37. | I co teraz... mała?|

Weszliśmy do domu... to tak: kurz, kurz, błoto, piasek, dirt, kurz, połamane deski, lecący tyn ze ścian, kurz i jeszcze więcej kurzu!!! Westchnęłam i odwróciłam się z zamiarem pójścia do samochodu, pojechania do rezydencji "Czterech Braci" i pójścia spać do mojego złotego jak zęby Puppeteera łóżka, ALE w ten Candy złapała mnie za rękę.

- Nigdzie nie idziesz. - Warknął.

- Ugh... - Jęknęłam żałośnie. Ciekawe co jest na pierwszym pietrze? Chociaż... nie, nie chce wiedzieć.

- Szczotki powinny być na strychu... O ile dobrze pamiętam... Idziemy! - Krzyknął podekscytowany i zaczął mnie ciągnąć w stronę schodów.

- CIEBIE POPIERDOLIŁO!? TEN SCHODY SIĘ ZAWALĄ!!! NIE!!! PROSZĘ!!! - Krzyczałam ze strachu. Niebieskowłosy spojrzał na mnie znurzony, a potem zmienił się w ducha i zaczął uniosić się w powietrzu. Podniósł mnie jak pannę młodą i poleciał na górę. Wtuliałam się do niego. - Zajebiście jest bycie dziewczyną ducha. - Powiedziałam dumna z siebie.

- To my jesteśmy parą? O ile dobrze pamiętam, to nie prosiłem Cię o chodzenie. - Uśmiechnął się wrednie, a byłam bliska zabicia go wzrokiem. - To zastaniesz moją dziewczyną czy nie? - Zapytał wzdychając.

- Nie... - Spojrzał na mnie zdziwiony. - Zostanę Twoim chłopakiem! - Dobra teraz paczał na mnie jak na ja debilkę. Jego wyraz twarzy, bezbłędny.

- Karolino, chcesz powiedzieć, że ty będziesz moim chłopakiem, a ja mam być Twoją dziewczyną?! - Zapytał dla pewność. Pokiwałam twierdząco głową. - Lol.

- Ciekawa gra, grałeś? A raczej... grałaś? - Zaczęłam rechotać jak niedojebana mózgowo. Candy... Canda spojrzał... spojrzałam na mnie wkurwionym wyrazem ryja.

- Szkoda, że nie mamy basenu... Utopiłbym Cię w nim. - Rzekł poważnie.

-Boże, Błekitku! Ja tylko jaja se robię! Nie chciałabym, żebyś był kobitą! Jęczałbyś, że masz okres, musiałabym Ci latać po lody, podpaski, tampony i inne pierdoły! - Krzyknęłam rozbawiona.

Gdy nagle pojawił się... duchu!

- NIECH SIĘ STANIE!!! - Krzyknęło to coś i znikło!

Nagle coś się zmieniło. Stałam. Moje włosy były krótkie, a podłoga wydawała się oddalona. Miałam laga mózgu. Spojrzałam na Błekitka, który był niższy. Jego krótkie wystające na wszystkie strony świata włosy zastąpiły długie, kręcone. Miał podkreślone oczy czarną kredką, czarnym cieniem i... usta pomalowane na granatowo, a jego dresy i koszula zostałam zastąpiona niebieską sukienką do kolan.

- CO TO MA BYĆ?!?!!? - Krzyknął piskliwym dziewczęcym głosikiem.

- JESTEŚ... DZIEWCZYNĄ!!! - Krzyknęłam grubym i mocnym głosem.

-KAROLINA!? JESTEŚ... J-JESTEŚ CHŁOPAKIEM!!! -Wrzasnął zdezorientowany.

-Spokojnie... - Powiedziałam. -Tylko spokój nas uratuję... Musimy pomyśleć... NIE NO!!! TO JAKIEŚ ŻARTY!!! -Wrzeszczałam jak opętana.

- Emmmm... Karol? - Zapytał mnie zmieszany.

- Tak?

- Muszę się... no... załatwić... - Wyszeptał. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

-Boże, to idź w krzaki i się załatw! - Mruknęłam. Lecz w ten Błekitek spojrzał na schody i poblał. - Boisz się zejść ze schodów? - Zapytałam kpiąco, a ten pokiwał twierdząco głową. - Możesz zmień się w ducha...

- Próbowałem! Ale nie mogę... Dziwnie się czuję... Wszystko mnie boli, może się położę? Szczać mi się chce! Zjadłbym coś. Ale tu brudno! Trzeba tu posprzątać! Czemu jesteś ode mnie wyższa!? Chujowa na sukienka... AAAA!!!!! Tam jest pająk! Te schody się warwą! Jesteśmy uwięzieni! Ej, a tak w ogóle... to która godzina? Miałem zadzwonić do Jasona... A może wysłać esemesa? Gdzie moja komórka? Została w samochodzie! Ugh! Muszę się załatwić!!!

- Tam jest pistolet... - Mruknęłam.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top