90 | powrót do domu

Wendy P.O.V.

— Peter, co ty pieprzysz? — zaśmiałam się nerwowo — Jaki Londyn? — poczułam skręty w żołądku i zrobiło mi się niedobrze. Nie miałam zupełnie pojęcia o co mu chodzi i chyba jeszcze mnie szok nie opuścił.

— Niespodzianka. Nie gadaj — skwitował Peter i podszedł do skrzyni, której istnienie niezmiennie mnie zastanawiało.

Cała nasza grupka pobiegła w stronę kufra i z głośnymi śmiechami, zaczęli wyciągać ubrania z pudła.

Ta nerwowa sytuacja związana z presją uspokojenia smoków, odcisnęła piętno na naszych relacjach. Napięte rozmowy i lekkie sprzeczki łączyły się w niezbyt przyjemne sytuacje. Teraz dzięki zaliczeniu kolejnego smoka, w końcu się to trochę rozluźniło.

— Peter! — krzyknęłam, ale chłopak zignorował mnie zupełnie i podszedł do Ceddar.

Matko boska.

— Zack — złapałam za ramię przyjaciela, przez co odwrócił się w moją stronę unosząc brwi. Spojrzałam mu w błękitne oczy i doznałam wrażenia, jakby ktoś spuścił mi ciężki kamień na serce, który upadając na nie, ścignął aż do stop — wszystko w porządku? — dopiero widząc jego buzię i oczy, zdałam sobie sprawę jak bardzo coś przeżywał. W błękitnych tęczówkach niemal przelewały się oceany smutku, a gardło bez przerwy poruszało się, przełykając ślinę.

— Tak — zaśmiał się sztucznie, a ja skrzywiłam się słysząc, jak bardzo musi udawać.

— Chodzi o Arielkę? — spytałam patrząc mu w oczy, które po moim pytaniu się ledwo zauważalnie zaczerwieniły. — Porozmawiamy o tym później? — zasugerowałam delikatnie. Miałam nadzieję, że sytuacja się uspokoi i wtedy wszystko mi wytłumaczy. Było mi głupio, że dopiero teraz poruszyłam ten temat, ale wcześniej nie było kiedy nawet pogadać.

Zack kiwnął głowa, więc przytuliłam go pocieszająco i pobiegłam w stronę Petera w celu zagarnięcia potrzebnych mi informacji.

— Siema, głąbie — zawisnęłam na jego ramieniu z rozbiegu.

— Zjeżdżaj szczeniaku. — warknął zielonooki, na co ja zamrugałam pare razy. Chyba nigdy nie bywał przyjazny.

Wydymałam usta. Nie zaczęliśmy pozytywnie. Moje szanse na uzyskanie jakiejkolwiek wiedzy, zmniejszyły się niemalże do zera.

— Po co lecimy do Londynu? — spytałam prosto z mostu. Patrzyłam na chłopaka, a on przez chwilę patrzył na mnie, po czym oparł się o kufer. Założył ramiona piersi, przez co zarysowały się jego mięśnie i zwróciłam uwagę na jego liczbę bransoletki w formie sznurków na nadgarstkach. Zagryzłam wargę i wywróciłam oczami próbując zamaskować rosnącą we mnie temperaturę.

Oczywiście książę nie odpowiedział.
— Przecież są jeszcze dwa smoki — zasugerowałam. Nagle zrobiło mi się gorąco i wystraszyłam się nie na żarty — Chcesz mnie oddać z powrotem do domu? — wydukałam łamiącym się głosem.

Peter zaśmiał się głośno odchylając głowę do tyłu
— Chcę — serce mi się zatrzymało. Przed oczami przeleciały mi najgorsze możliwości. Ja chciałam tu zostać! Przestraszyłam się, że może to z mojej winy musiałbym opuścić krainę. Tylko co zrobiłam? — Ale nie mogę.

Kamień spadł mi z serca i odetchnęłam głośno. Nienawidziłam tego jego prankowania i trzymania mnie w napięciu. Miałam ochotę wyszarpać mu wtedy narządy.
— To po co tam lecimy? — spytałam na pozór spokojnie.

Peter nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy i przez chwilę jakby prowadziliśmy walkę na spojrzenia, ale ja przegrałam odwracając wzrok, bo ten jego mnie przytłoczył. Nie mówiąc nic, posłał mi tęczówkami wyzywający wyraz i złapał zębami za sznurek swojej bransoletki, który bez słowa pociągnął zaciskając ją na nadgarstku.

I sobie poszedł. Po prostu poszedł. Odwróciłam się w jego stronę zbulwesstrowana i wrzasnęłam za nim, że jest beznadziejny, ale pokazał mi środkowy palec przez ramię i szedł dalej.

Warknęłam wściekła.

Był tak niesamowicie pewny siebie. Aż do przesady. Zakochany w sobie. Narcystyczny. Załóżmy i w ogóle do zabicia, że dziwnie się, że jeszcze nikt go nie dopadł ze względu na jego charakter. Może będę pierwsza.

— Em...Matt! — krzyknęłam w stronę przechodzącego obok mnie blondyna. Podniósł na mnie zmęczone podróżą spojrzenie i uśmiechnął się słabo. Dobiegłam do niego i oparłam się na jego ramieniu szczerząc się wesoło — Dlaczego lecimy do Londynu? Powiedz mi szczerze. Chcecie mnie oddać? — spytałam czując, że przyspiesza mi serce.

— Coś ty — chłopak klepnął mnie przyjacielsko po plecach — Z dwóch powodów. — przysunęłam się do niego, bo szczerze mnie zainteresował — Okazuje się, że Cień ciagle gdzieś tu z nami jest — Matt zaczął szeptać, a na jego słowa coś jakby zakłuło mnie w brzuchu. Zignorowałam to marszcząc brwi. Cień mnie bardzo stresował.

— Jak to?

— Tak to. On o wszystkich naszych planach wie. Nie chcę oskarżać, ale może to Felix nas ciągle sypie. W końcu raz nas zdradził. — zmrużył oczy — Generalnie jestem miły i staram się rozumieć ludzi, ale zdrady potępiam — wycedził przez zęby — ale w jakimś tam stopniu mu wierzę.

— Ja mu wierzę — odpowiedziałam twardo, na co Matt się speszył i spojrzał na mnie, dosłownie kurcząc się w sobie.

Byłam w tym momencie chyba jedyna, która wierzyła w niewinność Felixa. Chociaż jakby się tak temu wszystkiemu bliżej przyjrzeć, to chłopcy prawdopodobnie też mieli z tylu głowy to, że przecież to ich przyjaciel. Dlatego jeszcze żyje.

— Peter ma jakieś porachunki w świecie ludzi — wzruszył ramionami blondyn — Nie chcę plotkować, ale raczej chodzi o Cienia. — zagryzł wargę przełykając ślinę. Jak zauważyłam, to większość chłopców niepokoił, lub przerażał Cień. Ja mimo znajomości książki Petera, która powiedzmy sobie szczerze - trochę odbiega od Peterka, którego poznałam. Mimo jej znajomości, to jakoś się nie bałam tej mrocznej postaci — Spędzimy tam jakieś dwa tygodnie.

Kiwnęłam głową. Właściwie nie wiedziałam do końca, co tak naprawdę czułam w związku z moim powrotem do domu. Tęskniłam za wszystkimi z Londynu, ale z drugiej strony jak miałabym rodzicom wytłumaczyć moje zniknięcie? Może powiadomili policję?

Chociaż nie. Alex twierdził, że oni już dawno mnie nie pamiętają.

Na tą myśl zrobiło mi się bardzo przykro.

Moi własni rodzice nie wiedzieli, że mają córkę. To było okropne uczucie.

Tęskniłam za moim wygodnym łóżkiem, za telefonem, treningami, klasą, braćmi i generalnie moim nastoletnim i beztroskim życiu. Z jednej strony byłam zachwycona Nibylandią i moją aktualną sytuacją. Musiałam jednak się martwić i bezustannie pracować. Chciałam pokonać Cienia i jeszcze trochę tu zostać w spokojnej atmosferze.

Ta cała przygoda, jak narazie zmieniła we mnie jedną rzecz.

Miałam dziwne wrażenie, że już nie pasowałam do teoretycznie mojego miejsca - Londynu. Miałam wrażenie, że już tam nie należę. Stwierdziłam jednak, że tylko mi się to wydawało, a to całe uczucie to tylko przyzwyczajenie. Miałam taką nadzieję przynamniej.

Przerażało mnie to trochę, bo przecież był to mój dom.

Rozejrzeliśmy się po wszystkich, którzy wyciągali z kufra ubrania i broń.

Zmarszczyłam brwi. Po co im karabiny maszynowe i całe ciągi noży w moim rodzinnym mieście?

— Po co oni się uzbrajają? — szepnęłam do Matta zupełnie zmieszana. Nie przychodziło mi do głowy żadne wytłumaczenie ich zachowania.

— Mimo wszystko jest tam Cień. Nie wiadomo, czy nie będzie trzeba walczyć — zagryzł policzek od środka — Poza tym przezorny zawsze ubezpieczony. Zaginieni Chłopcy nie ruszają się nigdzie bez przynajmniej jednego noża — wyszczerzył się blondyn klepiąc mnie po plecach.

Poczułam coś bardzo dziwnego. W moim bezpiecznym Londynie grasował potwór, który czyhał na nasze życie i nie wiem na co jeszcze. To było przerażajace i mroziło krew w żyłach. A tym bardziej, że to niekoniecznie był pierwszy taki przypadek. Może wychodząc z domu minęłam jakieś demony z Nibylandii, a nawet nie zdałam sobie z tego sprawy. Przeszedł mnie dreszcz.

— To normalne, żeby stworzenia z magicznych krain znajdowały się w tych ludzkich? — spytałam powoli.

— Nie. — na jego słowa spojrzałam na niego — Dlatego to takie dziwne i pokazuje jak bardzo powinniśmy obawiać się walki z Cieniem.

***

— Nie. Weź tą drugą — nakazałam Felixowi, który pytał mnie o porady w sprawie jego stroju — Przecież ubieracie się identycznie, jak ludzie w Londynie — zaśmiałam się — Nie panikuj. — rzuciłam mu jasnofioletową bluzę, która współgrała z jego szarymi włosami.

— Dzięki — uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam gest i wyciągnęłam z kufra ubrania dla siebie. Uśmiechnęłam się zadowolona widząc luźne jeansy, który wyglądały moim zdaniem super. Miały średni, nawet trochę niski stan, co ja bardzo lubiłam, a większość dziewczyn nienawidziła. Miały ogromne dziury, więc były idealne na lato w Londynie. Rozebrałam się do bielizny i ubrałam je.

Szczerze mówiąc, to podczas tej podróży pozbyłam się już w dużej mierze wstydu, a chłopcy stali się mi tak bliscy, że nie czułam się niekomfortowo.

Do spodni ubrałam białą koszulkę i wciągnęłam szarą bluzę.

Wyciągnęłam z kufra jakąś gumkę do włosów i związałam je w kucyka. Zadziwiające było to, że wciąż nie były jakoś bardzo skołtunione.

Uśmiechnęłam się na myśl, że niedługo rozczeszę je w moim pokoju i zasnę we własnym łóżku.

Generalnie mówiąc, na początku tej całej przygody byłam pewna, że załamię się bez rodziców. Że ich brak będzie mi tak doskwierał, że nie dam sobie rady. Teraz jednak oczywiście nie mogę powiedzieć, że nie tęsknie, ale nie jest to ten ból, którego się spodziewałam. 

Czasami strach jest straszniejszy, niż to, czego się boimy.

Mimo wszystko, było bardzo wiele spraw, które mnie niepokoiły. Jak Adam przyjmie Petera? Mają ZUPEŁNIE odmienne charaktery. Czy w ogóle uwierzy mi w magię i moje przygody? Gdzie oni wszyscy zamierzają spać? Jak mam po wszystkim znowu pożegnać się z rodziną na nieokreślony czas i nawet nie wiedząc, czy wrócę żywa? I jak mam w ogóle wytłumaczyć moje zniknięcie? Żałowałam także ostatniego dnia szkoły. Z obliczeń wychodziło, że był prawie środek wakacji, co trochę mnie smuciło, że nie spędziłam go tradycyjnie z Adamem i Zackiem. Co prawda z tym drugim po części tak, ale nie byliśmy w komplecie.

Z drugiej zaś strony, to były jak narazie najlepsze wakacje mojego życia.

Niespodziewanie poczułam, że ktoś złapał mnie za tylną kieszeń jeansów i szarpnął przyciągając do siebie.

— Co jest? — warknęłam i instynktownie złapałam się za kostkę zapominając, że już nie mam tam mojego noża.

Szybko jednak poznałam te łapy. Jedna z nich złapała mnie za biodro, a druga podniosłam mi koszulkę.

— Co ty odwalasz? — ryknęłam na Petera.

— Nie wierć się — warknął i przyłożył mi do brzucha pas wypełniony bronią. Zacisnął mi go na plecach, a dopiero wtedy zwróciłam uwagę na jego zawartość. Miał śliczny jasnoróżowy kolor i wypakowany był trzema nożami, dwoma małymi pistoletami i jednym w normalnym rozmiarze. Peter pchnął mnie za biodro tak, że odwróciłam się do niego przodem a od tej kości poczułam promieniowanie na całe ciało — Podaj rękę.

— Nie. — odpowiedziałam twardo.

Chłopak bez dźwięku wziął moją dłoń i wyciągnął z kieszeni bransoletkę w formie paska wysadzanego zielonymi kamieniami.

— Co to jest? — spytałam marszcząc brwi.

— Sama do tego dojdziesz. Podnieś nogę.

— Nie.

Peter schylił się i uniósł moją kostkę tak wysoko, że bezwładnie odkręciłam się do tyłu i upadłam podpierając się na rękach i jednej nodze.

Wywróciłam oczami, ale mimo wszystko czułam się dziwnie, odbierając na skórze informacje, że chłopak dotyka mojej skóry.

Zawiązał mi na kości pas, a do niego włożył mały nożyk.

Puścił moją kostkę i przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka.

Wstałam uśmiechając się wrednie.

— Zdajesz sobie sprawę, że na autostradzie nie zaatakuje cię goblin, czy troll, prawda? — spytałam ironicznie, a chłopak się zaśmiał.

— Nigdy nie wiadomo. Przygotuj się na walkę — wzruszył ramionami — A tak swoją drogą, to masz — wyciągnął z kieszeni bransoletkę, którą mi podał.

Spojrzałam na niego zdziwiona i opadła mi szczęka, gdy zdałam sobie sprawę, co to za biżuteria. Składała się z różowego sznurka, który oplatał w jednym miejscu kamienną połówkę serca. Tą, którą znalazłam z Alex'em podczas naszego posiedzenia na plaży.

— Dziękuję — wydukałam tylko, patrząc na prezent. Był tak niesamowicie śliczny, że nie mogłam oderwać od niej wzroku. Z pozoru zwykły szary kamień, którego znalazłam na plaży, iskrzył się teraz blaskiem.

— Daj tą Alexowi — rzucił Peter obojętnie podając mi taką sama bransoletkę, ale o błękitnym sznurku.

— Ale kiedy ty je zrobiłeś? — spytałam. Przez cały ten czas, coś się działo i chłopak nie bardzo miał moment, żeby zrobić to, o co go poprosiłam.

— Od razu, jak mi to dałaś — zagryzł wargę i uśmiechnął się złośliwie.

— To czemu dopiero teraz je dostaje? — zmarszczyłam brwi zmieszana.

— Bo mi się nie chciało dać ci ich wcześniej. I wkurzałaś mnie — wzruszył ramionami, a ja musiałam zacisnąć szczękę, żeby nie na niego nie naskoczyć. To zabawne, że on nawet w momencie, kiedy mi coś daje, lub jest miły, doprowadza mnie do czerwoności ze złości.

— Słuchaj no, Pan — pogroziłam mu palcem, ale mi przerwał.

— Nie mam czasu — wyminął mnie, odchodząc. Cała ta sytuacja mnie zmieszała i stałam jaj głupia w miejscu. Czułam się strasznie dziwnie i dopiero wtedy zaczęło docierać do mnie to, co właśnie zaszło.

Nagle poczułam pociągnięcie za włosy, a następnie moja gumka zsunęła się powodując, że różowe fale rozlały mi się na ramiona.

— A to konfiskuję na czas nieokreślony — Peter pokazał mi błękitną gumkę szczerząc się wysoko, przez co przebiegł mi po kręgosłupie dreszcz — W rozpuszczonych wyglądasz lepiej — w twarz uderzyła mi fala gotowca, a szok sprawił, że nie byłam w stanie się ruszyć. Czy on właśnie powiedział mi komplement? Albo ma niesamowicie świetny humor, albo coś brał. Zrobiło mi się słabo, a serce przyspieszyło, czując głupią ekscytację. Odszedł ode mnie, a ja wypuściłam powietrze, które jak się okazało, wstrzymywałam.

***

— Dostajemy się tam poprzez portal, tak? — spytał nas retorycznie Colton, który tłumaczył nam plan od kilkunastu minut.

Nikt nie odpowiedział, bo wszyscy westchnęli zmęczeni ciągłym odpowiadaniem na te same głupie pytania blondyna.

— Chłopie, co w tym skomplikowanego? Dalej już ja was oprowadzę — wywróciłam oczami.

— Cicho, Wendy. Ja tłumaczę — uciszył mnie ręką, na co zaśmiałam się pod nosem. Czułam się rozdarta. Z jednej strony byłam przeszczęśliwa wizją zobaczenia moich rodziców, wykąpanie się, najedzenia, brakiem przymusu oglądania mordy Petera dwadzieścia cztery godziny na dobę. Z drugiej zaś strony trochę się stresowałam. Jak miałam im wytłumaczyć moje zniknięcie? Jak wiele mnie ominęło? — Wskakujemy w portal, a on zabiera nas do Londynu i...

— Ale... — przerwał mu Brendan.

— Cicho. Pamiętajcie, żeby...

— Dobra, już mi się tu nie chce stać — wtrącił Peter i machnął rękami. Usłyszeliśmy huk i zerwał się silny wiatr, który omal nie zrzucił mnie z chmury. Przed nami pojawił się sporych rozmiarów portal o srebrzystym zabarwieniu. Rozpływał się na krawędziach zmieniając w mieniące się drobinki. Mogłabym przysiąc, że czułam z niego zapach kawiarni i dźwięki ulicznych aut.

— DAWAJ WENDY LECIMY DO MAKA I ADAMA!!— usłyszałam ryk i nawet nie zorientowałam się, gdy Zack wbił się w moje ciało przerzucając je na plecy i wskoczył w portal. Nastała ciemność.

Słyszałam dudniącą muzykę i powiewy wiatru. Zaśmiałam się, a obraz zawirował.

Chyba zemdlałam.

***

Mruknęłam zasypanym głosem i przewróciłam się na drugi bok, co okazało się średnio wygodne.

— Boże! — wstałam z prędkością światła czując nieprzyjemne zimno na udach, rękach, twarzy, własnościowe na wszystkim, co miałam odkryte. — Co jest...

Leżeliśmy wszyscy na szarym chodniku za jakimiś kamienicami. Chłopcy dopiero się budzili, tylko Peter poprawiał czarną bluzę.

— Co jest, Peter!? — ryknęłam do niego — Zapomniałeś mi powiedzieć, czy jak?!

— Tak jakby — uśmiechnął się pokazując rząd równych białych zębów.

Opadła mi szczęka. Oprócz chodnika, otaczały nas wysokie kamienice i nie mogłam się doczekać momentu, gdy wybiegniemy zza nich. Ale co mnie tak zszokowało?

Może to, że chłopcy leżeli na grubej warstwie śniegu, a z nieba leciały śnieżynki, które topiły się w moment na moich policzkach. Przez pogodę, czułam, jak włosy zaczynają mi się plątać i nie układać.

— Nie, chłopie. — warknęłam i podeszłam do zielonookiego, wsadzając mu ręce do kieszeni bluzy w poszukiwaniu mojej gumki do włosów. Gdy za to okazały się puste, sprawdziłam też jeansy, na co parsknął śmiechem odchylając głowę do tylu.

— Wyrzuciłem.

— To proszę. Uczesz mnie teraz. — syknęłam.

Uniósł brew i odszedł do chłopaków próbując ich ogarnąć. Fuknęłam wściekła, przez co z moich ust wydobyła się para.

Było mi niewyobrażalnie zimno. W końcu stałam na zimnie w koszulce i podartych jeansach.

I właśnie w tamtym momencie przyspieszyło mi serce.

Jak to śnieg na początku lipca? Zrobiło mi się słabo, a odgłosy wokół mnie wydały się być bardzo odległe. Nogi się pode mną ugięły i poczułam przyspieszony puls. Ile ja przegapiłam?!

— CHODŹ DO DOMU! — wrzasnął Zack i wziął mnie na ręce, biegnąc ze mną przez ulicę. Śnieg skwierczał mu pod stopami. To był ten typ osoby, która miała dosłownie wszystko gdzieś. Mogłoby minąć dziesięć lat, a on by nawet nie zauważył.

— Zack, śnieg pada... — szepnęłam drżącym głosem.

— Trudno. — zaśmiał się i biegł już chodnikiem w stronę naszych domów. Słyszałam świąteczną muzykę dobiegającą z przeróżnych kawiarni wokół nas. Wszędzie wisiały ozdoby i choinki. Docierały do mnie śmiechy i odgłosy elektrycznych mikołajów postawionych na ulicach. Brunet wyglądając zapewne jak kompletny wariat w krótkich spodenkach, przedzierał się przez tłum ludzi poubieranych w grube kurtki, którzy mierzyli nas zdezorientowanymi spojrzeniami.

— Zack! Zgubimy ich! — wrzasnęłam i zeskoczyłam z jego rąk łapiąc za dłoń, zanim zdążył mi zwiać — Spokojnie. Zaraz będziemy w domach — spojrzałam mu w oczy. Miał ogromne czerwone wypieki na policzkach, a niebieskie tęczówki skakały po mnie podniecone.

Szybko jednak Zaginieni Chłopcy znaleźli się obok nas i brunet mógł biec dalej, więc wziął mnie na barana i przyspieszył. Nasze towarzystwo dzięki treningom, bez problemów było w stanie utrzymać tempa i biegliśmy wszyscy razem, co chwilę wybuchając wesołymi śmiechami.

W tamtym momencie, pod wpływem emocji nie niepokoiło mnie już to, że trwała zima i najwyraźniej nadchodziły święta Bożego Narodzenia.

Jedenastka dzieci biegła przez Londyn porozbierana jak w lato, śmiejąc się głośno, a w ich głowach rozbrzmiewała muzyka, która dominowała świąteczne kolędy. Włosy powiewały na wietrze, na policzkach pojawiały się wypieki. Szerokie uśmiechy wypełnione śnieżnobiałymi zębami świeciły się w słońcu. Czuli się wolni.

***

— Gdzie najpierw?! — krzyknęłam wesoła do Zacka, gdy dotarliśmy na nasze osiedle.

— Jeśli faktycznie jest grudzień, to moi rodzice jak co roku są w delegacji i wracają w wigilię rano — wzruszył ramionami Zack, na co zagryzłam wargę. Jego mama i tata pracują jako prawnicy i nie bardzo mają czas dla swojego syna. — Więc do ciebie! — krzyknął śmiejąc się. Wydawało się, że zupełnie nie przejmował się brakiem poświęcania mu uwagi i odreagowywał to na imprezach pod atencją dziewczyn, które poznawał. Znałam go za to za długo. — Obyście dalej mieli te pyszne ciasteczka na półce nad piekarnikiem.

Zaśmiałam się.

Cała maja ekscytacja zabiła stres i chciałam dokonać tego spotkania zanim emocje opadną i zrozumiem, jak głupią rzecz robię. Nie mogłam się tez doczekać następnych odwiedzin u Adam.

Podbiegliśmy do sporego rodzinnego domu o czarnych dachówkach. Uśmiechnęłam się widząc, że obok niego stoi drugi bardzo podobny i to już jest dom Adama. Za budynkami stał za to trzeci, który był praktycznie w całości przeszklony i miał nowoczesny wystrój. Zack zaśmiał się poznając swoje miejsce zamieszkania i okno swojego pokoju.

Wbiegliśmy po schodkach do drzwi, a Zaginieni Chłopcy zostali przed domem.

Puściłam się pędem w stronę własnego domu wrzeszcząc wesoło. Razem z Zackiem dobiegliśmy do drzwi, a ja zachwiałam się i gdyby nie brunet z refleksem, wpadłabym w wielka doniczkę przed wejściem.

Zaczęłam walić pięściami w drzwi jak opętana. Czułam, że narasta we mnie ekscytacja i emocje. Tupałam nogą zniecierpliwiona, a każda sekunda dłużyła mi się niczym lata.

W końcu usłyszałam ten upragniony dźwięk przekręconego klucza w zamku, a zawiasy powoli ustąpiły, dający miejsce osobie, która mi otworzyła.

W progu pojawiła się wysoka kobieta o brązowych włosach i zielonych oczach. Jasna karnacja podkreślona była rumieńcami i życzliwym uśmiechem na twarzy. Wygląd zdecydowanie mam po tacie. Miała na sobie gruby musztardowy sweter i poprzecierane jeansy. Wesołe skarpetki w kotki przyozdabiały jej stopy.

Przełknęłam ślinę.

— Mamo...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema!

Mam do Was kilka spraw!

1. Pamiętacie ten konkurs, co tak skopałam i w ogóle się cieszyłam, że w pełni oddam się książce?

Jednak przeszłam 😛

Teraz walczę o laureata, zwolnienie z egzaminu z 100% wyniku, punktami na świadectwie i wpisem. Ale nie bójcie się. Nie zaniedbam książki.

Już teraz piszę kolejny rozdział.

2. Czy ktoś z Was jest tutaj w liceum?

Chciałabym spytać kogoś, żeby obiektywnie mi powiedział. Czy w szkole średniej pisze się opowiadania? Czy już nie?

3. Jeszcze jedno!

Jak pewnie się domyślacie, w sylwestra odbędzie się także w opowiadaniu niezła impreza, która dużo zmieni.

Ale...

Czy nie przeszkadzałoby Wam, gdyby znalazł się tam nektar wróżek (dla tych co nie pamiętają; działa jak alkohol, ale nie jest alkoholem. Taki Nibylandzki napar). Czy byłoby to na miejscu?

Czy lepiej, żeby bawili się bez niczego?

Hehe.

Całuski i miłego wieczora wszystkim
Kocham Was
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top