63.| Zapomnij O Mnie! Zabiłaś Mnie! - Opuściłeś Mnie! Lecz Wrócę! Chyba...




Z powrotem udaliśmy się do jego gabinetu, który emanował tą zła energią. Czułam, że nie powinnam tu być, że stanie się coś nie spodziewanego. Chciałam stąd wyjść, aby nie dopuścić do takiego obrotu wydarzeń, lecz drzwi się za mną zamknęły – jest już za późno.

Kazał mi usiąść na swoim fotelu, natomiast on sam nerwowo chodził po pokoju, w kółko. Słyszałam tylko jego kroki.

*Per Williams’a”

Czuję się jakby coś powiedział mi „szach mat”, a potem rzucił mi pionkami centralnie w twarz. Nie mogłem pojąć jak to w ogóle możliwe. Przecież jej to kompletnie nie dotyczy, lecz wtedy dostrzegłem kartkę na podłodze, podniosłem ją i w kompletnym osłupieniu przyglądałem się słowom po przecinku: „Niska kobieta, różowe włosy, sobowtór, kwieciste imię. Bliźniaczki. Menadżer. Cyrk. Jason, Jack, Puppet, Candy.”

- Czemu mi o tym nie powiedziałaś wcześniej? – Zapytałem słabo. Wszystkie wspomnienia z tego dnia były dla mnie niczym zgniatanie wnętrzności. Bardziej bolesne niż moje dzieciństwo, ponieważ w tym przypadku nie ma szczęśliwego zakończenia.

- Chciałam? Po to przyszłam! Poza tym... Bardzo szybko je zapomniałam...

- To jest bezsensu! Po cholerę Ci wspomnienia, których i tak nie pamiętasz! – Uniosłem się dosyć gwałtownie, ponieważ nie widziałam żadnego sensu tego, co ma tu właśnie miejsce. Czysty absurd.

 A kiedy delikatnie ochłonąłem – bo zdałem sobie sprawę, że życie na tym świecie nie jest łatwe, bo każdy centymetr ziemi jest przepełniony tajemnicą – zobaczyłem jak krew z głowy Karoliny powoli kapie na blat. Mój blat z mojego biurka, którego importowałem z Irlandii!

- Nie krzycz... – Spuściła wzrok. Ja tylko westchnąłem ciężko i schowałem twarz w dłoniach. Naprawdę tak mocno ją popchnąłem? Może trochę... Za mocno, ale należało jej się, ponieważ doskonale wie, że tutaj nie można przebywać bez mojej zgody. W ogóle jakim cudem tutaj weszła? Jestem pewny, że je zamykałem, a raczej mało prawdopodobne, że zgadła za pierwszym razem... Chyba że ktoś jej w tym pomógł.

- Co się dzieje? – Spojrzałem w kierunku drzwi, w których stał Marco. W tym momencie, autentycznie miałem ochotę drapać ściany, krzyczeć. Jego obecności tutaj jest w tym momencie tak nie potrzebna, że zacząłem się zastanawiać nad tym, czy by go tu nie przypadkiem wykopać na inny kontynent. – Poczułem krew. – Delikatnie się uśmiechnął, a następnie spoważniał, gdy spojrzał w kierunku dziewczyny. – A myślałem, że ty krwawisz... – Spojrzał na mnie chłodno. Przewróciłem oczami, bo nie do końca wiedziałem dlaczego się na mnie focha.

- Wyjdź... – Warknąłem powoli tracąc cierpliwość, lecz mnie kompletnie zignorował. Wszedł do środka, a potem poszedł do biurka, aby następnie przejechać bladym palcem po małej plamie cieczy. – Co ty... – Z przerażeniem w oczach obserwowałem jak zlizuje krew ze swojego palca. Wewnętrzne się gotowałem, jak on śmie w ogóle dotykać jej krwi?! Tego mu akurat nie daruję, gorzko tego pożałuje. W pomieszczeniu zapanowała bezwzględna cisza, czekając na jakimkolwiek ruch ze strony wampira. Mogłem coś zrobić, ale nie teraz.

- Ohyda... Już wiem... Czemu myślałem, że to Ty jesteś ranny dzbanie... – Przewróciłem oczami po raz kolejnych, a potem obserwowałem jak wyjmuję z kieszeni ozdobną, haftowaną chusteczkę. Zacząć wcierać Karolinę z posoki tudzież ją opatrzać. Ja tylko oparłem się o biurko ze skrzyżowanym rękami. Czekałem aż wyjaśnię tą sprawę, ponieważ chciałem się jak najszybciej dowiedzieć, skąd ona miała wizję wspomnień z przed ponad 16 lat, lecz musiałem czekać. Ten wampir mi tylko marnuje czas! Nic by jej się nie stało, jakby tą chwilę pokrwawiła! Nie zabiłoby to człowieka, a co dopiero demona.

- Szybciej... – Wysyczałem podenerwowany, lecz w odpowiedzi otrzymałem tylko mrożące krew w żyłach, ostrzegawcze spojrzenia wampira. Spuściłem wzrok i prychnąłem ze złości.

- Wasza krew robi się taka sama. – Powiedział do Karoliny z ciepłym uśmiechem, a ta tylko z dezorientacją spojrzała w moim kierunku. Ja tylko w odpowiedzi podniosłem brwi do góry. Ona o tylu rzeczach nie ma pojęcia, nawet tych podstawowych. Ale co się dziwić, miałem mniej więcej tak samo.

- Dlaczego?

- Ponieważ jesteś od niego uzależniona. – Tłumaczył. – Pobierasz od niego energie, która zasila Twoje ciało, organy, a w tym serce. A ze względu właśnie na to, produkuje krew taką jaką ma tą debil. – Wskazał na mnie. – Ale zmiana trochę trwa, jak na razie zmienił się tylko smak, a tym zapach, ale nie długo zmieni się również kolor.

- Ale cool! Na jaki i kiedy?! – Zapytała z gwiazdami w oczach, przyglądałem się jej słonecznej twarzy, tak pięknie się uśmiecha. Eh... Mogłem ją opatrzyć.. Chyba.. Wolę jak się uśmiecha niż kiedy płaczę... Czyżbym miał teraz poczucie winy? Nie wiem.

Po tych myślach od razu ponownie spoważniałem.

- Za około 50 lat na niebieski. – Wyprzedziłem tą namiastkę wampira przed udzieleniem odpowiedzi. Miałem dość milczącej roli.

- 50 lat... – Rzekła z rezygnacją, lecz się już tym nie przejąłem, gdyż miarka się przebrała, a ja straciłem już wystarczająco dużo czasu. Wykopałem Marca z mojego pokoju, a następnie zamknąłem za sobą drzwi. Żaden idiota nie będzie mi przerywał, a tym bardziej nie będzie wchodził do mojej utopi od tak, jakby był u siebie. Żaden. – Kontynuujmy.

- Eh...

- Po pierwsze... Z czyjej perspektywy to widziałaś. – Zapytałem siadając obok niej na biurku. Ta na chwilę milczała, oparła głowę na blacie, aż w końcu odpowiedziała.

- Nie pamiętam.

- Musisz coś pamiętać. Słuchaj... Pamięta się tylko sny niedokończone. Także w czasie przerywania jawy musiałaś coś pamiętać. – Mówiłem spokojnym tonem, aby jakkolwiek zachęcić ją do współpracy, lecz wydawała się być ledwo żywa lub po prostu nie chcąca udzielić mi jakichkolwiek odpowiedzi. Milczała, a ja byłem zdenerwowany tym, że April może jednak żyje i wróci. Wtedy wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. – A mówiłaś komuś o tym w międzyczasie?

- Tak... Sarze i Nicolasowi.

- Oczywiście... Mogłem się tego spodziewać. – Na chwilę się zamyśliłem. Bardzo chciałem o tym z nimi porozmawiać, ale zważywszy na to kim jestem byłoby to nie możliwe. Może mailem? Nie... Za długo...

- Czemu się tym aż tak przyjmujesz? – Zapytała z wręcz niecodziennie poważnym tonem, tym samym sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. Przez chwilę biłem się z myślami, ale doszedłem w końcu do wniosku, że nie muszę jej mówić całej prawdy jak na spowiedzi, lecz tylko jej część. Fakt faktem muszę, przecież to było oczywiste, że nie ukryje wszystkiego, zwłaszcza wtedy, kiedy sama prawda się domaga ujawnienia. Pytanie tylko dlaczego?

Bez słowa podszedłem do jednej z szafek i wyjąłem z niej dosyć stare kartonowe pudło. Przez chwilę martwiłem się, że się rozkruszy, lecz na szczęście tak się nie stało. Położyłem je na biurko przez Karoliną.

- Masz położyć rękę na kolanach i ani drgnąć. – Przykazałem przed otwarciem. Nie chciałem, aby zaraz zaczęła oglądać wszystko po kolei, bo mogłaby zobaczyć za dużo. Pokiwała głową na akt zgody, a następnie wykonała rozkaz. Widząc to otworzyłem pudło, w którym były wszystkie zdjęcia i pamiątki z tych z pozoru fantastycznych lat spędzonym w towarzystwie bliźniaczek. Jako pierwsze pokazałem jej zdjęcie April, w czasie swojego występu. Zdjęcia zostało wykonane przez fotografa okolicznej prasy.

Karolina przez dłuższą chwile przyglądała się obrazkowi.

- Kogoś mi ona przypomina. – Stwierdziła po dość długim czasie przyglądając się jej twarzy. – Masz może zdjęcie... Bez tego strasznego makijażu? – Zapytała delikatnie się krzywiąc. Delikatnie się uśmiechnąłem na jej reakcje, ponieważ wszyscy tak uważali. To nie było artystyczne podkreślenie duszy Jester. Tylko jakieś chuju muju dzikie węże. Drag Queen’y i tym podobne straszne gówno śniące się po nocach.

- Niezbyt... Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałem jej bez make-up’u, ale za to mam z bardziej delikatnym i subtelnym. – Mówiąc to grzebałem w pudełku szukając jej przyzwoitego zdjęcia. O ile takie w ogóle istniało. Zawsze musiała błyszczeć bardziej niż żarówka na sterydach. - Masz. – Pokazałem jej zdjęcie dziewczyny razem z jej siostrą, na tle lasu.

- Kojarzę ten las... – Syknęła patrząc na mnie z pod łba. Zdezorientowany przyjrzałem się krajobrazowi.

- Aaa już wiem. Dokładnie w tym miejscu wypuściliśmy Cię z bagażnika. – Rzekłem widząc charakterystyczną górkę za nimi. – Jesteś wzrokowcem?

- Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Po prostu mało się tam nie zabiłam, a takie rzeczy się pamięta.

- Rozumiem...

- A jeśli o nią chodzi. To myślę, że ją znam. Mieszka na stówę w okolicach mojego dawnego domu. Ona ma dosyć charakterystyczne rysy twarzy. – Mruknęła z przekonaniem. Jeśli mówi prawdę, to będę mógł ją zabić, albo co najmniej sprawdzić, czy nie planuje się zemścić.

- Mógłbyś mnie do niej zaprowadzić? – Zapytałem z cichą nadzieją, lecz ta pokręciła głową.

- Moje miasto jest dość duże, wszędzie wokół bloki i biurowce. Co prawda mieszkałam w jednorodzinnym, na wybrzeżu.. Lecz większość czasu spędziłam w centrum.

- A może Twoja ciotka będzie ją kojarzyć? – Po wypowiedzeniu tych słów posłała mi gniewne spojrzenie.

- Nie chce tej kreatury wiedzieć na oczy. – Prychnęła. – Mogę Cię zaprowadzić w te okolice, ale nie licz na nic więcej. Tym bardziej na konfrontacje z nią. – Nagle delikatnie drgnęła, a na jej ustach pojawił się uroczy uśmiech. – Ty byś poszukał całej tej April, a ja spotkam się ze Scorpionem! – Wtedy kiedy zdała sobie sprawę z tego co powiedziała, zakryła usta, a jej twarz zbladła. Przyznaję, nie przemyśla tego, bo od razu się we mnie zagotowało.

- Słucham? – Zapytałem z nutą zdezorientowania, ale również i złości. Nie wiem skąd nagła zmiana tematu, ta przeklęła pod nosem, widać było, że nie chciała tego powiedzieć. Nastała chwila ciszy – Jakim Scorpionem?

- To mój kolega z zespołu... – Rzekła cicho. – Kiedyś należałam do kapeli metalu symfonicznego, lecz to zła kobieta zniszczyła mi gitarę, tym samym pozbawiając mnie marzeń. Między innymi dlatego nie chce jej widzieć.

- Nie mówiłaś o tym, że grałaś... – Westchnąłem cicho. Widać nie jestem jedynym, który skrywa tajemnice o swojej przyszłości. Czasami o tym zapominam, przez co moje ego rośnie.

- To było dość dawno temu... – Rzekła cicho patrząc gdzieś przed siebie. Potem podniosła się i spojrzała w głąb pudełka. Chciałem ją natychmiast zatrzymać, lecz ona gestem dłoni mnie zatrzymała. Nie chciałem jej dotykać, bo bałem się, że znów zrobię jej krzywdę, lecz również obawiałem się, iż może dowiedzieć się za dużo...

~ No i co z tego? – Coś jakby szepnęło mi do ucha.

Racja, co z tego?

Dlaczego tak zawrzecie nie chce, aby poznała całą prawdę o mnie? Martwię się o to, że będzie się mnie bać i ze strachu ode mnie ucieknie, zostawiając mnie samego.

~ Ale równie dobrze możesz jednym dmuchem pozbawić ją wspomnieć i udawać, że nic się nie wydarzyło.

Właśnie wtedy mnie oświeciło. Spróbuję... To będzie jej próba... Lecz... Przecież mnie kocha, w związku nie powinna się mnie bać, tylko zrozumieć oraz wiedzieć, że nie byłbym w stanie zrobić jej poważniejszej krzywdy. Przez chwilę jeszcze biłem się z myślami, ale postanowiłem to zrobić...

~ Zrób to.

 Z czystej ciekawości to zrobię.

- Karolino... Chyba powinienem coś Ci pokazać... Oraz powiedzieć. – Wyjąłem z pudła kilka zdjęć ze mną oraz moim braćmi na tle zmasakrowanych zwłok i pokazałem jej. – Jesteśmy mordercami. – Rzekłem nie pewnie, a w głowie analizowałem czy aby na pewno podejmuje słuszną decyzję.

~ To dobra decyzja.

Ona patrzyła chwilę na zdjęcie z szeroko otwartymi oczami, potem wzięła je do ręki, by bliżej się temu przyjrzeć.

- To żart, tak? – Zaczęła się śmiać, lecz bardzo sztucznie, jakby nie miała stuprocentowej pewności. – To jakiś manekin, a tu jej rozlany ketchup?

- Nie, to prawdziwe zwłoki. – Mówiąc to wyjąłem z głębi pudła moje „pamiątki” w postaci odciętych oraz konserwowanych organów osób, które April szczerze nienawidziła. To były prezenty dla niej ode mnie, chciałem w ten sposób pokazać, że każda osoba, która coś jej zrobi będzie musiała się liczyć z poważnymi konsekwencjami.

- Nie wierzę. Wkręcasz mnie, tak? – Patrzyła na to z coraz to większym przerażeniem w oczach, a jej ciało zaczęło powoli drżeć. Potem palcem dotknęła jednego z organów, lecz czując jego fakturę szybko się odsunęła z donośnym piskiem. Zaczęła potem wcierać dłoń o materiał swojej bluzki.

- Nie... To prawda. Wiesz, że jestem do tego zdolny. Widziałaś, co zrobiłem z Willem oraz tym oblechem, prawda? – Mruknąłem chowając moje „pamiątki” z powrotem do pudełka.

- Tak... Ale... Ale..

- Nie ma żadnego „ale”. Ja z Jason’em, Jack’iem oraz Puppeteer’em, jesteśmy mordercami od kilku dekad. Nie mamy żadnego konkretnego celu, tylko dla rozrywki. To pozwala mi wylądować cały stres. – Powoli zaczynam żałować swojej decyzji, ponieważ z każdą sekundą widzę coraz więcej strachu, który oszpeca jej twarz. Lecz ciągle miałem nadzieję, przecież każdy by tak zareagował.

- To... – Patrzyła nerwowo na wszystkie strony niczym zwierzę szukające wyjścia. Jednak ja ze spokojem czekałem, aż wypowie słowa, które w tym momencie pragnąłem usłyszeć najbardziej. „Dla mnie nie liczy się to kim jesteś” albo „to nic nie zmienia”.

- Tak? – Z niecierpliwością czekałem na te słowa, zdanie, frazę. Każda sekunda zmieniała się w minuty, a nawet godziny. Czas jakby stanął w miejscu, co powoli zaczynało doprowadzać mnie do istnego szaleństwa. Wtedy jej małe, różowe usta poruszyły się delikatnie się trzęsąc.

- Jesteście potworami... Ty jesteś potworem! – Powiedziała po dłuższej chwili ciszy, a ja zostałem sparaliżowany, fala gorąca zalała całe moje ciało przez co było mi nie dobrze. Mój umysł nie chciał przyjąć tego do wiadomości. W mojej głowie jej słowa się zapętliły, lecz nie mogłem ich zrozumieć, to tak jakby mówiła w niezrozumiałym dla mnie języku. Ja? Potworem? Dlaczego tak powiedziała? Przecież ona mnie kocha nad życie? Prawda? Może i jestem inny niż wszyscy, ale czy to się liczy? Przeżywałem istne załamanie nerwowe, a cała moja energia ulotniła się i rozpłynęła jak dym z papierosa.

- Nie... – Spojrzałem na podłogę nie mogąc zrozumieć.

- Jesteś psychopatą... – Wycedziła z nienawiścią? Pierwszy raz słyszę tyle zła w jej słodkim głosie, a fakt że to ja byłem odbiorcą wywiercało we mnie głęboką i bolesną dziurę. Nagle złość zawładnęła moim bolącym ciałem. – To dlaczego tak się zachowujesz, Ty po prostu jesteś nienormalny. – Schowała twarz w dłoniach.

- Właśnie dlatego nic Ci nie mówie! Bo jestem pieprzonym mordercą! A TY, byś się mnie bała i opuściła byś mnie! I TAK jestem nienormalny! – Krzyknąłem ze wszystkich sił, widząc przerażenie w jej oczach trudno stwierdzić czy dlatego, że dowiedziała się prawdy czy dlatego, że na nią krzyczę. Może jedno i drugie.

- Muszę stąd wyjść. – Mówiąc do ruszyła w stronę drzwi, lecz ja byłem pierwszy i zasłoniłem sobą wyjście. – Duszno mi.

- Wiedziałem... – Odparłem gorzko krzywiąc twarz pod napływem coraz to większego bólu. – Chcesz mnie zostawić, tak?

- Daj mi wyjść! – Krzyknęła w szale, a potem zaczęła głośno oddychać, jakby brakowało jej tlenu, a w tle było słuchać jak wali jej serce. Jak młotem pneumatycznym. Chciało mi się płakać, ponieważ to oznacza, że jednak nie mogę jej ufać, a ona sama nie kocha mnie na tyle mocno, aby racjonalnie myśleć, biorąc pod uwagę te wszystkie spędzone chwilę... To wszystko co jej dałem... Jest to dla niej nie istotne, ale strach przed śmiercią już tak.

Nie jestem psychopatą.

Zrobiło mi się słabo, wyjątkowo mnie to zabolało, aż moje serce zaczęło kuć, chyba ta ludzka część przeżywa właśnie zawał, lecz ta nad naturalna podtrzymuje mnie przy życiu pozostawiając na pastwę bólu.

- A więc? Nic dla Ciebie nie znaczę? – Zadałem kolejne pytanie, lecz cicho i tak jakby martwo, słowa były pozbawione dosłownie wszystkiego. – Te wszystkie dni razem?

- Proszę, wypuść mnie! – Krzyknęła z furią w głosie. To tym bardziej doprowadzało mnie załamania.

- Już wiem... – Szepnąłem ledwo słyszalnie czując na swojej twarzy ciepło lawy. Ona widząc to złagodziła swój wyraz twarzy, jakby zdała sobie sprawę z tego co właśnie robi i co zrobiła. – Czy coś dla Ciebie znaczę? – Zapytałem po raz ostatni mając chociaż cień nadziei, że zrobi właśnie tak jak chciałem. Proszę... Błagałem w myślach. A każdym kolejnym „proszę” zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo mi na niej zależy. Właśnie wtedy kiedy mogłem ją stracić. Czyż to nie ironia losu? Każdego dnia traktowałem ją jak niezniszczalną rzecz i zamykałem oczy na jej krzywdę.

Lecz teraz widząc jak Nasza spleciona ze sobą piosenka zaczyna się rozczepiać Tworząc tym samym dwie różne melodie... Zauważyłem wszystkie swoje błędy, a żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego jak mi przykro...? A może ona nigdy nie grała razem? Tylko osobno w dwóch różnych gatunkach? Nie wiem, już nie wiem nic.

- Nie... Jesteś nienormalny... – W jej oczach pojawiły się łzy, tak jakby czuła ból mówiąc te słowa. – Ty...

- Dość... – Mówiąc to dmuchnąłem w nią bardzo słabym płomieniem, ten ledwo musnął jej twarzy, ale tyle wystarczyło, aby padła na ziemię i zapadła w sen, który wymarzę jej jakiekolwiek wspomnienia związane z tym pokojem.

Wpatrywałem się jeszcze chwilę w jej nieprzytomne ciało, próbując zrozumieć co tu się właśnie stało. Z każdą chwilą dusiłem się coraz mocniej swoimi łzami. A moje szybko bijące serce nagle stanęło.

Wtedy wyprostowałem się, starłem z policzków magmowe łzy i spojrzałem bez wyrazu na osobę winą mojej ponownej śmierci.

~*~

*Perspektywa Karoliny*

Moje cało było opanowane przez czysty, niewyobrażalny strach. Bałam się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, czułam się zdradzona, bo myślałam że zabije mnie osoba, na której mi zależy, bez której nie wyobrażam sobie życia. To jak rodzice oddawaliby Cię w ręce kata, albo jakby rodzeństwo planowało uduszenie poduszką. Tak się czułam... Ale teraz to wszystko pękło.

~*~

Przetarłam oczy, a następnie niczym kot się przeciągnęłam. Potem je otworzyłam i prawie krzyknęłam na widok, który mnie otaczał. Byłam w swoim pokoju...

W domu swojej ciotki.

 Przerażona nerwowo przyglądałam się pomieszczeniu, aż mój wzrok utkwił na małej karteczce, na której były słowa:

„Zapomnij o mnie, zapomnij o Nas.

O chwilach, które nas połączyły, chodź wiem, że Ty i tak już wybrałaś zapomnienie i działanie według prymitywnego instynktu, uciekając ode mnie. Także żyj, tak jakby mnie w ogóle nie było.

ZNW”

Patrzyłam przez chwilę za kartkę prawie nie rozumiejąc zawartych tam słów.

Przynajmniej wiem, że on Candy istniał, a nie jest wynikiem mojego nader realistycznego snu.

Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w domu wiedźmy to moje ciało ogarnęła fala przerażenia. Czym prędzej podeszłam do szafy przebierając się w cieplejsze rzeczy, a potem udałam się w stronę okna i tak jak kilka miesięcy temu otworzyłam je z zamiarem zejścia drabiną pożarową.

Gdy byłam już na dole to zdałam sobie sprawę z tego, że mogłam po prostu zeskoczyć, ponieważ jakby nie patrzeć jestem demonem... Chodź i tak miałam wrażenie, że to tylko wytwór mojej wyobraźni.

Lecz nie zważając na to po prostu biegłam przed siebie, byleby jak najdalej od tej wariatki.

~*~

Kiedy już byłam wystarczająco daleko, to usiadłam przy okolicznej ławce i w skupieniu analizowałam list... pożegnalny?

Nie byłam do końca tego pewna, a w zasadzie to już kompletnie nie byłam pewna niczego. Zaczęłam rozważać czy wszystko miało faktyczne miejsce czy może moja nocna popijawa nie miała znacznie bardziej barwnych konsekwencji. Przecież po tym wystąpieniu w cyrku piłam mocny alkohol... Ale w takim razie skąd ta kartka? I co więcej, przecież to było w maju, było ciepło jak cholera, a teraz za przeproszeniem piździ.

- To mój jedyny dowód... – Ciężko westchnęłam, ponieważ nie miałam pojęcia co teraz powinnam zrobić. Oczywiście, chce wrócić do mojego prawdziwego domu u boku zjawy, ale nie wiem gdzie on jest. Doskonale pamiętam długą podróż z nimi, która trwała... W zasadzie od rana do wieczora, albo dłużej, gdyż nie wiem ile czasu spędziłam w bagażniku.

Te wszystkie myśli sprawiły, że dopadła mnie bezsilności, więc po prostu schowałam twarz w dłoniach i najzwyczajniej w świecie rozryczałam się jak dziecko. Tak bardzo teraz pragnęłam tego, aby znaleźć się obok tego niebieskiego debila.

- Dlaczego on mnie zostawił? – Zapytałam samą siebie przez łzy, a w ręku mocniej zacisnęłam tą kartkę, która w tym momencie była moją jedyną pamiątka po nim. Schowałam ją do kieszeni kurtki, aby jej przypadkiem nie zgubić. Przetarłam rękawem twarz. Musiałam iść, nie wiem co prawda gdzie, ale gdziekolwiek. W najgorszym wypadku będę musiała wrócić do domu ciotki, co w żadnym wypadku nie wchodziło w grę. Wstałam z ławki, a moje nogi obrały jakiś kurs w uliczki, których jeszcze kilka miesięcy temu unikałam jak ognia, lecz teraz nie za bardzo mnie to interesowało.

 W mojej głowie pozostało tylko jedno pytanie... Dlaczego? Próbowałam sobie przypomnieć co się wydarzyło po tym jak weszliśmy do gabinetu, ale na tym trop się urywał. Widać musiało się wydarzyć coś okropnego, że on postanowił mnie oddać bez możliwości powrotu.

- Ale ja i tak wrócę... – Cicho szepnęłam zaciskając pięści. – Chodź nie wiem jeszcze jak...

Nawet nie wiem kiedy, ale nagle wyszłam z ciemnych uliczek, a znalazłam się w centrum. Trochę skrzywiłam się na ten widok, bo miałam nadzieję, że jakiś pijak mnie pieprznie butelką, a ja jak za sprawą czarodziejskiej różdżki znajdę się w dworku, który ma moc kurwa zmiany koloru ścian.

Lecz byłam w centrum, w moim mieście. To tutaj się wychowałam...

Z sentymentem przyglądałam się uliczką, którymi spacerowałam... Sama, albo ze znajomymi, którzy albo zaczynali mnie nienawidzić lub bać. Spoglądałam na już większe drzewa, co były małymi sadzonkami, gdy latałam jako maluch z tą wiedźmą... Do dziś pamiętam jak wychodziła ze mną tylko dlatego, aby zwrócić uwagę potencjalnego partnera. Westchnęłam ciężko idąc powolnym krokiem wzdłuż uliczki.

 Powoli zaczynało robić się ciemno, co sprawiało że po raz kolejny tego dnia zalewała mnie fala płaczu. Mogłabym usiąść pod jakimś mostem i zrobić wokół siebie ochronną bańkę, ale do końca nie byłam pewna czy zostanie kiedy będę spać i czy w ogóle dam radę ją stworzyć... Moje moce są tak bardzo nie rozwinięte, że szkoda gadać... Ale co się dziwić jak ja ich w ogóle nie ćwiczę tylko okazjonalnie może ich użyje. Myślę, że to wola przyzwyczajenia do normalnego życia... O ile moje życie było kiedykolwiek w jakiś sposób normalne.

Z każdą chwilą było coraz zimniej, jak na złość... Końcówka września nie może być przyjemna i ciepła... O ile mamy końcówkę września... Momentalnie przez moje ciało przeszła fala gorąca, a w gardle zaschło. W desperacji podeszła do pierwszego, lepszego przechodnia i zapytałam go o dzień i miesiąc, a nawet rok. Spadł mi kamień z serca kiedy dowiedziałam się, że nie przeżyłam śpiączki stulecia, tylko minęły dwa dni.

- Wieczorem mnie uśpił, potem cały następny dzień do rana jechałam do tego miejsca, aby móc się obudzić popołudniu. – Szybko przeanalizowałam idąc jakimś parkiem. Kopałam kamienie jakie stanęły mi na drodze, a swoim własnym głosem starałam się zagłuszyć przeraźliwie burczenie. Byłam głodna, zmarznięta i zmęczona, a dodatkowo niezwykle załamana.

Wtedy dostrzegłam jasne światła galerii handlowej, a przez moją głowę przeszedł szalony pomysł. Tylko moje nadprzyrodzone umiejętności ochronne nie mogą mnie zawieść... Bałam się... To fakt, ale gorzej być nie może, przynajmniej w areszcie będę miała ciepło. Wzruszyłam ramionami i resztkami sił pobiegłam w jej stronę, w międzyczasie naprawdę mocno się skupiłam, aby zniknąć. Kiedy byłam już przy wejściu spojrzałam na swoje dłonie, wtedy po raz pierwszy od ostatnich godzin uśmiechnęłam się. Byłam niewidzialna, a dla pewności pomachałam jakiejś Pani przed twarzą, a po jej braku reakcji wnioskuję, że działa.

 Czyli to naprawdę prawda, oni istnieją.

 Galeria była co prawda jeszcze otwarta, ale to nie stało mi na przeszkodzie, aby do niej wejść.

Było tam tak przyjemnie ciepło... Moim planem początkowym było to, aby na noc schować się w łazience, aby nie zamarznąć, ale skręcający ból brzucha sprawiał, że musiałam posunąć się do kradzieży... Tylko nie za bardzo wiedziałam jak się do tego zabrać. Co prawda jeśli byłabym w sklepie i schowałabym coś do kieszeni to ta rzecz automatycznie również stałaby się niewidoczna... Lecz takie gówno nazywane potocznie bramkami skazałoby mnie na kapitulacje.

To w takim razie kradzież czyjegoś portfela? Sumienie by mnie pożarło, gdybym Bogu winnemu człowiekowi zabrała ciężko zarobione pieniądze...

Wtedy nagle przypomniał mi się film o galeriankach... Słabo mi się zrobiło na samą myśl, ale musiałam jakoś wyjść z tej sytuacji... aby móc wrócić do Błękitka...

Zrobię wszystko by wrócić, nawet to.

Udałam się łazienki, kiedy zamknęłam się w kabinie to wzięłam kilka głębszych oddechów, a potem przestałam być niewidzialną. W głowie jeszcze raz przeanalizowałam to co chce zrobić, a kiedy byłam już pewna to wyszłam, aby móc przejść do pokoju z lustrami i umywalkami. W moim odbiciu nie było niczego wyjątkowego oprócz delikatnie czerwonego nosa oraz sińców pod oczami, nie mówiąc już o szopie, którą de facto mam zawsze. Przemyłam twarz zimną wodą, a potem z nową siłą udałam się do jakiegokolwiek sklepu z kosmetykami licząc na darmowe próbki. Miałam dostęp do absolutnie wszystkiego co tam było, jedynym problemem było nakładanie rękami, lecz i to poszło mi dosyć szybko.

Serce mi krwawiło, ponieważ nie mogłam zrobić swojego ukochanego czarnego makijażu, lecz bardziej podchodzący pod kolor czerwony. Jeśli chodzi o fryzurę, to nie miałam za wielkiego wyboru ze względu na brak szczotki. Także ładnie poprosiłam kasjerke o chociażby gumkę recepturkę. Kobieta z uśmiechem wyjęła z pod lady cały koszyk gumek do włosów, a ja wzięłam tą czerwoną, aby pasowała pod kolor mojego dzieła. Stanąłem przed jedynym z luster i starając się jak mogę, zrobiłam koka z pojedynczymi pasmami okalającymi moją twarz, automatycznie sprawiając, że stała się szczuplejsza.

Spojrzałam potem bardziej w głąb swoich oczu, które już tak bardzo nie promieniowały światłem różowym oraz żółtym. Zamiast tego dostrzegłam małe błyszczące drobinki na mojej tęczówce, co dawało efekt jakbym miała brokatowe soczewki.

W każdym bądź razie zrobiłam bardzo poważny wyraz twarzy.

- To Twoja wina, to przez Ciebie się w to plącze. – Powiedziałam do odbicia, a następnie teatralnie poprawiłam kurtkę, aby móc wyjść z tej drogerii z gracją.

Teraz pozostało tylko znaleźć sponsora.

~*~

Błąkałam się po galerii szukając kogokolwiek, lecz jak na razie nie przynosiło to jakiś efektów. Zastanawiam się co jest ze mną nie tak, wtedy spojrzałam w dół... Na moją kurtkę, spodnie i buty... Wszystko było w miarę schludnie, więc o co chodzi?

Smutna usiadłam przy ławce i ze spuszczoną głową zastanawiałam się co mam zrobić, a zbawienie przyszło szybciej niż podejrzewałam. Obok mnie usiadł mężczyzna średniego wieku, wyglądał na około 40, był wyjątkowo elegancko ubrany, co więcej było od niego czuć delikatne i dosyć subtelny zapach perfum.

- Co tu robisz? – Zapytał mnie dosyć ciepłym głosem. Wtedy ja dosyć powoli wyprostowałam się i spojrzałam w jego aż czarne oczy.

- Utapiam swoje smutki. – Odparłam po chwili, w zasadzie nie ułożyłam sobie w głowie żadnego toku dialogowego, więc musiałam ostro improwizować.

- A co się stało?

- Chłopak mnie zostawił. – Mówiąc to urwałam nasz kontakt wzrokowy, aby móc w spokoju przyglądać się podłodze. Moje serce biło tak szybko, że w pewnym momencie zaczęło mnie ono boleć.

- To bardzo przykre. – Położył delikatnie ręce na moich ramionach, a potem pogładził mnie po placach. Tak bardzo w tym momencie chciałam się rozryczeć, krzyczeć i rozkazać światu by zmaterializował mi się tutaj w tym momencie Błękitek, ale nie mogłam. Jestem tak bardzo ograniczona, a jedyne co mogę teraz zrobić to... Zarobić aby nie umrzeć z głodu lub zimna.

- Może i tak, ale straszny był z niego dupek, a tym postępem utwierdził mnie w swoich przekonaniach. – Mruknęłam z powrotem wracając do jego oczu, w których widziałam niebezpieczne iskry. Przeszła mnie na chwilę fala strachu, ale nie mogłam się teraz wycofać, to moja ostatnia deska ratunku.

- Oh, wiem coś o tym... Tyle słyszałem opowieści od innych kobiet, że szkoda gadać. Uwodzi, wykorzystuje, zostawia. Rutyna każdego „prawdziwego” mężczyzny, prawda? – Zapytał z nutą ironii, na co ja zmarszczyłam brwi w akcie niezadowolenia.

- Nie no, nie każdy taki jest. Zawsze zdarzają się wyjątki z reguły. – Powiedziałam z pełnym przekonaniem, a nawet z pewnym wyrzutem. – Nie można wrzucać ludzi do jednego worka. Poza tym...

- „Poza tym...?”

- Poza tym... „Najpierw trzeba książkę w całości przeczytać, aby można było ją oceniać”. – Mówiąc to spojrzałam w górę, a mój głos stopniowo stawał się coraz bardziej cichy i nie wyraźny. Nie do końca wiem dlaczego, ale czuję się teraz jak hipokrytka.

- Mądre słowa. Jakiego to filozofa? – Zapytał z nutą ciekawości.

- Żmij, żyjącej na przełomie XXI wieku. – Odparłam z dumą, bo w zasadzie wymyśliłam to teraz na poczekaniu.

- Jak rozumiem, że to ty jesteś Żmiją? – Pokręciłam głową na „tak”. – Przyznaję, jesteś dosyć interesującą osobą, a z takimi osobami są najlepsze układy. Co o tym myślisz? – Przełknęłam ślinę na jego słowa, ponieważ to oznaczało koniec miłej rozmowy o średniowiecznych filozofach XXI wieku.

- Jeśli postawisz mi kolacje i jakąś dobrą herbatę to jestem skłonna Ciebie wysłuchać. – Tutaj postanowiłam użyć odrobinę manipulacji, ponieważ byłam przeraźliwie głodna, przez co powoli przestawałam myśleć racjonalnie, a to mogło się wiązać z tym, ale zgodzę się na coś, co jest mi kompletnie nie na rękę.

- Z taką damą? To była by dla mnie czysta przyjemność. – Zgodził się bez wahania, a potem ujął moją dłoń i zaprowadził na drugie piętro.

W czasie Naszej rozmowy w dosyć ekskluzywnej pizzeri dowiedziałam się czym się ten koleś zajmuję. Z zawodu jest prawnikiem wyższego szczebla, a to wszystko zasługa jego charakterowi, który nie znosi odmowy, porażek, nie zna strachu i potrafi rozmawiać dosłownie z każdym. Mówił też o wadach, które umie zamienić w zalety, na przykład lubi dominować nad słabszymi ludźmi, wywoływać nad nimi wpływy w taki sposób, że są w stanie zrobić dosłownie wszystko, aby tylko nie czuć tej złej aury z jego strony. Brzmiało to przerażająco, ale najbardziej straszną rzeczą jaką mi powiedział było to, że uwielbia bawić się w sadystę. I tu zaczynało robić ciekawie, ponieważ dowiedziałam się że nie ma żony, ani dzieci, tylko szuka nocami smutnych dziewczyn, które szukają łatwego oraz dużego zarobku w bardzo krótkim czasie. Ponoć przyglądał mi się od momentu, w którym weszłam do drogerii, widział jak robię makijaż próbkami i tym podobne, a dopiero kiedy usiadłam postanowił wsiąść się do roboty.

- Co o tym myślisz? – Zapytał popijąc herbatę.

- Mi to bardzo odpowiada, lecz kluczowa rzeczą jest cena. Nie dam się tak łatwo za marne grosze. – Skwitowałam wcierając usta serwetką.

- Nie musisz się o to martwić. Za godzinę tortur płacę tak do dziesięciu tysięcy. – Zabrakło mi powietrza kiedy powiedział o tej kwocie. Nie myślałam już racjonalnie.

- Zgoda.

Ten tylko uśmiechnął się tajemniczo. Zapłacił za to wszystko, a potem tak jak poprzednio ujął moją dłoń, zaprowadzając mnie na dwór do swojego samochodu. Usiadłam z przodu na podgrzewanym fotelu. Pomimo tego, że auto było naprawdę ładne, miało dużo kolorowych guzików do sama nie wiem czego , to z przykrością musiałam stwierdzić, że bryka Błekitka jest lepsza, znacznie lepsza. Było czuć w niej ciepło, które nie płynęło w wnętrza silnika.

- Może opowiesz mi o sobie? Będziemy chwile jechać do mojego mieszkania. – Zaproponował, a ja wzięłam głęboki oddech, znów nie byłam do tego przygotowana, także najlepszym rozwiązaniem było bilansowanie pomiędzy prawdą, a kłamstwem. Nie mogę się zgubić w swojej własnej opowieści.

- To tak... Mieszkałam dosyć długi czas w akademiku... Razem z czterema współlokatorami... Jasminą, Pauliną, Jackiem oraz z Za...chariaszem... – Mówiłam dosyć powoli, aby się przypadkiem nie pomylić. Na potrzeby realizmu zmieniłam płeć dwóm chłopakom, myślę że nie będą mieli mi tego za złe, ale łatwiej będzie mi zapamiętać, gdyż oboje mają włosy do ramion... Prawie jak dziewczyny. – Mieszkaliśmy w jedynym mieszkaniu i na początku Nasze stosunki były dosyć... Skomplikowane, ale szybko się polubiliśmy. Praktycznie wszyscy znaleźli swoją drugą połówkę, na przykład... – Po co wchodzę w ten temat... – Jacek poznał Barbarę, Paulina przywiązała się do Sssstanisława, natomiast Jasmina do Zuzy...yyynaa... – Miałam na chwilę laga, a stopień zawieszenia mózgu przekroczył wszelkie normy. Dobra, chrzanić muszę kontynuować. – A mi został Zachariasz. Ten najbardziej charyzmatyczny, a jednocześnie najbardziej sztywny jakby połknął kij od szczotki typ. Kiedy skończyliśmy studia, to zamieszkaliśmy razem, lecz okazało się, że on maaaa... romans. Robił to w swoim... gabinecie, a kiedy tam weszłam too... Zaczął mi mówić, że mu się znudziłam... Więc mnie wykopał z mieszkaniaaa... I tak tu się znalazłaam. – Skończyłam swoją opowieść będąc bardziej czerwona niż zazwyczaj, stresowałam się tym wszystkim do tego dochodziło zmęczenie.

- Niespodziewana historia... – Przyznał. – A Twoim znajomi nie mogli Cię przyjąć?

- Właśnie problem w tym, że oni mieszkają na drugim końcu kraju, a ja nie mam kasy na bilet. – Powiedziałam dosyć szybko ja jednym oddechu. Już miałam dość tego przesłuchania. Czułam, że mogę za bardzo się rozpędzić, co będzie skutkiem pewnej nieskładności.

- Nieprzyjemna sytuacja, przyznaję. Musiałaś przeżyć istne załamanie.

- Można tak powiedzieć... Niby spędziliśmy ze sobą tyle chwil... A to dla niego nie było istotne... – Znów poczułam się jak hipokrytka. Zastanawiałam się dlaczego, bo nie mogłam sobie przypomnieć sytuacji, w której mówiłabym coś wbrew swoim czynom.

- Dlaczego właśnie nie mam nikogo. To strata czasu, ciągły stres, aby Pani nie włościach przypadkiem nie postanowiła zmienić środowiska, ehh... – Mówił z nutą złości. Spojrzałam na jego zmarszczone brwi i delikatny grymas.

- Ktoś Cię kiedykolwiek skrzywdził? – Zapytałam z czystej ciekawości, ale również dlaczego aby zmienić ten niekomfortowy dla mnie temat.

- Ta... – Odpowiedział wymijająco.

- Opowiesz?

- Bawisz się w psychologa?

- Studiowałam psychologie, więc się nie bawię, a wypełniam zawodowy? – Boże Święty, dlaczego umiem mówić? Ten jakby przez chwilę bił się z myślami, a potem raczył mi odpowiedzieć.

- Jutro Ci opowiem, teraz jestem zmęczony.

- Jutro?

- Tak, będziesz dziś nocować u mnie. Jest masakrycznie późno, poza tym i tak nie masz gdzie spać.

- Dobrze...




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top