61. Wybory! Ucieczki! Kłótnie! Błękitek Ojcem? Rozlew Krwi I Porażka W Kasynie!
Ten rozdział na 11152 słów, więc powodzenia z czytaniem xD
- Mówiłam Ci o tym od samego początku, niepotrzebnie tylko się nakręciliście. – Westchnęłam ciężko. Wracaliśmy do domu. Offender był już w o wiele lepszym humorze, no dobra promieniał niczym radioaktywny pierwiastek, ze szczęścia. Potem stwierdził, że stres odebrał mu znaczną ilość energii, także pójdzie ją naładować. Nie mam pojęcia w jaki sposób, ale zniknął zanim w ogóle zdążyłam o to zapytać. Około 10 minut później wrócił Błękitek, od którego było czuć dziwny, duszący zapach. Zapytałam co robił przez ten czas, ale zbył moje pytanie i bez słowa zaczął czytać wynik testu. Bardzo mu ułożyło, kiedy się dowiedział, że wynik nie jest pozytywny.
- Możliwe... – Westchnął. – Ale mimo wszystko. Cieszę się, że nie jesteś jego córką. Szczerze mówiąc... Mam nadzieję, że ona lub on nigdy nas nie zaszczyci swoją obecnością.
- Fajnie, że nie znacie nawet płci. – Wtrąciłam sarkastycznie. On tylko przewrócił oczami. – Eh... – Otworzyłam okno. – Co ty do cholery robiłeś? Wali od ciebie jakimś rozpuszczalnikiem...
- Dowiesz się jutro.
- Lubisz trzymać ludzi w niepewności, tak?
- Ja trzymam w niepewności tylko debili i idiotów.
- Ty...
- Jesteśmy na miejscu! – Krzyknął szybko, i czym prędzej opuścił pojazd. On chce swoją śmierć przełożyć o kilka minut? Również wysiadłam. On już był w środku mieszkania. Westchnęłam ciężko, po raz kolejny tego dnia. To był definitywnie jeden z najdłuższych dni mojego życia.
Ruszyłam w poszukiwanie moich ukochanym wilczków, miałam w planach poszczuć nimi niebieskowłosego. Spokojnie szłam, gdy nagle przewróciłam się o coś bardzo miękkiego tudzież puszystego.
- Kurwa. – Mruknęłam siarczyście. Wilki szybko się obudzili, zaczęły skakać oraz się łasić. – Ciii. Chodźcie. – Poprosiłam grzecznie, na to one przystały. Przyznam, że są cholernie inteligentne. Mam tylko nadzieję, że nie zmienia się pewnego dnia w ludzi.
Po cichu otworzyłam drzwi. Chciałam to jakoś zgrabnie rozegrać, ale wtedy one wpadły do mieszkania. Zamknęłam z przerażenia oczy, a sekundę później usłyszałam przeraźliwy krzyk Candy'ego. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czułam się w tym momencie tak bardzo zła i wredna. Ze spokojnie podążałam w kierunku krzyków. Otworzyłam drzwi do naszego pokoju... A w nim zobaczyłam pięć wilków leżących na łóżku. Fajnie. Ale gdzie Błękitek?
- ZEJDZCIE KURWA ZE MNIE! – Okej, już wiem. Wtedy zobaczyłam wynurzającego się z morza futra niebieskowłosego, który później otworzył usta, aby wyjąć z gardła sierść. – Okropne. – Wzdrygnął się.
- Czy możemy je...
- Tak, ale więź je wykąp, ponieważ niemiłosiernie od nich wali. – Delikatny jak dmuchawiec... Ostry jak Wasabi.
- Od Ciebie również wali... – Zmrużyłam oczy. A dokładniej jakimś rozpuszczalnikiem!
Później tylko kazałam wszystkim stanąć na podwórku w rządzie. Następnie wzięłam całą butelkę szamponu i rozlałam każdemu po równo. Byłam niezwykle zdziwiona z tego, że Błękitek w ogóle nie reaguje negatywnie. Jest po prostu grzeczny, chociaż jest tym wszystkim niezwykle naburmuszony. Ma zamknięte oczka i czeka na koniec.
Kiedy opróżniłam butelkę, wzięłam do ręki węża ogrodowego... Ustawiłam najwyższe ciśnienie wody oraz wybrałam taką opcję aby to wodą wylatywała w formie chmurki.
Oblałam całe towarzystwo wodą, również wliczając to mnie, lecz to była wina przypadku tudzież złego chwytu, ponieważ mam dwie lewe ręce. Wszystko było w pianie. Dosłownie wszystko, nie spodziewałam się, że ten szampon wybuchnie tak nagle z taką siłą. Ale w sumie walić, jesteśmy pierwsi, którzy mają w tym roku... Miesiącu śnieg na podwórku.
Potem musieliśmy się wysuszyć. Lecz tą kwestię przejął Błękitek...
- Karol, proszę. Zdenerwuj mnie. – Poprosił, a ja już wiedziałam do czego piję.
- Masz brzydki garniak. – Odrzekłam, lecz ku mojemu zaskoczeniu w ogóle go to nie ruszyło. – Jerry całuję lepiej od Cieb...
- ŻE CO!?! – Wtedy on wybuchnął, niczym ten czerwony gościu z filmu „w głowie się nie mieści". Języki ognia poleciały na około 3 metry, fundując tym samym mi i psiakom nawet niezłe solarium. Byliśmy już sushi*. Błękitek już się delikatnie uspokoił. Długi płomień zgasł, a w jego miejsce powstały pięknie niebieskie włosy. Patrzyłam na to z gwiazdami w oczach.
- A więc to taaak. – Zaczęłam dotykać jeszcze ciepłych włosów Błękitka. – Zastanawiałam się jak to działa, że jednego dnia masz takiej długość, a drugiego takiej.
- Ta... Najgorsze jest to, że ogień mi je farbuje... – Westchnął. – Moim naturalnych kolorem jest czarny, ale przez to, są cały czas niebieskie, ale mniejsza o to. Czy to prawda co powiedziałaś? – Zapytał śmiertelnie poważnie.
- Niet, miałam Cię tylko wkurzać. A nic tak bardzo nie wkurwia jak jechanie po czyjejś ambicji. – Wzruszyłam ramionami.
- Oh... No dobra. – On robi z siebie niewidomo kogo, lecz w istocie jest czasami masakrycznie nie kumaty.
Sprzątnęłam na podwórku. I w końcu mogłam pójść spać... Szkoda tylko, że byłam gnieciona przez pięć wilków, a Błękitek około trzeciej w nocy stwierdził, że ma dość i wyemigrował na kanapę...
~*~
Kiedy przejechałam przez portal, odkryłam, że padał deszcz i to dość solidny, ponieważ wszędzie były dosyć głębokie kałuże. Już widziałam oczami wyobraźni nasz obraz na dziedzińcu... Jedną wielką szarą plamę, która wolno kapie oraz brudzi chodnik. Miałam głowę w burzowych chmurach. Nawet nie chciałam na to wszystko patrzeć.
Zaczepiłam rower na jedynym w fikuśnie powyginanych stojaków, podobnych do tych pod kinem 51 w Poznaniu.
Potem zastałam zaatakowała przez moich znajomych...
- To ty to zrobiłaś!? – Zapytali niemalże jednocześnie, a biedna ja nie miałam pojęcia o co mi do jasnej choinki chodzi.
- Dopiero przyjechałam, o co chodzi? – Zapytam powoli wstając z mokrego chodnika.
- Ktoś spryskał nasz obraz utrwalaczem! Tuż przez ulewą! – Powiedziała Sar, chwytając się za serce lub miejsce, gdzie czysto teoretycznie powinno się ono znajdować. Oboje byli w bardzo dobrych humorach, a nieszczęsna ja nie miałam pojęcia jak na to wszystko zareagować. Niby dobrze, gdyż jest jakiś cień szansy, że to co zrobiliśmy wczoraj przetrwało. Czarne chmury zaczęły się rozjaśniać, a pioruny uspokajać.
- Utrwalaczem? – Zapytałam tak dla pewności. – Nie, to nie... – Wtedy mnie olśniło. A to cwana bestia. – Czy on bardzo charakterystycznie pachnie?
- A i owszem. – Rzekł wilk poprawiając swoje okularki. – Że tak to ujmę... Dusząco. Ale spokojnie, deszcz rozproszył jego zapach. A czemu pytasz?
- Tak z czystej ciekawości... – Zmrużyłam oczy. – W każdym bądź razie... Nasz obraz jest cały?
- Tak i reprezentuję się świetnie. A reakcje uczniów są powalające. – Powiedział Nicolas chwytając mnie za ramię. – Z resztą sama zobacz.
Razem z duchem zaprowadził mnie na dziedziniec. Zamurowało mnie, gdy zobaczyłam całe stada uczniów, którzy z szeroko otwartymi ustami i oczami przyglądali się naszemu dziełu. Robili zdjęcia, które potem były z tego co słyszałam wstawiane na ich rodzaj Instagrama, komentowali nawzajem, dotykali... Było mi z tego powodu bardzo, ale to bardzo miło. Lecz to nie ja powinnam być najbardziej dumna ze swojej pracy, tylko Sara. Ja tylko kolorowałam, natomiast nasz duszek wszystko wyszkicował oraz dopracował szczegóły.
~*~
Ten tydzień był że tak to ujmę... Latający. Nie miałam ani chwili wolnego, ale zaczynając od początku. Tego samego dnia pisałam poprawę z matematyki, a kiedy powiedziałam Candy'emu, że dostałam czwórkę to wzruszył ramionami i burknął ciche „może być". Przewróciłam na to oczami. Obawiam się, że on jest tumiwisistą**. Następnie zniknął gdzieś na resztę dnia. Miałam dom wolny, także zajęłam się robieniem babeczek z napisem „głosuj na Nas" oraz przypinek z takim samym tekstem. Zrobiłam ich ponad 300, ale to i tak nie przybiło Nico, który razem ze swoim dość licznym rodzeństwem zrobiło ich ponad 1600. Natomiast Sara zajęła się projektowaniem i drukowaniem kolorowych ulotek.
Nawet nie miałam pojęcia, że jest w naszej szkole taka prze potężna ilość uczniów.
Następnego dnia wszystko spakowałam do mojej torby bez dna, którą mi wczoraj przekazał wilk, ponieważ to on ją dzierżył. Następnie pojechałam do domu chłopaka, miałam lekkie trudność z adresem, ale jakoś dałam rade. Domownicy spali, trudno się dziwić, przecież była piąta rano.
-Masz dosyć przytulny dom. – Wyszeptałam cicho. On trzymał torbę szeroko otwartą, natomiast ja pakowałam towar.
Między czasie kątem oka obserwowałam liczne dekoracje na drewnianych ścianach. Moją uwagę najbardziej przykuło zdjęciem z około sześćdziesiątką wilków, może i nawet było ich więcej z podpisem „zdjęcie rodzinne 26042015r". Z tego co pamiętam to teraz jest 26042016 rok, także ten obrazek ma już ponad dwanaście miesięcy. W sumie logiczne. Matematyka. Przynajmniej łatwo zapamiętać... Tylko początek „2604", a potem rok w wymiarze pierwszym.***
- Tak... Przytulny... Ale za to niewyobrażalnie głośny. – Mruknął z dezaprobatą i spojrzał na podłogę, która była z ciemnego drewna jak deski sosnowe z minecraft'cie, oraz potężny okrągły dywan, który oprócz licznych zdobień jak i detali posiadał rozmaite dekoracje z postaci różnokolorowych plam.
Skończyliśmy. Dopiero po godzinie. Nicolas chciał jak najszybciej się ewakuować, abym nie daj boże poznała któreś z jego starszego rodzeństwa. Okazało się, że jest najmłodszy. Ogółem przeorane, gdyż mimo iż ma już 17 lat to nadal jest traktowany jak dziecko. Dowiedziałam się również, że pełnoletniość u wilków pojawia się wtedy, gdy dany osobnik znajdzie swojego lub swoją mate, czyli bratnią duszę, wybranka życia. To było moim zdaniem dosyć ciekawe i w pewien sposób intrygujące, gdyż na to nie wpływa liczba czy jakaś osoba, która ustaliła prawa według swojego upodobania, lecz dojrzałości duchowa. Dzika i nieprzewidywalna natura, która niestety przerażała Nikolas'a. Stąd właśnie zerówki na jego zimnym nosku. Nie rozumiałam jego nastawienia, ale mino to starałam się zaakceptować jego zdanie. Może ma ku temu jakiś głębszy powód, ale nie chce go zdradzać? Nigdy nie wiadomo, lecz może kiedyś się tego dowiem.
W każdym bądź razie, udaliśmy się do szkoły. Zastawiliśmy stoły, które pożyczyliśmy ze świetlicy, rozłożyliśmy delikatnie ubrudzony ziemią obrus, który w czasie mojej podróży rowerem musiał spaść na ściółkę leśną. Ułożyliśmy wypieki, przypinki oraz ulotki.
I się zaczęło... Fala uczniów, którzy niczym Polacy na promocję w Lidlu rzucili się na Nas, bo za free. Potem szybko na lekcje i jeszcze szybsze wracacie z powrotem, aby przypadkiem nikt niczego nie zepsuł czy ukradł.
Pod koniec dnia byliśmy wykończeniu, tym bardziej pozbawiało Nas wszelką energię, myśl o dwóch godzinach prac społecznych za bieganie po korytarzach. Doprawdy, brak niektórym nauczycielom empatii. Eh, coś czuję, że nigdy nie będę miała w nich chodź grosz sympatii.
Ostatnie dni tygodnia minęły na wygłaszaniu mów z ofertami i zaletami Naszej władzy. I tu się pojawiły problemy. Po pierwsze, Błękitek nie zgodził się, abym nocowała u Sary razem z Niko. Chcieliśmy razem coś wymyślić przez ten czas, lecz on stanął mi na drodze. Próbowałam go przechytrzyć. Najpierw poprosiłam go, aby poszedł po karmę dla wilków, lecz było identycznie jak z sytuacją z kakao. Wrócił zanim zdarzyłam mrugnąć dwa razy. Wiedział, że próbowałam uciec. W końcu westchnęłam i powiedziałam gniewnie, że idę się umyć zabierając przy tym klucz do łazienki. On był w salonie, ogarniał Nasze bestie, więc po prostu mruknął na znak zgody. Potem weszłam do łazienki, odkręciłam korki, aby lała się woda z prysznica, następnie wyszłam zamykać za sobą drzwi na klucz. Ów przedmiot schowałam w torbie. Potem było z górki. Podeszłam do okna, gdzie czekał na mnie Marco. Wampir powiedział, że ma wiecznego focha na Błękitka, dlatego mogę liczyć na wszelką pomoc z jego strony przeciwko jemu. Chwycił mnie w pasie i odleciał. Zaoferował podróż aż do portalu, miejsca w którym miałam się spotkać z wilkołakiem, a ja nie byłam w stanie mu odmówić. Jeszcze nigdy nie podróżowałam ponad drzewami z wampirem u boku. Szkoda, że nie było wtedy księżyca na niebie, wtedy wszystko wyglądałoby bardziej imponująco, ale za to gwiazdy wyrównywały brak tego detalu.
Trochę żałowałam, że musiałam od tak zostawić tego niebieskiego durnia, ale wstawka była zbyt wysoka.
Przy portalu spotkałam Niko. Pożegnałam się z Marco oraz podziękowałam mu za pomóc. Ten tylko skinął głową i zniknął w mroku.
- A ty jak zwykle spóźniona... – Westchnął wilk, a potem przytulił mnie na powitanie. Odwzajemniłam miły gest.
- Wybacz, miałam drobne komplikacje... – Rzekłam wymijająco. Razem szliśmy w kierunku miasta. Okazało się, że duch mieszka w samym centrum, a do tego jest z bardzo wpływowej rodziny.
- Drobne? Mogłabym rozwinął...? – Dopytywał. Bardzo cenię jego ciekawość, ale czasami jest z tym bardzo irytujący. Schowałam ręce do kieszeni.
- Nie dostałam „pozwolenia" z góry. Resztę dopowiedz sobie sam. – Odrzekłam z wyraźną niechęcią w głosie. Byłam najzwyczajniej w świecie zdenerwowana jego zakazem, jestem wściekła, bo musiałam się posunąć do ucieczki.
- Rozumiem. – Wzruszył ramionami. – Masz jakieś pomysły na Naszą przemowę? – Zmienił temat.
- Mam kilka pomysłów, ale nie umiem tego ładnie ubrać to w słowa. Nigdy nie miałam do tego drygu, bo wiesz... To że może być to po pierwsze nudne. Musi był intersujące, a sam mówca musi umieć mówić zachęcająco. – Zaczęłam gestykulować. Wilk kiwnął głową na znak, że rozumie.
- Czyli to ja będę musiał się tego wszystkiego nauczyć, nadal nie wiem... Czemu ty nie możesz być przewodniczącą? Albo chociaż Sar?
- Ponieważ ona jest w tych sprawach wstydliwa, a ja chcę mieć władze nad hajsem, wybacz, ale zostałeś ty. – Delikatnie się uśmiechnęłam.
Pracowaliśmy bardzo długo nad przemówieniem, a ja nadal nie byłam z niego w pełni zadowolona. Jednak jedna noc to stanowczo za mało. Kleiły mi się oczy ze zmęczenia. Chłopak nie dał rady i najzwyczajniej w świecie zasnął, natomiast ja razem z Sarą dopieszczałyśmy nasze przemówienie. Miało w sobie całe mnóstwo wyrafinowanych i trudnych słów. Byłam pewna, że uczniowie nie zrozumieją połowy tego co im powiemy, ale chrzanić. Jak w polityce, będziemy udawać, że jesteśmy inteligentni używając do tego tych oto słów, które zostały na szybko sprawdzone na stronie internetowej o treści „top 10 najtrudniejszych wyrazów".
Potem poszliśmy spać na trzy godzinki.
I do szkoły.
Był czwartek. Dzień wolny z powodów wyboru. Jestem pewna, że gdybym nie startowała, to mnie tu by nie było, ale mniejsza o to.
Byliśmy ostatni na liście osób do wysłuchania, ten czas był kluczowy, aby Nasz biedny wilk mógł się nauczyć tekstu. Był zestresowany, szczególnie w momencie, gdy próbował przeczytać na głos kilka tych wyszukanych słów.
- Myślę, że przedobrzyłyśmy... – Wyszeptała mi do ucha Sara. Wyszło na to, że cała nasza trójka była w nerwach. Atmosfera była napięta. Szczególnie wtedy, gdy nadeszła nasza kolej. Stanęliśmy przy scenie, za kurtyną aby dopingować naszego dumnego reprezentanta.
Nastała cisza. Kompletna, przytłaczająca cisza. Niko patrzył na tłum uczniów. Był obserwowany przez kilka set niecierpliwych oraz najprawdopodobniej znudzonych par oczu. W śród tej ciszy było tylko słuchać przyspieszone bicie serca wilkołaka stojącego samotnie na scenie, trzymającego nerwowo mikrofon.
Zaczęły się szepty, a nasz czas na przemówienie powoli się kończył.
Wtedy coś we mnie pękło. Czy to złość czy to instynkt samozachowawczy, nie mam pojęcia. Po prostu weszłam na scenę i wyrwałam mikrofon chłopakowi. Spojrzałam na tłum swoimi w tym momencie różowymi oczami. Miałam mało czasu, więc zacząłem mówić. Nawet nie wiem co, słowa same leciały.
Słuchajcie mnie, skurwykoty!
Jest na tym świecie całe mnóstwo chujowych zasad, na które jesteśmy skazani, polityków, którzy udają, że wiedzą co mają robić i wkurwiających ludzi, których musimy słuchać. Brakuje demokracji oraz głosu ludu. Głosu większości. Naszego własnego jebanego zdania, nie wykupionego przez pieprzoną „szlachtę" społeczeństwa. Tylko indywidualnego, płynącego z Naszego serca. Dlatego najważniejszą rzeczą, jaką chce wprowadzić jest „własne zdanie". Każdy będzie mógł przyjść z własną inicjatywą zmian, każdy będzie wysłuchany i każdy będzie taktowany z szacunkiem. Dziękuję dobranoc!
Opuściłam urządzenia na podłogę, z której wydobył się charakterystyczny dźwięk. Za nim opuściłam scenę, na chwilę spojrzałam na poruszonych uczniów. Tylko na chwilę, ale ta chwila wystarczyła, abym zauważyła zimny wzrok Błękitka, który opierał się na jednej ze ścian z typowym dla niego wyrazem twarzy. Połączenie powagi, surowości z nutą goryczy i złość. Egzotyczny miks dla normalnych ludzi, który jest dla niego codziennością. Jak morderca.
- Karolina! To było... Było... – Próbował wydusić wilk.
- Bardzo wulgarne. – Dokończył duch. – Rozumiem, że jesteś bardzo wulgarną osobą, ale w pewnych okolicznościach mogłabyś wykazać się chodź chsztyną wyrafinowania tudzież przyzwoitością! – Spojrzałam jej głęboko w oczy, a potem powiedziałam z powagą.
- Pierdol się.
- Wiedziałam, to bardzo w Twoim stylu... – Westchnęła, a potem delikatnie się uśmiechnęła. – Przynajmniej coś powiedziałaś, bo bylibyśmy skończeni. A tak w ogóle w czasie Twojego przemówienia, miałaś wyraz twarzy jak spartański żołnierz.
- No dokładnie. Wyglądałaś przerażająco! – Dodał chłopak zbierając swoje rzeczy.
- Ja zawsze wyglądam przerażająco. – Sprostowałam.
- Nie, bo uroczo. – Powiedzieli w tym samym czasie.
- Pierdolcie się w takim razie oboje. – Krzyknęłam z wredny uśmiechem na twarzy, po czym wyszłam z budynku zostawiając ich samym.
Teraz tylko...
- Ehem ehem.... – Obróciłam się w stronę kaszlnięcia. Stał tam nie kto inny jak Harry Lotriver.
- Czego chcesz przegrywie? – Zapytałam nie bawiąc się w uprzejmości.
- Chciałem Ci tylko pogratulować występu. Byłem w szoku.
- Ja również.
- Widać, że masz jaja. A to rzadkie zjawisko u kobiet. Wy jesteście zazwyczaj bardzo wrażliwe i bardzo łatwo Wami manipu...
- Zamknij ryj. – Pokazałam mu otwartą dłoń, która szybko zamknęłam jako gest, aby by był cicho. – A i jeszcze jedno... Pierdol się.
- Używając przekleństw, nie sprawisz, że będę się Ciebie bał lub tym bardziej słuchał. Poza tym, chciałem z Tobą jeszcze porozmawiać. – Mówił poważnie, aż dreszcz przeszedł po moim ciele.
- O czym?
- Widzisz... Ja już znam wyniki głosowania...
- Głosowanie jeszcze się nie zaczęło... – Zauważyłam. Po wszystkich przemówieniach wszyscy mieli się spotkać w jakiejś dużej Sali, aby oddać swój głos. Jedynie kandydaci byli od tego zwolnieni.
- Tak, lecz wyniki są oczywiste. Widzisz. Możesz tego nie odczuwać, ale ten rok był inny niż poprzedni. Swoją osobą dodałaś szczyptę chaosu, ale również i rywalizacji. Aż dziwne. Ale przejdźmy do rzeczy. Nikt nie zagłosuje na tą księżycową dziwke, to pewna. Na innych mniejszych osób również, gdyż kiepsko im poszły przegotowania. Została Twoja grupa i moja.
- Chcesz powiedzieć, że Twoja grupa wygra? – Zapytałam, krzyżują ręce. Spojrzałam na jego zielony oczy, aby wyczuć powód, dlaczego mi o tym mówi.
- Nie do końca. I w tym tkwi problem. Bardzo prawdopodobne jest to, że z naszej grupy wybiorą trzech. Ciebie, to pewne. Mnie i jeszcze kogoś, ale to już nie istotne. Ważne jest teraz to, kto będzie na czele. Ty? Ja? Dowiemy się jutro.
- Eh... Będę się o to martwić jutro. Przestań mnie straszyć, rozumiem, że jesteś demonem strachu, ale...
- Ja jeszcze nie zacząłem Cię straszyć. – Spojrzał na mnie z kpiną. – A teraz do jutra, Karolino.
- Ta, żegnam wylewnie.
Obróciłam się na napięcie i ruszyłam w stronie portalu, szykowała mi się podróż z kalosza, gdyż rowerek mam w domu. Miałam w kompletnym poważaniu słowa tego demona od siedmiu boleści. On specjalne używa tych swoich gierek, aby mnie zmylić!
Wtedy, nagle, niespodziewanie poczułam jakąś dużą rękę na ramieniu. Instynktownie złożyłam pięść i z gracją z pół obrotu, przywaliłam potencjalnemu napastnikowi prosto w... Klatkę piersiową. Spojrzałam w górę...
- O, to Ty... – Zabrałam rękę. Chciałam zacząć się tłumaczyć, ale był szybszy.
- Nie jestem zły, jeśli się martwisz. Jedyne co ode mnie dostaniesz to rachunek za wodę. – Wzruszył beznamiętnie ramionami.
- Ooo... – Poszłam z nim do samochodu. Jestem bardzo zdziwiona jego postawą. Chwila... Jak mam mu oddać, skoro nie zarabiam?
- Myślałam, że będą z Ciebie wychodzić demony. – Rzekłam, gdy jechaliśmy. – Przecież znów uciekłam.
- Nie... Nie chcę Cię denerwować. Przecież jutro jest wielki dzień... – Tak...? To czemu nie chciałeś mnie puścić do Sary!? Postanowiłam nie zaczynać tego tematu.
- Niby tak...
- Co się wtedy stało? Tam na scenie? – Zapytał niby od niechcenia.
- Cóż, przygotowaliśmy idealną przemowę, ale on się zestresował i... Stał jak słup. Nie mogłam na to patrzeć, więc zabrałam inicjatywę, także wyszło jak wyszło.
- Stanowczo używasz za dużo przekleństw. – Westchnął.
- I ty Brutusie przeciwko mnie!? Jesteś kolejną osobą, która mi to mówi...
- Cóż, rób jak uważasz. Jednakowoż... Ja bardziej preferuje mówienie na przekład słowa „spierdalaj", w taki sposób, że odbiorca będzie zniecierpliwiony podróżą.
- Tym argumentem mnie przekonałeś. – Powiedziałam poważnie. – Ale nie oczekuj ode mnie zbyt wiele.
- Nie zamierzam. Przecież wiem na ile Cię stać.
- Znów mnie obrażasz?
- Nie ośmieliłbym się. Nie powinno się obrażać osób niepełnosprawnych. – A wtedy moich oczach pojawiły się na chwilę płomienie. – Poza tym... Za tydzień wyjeżdżam na co roczną delegacje na dwa tygodnie...
- SŁUCHAM!?
- Też mi przykro, ale to nie ode...
- Całe dwa tygodnie bez tego idioty... – Zaczęłam się głupio uśmiechać, wyobrażają sobie to, co będę mogła przez ten czas zrobić.
Candy był bardzo zdezorientowany moim zachowaniem, można powiedzieć, że zrobiło mu się bardzo przykro, ale nie zwracałam wtedy na to uwagi, stanowczo przegiął, zdenerwował mnie, także byłam pogrążona w marzeniach.
- Miło... – Wyszeptał sam do siebie....
- Mogłabym wszystkich zapraszać, iść spać kiedy chce... Albo w ogóle nie będę chociaż do szkoły! – Mówiłam samo do siebie, patrząc przez okno. Wtedy usłyszałam dziwny dźwięk, jakby coś zaciskał ręce na skórze. Zamilkłam. Obróciłam głowę w stronę kierowany. Okazało się, że chłopak wyżywał się kierownicy. Jestem pewna, że gdyby ścisnął ją mocniej, to zostałaby ona zgnieciona.
- To, że mnie nie będzie, nie oznacza, że będziesz mogła robić wszystko na co będziesz miała ochotę. – Powiedział powoli, a potem głęboko westchnął.
- Czyżby? Nie będzie Ciebie w domu. Nie będziesz mógł mnie kontrolować. – Odrzekłam stanowczo. Szykowała się kolejna kłótnia, byłam na nią gotowa!
- Poproszę kogoś, aby Cię przypilnował. Nie mogę sobie pozwolić na to, abyś była przez cały czas sama.
- Niby czemu? – Zapytał z kpiną.
- Bo jesteś nie pełnoletnia.
- Wielkie mi rze...
- Oraz nie odpowiedzialna. – Mówiąc to, ponownie głęboko westchnął, jakby zawiedziony tym, co musiał powiedzieć.
- Jestem odpowiedzialna!
- Nie, nie jesteś. Sama to przed chwilą zaprezentowałaś mówiąc o olaniu obowiązków.
- To nie było na poważnie! – Dojechaliśmy na miejsce, ale to nam nie przeszkadzało w prowadzeniu dyskusji.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć...
- No tak! Jesteś okropny, nie ufasz mi!
- To nie tak, że Ci nie ufam! Po prostu wiem do czego jesteś zdolna! – Starał się, aby jego ton głosu był spokojny, ale z każdą chwilą wyglądał jakby chciał wybuchnąć, a ten cały samochodów razem ze nami.
- Dla Twojej wiadomości... Nie po to od tygodnia wstaje o kosmicznych godzinach, aby teraz to od tak zostawić!
~ Perspektywa Candy'ego ~
Westchnąłem. Ponieważ wyczułem nutę kłamstwa, wbrew pozorom dosyć inteligentnego, myślę że większość by to łyknęła, ale... nie jestem większością.
- Yhym... Robiłaś to wszystko, aby uniknął nauki. Znam ten numer, bo sam go kiedyś praktykowałem.
- Nie prawda! – Skrzyżowała gniewnie ręce oraz spojrzała w bok. Zrobiła niezmiernie typową pozę pokazującą obrażenie. Schowałem twarz w dłoniach, próbując się chociaż trochę uspokoić. Znów kłamie. Jak ja nienawidzę tego, gdy ktoś próbuje mnie oszukać. Jeszcze w tak bezczelny sposób.
- Mnie nie oszukasz! Jakbyś nie wiem jak bardzo byś nie próbowała!
- Dobra! Wygrałeś! Znalazłam pretekst! Zadowolony!?
- Nie. Nie, jestem. Sam fakt, że próbujesz to zrobić jest dołujący. Ja chcę dla Ciebie dobrze, za zachowujesz się jakbym robił Ci krzywdę. – Mówiłem z delikatnym żalem.
- Ty!? Chcesz dobrze!? Że niby wyścig z wilkami w czarnym lesie jest dla mojego dobra? Masz bardzo dziwne pojęcie bycia dobrym człowiekiem! A przepraszam, już dawno nim nie jesteś!
- Próbuje... – Powiedziałem będąc bardzo, ale to bardzo zdenerwowanym. Wręcz się trząsłem z wściekłości.
- Ale robisz to źle! Poza tym... – Trochę się uspokoiła, a jej ton stał się delikatniejszy. – Mam wrażenie, że próbujesz mi zastąpić ojca. – Wtedy całe emocje ze mnie opadły. Zastąpiły je zdziwienie. – Takiego bardzo surowego i w pewien sposób patologicznego. Martwisz się tylko i wyłącznie o moje wykształcenie, a reszta nie ma dla Ciebie znaczenia. Jakbyś chciał, abym miałam w przeszłości pieniądze, abym mogła się wyprowadzić i już nigdy się nie pokazywać Tobie na oczy. Tak bardzo brakuje w Tobie delikatności... – Po tych słowach wyszła z samochodu zostawiać mnie samego w ciężkim szoku.
Przecież ja taki nie byłem, nigdy. Nawet kiedy się paliło i waliło. Zawsze byłem osobą z barwną osobowością. Tak boli mnie kiedy muszę wypowiadać słowo „byłem".
Powiedziałbym Ci to wszystko co leży na moim sercu. Mój problem. Lecz ty tego nie zrozumiesz... Nikt o zdrowych zmysłach by tego nie zrozumiał. Może kiedyś... Ale nie teraz.
Kiedy wszedłem do mieszkania to razu na podłodze zobaczyłem śpiąca Karolinę. Westchnąłem ciężko. Kosmiczne godziny powiadasz? Może była marudna, ponieważ była śpiąca? Hm... Bardzo prawdopodobne.
- MARCO!!! – Krzyknąłem żałośnie, jak dziecko, które woła rodzica, gdy nie może czegoś znaleźć.
- Czego chcesz przerośnięta borówko? - Excuse me? Podniosłem znacząco brew do góry, ale postanowiłem nie wdawać się w dyskusje.
- Zabierzesz Karol do jej pokoju? – Zapytałem błagalnie.
- Czemu ty tego nie zrobisz? Starość zaczyna dawać o siebie znaki?
- Nie dogaduj kiepska emitancjo wampira. Proszę Cię tylko o jedną rzeczy, ponieważ ja muszę szybko wyjść.
- Eh.. Znowu idziesz na dziwki? – Podleciał do dziewczyny, i ją podniósł.
- Skąd możesz wiedzieć, gdzie idę?! – Zapytałem zdenerwowany.
- Wymykasz się z domu w nocy. Karol mi się skarżyła, że gdy się budzi to Ciebie nie ma obok. Znam Twoją przeszłość i nie uwierzę, że seryjny gwałciciel nagle będzie czysty jak łza. Mam czuły węch, a jebie od Ciebie tanimi, damskimi perfumami. Mam wymieniać dalej? – Zapytał odlatując w stronę pokoju. Jestem pewny, że nie ma więcej argumentów, tylko tak powiedział dla mocniejszego efektu. Mnie zatkało tym co mówi. Stałem tak, aż nie wróci.
- Właśnie tam idę, aby z tym skończyć... – Zacząłem się tłumaczyć. Nie ma sensu kłamać, jestem na przegranej pozycji.
- Ostatni numerek i koniec?
- Nie, właściciel kasyna jest moim bliskim znajomym...
- A więc w kasynie? Uuu nie spodziewałem się. Nie dość, że seksoholik to jeszcze hazardzista. Dużo masz jeszcze tych uzależnień?
- Kasyna się nie czepiaj. Dzięki niemu mam tyle pieniędzy, jestem mistrzem pokera. – Burknąłem zakładając płaszcz. – I nie mam więcej, dla Twojej wiadomości. – Już miałem zamykać drzwi, lecz..
- Idę z Tobą. – Stwierdził wampir.
- Nie.
- Będę Ci pilnował, abyś nie zdradził po raz kolejny Karoliny.
- Nie.
- Idę i koniec.
- Od kiedy to Cię obchodzi? – Zapytałem powoli się poddając.
- Lubię ją. Wstawiła się za mną w sprawie mieszkania i zaakceptowała mnie jako mordercę. Dlatego można powiedzieć, że mam u niej dług. Poza tym... Bardzo jej współczuję, że musi się zadawać z jakim śmieciem jak ty.
- Dzięki...
Wsiedliśmy do mojego auta i ruszyłem bardzo szybko w stronę miasta.
- Długo będziemy jechać? – Zapyta po paru minutach drogi.
- Jakieś pół godziny. – Westchnąłem włączając ogrzewanie.
- Jedź szybciej, nie chce być z Tobą w jednym pomieszczeniu dłużej niż to konieczne. – Burknął, a następnie wyłączył ogrzewanie. Spojrzałem na niego jeszcze bardziej zdenerwowany niż przedtem. – W przeciwieństwie do Ciebie, a jestem zimno lubny.
- Po cholerę Cię brałem? Jesteś strasznie irytujący. – Warknąłem przyspieszając.
- Ponieważ robię za przyzwoitkę. Oraz...
- Oraz..? – Byłem zdezorientowany.
- Zawsze chciałem zagrać o pieniądze w kasynie! – Powiedziała podniecony, a ja miałem ochotę w tym momencie wyskoczyć przez okno tego samochodu, aby ten krwawy debil rozbił się o jakąś brzozę.
- Mogłem się tego spodziewać. Przecież jesteś kompletnym idiotą z IQ patyka.
- Zluzuj już nie będę dla Ciebie wredny, pod jednym warunkiem....
- Warto zaryzykować. – Stwierdziłem. – Jaki to warunek?
- Po wiesz... Aby się zakładać, trzeba mieć kasę. A ja nie jestem bogaty. Mam tylko dwa denary z epoki... Eee kamienia łupanego?
- Masz na myśli za czasów Piastów i Jagiellonów?
- Nie udawaj mądrego! – Przewróciłem oczami. – To jak będzie?
- A ile chcesz?
- 20... Może 30 tysięcy.
- Popierdoliło Cię?! Eh, Ty i Karolina wydajecie moje pieniądze z przerażającą szybkością! Oszczędności poszły na jej zachcianki i markowe rzeczy oraz na jakieś pierdoły do rysowani
- To zgadzasz się? – Zrobił słodką minkę i zacząć trzepotać rzęsami. Na mnie to nie działało. Wręcz przeciwnie, wyglądał obrzydliwie... Bardziej niż zazwyczaj. – W pakiecie dodam to, że nic nie powiem Karolci o Twojej haniebnej zdradzie. – I tu mnie kupił. Wampiry nie mogą nie spełnić układu, więc punkt dla mnie.
- Przez Ciebie będę głodować, ale zgadzam się. – Napiąłem wszystkie swoje mięśnie na myśl o kredycie na życie. Chyba że... Wygram parę groszy, ale w czwartki nie przychodzą osobistości ze złotem w kieszeni. Poza tym nie mam najmniejszej ochoty na karty, ale cóż. – Znasz chociaż zasady?
- Stary, ja nawet nie mam pojęcia w co będę w ogóle grał. – Delikatnie się uśmiechnął pokazując swoje żółtawe kły.
- Będę musiał Ciebie zabrać do dentysty, bo widzę dziurę w jednej z Twoich jedynek. Oraz w trójce. I mógłbyś zacząć myć zęby. – Przewróciłem po raz kolejny oczami.
- Nie patrz mi się na kły zboczeńcu! – Rzekł delikatnie poirytowany.
- W każdym razie, bardzo się cieszę, że masz zamiar od tak wydać kilka tysięcy. – Wyszeptałem sarkastycznie.
- Nauczę się zasad w czasie rozgrywki. Poza tym... Jestem zawodowym kanciarzem. – Powiedział pewny siebie.
- To że dosyć dobrze zagrałeś razem z Twoją znajomą, że nie macie domu, nie znaczy, że jesteś w tym dobry. – Wzruszyłem ramionami.
- Skąd o tym wiesz!?
- Bitch please, jestem chodzącym wykrywaczem kłamstw. – Spojrzałem na niego kontem oka.
- Hmm, jesteś sexy.
- Wiem.
- Kłamałem!
- Doprawdy? Nie wyczułem... – Rzekłem ironicznie delikatnie się uśmiechając.
- Wow...
- Co?
- Ty się uśmiechnąłeś! Odkąd tu jestem to może widziałem to z raz może dwa.
- A weź spierdalaj... – Burknąłem poirytowany, ale jednocześnie zażenowany tym, że ludzie mówią iż robię to nad zwyczaj rzadko.
- No co? Próbuje Cię dobić. Abyś w końcu włączył coś w sobie.
- Z każdą chwilą wychodzi mi to coraz gorzej, a doprowadzanie mnie do szewskiej pasji w niczym nie pomoże, a nawet wręcz przeciwnie, pogorszy sprawę!
- Spokojnie... – Mruknął z rezygnacją. – Po prostu kiedyś widziałem Cię jako... Że tak to ujmę... Szalonego i delikatnie pojebanego. Iście El wariato. A teraz to... Szkoda gadać... A to było jakieś trzydzieści lat temu.
- Daj mi spokój.
- Nie, będę Cię męczył aż się nie dowiem. Dociekliwość to nie wredota, także nie liczy się w pakiecie. – Stwierdził uważnie mnie obserwując.
- SKOŃCZ....
- Nie drzyj się. – Westchnął ciężko. – No dalej. – Nabrał dużą ilość powietrza. – Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. – Zaczerpnął ponownie tlenu. – Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. Mów. – To było dla mnie za dużo. Zdenerwowanie sięgnęło zenitu.
- Dobra! Powiem Ci dlaczego tak to u mnie działa, bo zaczynasz mnie wkurwiać. Otóż mam sporą satysfakcje z rozlewu krwi oraz widoku błagających o litość ludzi, ale przez to, że pojawiła się Karolina zacząłeś ograniczać mordy! Jakby się dowiedziała, że jestem zabójcą to by się mnie bała i uciekła by w cholerę. A tego bym nie zniósł po raz kolejny. Kłębie przez to swoje wszystkie emocje co w wyniku powstaje jedna wielka pustka. Nie mogę się wyżyć, nie mam tej satysfakcji przez co oto jestem takim zgoszchniałym dziadem! – Wykrzyczałem to wszystko co we mnie siedziało. Nie powinienem tego robić w jego towarzystwie. Nie jest nawet moim znajomym, a co dopiero osobą której mogę zaufać. On zacząć to analizować.
- Kiedy ostatnio kogoś... To wiesz...
- Z miesiąc temu... Może półtora. – Mruknąłem patrząc tępo na drogę, która była oświetlona przez słaby blask lamp.
- To słabo. Martwię się, że pewnego razy to nie będzie mogło jak z Ciebie wyjść. I zabijesz kogoś w wyniku szału.
- No wiem, dlatego też próbuje to wszystko blokować.
- Candy, kurwa. – Rzekł wkurzony. – Jeśli będziesz kumulował emocje to pewnego dnia one wybuchnął, a Ty wpadniesz w niekontrolowaną furie.
- No wiem... – Warknąłem. Nie wiedziałem kompletnie co zrobić. – Z przyjemnością bym poszedł od tak, ale problem tkwi w tym, że kiedy wrócę cały we krwi to będzie coś o tym znaczyć...
- Mam pewien pomysł. Skorzystamy na nim oboje. – Nagle mi przerwał.
- Kontynuuj. – Grzecznie poprosiłem.
- Otóż jak już wiesz, jestem wampirem, a takie skurwykoty jak ja żywią się krwią. Co ty na to, abyś Ty kogoś mordował, natomiast ja później tylko pobrałbym trochę krwi w butelkach na później.
- Super, co dalej?
- Pomyśl, w końcu nie jesteś taki głupi... Ale dobra, chodzi mi o to, że mogę powiedzieć Karolinie, że jesteśmy pobrudzeni, ponieważ tak naprawdę poszliśmy do lasu, po krew jakiegoś jelenia czy innego gada.
- A wziąłeś mnie, abym pełnił funkcję ochroniarza w razie watahy. – Szybko połączyłem fakty.
- Dokładnie. Co ty na to?
- To... – Musiałem to powiedzieć, chodź bolało niemiłosiernie. – Naprawdę genialny pomysł.
- Dzięki. – Wyszczerzył się wampir pokazując swoje serio żółte zęby. Postanowione. Jutro zamawiam mu wizytę u dentysty....
~*~
- Ładnie tu... – Skomentował po wejściu do dużego, oświetlonego z zewnątrz i wewnątrz kolorowymi światełkami budynku kasyna. Ogółem było ciemnawo, tylko miejsca rozgrywek miały dodatkowe lampy, które zwisały z sufitu. Ściany były brudne z dobrze widocznymi plamami po drinkach, ale również bo krwawych walkach, które rodzą się przez złość w wyniku przegranej dużej sumy pieniędzy. Podłoga wyglądała podobne, była marmurowa, ale jej koloru nie mogłem stwierdzić przez słabe oświetlenie. Ku mojemu zdziwieniu było dość dużo ludzi, ale nie było tłoku. – To dasz mi hajs? – Zapytał napalony patrząc na wszystkie stoły z graczami. Przewróciłem oczami. Wyglądał jak dziecko, które chce iść na plac zabaw.
- Za chwilę, nie mam kilku tysięcy w kieszeni. – Burknąłem idąc w stronę pokoju kierownika tego burdelu.
- Gdzie idziemy?
- Zobaczysz... – Wszedłem do pomieszczenia, które było bardziej oświetlone aż musiałem zmrużyć delikatnie oczy. Wszyscy utrzymywało się w granatowo – żółtych odcieniach. Jasne biurko oraz meble, niebieskie dywany oraz inne elementy dekoracyjne, które moim zdaniem idealnie wypełniało to pomieszczenie.
- Witaj Joker, dawno Cię nie widziałem! – Krzyknął wesoło James wstając z fotela.
- Joker? – Zapytał szeptem wampir. – To ty jesteś tym pojebem z komiksów, który rucha Harley? Ten co ma włosy jak trawa?
- Nie, długa historia. Kiedy indziej Ci opowiem. – Odpowiedziałem również szeptem. Zajebiście, od tak wydał moją wieloletnią ksywkę w tym burdelu. Brawo Meyer. – Cześć James, Ciebie też dawno nie widziałem. Hmm... Dwa? Trzy dni temu?
- Hahaha... – Zaśmiał się krótko. – A ty jak zwykle jesteś zabawny. – Przeczesał swoje złote włosy. – To co zwykle?
- Nie tym razem. Chcę zrezygnować z jednej z dwóch rzeczy. Teraz będę jedynie grał w pokera. – Spojrzałem na jego granatowe oczy, w których tańczyły iskry rozbawienia.
- Dlaczego? Jestem niezmiernie ciekaw twojej decyzji. – Usiadł na swoim fotelu, a gestem dłoni wskazał miejsce na przeciwko. Nie miałem najmniejszej ochoty się mu zwierzać, ale zdecydowanie wolę go od tego upierdliwego wampira. Także usiadłem na wskazanym miejscu.
- A ja to co? Candy? Gdzie moje pieniądze?! – O wilku mowa. Zdenerwowany Marco przerwał przyjemną atmosferę swoim wkurzającym głosem. Po cholerę jak go brałem?
- James... Proszę daj mi kilka groszy, oddam Ci później. Nie miałem czasu, aby skoczyć do bankomatu. – Zwróciłem się proszącym tonem do starszego brata Jason'a, tego samego tępego chuja, który bezczelnie próbował mi zabrać moją Karolinę tego dnia, w którym odwiedził mój dom kilka miesięcy temu, pamiętam jak dziś... Czasami zabierał nam porwane dziewczyny do swojego burdelu, uwodząc je wcześniej swoim wdziękiem, dlatego my chcieliśmy ją przed nim chronić. O ile pamiętam to coś jej skłamałem na temat tego, aby bardziej lubiła Nas od niego, lecz już tego nie pamiętam. W każdym razie, było minęło.
- Jasne, na mnie zawsze możesz liczyć słodziaku. – Spojrzałem na niego ostrzegawczym wzrokiem. Blondyn wyjął z biurka paczkę po papierosach i wcisnął w łapska wampira. – W środku masz 10 tysięcy. Jeśli nie znasz zasad to zapytaj barmana, on zna dużo trików. A teraz leć. – Powiedział radośnie, potem delikatnie wypchnął chłopaka za drzwi. Wrócił na swoje miejsce. – A więc? – Wyjął z szuflady cygaro, zapalając je ogniem w świeczce.
- Nie mogę dłużej zdradzać. – Mruknąłem cicho. Czułem się w tym momencie jak na spowiedzi u wyjątkowo surowego księdza, który nawet za najmniejszy uczynek pozbawił by mnie życia lub zamknął w zakonie, czy by też zaczął topić w wodzie święconej.
- To słodkie. – Rzekł bez uczyć zaciągając się. – Boisz się, że to może wyjść na jaw? I zostawi Cię? Jak wszystkie pozostałe? Hm? Zostajesz sam jak zawsze? – Zaczął używać swojej dziwnej gry.
- Mniej więcej... Ale myślę, że to przez demoniczną więź... – Wymamrotałem jeszcze bardziej pozbawiony mojego zapału.
- Demon? To nie więź, tylko pasożytnictwo. – Warknął z obrzydzeniem. Sam on był „ofiarą" tego procederu, dlatego ma taki stosunek wobec demonów. – Nie rozumiem tego... To zabieranie energii z drugiego człowieka, osłabienie go... Nazywane jest to w jakimś stopniu miłością. – Mocniej się zaciągnął wypełniając swoje całe płuca dymem.
- To w pełnym stopniu odpowiedzialność. Gdyby nie ja, to ona nie mogła by żyć. – Powiedziałem z powagą. – Dlatego jest ważniejsza.
- Zabrzmiałeś jak rodzic. – Uśmiechnął się w obrzydliwy dla mnie sposób, aż zbierało mi się na wymioty.
- To tylko troska. – Starałem się jakoś to obronić.
- O nie, nie, nie... Za dużo mi o niej opowiadałeś... Ja wiem... Nie nadajecie się na parę. Ty... Jesteś dla niej stanowczo za stary, ona jest młoda i nie rozumie twojej potęgi. To wszystko... – Mówił coraz bardziej słabo. – To nie ma racji bytu. Mógłbyś być dla niej właśnie ojcem, czy też dziadkiem, ale w każdym wypadku nie kochankiem.
- Przyszedłem tylko Cię poinformować, że kończę z połową układu. A teraz żegnam. Nie mam siły słuchać Twojego pierdolenia. Jesteś ode mnie starszy, a zachowujesz się jak psychiczny 16-latek! – Wykrzyczałem co wszystko co chciałem. Już miałem wyjść, ale on mnie zatrzymał.
- Właśnie to chciałem usłyszeć. Nie daj nikomu narzucać swoich racji, bo dobrze wiesz na ile się czujesz i ile masz w sobie siły. – Zgasił cygara o brat biurka. – A teraz możesz już iść. Do zobaczenia za kilka dni! Wiem, że z tego nie zrezygnujesz... Nie od razu! Jesteś zbyt uzależniony! A i jeszcze wrócimy do tego tematu... – Wyszedłem stamtąd z delikatnym zmieszaniem. Wszyscy są ostatnio tacy dziwni, mówią tylko o jednym.
Poszedłem po Marco, który opierał się naburmuszony o ścianę.
- Przegrałem. – Burknął od razu.
- Domyśliłem się. A teraz chodź. – Wskazałem na wyjście.
- Kogo ja tu widzę? Przecież to Joker! – Poznam ten głos wszędzie. Zacisnąłem usta i odwróciłem się w stronę największego durnia jakiego miała zaszczyt nosić na ziemia.
- Kagekao... – Westchnąłem ciężko.
- Kim on do kurwy jest? I czemu wszyscy mówią do Ciebie Joker? – Zapytał jeszcze bardziej wkurzony Marco.
- Jaaa? – Poprawił swoją maskę. – Jestem jednym z najlepszych graczy! Ludzie tu dają mi dużo rozrywki... Ale nie który są bardzo... – Spojrzał na swój kieliszek. - ...nudni. – W tym samym czasie jego maska pokazująca uśmiech obróciła się o 180 stopni.
- O matko... – Wampir nerwowo złapał mnie za ręce i w jakiś sposób spróbował się schować. Uroczo...
- A co to ksywy... – Podszedł do Nas bliżej. – To pierwszego dnia wizyty w tym kasynie ten niebiski debil trafiał ciągle na jokery. W swojej talii zawsze miał wszystkie trzy. Po drugiej, po trzeciej, po czwartej... Że aż ludzie zaczęli go nazywać „The Lord Of Jesters „, czyli w wolnym tłumaczeniu „Pan błaznów". A bo nie każdemu chce się wymawiać ten tytuł, to mówią po prostu „Joker". – Znów przybrał wesołą maskę.
- The Lord Of Jesters? W sumie Ci pasuje. Ze względu na Twój kosmiczny wygląd. – Parsknął śmiechem. Mi nie było do śmiechu. Chciałem, coś powiedzieć, ale był szybszy. Zaczął swój monolog. – Bo wiesz. Zakładasz jakąś pojebaną spódnice w kształcie kurwa trójkątów, jeden oczywiście na środku, aby Ci chuja nie było widać przez te obcisłe legginsy. A nie chwila, ty jeszcze powyżej masz takie chujowstwo, które wygoda jak wywłoki jakieś glizdy, czy coś w tym stylu. Ja nawet nie mam pojęcia do czego to porównać. W każdym razie. Buty wyglądają jak jakieś tanie laczki ze straganu z Zakopanego. A twoja bluzka? Akurat jest zajebista, bo podkreśla Ci wąską talie i zarys kaloryfera. I ta kratka po bokach. Aww nie było innego materiału biedaku? A właśnie, szanuję Cię za to, że nie jesteś w pizdu napakowany, tylko tak delikatnie jak Ci wszyscy pedalscy beletnicy... Beletnice? Jeden chuj. Co by tu jeszcze. A no tak. Te swoje świecące bransolety na rękach, wyglądają jak napromieniowane donaty. I po cholerę masz ten sam zestaw spódnicy na szyi?! Co ty? Zajebałeś z odpustu te trójkątne łańcuchy? A nie przepraszam, to podstawowy zestaw prawdziwego błazna. Normalnie można zrobić z tego mały zastaw młodego debila. O Twoich włosach to nawet nie wspomnę. Kurwa, jak to myć? Wkładasz głowę go pralki czy jak? – Spojrzał na mnie z powagą. Ja byłem delikatnie mówiąc... Zmieszany. – Zapomniałem o czymś? – Był zamyślony.
- O rękawiczkach? – Mruknął czarno – biały.
- A no tak. Zapomniałem o TWOICH chujowych rękawiczkach.
- Dlaczego opisujesz mój strój mordercy? – Zapytałem zmęczony.
- A dlaczego 13-latki mają Hitlera na tapecie?
- Dlaczego? – Zapytał zainteresowany Kagekao.
- Dla beki mój drogi tolerancyjny rasowo przyjacielu. Dla beki. – Rzekł kręcąc głową. Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok.
- Możemy już wyjść? – Zapytałem błagalnie. Chciałem w końcu dać upust swoim emocjom. Po tych wszystkich dniach duszenia się we własnym ciele.
- To se idź. Ja chcę zostać z kakałem. – Przytulił czarno – białego. Skąd ta nagła zmiana nastawienia...?
- Kagekao'em. – Sprostował.
- Nie pyskuj. – Mówił przez śmiech.
- Co jest? – Zapytałem już nie wiedząc o co chodzi.
- Ludzie stają się pijani od samego patrzenia na mnie. – Odrzekł z poker face'em mój znajomy morderca w masce.
- A no tak... – Schowałem twarz w dłoniach. Zapomniałem o tym. Pamiętam jak on w czasie partii próbował mnie... Zaczarować. Ale niestety... Znam tego typa od dłuższego czasu. – Odbiorę go za około trzy godzinki, weź go przypilnuj, aby sobie nic nie zrobił, ja zaraz wrócę.
- Brzmisz jak jego matka. – Znów miał wesołą maskę, natomiast ja delikatnie się uśmiechnąłem.
- W istocie. Ponieważ jestem jedynym odpowiedzialnym w tej pojebanej grupie. – Odrzekłem z dumą, po czym szybko opuściłem lokal. Mam to w dupie. Już trzy osoby mi to powiedziały, także jebać. Będę ojcem i matką wszystkich na świecie! Wróć... Tylko tych z wykupionym vip'em – nawiązanie do sex masti.
Miałem kilka godzin na zabójstwo. Byłem bardzo tym wszystkim podekscytowany, czułem się jak uzależniony, który od dłuższego czasu nie doznał słodkiego smaku swojej własnej trucizny. Brzmień poetyko, prawda? Wsiadłem do samochodu. Pojechałem do zwykłego miasta, gdzie było duża ilość bloków. Takie miejsca są najlepsze. Gdyż nie zabijam bezmyślnie każdego jak Jeff The Killer czy Laughing Jack. O nie. Mam swoją własną preferencje osób, które biorę na cel. Wtedy to ma w sobie jeszcze więcej satysfakcji. Oczywiście ten wyrafinowany teatrzyk to tylko wstęp do bezmyślnego zabijania jak opętany. Ale i tak się liczy.
W każdym razie, zaparkowałem na uboczu i przebrałem się w mój strój, który jeszcze chwilę temu została szczegółowo oceniony przed czarnowłosego durnia. Zaplotłem swoje włosy w trzy kucyki, to też ma swoje powiązanie ze strony Jester, ale też ze względu na to, że jest po prostu wygodniej. Mógłbym też je po prostu ściąć, ale to nie takie proste... Ponieważ jeśli one po obcięciu miałyby jakikolwiek kontakt z ogniem... To było by bardziej kolorowo nic w Chinach na sylwestra. Na koniec zrobiłem jeszcze bardziej wyraźne kreski pod oczami oraz narysowałem je również pod oczami. Jestem gotowy. Zacząłem chodzić po osiedlach i szukać jakichkolwiek krzyków czy odgłosów kłótni, szeptów lub cichego, dziecięcego płaczu.
Tak, nienawidzę patologii i moim zdaniem takie osoby nigdy nie powinny mieć dzieci. Dlatego im je odbieram, aby poczuli co stracili. Może i powinienem zabijać rodziców, ale ból psychiczny jest gorszy od fizycznego, a nie chce aby maleństwa cierpiały po stracie rodziny. To w pewnym stopniu ma sens, ale tylko wtedy kiedy się go odnajdzie.
Wtedy poczułem ruch uszu i to usłyszałem. Cichą, lecz agresywną rozmowę oraz przyspieszone bicie, małego serca, które było głośne jak dzwoń.
- Dawno tego nie robiłem... – Mruknąłem patrząc w górę. Dlatego zrobiłem dla rozgrzewki gwiazdę do przodu. Prawdę mówiąc nie wykonywałem tego triku od mojego poprzedniego występu w cyrku, dlatego po skończeniu ten arcy trudnej sztuczki, poczułem delikatny ból w plecach. – Super... – Tym razem warknąłem. Jednak nie mogłem się poddać przez zaniedbaną formę fizyczną. Może po proste wejdę tam schodami? Hm... Mógłbym zmienić się też w ducha, ale to wykorzystuję do ucieczki... Nie mogę tego robić na zawołanie, a szkoda. Cholera... – A chuj, biorę schody. – Wszedłem do klatki. I oczywiście tam zastałem domofon. Po chwili zastanowienia po prostu... Najzwyczajniej w świecie wyrwałem drzwi z zawiasów. Odłożyłem te ładnie, równo na ścianie i szybko, lecz po cichu ruszyłem w stronę szóstego piętra. Sama klatka schodowa wyglądała jakby było nie remontowana od czasów komuny. Strasznie zaniedbane, a schody wyglądały jakby miały się zaraz zawalić. Kamienica? Lecz nie zwracając uwagi na wystrój wnętrza, stanąłem przed wejściem do mieszkania mojego celu. Tym razem nie mogłem od tak wyrwać drzwi. Musiałem do rozegrać inaczej. Zazwyczaj wspinam się po zewnętrznych parapetach i balkonach, następnie pykam w okno, a nieświadome niczego dziecko je otwiera dając mi dostęp do jego wrót śmierci. Jednak tym razem było inaczej. W zasadzie pierwszy raz miałem taką sytuację. Spróbowałem otworzyć drzwi w nadziei, że będą otwarte, lecz oczywiście nie były. – Kur... – Warknąłem sam do siebie. Dobra, wypróbuję ten sam trik, ale z drzwiami.
Także zapukałem dosyć głośno. Potem szybko przybrałem pozycje jak z horroru, oparłem się o ścianę z naprzeciwka ze spuszczoną głową. Czekałem na jakiekolwiek odzew. Wtedy usłyszałem przyspieszone bicie małego serca oraz kroki. Byłem szczęśliwy, że to nie rodzice, bo sprawa była by bardziej skomplikowana. Musiałbym wykraść klucze, kiedy oni by się rozglądali tudzież poczekać, aż zasnął. Wtedy stare drzwi, wolno się otworzyły z cichym skrzypnięciem.
- Kto tam? – Zapytał cichy, dziecięcy głosik ku mojemu zdziwieniu był on bardzo pewny. Nie bał się. Wtedy podniosłem głowę do góry. Zobaczyłem małego chłopca, który kurczowo trzyma klamkę, aby w razie niebezpieczeństwa szybko zamknąć drzwi. Nie widziałem dokładnie jak wygląda, ale bardzo, ale to bardzo były widoczne jego zielone oczy, które uważnie obserwowały każdy mój ruch. – Kim jesteś? – Zapytał po chwili ciszy. Ta część jest zdecydowanie najtrudniejsza. Muszę wzbudzić jego zaufanie, aby był skłonny mnie wpuścić.
- A ty? Kim ty jesteś? – Zapytałem bardzo smutnym tonem, robiąc przy ty zbolałą minę.
- Maks. Teraz Twoja kolej. – Spojrzał za siebie, jakby pilnował tego, aby rodzice nagle nie weszli.
- Nie wiem kim jestem. Nie mogłem się tego dowiedzieć. Ale... Wiem jedno. Jestem tutaj, aby Cię chronić. Zostałem tutaj wezwany przez Ciebie. – Mówiłem powoli, aby młody mógł zrozumieć. To jedna z moich ról. Gra w stróża.
- Usłyszałeś...? – Rzekł z niedowierzaniem. – A więc jesteś moim aniołem. Prosiłem Cię codziennie, aby przyszedł i w końcu jesteś. – Uśmiechnął się szeroko. – Proszę wejść. – Zaprosiła mnie do środka. Jestem delikatnie zaskoczony tym, że tak szybko to poszło, ale fakt faktem to dziecko. Jest bardziej naiwne. Także, wszedłem po cichu do środka. W całym pomieszczeniu panował okropny bałagan, a niektóre meble były zniszczone. Trafiłem do dobrego miejsca.
Byliśmy w jego pokoju. Nie było tam za kolorowo, ale nie było także najgorzej. Wszystko utrzymywało się w zielono – żółtych kolorach. Usiadłem na ziemi, a Maks na przeciwko mnie. Rozglądałem się jeszcze chwilę po pokoju, a potem mój wzrok spoczął na chłopcu.
- Mógłbyś mi o wszystkim opowiedzieć? – Zapytałem najmilszym tonem jaki mogłem z siebie wydobyć.
- Przecież Ci wszystko opowiadałem w swoich modlitwach. – Mruknął delikatnie zasmucony. Westchnąłem.
- Wybacz mi... Ale ja byłem w stanie słyszeć tylko twoje wołanie. Nie mogłem wysłuchać wszystkiego.
- Rozumiem... – Również westchnął. – Ale i tak dobrze, że jesteś. – Chłopczyk nagle rzucił się na mnie, wieziąc mnie w żelaznym uścisku. – Dawno nikt mnie nie przytulał. – Zaszlokał, a później poczułem jego mokre łzy. Westchnąłem ponownie, ale również go przytuliłem oraz zacząłem go czule głaskać po głowie. Po tej chwili czułości posadziłem młodego na kolanach.
- Możesz mi teraz wszystko opowiedzieć? – Zapytał ponownie. Nie ukrywam, byłem ciekawy co się dzieje. W sumie zawsze jestem tego ciekaw.
- Tak. Mogę... – Wtulił się znów. Niezła z niego przylepa. Takie dzieci są najgorsze, ponieważ wtedy trudniej mi je zamordować. – To tak... Tata zdradził mamę, teraz mama pije, bo chcę zapomnieć. Wtedy coś się z nią dzieje i jest zła. Więc bije tatę, który przyjmuję jej ciosy, ponieważ wie, że zrobił źle, ale kiedy tego jest za dużo... To się broni i krzyczą i biją się nawzajem. – Powiedział bardzo cicho, a to jego oczy znów naleciały łzy. Potem spojrzał centralnie w moje oczy. – Zabierzesz mnie od nich? – Wstrzymałem powietrze.
- Nie mogę... – Mruknąłem smutno. Prawie każde dziecko się o to mnie pyta. Jakbym każdemu pozwalał, to mógłbym założyć sierociniec. Musiałem bym asertywny, chociaż w niektórych momentach to naprawdę bardzo trudne, wiele razy chciałem któreś przygarnąć, lecz wiem, że ja również nie nadaje się do roli opiekuna, nawet w moim wieku.
- Proszę... – Łzy jeszcze mocniej zaczęły lecieć z jego oczy. Wytarłem je rękawiczką. Co prawda... chce mieć dziecko, ale swoje własne, a nie „adoptowane". Nie jestem gotowy...
- Nie mogę. Proszę zrozum. – Nie dawałem za wygraną, miałem cichą nadzieję, że on w końcu odpuści.
- Czyli chcesz mnie zostawiać na pastwę losy z tymi potworami!? – Krzyknął w rozpaczy. Przez chwilę zacząłem się obawiać czy nie obudzimy rodziców.
- Aż tak bardzo są dla Ciebie źli? – Zapytałem ze spokojem. Wtedy młody podwinął bluzkę pokazując swoje siniaki na brzuchu. Była ich całe masa. Patrzyłem na nie z niedowierzaniem. Wyglądało to przerażająco, fioletowe... Aż czarne. Miejscami było widać zaschniętą krew. Jakim cudem on normalnie chodzi?
- To zrobił mi tata. – Mruknął beznamiętnie. Wtedy do moich oczu naleciały zły. Nie ze względu na żal tego dziecka. Kiedyś miałem dokładnie takie same przez swojego ojca. Dokładnie w tym miejscu co mi pokazał. Przez co wróciło mi kilka nieprzyjemnych wspomnień z poprzedniego życia. W mojej głowie rozbrzmiały krzyki, powód dla którego jestem Zackary, zarzuty, których nigdy nie byłem winien... Szybko doprowadziłem się do porządku.
- Pomogę Ci. – Wyszeptałem. – Zaprowadzę Cię do mojego domu, tam w niebie. – Wskazałem na okno. Młody szeroko się uśmiechnął, wstał i zaczął skakać. Nadal nie mogłem pojąć, jak on normalnie może się poruszać z takimi ranami. Chociaż miałem pewną teorie, że mógł on stracić czucie.
- Tylko jak?
- Chodź. – Złapałem go za rękę. Stanęliśmy przy oknie. Otworzyłem je, a następnie się rozejrzałem. Zacmokałem z niezadowolenia, ale miałem w głowie kolejny plan. Wziąłem młodego na ręce. – Idziemy na dach. – Delikatne się uśmiechnąłem, ale dodać młodemu otuchy.
- Dobrze. – Powiedział pełen entuzjazmu. Jest uroczy, szkoda że będę na zawsze uwięziony wewnątrz czarnej kreatury, demona nad demonami. Samej przeszłości. Pogładziłem go po włosach i jak najszybciej, ale również najciszej jak mogłem udałem się w drzwi. Potem szedłem po schodach, a następnie po drabinie.
- Jesteśmy. – Rzekłem po chwili i odstawiłem Maksa na ziemię. Wiał przyjemny zimny wiatr, który gładził moją skórę. Byłem masakrycznie podniecony kolejnym ciągiem wydarzeń.
- Możemy już lecieć? – Zapytał mnie z niecierpliwieniem.
- Oczywiście. – W tym momencie wyciągnąłem z rękawa, niczym magik, fioletowy balon. – Będzie to lot jak z bajek lub jak z „małego księcia".
- „Małego księcia?
- Tak. To opowieść o chłopcu, który wyruszył na przygodę, leciał za pomocą ptaków, które były przywiązane do sznurków. Ja miał coś podobnego. – Pokazałem mu balon. – Teraz pokaże Cię sztuczkę, tylko proszę... Nie wystrasz się. – Młody pokiwał głową na znak zgody. Wtedy ja spojrzałem w bok i dmuchnąłem swoim promieniem.
- Wow! To było niesamowite! – Krzyknął po moim małym pokazie.
- Ten magiczny ogień dmuchnę w ten balon. Dzięki temu on uniesie Cię, a Ty polecisz w górę, wprost do nieba. – Objaśniłem. Chłopak miał gwiazdy w oczach. Naprawdę cudowny widok, szczęścia i nadziei. Lecz to kłamstwo, co prawda, ogień na taką siłę, aby go podnieść... Ale tylko maksymalnie na 45 sekund, potem on znika. Spadnie z dużej wysokości, a całość będzie wyglądać na samobójstwo. Nie czekając długo napompowałem balonik, przywiązałem go sznurkiem.
- Mogę?
- Oczywiście. – Zawiązałem sznurek na ręku dziecka, aby przypadkiem go nie puścił. – Możesz teraz skoczyć. – Wskazałem na krawędź.
- To do zobaczenia na górze! – Krzyknął z całych sił i w rozpędzie rzucił się z bloku. Szybko podszedłem do krawędzie, aby obserwować śmiejącego się malca, który leci. Machał rękami niczym ptak, krzyczał, że jego marzenia się spełnią. Lecz potem balon zaczął się zmniejszać. Patrzyłem z rozmarzeniem na jego reakcje. On szybko to zauważył i umilkł. Spojrzał na mnie z przerażeniem, a ja tylko mu pomachałem. Wtedy z jego gardła wyszedł przeraźliwy, okropny oraz opętany krzyk. Rzucał się jak ryba wyjęta z wody, aby następnie spać w dół. Cudowny widok, a plama krwi na chodniku była niczym rozprysk farby przez malarza. Nie minęła chwila, a zaalarmowani krzykiem sąsiedzi zaczęli wychodzić przed dom lub spoglądać przez ona. Potem usłyszałem wrzask, jakby ktoś przeżywał jedna z najgorszych tortur. To była matka, która padła na kolana leżąc zwłokami swojego dziecka. Dławiła się swoimi własnymi łzami i nie mogła złapać tchu. W końcu zemdlała, budząc swoje ubrania w krwi Maksa. Ojciec szybko podniósł żonę i z bólem wymalowany na twarzy obserwował to wszystko. Potem usłyszałem karetkę, a bloki były oświetlone przez czerwono – niebieskie światła. Następnie dołączyła policja. Wszystko działo się jak w przyspieszonym tempie.
Dalej już nie widziałem. Udałem się na długi koniec dachu, stąd wskoczyłem, zamieniając się wcześniej w ducha.
Byłem tak szczęśliwy, uśmiech nie schodził mi z twarzy. To ja to zrobiłem. To ja sprawiłem, że kilkadziesiąt rodziców zakrywa swoim dzieciom oczy, aby nie widziały martwego ciała swojego kolegi. To ja doprowadziłem do stałego uszczerbku na zdrowiu psychicznym tych ludzi, rodziców – potworów. Jestem złym duchem! Znów jestem wolny. Znów czuję, że żyje. Żadna durna nastolatka, nie będzie odbierać mi szczęścia! Ona nie może mnie ograniczać, mojego szczęścia! Jeśli odkryje, że jestem mordercą, to trudno! Ona nie daję mi szczęścia, tylko widok cierpienia. Tysiące ludzi zasługuje na cierpienie! ZA MOJE CIERPIENIE! ZA LUDZI NIEWINNYCH CO MUSZĄ CIERPIEĆ PRZEZ INNYCH!
Skończył się w tym momencie słodki wstęp! Pora uruchomić machinę śmierci!
Chodziłem po ulicy. Napotkałem na swojej drodze pijaną parę nastolatków.
- Wiecie która jest godzina? – Zapytałem uroczym głosem, w ich oczach wiedziałem szaleńczy blask moich tęczowek.
- Panie... Czeu ty...
- NIE TAKIE BYŁO PYTANIE!!! – Krzyknąłem pod wpływem furii. Szybki przyzwałem swój młot. Młodzież chciała uciekać, ale nie byli w stanie. Alkohol? Przerażenie? Wszystko na raz? Jakie na to znaczenie, skoro ich wnętrzności w tym momencie dekorują chodnik? W akompaniamencie niebieskich płomieni. Niczym „Ghost Rider". Ponieważ jestem dzisiejszej nocy śmiercią i życiem. W szale... Diabelskim szale, w którym ludzie musieli poczuć mój młot na swoim ciele. Miażdżąc ich kości, których ostre odłamy przekuwały ciało i narządy lub napierało w skórę, tworząc tym samym ozdobę na zewnątrz. Wszystkie moje ofiary, były niczym robaki, co po wdepnięciu wytryskują swoimi wnętrznościami. Oni topili się we własnej krwi, brudząc wszystko dookoła. Kto ich posprząta? Albo inaczej? Kto ich zidentyfikuję? Kim są i taka jest ich historia ze smutnych zakończeniem...?
Zamknąłem oczy... Było cicho... Otworzyłem je ponownie, a wokół mnie było morze ciał, ocean krwi i rzeka krzyków oraz fala świateł... Czerwonych i niebieskich. Nieba i piekła.
Obudziłem się z szału... Tego co moja dusza reprezentuję... Furii...
Wróciłem do samochodu. Schował twarz w mokrych dłoniach. Moje ciało całe się trzęsło. Potrzebowałem chwili, wziąć kilka głębszych oddechów i posłuchać chaosu, który stworzyłem.
Musiałem uciekać.
Musiałem wrócić po Marco.
Jadąc te kilka kilometrów, trochę się uspokoiłem oraz zdałem sobie sprawę z myśli, które przeszły przez moją głowę. Byłem zmieszany tym wszystkim, czułem się jakby coś mnie opętało. Jakbym to nie był ja. To zaczęło mnie przerażać. Przypominałem sobie, jak wielka rada demonów zrezygnowała z mianowania mnie demonem przed obawą, że mogę stać się Night Terror'em. Panem śmierci, podobny do samego szatana. Tego, co może wszystkich zgładzić. Nawet samą kreaturę, przeszłości.
Ale wtedy odgoniłem te myśli, nagły skok adrenaliny po dłuższym czasie widać tak na mnie działa. Interesujące. Pomijając to byłem szczęśliwi. I wyjątkowo mocno ubrudziłem się krwią, lecz mogłem oczywiście ubrudzić się wcześniej. Jeśli dziecko nie chce skoczyć lub jest w domku jednorodzinnym to rozszarpuję jego ciało i wieszam na pobliskim drzewie lub żyrandolu. Zależy od mojego upodobania.
Podjechałem pod kasyno. Stamtąd zabrałem wampira, który przegrał rekordowa ilość partii w „black Jack'a" oraz „pokera". Byłem co prawda zdruzgotany tym ile muszę zapłacić długu, ale w tym momencie nie było to dla aż tak istotne.
Postanowiłem, nie będę się zmieniać we względu na kogoś, aby cierpieć. Wszystko objaśniłem dokładnie wampirowi, a na koniec podarowałem mu kilka butelek krwi. Był w siódmym niebie, chciałem mu zniszczyć humor i powiedzieć, że te butelki znalazłem w śmietniku, lecz tym razem mu datuję.
~ Perspektywa Karoliny ~
- Teraz tylko wyniki i do domu. – Westchnęłam smutno. Chciałam mieć to za sobą. Przez całą noc nie spałam, co prawda na chwilę straciłam przytomność przez różowe włosy, które nagle pojawiły się przed moją twarzą, ale potem obudziłam się przez pisk opon. Czekałam na Błękitka, aż wróci. Nadal go nie ma, nie mam z nim kontaktu. Zauważyłam, że Nasze relacje się bardzo pogorszyły...
- Ta... Jestem bardzo podekscytowany! – Rzekł wilk.
- Ja również! To będzie super jak wygramy! – Rzekła Sara.
- Będziemy mogli w końcu zaszaleć!
- Pokazać kto to rządzi!
- Zniszczyć wszystko na swojej drodze!
- Proszę o uwagę!
Wszystko było tak samo jak wczoraj, tylko tym razem na scenie była wice, która była bardzo elegancko ubrana. Bardziej niż zazwyczaj. Chodź nie jestem w stanie tego ocenić, bo widzę ją po raz pierwszy. W każdym bądź razie czekaliśmy z „niecierpliwością".
- Przewodniczącym zostaje... – Błagam nie rób dramatycznej pauzy, bo tu zaraz wykituję. – Harry Lotriver.
- Co do kur...
- Wice przewodniczącą zostaje Karolina Snake.
- Nienienienie proszę niee...
- A role skarbnika przejmuje Dimitri Sancrus. Gratuluję. A teraz proszę wymieniony do Sali konferencyjnej. A reszta może się rozejść.
- Nieeeeeeee. – Zaczęłam cicho szlochać. Wilk mnie przytulił i zaczął delikatnie gładzić mnie po głowie. – Ja nie chcę! Nie chce z tym... Czymś!
- No już spokojnie... – Rzekł załamany Nico.
- Karolina... – Zaczęła Sar. – W takim razie teraz to ty jesteś naszym reprezentantem. Przynajmniej jedno z Nas jest u władzy. Przynajmniej będziesz mieć jako taki głos w sprawie.
- Niby jak? Jestem tylko w zastępstwie... – Rzekłam smutno.
- Nie do końca... – Mruknął wilk i przerwał mnie tulić. – Wice pełnią tu inną rolę niż w innych szkołach, co nie zmienia faktu, że masz głos w sprawie.
- Dokładnie... – Mruknęła zrezygnowana Sar.
- Chodź moja droga. – Poczułam jak ktoś chwyta mnie z tyłu za ramiona. – Musimy iść do Naszego gabinetu aby załatwić sprawy formalne. – Ton głos Harry'ego był niewyobrażalnie sztucznie miły.
- Powodzenia... – Powiedzieli wspólnie Sar i Nico z małym strachem w oczach. Poszłam razem z demonem, który nadal mnie nie puścił.
- Mógłbyś mnie zostawić? – Zapytała równie sztucznie miło co on.
- Ależ skąd. Jeszcze mogłabyś mi uciec, a ja nie chcę Cię gonić. – Westchnął. Szybko udaliśmy się do Sali w ciszy. No dobra, nie można nazwać to salą. Był to gabinet trochę mniejszy od tego dyrektora, w którym było pełno srebrnego brokatu oraz różnych dekoracyjnych badziewi.
- Co to ma być? – Zapytałam oglądając figurki kotów.
- Moon nie chciała posprzątać „bo po co przecież wygram znowu." – Naśladował piskliwy głos wróżki. – Będę jej kazał to posprzątać... Ale zajmijmy się najpierw tym co najważniejsze.
- Racja, chce jak najszybciej do domu. – Westchnęłam siadając przy trochę mniejszym biurku. Ogółem Nasze biurka były obok siebie, ale na końcu pokoju przy obu ścianach. Można powiedzieć, że przez środek pokój był mini korytarz. Przez to cały jeden róg pokoju należał do mnie. – A gdzie miejsce dla skarbnika?
- On nie dostaje osobnego miejsca, wszystkie sprawy załatwia w domu. – Mruknął zajmując swoje miejsce. Usiadł do mnie bokiem, zrobiłam do samo, aby móc z nim zawiązać kontakt wzrokowy. – Jesteś tu nowa, dlatego wszystko Ci wyjaśnię. Nienawidzę niedomówień, dlatego będę dla Ciebie miły przez ten okres, w którym się uczysz. Okey?
- Do rzeczy, Lotriver. – Burknęłam opierając głowę o ramię, które spoczywało na biurku.
- To tak... Sprawujemy władze i mamy takie same uprawnienia. Można powiedzieć, że jesteśmy zespołem, który ma współpracować i razem zmienić tu kilka rzeczy. Z tą różnicą, że ja odgrywam główną rolę reprezentacyjną, a w razie przyczyn losowych, w których nie mogłem się zjawić, Ty będziesz ją odgrywać. – Mówił wolno. Widać było, że chce abym to pojęła... Szkoda, że tylko ze względu na jego wygodę. – Jakieś pytania?
- Po co nad ten gabinet? I biurka? Będziemy w nim pracować po lekcji?
- Owszem. Będziemy tutaj planować wycieczki, ewentualnie remonty. Organizować uroczystości oraz święta. Omawiać wystrój szkoły, wygląd mundurków. Rozmawiać z innymi szkołami na temat konkursów i zawodów sportowych.
- Dużo tego...
- Zgadzam się z Tobą. Dlatego to zadanie dla dwóch osób. Jedna nie da rady bez drugiej i druga bez pierwszej. Jakby była Nas trójka to mogłoby dojść do konfliktu albo ktoś by nie pracował.
- Dobra, rozumiem. – Burknęłam. – To od czego zaczynamy?
- Na początek. Wygląd mundurków. Co roku jest inny, taki kaprys. A już w następnym tygodniu będzie trzeba je zamówić, także wiesz. Tylko jest jeden warunek... Musi być on w barwach szkoły i mieć Nasze godło.
- A jakie są te barwy? – Zapytałam delikatnie ożywiona.
- Czerwono – niebieski, lecz z większą dozą pierwszego koloru. Ponieważ na Naszym godle jest smok „Czerwono niebny". Jest on cały czerwony, ale ziele niebieskim ogniem. – Rzekł z rozmarzeniem. – Ubóstwiam smoki.
- No dobrze.... – Przewróciłam oczami. – Mogłabym zrobić jakiś projekt. Tylko kiedy to mam dostarczyć?
- Do jutra, do końca dnia. Podam Ci mój e-mail.
- Nie jestem przekonana, że w moim wymiarze mogę wysyłać...
- Mieszkamy w tym samym wymiarze. Nie martw się, dojdzie.
- Skąd wiesz w jakim mieszkam wymiarze? – Zapytałam podejrzliwie.
- Ponieważ widziałem przez jaki przechodzić portal. Gdyż też przez nie przechodzę razem z innymi demonami. – Wzruszył ramionami. No dobra to może i ma jakiś sens. - Zapomniałam, że w wymiarze pierwszym mogą mieszkać demony ze względu na duże podobieństwo do człowieka, ale również ze względu na to, że mają spore doświadczenie i mogą z łatwością stać milionerem czy kimś sławnym. Lecz nie mogą się oni pchać się do polityki, ponieważ prawo zakazuje istotą z innego wymiaru sprawowania władzy, to człowiek ma nim rządzić. Poza tym... Nikt by się nie odważył tego zrobić, za duże ryzyko zdemaskowania. Celebryci nie mają z tym problemu, bo wszystkie niedogodności tłumacza operacjami na rzecz sławy.
- Dobra... Co dalej?
- Musimy zastanowić się, czy przyjmiemy szkole anielską do Nas na tego roczne zawody sportowe.
- „Szkołę anielską"? – Zapytałam delikatnie zdezorientowana.
- Szkoła dla aniołów. – Wytłumaczył.
- Jeszcze nigdy nie widziałam aniołów... – A przynajmniej nie w taki sposób jaki bym chciała.
- Nie dziwię się. Oni nie za bardzo mogą kontaktować się z innymi. Ale ostatnio stwierdzili, że będą się... Że tak to ujmę „integrować".
- Dlaczego nie mogą? – Zapytałam zaciekawiona.
- Anioły nie są dobre. Są przerażające, wbrew tym wszystkim bajką. Szukają zemsty i pragnął rozlewiska krwi. Oczywiście nie wszystkie, ale większość. Dlatego chcą się poznać z innymi. – Westchnął. – Sposób w taki powstają jest dość drastyczny...
- Jaki?
- Gdy dziecko przy porodzie umrze. Lub gdy jest ono bardzo młode, do dwunastu miesięcy. To takie duszyczki dostają drugą szansę.
- To smutne, ale jednocześnie wspaniałe... – Westchnęłam. – Zgaduje, że te które pragnął zemsty, to te, które były nie chciane?
- Dokładnie... Ale nie drążmy tematu, bo zajmie nam to cały dzień. – Westchnął. – To jak? Chcemy ich?
- Definitywnie. – Powiedziałam z entuzjazmem. – Wbrew pozorom chciałabym ich poznać.
- Ja również. – Delikatnie się uśmiechnął. – Tylko musimy zadbać o środki bezpieczeństwa... – Wypuścił powietrze z płuc. – Co prawda będzie ich tylko dwudziestu i będę przestrzegani o dobrym zachowaniu, ale to nie zmienia faktu, że nie możemy być czujni. Kolejna sprawa, wystrój szkoły, dekoracje i tym podobne. Bez użycia farby, Karolino. – Spiorunował mnie wzrokiem, ja tylko zaśmiałam się nerwowo i spojrzałam w bok, aby uniknąć jego wzroku.
- Możemy stworzyć koła zainteresowań dla artystów, którzy będę ozdabiać według narzuconej tematyki. – Powiedziałam dość szybko. Demon zastanawiał się chwilę.
- Dobra, ale musimy dobrze zareklamować te całe koła, aby byli chętni. I teraz robi się kolejna sprawa, trzeba zorganizować kilka takich kół oraz wyznaczyć dyżury nauczycielom.
- Wow... – Westchnęłam ciężko. Nie spodziewałam się, że jest tego aż tyle. Co więcej... Nie wierzę, że Moon dawała radę z tym wszystkim.
- Bo nie dawała. Wszystko robiła jej „przyjaciółka", która była tak naprawdę jej niewolnikiem. Smutne, ale tak było. Ona tylko ładnie wyglądała na uroczystościach. Dlatego my to wszystko zmienimy.
- Dlaczego aż tak bardzo Ci na tym zależy? Tak bardzo, że postanowiłeś być dla mnie taki uprzyjmy? – Zmrużyłam powieki.
- To dobre ćwiczenie... Bo... Chcę w przyszłości... Zostać dobrym politykiem. Jak mój ojciec... Zalgo. – Rzekł bardzo dziwnym tonem. – Poza tym będzie ze mnie dumny kiedy mu powiem co zamierzam osiągnąć... – Mówił smutno, a następnie zaczął zabijać mnie wzrokiem. – Dlatego, masz mi pomóc, a nie utrudniać. – Odparł ostro.
- Nie zamierzam. – To poniekąd kłamstwo, ale mam gdzieś jego ambicje.
- To dobrze. – Westchnął i wyjął z torby arkusz. Dał mi teczkę, a ja ją z niechęcią przyjęła.
- Co to? – Zapytałam kartkując strony.
- Tu masz rozpisane wszystkie zasady jakiś masz się trzymać. Godziny naszych spotkań. Wszystko to co masz przygotować na poniedziałek. Mój numer telefonu, e-mail, imię i nazwisko, abyś wpisała na Facebooku, a nawet nick na instagramie i snapie. Nawiasem mówiąc, masz tu wszystko. I spokojnie obowiązkami podzieliłem w miarę możliwości równo. – Rzekł i wstał ze swojego fotela.
- Chciało Ci się to wszystko pisać? – Zapytam z podziwem. – Nawet nie byłeś pewny, czy w ogóle wygrasz.
- Byłem pewien i tak, chciało mi się. – Delikatnie się do mnie uśmiechnął. – A teraz wychodź, bo chcę zamknąć drzwi. – Posłusznie wstałam. Wyszłam z pomieszczenia i mrucząc pożegnanie. Zastanawiałam się czy może przypadkiem moi znajomi postanowili na mnie poczekać, ale nigdzie ich nie zauważyłam. Jak zwykle. Nigdy na mnie nie czekając, ale co się dziwić? Najprawdopodobniej zrobiłabym dokładnie to samo.
Dzisiaj wyjątkowo zrezygnowałam z roweru, ponieważ chciałam się przejść. Może i wtedy to wszystko trwało cztery razy dłużej, ale czułam że potrzebuję spaceru. Otworzyłam teczce z zamiarem obejrzenia tego, co dla mnie przygotował. Może i nie będę się stosować do wszystkich jego zasad, ale i tak szanuję, że o to wszystko zadbał. Widać ta kandydatura była dla niego ważna. Właśnie w tym momencie żałowałam, że w ogóle chciałam wziąć w tym udział.
Zaczęłam w skupieniu czytać zasady, idąc leśną ścieżką.
- Nie przeklinasz
- Wracasz się do mnie per przewodniczący bez względu na miejsce i okoliczności
- Nie waż się kłamać
- Wszystko ma być w terminie
- Przychodzisz schludnie ubrana
- Sprzątasz po sobie
- Zajmujesz się zaopatrzeniem biurowym (papier, tusz do drukarki, długopisy itp)
- Masz szybko i niezwłocznie odpowiadać na wiadomości.
- Masz mnie szanować
- Nie malować się jak emo
- Dozwolony kolor paznokci to czerwony i niebieski
- Nie ubierać glanów
- Lecz szpilki
- Zachowywać się poważnie, bez ignorancji
- Bez obrażanie się
- Nie próbuj pyskować
-Masz przychodzić na każde spotkania
-Masz obowiązek chodzić w galowym mundurku
- Bla bla bla bla bla bla... – Skomentowała znużona. Tego było dużo... Dużo... Dużo więcej, ale nie chciałam tego wszystkiego czytać. Strata czasu. A jeśli myśli, że mnie zmieni to... – „Za każde drobne nieposłuszeństwo czekać Cię kara." – Przeczytałam na głos z wielkim zdziwienie. Tego było dla mnie za dużo, schowałam kartki z powrotem do teczki. Chciałam na chwilę przestań myśleć o czymkolwiek. Odpłynąć i nie myśleć absolutnie o niczym, lecz nie mogłam. Z jednej strony obawiam się pracy u boku Lotrivera, z drugiej nie mam pojęcia jak powiedzieć o tym Błękitkowi, a z trzeciej zastanawiam się... Gdzie on w ogóle jest i dlaczego znika nocami. W mojej głowie panował istny zamęt, próbowałam to wszystko jakoś sobie wyjaśnić... Poukładać.
Nawet nie zauważyłam kiedy byłam w domu. A go jeszcze nie było.
- MARCO!!! – Zawołała wampira.
- Go nie ma. – Odezwała się Anka. Poszłam w kierunku jej głosu, okazało się że spokojnie siedzi sobie w kuchni i popija jakąś czerwoną substancje...
- Czy... Czy to krew? – Zapytałam z wahaniem.
- Owszem. Ale spokojnie, nie zaatakowałam jakiegoś biednego przechodnia. Po prostu kiedy przechodziłam ulicą po mieście to zauważyłam karetkę, weszłam do niej, a tam było kilka worków krwi. Także pożyczyłam jej. – Wzruszyła ramiona. – Zakręciło mi się w głowie na widok blatu, który był ubrudzony posoką. – Wybacz za ten bałagan. Trudno się wlewa z worka do kubka.
- Masz to później posprzątać. – Wyszłam w pomieszczenia, bo czułam, że zaraz zemdleje. Tak działa na mnie widok krwi.
Nagle drzwi się odtworzyły, a w nich stanęła męska cześć domowników. Wszystko było by okey, lecz było jedno „ale". Oni mieli ubrania przesiąknięte krwią, a odkryta cześć ciała była cała w zaschniętej krwi.
- Jezus Maria, co wam jest!? – Zapytam zszokowana tym widokiem. Zaczęłam się trząść, myślałam, że zaraz zaliczę twarde lądowanie, dlatego usiadłam.
- Moja droga Karolciu! – Zaczął bardzo entuzjastycznie wampir. – Postanowiłem się zmienić. Już nigdy nie tknę człowieka! Nie mam zamiaru być dłużej mordercą! Od teraz będę pił tylko i wyłącznie krew zwierząt. – Pomachał mi przez oczami butelkami z krwią, a ja byłam bliska puszczenia na światło dzienne kolorowego pawia. – Ale wiadomo, ja nie dam rady z niedźwiedziem, dlatego Candy mi pomógł. – Wskazał na niebieskowłosego, który jak dotąd milczał. Ku mojemu zdziwieniu wyglądał na bardzo szczęśliwego, a jego uśmiech nie był wypełniony kpiną czy złośliwością. To był najbardziej szczery uśmiech jako widziała od bardzo dawna. Chyba taki miał na samym początku Naszej znajomości czy jakoś tak.
- To ja się pójdę umyć. Cały się kleje. – Powiedział melodyjnie i zniknął na schodach.
- Co mu się stało? – Zapytałam, będąc w małym szoku wampira.
- Nie wiem. Lecz myślę, że musiał wyzbyć się negatywnych emocji. A walka z niedźwiedziem była jak rozładowanie akumulatora. – Odpowiedział szybko idąc w stronę lodówki, aby schować butelki w czerwoną mazią.
- To w tych lasach występują niedźwiedzie?
- No raczej. – Wzruszył ramionami. – Potem szepnął coś do ucha Ance, ale nie byłam w stanie tego słyszeć.
- Eh... – Mruknęłam pod nosem. – Proszę, posprzątaj podłogę, a ja pójdę na górę. Muszę z nim porozmawiać...
*Byliśmy już sushi
Kiedy próbowałam odmienić słowo „suszi" to stwierdziłam, że brzmi tak samo jak sushi. Skąd ten zabieg artystyczny, proszę się nie czepiać.
**Obawiam się, że on jest tumiwisistą.
Otóż. Tumiwisizm to „podstawa jednostki, cechująca się kompletną obojętnością, lekceważeniem w stosunku do spraw istotnych dla społeczeństwa, dla otoczenia i dla niej samej"
Czyli Blood sięgnęła po apke z trudnymi słowami, aby słownictwo w jej opowieściach, ale też w życiu było bardziej wyrafinowane. Plus znacie nowe słowo :3
***Tylko początek „2604", a potem rok z wymiaru pierwszego.
Tak zwane przypomnienie, że akcja nadal rozgrywa się w roku 2016. ;-; To takie smutne, że piszę to już drugi rok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top