10. |Teoria Złośliwości|✔️




Gryzłam ołówek, starając się wymyśleć nowe nazwy, które moglibyśmy używać do zgłaszania na youtubie kanału Jadowitych. Nawet poprosiłam Jasona, by wszedł na moje konto i ich uroczyście odsubskrybować. Było to bolesne, ale tak trzeba.

- Mogę napisać, że przesłanie kanału obraża moje uczucia religijne. - Mruknął Jason, w czasie pisania kolejnej rozprawki na temat tego, czemu ten kanał powinien zostać zgłoszony.

- W kolejny napisz, że namawia do handlu ludźmi. - Machnęłam niedbale dłonią, zapisując kolejne propozycje kont. Na zmianę czułam niebywałą złość, by wrócić do smutku, może czasem wyparcia, ale ten gniew grał główne skrzypce. Spoglądam na ich zdjęcia na miniaturach, które sama przerabiałam. Na jednym klipie nawet zobaczyłam siebie, bo przypadkowo moje odbicie zostało złapane w lustrze. - To ja ich nagrywałam, to ja to montowałam, to ja...

- Cii... - Znowu mi przerwał obracając się w moją stronę na krześle. - Zaraz oni pożałują, obiecuje ci, że wtedy poczujesz się lepiej.

- Myślisz? - Zapytałam z nadzieją, bo poniekąd nie wierzyłam, że zniszczenie tej małej społeczności może poprawić mój nastrój.

- Oczywiście, że tak. Gorzej byś się czuła, gdybyś zostawiała to w spokoju. Teraz zabierasz równowagi i wymierzysz sprawiedliwość. Robię tak non stop i nie żałuję ani jednej zemsty. – Wyszeptał swoje ostatnie słowa z delikatnych uśmiechem, chciałam odwzajemnić ten śmiech, ale moja mina była bardziej kwaśna. W mojej głowie zaczęła kłębić się kolejna myśl.

- A co się stanie jak wrócę? Zapomnę o tym i pójdę do nich i co? Będę to przeżywać od nowa, a nawet gorzej, bo powiedzą mi to twarzą w twarz? - Zaczęłam się zastanawiać na temat mojej nieuniknionej przyszłości. Nawet już widziałam ich zdenerwowane wyrazy twarzy, jak mówią, że myśleli, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy , a tu nagle pojawia się ja!

- Mogę zostawić list „niby" od nich. Mogę wymyśleć historie, która nie zrani cię tak bardzo. - Zaproponował, a się delikatnie uśmiechnęłam na te wiadomość. Widziałam, że list mnie nie powstrzyma, bo i tak do nich pójdę, by to skonfrontować.

- A co byś tam napisał? – Zapytałam, ale tym razem ze szczerą ciekawością.

- Hm, napisałbym, że kończysz szkołę, idziesz na studia... I lepiej będzie, byś nie inwestowała swojego życia w niepewny projekt. Może bym dodał, że ta decyzja jest dla nich trudna, ale musieli ją podjąć dla twojego dobra? - Pokiwałam głową na jego słowa, bo jestem pewna, że lider grypy mógłby powiedzieć takie słowa. W sumie mówił to kilka razy, ale zawsze powtarzałam, że oni są dla mnie najważniejsi... Ale oni myśleli inaczej no i chuj.

- Dobre, wzięłabym je do siebie. Może bym jeszcze im napisała, że było miło ich znać...

- Nie, proszę, nie pisz do nich. Wiem, że nie będziesz mogła wiedzieć wszystkiego, ale i tak...

- Nie wiem jak zareaguje. Może będzie to wyglądać jeszcze inaczej, bardzo trudno jest mi przewidzieć. - Oparłam się z rezygnacją, wpatrując się w monitor i jego rozprawkę. Wysłał ją, a potem przeszedł do kolejnej piosenki - Nadludzka krew... - Wyszeptałam wpatrując się w moją absolutnie ulubioną piosenkę, którą Scorpion napisał razem za mną. - Tego dnia nikogo nie było w domu oprócz niego. Reszta wyjechała i utknęli w jakimś naprawdę gigantycznym korku. Jednak ja zostałam, by pozawracać mu gitarę... Dosłownie i w przenosi. Mówił, że był w jakimś muzeum szlacheckiej rodziny i to go zainspirowało do napisania piosenki, ale nie miał tego dnia weny i słowa mu się rozjeżdżały. Także usiedliśmy do tego razem, wzięłam to wyjątkowo na serio... Wieczorem dopiero skończyliśmy, a kilka dni później zagrali ją zaraz z skomponowaną melodią. Mówił późnej, że chciał ją pozmieniać, ale nie był w stanie, bo te chwile spędzone nad pisaniem były dla niego ważne. - Opowiedziałam Jasonowi, który w ciszy słuchaj tej opowieść.

- Czy on cię traktował jak córce? - Zapytał zaciekawiony, a ja się roześmiałam na to pytanie, bo w zasadzie nie byłam w stanie na to odpowiedzieć... Szczególnie teraz.

- Może w jakiś pokrętny sposób tak? Był bardzo zimną personą. Może dlatego tak to napisał? Chciał, bym ich znienawidziła, bo to był jedyny sposób, bym się od nich uwolniła?

- Ciężko mi powiedzieć, ale... - Wtem usłyszeliśmy zduszony dźwięk powiadomienia od tego ledwo żyjącego telefonu.

- Odpisali!? - Wydarłam się, prawie nie wypadając z tego miękkiego fotela.

- Nie, to paczkomat. - Odpowiedział odkładając telefon na jego miejsce. Miałam zawał, chciałam teraz się smucić z tego powodu, ale dziurę w sercu została wypełniona pytaniem.

- Czemu używasz tego telefonu do zamówień?

- Bo tu nie mamy chińskich sklepów z uroczymi ubraniami i dodatkami? Czy ty w ogóle kiedykolwiek kupowałaś coś z aliexpressu? - Nie zdążyłam odpowiedzieć na to pytanie, bo usłyszeliśmy pisk opon na dworze. - Już siedemnasta? Wrócił, musimy wyjść. - Szybko wstaliśmy, by Candy nie dowiedział się, że przybywałam jego pokoju wraz z Jasonem, niby jest też Jack... Ale on jest głownie zajęty swoim biznesem.

Także stanęłam w salonie, by obserwować, jak zmęczony mężczyzna zdejmuje swoją marynarkę i kładzie ją na wieszaku. Niebywałe oficjalny stój ma w tej swojej pracy. Nadal nie wiem gdzie pracuje, ale może ten ma to związek z tą jego znajomością chińskiego. Westchnęła ciężko, krzyżując swoje ramiona.

- Zrobiłem zakupy, także może zróbcie coś z tego. - Odrzekł wchodząc do salonu z zakupami, by wejść następnie do kuchni. - Hmm, udało ci się tak szybko to ogarnąć? - Zapytał Jasona, będąc pod głębokiem wrażeniem jego starań. Rozejrzał się dookoła z delikatnych uśmiechem.

- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby ten bałagan był to dłużej, niż to konieczne. Z resztą, Karolina mi dużo pomogła. - Wskazał na mnie, a ja poczułam się, jak jakiś dzieciak.

- O, no... Spoko, spoko, ale powiem ci Jason, że teraz to wygląda naprawdę super. Dokładnie taką chciałem, widzę, że nawet wziąłeś pod uwagę te krzesła, które ci podesłałem na pintereście.

- Inne by nie pasowały do całej kompozycji. W każdym razie, pomimo przeciwności losu, nasze marzenie się w końcu spełniło. - Obaj panowie uścisnęli sobie dłonie i poklepali się po pleckach. Ja wpatrywałam się w tego niebieskiego chuja z mordem w oczach, z wkurwem i niesamowitą złością. Miałem wręcz ochotę wyładować na nich całą swoją dzisiejszą złość. Niewiele myśląć, albo nawet i wcale nie myśląc wzięłam w lodówki jedną z butelek Jacka, by wylać całą zawartość na niczego nieświadomego Candy'ego.

- Kurwa moją podłoga! Wyjdź! - Krzyknął Jasona popychając zdezorientowanego kolegę.

- Wo... Za co to było? - Zapytał bardzo spokojnie, wpatrując się na wielką plamę na jego białej koszuli.

- Ty się jeszcze masz czelność pytać? - Wysyczałam przez zęby. On już miał coś na to odpowiedzieć, ale wtem usłyszeliśmy bardzo cichy dźwięk piły mechanicznej, który stopniowo rósł. Chłopcy natychmiast zamarli, a Jack wyszedł ze swojego pokoju z ręką zakrywającą usta. Nastała cisza i nikt nie śmiał się odezwać przez dobrą minutę.

- Co robimy? - Zapytał roztrzęsiony Jack, ale Jason tylko wpatrywał się ze mną trzymając kurczowo szmatkę w swoich dłoniach.

- Zabieram Karolinę z dala od tego miejsce i zadzwonię po Cane. Jack, ty zabarykaduj drzwi, a ty Jason znajdź Jonathan i pomóżcie Jackowi w barykadzie, by ona tu nie weszła. - Powiedział szybko Błękitek, by po chwili wziąć mnie za rękę i z prędkością światła wyjść przeze tylne drzwi. Nie miałam pojęcia co się dzieje i czemu wszyscy byli tym faktem przerażeni, ale byłam zbyt zajęta biegiem, by jakkolwiek się na tej temat zastanawiać. Nie wiem ile przebiegliśmy, ale dla mnie to trwało wieczność i powoli zaczynało mi brakować sił. Widząc, że ja już nie daję rady zatrzymał się, by przerzucić mnie przez ramie i dalej bieg, ale szybciej. O wiele szybciej. Miałam odczucia, jakbym wystawiła głowie w czasie szybkiej jazdy samochodem. W końcu stanęliśmy, a on natychmiast wykręcił numer do swojej kuzynki, która nie odpowiedział mu za pierwszym razem. Zdenerwowany robił kółka czekając, aż dziewczyna raczy odebrać.

- W końcu, Cane! Jill jest znowu w naszym domu i znowu ma ze sobą piłę. - Opisał szybko całą sytuacje. - W lesie z Karol. Nie razem nie powinna nas wyczuć, jesteśmy bardzo daleko. Dobra... Tak, tylne drzwi są otwarte, ale jeśli oni je zamknąć, to zadzwoń do Jonathan, by cię zgarnął przez bramą. Okej... Powodzenia. - Po tych słowach się rozłączył. - No to teraz czekamy. - Wziął głęboki oddech, by po chwili znowu spojrzeć na swoją koszule. - Ależ wybrałaś moment. - Warknąć spoglądać na mnie z wyraźna obrazą. - Ale jeszcze wrócimy do tej rozmowy, jednak teraz musisz iść przodem w tym kierunku. - Wskazał na wydeptaną ścieżkę, która była wysadzona kamieniami. Wyglada niezwykle podejrzanie, ale raczej on by mnie nie chciał wysłać na podróż bez wyjścia, szczególnie z tą moją bransoletką. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie zobaczyła.

- Dlaczego ja mam iść przodem? - Skrzyżowałam ręcę na ramionach, czekając na jego odpowiedzi, ale on jedynie spoglądał na mnie swoim wzrokiem przepełnionym gniewem. Coś było nie tak, a ja nie chciałam w tym momencie się szczególnie zastanawiać. Może to wina tego lasu, w którym nigdy nie byłam oraz tej niezwykle podejrzanej ścieżki? Nie wiem i raczej nie chce o tym myśleć w tym momencie. Tym razem postanowiłam odpuścić i poszłam przodem tym wydeptanych szlakiem. Potem usłyszałam jego kroki, które podążyły za mną. Szliśmy tak z chwile, aż nie słyszałam jego ciche pomruki chłopaka, jakby się z czymś siłowało i szelest ubrania. - Co ty robisz? - Zapytałam kontrolnie, by upewnić się, ze chłopak nie robi niczego podejrzanego.

- Idź przed siebie i nie waż się obracać. - Wysyczał przez zęby, a ja podniosłam rece w geście poddania się. Może to i dobrze? Nie będę musiała go widzieć. Teraz przynajmniej czuję się niekomfortowo z tym mokrym oraz klejącym się ubraniem. Może przeleci do niego jakaś mityczna mucha i go pogryzie. Oczywiście nie życzyłabym mu tego naprawdę, ale jednak chciałabym, by coś się wydarzyło i mógł poczuć powiew mojej zemsty na swojej szyi. W pewnym momencie droga się skończyła. Dotarliśmy to jeziora, który był niezwykle czysty. Mogłabym dokładnie przyjrzeć się jego dnu, było tak sporo różnych, kolorach kamieni. Nie wiem do końca dlaczego, ale chciałam je wszystkie ze sobą zebrać i zabrać do domu. - Tutaj możesz się zatrzymać. Idź do tego drzewa i tam stój. - Odpowiedział nadal niebywale poirytowany, ale tym razem nie zamierzałam spełnić jego prosiłby.

- Oczywiście, już lecę. - Prychnęłam kucając przy wodzie, by spróbować z niej wyjąc kilka tych błyskotek. Słyszałam bardzo ciężkie westchnie chłopaka. Już i tak zrobiłam zbyt wiele dla osoby, która postanowiła zrobić ze mnie debila.

- W takim razie nie waż się spuści wzroku z tych kamieni. - Odpowiedział przez zęby. Wzruszyłam ramionami na jego zachowanie, choć byłam odrobinie ciekawe co przede mną ukrywa. Po chwili usłyszałam burzącą się wodę, a kątem oka widziałam jego ręce, które nabierają wody. Zapewne zaprowadził mnie tutaj, by się opłukać. Na pewno dlatego, co innego miałby robić? No właśnie nie wiem, a mnie tak kusi, by zobaczyć... Ah, co może się wydarzyć? Po chwili postanowiłam spojrzeć ja niego. Płuczę swoją koszule. Hm, to czemu on jest taki zły z tego powodu? - Miałaś na mnie nie patrzeć! - Wydarł się, a ja podziwiałam drzewa pod drugiej stronie udając, że niczego nie widziałam.

- Ja nie... - Urwałam, zdając sobie sprawę z tego, że umie wykryć kłamstwo. - Tylko zerkałam. Musiałam się upewnić, że niczego dziwnego nie robisz za moimi placami. - Odpowiedziałam teraz zgodnie z prawdą, a on jedynie mruknął coś na kształt takiego „okej". Powoli wypuściłam powietrze z ust, bo się nudziłam nad tym jeziorem. Miałam już kamienie, które mi się podobały z wyjątkiem tego ostatniego, który był zdecydowanie zbyt daleko, bym po niego sięgnęła. Choć w sumie gdybym tylko... Nagle musiałam przerwać swoje myśli, bo kątem oka zobaczyłam jak chłop dmucha ogniem na swoje ubranie. - Nie spalisz sobie tego? - Zapytałam, ale on nic nie odpowiedział. Przemówił dopiero, gdy założył te ubranie na siebie.

- Idziemy dalej. - Wstał z ziemi, a ja pozbierałam wszystkie kamyczki do kieszeni. Planowałam chwile poczekać, by teraz iść za nim, ale on nade mną stał wyczekująco.

- Teraz ty idź pierwszy. - Spojrzałam mu w oczy, a potem wzrokiem zjechałam w dół. Zaśmiałam się wrednie, na ten widok. - Okropna plama, szkoda koszuli.

- Yhm. - Mruknął stając dalej ze skrzyżowanymi ramionami. Przez chwile myślałam, że nie mam wyboru i muszę w końcu wstać. Jednak... Co on może mi zrobić? Zmusi mnie? Chciałabym to szczerze zobaczyć. Nie ruszyłam się z miejsca, a w głowie miałam tylko to, w jaki sposób wyjąc ten ładny kamień. - Długo mam na ciebie czekać? - Zapytał poirytowany, nawet dodał do tej swoje wkurzonej kreacji tupanie nogą. Pomachałam mu ręką na do widzenia z uśmiechem. On spojrzał w górę, jakby chciał prosić jakiś bóstwa o zesłanie łaskawego promienia cierpliwości.

- Idź stąd, zbieram kamienie. - Po tych słowach zdecydowałam się wejść do wody, by jednak zebrać te błyszczące cudo. Za sobą usłyszałam tylko ciężkie westchniecie chłopaka, ale jego onomatopeja niczym mnie nie wzruszyła. Miałam wodę po kolana, czułam tą dziwną powłokę wody na moich skarpetkach. W końcu schyliłam się, by to coś zabrać mocząc sobie rękawy bluzki. Schowałam to w swoich dłoniach, by on nie mógł zobaczyć co przykuło moją uwagę. Bez słowa wyszłam w wody, by obrać jakiś kierunek i iść przodem. On trzymał dystans i mimo iż widziałam go kątem oka, widziałam jego poirytowanie. Mogłabym dalej analizować to, jak bardzo jestem na niego zła, ale wtedy poczułam jak coś rusza się w mojej dłoni. Stanęłam, by powoli otworzył swoje dłonie, a wtedy coś skoczyło na kilka metrów, ale został złapane przez chłopaka obok. To była żaba? Przez chwile tam stałam, nie mogąc wydusić z niego ani jednego słowa. Candy z kolei cicho zachichotał z mojej reakcji, by chwile później puści żabę.

- Żebyś ty teraz widziała swoją minę, strach ma wielkie oczy, prawda? - Mówił nadal z tym delikatnym uśmiechem. - Rzeczywiście bardzo intrygujący kamień, wyglądał jak żywy. - Dalej komentował, a jedynie wydarłam ręce o spodnie, by odwrócić się tyłem i dalej iść w jakimś nieznanym mi kierunku.

- Znowu ze mnie szydzisz. - Warknęłam znowu czując upokorzenie.

- Co masz na myśli mówiąc „znowu"? - Zapytał równająca ze mną krok. To pytanie było tak durne z jego strony, sprawiło, że byłam jeszcze bardziej poirytowana tą sytuacją, a ledwo co zdążyłam ochłonąć. Jednak milczałam, bo nie chciałam się jeszcze bardziej kompromitować. Idąc skrzyżowałam ramiona. - Wydawało mi się, że uraziłem cię tylko raz, więc jakie jest znowu? - Znowu mówił mając dłonie za plecami.

- Musiałeś się niezłe uśmiać, gdy zobaczyłeś mnie malującą szafki. - Zaczęłam po cichu. - Zapewne widok moich starań cieszyło twoje ego, prawda? - Po tych słowach spojrzałam w jego skupione oczy, które uważnie słuchały każdego mojego słowa. Zapanowała między nami dość długa cisza, która została jednak przerwana. Rozpoczął od bardzo długiego westchnienia.

- Teraz rozumiem czemu jesteś zła, ale widać to ty nie zrozumiałaś mojej intencji. - Znowu stanęłam, by skrzyżować ramiona oczekując jego wyjaśnień. - Widzę, że to nieuniknione, ale nie zwalniajmy. - Wskazał głową na szlak, a ja niechętnie wróciłam do wędrówki. - Widzisz, gdybym miał to wytłumaczyć w dużym skrócie... To po prostu myślałem, że jesteś wredna. - Odpowiedział lekko, jakby te słowa nie miały dla niego znaczenia, ale ja nie wiedziałam, czy czuć się urażoną, czy nie. Zostanę dla pewności. - Mówiąc w złości byś czegoś nie robiła, powiedziałem to co bym bardzo chciał. Sądziłem, że wykorzystasz okazje, by wręcz namówić do tego Jasona. – Wtedy zdałam sobie sprawę, że chciał mnie w ten sposób oszukać. Myślał, że będę chciała zrobić mu na złość. - Potem, gdy dziś wróciłem do pracy zacząłem te dyskusje z Jasonem, by dać ci znak, że cię kryje, ale wtedy wylałaś na mnie jeden z najbardziej przesłodzonych napoi Jacka... Co było głupie, bo z tego co wiem, to Pupputer też cię kryje.

- Nie jestem wredna. – Przyznałam szeptem, a on kiwnął głową. W zasadzie to właśnie mu udowodniłam, a w zamian on mnie kryje. Teraz ma to sens...- A jak Jason zapyta, to coś wymyślę.

- Jesteś... Dla mnie niezrozumiała. - Przyznał delikatnie się krzywiąc, ale potem wrócił do łagodnej mimiki. Miałam wrażeni, że przegryza wargę, by starać się nie uśmiechać.

- Ale jaka była twoja reakcja, gdy zobaczyłeś mnie w środku nocy? - Zapytałam zaciekawiona, bo jego perspektywa wydawała mi się dosyć ciekawa. Przyznaję, że on mógłby mnie uważać za taką osobę, po tych wszystkich uczynkach w ostatnim tygodniu. Pewnie spojrzał na mnie i myślała „wow, ale ja się myliłem". Oh, pewnie mi o tym nie powie, ale chciałbym to usłyszeć.

- Było strasznie późno, nie pamiętam. Chyba w ogóle zasnąłem na tym blacie. - Wzruszył ramionami na te słowa, a mi się kompletnie nie chciało w te słowa wierzyć, mimo iż sama wycieczka do łazienki została po prostu wyeliminowana perlametnie z moje głowy.

- Zapomniałeś? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. - Powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego, ale on i tak ciężko westchnął odwracając wzrok.

- Jedynie co mogę ci powiedzieć, to to, że byłem mile zaskoczony, że jednak nie jest aż taka wredna za jaką ciebie uważałem. – Te słowa były chłodne, ale mimo to było to niezwykle miłe. – Ale nie myśl sobie, że zacząłem ciebie lubić. Nadal jestem na ciebie cięty... Szczególnie, że zniszczyłaś mi ulubioną koszule.

- Ręka mi się wyślizgnęła. – Na moje słowa prychnął i przewrócić oczami. - Mniejsza- Nagle powiedziałam, chcąc już zmienić temat. - Na co czekamy? Kim jest Jill i czemu od tak uciekłeś zastanawiać resztę? Nie musiałeś...

- Musiałem. - Odrzekł z powagą, która została pomieszana z pewną dozą urazy. - Niestety nie jesteś pierwsza, wiele razy powtarzałem te procedurę. Jill to w wielkim skrócie siostra Jacka, która nie lubi brać leków. Zamiast tego próbuje medalionów, magii, terapii i innych gówniem, które działają tydzień, może dwa, by wrócić. Resztki jej podświadomości kierują ją do nas, bo tylko my możemy jej pomóc bez żadnych prawnych konsekwencji. - Opowiedział ze spokojem, idąc ze mną ramie w ramie po lesie.

- Czyli znowu uciekamy... Ale tym razem, to nie Jack, a Jill. Po prostu świetnie!

- Zapewne zostanie z nami na noc, a wtedy Jack da ci soczewki i będziesz udawać demona. – W końcu jakieś dobre wieści, a nie takie smutne!

- O, to brzmi super, a jakim demonem będę? - Zapytałam z delikatną ekscytacją na te słowa. - Magicznych mocy pewnie nie dostanę?

- Zapomnij, ale będziesz mogła wybrać kolor: żółty, niebieski, czerwony i szary.

- A twój przełożony nie był demonem? On miał różowe, czemu nie mogę mieć różowych? Nie to żebym chciała, tylko pytam. - On pokiwała na te informacje głową, by podnieść rękę do góry rozciągając się.

- On jest demonem miłość, a takich jest strasznie mało, dlatego lepiej wybierz coś z klasyków. - Zaśmiałam się na te słowa. Cóż za beznadziejny rodzaj demona. Brzmi jak nazwa jakieś magicznej wróżki która hahaha.

- Chce czerwone, by wyglądać jak straszna bestia, które czai się na dusze małych dzieci. Jestem przekonana, że gdy oni by mnie zobaczyli to... - Nagle urwałam, bo przypomniałam sobie ich wiadomość. No tak, to koniec. Uciszyłam swój śmiech zbyt nagle, bo on to zauważył.

- To co? - Dopytywał łagodnym głosem, ale ja tylko pokręciłam głową. Nie chciałam mu tego wszystkiego tłumaczyć z wielu powodów, dlatego wolałam ten temat uciąć. Spojrzałam więcej w górę, a moim oczom ukazały się dwa księżyce. Jeden czerwony, a drugi niebieski.

- Wow... Macie dwa księżyce?

- I różowe gwizdy. - Po jego słowach dopiero dostrzegłam, że faktycznie one mienią się różowym blaskiem. - Ponoć tyle ile jest gwiazd, tyle zakochanych par, a gdy jedna z nich gaśnie, czy spada, to oznacza koniec ich związku.

- Pff, ale słodka historia. I co? Różowy ogień oznacza płonącą w ich sercu miłość? - Zapytałam pół żartem, pół serio, ale on tylko mruknął się na wzór potwierdzenia. Przynajmniej zrozumiał, że nie mam ochoty na ten temat rozmawiać i uciął ten temat. Na szczęście.

- Eh, pamietam jak pierwszy raz spojrzałem w te niebo. Pamiętam, że nie mogłem odwrócić od niego wzroku, bo nigdy czegoś podobnego nie wiedziałem w wymiarze ludzi. To był jeden z pierwszych zaskoczeń tego świata, a jaki był twój? - Zapytał mnie zanim ja zdołałam przemyśleć to, co on to mnie powiedział. Chciałam zapytać, „jesteś z mojego wymiaru?!", ale to pytanie byłoby zbędne, bo... Hallo, on właśnie mi o tym powiedział. Także mniejsza, jakie były moje pierwsze zaskoczenia? Musiałabym nad tym chwile pomyśleć, a chłopak dawał mi na to czas. Chciałabym również romantycznie powiedzieć o jakiś gwiazdach, ale to nie było to.

- Cóż, zaskoczyłam się, że jest tak wiele innych istot z mojego świata, a nawet o tym nie wiem. Strasznie dziwne to uczucie, jakby jacyś obcy byli na mojej planecie. Może też medycyna mnie zaskoczyła, zapewne są inni, którzy sprzedają lęki w moim wymiarze, prawda? - Zapytałam, ale on pokiwał głową na boki, dotykając swojej jeszcze mokrej koszuli.

- Nie mogą, to wbrew zasadą. - Odpowiedział znudzony, by wziął po chwili bardzo głęboki oddech i dmuchnął swoim płomieniem bez powodu, może by podkreślić jego irytacje.

- Dlaczego to wbrew zasadą?

- Wiesz co się wydarzyło w XVI wieku? - Zapytał dosyć poważnie, podnosząc głowę do góry w akcie wyższości.

- Narodziny twojej starej? - Odpowiedziałam ironiczne z nutą znudzenia, bo co to w ogóle za pytanie? Skąd jak mam takie rzeczy wiedzieć. On jedyne westchnął ignorując moje słowa.

- Palenie czarownic. Parę osób postanowiło wybrać się do wymiaru ludzi, by trochę zarobić. Myśleli, że będą żyli jak królowie, a zostali spaleni. Potem to wyszło spod kontroli i ludzie palili się na potęgę... Także przemysł farmaceutyczny został zakazany.

- Oh... - Skomentowałam, bo na śmierć zapomniałam o tym historycznym odłamie. - Ale przynajmniej powstało na ten temat kilka fajnych horrów. - Na ten komentarz bardzo krótko się zaśmiał, ale natychmiast spoważniał.

- Jesteś bezczelna. - Mówiąc to spojrzał na swój telefon, który nagle zaświecił. Delikatnie się uśmiechał, bo zapewne znaczyło to koniec naszego siedzenie w lesie. Nie wiem ile tu byliśmy, ale zdażyło się już ściemnić, ale na szczęście oba księżyce w miarę oświetlały ten las. Jednak on nagle jakby zbladł i przyspieszył ruch, a ja zrobiłam dokładnie to samo. - Musimy iść.

- Ale gdzie? Oni nie mieli złapać Jill, czy coś?

- Uciekła. Pobiegła w stronę lasu, a to oznacza, że nie możemy tu zostać. - Mówił będąc delikatnie podminowany całą tą sytuacją. - Jedna modelka Jasona schowała się w szafie, ale Jill są rozwaliła. Cudem przeżyła, wtedy obiecałem sobie, że będę z tymi cholernymi dziewczynami wybiegał... Ale pierwszy raz ona im uciekła. Zapewne idzie po ciebie. - Ostatnie słowo dodał z grozą, spoglądać na mnie, ale ja tylko machnęłam na to ręką.

- Nie boję się jej, zapewne ona uciekła przed nimi i poszła w innym kierunku, a ty mnie tak bezczelnie straszysz. - Podkreśliłam jedno ze swoich słów. Chłopak tylko pokiwał na boki, by iść dalej w tym jednym kierunku.

- Czemu robisz ze wszystkiego żarty, jest to takie irytujące. – Przyznał, chowając swoje dłonie do kieszeni. Zamilkłam na chwile, a pozornie dobry nastrój znowu został załamany. Wzięłam głęboki oddech, gdy zaczęłam myśleć o swoich zmartwieniach, ale wtedy ogarnęła mnie chwilowa złości i desperacja.

- Mam płakać? Mam panikować? Czy wykorzystać ten czas? Może to ostatnie chwile w moim życiu, czemu mam być poważna? – Zaczęłam zadawać hipotetyczne pytania, a ta moje słowa chłop spojrzał w ziemie.

- To nie będę ostatnie chwile w twoim życiu, bo ja tu jestem, by ciebie strzec. Nie powinnaś ukrywać swojego zdenerwowania pod płaszczykiem humoru. Jesteś zdenerwowana, spanikowana. Coś cię dręcz, a ja to widzę bardziej niż możesz siebie wyobrazić. – Mówił poważnie z wyrzutem w głosie, jakbym go obraziła. Znowu zamilkłam, bo miałam wrażenie, że cokolwiek nie powiem, to będzie to złe. Przez chwile wpatrywałam się w drogę oświetlaną przez księżycowy blask. Dźwięki przyrody wypełniały pełniały napiętą cisze. Mam wrażenie, że on coś podejrzewa, ale o nie mogę o tym wiedzieć.

- Ty teraz panikujesz z powodu Jill, twoje zastawienie się nagle zmieniło i probujesz mi coś wmówić. – Zaczęłam, by odwrócić kota ogonem, a on na te słowa się delikatnie uśmiechnął i podarł swoją brodę palcami.

- To nie jest subtelne stwierdzenie, że nie masz ochoty gadać na ten temat. – Znowu między nami zapanowała cisza. Na cicha mnie wykańczała, miałam wrażenie, że ta ścieżka nigdy się nie skończy.

- Chciałabym gadać o czymś innym, o czymkolwiek. Nie o problemach, nie o zmartwieniach. Po prostu miłą pogawędka.

- Może i masz racje, ale nie będę z tobą jej pogawędki prowadził. – Przyznał lekko, patrząc na boki obserwując las. – Jest strasznie cicho, krew szumi w uszach i tylko czekam, aż usłyszę te piłę łańcuchową. Czujesz te napięcie?

- Przez ciebie zacznę. – Skomentowałam cicho, miałam wrażenie, że jego zdenerwowanie zaczynało na mnie wpływać. Spojrzałam na niego, wyglądał na spokojnego, miała spokojny głos. Wyglądał, jakby to był zwykły spacer, ale jego słowa były dla mnie subtelnym znakiem jego zdenerwowania.

- Wybacz, to nie było moim celem. – Odrzekł lekko, jakby nie było mu przykro. Coś mi tu nie nie grał, coś było nie tak. Jego sposób jest tak bardzo przerażający.

- Chcesz, byśmy solidarnie się bali tego, co może się wydarzyć, jeśli Jill nas znajdzie? – Zapytałam rozglądając się dookoła. Również zaczęłam ją szukać wzrokiem, jakbym miała zaraz wyjść zza krzaków.

- Ja po prostu nie mogę znieść twojego spokoju w takiej sytuacji... - Wtedy on zamilkł, a jego postać stała nieruchomo przez dłuższą chwile. - Ona jest blisko. – Wtedy zaczął szeptać, zatrzymał swojego kroku i mogłam zobaczyć jej jego uszy delikatnie drgają. – Shh... - Wtedy ukucnął, a ja zrobiłam dokładnie to samo. Moje serce biło jak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Zaczęłam się bać, ale nie ma chuja, że mu to pokaże. Przełknęłam ślinę usiłując ją zauważyć, czy usłyszeć. – Teraz masz robić wszystko to, co ci mówię. Rozumiesz? – Wyszeptał mi do ucha, a ja tylko kiwnęłam głową. – Nie bój się, ochronie cię. – Normalnie bym zaczęła się upierać, że się nie boję, ale ta sytuacja była wyjątkowa i... Uspokoiła mnie. – Plan jest taki, że ukryjesz się w tych krzakach, tam obok tej wielkiej lawendy. Ja stanę na środku i ją obezwładnię, gdy na mnie ruszy. Wtedy wrócimy do domu. – Moje zadanie było proste, ale i tak miałam wrażenie, że owe zadanie mnie przerośnie. – Teraz powoli idź w tym kierunku, pójdę z tobą. – Miałam wrażenie, że wyczuł moją obawę i oboje powoli ruszyliśmy w tym kierunku. Usiadłam w krzach, a wokół mnie rosła lawenda, która swoim zapachem mnie uspokajała. – To nie potrwa długo i lepiej na to nie patrz... - Po tych słowach wstał i oddalił się ode mnie na około 30 metrów. Przykrywała się gałęzienia i mimo, że kazał mi nie patrzeć, to ja nie mogłam oderwać od niego wzroku w czystej obawie, że coś może mu się stać.

Czekałam, aż w końcu zobaczę dziewczynę, która wyszła w końcu z mroku. Jej zniszczona sukienka dodała jej grozy i klimatu jak z horroru.

Nagle jej białe oczu zaświeciły w moim kierunku, ona centralnie spoglądał na mnie i nie minęła chwila, a rzuciła się do biegu mając odpaloną piłę łańcuchową. Nie mogłam się ruszyć, bo ten żałosny strach ogarnął moje ciało. Dziewczyna została jednak zatrzyma przez chłopaka, który w sekundę przywołał... młot? On jednym ruchem odrzucił Jill słabym uderzeniem w brzuch, który miał zza zadanie ją ogłuszyć, a nie zranić. Ona poleciała na mniej więcej metr, ale dalej była na nogach. Jej uwaga została całkowicie skupiona na Błękitku, wtedy właśnie zauważyłam, że z jej ust leci jakaś piana, jakby miała dosłownie wściekliznę. Wydawała z siebie zduszone sapanie, jakby coś ją bardzo bolało. Wyglądała przerażająco w blasku czerwonego księżyca. Już miała się rzucić, ale wtedy to on lekkim, ale pewnym krokiem zamachnął się swoją bronią, odrzucając ją ponownie na kilka metrów, wtedy właśnie wydała z siebie krzyk, podobny do wycia. On na chwile się zatrzymał i coś wyszeptał, ale nie byłam w stanie zrozumieć tych słów. Jednak po jego twarzy było widać, że ranienia dziewczyny rani go psychicznie. Nie chciał, by doszło do tej walki, dlatego uciekaliśmy. Wtem on zacisnął pieści na młocie, by finalnie wziąć szybki rozbieg, by podskoczyć robiąc obrót w powietrzu z zamiarem mocnego i szybkiego uderzenia dziewczyny, ale w ostatniej chwili ją celowo ominął o dosłownie kilka centymetrów. Ten ruch miał w zamiarze ją jedynie przestraszyć, by instynktownie zakryć się ramionami w akcie obrony . Wtedy on drugą końcówka młota ją podkosił, a ta finalnie upadła na ziemie wraz z jej bronią, która została po chwili zmiażdżona przez tą twardszą część młota. Dziewczyna już miała zamiast się podnieść, ale on dmuchnął jej w twarz niebieskim płomieniem, który ją całkowicie unieruchomił.

Wtedy w końcu mogłam wyjść zza krzyków, by spojrzeć na zmarnowaną i zakrwawioną Jill.

- Czy ona nie żyje? - Zapytałam zakrywając usta dłonią, ale zmęczony chłopak tylko pokiwał głową na boki.

- Idźmy już. - Nagle się zerwał, by podnieść nieprzytomną jak pannę młodą. - Byłabyś w stanie mi skoczyć na plecy? - Zapytał spoglądając na mnie błagalnie, a w jego oczach widziałam iskierki cierpienia.

- Tak, tylko schyl się. - Odpowiedziałam spokojnie, ale zaniepokojona. On od razu wręcz ukucnął, bym na niego mogła wejść, a gdy to zrobiłam to on syknął, ale nic nie skomentował. - Boli cię coś?

- Mocno się trzymaj. - Wtedy bardziej go owinęłam, by nie spaść, ale to skutkowało jego dalszym syczeniem. Miałam wrażenie, że robię mu jakąś krzywdę, ale nie widziałam gdzie go dokładnie boli, bo nie ma zamiaru mi nic powiedzieć. Zignorował moje pytanie, także zapewne starał się być silny. Candy wziął głęboki oddech, by po chwili naprawdę bardzo szybko zacząć biec w stronę domu. Czułam się jak na jakimś motorze, co było... W pewniej sposób dla mnie magiczne i odświeżające. Wiatr mi wchodził w oczy, wraz z włosami chłopaka, ale nie było to aż tak uciążliwe. Minęły może z trzy minuty? Może więcej, ale dla mnie było to bardzo krótko. Po tym czasie wleciał do domu, by natychmiast położyć Jill na kanapie i nie mówiąc nic nikomu po prostu wyszedł zastawiać mnie samą wraz z zdziwionym Jackiem i Jasonem.

- To zadzwonię po Jonathana i przekaże Cane, że ją znaleźliśmy. - Powiedział Jason, wyjmując z kieszeni telefon. Tym czasem Jack kucnął przy siostrze z całym medycznym arsenałem.

- Jest strasznie potłuczona, wiesz co się dokładnie stało? - Zapytał mnie Jack, gdy podłączał do jej żył pierwszą kroplówkę, ale ja miałam w głowie jedynie pytania.

- Gdzie poszedł Candy? - Zapytałam spoglądając w stronę drzwi, gdzie jeszcze chwile temu tam był. - On powiedział, że musi iść i... Walczył z Jill, ale on ją tak odrzucał tym młotem, a nie bił, a potem na nią dmuchał tym ogniem i... I jestem tu. To jakby trwało minutę. - Odpowiedziałam siadając na fotelu.

- Yhm... Czyli stąd ten siniak, ale nie jest złamane. On serio delikatnie ją odrzucał swoim młotem, yhm. - Mówił do siebie, dalej pracując przy nieprzytomnej siostrze.

- Ale gdzie on poszedł? - Ponowiłam pytanie, na które on bardzo cieżko westchnął.

- Zapewne do James'a. - Wzruszył ramionami, mieszając kilka składników. Znowu ten James, znowu do niego poszedł, a ja ciągle nie wiem kim on jest. Siedziałam tam zrezygnowana i zmęczona, żałując tego dziecinnego zachowania. Żałuję, że byłam dla niego nie miła, wredna i zachowałam się jak dziecko. Tak bardzo bym chciała z nim porozmawiać i przeprosić za wszystko. - A z tobą wszystko dobrze? - Zapytał nagle, ale ja jedynie pokiwałam głową i mrucząc by zajął się siostrą idąc w kierunku mojego strychu.



~*~

- Musiałeś zabić mu tego kota? - Zapytał Jack patrząc oskarżycielko na Jasona.

- Shh, bo usłyszy. - Zareagował dosyć gwałtownie, by potem podejść do niego bliżej, by po cichu kontynuować konwersacje. - Nie zabiłem go, on sam był już... Ledwo żywy.

- Kogo ty próbujesz oszukać?

- Obiecałeś, że mu nie powiesz, więc nie ponawiaj tego tematu. - Odparł przez zaciśnięte zęby, wraz z ostrzegawczymi iskrami w oczach, jednak niewzruszony tylko przewrócił oczami.

- Nie powiem mu, ale pragnę zauważyć, że kiedyś jechał do Jamesa tylko wtedy, gdy jego stan był krytyczny. Kiedyś to przytulił się do Sylwester i od razu było mu lepiej... Teraz prawie codziennie znika.

- Kupmy mu drugą kotkę. - Machnął niedbale ręką, nie rozumiejąc jakie znacznie miała dla Candy'go ta kotką, którą pewnego dnia znalazł skuloną w krzach w czasie sylwestrowej nocy. Miała czarną, puszystą sierść, którą nie można było przestać głaskać, a para niebieskich oczu roztapiała serce chłopaka.

- On nie chce drugiej kotki. - Mruknął Jack z wyrzutem, bo martwił się jego stanem. Definitywnie zbyt często znikał na całą noc, by dać upust swojej frustracji.

- Yhm, co z Jill?

- A co ma być? Zawsze jest kurwa to samo... Chciałbym ponowić swoje badania... Ale... Myślisz, że Karol się zgodzi?

- Jej i tak się nudzi.


~~~~~~~~~~~~~~

Stara część:

Sponsorem rozdziału jest producent maści na ból dupy ~

- Karola, no prooooooosze...! - Meyer mnie błagał.

- Nie. - Odrzekła oschlę. Poczym napiłam się soku. - Jak kolwiek to brzmi, dziś śpię z Puppeteer'em.

- Grrr... - Poszedł obrażany, a ja zastanawiałam się, co zrobić dzisiejszego wieczoru.

Mogłam jednoczenie wszystko i jednocześnie nic...

- Ale nuda... - Rzekłam, gdy NAGLE drzwi wejściowe otworzyły się z nie małym hukiem. Spojrzałam w tą stronę.

- Nie... - Powiedział Jack.

W drzwiach stała jego damska wersja....?

- Jack!!! - Odparła uradowana i go przytuliła. Potem się odsunęła od niego i dała mu z liścia. - Ty cholero!!! Dlaczego nie odbierasz telefonów!? - Wydarła się. Zebra się skulił na podłodze od jej krzyku.

- Co się tu odpierdala? - Zapytałam jak małe dziecko.

- Otóż. - Zaczął Piter. - Co jest Jill. Siostra Jack'a... - Westchnął ciężko.

- OMFG! Witaj kochana! - Krzyknęłam do dziewczyny i ją przytuliłam odwzajemniła to. - Ale masz czad paznokcie! - Zapiszczałam jak się od niej odkleiłam.

- A jaki ty masz zaczepiste cienie pod oczami! Zawsze chciałam takie mieć, but nie umiem! - Również zapiszczała.
Nagle poczułam... Że nie ma nademną podłorza. Rozejrzałam się dookoła. Okazało się, że Candy wziął mnie na ręce. Po ch*j?

- Nie pozwolę, żeby ta czarna wiedźma zniszczyła Ci mózg! - Trzymał mnie jak panna młoda, a po tych słowach bardziej się do mnie wtulił.

- On ma rację! - Krzyknę Jack.

- Chcesz w ryj?! - Wrzuciła się do brata. Ten pokiwał przecząco głową. - No. Pamiętaj! Jestem od Ciebie starsza! - Warknęła.

- Tylko o trzy minuty! - Zapiszczał.

- Morda! - Zawarczał jak wściekły pudel. - A co do CB niebieska pokrako... - włączyła piłę łańcuchową, którą wciągnęła zza pleców. - To chętnie ozdobie sobie dom na święta twoimi flakami.

- RUN CANDY!!! RUN!!! - Krzyknęłam przytulając się do niego. Zaczęliśmy uciekać po domu, a potem lasem...

***
- Coś mnie ominęło? - Do salonu wszedł Jason z herbatką malinową.

- Oh stary... - Pupet pokręcił głową z dezaprobatą.

- Duzio... - Odpowiedział zapłakany Jack.

- Aha - Rudy... Czerwony ( specjalnie dla Zuzu6669 ) odrzekł i se poszedł po więcej herbatki.

***

- UWAŻAJ NA KRZAKI!!! - Krzyknęła jak przedzieraliśmy się przez las.

- JAKIE CZAKI!? LALECZKA CZAKI!? AAAAA!!!! JESTEŚMY ZGUBIENI!!! - Wydarł się omijając rzeczkę.

- I TAK WAS KURWA DOPADNĘ!!! - Krzyczała wymachując piłą.

***

- Jack, chcesz herbatki? - Zapytał Papyt popijając napój z Meyer'em.

- Okej... - Podszedł i wziął naczynie, poczym upił łyk.

***

- SKACZ!!! - Wydarłam się.

- ALE TAM JEST URWISKO!!! - Również się wydarł.

- Chuj mnie to boli! SKACZ!!!

***

- Lordzie Jason'ie Meyer'ze, ta herbatka jest wyśmienita. Założę się, że kosztowała fortunę. - Pupet odrzekł poprawiając sztucznego wąsa, którego sobie z resztą chłopaków przyczepił.

- Ależ Milordzie Puppeteer, liście, które są głównym producentem smaku wyprodukowałem w mojej plantacji. - Odrzekł Jason poprawiając czarny garnitur.

- Czy nie uważacie, że współczesna gospodarka rolnictwa, spada, a konkurencja na suwerennie dodaje spadki indeksów do swojego budzetu? - Zapytał Jack czesząc rękoma sztuczną brodę.

- Dobrze prawisz hrabio Jack'umirze. - Odrzekł Milord.

***

- AAAAAA!!!!!!! - Krzyczałam lecąc z urwiska.

- AAAAAAA!!!! KURWA!!!!! AAAAAA!!!!! MOJA IDEALNA FRUZURA!!!! AAAAAA!!!! - Krzyczał Candy.

- Serio? - zapytałam. - Właśnie spadamy, za chwilę czeka nas śmierć, a ty myślisz o swojej fryzurze!?

- Fakt... Ej, długo będziemy tak spadać? - Spojrzał mi w oczy. Tak, nadal się przytulaliśmy.

- Nie wiem, ale wypadało by się wyspowiadać... - zaproponowałam.

- No...

- Ty pierwszy! Ja będę księdzem! - Odrzekła.

***

- A jakby wszystkie koszty zrzucić na ZUS? - Zaproponował Hrabia Jack'umir.

- Zależy od płodności krzaków kokosowych. - Odrzekł Papyt.

- Niech to dunder! - Hrabia walną pięścią w stół. - Zapomniałem!

- Nie unoś się przyjacielu. Jeśli produkcja papierowych cegieł z gliny zwiększy pojemności w centymetrach powietrza, a dynie jedzą orzechy włoskie. - Jason upił łyk herbaty.

- Ależ ty mądry! Nie pomyślałem! Teraz żelki haribo będą ścianą pomalowaną na prześcieradło! - Rzekł już weselej Jack'umir.

***

- Zaczynaj dziecko boże. - Odrzekłam.

- To tak, ostatnii raz u spowiedzi byłem... 40 maja. Gwałciłem, piłem, biłem, gwałciłem, molestowałem, krzyczałem, gwałciłem, śpiewałem, gwałciłem, nie chodziłem do kościóła, gwałciłem. I więcej grzechów nie pamiętam. - Odparł.

- Rozumiem. Jako pokutę załatw mi prywatny pokój. - Powiedziałam.

- Ale z księża pedał! - Krzyknął. - Nie!!!

- Kuwa! Synu! W takim razie... Pójdziesz na siedem zdrowasiek do pieca chlebowego! - Warknęłam.

- Dobraaaa... Pani ksiądz, teraz pani...

- Już mówię...

***

- Doszły mnie słuchy Lordzie, że uprawiasz striptiz do muzyki z tetrisa. - Wypowiedział się Hrabia. Jason prawie opluł się drogocenną herbatką.

- Ależ skąd! Tosz to herezja! Propaganda komunistyczna! *Liberum veto! - Lord wstał z miejsca.

- Niestety Lordzie... - zaczął Milord. - Mamy nagrania. - Pupet uśmiechną się zwycięsko.

- O kurwa... - Lord powiedział.

***

- Słucham.

- Niczego nie piłam, nic nie gwałciłam, niczego nie brałam. Czytam yaoi. Raz zjadłam kredkę jednej suki z przedszkola, smakowała truskawkami, a była niebieska! Pobiłam kiedyś karła, bo myślałam że jest elfem Mikołaja, a każdy wie, że Mikołaj jest pedofilem w sandałach. I teraz mam wentylację w dupie, bo spadam chyba od dwudziestu minut z urwiska. Więcej grzechów nie pamiętam! - Skończyłam.

- Jako pokutę załatw mi nagie zdjęcie jeża. - Odrzekł kśondz.

- Okej. Kuwa widzę ziemie!!! Zaraz umrzemy!!! - Zaczęłam panikować.

- A mógłbym być tak dobrym księdzem...

***

- Do czego zmierzacie? - Zapytał Lord Jason oglądając nagranie.

- Chcemy sosenke. - odparł Hrabia Jack'imir. - I wielkiego naczosa...

- Liberum veto!!! - Wykrzyczał Jason.

- Wsadź ten swoje liberum veto w twój kwadratowy zad. - Odrzekł Milord Puppeteer.

- Skąd Milord wie, że jest kwadratowy? - Rzekł Lord.

- To żeś się wpakować mój przyjacielu... Geju... - Odparł Hrabia pijąc herbatkę.

- Mów za siebie Hrabio... - Odparł Lord. - Przecie chcesz tu odemnie kupić dwóch największych pedałów na świecę.

- No właśnie... - Poparł go Milord. - Och moja ty cioto.

***

- Karolina... Chce żebyś wiedziała, że twoje włosy ładnie pachną i kiedy z tobą spałem, to całą noc je ćpałem. - Candy widząc, że niedługo umrą, postawił się zwierzyć.

- Niebieski pedale... Chce żebyś wiedział, że kiedy razem spaliśmy, to przytulałam się do ciebie z własnej woli. - Karola również wyjawiła jedną sprawę. - I w sumie nadal to robię! - Dopowiedziała wtulając się w tors chłopaka.

- To znaczy, że mnie lubisz?! - Zapytał.

- Znam was niecałe cztery dni! Ale te cztery dni, była najlepszymi w moim życiu! - Wyznała.

- Ale jak przeżyje, to i tak Cię zgwałcę! - Rzekł poważnie.

- Wiem o tym!

***

- Ale chwila... - Rzekł Puppeteer. - Skoro Jack'umir chce kupić tych gejów do własnych potrzeb, ja się przyjrzałem jednej rzeczy. A Jason, skoro miał tych pedałów musiał ich przecie używać! W brew pozorom, wszyscy jesteśmy gejami! - Powiedział zszokowany swoim odkryciem.

- Niestety dobrze prawisz przyja... Cwelu. - Rzekł Hrabia.

***

- Hello darkness, my old friends... - Powiedział Candy, jak mała dziewczynka z psychiatryka. No super, mamy już woźnego i dziewczynkę. Ciekawe co będzie następne!

- Za trzy.... dwa... JEDEN!!!! - Krzyknęłam jak zobaczyłam podłorze.

***

- Zmieńmy temat... - Rzekł Lord.

- To jednak nikt nas nie kupi? - Zapytał Dipper.

- Nie, Sosenko. - Rzekł Bill Clipher. - Chodź, jako demon, przeteleportuje nas do graviti falls. - Powiedział już ciszej i splutł ich palce.

- Dobrze... - Sosenka powiedziała już ciszej.

I zniknęli... A może wogóle ich nie było...

***

- AAAAAA!!!!!

- AAAAAA!!!!

- DLACZEGO KURWA ŻYJEMY!!!!! - Warknął Candy.

" Bo wtedy skończyłabym książkę"

- Co to był za głos? - Zapytała Karolina.

- Nie przejmowałam byś się, na waszym miejscu narratorem. - Odparła Jill.

- Tylko nie ty... - Niebiesko włosego przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

- Ale to ja. - Prychnęła. - Rzuciłam w was cukierkiem dumnym, przez co mieliście halucynacje. - Uśmiechnęła się wrednie.

- A dlaczego jestem w samych bokserkach? - Zapytał zdezorientowany chłopak.

- Zgwałciła go? - Zapytałam patrząc na Jill.

- Wracajcie już do domu. Robi się zimno. - Powiedział i zniknęła w cieniu mroku.

- Aaał! - Krzyknął Candy, jak próbował wstać.

- Ja pieprze, a jednak!!! - Zaśmiałam się. Poczym wstałam i podałam mu rękę. Ten ja przyjął i pociągną tak, że upadłam na niego. - Serio?

- Właśnie zostałem rozdziewiczony przez kobietę! Weś mnie przytul! - Po tych słowach, się do mnie przytulił i zaczął ćpać mi włosy. Chyba będę sprzedawać je nielegalnie na allegro...

- Chodź do domu. Jest już ciemno. - Mruknęłam.

- Możemy stać tu...

- Dziś. Śpię. Z. Puppeteer'em. Trzymaj. Się. Grafiku. - Powiedziałam oschle.

- Pierdolić grafik. - Zamruczał poczym pocałował mnie.. znowu. A tako iż jestem wróżką to zmieniałam się w pomidora. W tędy był burak, to teraz jest pomidor, następnym razem będzie truskawka.

- Zimno.. mi. - Powiedziałam między pocałunkami. - Pozatym...jesteś... prawie...nagi...tam...obok...jest...mrowisko... - Próbowałem mówić normalnie, ale ten niebieski zbok skutecznie mi to uniemożliwiał, atakują zacięcie moje wargi.

- Dobra już idziemy, ale proszę pomóż mi, dupa mnie boli.

***

W domu trzej chłopcy poszli grzecznie spać. Są w swoim łóżeczkach, śnią o fantastycznych przygodach... Chwila to nie ta bajka...

W chacie trzech, a raczej czterech gwałcicieli i jednej dziewicy... " teraz lepiej" obecnie przebywa trójka z nich, który przez herbatkę dostali takiego dałna, że powinnie zostać zapisani w księdze rekordów Guinnessa. Teraz zasnęli po różnych zakamrakach domu.

Jack z głową w kiblu.

Piter na żyrandole.

A Jason w piekarniku.

Śnią o różnych ciekawych rzeczach...

A pozostała dwójka zaraz przyjdzie do domu, spieszą się, niewyobrażalne, po maść na ból dupy...

♤♧♤♧♤♧

*Liberum veto ~ z łaciny "nie zgadzam się "

Zostawiecie komentarz, to dla mnie mega ważne ☆\(^ω^\)

Do next'a :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top