58 ~ | Para Wampirzych Kłamców Oraz Rozmowa Z Demonem |
Dedykuję ten rozdział all_bis! ❤❤❤
♥♣♥♣♥♣♥♣
~ Oczami Marca ~
Chodziłem już od kilku godzin po lesie, po tym jak Candy mnie bezczelnie wyrzucił z jego mieszkania. Nie rozumiem czemu aż tak się wkurwia na mój widok. Czyżbym był aż tak bardzo denerwujacy? Spojrzałem na swoje białe jak mleko dłonie. Następnie machinalnie dotknąłem swojej twarzy. Twarzy, na której było całe mnóstwo cienkich, czarnych ścieżek. Jestem potworem? Tak... Jestem mordercą? Tak... I nie czuję się z tym najlepiej... Nigdy nie chciałem robić innym krzywdy... Czy to moja winna, że taką mam nature? Nature, której nie umiem kontrolować? Jakbym mógł się zabić, to był to zrobił! Nawet teraz! Jak na to patrzę, to widzę, że nie jestem tu nikomu potrzebny! To byłoby nawet lepiej!
Musiałem się odstresować, uwolnić od tych wszystkich negatywnych myśli.
Wkroczyłem po jednego z ludzkich klubów dla starszych. W środku panował hałas, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach papierosów i alkoholu. Usiadłem w wolnych miejscu przy samej ścianie, aby być zwykłym obserwatorem ludzkich istot.
Ah... Ludzie... Wolni od klątw swojego miesterstwa. Zakryłem twarz lekko kapturem. Ci ludzie.... To istoty... Mają tak fajnie... Umierają, mają swój wyznaczony czas.
Oparłem brodę na dłoni, a łokieć umieściłem na stole. Przeglądałem się jak sługi przeszłości próbując zawładnąć umysłami paru osób, lecz one były tak jakby odrzucane przez eliksir, który zażyli i w sumie nadal zażywają. Brzmi może dziwnie, ale taka jest rzeczywistość. Przez alkoholu ludzie zapominają kompletnie o przeszłości, więc ta czarna masa nie może ich zdołować. Właśnie dlatego ludzie tu przychodzą? Bo po zażyciu tej mikstury jest się odpornym na te szkodniki? Tak, definitywnie. A to wszystko przez celowe zaburzenia psychiki. Człowiek jest naprawdę słabą istotą...
Nagle podeszła do mnie skąpo ubrana, gruba kelnerka. Na sam widok jej ohydnego ciała i poklejonych tuszem rzęs, zrobiło mi się niedobrze, ale zachowałem pozory. Poprawiłem swój czarne jak smoła włosy.
- Co podać? - Zapytała bosowym przesłodzonym głosem. Spojrzałem na tym wszystkich lekko pijanych ludzi.
- Poproszę czystą. - Popatrzyłem kobiecie prosto w jej zielone oczy. Ta natomiast z zaciekawieniem przyglądała się mojej czerwonej tęczówce.
- Już się robi... - Odrzekła słabo, po czym pobiegła w stone zaplecza. Gdy uciekała to zauważyłem na jej nogę pewnie tatuaż, a kompletnie zapis "I ❤ Eleisha and Stefan". Japierdole kolejna fanka "pamiętników wampirów" czy też "the originals". Westchnąłem ciężko. Nim się spostrzegłem kobieta wróciła z moim zamówionym trunkiem. Podała mi go. Chwilę mu się przyjrzałem, a konkretnie resztki jakiegoś pudru na dnie kieliszka. Powąchałem go z obawą najgorzego. No cóż, skrzywiłem się ponieważ wychułem w nim mocny środek na senny. Dla ludzi praktycznie nieodczuwalny, ale dla mnie, to był istny fetor. Kernerka stała nade mną nie spuszczająć ze mnie wzroku. Jej zachowanie zaczęło mnie najzwyczajniej w świecie irytować.
Więc...
Upuściłem "przypadkowo" kieliszek, który rozbił się tuż obok jej nóg. Kobieta krzyknęła, ponieważ potłuczone szkło dość dotkliwie poraniło jej stopy. Z ran zaczęła płynąć krew. Jego słodka won była dla mnie tak bardzo odczuwalna... Mogłem z łatwością stwierdzić, że ma cukrzycę... Słodko... Za słodko.
- Przepraszam Panią najmocniej! - Krzyknąłem z udawałą skruchą. Ta tylko prychnęła i ponownie uciekła na zaplecze. Spojrzałem na plamę po alkoholu, który zmieszał się z jej krwią oraz szkłem. Ciekawe jak smakuje krew osoby pijanej? Zacząłem się intensywnie zastanawiać...
- DRODZY PAŃSTWO! WYBIŁA WŁAŚNIE PÓŁNOC! KAŻDY CHYBA WIE CO TO OZNACZA! PRAWDA? - Zapytał mężczyzna, który krzyczał do mikrofonu. Spojrzałem na niego z niemałym zaciekawieniem. Nie miałem bladego pojęcia o co chodzi. Postawiłem patrzeć dalej. - POWITAJCIE GROMKIMI BRAWAMI NASZĄ NAJSEKSOWNIEJSZĄ TANCERKE! KRÓLEWNE ANIE! - W pomieszczeniu nagle zrobiło się strasznie głośno. Wszyscy krzyczeli, gwiazdami lub wypowiadali imię wyżej wymienionej. Można by rzec, że tylko ja byłem cicho. Potem zgasły światła, a w sali natychmiast zrobiło się cicho... Następnie światła reflektorów skupiły się na jednym punkcie na scenie, gdzie już stała ów tancerka. Doznałem szoku kiedy na nią spojrzałem. W pierwszych chwilach spodziewałem się giga ust, brwi zagłady oraz tapety dorównującej ilością rynku, który trzeba nałożyć na ścianę, ale nie. Miała piękne, długie, fioletowe włosy, które falowały się na końcach. Nie wyglądała jakby używała jakiegokolwiek makijażu, była bardzo naturalna. Nooo... Może z wyjątkiem oczu, które wyglądały jak płynne złoto. Jej strój był czarno - fioletowy i bardzo skąpy, ale nie wyglądała to brzydko jak w przypadku tej kernerki, a wręcz przeciwnie! To tylko podkreślało jej kształty oraz idealną figure. Nie mogłem oderwać on niej wzroku, co mnie niezwykle denerwowało.
Ja jestem gejem!
Dziewczyna rzuciła okiem na widownię, ale potem swoją uwagę skupiła na mnie. Potem się uśmiechnęła prezentując swoje białe zęby... Które miały bardzej ostre i dłuższe kły niż u normalnego człowieka! Wszystko stało się jasne jak jej karnacja. Ona jest wampirem!
Nagle z głośników wydobyła się wręcz ogłaszająca muzyka. Pokaz się zaczął. "Królewna Ania" zaczęła wywijać różne sztuczki na srebrnej rurze, jakby była zrobiona z gumy. Faceci zaczęli rzucać w jej stronę pieniądze upakażając w ten sposób Mieszka I, Kazimierza Wielkiego, czy Zygmunta... Chyba starego, nie za bardzo mnie interesują polscu królowie. Bardzej fascynującą postacią jest szpetna jak noc caryca Katarzyna, którą elegancko skopała dupsko Poniatowskiego. Smutna historia, on ją kochał, a ona nie. Heh...
Pokaz trwał może z pół godziny. Nie mogłem się nadziwić jej umiejętnością. Myślałem, że zrobili kilka obrotów i tyle, ale nie! Z każdą chwilą pokazywała co innego. Występ był świetny, lecz jedna rzecz mnie w nim denerwuowała. Dziewczyna patrzyła w jeden i ten sam punkt. Na mnie tak w zasadzie. Może miała podejrzenia co do mojej rasy, więc się przygląda, ale bez przesady!
Nagle usłyszałem wręcz ogłaszające brawa. Warknąłem pod nosem. Miałem się tutaj się odstresować, a zamiast tego jestem jeszcze bardzej zdenerwowany! Ta muzyka! Te ostre światła! Ci denerwujący ludzie!
Nagle coś przykuło moją uwagę.
Ta tancerka wzięła za ręce losowego gościa i zaprowadziła go do jakiegoś pomieszczenia, który był poza zasięgiem mojego wzroku. Pierwszą rzeczą, o której pomyślałem było to, że ona jest prostytutką, więc wypatrzyła kogoś najbogatszego. Jednakże szybko sobie zaprzeczyłem. Wampir przenigdy by nie dał się w taki sposób upokorzyć, szczególnie dla takiego bezwartościowego papierka. Więc czemu go tam zaprowadziła? Może handluje żywym towarem? Hm... Nie sądzę.
Moja ciekawość dała po sobie mocno znać. Nie minęła chwila, a stałem przed drzwiami ów pomieszczenia. Warknąłem pod nosem kilka przekleństw i sprawnym ruchem otworzyłem drzwi. Na widok, który mnie przywitał, szybko zamknąłem drzwi. Potem zrobiłem kilka głębszych wydechów, tylko po to, aby wejść tam ponownie, ale tym razem zamknąć drzwi za sobą.
- CZY TY JESTEŚ NIE POWAŻNA?! - Krzyknąłem na wampirzyce, którą tak po prostu piła krew tego na pewno winnego człowieka. Człowieka, który tak de facto nie żyje.
- Nie rozumiem o co Ci chodzi. - Mruknęła puszczają zwłoki, te z kolei spadły w hukiem na podłogę! Małe tego! Krew jeszcze leciała! Kafelki szybko przybrały czarwoną barwę. Spojrzałem załamany w oczy Ani. Potem zapomniałem o tym gościu, bo moją uwagę przykuło co innego.
- Dlatego nie pojawiła się u Ciebia łza? - Zrobiłem krok do przodu, aby lepiej jej się przyjrzeć. Nie ma nic. Jej skóra jest wręcz nieskazitelna!
- Moim wampirzym darem jest iluzja. - Odpowiedziała przewracając oczami. No tak, mogłem się domyślić. Chociaż... Zapomniałem, że wampiry mają swoje "dary". A to tylko dlatego, że urodziłem się bez daru. Nagle ona coś zasyczała, brzmiało to co najmniej dziwne, ale efekt był przerażający.
- Wow... - Tylko tyle zdołałem z sobie wykrzesać na ten widok. Ona... Ona... Była cała czarna, jak węgiel. Jest skóra na rękach, nogach, twarzy. Jak murzynka, albo gorzej.
- Tak wiem, dlatego używam iluzji, aby je zakryć. - Stała się znów "normalna". - O, widzę, że nie tylko ja mam "kilka" morderstw na koncie. - Przybliżyła się bliżej mojej twarzy, aby lepiej się im przyjrzeć. Na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Ja w przeciwieństwie do niej, nie jestem dumny ze swoim morderstw.
- Taaak... - Zrobiłem krok do tyłu. - Trochę zmieniając temat... Co ty robisz w... Takim klubie?
- Pracuję? - Wzruszyła ramionami. Nie do końca o to mi chodziło.
- No dobrze, ale dlaczego?
- Długa historia... Heh... - Spojrzała gdzieś w bok.
- No mów. - Westchnąłem.
- To taaak.... W wieku 100 lat (przykładają na ludzkie 10) rozstałam wygnana za morderstwa. Nawet nie wiem jak, ale wkroczyłam do wymiaru pierwszego... - Zaśmiała się nerwowo. - Wtedy błąkałam się tutaj bez celu, aż nie trafiłam do... Domu dziecka. Tam zabijałam opiekunki, których nie lubiłam. Oczywiście kilka razy uciekałam... Eh.. Wszystko to trwała z 232 lata. Ale pewnego pamiętnego dnia natrafiłam na ten klub. To w brew pozorom bardzo dobry interes. Chwilę potańcze, wyprowadzam pijanego klienta, zabijam go, a później wynoszę zwłoki do kontenera na śmieci. Nikt nie podejrzewa, że to może być trup, lecz mega pijany gościu. Koniec bajeczki! - Ukłoniła się nisko.
- A gdzie mieszkach? - Zapytałem po chwili. Dziewczyna spojrzała na mnie smutno.
- W łazience dla personelu, oczywiście szef nic o niczym nie wie. - Westchnęła ciężko. Potem poszedła do szafki obok i wyjeła z niej normalne ciuchy. Przewróciłem oczami tudzież odwróciłem się do niej tyłem, aby w spokoju się przebrała. - Teraz ty mi coś o sobie opowiedz! - W sumie czemu nie? Zacząłem jej opowiadać o swoim życiu. O moich kochankach, przygodach z trumnami, rodzinie oraz moim miejscu zamieszkania. Podkreśliłem to, że zostałem brutalnie wyrzucony z domu i zmuszony do spania w jakiejś starej szopie.
- Masakra! Ma taki duży dom, a mi każe spać w takim schowku! Wiesz co?! Już go nie kocham! Mam na niego focha! Egoistyczny dupek! - Krzyczałem, ponieważ wyczułem się w swoją opowieści.
- Faktycznie, debil.
- No! Z całego serca współczuję jego dziewczynie! Biedna! Wiesz, że on jej o niczym nie mówi?! Ona żyje w kłamstwie! Nie wie o jego zdradach i drugim życiu! Jak tak można!? Coś czuję, że się rozstaną! W sumie tak będę lepiej! Temu staremu piernikowi się należy!
- Masz do niego bardzo mieszane uczucia. - Mruknęła patrząc w bok. - Ej, Marco, a co ty na to, aby się na nim zemścić? - Uśmiechnęła się chytrze.
- Co masz na myśli?
- Będziemy udawać rodzeństwo lub parę, jak wolisz. Będzie musiał nas przyjąć, bo nie wyrzucić przecież takiej słodkiej damy! - Wskazała na sobie. - Gdy tam już zamieszkamy to zaczniemy... "Rozrabiać". Wiesz o co mi chodzi? Będziemy truć mu życie! - Spojrzałem na nią bez przekonania. - Błagam zgodzi się! Mam dość tego tańczenia przez napalonymi facetami! To już zaczyna być nudne! Chcę się bawić!
- Eee...
~*~
- Wciąż uważam, że to zły pomysł! - Szepnąłem jej do ucha, gdy byliśmy przed jego domem. Całą noc i trochę dnia siedzieliśmy w klubie czekając aż burza minie. W tym czasie rozmawialiśmy o naszym, a w zasadzie jej planie. No... I w między czasie się trochę poznaliśmy
- Spokojnie! - Zapukała głośno w drzwi. - Trzymaj się planu.
Nastała cisza. Lecz nagle usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła, a krzesło wyleciało z okna na pierwszym piętrze. Potem było słychać krzyki.
- NIE CHCE SIĘ UCZYĆ ALGERBY!
- ALE MUSISZ! MASZ SPRAWDZIAN W PONIEDZIAŁEK!
- DO PONIEDZIAŁKU JESZCZE DALEKO!
- JEST NIEDZIELA! A TY NIC JESZCZE NIE UMIESZ!
- POUCZĘ SIĘ NA PRZERWIE!
- NIE MA TAKIEJ OPCJI!
- JEST! PRZESTAŃ MI MÓWIĆ CO MAM ROBIĆ! JESTEŚ MOIM CHŁOPAKIEM, NIE OJCEM!
- Z RACJI, ŻE GO NIE MA, ŻE NIE JESTEŚ PEŁNOLETNIA, ŻE MIESZKACH POD MOIM DACHEM, ŻE PŁACĘ ZA NAS RACHUNKI, ŻE ROBIĘ CI PRANIE I TYSIĄCE INNYCH RZECZY, TO ŚMIEM GO CI ZASTĄPIĆ! DZIECKO TY MUSISZ DOBRZE SKOŃCZYĆ TĄ SZKOŁĘ.
- Wow, Twoja argumentacja mnie wzruszyłam.
- Serio...?
- Nie! - Wtedy Karolina wyskoczyła przed okno lądując w wielkiej kałuży.
- CZY TY ZWARIOWAŁAŚ DO RESZTY!? - Na balkonie pojawił się Błękitek, który wciekle obserwował Karolinę, którą była cała w błocie.
- A bo ja wiem? - Patrzyła na wodę. - WIEM! PRZEZIĘBIE SIĘ I NIE PÓJDĘ DO SZKOŁY! - Krzyknęła, a potem położyła się i... Tak jakby robiła aniołka w błocie.
- Nie pozwole na to! - Warknął wkurwiony do granic możliwości. Po czym skoczył z balkonu. Karol na ten widok rzuciła się do biegu. Błękitek pobiegł za nią.
Miałem laga mózgu.
- Co tu się odjebało? - Zapytała mnie Anka.
- Nie przyjmuj się... Oni tak zawsze... - Razem patrzyliśmy jak oni na wzajem się gonią. Potem Karol pochwyciła kilka szyszek i zaczęła rzucać w niebieskowłosego. To go jeszcze bardzej rozruszyło, bo zaczął dosłownie płonąć. Taka żywa pochodnia. ~Szósty dzień tygodnia, płonę kurwa jak pochodnia.~
Wtedy Karolina zaczęła kopać wodę w kałużach, aby zgasić tego pojeba. Jak można było się spodziewać, efekt był odwrotny.
- KAROLINA UDUSZĘ CIĘ NA MIEJSCU! - Krzyknął przeraźliwie. Aż włos się na głowie jeżył.
- Ale ja wolę na wynos. - Spojrzała na niego głupio. Zakryłem twarz dłońmi. Nie widziałem czy zazdrościć jej odwagi czy współczuć głupoty. Wtem Karolcia spojrzała w Naszą stronę. Była chyba delikatnie zdezorientowana, naprawdę nie zauważyli Nas wcześniej? Really nyga? - KURWA BŁĘKITEK WEŹ NIE RÓB PRZYPAŁU! MAMY GOŚCI! - Wskazała na Nas. Ten że tak powiem zgasł i także spojrzał w naszych kierunku. Nie wiem, szczerze nie wiem kto jest tą sytuacją najbardziej zażenowany... Ja, Ania, Karol Błękitek czy dziwnie patrzący na Nas menel. Wtedy podszedł do mnie i do Anki Pan tego domu razem ze swoją Panią. Trzy kropki.
- Kim jesteś? - Candy spojrzał krytycznym okiem na fioletowowłosą.
- Jestem... Ania Thread... Proszę...
- Księdza! - Krzyknęła nagle Karolina. Błękitek skarcił ją wzrokiem. Zerknąłem na dziewczynę. Eh... Stwierdzam głupawkę trzeciego stopnia.
- I ten... Jestem dziewczyną Marca. - Spojrzał na mnie delikatnie się uśmiechając. - A bo rodzice mnie, że tam powiem kopnęli w dupe, to nie mam gdzie mieszkać! I wtedy mój kochany Komornik zaproponował mi, żebym wprowadziła się do niego! Tylko wcześniej mnie ostrzegł, że dwoje ludzi od niego wynajmuje dom, ale to mi nie przeszkadza. Wiele mi o Was opowiadał... Bardzo mi przykro z powodu kota... - Spojrzała na parę współczującym wzrokiem.
Błękitek miał laga, a nad Karoliną pojawił się *loading*.
- Taaa... Sorry, ale muszę porozmawiać z Marciem... - Mruknął Błękitek zabijając mnie wzrokiem. Dobra, teraz moja części planu. Weszliśmy do środka. Oczywiście Karolina musiała iść za Nami.
- A więc... - Zacząłem, ale doniczka prosto w ryj mnie skutecznie uciszyła. Bosko.
- Co ty jej naopowiadałeś?! - Krzyknęli równo. Westchnąłem otrzepując się z ziemi.
- Powiem taaak... Po początku Naszej znajomości trochę jej nakłamałem, bo nie powiem, że nie mam domu! Nooo i tak się złożyło, że ją rodzice teeen... Więc... Ten... - Spojrzałem w bok. - Przecież jej nie wykopie za drzwi, ja serio ją kocham. - Zbierało mi się na płacz... Ze śmiechu. Jestem genialnym aktorem!
- Candy... Przecież nie możemy ich tak zostawić! - Krzyknęła Karolina robiąc przy tym minke słodkiego kotka.
- Możemy, naprawę możemy. Serio, to proste!
- Nie! Błagam Cię, nie rób im tego!
- A co dostane w zamien Karolino i Marcu? - Spojrzał na nas wyczekująco. Ojezu tego jest nie spodziewałem! Co mogę mu dać w zamian!?
- Ehh... Ja się mogę trochę pouczyć się tej algebry. - Mruknęła niezadowolona dziewczyna. Wow cóż za poświęcenie... I to nie jest w tym momencie sarkazm... Nienawidzę algebry. (ten czuć, gdy autorka nie wie nawet czym jest algebra. Wiem co to wyrażenia algebraiczne, ale czy to to samo? Nie wiem ;-; ale załóżmy że to to coś podobnego xD)
- Hm... Jeszcze coś od Ciebie chce. - Zamruczał jej do ucha. Jakie to jednocześnie urocze i obrzydliwe! Aww! - A co do Ciebie wampirze...?
- Eeee mogę w zamian... Sprzątać w domu! - Wypaliłem nagle.
- Masz problem. Bo w naszym domu jest zawsze porządek... - Jak na zawołanie lub magiczny guzik z napisem "Karol reaktywejszyn" ów dziewczyna zaczęła latać po domu tudzież przewracać meble.
- Błękitek, nie wolno kłamać! Patrz jaki tu burdel! - Mina Candy'ego w tym momencie... Bezcenne...
- Burdel to ja Ci zrobię w nocy... - Szepnął. Jakie to fajne, że jako wampir słysze wszystko! - Okej, zgadzamy się, ale jak mnie wkurzysz to osobiście Cię stąd wykopie razem z tą Twoją laską. Wasz pokój to trzecie drzwi na lewo. Na piętro nie macie wstępu. - Uśmiechał się sztucznie. - A ty! - Wskazał na biedną dziewczynę. - MARŻ DO ALGEBRY!
- Jestem cała w błocie...
- Okej! W takim razie pouczymy się w wannie.
- MY?!
- Si.
- A nie mogę wziąść szybkiego 15 - minutowego prysznica? - Zapytała mocno się czerwieniąc, lecz on nie wrzucił na jej słowa uwagi. Podniósł ją jak Shrek Fione i znikneli na piętrze. W tle było tylko słychać mrożące krew w żyłach krzyki. Nie wnikam...
Wróciłem na dwór.
- Udało się. - Wyszeptałem wampirzycy. Ta tylko kiwnęła twierdząco głową. Porozmawiamy o tym później, oni mogą coś usłyszeć. Pomogłem wampirzyce z bagażami. Miała ich trochę...
Potem robiliśmy nudne rzeczy, czyli ułożenie wszystkiego do półek. Ogółem ten pokój był bardzo przytulny i... Bardzo ciekawie pomalowany. Eh... No tak... Magiczna farba... Tak czy inaczej cały dom był dziś w klimacie górskim.
- Marco, mamy problem. - Szepnęła Anka, gdy skończyliśmy się rozpakowywać. - Mamy jedno łóżko.
- No i?
- Jedną kołdrę.
- Fajnie. - Wzruszyłem ramionami. Położyłem się na łóżku. Byłem tak kurewsko zmęczony... Chcę spać. - Zgaś światło i chodź tu. - Rozkazałem już w pół przytomny. Ów dziewoja spełniła moją prośbę. Było już ciemno...cicho.. No może nie cicho, bo tamci idioci się jak zwykle kłócili. Z ich krzyków wywnioskowałem, że Błękitek wylał jej zmazywać do paznokci na łóżko. Więc w ich pokoju po prostu wali. Ale było tutaj tak przyjemnie... Pieprzyć ich patykiem, chce spać... Lecz zrobiło mi się zimno, a kołdrę dzierżyła Ania. Przysunąłem się do niej, lekko podniosłem pierzyne i wsunąłem się pod nią. Było mi cieplej, ale potem poczułem chęć przytulenia kogoś. Od razu przypomniało mi się, jak spałem z Candy'm i demonicą w jednym łóżku. Ah... Przyjemne wspomnienie!
Więc nie czekając długo wtuliłem się w nią.
- Co ty robić? - Zapytała zaspanym głosem.
- Lubie się tulić w nocy. A co?
- Nic, dobran... - I odpłynęła, a ja zaraz po niej.
~ Oczami Karoliny ~
- Trzeba zmienić przez Ciebie pościel! - Krzyknęłam wkurwiona do granic możliwości, ponieważ bardzo ją lubię. Jest moją ulubioną! A te które są w szafie są takie nieprzyjemne w dotyku! A tak w ogóle to teraz staliśmy na balkonie, bo tam nie da się wytrzymać przez tą intensywną woń zmywacza.
- Przeze mnie? Kobieto takie rzeczy robi się w łazience! A nie na łóżku! - Schował twarzy w dłoniach, po czym jęknął żałośnie. Ja tylko przewróciłam oczami.
- A tak zmieniając temat, to dzięki, że mi pomogłeś z tym gównem. - Burknęłam, patrzeć na las iglasty. Wtedy przypomniał mi się przebieg Naszej nauki w wannie. To wyglądało tak, że siedzieliśmy sobie wesoło w wannie ~ oczywiście z dużą ilością piany, aby chłopak nie paczał ~ ja opierałam się plecami o jego ramię, a on mi tłumaczył. Bez podręcznik, bez zeszytu. Po prostu mi to tłumaczył, o dziwo w bardzo interesujący sposób! Przedstawił mi sposoby na szybsze zapamiętanie, pytał się co chwilę czy rozumiem i zadawał mi pytania w tym przykłady, których wynik musiałam obliczyć w pamięci. W takie oto sposób w niecałe dwie godzinki nauczyłam się tego czegoś.
- Przecież Ci obiecałem, że pomogę Ci z nauką. To mój obowiązek. - Uśmiechnął się delikatnie. Jeju w jego uśmiech mogłabym patrzeć godzinami. Nie! Nope. Ogar. Dawał se z liścia na otrzeźwienie. - Co ty robisz...? - Zapytała zmieszany.
- Jesteś zbyt uroczy. - Odpowiedziałam po chwili. Później zamrugałam parę razy.
- NIE. JESTEM. UROCZY. - Warknął. Ale w efekcie stał się jeszcze bardziej kawaii!
- Jesteś, jesteś. O! To dlatego masz ksewe "Candy"! Po prostu jesteś słodki! - Dumna ze swojej dipotezy spojrzałam w niego. Jak prawdziwie wielce uczony uczony.
- Eee... Nie za bardzo pamiętam w jakich okolicznościach to powstało... Szczerze mówiąc.... - Spojrzał do środka naszego pokoju. - Chyba już się wywietrzyło.
- To super. Tylko ta pościel... Pogłeś ją zdjąć.... - Załamana z powodu Naszej głupowy zaśmiałam się, ale tak gorzko. - Jesteśmy debilami.
- Nie "my", ale ty. - Powiedział niby poważnie. - A po drugie, muszę się spotkać z Offenderman'em, aby wyjaśnić sprawę z Moon.
- Co.
- No wiesz... Nie sądzę, aby on od tak się zakochał, bo to kompletnie nie w jego stylu. Chcę to po pierwsze wyjaśnić. Po drugie... - Spojrzał mi prosto w oczy. - Masz startować w wyborach samorządowych.
- Ale ja nie chcę... - Ej, co. - Nie nadaje się!
- A ona się nadaje? - Tym argumentem podważył wszystko.
- WYSTARTUJĘ W TYCH WYBORACH!
- I super. A teraz wybacz, ale muszę już lecieć. Wrócę późno. - Przytulił mnie i wyskoczył z balkony. Pobiegł gdzieś, zostawiając za sobą granatową smugę. Bo nie mamy drzwi wejściowych. Prawda?
~ oczami Candy'ego ~
Jak ja tam wpadnę to mu macki z dupy powyrywam! Mam nadzieję, że ma jakieś sensowne wytłumaczenia! Bo marny jego los! Wparowałem do niego mieszkania bez pukanie. Zobaczyłem go, jak sobie gra na skrzypcach. Normalnie bym to olał, ale nie tym razem... Ponieważ to była melodia, którą napisał dla Colin po jej śmierci. Była ona piękna, ale strasznie smutna i wypełniona żalem. Praktycznie wszyscy po słuszniu jej zaczynając płakać. Ja też zacząłem, ale szybko je wytarłem. Dobrze, że zaczęły lać się normalne łzy, a nie magmowe, bo byłby problem...
Nagle demon zauważył moją obecność, więc zaprzestał grania.
- Heej... - Powiedziałem zmieszany i trochę nawet zawstydzony. Bo ja zawsze muszę przyjść w odpowiednim momencie. Nah..
- No witam. Nie przyjmij się tym. - Machnął niedbale ręką. - Co Cię ty sprowadza?
- Tooo taaak... Wróżka, którą ostatnio porwałeś rozpowiada, że jesteście parą. Przyszłem to wyjaśnij. Bo naprawdę nie chcę mi się wierzyć... Że zapomniałeś... O... O... Colin. - Spojrzałem gdzieś w bok. Dlaczego?! Dlaczego zawsze w jego obecności tracę całą pewność siebie?
- Co... Ja ją wręcz skatowałem za te buty... - Wydawał się zmieszany. Tym co usłyszał. - Przecież dobrze wiesz, że nie jestem już w stanie nikogo pokochać... - Wyjął ze spodu swojej bluzki naszyjnik ze złotym sercem.
- Tak, bardzo tego żałuję... Tak... Bardzo mi przykro. To wszystko moja wina... - Zbierało mi się na płacz. Chociaż to było prawie 17 lat temu, to i tak nie mogę sobie tego wybaczyć.
- Zack, skończ. Wiem, że czujesz się winny, ale... Czas o tym zapomnieć. Poza tym to nie była Twoja winna. Miałeś zabić jej dziecko, to nie Twoja wina, że popchnęła tą pieprzoną kołyske. Moim zdaniem popełniła samobójstwo. - Utkwiłem swój wzrok na podłodze. Nagle poczułem jak on mnie przytula. Wtuliłem się w niego i za przeproszeniem zacząłem moczyć mu ubranie magmą. Był i zawsze będzie dla mnie drugim ojcem. Cieszę się, że on się na mnie nie gniewa. Nie wiem co bym zrobił, gdyby on... Nie, nie myśl o tym.
- To dziecko powinno umrzeć, a nie ona. - Odsunęliśmy się od sobie. Jego bluzka była delikatnie przypalona, ale on nie zwracał na to szczególniej uwagi. - Szczerze go nie nienawidzę...
- Albo ją. Nie wiemy jakiej było płci... - Usiadł na sofie, a ja obok niego.
- Miało niebieski kocyk, więc pewnie to był chłopiec. - Mruknąłem.
- No tak, ale natomiast Twoje dziecko było w czerwonym kocyku, a okazało się chłopcem. - Przełknąłem nerwowy sline. Nie lubię tego wspominać. - To dziwne, że nie żałujesz śmierci swojego potomka. - Stwierdził Offender.
- Nie jest dziwne. Nigdy nie kochałem April, więc jej dziecka także... - Wzruszyłem ramionami jakby to mnie kompletnie nie obchodziło... Bo w sumie tak jest. Cieszę się, że jej i tego czegoś nie ma. Jednakowoż przyznaję, że nie byłbym w stanie zabić niemowlęcia... Dlatego jestem za to wdzięczny demonowi, który siedzi obok mnie.
- Myślisz, że jakby one żyły, to nasze życie wyglądało by inaczej? - Zapytał po dłuższej ciszy. Czy wyglądałoby inaczej? Też się nad tym zastanowiałem.
- Myślę, że tak... Ty byłbyś szczęśliwym ojcem i mężem, a ja... Nie szczęśliwym ojcem z "dziewczyną" wariatką. - Prychnąłem.
- Nie sądzę... Co jak co... Ale ona prędzej czy później umarłaby. A ono... Pewnie też... Ale później... Tak czy siak czekałaby ich śmierć. Więc moje szczęście byłoby chwilowe... Ulotne... - Powiedział delikatnie dystykulując. Westchnąłem ciężko.
- A co jeśli Twoje dziecko żyje? - Zapytałem znów po dłuższej ciszy.
- Wiesz... - Widać nie za bardzo chciał odpowiadać. - Żywie to tego dziecka delikatną nienawiść, ponieważ gdyby się nie urodziło... To ona by żyła... Ale to nie jego wina... Próbowałem go lub ją odszukać... Ale bezskutecznie... - Schował twarz w dłoniach. - W sumie to dobrze... Bo gdybym je znalazł... To pewnie nie skończyłoby dobrze. Boję się, że mógłbym je zabić... - Widać każde wypowiadane przez niego słowa mówił z trudnością. - A ty jakbyś zareagował? Wiesz przecież, że zamordowane niemowlę trawia do anielskiego wymiaru... Jest duże prawdopodobieństwo, że go spotkasz... - Właśnie. Jest duża możliwość, że go spotkam. Jednak mam nadzieję, że ta chwila nie nastąpi. Ułożyłem sobie życie z drugą szaloną kobietą, ale ją akurat kocham. Ona jest przeciwieństwem April. Eh... Gdy sobie przypomnę tą maszkare, to on razu robi mi się niedobrze... Była przerażająca... Na siłę chciała być moim dziewczęcym odpowiednikiem. Eh... Pamiętam jak raz siedziała cała noc, aby zrobić dla siebie młot, taki jaki ja mam, ale różowy. Albo jak co kilka tygodni farbowała sobie włosy na różowo... I męczyła się, aby przykleić do końców kitek dzwoneczki. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. A jeśli spotkam to dziecko? Hm... Będę musiał się tłumaczyć Karolinie, a tego nie chce. Martwię się, że będę zmuszony... Go zabić. Anioły mogą być zabite przez... Swoich rodziców. Zacisnąłem ręce na krawędzi sofy.
- Nigdy go nie spotkam, a nawet jeśli, to wypre się go lub zabiję. - Odpowiedziałem jadowicie. Offender "spojrzał" na mnie ze smutkiem.
- To Twoją decyzja...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top