Prolog

Biegli ciemnymi alejkami Łazienek Królewskich. Przystanęli na jednym z mostów zawieszonych nad stawami, obserwując przy tym odbijającą się od tafli wody łunę księżyca. Złączyli dłonie i spojrzeli na swoje twarze skrywane pod maską. Wyszeptali kilka zdań i oplecieni jasną poświatą ukazali swoją prawdziwą tożsamość, o której wcześniej wiedzieli. Obok dwójki pojawiły się dwa latające żyjątka: fioletowe przypominające motyla oraz niebieskie przypominające pawia. Postacie zbliżyły się do siebie i z chytrym uśmiechem na twarzy spojrzały na dwa stworzonka. Nie mieli pojęcia, że od dłuższego czasu obserwuje ich niewinnie wyglądający staruszek ukrywający się w cieniu drzewa, obok niego lewitował stworek przypominający żółwia.

-Zło nie śpi nawet w nocy, mój mały przyjacielu. - staruszek wyszeptał w stronę żyjątka i pogłaskał się po swojej siwej brodzie.

-Co masz na myśli mistrzu? - stworek miał lekko piskliwy, lecz poważny głos nie zdradzający żadnej emocji.

-Musimy ich powstrzymać zanim wszystko się powtórzy. Myślałem, że Polska będzie idealnym i bezpiecznym miejscem dla miraculów i ich nowych posiadaczy. Myliłem się, nawet tutaj ludzie chcą mieć dostęp do absolutnej władzy.

-Myślisz, że już czas? - staruszek odwrócił wzrok od pary odchodzącej z mostu i skinął do kwami.

-Musimy zadziałać zanim będzie za późno, nie chcę, aby sytuacja z Paryża powtórzyła się również tu.

***

Siwy mężczyzna wyjął ze schowka w gramofonie kolczyki oraz pierścień, schował biżuterię do oddzielnych pudełeczek w kształcie sześciokąta i wsunął do kieszeni.

-Już czas, Wayzz. - mężczyzna chwycił drewnianą laskę i wyszedł z mieszkania kierując się w stronę centrum stolicy.

×××

Krótkie wprowadzenie do ff. Mam nadzieję, że nie spalicie mnie za brak Adriena i Marinette, choć mam w planach o nich wspomnieć w dalszych rozdziałach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top