86 | Podwieczorek u Szalonego Kapelusznika

Wendy P.O.V.

Kopnęłam kamyka i po raz kolejny nawołałam Brendana i Ceddar.

Od kilkunastu minut błądziłam po ciemnym lesie, który napawał mnie nienaturalnym niepokojem. Miałam wrażenie, że za każdym drzewem czai się jakiś creep. Albo potwór. Generalnie zagrożenie.

— BRENDAAAAAAN!!! — ryknęłam ile sił w płucach, po czym zamilknęłam, czekając na jakąś reakcję. Odpowiedziała mi jednak głucha cisza — Szlag. — przywaliłam pięścią w drzewo, ale na knykciach pojawiła mi się krew i syknęłam z bólu.

Rozejrzałam się i po raz kolejny straciłam zupełnie orientację. To było strasznie dziwne, bo ilekroć nie zmieniałam miejsca, to się gubiłam. I tak w kółko, niczym błędne kolo.

Nagle mnie olśniło. Poklepałam się po różowych spodenkach,, ale nie miały kieszeni. To samo w bluzie. Wydęłam usta i rozejrzałam się wokół.

Postanowiłam oznaczyć jakoś moje miejsce pobytu, żeby w razie czego wiedzieć mniej więcej, gdzie jestem.

Wpadłam na pomysł, żeby wykorzystać do tego kamyki, bo nic przy sobie innego nie miałam. Ułożyłam stosik szarych kamyczków znalezionych pod liśćmi nad ziemią. Generalnie ciężko było je znaleźć, bo podłoże grubo porastały listki, które wszystko szczelnie osłaniały, a do tego była okropna mgła.

Ułożyłam ze znalezisk literę „W" i wykonałam krok. Oparłam się o jakieś drzewo i rozejrzałam, ale krajobraz się nie zmieniał. Odwróciłam się by szukać jakiegoś punktu zaczepienia, gdy nagle usłyszałam szelest za sobą.

Z prędkością światła odwróciłam się, by zbadać wzrokiem teren.

Za mną znajdowały się dwa poskręcane drzewa, a jedno nie zdążyło do końca się wyprostować, bo jak się odwróciłam, to dopiero szybko się poruszyło, wracając do pierwotnej postaci.

Zmarszczyłam brwi i ponownie się odwróciłam, wykonałam krok, ale po rzuceniu spojrzenia w tył, nie było już tych dwóch drzew, a pięć innych zupełnie inaczej wyglądających. Serce mi szybciej zabiło i rozejrzałam się wokół przerażona.

— Co jest...? — spytałam siebie cicho, czując, że narasta we mnie adrenalina i przerażenie. Mój głos rozszedł się echem po całym lesie i dotarł do mnie z powrotem od każdej strony.

Nagle wszystko ucichło. Słyszałam tylko własny głośny oddech i dudniące tętno w uszach. W pewnym momencie poczułam się w takim niebezpieczeństwie, że cofnęłam się instynktownie. Przełknęłam ślinę, a nawet do rozeszło się echem.

Nastała głucha cisza. Niepokój rósł.

Nagle coś za mną trzasnęło.

Nie myślałam. 

UCIEKAJ.

Zaczęłam biec ile sił w nogach. Obejrzałam się za sobie, ale nic nie mnie goniło. Mimo wszystko czułam, że muszę wiać. Że grozi mi niebezpieczeństwo.

Dławiłam się powietrzem, przeskakiwałam kolejne gałązki na ziemi, obijałam się o drzewa, które po odprowadzeniu wzorkiem zmieniały miejsce położenia.

Z mojej trasy wyszła z prawej strony uklepana ścieżka. Chciałam tam biec, ale coś podpowiedziało mi, że to błąd. Prawdopodobnie już nigdy bym stąd nie wyszła. Nie skręciłam, tylko biegłam ciągle prosto.

Między drzewami powoli zaczynało przebijać światło słoneczne, ale ciągle zdawało się, jakby jedynie się oddalało.

Adrenalina pulsowała mi w żyłach. Wiatr kaleczył mi twarz. Gałęzie rozcinały skórę, a gardło praktycznie całkowicie wyschnęło.

Widziałam, że światło jakimś cudem się oddalało, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko iluzja. Dyszałam i potykałam się o własne stopy, ale nie poddawałam się.

Zaczęłam już opadać z sił, a końca nie było widać. Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam.

W końcu nie wytrzymałam. Upadłam za ziemię, a pod sobą poczułam cieplutką trawę. Otworzyłam oczy, a szybko okazalo się, że promienie słoneczne za bardzo mnie rażą, żeby na nie spojrzeć.

Zakaszlałam i położyłam głowę z powrotem na trawie. Było mi bardzo dobrze w tamtym miejscu. Cieplutkie słoneczko przypiekało mi kark, pod sobą czułam przyjazny zapach trawy, która była bardzo wygodna. Nie wiem, czy przemawiało przeze mnie zmęczenie, czy naprawdę tak było.

Mimo, że leżałam kilkanaście kilometrów od wejścia do czarnego zamglonego lasu, to czułam się bezpiecznie.

Zamknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. Byłam zupełnie wyczerpana biegiem, który miał może czterysta metrów. Miałam za to wrażenie, jakbym pokonała maraton trwający ileś godzin.

Coś ewidentne nie chciało, żebym wyszła.

***

Najwyraźniej zasnęłam, bo obudziły mnie głośne rozmowy.

Zakaszlałam i mruknęłam powoli odkręcając głowę w stronę dźwięków. Obraz miałam zamazany i jakby zblurowany, ale nawet przez takie przeszkody dojrzałam w oddali dwie osoby. Ich głosy docierały do mnie jakby spod wody.

Przetarłam oczy i podniosłam się na przedramiona mrużąc powieki.

— Brendan? — spytałam sama siebie niepewnie. Niestety tak cicho, że tajemnicza postać mnie nie słyszałam. Obraz powoli mi się zaostrzał i zaczynałam chłopaka i dostrzegać czyjeś długie brązowe włosy z białymi pasemkami. — Brendan! — krzyknęłam. Postaci zastygły i odwróciły się w moją stronę.

Westchnęłam i podniosłam się, po czym chwiejnym krokiem zaczęłam iść w ich kierunku.

Obraz mi się wyrównał i teraz byłam już pewna ich tożsamości.

— Gdzie zniknęłaś? — spytał Brendan. — Nie można chodzić po czarnej puszczy. — zagryzł wargę.

Zamrugałam pare razy, bo zupełnie wypadły mi z głowy zdarzenia z wnętrza lasu. Szybko jednak wróciły.

Przełknęłam ślinę przypominając sobie rozmowę z kotem chesire. Od razu uderzyła we mnie myśl, która wcześniej odpychałam z całej siły.

Wszystko, tylko nie Peter. Nie teraz.

Serce szybciej mi zabiło, a w twarz uderzyła fala gorąca. Czułam niesamowitą bezsilność i lekka panika zaczęła nakłuwać moje narządy, które w ucieczce od niej, podeszły mi do gardła.

— Zaczepił mnie kot z Chesire. — uśmiechnęłam się sztucznie ukrywając rozerwanie emocjonalne w sprawie nastoletniego demona.

Brendan i Ceddar wyglądali na zupełnie zszokowanych. Zmarszczyli brwi i przysunęli się z niedowierzaniem.

— Czego chciał? — wypalił chłopak. — On się nie odzywa bez powodu.

Myśl myśl.

Nie powiesz im przecież. A już zwłaszcza Ceddar.

— Nie wiem. Pytał gdzie idę. Chyba był po prostu ciekawy — wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się maskując kłamstwo.

Towarzysze nie wyglądali na zbytnio przekonanych, a na ich twarze wpłynęło zmieszanie. Brunet otworzył usta, żeby jeszcze coś dodać, ale uprzedziłam go.

— Gdzie idziemy?

Zmarszczył brwi, ale odpowiedział
— Musimy znaleźć Szalonego Kapelusznika. On powinien wiedzieć, jak nas odesłać. Tylko ciężko się z nim dogadać. — zaśmiał się.

— Co to znaczy? — spytała Ceddar, która najwyraźniej też nie bywała za często w Krainie Czarów.

— Że będzie szalenie —  Brendan spojrzał na nią i zawiesił się w miejscu. Dziewczyna patrzyła na niego chwilę, aż w końcu odchrząknęła i wyminęła go idąc w przeciwna stronę.

***

Zdenerwowana przemierzałam kolejne czepiające się i szarpiące za kostki kwiatki.

Ale po Szalonym Kapeluszniku, kocie z Chesire, albo Alicji nie było najmniejszego śladu.

Zdziwiło mnie, że jako przykład podałam tego nadzwyczajnego kota, skoro nie poszukiwaliśmy go. Z drugiej zaś strony bardzo chciałam od niego odpowiedzi.

Zaczynałam się już bardzo poważnie irytować.

Szliśmy przez kolejne pasy zieleni, czy cokolwiek to było i końca nie było widać. Kraina Czarów zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

Przeszukałam kieszenie, ale jedyne, co znalazłam, to gumkę do włosów. Była jaskrawo czerwona, co oznaczałoby, że jest Ceddar. Położyłam ją w trawie, żeby zaznaczyć gdzie byliśmy.

Zaczynałam się robić zmęczona, a co za tym idzie marudna. Nie patrzyłam już obiektywnie na sytuacje, a spod pryzmatu klejących się oczu i znużenia.

— Słuchajcie, ja nie wiem, czy ich kiedykolwiek znajdziemy — westchnęłam wplatając palce we włosy. — Możliwe, że idziemy w druga stronę. Nic nie wiemy — oburzyłam się.

— No, z tobą na pewno nie — odezwała się Ceddar. Zastygłam w miejscu i zmarszczyłam brwi spoglądając na nią. O co jej chodziło? Brendan także obdarował brunetkę wzrokiem pełnym zmieszania — Odstraszasz ich. Swoją fałszywością.

Prychnęłam. O co tej lasce chodziło? Ona była jakaś nawiedzona! Nic jej nie zrobiłam, a ona któryś raz wtrącała swoje złośliwe i żałosne uwagi. Ja wiele jestem w stanie zrozumieć, ale nie zrozumiem czegoś, czego nawet nie wiem, bo nie raczyła mnie poinformować o powodzie swojego wielkiego obrażenia.

— O co ci chodzi?! — wypaliłam śmiejąc się pod nosem bez cienia rozbawienia.

— O co MI chodzi?! — wrzasnęła ironicznie. Brendan stał obok nas i czuł zbliżającą się awanturę, więc westchnął i mlasnął zniecierpliwiony — Ty się śmiesz w ogóle o to pytać?!

Zacisnęłam wargi i podparłam się na biodrach. Brendan odsunął się od nas na bezpieczną odległość, bo myślałam, że zaraz rozerwę ją na strzępy.

— To ty chodzisz obrażona jak jakaś księżniczka. Co się takiego stało?? — warknął.

— Co się stało?! — zapytała sarkatycznie i prychając pod nosem w niedowierzaniu odeszła ode mnie. Wplotła palce we włosy i z głośnym sapnięciem zgięła się wpół — No nie wiem, może to, że chciałaś pocałować Petera! — wrzasnęła nagle. — Który strasznie mi się podoba i dobrze o tym wiedziałaś ty wredna... — zacisnęła zęby i westchnęła nie umiejąc znaleźć idealnego wyzwiska.

Wtedy wszystko stało się jasne. Z jednej strony rozumiałam jej bulwersację. Nie powinnam była tego robić, a już tym bardziej, gdy wiedziałam jak bardzo jest w nim zakochana. Ale przecież nie trzeba z tego robić takiego dramatu. A poza tym Peter nie był jej wart i smutne, że ona jako jedyna tego nie dostrzegała.

— Wiedziałaś jak bardzo mi się podoba! Jak mogłaś mi to zrobić?! — krzyczała — To jedyny chłopak, na którym tak mi zależy. Co ja ci takiego zrobiłam?!

— Ceddar, są inni chłopcy, którzy pokochają cię taką, jaka jesteś. — powiedział nieśmiało Brendan.

Na policzkach brunetki pojawiły się wypieki wściekłości i furii, a włosy rozwiały się we wszystkie strony. W błękitnych oczach zagościła dzikość i zwierzęcość.

— Czego ty nie rozumiesz?! Nie chcę innego! Chcę Petera! — wrzasnęła.

Wtedy zrobiło mi się strasznie głupio. Oczywiście, że źle postąpiłam i nic mnie nie usprawiedliwi. Ale co teraz mogłam zdobić? Nic.

Ale nie miałam jakiś wyrzutów sumienia. Przynajmniej nie z żalu o Ceddar. Czułam się źle, bo żałowałam chociażby próby pocałowania Petera. Czułam się jak wtedy, gdy podczas treningu odpuszcza się kilka powtórzeń, bo wtedy wydaje się to zupełnie nieistotne. Jednak po fakcie czuje się z tym bardzo źle.

— Zachowałaś się jak świnia*! Zrobiłaś to, żeby mi dopiec! Złośliwie! — krzyknęła. Wtedy zmarszczyłam brwi. W jednym momencie wróciła mi złość. Musiałam odczekać chwilę, bo nie dotarło do mnie czy ja się przesłyszałam, czy nie.

Zaśmiałam się.

— Czy ty naprawdę sądzisz, że wszystko kręci się wokół ciebie? — spytałam spokojnie, ale powstrzymałam śmiech pod nosem, bo zdałam sobie sprawę, że miałam o sobie dokładnie takie samo mniemanie.

— Oczywiście, że tak. To mnie znaja i szanują chłopcy. A ty co tu w ogóle robisz? Nic nie zdziałałaś, tylko mieszasz. Spędzasz tu jakieś dwa tygodnie i wydaje Ci się, że jesteś wielkimi przyjaciółmi z chłopcami. A oni wcale cię nie lubią, ale nie mówią ci tego, bo jesteś im potrzebna do walki i nie wiedzą co zrobisz ze swoją mocą. Wiesz co? Jesteś żałosną zdesperowaną... — nie musiała kończyć.

Zagotowało się we mnie i zmieszało z lekkim żalem.

— Wiesz co? — warknęłam. Nie panowałam nad słowami — Jednego żałuje. — w jej oczach zauważyłam nadzieję, którą szybko zgasiłam — Żałuje, że go nie pocałowałam. — oczywiście było to zupełnie niezgodne z prawdą, ale nie musiała tego wiedzieć.

Tak wściekłej, to jej jeszcze nie widziałam. Jednak nie przejmowałam nie tym. Mimo mojej pewności siebie, zachwiała mój obraz i wystraszyłam się, że serio chłopcy mogą mnie nie lubić, ale ze względów interesów tego nie powiedzą. To było całkiem możliwe, bo charakteru nie mam najlepszego.

— Myślałam, że się przyjaźnimy. — syknęła brunetka. Spojrzałam w te jej błękitne oczy i nagle poczułam nieopisaną wściekłość.

Zacisnęłam pięści. Nie wiem dlaczego aż tak się zdenerwowałam. Byłam wybuchowa, ale nie do tego stopnia. 

Nagle przypomniały mi się wszystko jej akcje, za które byłam zła.

Zabij ją.

Co? Nie!

Zabij!

— Ceddar. My się nigdy nie przyjaźniłyśmy. Nie przyjaźnimy i nigdy nie będziemy — wypaliłam.

I ty się dziwisz, że cię nie lubią.

Zamknij się.

***

Szliśmy przez kolejne pola, a mi poważnie robiło się już słabo.

Ceddar szła z założonymi ramionami na piersi, wciąż obrażona, pewnie nadal trawiąc zaistniałą sytuację i wyobrażając sobie, co mogła mi powiedzieć. Prawda była jednak taka, że powiedziałam jej po prostu bezbłędnie i wygrałam bez dwóch zdań.

Brendan wlókł się obok nas z odwróconą głowa. On wyrażał bardzo silne emocje i zirytowanie naszym zachowaniem.

Ja jedyna chciałam zażegnać to irytujące napięcie. Nie rozumiałam co się działo. Nigdy nie byłam aż tak wredna. Nikt nigdy mi nie mówił, że mam kogoś zabić.

Ale wiem czyja to była wina. To wszystko była wina Petera. To wszystko była tylko i wyłącznie jego wina! To on mnie porwał. To on we mnie wzbudza agresje, dał mi pas z bronią. To on jest za wszystko odpowiedzialny, ale nigdy w życiu nie przyzna się do błędu. I to do niego żywię taka nienawiść. A jednak...nie tylko.

Zauroczyłaś się w Peterze!

W mojej głowie odezwał się irytujący głosik, który się ze mnie naśmiewał.

Wcale nie.

Zaćmiło mnie i musiałam potrząsnąć głowę, żeby trochę się ogarnąć. Ale to była tylko taka chwila. Jutro mi przejdzie. To tylko emocje. Właściwe, to wystarczy, że go zobaczę, i już mi przejdzie.

Nagle w trawie mignęło mi coś czerwonego. Zmarszczyłam brwi i nachyliłam się nad tym. Niby mógł to być jakiś kwiatek, ale te trawy były czysto zielone i ciężko było tu o jakiekolwiek inne rośliny.

Zaśmiałam się głośno widząc czerwona gumkę Ceddar, którą tu rzuciłam.

— Nie wierzę. — odchyliłam głowę do góry śmiejąc się ironicznie — Robimy koła.

— Ciekawe przez kogo... — mruknęła Ceddar.

Zmroziłam ją spojrzeniem, więc wywróciła oczami i się przymknęła.

Jezu jak ja tej dziewczyny nie trawię.

— Zaraz się spóźnię... — usłyszałam lekko przytłumiony, piskliwy głos. Zmarszczyłam brwi i wróciłam oczami.

— Nie tylko ty — warknęłam do Ceddar.

Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem zdezorientowana.
— O co ci znowu chodzi? — syknęła.

Zaśmiałam się bez cienia rozbawienia i już chciałam się z nią zacząć znowu kłócić, gdy za jej plecami mignęło mi coś jasnego. Odruchowo złapałam ją za nadgarstek i szarpnęłam w swoją stronę.

Wpadła na mnie, przez co momentalnie otworzyła paszcze, ale mi ukazał się znikający biały ogonek.

Nie odpowiadając, puściłam się pędem za królikiem.

— Co ty robisz?!? — krzyknął za mną Brendan, ale biegłam przed siebie.

— Do reszty jej odbiło — jęknęła brunetka i również ruszyła za mną.

Goniłam ze wszyskich sił małego białego królika, który nieustannie mruczał coś pod nosem. Miał krótkie łapki, a jego drobne puszyste ciałko pokrywała ciemnogranatowa marynarka, zapięta na jeden guziczek, jak wcześniej zauważyłam.

Tyłek ruszał się skacząc malutkim kulistym ogonkiem, a długie uszy powiewały na wietrze.

Bardzo ciężko było dotrzymać mu tempa. Wiatr muskał moją skórę, wdzierając się pod bluzę i owiewając łydki. 

Czułam się tak niesamowicie wolna, co zupełnie zaprzeczało naszej aktualnej sytuacji. Miałam wrażenie, że już nic ni nie ciąży, ale w rzeczywistość musieliśmy się martwić wyjściem z tej sytuacji i pokręconego świata.

— Czekaj! — krzyknęłam.

Z bajki pamiętałam, że jeśli pobiegnę za zwierzaczkiem, to najprawdopodobniej dotrę do Szalonego Kapelusznika, a właśnie to polecał mi Kot z Cheshire.

Na jego myśl przełknęłam ślinę, a gdy przypominało mi się, że już niedługo zobaczę mordę Petera, to uderzyła we mnie fala gorąca. Nie chciałam zniżać się do poziomu Ceddar i wzdychać do takiego gnoma.

Liczyłam więc na mój rozsądek i to, że już jutro będzie normalnie. To musiały być po prostu zbyt silne emocje. Nie było innej opcji.

Sięgnęłam do pasa po pistolet i przeładowałam go szybko.

— Pogrzało cię?? — wrzasnęła Ceddar, która już do mnie dobiegła i szarpnęła za ramię — będziesz strzelać do zwierzątka?!?

— Tylko w łapę, żeby się zatrzymał — syknęłam.

— Ty się słyszysz?!? — warknęła brunetka i szarpnęła mnie tak mocno, że zachwiałam się i niemal wywróciłam, zatrzymując.

Nagle wezbrała się we mnie nienaturalna wściekłość.

— Nienormalna jesteś?!? Ucieknie nam! — pchnęłam ją z całej siły, przez co niemal upadła, a gdy spojrzała na mnie zszokowana, z impetem przywaliłam jej bronią w głowę.

Ceddar jęknęła i upadła na ziemię zaciskając rękę na ustach. Brendan nie zauważył, że coś się stało i na pełnych obrotach gonił królika.

Drżącymi rękoma, odrzuciłam broń i złapałam się dłońmi za tył głowy. Dopiero wtedy do mnie dotarło, co tak naprawdę zrobiłam. Poczułam okropny ścisk stresu i przerażenia w żołądku, a kończyny stały się jakby o wiele cięższe.

— Ceddar... — szepnęłam, ale dziewczyna zacisnęła oczy i wciąż trzymała się za głowę. — Przepraszam cię tak strasznie! — krzyknęłam kucając przy niej.

Położyłam jej rękę na ramieniu, ale ja strząsnęła.

— Nie dotykaj mnie. — syknęła nie otwierając oczu. Miała całą czerwoną twarz, zagryzione wargi, z których zaczęła sączyć się krew i rozczochrane włosy. — Ty się weź lecz.

Wstała na chwiejnych nogach i podupadłym truchtem zaczęła się kierować w stronę Brendana z uciekającym królikiem. 

Przysięgam, że nie chciałam!!!

Nie wiem, co mi odbiło.

Również zaczęłam biec, ale obok niej, żeby w razie czego pomóc, gdyby zasłabła.

Mogłabym rzec, że nie miałam zupełnie panowania nad tym, gdy ją uderzyłam. To znaczy...

Nic cię nie tłumaczy.

To była twoja decyzja.

A może ty jesteś po prostu zazdrosna o niego?

Przestań!

Już wcześniej zdarzało mi się nad sobą nie panować, ale wydawało mi się, że terapiami i pracą nad sobą, pozbędę się tej strony mnie. Najwyraźniej jednak wciąż jest we mnie ta stara Wendy.

Teraz, gdy już ochłonęłam, byłam zupełnie przerażona stanem Ceddar, która się zataczała. Jeszcze gorsza była jednak świadomości że była to moja wina.

Ponadto chciałam strzelić do zwierzęcia! Do królika!

Nie poznawałam się i przerażało mnie to niemiłosiernie. Coraz mniej lubiłam samą siebie. I to wcale nie była wina Petera.

***

Po długim i wyczerpującym biegu, w końcu dotarliśmy na swojego rodzaju miejsce w lesie, gdzie dobiegała nas stłumiona muzyka.

Szybko straciliśmy królika z oczu, ale jego trop doprowadził nas do tego miejsca.

Wiedziałam, że za drzewami najprawdopodobniej odbywa się podwieczorek u szalonego kapelusznika. Wbrew pozorom jednak nie będzie takie proste uzyskanie jego pomocy, gdyż jest naprawdę szalony.

W połowie drogi Ceddar zasłabła i od tego momentu Brendan niósł ją ja rękach, a ona przytulała się do jego klatki piersiowej niczym małe dziecko.

Nie dziwiłam się jej. Dziwne, że w ogólne pozostała przytomna po zderzeniu z klamką.

Brendan nie skomentował mojego czynu, bo uznał, że się poszarpałyśmy i straciłam nad sobą panowanie. Ceddar nie wyprowadziła go z błędu i byłam jej za to niesamowicie wdzięczna, choć wiedziałam, że nie zasłużyłam na to.

Czułam się ze sobą strasznie i zjadały mnie wyrzuty sumienia pomieszane z rozczarowaniem sama sobą.

— Chodźmy. — zarządził spokojnym głosem Brendan, u którego mogłam dostrzec ledwo widzialne rumieńce na policzkach, gdy czuł obok Ceddar.

Przedarliśmy się przez drzewa i dostaliśmy się na ucztę.

Pośrodku ciemnej polany stał bardzo długi stół. Był nakryty przeróżnymi obrusami, które świeciły się wszystkimi kolorami tęczy, jednak sprawiały wrażenie dziwnie wyblakłych.

Grała głośna muzyka, która nie wiadomo skąd dochodziła. Słyszane także były bardzo donośne dyskusje gości.

Przy stole siedział Szalony Kapelusznik i to jak na gospodarza, na samym środku. Nalewał herbaty przybyłym z szerokim uśmiechem. Miał na głowie ogromny cylinder przyozdobiony kolorowymi przedmiotami, których w żaden sposób nie dało się opisach, ani nazwać. Za to przy rozwidleniu nakrycia głowy, kapelusz obowiązany był czerwoną chustą. Spod nakrycia wydawały nieokiełznane kręcone rude włosy. Cerę miał bladą, rzęsy długie i białe, a oczy podkrążone w wesoły sposób kolorem fuksji. Zielone lekko zezowate tęczówki przemierzały stół wzdłuż i wszerz. Miał silnie zarysowane policzki, które dopełniał szeroki uśmiech zębów z szparą między jedynkami. Przyodziany był w garnitur z muszką o kolorowych wzorach.

Uśmiechnęłam się na jego widok. Obok siedział jednak biały królik, którego wcześniej goniliśmy. Wciąż wydawał się zabiegany i będzie przerwy sięgał po zegarem kieszonkowy.

Nieopodal nich siedział szary zająć z uszami, które długością przekraczały jego całe ciało. Był bardzo chudy i niemalże dziwnie zasuszony. Miał na sobie błękitny kubraczek i niesamowicie szalony wzrok żółtych ślepi.

Po stole wędrowała mała biała mysz w różowej marynarce, która trącała jedzenie ogonkiem i przymykała oczy z dumą, gdy pozostali wygrażali się jej sztućcami, że wywraca im filiżanki.

Za to na jednym końcu stołu siedział kot z Chesire, który jako pierwszy nas zauważył. Uniósł brwi i podparł się głowa na łapie, przykładając mi się bacznie i z gracją.

Wszyscy śmiali się i żartowali waląc pięściami w stół. Szary królik zakrztusił się kawałkiem jedzenia w napadzie rozbawienia i teraz kaszlał niemiłosiernie, a oczy niemalże wyszły mu z orbit.

Nagle nastała cisza i wszyscy spojrzeli na nas zdziwieni.

Zapanowało grobowe milczenie. My patrzyliśmy na nich, oni na nas. Mrugaliśmy naprzemiennie nie wiedząc co zrobić w tak niezręcznej sytuacji.

Nawet Ceddar pociągnęła nosem i chwiejąc się, stanęła na własnych nogach.

— Cześć — odezwałam się jako pierwsza, uśmiechając się przyjaźnie.

Szalony Kapelusznik zamrugał pare razy, a ja pomogłabym przysiąc, że słyszałam charakterystyczny bajkowy stuk, gdy jego powieki się zetknęły.

— Witajcie! — krzyknął nagle i nawet się nie zastanawiając, pojawił się obok mnie nie wiadomo kiedy i pchnął mnie na krzesło, przez co opadłam na nie, niemalże je łamiąc.

Brendan wylądował obok szarego zająca, który obwąchał go bacznie i oblał herbatą, którą trzymał w trzęsącej się ręce.

Ceddar trafiła obok kota z Chesire, który obrzucił ją bacznym spojrzeniem. A ja oczywiście obok Szalonego Kapelusznika.

— Chcecie herbaty?? — spytał dziko. Otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć — To może ciasteczko?

— Nie, my... — zaczęła Ceddar.

— Oni nie są stąd — odezwał się szary zając, który miał głos typowego pijaka. Wszyscy zaczęli się śmiać tak mocno, że znowu dziwny zająć się zakrztusił i kasłał przez następne kilkadziesiąt sekund.

Szalony Kapelusznik przywalił z rozbawienia pięścią w stół, a jego głośny rechot sprawił, że drzewa opuściło kilkanaście przerażonych ptaków.

— Tak... — próbowałam przedrzeć się przez gwar — nie jesteśmy i chcielibyśmy spytać...

— Masz herbatę — rudowłosy kapelusznik chlusnął płynem do mojej filiżanki tak dziko i nagle, że wylał go na pół stołu, w tym na moją bluzę. Spojrzał przed siebie, nie patrząc na płyn, który wylewał się z mojej pozłacanej filiżanki.

Odsunęłam imbryk i wzięłam do ręki naczynie.

Wtedy zdałam wiem sprawę, że było bardzo brudne, a jego szkliwo odpadało ukazując czarny spód filiżanki.

Wtedy jakby wszystko ucichło. Nie słyszałam gderania Szalonego Kapelusznika, dowcipów myszy, biadolenia królika i wydzierania się tego pijanego zająca.

Zauważyłam, że marynarka rudego organizatora jest nadszarpana i brudna. Ucho najgłośniejszego zwierzęcego gościa było opadnięte i spuchnięte. Kot z Cheshire nie lśnił, a mała mysz śmiała się maskując ciężkie łzy.

Wymieniłam spojrzenie z Brendanem, który też zaczaił że coś jest nie tak. Filiżanka wypadła mi z ręki i wystraszyłam się wrzątku na udach, więc poderwałam się odruchowo, ale okazało się, że napar jest lodowaty.

Usłyszałam jakby huk w głowie. Kapelusznik spojrzał na mnie. Jego oczy były zamglone, a okazało się, że nie miał większości zębów.

Dopiero wtedy zdałam siebie sprawę, że miejsce spotkania było ponure i spowite mgłą, a kolory krajobrazu i nakrycia stołu wyblakłe. Jakby ledwo widoczne.

— Czego szukacie? — odezwał się Kapelusznik. Wystraszyłam się jego oczu, wiec odeszłam od stołu wywracając krzesło.

— Co się dzieje? — spytałam. Czułam adrenalinę w sercu. Nie tak wyglądał podwieczorek w Alicji w Krainie czarów. Brałam przerażona.

Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Królik znowu się zakrztusił, ale tym razem kasłał dłużej, a jego oczy poważnie prawie wypadły z oczodołów.

Kapelusznik śmiał się głośno ukazując rozpadającą się płatami twarz.

Jego śmiech przeraził się w rechot, a ja cofnęłam się przerażona. Moi towarzysze także odeszli od stołu i skierowali się w moją stronę.

Kapelusznik zaczął się śmiać strasznie dziwnie. Rechot przeistoczył się w dziwaczny dźwięk, a zaraz potem spojrzał mi w oczy, a w jego pojawiły się ciężkie łzy.

— Gdzie jest Alicja? — spytałam szeptem, bo zaschło mi w gardle. Nie wiem, czemu akurat ta bohaterka przyszła mi wtedy do głowy.

Gospodarz wybuchnął płaczem.
— Ona nie istnieje. — zaczął łkać i opadł na podłogę na kolana. Mysz także zaniosła się lamentem. Szary zająć pociągnął łyk z brudnej filiżanki tłumiąc szloch. Królik za to miał czysty obłęd w oczach i bez przerwy powtarzał godzinę patrząc w zegarek kieszonkowy.

Byłam zupełnie zszokowana i zmieszana. Nie miałam pojęcia co się działo.

— Jak to? — za mną stanął Brendan i Ceddar.

— Musicie nam pomóc. — otarł łzy leżący na ziemi Kapelusznik. Wyciągnął rękę do królika, ale ten nie zareagował pogrążony w powtarzaniu.

Rudowłosy sam wyrwał mu z ręki zegarek, ale króli w amoku nawet nie zauważył.

— Światy bajkowe umierają. Wygrajcie tą wojnę, bo inaczej wszyscy przegramy — wystawił do nas zegarek, który instynktowne dotknęłam razem z towarzyszami podróży.

Kraina czarów zawirowała.

A w moim sercu zagościła pustka. Nie wiedziałam,  że dzieje się a tak źle.

Kapelusznik zaczął się oddalać, a mi zrobiło się ciemno przed oczami.

Słyszałam płacz myszki, psychiczny rechot pijanego królika i niesamowicie rozdzierający szloch rudowłosego gospodarza i głowę Krainy Czarów.

Przysięgnęłam sobie wtedy, że zrobię wszystko, aby wygrać tą wojnę z Cieniem.

Ale w głowie miałam tylko to chore w kółko powtarzane przez królika...

Szesnasta czternaście. Szesnasta czternaście. Spóźniony. Spóźniony...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema!

No i mamy pierwsza krainę odhaczoną.

Oh, ale emocje. Przepraszam za nieobecność ale wiecie. Okres konkursów przedmiotowych :((

Mam nadzieję, że wynagrodziłam wam to rozdziałem. Ponad 4000 słów to bardzo dużo 😂

Przyzwyczailiście się do lekcji zdalnych? Tęsknicie za szkołą? Bo ja bardzo.

Zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli nasza rzeczywistość nas nie zadowala, to zawsze można wejść do tej fajniejsze. Czyli do naszego kochanego „Take me to the Neverland" - TMTTN.

Ps. Jaki jest Wasz ulubiony rozdział? Mój chyba z balem, ta ogromną kłótnia Petera z Wendy, co ją chciał zastrzelić i zbliżające się rozdziały 😏

NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ SPOTKANIA NASZYCH ULUBIONYCH BOHATERÓW, BO WIEM CO SIĘ STANIE I BĘDZIE...DZIWNIE.

Ale tak strasznie jakoś smutno z tą Krainą Czarów ☹️biedni

Całuski
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top