9 | Centaury ✅

Rękawice zsunęły mi się z rąk i zaczęłam nerwowo zagryzać wargę. Dosłownie każda para oczu była wpatrzona we mnie.

— Chodź — usłyszałam cichy szept spomiędzy drzew, a po chwili czyjaś chłodna ręka zacisnęła się na moim ramieniu i wciągnęła mnie w zarośla.

Próbowałam się wyrwać, ale na marne.
— Puść mnie! — krzyknęłam, usilnie starając odwrócić głowę. Towarzysz biegł bardzo szybko, przy czym wlókł mnie za sobą. Mogłabym przysiąc, że słyszałam tupot kopyt.

Po kilku minutach nagle stanął i odwrócił mnie ku sobie. Widząc swojego oprawcę, wrzasnęłam, a spod nóg usunął mi się grunt. Przede mną stał bardzo wysoki mężczyzna o skórze zielonej jak liście w lecie, rogami wyrastającymi z jego głowy i dolną partią ciała zakończoną kopytami. Właściwie, to mogłam nazwać go od połowy koniem. Z walącym sercem skierowałam wzrok na jego twarz. Oczy miał żarówiasto żółte, rysy twarzy ostre i kwadratowe, a jego broda zakończona była kozią bródka zaplecioną w warkoczyk. Ramiona miał bardzo umięśnione, a na jego ciele znajdowały się małe tatuaże, przedstawiające najprzeróżniejsze obrazki.

Poczułam, że cały kolor odpływa mi z twarzy. Mimo, że mężczyzna wyglądał przyjaźnie, to w jego oczach i...w ogóle w wyglądzie było coś przerażającego.

No bardzo odkrywcze. Połowę ciała miał jakby wyrwaną koniu!

Moment, czytałam kiedyś o takich stworzeniach, tylko jak się nazywały...

— Witaj, mam na imię Flor — uniósł dumnie brodę i wpatrywał się we mnie wzrokiem wyższości — Jestem Centaurem.

— Widzę — szepnęłam. W tamtym momencie już nie miałam ochoty się cofać w obawie o atak. O wiele mniej przerażała mnie istota stąpająca przede mną na czterech nogach. A w zasadzie kopytach — Jestem...

— Wendy Darling — dokończył za mnie. Zanim zdążyłam zapytać, dodał — Centaury wiedzą wszystko — odwrócił się i przeszedł kilka kroków. Dopiero wtedy zauważyłam gdzie tak naprawdę się znajduję.

To był środek lasu, w którym nigdy nie byłam. Kawałek ziemi porośnięty jaskrawozieloną trawą, z różnokolorowymi kwiatami. Dosłownie metr ode mnie był spad do długiej i głębokiej rzeki, a Flor stanął centralnie obok błękitnego wodospadu do niej prowadzącego. Wysoko nad nami pięły się ogromne i stare drzewa tak gęsto, że nie wiem jakim cudem wcześniej się przez nie przecisnęłam. Nad moją głową latały wielkie kolorowe motyle, a w całym miejscu słychać było śpiewy ptaków.

— Jak tu jest... — urwałam słowa, zdając sobie sprawę, że nie dam rady opisać tego miejsca słowami.

— Tak, tu jest niesamowicie — Centaur posłał mi przyjazny uśmiech, nagle dodając — Chodź ze mną.

Podeszłam w jego stronę i znalazłam się przy wielkim wodospadzie. Mimowolnie zerknęłam w dół i aż mi się zakręciło w głowie. Nie miałam lęku wysokości, ale to było dla mnie zdecydowanie za dużo.

— Musimy tam wskoczyć — poinformował mnie Flor, jakby nigdy nic.

— Co? — zaczęłam się śmiać myśląc, że to bardzo kiepski żart nowo poznanego.

— Wsiadaj, sama nie wskoczysz.

— Mam...wsiąść na ciebie? — wytrzeszczyłam oczy, widząc końskie cielsko. Nie bałam się koni, ale przerażała mnie myśl, że miałabym wsiąść na mistyczną istotę z mitologii greckiej.

Flor westchnął, więc nieco zdenerwowana podeszłam do jego dolnej partii ciała i spróbowałam się na nią wczołgać. Nie wyszło. Stwierdziłam, że może z rozbiegu mi się uda.

Zamiast wskoczyć, rąbnęłam głową w brzuch centaura i odrzuciło mnie na dobre dwa metry. Chwilę kręciło mi się w głowie, ale natychmiast przyszedł mi do głowy kolejny pomysł. Wbiegłam na skałę obok i usilnie próbując usiąść na istocie, zsunęłam się z głazu i spadłam na głowę mocno uderzając nią w kamień, co natychmiast oderwało mnie od rzeczywistości.

***

— Ej mu...sz...ybk...tac... — docierały do mnie urywki zdań, co z czasem zmieniło się w pełne słowa — Wstawaj Wendy! No wstawaj!

— Co się dzieje? — wydusiłam, używając wielkiego wysiłku w tym celu. Kiedy w końcu udało mi się otworzyć oczy, zobaczyłam postać, której zupełnie się nie spodziewałam w tamtym momencie — O, Alex — chłopak pomógł mi się podnieść, a ja zobaczyłam resztę.

Za blondynem stał naczelny kretyn, czyli Peter. Za nim Colton, trochę dalej rudy chłopak o błękitnych niebieskich oczach i szarowłosy typ o stalowym spojrzeniu i skórze bladej jak papier. No nie powiem, mimo że wszyscy Zaginieni Chłopcy zaliczali się do przystojniaków, to ten naprawdę wpadł mi w oko.

— Co się stało? Gdzie jest Flor? — zapytałam trzymając się za głowę.

— Wiedziałem — warknął Peter — Jaka ty jesteś nieodpowiedzialna. Ciebie trzeba na smyczy trzymać czy jak?! Ciągnie do problemów.

No tak, bo on jest cholernie odpowiedzialny.

— Znowu zaczynasz? — syknęłam do bruneta, podchodząc na niebezpieczną odległość.

— Ej, uspokójcie się — jęknął Alex odsuwając mnie ręką od zielonookiego, z którym jednak nie przerwałam kontaktu wzrokowego i dalej mierzyłam go wyzywającym spojrzeniem — Posłuchaj Wendy — powiedział Alex, łapiąc mnie za ramiona.

— Teraz się skup, żeby cokolwiek zrozumieć — rzucił sarkastycznie Peter i podszedł do nas, stając obok blondyna. Zielonooki był od niego wyższy, a Alex już był cholernie wysoki — Centaurom. Się. Nie. Ufa. — przeliterował, kręcąc mi wskazującym palcem przed oczami.

— Bierz tą łapę — warknęłam.

— Chcieli cię porwać — dodał Alex.

— Centaury nie są głupie, na pewno wyczuły, że jesteś ludzkim podlotem, który nie myśli logicznie — rzucił Peter.

— Przestań mnie prowokować! — krzyknęłam.

— Wendy, spokojnie — uspokajał mnie Alex.

— Właśnie — dodał irytującym tonem Peter.

— Ale na co im ja? — zmarszczyłam brwi, ignorując zaczepkę bruneta. Naprawdę nie miałam ochoty się z nim wykłócać.

— Od tłumaczenia tej kwestii niestety jest Peter, więc zapytaj go, miejmy nadzieję, że ci odpowie — westchnął.

— Nie gadam z nią — wciął się ostro brunet, na co Alex przymknął jedynie oczy i nabrał głęboko powietrza — Może jak mi przejdzie albo mnie przeprosi, to możliwe że namyślę się nad rozważeniem tego.

— Żartujesz sobie? — warknęłam, zaciskając pięści.

— Nie tym razem — pokręcił mi wskazującym palcem przed oczami, co sprawiło, że wreszcie poczułam jak licznik mojej agresji niebezpiecznie wzrósł.

— Ty tępy... — zaczęłam, mając w głowie długa wiązankę bluźnierstw, ale chłopak mi przerwał.

— Zamknij się.

— Sam się zamknij!

— Ej, cisza! — krzyknął Alex — Koniec. Sprawa wyjaśniona. Nie ufaj Centaurom, mają złe zamiary. Koniec kropka. Chodź Wendy, wracamy do obozu — blondyn złapał mój nadgarstek i pociągnął mnie w stronę drzew.

— Pogadamy sobie później  — rzuciłam agresywnym głosem w stronę Petera, na co ten uniósł wyzywająco brwi i posłał mi najwredniejszy uśmiech jaki w życiu widziałam.

— Nie mogę się doczekać.

Nienawidzę go.

***

Leżałam w moim łóżku i strugałam patyk ostrzem, które parę godzin temu podarował mi Alex.

To mój drugi dzień w Nibyladnii. Pomyśleć, że kilkadziesiąt godzin temu leżałam w moim łóżku w Londynie, a jedyne co mnie martwiło, to nadchodzący test z matematyki.

Teraz jestem na odludnej wyspie, na której rodzą się marzenia, w towarzystwie pieprzniętego Petera i jego pojebanej psychozy. Jedyne co jest tutaj fajne, to Nibylandia oczywiście, Zaginieni Chłopcy, wróżki, syreny...Właściwie, to wszystko oprócz Petera.

Tylko ja ciągle nie rozumiem dlaczego tu jestem? Bo mnie potrzebują? Co to znaczy? Do czego?

Może ten psychol nie ma się na kim wyżywać?

— Cześć...em...Wendy? — usłyszałam cichy, niepewny głos zza drzwi.

Zmarszczyłam brwi i wstałam z łóżka by wpuścić gościa, którego głosu nie kojarzyłam.

Otworzyłam pokój z takim rozmachem, jakbym co najmniej rozpędzała drzwi do uderzenia Petera. Gdy jednak zobaczyłam właściciela tego cichego głosu, nieco się speszyłam i cudem powstrzymałam przed zamknięciem drzwi.

Przede mną stał ten chłopak o szarych włosach i stalowym spojrzeniu. W jego dolnej wardze zauważyłam piercing, który dodawał mu cholernego uroku.

— Cześć — mogłabym się założyć, że moje policzki świeciły czerwienią — Em... — chciałam zwrócić się do Zaginionego Chłopca po imieniu, ale zdałam sobie sprawę, że przecież go nie znam.

— Felix — wystawił do mnie swoją dłoń, ciągle wbijając we spojrzenie swoich głębokich srebrnych oczu.

Uścisnęłam jego kończynę, zatapiając się w tęczówkach. Niestety tę chwilę musiała zepsuć jedna postać, przez którą nie mogłam się skupić. W tle kilkadziesiąt metrów od nas stał Peter, którego mina mówiła sama za siebie.

Nabijał się.

Widząc, że na niego patrzę, wymówił bezgłośnie:
— Żałosne — po czym kręcąc głową, odszedł.

— Sam jestes żałosny — warknęłam.

— Ja? — zdezorientowany Felix pokazał na siebie ręką, a ja zaczęłam się histerycznie śmiać gdy zrozumiałam jak niefartownie to wyszło.

— Felix? — nagle obok szarowłosego pojawił się chłopak, którego nie znałam — O, cześć Wendy. Jestem Aiden — posłał mi przyjazny uśmiech. Był to wysoki brunet o piwnych oczach.

Kiwnęłam w jego stronę głową, lekko zawiedziona, że przerwano nam rozmowę. Chociaż sądząc po tym, co wygadywałam, to chyba nawet lepiej.
— Chodź Felix, musisz mi pomóc.

— Ale...

— Chodź.

— No dobra — szarowłosy westchnął i ruszył za brunetem, posyłając mi przepraszający uśmiech, w skutek którego powstały u niego dołeczki w policzkach.

Byłam pewna, że na mojej twarzy pojawiły się rumieńce.

Fajny jest.

Nieprawda.

Prawda.

Wcale nie!

Potrząsnęłam głową, próbując wyrzucić z głowy upierdliwszą część mnie.

W zasadzie nie miałam nic do roboty w tym momencie, a siedzenie w samotności w domku niezbyt mi się uśmiechało. Wyszłam na zewnątrz i zachłysnęłam się świeżym powietrzem. Poprawiłam włosy i ruszyłam na wprost.

Potykając się parę razy, w końcu dotarłam do jednej z głównych polan, na której zauważyłam Alexa, Coltona i dwóch blondynów, których nie znałam.

— Siema! — krzyknęłam, idąc w ich stronę.

Alex zmarszczył brwi i zmrużył oczy, a po chwili mrugnął i odkrzyknął
— Siema!

— Hej — wydusiłam, stając już obok chłopców.

— Wendy, to jest Matt i David — Colton wskazał ręką na dwóch pozostałych, którzy ewidentnie się speszyli.

— Jesteście...bliźniakami? — spytałam, zakładając ręce na piersi. Byli bardzo do siebie podobni z wyglądu i wzrostu, a na pierwszy rzut oka nawet charakter ich nie różnił.

Przytaknęli synchronicznie
— Idziesz z nami? — spytał Matt.

— Dokąd?

— Idziemy trochę poćwiczyć. Peter wygląda na zmierzłego, więc jestem pewien, że jutro zrobi nam rzeź na treningu — odpowiedział David.

— Zmierzły? Nic nowego — prychnęłam — Właściwie, to jakim cudem on się nie męczy? — zmarszczyłam brwi, przypominając sobie, jak bardzo organizm Petera jest dziwny i nienaturalny.

— Nadprzyrodzone moce — wzruszyli ramionami — Potrenujemy trochę, a na wieczór Toby zapowiedział grilla, więc nadrobimy kalorie. Chętna?

— Bardzo — odparłam entuzjastycznie.

— No, to chodź — objął mnie Alex i zaczął kierować głębiej w las.

~~~~~~~~~~~~~~~

Siema mordy

Mam wazne pytanie. Prosze od odpowiedz haha. Czy akcja nie dzieje sie za szybko? W sensie jak to potem czytam, to wszystko jest na pstryknięcie palcami. Moze to dlatego, ze znam cala fabule na pamiec? Nie wiem, dlatego pytam o wasze odczucia.

Wszystkie oceny i komentarze miłe widziane 🤪

Całuski
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top