2. |Zabieram Cię W Imieniu Prawa |✔️
- A więc to ona cię widziała? – Zapytał Błękitek, zaraz po tym, jak udaliśmy się do jej miejsca zamieszkania. Przyglądałem się jej jak śpi, by przypomnieć sobie dokładnie jak wyglądała osoba, która wleciała do mojego namiotu. Była to jedynie chwila, ale ta chwila wystarczyła. Rzadko się widzi kobietę, która ma prawie dwa metry w swoich butach. Brakuje mi takich kobiet, o onieśmielającym wzroście. Taką ją właśnie stworzę, gdy w końcu będę mógł tknąć na niej swoje łapy.
- Tak, jestem pewien, że to ona. – Odpowiedziałem delikatnie się uśmiechając. - To co...? Zabieramy ją? – Zapytałem podekscytowany tym, że będę mieć kolejną, która zapełni miejsce na moich półkach, które przygotowałem specjalnie na takie damy. Moją ostatnią taktyką, było wrabianie towaru, by był zmuszony iść ze mną z pomocą moich znajomych, wystarczy tylko słówko o tym, że ktoś nas widział. Nie kłamałem, była to czysta prawda, ona mnie widziała, więc oni nie mieli podstaw, by mi nie wierzyć. Dobrze pamiętam moją pierwszą ofiarę z tego przekrętu, która naprawdę zobaczyła mnie przypadkiem. To właśnie ona pokazała mi te metodę. Miała takie dźwięczne imię... Lily.
- Musimy, jeśli nie chcemy zginąć, to naruszenie art.9, a ty doskonale o tym wiesz Jason. – Mruknął ostrzegawczo Błękitek. On wiedział, że robię to specjalnie, ale nie mógł mi tego udowodnić. Musiałby za każdym razem instalować kamery, by mnie w końcu złapać. – Dobra, Jack proszę włam się do drzwi, a Puppetter proszę cię, byś ją związał i przeniósł do bagażnika, potem odwiąż, nie zapomnij o tym, a ja postaram się wykierować samochód, a ty Jason... - Odwrócił się specjalnie, by posłać mi poirytowane moim postępowaniem spojrzenie. – Zastanów się, czy masz jeszcze miejsce w swojej pracowni.
~*~
Obudziłam się, ale wokół mnie nadal była ciemność. Zdezorientowana chciałam wstać, ale przywaliłam głową o coś metalowego, a z moich ust wydobyło się jakże piękne, siarczyste „kurwa". Wiedziałam, że moja ciotka jest wredną suką, aczkolwiek nie spodziewałam się, że jestem dla niej tak martwa, że specjalnie by mnie ukarać kupi trumnę. Dość niestandardowy sposób, ale jaki kreatywny, aż sama jestem pod wrażeniem.
- Emmm.... To kibla muszę!!! – Krzyknęłam rozpaczliwie waląc i kopiąc we wszystko. To zawsze działa, a przynajmniej powinno. Wtem usłyszałam jakieś szepty, co mnie bardzo zdziwiło. Może przyjęli mnie do zespołu, więc zrobili mi żart z porwaniem? Jestem przekona, że coś podobnego widziałam na youtubie. Jestem gotowa! Nie wezmą mnie tak łatwo. Nagle to coś gwałtownie zahamowało tak, że prawie nie walnęłam się jeszcze raz o mój pusty łeb, a następnie samochód stanął. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a bagażnik się otworzył.
Rześkie powietrze uderzyło w moją twarz, a promienie porannego słońca ogrzewało moją skórę, zapach lasu pieścił moje nozdrza.
- Ja pierdole nic nie widzę!!! Zimno mi!!! Nienawidzę zielonego!!! Kojarzy mi się z... z... zielonym, którego nienawidzę! Wali tu zwierzętami z puszczy!!! - Zaczęłam marudzić zakrywając oczy dłońmi, to było niczym sprawdzenie która godzina o trzeciej w nocy zapominając, że nie ściszyło się jasności, matko jedyna co za ból! Machałam nogami kopiąc w kogoś z wielką nadzieją, że ta osoba czuję dokładnie tak samo co ja! Czyli krystalicznie czysty ból!
- Jezu, uspokój się. - Usłyszałam miękki, męski głos, nie znałam właściciela tego głosu. Czyli kogoś wynajęli dla autentyczności, sprytnie, sprytnie. Niepewnie otworzyłam oczy zmuszając moje patrzałki do przyzwyczajenia się ze słońcem.
- Hm. – Mruknęłam niepewnie, a potem spojrzałam na osoby wokół mnie. Byli to ci cyrkowcy z wczoraj! Zapewne oni wynajęli ich dla mnie, by mnie nastraszyć, jednak nie ze mną te numery. Wyobraziłam sobie ich miny, gdy dowiedzą się jaka nieustraszona byłam. - Dzień dobry. - Pomachałam do nich, a oni zaskoczeni spojrzeli na mnie, a potem na siebie. Dokładnie tak, jak się spodziewałam.
- Witamy. - Przywitał mnie jako pierwszy gość, który z wyglądu przypominał zebrę. Cały czarno - biały i creepy nosem, szponami i zębami. Ta charakteryzacja była wprost cudowna, ale jeszcze lepszy był ten, który odezwał się zaraz po nim.
- Idź się załatwiać, bo przed nami długa droga. - Westchnął gość, który był cały szary z wyjątkiem oczu i ust, bo wydobywało się z nich złote światło. W wolnej chwili muszę się zapytać jakiego rodzaju sprzętu on używa. Też bym takie chciała, ale z kolorem czerwonym, bym wyglądała jak potwór. Było to dla mnie naprawdę niesamowite, aż znowu nie poczułam charakterystycznego bólu, a wokół mnie nie było niczego oprócz drzewa.
- No okej, ale jesteśmy w lesie. - Powiedziałam już trochę mniej pewnie, wyprostowując ręce przed siebie.
- Krzaki...? - Odezwał się z ironią w głosie ziomek, którego szczególnie zapamiętałam w tym przeklętym cyrku. To on mnie nie wybrał, gdy miał na to dobrą okazje.
- A jak tam będzie jakiś zwierzak...? - Podałam argument. – No dalej, nie możecie mnie podwieść na stacje benzynową? Ja wiem, wiem, to jest płatne, ale nie bądźmy takimi sknerami.
- Nie, załatw to szybko, bo nie mamy całego dnia. - Może oni w ten sposób sugerują, że czeka na mnie przyjecie? Zaczęłam powoli odczuwać niepokój, ale dalej chciałam grać moją kartą odwali.
- No dobrze, już idę. - Kiwnęłam głową, wychodząc z bagażnika. Najpierw poszłam trochę w krzaki, potem coraz to w głębiej w te puszczę, unikając tonę pajęczyn, a kiedy byłam pewna że zniknęłam im z pola widzenia zaczęłam biec w jednym kierunku. Kierunek nie musiał być istotny, bo i tak nie wiedziałam, gdzie jestem. Mogłabym polizać palec, by udawać, że wiem, gdzie jest północ, a gdzie południe, ale i tak by mi to nic dało. Tak biegłam i dla pewności szybko spojrzał za mnie, by zobaczyć, czy zauważyli moje znikniecie, aż nie uderzyłam w coś twardego, a w efekcie się przewróciłam na tył. Przez chwile wydawało mi się, że uderzyłam w drzewo, a nie podniosłam głowy.
Zobaczyłam tego z czerwonymi włosami, który uśmiechał się do mnie ciepło, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi od wielu lat. Podał mi dłoń i otrzepał moje włosy ze ściółki i pajęczyn. To było niepokojąco miłe, aż nie byłam pewna jak zareagować. Wtedy on podniosł mnie z ziemi i niósł jak pannę młodą.
- To miejsce jest pełne sosnowych igieł, a ty biegniesz na boso, nie bolą cię stopy? - Zapytał mnie spokojnie, jakby z prawdziwą troską. Owszem, bolały, ale to nie miało dla mnie znaczenia w tej konkretnej chwili. Pokiwałam głową na boki, zaprzeczając z odczuwalne bólu. - Obiecaj, że nie będziesz uciekać, dobrze?
- Ja... - Mój głos się zaciął. - Jestem bardzo zdezorientowana. - Przyznałam, a gdy zobaczyłam, że szedł piaszczystą ścieżką, to zeskoczyłam z jego ramion idąc obok.
- Rozumiem to. Nikt nie byłby spokojny w takich okolicznościach. Powinniśmy być dla ciebie bardziej delikatni... Bardzo cię za to przepraszam. - Mówił z wyraźną skruchą, która sprawiła, że moje serce zabiło szybciej. Nikt nigdy nie okazał mi takiego... Aż sama nie wiem czego.
- Potrzebuję wyjaśnień. - Schowałam dłonie do kieszeni, by chociaż udawać spokojną w takich okolicznościach.
- Wszystko ci wyjaśnię i odpowiem na twoje każde pytanie. Obiecuję ci to. - Położył na chwilę dłoń na moim ramieniu. - Pozwól, że się przedstawię.... nazywam się Jason Meyer. - Delikatnie się skłonił, kładnąc swoją dłoń na piersi. Ten człowiek nie może istnieć na prawdę..
- Aha, a ja jestem Karolina, ale ludzie mówią do mnie Karolina. - Mruknęłam dalej nie mogąc poukładać myśli w swoje głowie. On znowu posłał mi ten swój ciepły uśmiech, jakbym powiedziała coś śmiesznego. Zanim się zorientowałam, to już byliśmy przy samochodzie, gdzie jednej z nich parzył na nas nieprzychylnym wzrokiem, paląc przy tym.
- Hmm... - Zaczął Candy. – Strasznie długo ci to zajęło.
- On to robi zawsze, a ty za każdym razem jesteś zdziwiony. – Mruknął ten od święcących oczu, a ja zmarszczyłam brwi by podejrzliwie spojrzeć na rudego. Kompletnie nie miałam pojęcia o czym oni mówią, ale przypomniała mi się moja niezałatwiona potrzeba. Tym razem bez uciekania, ale upewniając się, że nie mogą mnie zauważy.
- Już jestem. - Mruknęłam zamyślona wychodząc z krzaków. A obok nich był Candy, który stał obok mnie ze krzyżowanymi rękami. Mordował mnie swoimi fioletowymi oczami. – Hm? Jakiś problem? - Zapytałam, zdając sobie sprawy sekundę później, że moja słowa zabrzmiały niemiło.
- Tylko jeden, abyś nawet nie próbowała uciec, bo gorzko tego pożałujesz. – Wycedził, a ja ostentacyjnie przewróciłam oczami. Już to słyszałam, oni nie dają mi powodów, by im ufać, a wymagają. O dziwo on się delikatnie uśmiechnął, co z kolei zaskoczyło mnie. - No dobrze, idziemy! - Odezwał się swoim niespodziewanie mocnym głosem, a ja poszłam w kierunku samochodu, gdyż nie mam innego wyboru.
- To jak siadamy? - Zapytał Jason.
- Ja z Jasonem na tyle z Karoliną, a wy z przodu. - Rzekł Puppeter.
- Nie ma takiej opcji. - Candy skrzyżował ramiona. Jason siadasz za kierownicą, a ja będę pilnował już nie zboczył z drogi. - W oczach Jasona pojawił nie niebezpieczny, zielony błysk, ale nie wdawał się w dyskusje, tylko zajął miejsce. Chwilę później ja zasiadłam na środku na tylnym siedzeniu. Miałam okazję przyjrzeć się wnętrzu samochodu, który był nieoczekiwanie ładny. Było dużo miejsca, a siedzenia były wygodne. Oparłam się, stając się zachować spokój wśród czterech mężczyzn. Dalej miałam nadzieję, że to część żartu. Rozważałam przez chwilę opcje, ale wtedy Candy obrócił się naszym kierunku, by popatrzeć w moją stronę z powagą. – A teraz chwila powagi. Złamałaś art. 9 międzywymiarodowego traktatu pokojowego między magicznymi istotami, a ludźmi. W związku w tym jestem zmuszony ciebie zabrać, czyli innymi słowy „pozbyć się świadka". Jack zajmie się trunkiem, który usunie ci pamięć, po którym zapomnisz o tym co tu zaszło. Wtedy bezpiecznie wrócisz do domu. - Skończył swoją wypowiedź, a ja mimowolnie się zaśmiałam. To było niedorzeczne, ale oni nie wyglądali jakby żartowali.
- Jaki traktat? Jakie istoty? To najgłupsza rzecz jaką słyszałam! I co? Macie magiczne moce? - Zadałam kolejne pytania będąc już delikatnie poirytowana absurdem całej sytuacji.
- W pewnym sensie. - Odpowiedział Jack, by potem wyczarować mi wielkiego lizaka w kształcie kwiatka. Na ten widok moje oczy zaczęły mienić się tysiącem kolorów.
- Okej, tego się nie spodziewałam, ale dalej to nie są wystarczające dowody. I przepraszam bardzo, ale czemu mnie zabieracie? Ja nic nie wiedziałam podejrzane-
– Widziałaś w namiocie Jasona, który nie robił typowo ludzkich rzeczy. - Przerwał mi niebieski.
- Ale ja nic nie widziałam! – Odrzekłam również ostro, w jakim samym tonie co on. – Ja tylko się przewróciłam, wpadłam, przeprosiłam i wypadłam!
- Jason, czemu ona mówi prawdę!? – Warknął Candy, bardzo mocno poirytowany, a wręcz wkurwiony, jednak rudy nic nie odpowiedział tylko ruszył pojazd. Niebieski tylko prychnął spoglądając na widoki zza okna. - Mogłem się tego spodziewać. Jeszcze na domiar złego jest za późno, by się wrócić. - On dotknął palcami skłoni. Przez to, mam więcej pytań, ale nie będę się zachowywać jak panikara z horrorów. Zawsze nimi gardziłam, więc teraz nie mogę wyjść na hipokrytkę. Jest we mnie dziwna duma, która chcę utrzymać ten spokój. Skupię się na razie tylko na tym, że zostałam wrobiona przez magików. Wzięłam głęboki oddech.
- A oprócz mnie, kto jeszcze z wami mieszka? – Zapytałam, by przygotować się na dalsze niewygody.
- Nikt, tylko obecnie nasza czwórka i teraz ty. - Mówiąc to Piter położył głowę na moim ramieniu. – Jesteś strasznie pobudzająca, niczym redbull połączony z kawą, ale bez ryzyka zawału. – Mówił dalej, ale ja postanowiłam całkowicie to zignorować.
- Słucham? – Zbladłam na jego pytanie.
- Zignoruj go. - Odrzekł Jasona zza kierownicy. - Przyznaję się, że robię to specjalnie. Zawsze wracamy do naszego wymiaru z jedną modelką. Nie mogę pozwolić, by taki potencjał się marnował. - Jason spojrzał wprost na moje oczy poprzez przednie lusterko. W jego oczach widziałam dziwne iskry.... Czy on powiedział „modelka"?
- Raz chciał wziąć dwie, ale skutecznie mu to ukróciłem. – Wtrącił Candy z rozmarzeniem w głosie, jakby wspomniał coś bardzo wesołego. – Za każdym razem dokładnie to samo... On stawia swoją sztukę ponad prawem.
- Właśnie dlatego czekam kilka godzin, zanim ci o tym powiem. – Przewrócił oczami. – Ja zawsze znajdę na ciebie sposób, mój ukochany Błękitku.
- Błękitek? – Zapytałam zadziwiona, ale i rozbawiona. Jakie to słodkie przezwisko. - Dlaczego?
- Czy kolor włosów nie jest wystarczająco dosadny? – Mruknął znowu się odwracając.
- Ja też mogę tak do ciebie mówić? – Znowu zapytałam czując się odrobinę swobodniej.
- Ani mi się waż. – Odpowiedział praktycznie od razu z nutą rozbawienia, jakby to była prowokacja. Nagle zaczął zdejmować swoje gumki z włosów, uwalniać swoje długie, błękitne włosy na wolność. Przyglądałam im się bardzo uważnie z zachwytem, który próbowałam ukryć, ale wtem Jack mnie szturchnął.
- Chcesz zobaczyć sztuczkę? – Wyszeptał bardzo cicho, a w odpowiedzi tylko pokiwałam twierdząco głową. Bardzo chciałam zobaczyć jego kolejne sztuczki, bo pierwsza była dosyć klasyczna, jak dla magików. Tym razem wyjął z rękawa nożyczki i bardzo szybkim i precyzyjnym ruchem obciął włosy Candy'ego tak, że miał je teraz jedynie do ramion. Schowałam moje otwarte usta dłonią. Masę włosów rozsypało się po całym samochodzie, co wprawiło mnie w dezorientacje. Gdyby ktoś tak zrobił z moimi, to bym zabiła.
- Dlaczego to zrobiłeś!? -Warknęłam w stronę Jacka, który był roześmiany moją reakcją. Nagle Błękitek zamienił się w smugę, która opuściła samochód, a Jason gwałtownie zahamował na środku drogi, a sekundę później po prawej stronie jezdni wybuchły niebieskie płomienie, które powoli zaczynały się przekształcać w nowe, błyszczące i jeszcze iskrzące się włosy. Wpatrywałam się w ten widok z szeroko otwartymi ustami i oczami, nie mogłam ich zamknąć z powodu zbyt dużego oczarowania.
- Wow... Po prostu wow! – Krzyknęłam będąc w ciężkim szoku, wręcz nie umiałam tego opisać inaczej. Ja też chce włosy, które zieją ogniem!
- Candy kurwa co ty robisz!? Nie możesz mi od tak wyskakiwać w samochodu! Masz szczęście, że jesteśmy na pustkowiu! – Teraz krzyczał Jason, któremu z kolei włosy zmieniły kolor na biały.
- Masz szczęście, że jesteśmy na pustkowiu. – Przedrzeźniał go, z wielką dozą sarkazmu. – Zbierało się to we mnie od rana, jakie to było odświeżające. - Mruknął wyraźnie szczęśliwszy i spokojniejszy, przeczesując swoimi palcami nowe pasma, ale wtem Jason postanowił do niego podejść by zacząć kłótnie, a ja parsknęłam śmiechem.
- Fajna sztuczka? – Zapytał mnie Jack, a ja szybko pokiwałam twierdząco głową na znak mojego zadowolenia. To było... Naprawdę magiczne... Jakbym była w krainie czarów.
Stara wersja:
- To ona wyparowała Ci do namiotu?
- Yup
- To co...? Zabieramy ją?
- No oczywiście! Lili się zdechło wczoraj...
- Teraz to mówisz?
- Daj spokój! Mamy tu ładniejszą.
- No racja...
- To co?
- Porywamy ją!
- Hehe
Obudziłam się, ale wokół mnie nadal byłą ciemność. Zdezorientowana chciałam wstać, ale przywaliła głową o coś. Z moich ust wydobyło się jakże piękne, siarczyste "kurwa"
- Emmm.... To kibla muszę!!! - Krzyknąłam rozpaczliwie waląc i kopiąc we wszystko. Nagle to coś gwałtownie zahamowało i stanęło. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
Bagażnik się otworzył.
Rześkie powietrze uderzyło w moją twarz, a promienia porannego słońca ogrzewało skórę, zapach lasu pieścić moje nozdrza.
- Ja pierdole nic nie widzę!!! Zimno mi!!! Nie nawidzę zielonego!!! Kolaży mi się z .....z....zielonym, którego nienawidzę! Wali tu zwierzątami z puszczy!!! - Zaczęłam marudzić zakrywając oczy dłońmi. Machałam nogami kopiąc coś, ale mnie to nie obchodziło.
- Dżizas, uspokuj się. - Usłyszałam piękny męski głos. Niepewnie otworzyłam oczy zmuszając moje patrzałki do przyzwyczajenia się ze słońcem.
- Hmmmm - Moje oczy już się przyzwyczaiły. Spojrzałam na osoby wokół mnie. - O siema! - Pomachałam do nich łapka.
- No siema! - Przywitał mnie jako pierwszy gość który wyglądu przypominał zebrę. Cały czarno - biały i creepy nosem, szponami i zębami!
- Idź się załatwiać, bo przez nami długa droga. - Westchnął gość, który był cały szary z wyjątkiem oczu i ust bo wydobywało się z nich złote światło.
- No okej. ALE jesteśmy w lesie...! - Warknęłam wyprostówując (?) ręce przed siebie.
- Krzaki...? - Odezwał się z ironią w głosie ziomek, który występował w tym jebniętym cyrku. Wyglądał jak typowy gej. A jego strój błazna i kitki na głowę potwierdzało moją teorie.
- A jak tam będzie jakiś pedofil! - Podałam argument.
- Słuchaj laleczko. Wujek Jasi wszystko Ci wyjaśni! - Podniosłam znacząco brew. - To jest Candy Pop. - Wskazał na tego z błękitem na... Wszędzie (;-;) - Candy jest rasowym pedofilem i gwałcicielem, skończył szkołę zboczenia i pedofilstwa im. Offenderman'a z wyróżnieniem. Do tego studiował historię gejów na politechnice warszawskiej. Dodatkowo zdobył nagrodę Nobla za zaciążenie Baraka Obamy i zgwałcenie mrówki. Ale jest młody bo ma 19 lat. - Skończył swoją wypowiedź łapiąc powietrze.
- On próbuje Ci powiedzieć że nie musisz się o to martwić bo przed tobą stoim syryjny gwałciciel. - Mruknął koleś zebra.
Mój musk przetwarzał dane.
- To idę! - Krzyknęła po chwili. Najpierw poszłam trosze w krzaki potem co raz głębiej, a kiedy byłam pewna że zniknęłam im z pola widzenia zaczęłam zapierdalać w jednym kierunku. Tak sobie biegłam i NAGLE uderzyłam w coś twardego. (;-;) W efekcie się przewróciłam na tył. Podniósłam głowę i umarłam na zawał.
Koniec opowieść!
Nie no dobra zobaczyłam Jessiego. Miał minę ojca, który dowiedział się że jego syn dostał kolejną jedynkę. Uśmiechnęłam się nerwowo.
- No cześć...? Dawno się nie widzieliśmy! - Powiedziałam udając że nic się nie wydarzyło. Ten tylko wyschną. Podniósł z ziemi i przerzucił przez ramię.
- Nie uciekaj więcej, bo i tak Cię znajdę. - Powiedział z wyższością.
- Weś nie pierdol, nasz nawigację czy co...? - Dodałam z drwiną.
- Tak.
- Jasi ~ mistsz ciętej riposty. - Westchnęłam z rezygnacją.
- Hehe. Tak wogóle nazywam się Jason Meyer, ale teraz jestem Jason The Toy Maker. - Mimo że nie jestem w stanie zobaczyć jego ryja, to wiem teraz się uśmiecha
- Aha. A ja Karolina. - Mruknęłam bez entuzjazmu. To zdarzyło się w ułamku sekundy, nagle jakaś siła wypchnęła mnie tak że... Siedział Jason'owi na barkach czyli... Wziął mnie na barana! Zaczęłam się śmieć.
- Wygodnie...? - Zapytał rozbawiny.
- I to jak! Dalej biegnij! - Śmiałam się jak nienormalna kiedy rudy zaczął biec skacząc przy okazji. Było super.
Nie minęła chwila, a byliśmy przy samochodzie.
- Hmmmm... - Zaczął Candy. - Jestecie zmęczeni, spoceniu, rozbawieni i długo was nie było... Rozwiązanie jest proste! Gwałt! - Zachłysnełam się powierzem.
- Tam tam tam!!! - Zanucił złoto zębny.
- LOL nope. - Zaprzeczył rudy. - Wsiadajcie bo zaraz się ściemnii.
- Nie...!!! - Zaprotestowam. - Ja nadal się nie załatwiłam!
15 minut później
- Już jestem!!! - Krzyknęłam wychodząc z krzaków. A obok nich był Candy. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Gość. Chce. Zdechnąć.
- No dobrze, idziemy! - Odezwał się radośnie. Ja poszłam w kierunku samochodu.
- To jak siadamy? - Zapytał Jasi.
- Ja z Jack'em na tyle z Karolina, a wy bałwany z przodu. - Rzekł Puppeter. Tak, on i człowiek zebra zdradzili mi swoje imiona.
- Nie!!! Dlaczego??? - Zaprotestowały bałwany.
- Dlaczego że ja z Piterem chcemy bliżej poznać Kore? - Na twarzy Jack'a pojawił się lenny.
- Dobrze, ale nie róbcie na tyłach ZNOWU trójkąta miłosnego. - Postawił ( ( ͡° ͜ʖ ͡°) ) warunek Jasi. Powieka mi zadrżała.
- Jak to znowu??!! - Nie mogłam się powstrzymać od nie zadania tego pytania.
- No widzisz. - Candy wsiadł do samochódu i poparzył w moją stronę z powagą. - Porywamy dziewczyny żeby były naszymi zabawkami, ale tylko na rok. Potem taka osoba zostaje puszczona wolno. Jednakże, żadna jeszcze nie przeżyła, bo popełniła samobójstwo. - Skończył swoją wypowiedź i odpalił pojazd.
- Dlaczego popełniły samobójstwo? - Zadałam kolejne pytanie.
- Nie wytrzymały psychicznie. - Odpowiedział Jack.
- A oprócz mnie, kto jeszcze z wami mieszka?
- Nikt, tylko obecnie nasza czwórka i teraz ty. - Mówiąc to Piter mnie przytulił.
- Jak? - Obrzucałam ich pytaniami jak rzutami na tarczę.
- Mamy tylko jedną zabaweczke. - Jason odwrócił się w moją stronę. W jego oczach widziałam dziwne iskry. Postanowiłam coś sprawdzić.
- Macie radio! - Udawałam ekscytację i pochyliłam się w kierunku przedmiotu, dając Jack'owi i Peterowi całkiem nie zły widok. Szukałam jakiejś muzyczki. - Nie. Nie. Nie! Tak! - Zaczęła lecieć piosenka "Tamta Dziewczyna"
- Emmm... - Zaczął Jack, ale go zamroziłam wzrokiem. Ten tylko uniósł ręce w geście obrony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top