie miej mi za złe, że to nie było profesjonalne, ale jeszcze nigdy nie torturowałem ludzi. Zazwyczaj ich po prostu miażdżyłem, albo nakłaniałem do samobójstwa. – Westchnąłem i poszedłem do łazienki, aby umyć z rąk krew tego nieudacznika. Następnie wróciłem do przedpokoju i zabrałem z wieszaka kurtkę Karoliny. Z czystej ciekawości sprawdziłem o jaką kartkę chodzi. I jak się spodziewałem, był to list jaki do niej napisałem. Schowałem go tam gdzie był, a same ubranie włożyłem do torby. Potem założyłem na powrót te okrutne soczewki oraz jeszcze gorsza maskę. Byłem w zasadzie gotowy do wyjścia, ale został jeszcze finał!

Wróciłem do pokoju, w którym leżał jęczący właściciel mieszkania. Spojrzałem na po raz ostatni, w swoim życiu. Wyciągnąłem z torby swoją zapalniczkę i podpaliłem jego koszule, która następnie rzuciłem w jego stronę. Nie minęła chwilę, a cały pokój zaczął płonąć. Jeszcze przez chwilę przyglądałem się temu widokowi, ale już nadszedł czas by iść.
Poszedłem do jednego z pokoju i otworzyłem okno. Na nim czekały już na mnie nici Puppeteer'a. Zjechałem nimi niczym po rurze strażackiej. A na dole czekał na mnie właściciel owych nici. Chciał coś powiedzieć, ale syreny straży pożarnej mu w tym przeszkodziły. Także bez słowa wsiedliśmy do samochodu.

- Koniecznie musiałeś to zrobić? – Zapytał, gdy byliśmy już w cichym miejscu.

- To jest jedyny sposób, aby odciągnąć ją od tego miasta. – Spojrzałem na niego dosyć poważnie.

- Rozumiem... – Wypuścił z płuc powietrze. – A właśnie, ona mnie prosiła, aby coś Ci przekazać...

- Hm?

- Że wróci, nie wie jeszcze jak, ale to zrobi.

- Ile jej dajesz? – Zapytałem z czystej ciekawości. Może to nie był odpowiedni moment, ale co nam szkodzi? W zasadzie, teraz nie jestem do końca przekonany, czy to ona źle zrobiła czy ja.

- Szczerze? Dwa tygodnie. – Powiedział w zupełności szczerze.

- A ja tydzień. – Wzruszyłem ramionami.

- A i jeszcze jedna rzecz...

- Hm?

- Ja ją... Tak trochę... Pobiłem...

- OSZ TY CHU....

~ Per Karoliny ~

Spokojnie sobie leżałam, nawet chyba zaczynałam przysypiać, gdy nagle...

- WSTAWIAĆ KURWA, PALI SIĘ!!! – Helga wbiła nam do pokoju i zaczęła dzwonić do wszystkich możliwych służb jakie były dostępne.
Ja tym czasem razem z chłopakiem zaczęliśmy się ewakuować.

Przyjechała straż. Zgasiła ogień, a pogotowie zabrało ciało – chyba żyjącego – sadysty. Na ten widok zasłoniłam twarz dłońmi, aby nie było widać jak się uśmiecha. Nie było mi go z żaden sposób przykro.
Potem policja spisała od sam zeznania i pojechali.
Spłonęło tylko jego mieszkanie, także wrócimy do domu, aby znów iść spać... Ale w rzeczywistości opowiadaliśmy Heldze, że to nasza zasługa, iż to coś najprawdopodobniej nie żyje. Kobieta ze szczęścia zaczęła pić wino. Dużo wina...

Najebała się w chuj.

~*~

- Dobra, jest dwunasta, gdzie Blue? – Zapytał mnie chłopak. Lecz gdy tylko to powiedział, to rozległ się głos, że zaczynają się walki z edenem. – Nie chce mi chyba powiedzieć, że on... – Wtedy go zobaczyliśmy. Z przejęcia pobiegliśmy jak najbliżej ringu, aby zobaczyć jak Lighter toczy walkę z jednym z członków edenu.

- Będzie mi przykro, gdy go zabiją. – Wyszeptałam do Taylor'a.

- Mnie bardziej teraz ciekawi jakim chujem dostał się na ten poziom w tak krótkim czasie! – Wykrzyczał, a mi zaczęło wręcz dzwonić w uszach. Mrugnęłam kilka razy, a potem wróciłam wzrokiem do dwóch wojowników.

Oboje stali. Inni już dawno zaczęli wyrywać kończyny swoim rywalom, a oni stali.
Lecz nagle Blue zrobił krok do przodu. To był znak dla edenu i rzucił się na nieszczęśnika. Gdy był już blisko to Lighter wyrwał mu naszyjnik z szyi i roztrzaskał mu na czole. Z wisiorka uniósł się mały niebieski płomień, który później buchnął mu w twarz. Upadł na ziemię, a gdy wstał, był kompletnie zdezorientowany, można by rzec, że nie wiedział gdzie się znajduje. Wtedy Blue podszedł do niego od tyłu i skręcił mu kark.

- Japierdole. – Krzyknął Taylor. – JAPIER KURWA DOLE TEN CZŁOWIEK JEST JEBANYM BOGIEM!

- No...

- Czemu Cię nie zajebał, gdy z nim walczyłaś?!

- No...

- A przeżywasz szok, ja też w sumie.

Lighter poszedł z jakimiś ludźmi. A my znów zostaliśmy sami.
Po około 15 minutach wrócił i podał mi walizkę.

- Czy to nagroda z wygranej? – Zapytałam nie pewnie przyglądając się zdobyczy. Była ona mega ciężka. On tylko pokiwał głową na „tak". Podał mi jeszcze kurtkę oraz kartkę z napisem „powodzenia". A gdy chciałam podziękować, to on zniknął.

- Ten człowiek to Bóg. – Wyszeptał chłopak po raz kolejny.

- Coś w tym jest. – Mówiąc to podałam walizkę Taylor'owi. – To dla Ciebie. Wyprowadź się.

- Ty... Nie mówisz poważnie... – Z niedowierzaniem przyglądał się torbie.

- Owszem mówię.

- Ty... Ty... – Przytulił się do mnie. – Jesteś prawdziwym aniołem. – Zaczął płakać mi na ramieniu i wcale nie żałował łez. Po raz pierwszy pokaz mi swoje uczucia, co było dla mnie czymś niezwykłym.

- Dokładnie tak. A teraz idź do swojej mamy i żyjecie w spokoju. – Odkleił się ode mnie.

- Nie tak szybko... – Otarł łzy, a potem otworzył walizkę, wyjął z niej paczkę zapakowanych banknotów. – Dla Ciebie. Abyś mogła go znaleźć.

- Dziękuję.

- Nie, to ja dziękuję. – Wziął kartkę, na której były napisane słowa Blue i napisał na niej swój numer. – Zadzwoń jak będziesz w bagnie.

- Dobrze, żegnaj Taylor.

- Żegnaj, mój aniele.

~*~

Stwierdziłam, że powalczę sobie z osobami z niższego poziomu. Tak po prostu, aby coś jeszcze zrobić przez poszukiwaniami tego niebieskiego debila. I może spróbuje pójść do biblioteki, by poszukać czegoś o tam dziwnym szlachcicu.

Weszłam na ring, a moim oczom ukazał się mój przeciwnik...

Był to Taran– członek zespołu metalowego, do którego kiedyś należała....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top