82 | "Kot z Chesire"
Wendy P.O.V.
— Co tu robicie? — usłyszałam melodyjny głos, który sprawił, że wszyscy podskoczyliśmy.
Nabrałam głęboko powietrza, co nie bylo dobrym pomysłem i zaczelam kaszlec. W powietrzu unosił sie dym papierosowy, zapach jakis kadzidełek. Generalnie był duży zaduch i bylo duszno. Przy czym niesamowicie gorąco i czułam, jak po moich plecach zaczyna spływać kropla potu.
Znajdowaliśmy się w czymś na zasadzie pieczary. Panowały ciemne i fioletowe kolory. Za to wokół nas rosły wielkie liście i ogromne grzyby idealnie nadając się do odpoczynku.
Za to naszą rozmowę prowadziliśmy z turkusową gąsienicą. Miała wyniosły wyraz twarzy, oceniające spojrzenie i złote buty na kilkunastu stopach. Ręce przyozdobiono czymś na kształt różowych rękawiczek, a z ust wystawało duże, brązowe cygaro. Po głosie mogłam stwierdzić, że mieliśmy do czynienia z samcem.
— Właściwie... — zaczęłam wymieniając porozumiewające spojrzenie z Brendanem.
— Jesteś Alice? — zapytała gąsienica zaciągając się swoim cygarem.
Wtedy do mnie dotarło gdzie tak naprawdę się znajdowałam. „Alice in Wonderland" i „Peter Pan" są moimi ulubionymi bajkami. Nigdy nie przypuszczałabym, że przeniosę się do chociażby jednej. A zaliczyłam już dwie! To było tak niesamowite i absurdalne, że nie zdziwiłabym się, gdybym obudziła się w moim pokoju w Londynie.
— Em...nie. — zmarszczyłam brwi. Już dobrze wiedziałam w jakiej znajdujemy się historii — Jestem Wendy. — przedstawiłam się.
— Wendy... — powiedział do siebie insekt i wypuścił chmurę błękitnego dymu, która przybrała kształt litery „w" w powietrzu. Było to raczej niestosowne i nie na miejscu, że nazywałam go w myślach od robaków. Jednak nie przestawił się. — Czego tu szukasz, Wendy?
Ziomuś zupełnie ale to zupełnie ignorował znajdujących się obok mnie Ceddar i Brendana.
— Wyjścia. — zaśmiałam się. — Nagle otworzył się portal i wpadliśmy do tego świata. Nie wiemy, co tu robimy, ani jak się stąd wydostać. Masz może jakiś pomysł? — zapytałam zagryzając policzek od środka.
Gąsienicą patrzyła na mnie długo.
— Stąd nie ma wyjścia — odezwał się nagle — w Krainie Czarów nie ma wyjść. — powiedział swoim monotonnym i spokojnym głosem.
— Musi jakieś być. Zawsze jest. Nie możemy tu zostać. — wtrącił Brendan nieco zaniepokojonym tonem.
— Trudno. — jegomość zamrugał bez emocji.
— Nie możemy tu zostać. — dodała Ceddar wychodząc zza pleców bruneta. Włosy związała w luźnego koka, a na sobie miała żółtą koszulkę i jasnoszare spodenki. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak śliczną ma figurę.
Gąsienica wzruszyła powolnie ramionami i spokojnym pełznięciem odwróciła się od nas, chcąc odejść.
— Czekaj! — poprosiłam.
— Szukasz królika? — nieznajomy wrócił na swoje miejsce.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam po towarzyszach. Jak narazie nic się nie trzymało kupy, a zielony jegomość skakał po tematach jak pszczoła po kwiatkach.
— Może...? — niepewnie bardziej spytałam.
— To idźcie w tamtą stronę. Tam się udała. Może ona będzie wiedziała co robić. I zmiatać mi stąd, bo przeszkadzacie. — wypuścił kolejną chmurę błękitnego dymu, który tańczył w powietrzu i wysoko nad naszymi głowami, powoli się rozpłynął.
Gąsienica była zdecydowanie jedną z dziwniejszych postaci, jakie poznałam.
— Dziękujemy. — chciała skończyć Ceddar i udała się w polecane prawo.
Po kiwnięciu głową na pożegnanie, udałam się za dziewczyną zastanawiając się, co czeka nas w dalszych częściach Krainy Czarów. Brendan szedł dosłownie kilka centymetrów za mną.
— Ale uważajcie na Szalonego Kapelusznika... — usłyszeliśmy zza pleców. Powoli odwróciliśmy się pytająco. Gąsienica patrzyła przed siebie pusto. Nawet zaprzestała palenia — ...on bywa szalony.
Byłam już pewna, że tajemniczy jegomość ma nierówno pod sufitem. Oglądałam tą bajkę, czytałam i naprawdę dużo o niej wiedziałam. Ale nie mogłam przewidzieć uczucia towarzyszącego przy rozmowie z jedną z postaci.
— Co ty nie powiesz? — odezwał się Brendan — Dzięki za pomoc. — pokiwał do niego głową i przyspieszył tempa.
Uśmiechnęłam się na pożegnanie, ale gąsienica była już w innym świecie i nawet nie zauważyła tego. Wciągnęła się w wypuszczanie coraz to większych okręgów z błękitnego dymu.
Skierowaliśmy się do wyjścia. Przechodziliśmy przez ciemny tunel, a na jego końcu tliło się jasne światełko. Ze ścian zwisały malutkie sieci, a pod nogami trzeszczały kamyczki.
Byłam strasznie zdezorientowana aktualną sytuacją. Znajdowałam sie w jednej z moich ulubionych książek. Rozmawiałam z gadającą gąsienicą, a teraz idę szukać Alice, która może zaprowadzi mnie na herbatkę do Szalonego Kapelusznika. Tylko problem w tym, że ona w opowieści też nie wiedziała o jego położeniu.
I jedyne, co mnie martwiło, a bardziej zastanawiało i naprawdę stresowało, to dziwne uczucie.
Dziwaczny rodzaj tęsknoty i pustki. Miałam wrażenie, jakbym się nudziła i czułam niedosyt adrenaliny. Pomijając to, że ciagle z nami była. Mi chodziło o inną, ale cholera wie o jaką.
Czułam się, jakby ktoś wykradł moją część. Coś mojego mi odebrał nieodwracalnie.
I ciągle miałam wrażenie, że z dnia na dzień, zaczyna się ode mnie oddalać.
***
— Wiecie, że nawet nie wiemy czego szukamy? — odezwał się Brendan marszcząc brwi. Przemierzaliśmy właśnie jasnozieloną polanę, a południowe słońce paliło nas w karki.
Kilkaset metrów od nas, wokoło okrągłego pasa zieleni, rosły wysokie liściaste drzewa, oraz krzewy. Pojedyncze za to stały nam na drodze i musieliśmy je wymijać.
— Wiem. — zagryzłam policzek.
— Może kogoś spytamy? — odezwała się Ceddar. Wciąż była na mnie śmiertelnie obrażona, a ja wciąż nie miałam pojęcia o co jej biega, bo nic nie zrobiłam. Dlatego też nie zamierzałam jej przepraszać.
— Ściąć ją o głowę! — uslyszlam ryk, a później przeszywający świst.
W ostatnim momencie pchnęłam Brendana do przodu, przez co stracił równowagę i się wywrócił.
Dosłownie przed moją twarzą, w drzewo obok mnie wbiła się ostra karta. Zmarszczyłam brwi. Jak to możliwe, że papier przebił korę?
— Dzięki. — wydyszał brunet patrząc na mnie. Podałam mu rękę pomagając się podnieść i w tym momencie usłyszelismy kolejny świst, a nieco mniej celna karta zatopiła się w drzewie obok Ceddar.
— Uciekajmy! — pisnęła i schowała się za Brendanem, który nie mógł ukryć uśmiechu pod nosem.
— Królowa Kier. — powiedziałam jakby do siebie.
— Kto? — spytali równocześnie moi towarzysze.
— Później wyjaśnię. Wiać! — nakazałam i pchnęłam ich do przodu zmuszając do biegu, którym sama też się puściłam.
— Ściąć ich o głowy! — usłyszeliśmy z prawej strony, skąd leciała amunicja głośny wrzask, a po tym tupot stóp.
— Szybciej! — wrzasnęłam, gdy kolejna karta śmignęła centralnie obok mojej nogi przycinając mi lekko skórę.
Spojrzałam na wąską strużkę krwi, która zaczęła powoli spływać po mojej łydce i zaczęłam przebierać nogami jeszcze szybciej.
Biegliśmy sprintem, aż w końcu dotarliśmy na koniec polany, którym okazał się las. Minęliśmy po drodze kilka wielkich kwiatów narzekających na to, że podobno jesteśmy za głośno.
Z jednej strony bałam się, że stracę głowę, ale z drugiej, byłam strasznie podekscytowana własnym położeniem i wydarzeniami. Miałam nadzieję, że ta adrenalina zastąpi tą, której potrzebuję i nie potrafię zidentyfikować.
Niestety nie zapowiadało się na to i wciąż czułam lekką pustkę.
Wbiegliśmy do lasu i cudem udało mi się nie zatrzymać i go nie podziwiać. Nie wyglądał typowo. Wysokie ciemne drzewa piętrzyły się tak, że niemal haczyły o kolorowe chmury. Było bardzo ciemno, a jedyne światło dawały maleńkie kwiatuszki i pojedyncze porastające kory. Przy przyglądaniu się, między drzewami dało się zauważyć jedynie kolejne, rosnące bardzo blisko siebie.
Zauważyłam super dróżkę po lewej. Była trochę udeptana, ale nie rzucała się w oczy. Na ucieczkę była idealna. Wąski tor przez drzewa niemal gwarantował nam wyjście z sytuacji.
— Chodźcie. — poprosiłam i puściłam się pędem w jej stronę. Słyszałam za sobą tupot stóp, więc byłam pewna, że biegnę razem z towarzyszami.
Kilka minut zajęło mi przebieranie nogami, aż w końcu droga rozszerzyła się wpadając na malutką może cztero, lub pięciometrową polanę w środku lasu.
Po prawej stało bardzo duże, rozłożyste drzewo, którego budowa była zupełnie inna, niż otaczające nas węższe i wyższe. Tego najgrubsza gałąź rosła w lewo i była niemal idealna na drzemkę przy swojej szerokości.
W nogach rośliny rosły malutkie dzwonki i inne rośliny, które rozświetlały miejsce i dodawały miejscu magii.
Poza tym trawa przybrała kolor niemalże niebieskiego i jakimś cudem była bardzo równo przystrzyżona. Otaczały nas wciąż te mroczne i wysokie drzewa.
Rozdziawiłam usta. Kraina Czarów była niesamowite. Nigdy nie widziałam tak pięknego świata. Zdecydowanie Nibylandia i aktualne zdarzenia będą moimi najlepszymi wakacjami i jestem pewna, że nigdy ich nie zapomnę.
— Ale pięknie. — odwróciłam się. Chciałam podzielić się z Brendanem i Ceddar moimi odczuciami o tym miejscu, a następnie sprawdzić, czy zgubiliśmy Królowę Kier i jej armię kart.
Niestety za mną nikogo nie było. Rozejrzałam się po całej polance, ale byłam zupełnie sama, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Zmarszczyłam brwi i poczułam rodząca się panikę w moim sercu. Musiałam ich znaleźć, więc rzuciłam się z powrotem do ucieczki.
Jeśli w tym momencie ich nie zobaczę, to na pewni zgubimy się w Krainie Czarów nieodwracalnie. Patrząc po tym, jaką pomoc sugerują postacie, to nigdy byśmy się już nie odnaleźli.
— Gdzie tak pędzisz? — usłyszałam za sobą dźwięczny, ciepły głos.
Odwróciłam się natychmiast i złapałam za nóż w pasie. Wbiegłam z powrotem na polanę zapominając o towarzyszach podróży.
Będę musiała ich potem znaleźć.
O ile to możliwe.
Przynajmniej razem trochę pobędą.
— Kto tu jest? — spytałam.
— Też mnie to ciekawi. — odpowiedział głos już zza mnie. Spojrzałam w tamtą stronę, ale nikogo nie było.
— Nie widzę cię. — warknęłam wyciągając nóż.
— A czy to ma znaczenie? — zapytał znowu sprzede mnie. Ale jak zwróciłam się w tamtą stronę, oczywiście nikogo nie było.
— Dla mnie tak. Pokaż się. Kim jesteś? — poprosiłam już grzeczniej.
Czułam się w niebezpieczeństwie. To, że głos był bardzo przyjazny, nie zmieniało tego, że nie widziałam przeciwnika i miał nade mną kontrolę.
— To nie ma znaczenia, czy we mnie wierzysz. Tu nic nie ma sensu. Ty jesteś szalona i ja. Wszyscy tu jesteśmy szaleni. — rozbrzmiał głos, a przy drzewie usłyszałam dźwięk jakby świstu.
Odwróciłam się w tamtą stronę ze zmarszczonymi brwiami. Na gałęzi siedział duży, fioletowo-niebieski kot. Na jego twarzy malował się bardzo szeroki uśmiech białych zębów. Oczy miał turkusowe i przywodziły na myśl ocean. Leżał na brzuchu i machał jego długim ogonem wte i wewte.
Przełknęłam ślinę. W tamtym momencie nie musiał miś ie juz przedstawiać. Dobrz wiedziałam, Zaraz wracam mam do czynienia z Lotem z Chesire.
— Szukam Alice. — odezwałam się po chwili przechodząc ciężkością ciała na drugą nogę.
*włączcie muzę*
— Szkoda, że go tu z tobą ma — wypalił kot.
Zmarszczyłam brwi jeszcze mocniej. Nie należałam do najbardziej ułożonych i zdrowych na umyśle dziewczynek, ale ta rozmowa mnie przerastała. Nie rozumiałam dosłownie nic.
— Niby kogo? — spytałam udając zorientowaną.
Kot przeciągnął się głośno na gałęzi i mruknął układając się w innej pozycji.
— Twojego wybranka, a kogo? — przekręcił głowę tak, że położyła się na jego miękkim z sierści ramieniu.
— Nie mam wybranka. Coś ci się pomieszało — powiedziałam spokojnie. Rozmówca przeciągnął się ziewając i uśmiechnął, znikając. Zanim zdążyłam zacząć go szukać, pojawił się zwisając do góry nogami na gałęzi.
Zamrugałam pare razy i przetarłam oczy, by sprawdzić czy to na pewno nie sen.
— Nieprawda, moja rzeczywistość jest po prostu inna, niż twoja. — odezwał się. — Oboje wiemy, że masz taką osobę.
Skrzywiłam się. Nie miałam żadnego wybranka.
Dla świetego spokoju przemierzałam swoje myśli. Jedyną osobą, która przyszła mi do głowy, był Felix.
Denerwowało mnie jednak to, że byłam w naprawdę ciężkiej sytuacji. Nie wiedziałam jak stąd wyjść i zgubiłam się, a moi towarzysze z sekundy na sekundę tylko się oddalali. A szalony Kot z Chesire robił mi wykłady o uczuciach.
— Felix? — na moje słowa zaśmiał się melodyjnie i wyszczerzył zęby znikając. Przy tym, gdy się teleportował, to zostawiał w powietrzu jedynie jasnośnieżne zęby, a ciało rozpływało się tylko po to, żeby pojawić się w innym miejscu.
— Wiesz, że nie.
— Nie wiem o kim mówisz.
Usłyszałam westchniecie;
— Wyobraźnia jest najlepszą obroną przez rzeczywistością.
— Nie rozumiem, co do mnie mówisz.
Myślałam bardzo ciężko, ale oprócz Felixa, nikogo z wyspy nie traktowałam inaczej, niż jako kolegę. Może z wyjątkiem Petera, którego miałam za wroga.
Może miał na myśli kogoś ze szkoły? Ale stamtąd, to już w ogóle nikt mi się nie kojarzył.
— Wiesz, że przyjaźń jest o wiele silniejsza, gdy kiedyś była nienawiścią? — zapytał kot.
To wybranek, czy przyjaciel? Już nic nie rozumiem. Jak wcześniej nie czaiłam, tak teraz już zupełnie.
— Którędy mam iść? — zmieniłam temat.
— Zależy gdzie chcesz dojść.
I tu mnie zagiął. Zagryzłam policzek. Chciałam znaleźć Brendana i Ceddar. Ale konkretnego kierunku, ani miejsca nie znałam.
— Właściwie, nie wiem.
— W takim razie nie ma znaczenia gdzie pójdziesz. Jeśli nie wiesz gdzie idziesz, to każda droga cię tam zaprowadzi. — odparł.
Rozdziawiłam usta i wpatrywałam się w niego zdziwiona. Mimo sypania cytatami, ten naprawdę rozumiałam i był zupełną prawdą.
— Dzięki. — odezwałam się szczerze i skierowałam w stronę dróżki, którą przyszłam — Miło było cię w końcu poznać.
Kot ukłonił się dostojnie
— Przemyśl moje słowa. A kto wie. Może kiedyś przestaniesz postrzegać to jako absurd, a zrozumiesz że właśnie nim nie jest. Powodzenia w szukaniu niczego.
I rozpłynął się w powietrzu.
Zostałam sama z tłuczącymi się myślami. Kto był najbardziej absurdalną osoba, jaka mogłabym polubić?
Może Malory?
Chociaż nie. Zawsze chciałam, żeby umówiła się z Adamem, który przecież jest dla mnie ważny.
A może Ceddar?
Chociaz nie. Przez jakiś czas złapałam z nią naprawdę w porządku kontakt.
Może Ethan?
Ale on jest po prostu sztywny. Moglibyśmy się polubić, ale nie byłby moim najlepszym przyjacielem.
Kogo jeszcze nie znoszę?
Chyba Nathana.
Nie znoszę go nad życie. Jest typowym pozerem i chamem, chodzącym ze mną do szkoły. Ale go nienawidzę za bardzo i nie wyobrażam sobie mieć z nim jakiegokolwiek kontaktu. I nie mam. I dobrze.
Petera?
Nagle zrobiło mi się cieplej, a w twarz uderzyła mi fala gorąca. Odepchnęłam tę myśl najbardziej, jak się dało. Serce zaczęło mi walić, a ręce się trząść.
Niestety myśl na dobre zadomowiła się w moim mózgu.
Uniosłam głowę i spojrzałam przed siebie z rozdziawionymi ustami.
Chyba zauroczyłam się w Peterze.
~~~~~~~~~~~<<<<>>>>~~~~~~~~~~~~
Siema muszle! 🐚
Nooo tego, to się nie spodziewaliście, co? 😱
Ten rozdział jest dosyć bardzo cringe i przepraszam za to! 🥴🤮
Dla wyjaśnienia muszę objaśnić wszystkim mój tok myślenia. 🙈
Zauroczenie to najniższy stopień relacji. Zauroczyć możemy się w przystojnym gościu na ulicy, albo w nowo poznanej osobie na przykład po jednym dniu. 😦 Później ktoś nam się podoba i to już jest bardziej zaawansowane. 😏 Później można się zakochać, co jest już poważne. No a zdanie „kocham Cię", znaczy naprawdę dużo i nie powinno być rzucane na wiatr, a wyznacznikiem prawdziwego uczucia, które jest bardzo bardzo bardzo silne. ❤️😂 (dziwnie się czuję mówiąc o czymś takim 😅😂)
Tak dla wyjaśnienia.
Koniecznie oceńcie rozdział. Jakie macie plany na weekend? ☀️
Wypoczywajcie i udanych wakacji. ☀️ Nie myślcie o szkole, bo nie ma sensu. Jeszcze mamy czas. I pijcie dużo wody! Ja mam z tym problem :(
Niestety Was zmartwię. Wendy dużo razy mówiła o tym, że emocje są jak alkohol i odurzają. Nie spojleruje ale możecie się domyślić, bo miała teraz natłok strachu, zmieszania i niepewności.
Niestety nie ma tak łatwo i ja sama nie wiem, czy oni kiedykolwiek się zaakceptują.
WSZYSTKO W NASTĘPNYCH ROZDZIAŁACH.
Nie wiem, czy zrobić kolejny o Krainie Czarów, czy przenosimy się do księgi dżungli z Peterem Sreterem.
Całuski
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top