81 | Rekin

Zack P.O.V.

Nagle poczułem chłód, który wdarł się do mojego ciała przez wszystkie szczeliny. Zacisnąłem powieki czując, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.

Otworzyłem usta z zamiarem ziewnięcia, gdy nagle wlała się do ich środka bliżej nie zidentyfikowana ciecz.

Instynktownie zakaszlałem nie zdając sobie sprawy, że jest to zbędne. Otworzyłem nagle oczy i rozejrzałem się z niepokojem po otaczającym nas miejscu.

Siedziałem na starej spróchniałej podłodze wykonanej z drewna. Kiedyś najprawdopodniej była stale używana, bo zauważyłem na niej ledwo widoczne ślady zadrapań obcasów. Wokół mnie stały nieco oddalone od siebie dziurawe i rozpadające się ściany. Z jednej strony nie było jej wcale i widziałem resztę oceanu niczym zza ogromnego okna. Jedynie bez szyby. Przeciwległa ściana posiadała ogrom szafek z alkoholem. Większości flaszek oczywiście już dawno nie było, a zachowały się pojedyncze porośnięte glonami i naroślami. Dwa pozostałe obmurowania wykonane z drewna, zostały wyposażenie w po dwie pary drzwi.

Na środku zniszczonego przez czas miejsca, stał złamany wpół stolik, a jego drugiej części nie widziałam w zasięgu wzroku. Wszystkie połamane jednak przedmioty i elementy, zostały potraktowane w sposób złudnie miękki, a to wrażenie dawało ich nasiąknięcie wodą.

Rozejrzałem się z niepokojem. Całe otoczenie nasuwało mi myśl, że znajdujemy się w starym zniszczonym przez czas, zatopionym statku pirackim.

Sytuacja była absurdalna. Przed chwilą biegałem po chmurach, a teraz znajduję się daleko pod poziomem wody. Ciężko było mi stwierdzić, czy mam do czynienia z oceanem, czy z morzem. Woda, jedne buty.

Chciałem się podnieść, by obejrzeć wszystko z bliska. Gdy próbowałem wstać, runąłem jak długi na posadzkę.

— Co jest? — warknąłem i zjechałem spojrzeniem poniżej pasa. Widok zaparł mi dech w piersiach. Nie miałem nóg.

Nie miałem niczego, co przypominało te kończyny. Zamiast nich, pojawił się ogon! Miałem syreni ogon!

— Jezus Maria. — wyrwało mi się, gdy dotknąłem jego śliskiej struktury. Był odcieni żółtych i mienił się złotem. Łuski pod wpływem ruchu wody, lekko podrygiwały. Zakończony był rozłożystą półprzezroczystą płetwą. Dzieliła się na dwie części i bez przerwy falowała.

Zacisnąłem wargi. Tego typu przygody, wydarzenia i doznania. Magiczne stworzenia, syreny, wróżki były marzeniem Wendy. To nie to, że narzekałem. Ale tęskniłem za imprezami, podrywem dziewczyn. Bajki są fajne, magia i tak dalej. Ale wole się bawić jak nastolatek.

Korzystać z życia. Imprezować. Mam siedemnaście lat i chcę się wybawić za wszelkie czasy.

— Jest tu ktoś? — krzyknąłem podnosząc się chwiejnie. Nie byłem przyzwyczajony do syreniego ogona mimo dwóch przypadków.

— Ja... — usłyszałem cichy głos jakiegoś  chłopaka. Za krótko znałem Zaginionych Chłopców, żeby umieć ich zidentyfikować.

Zmarszczyłem brwi i ruszyłem w stronę odgłosów stłumionego stukania w jakiś metal. Minąłem złamany wpół stół i z przekleństwem potknąłem się o wystający z podłogi panel.

— Zack? — usłyszałem drugi głos. Z cienia zza obdrapanego, porośniętego i zniszczonego do granic możliwości fotela, wyłonił się Felix.

Zmierzyłem go od góry do dołu. Podobno był zdrajcą i dążył do śmierci całego obozu. Jednak jedną z moich wad była zupełna ignorancja rzeczywistości. Dlatego nie interesowało mnie jego przewinienie, a poza tym niewiele zrozumiałem z tego, czego rzekomo dokonał. Co prawda byłem obok Petera, gdy znalazł jego nadajnik i sądząc po jego minie i słowach, to ten dowód był niepodważalny.

— Tak. — obserwowałem go, aż zawisnął w wodzie obok mnie. Od jego pasa w dół, ciągnął się ciemnofioletowy syreni ogon. Zakończony był rozlazłą trzyczęściową płetwą o ciemnych barwach. Od pasa w górę za to, rozciągał się tak, jak u mnie, nagi tors. Ja miałem na szyi jeszcze naszyjnik z kłem rekina. Kiedyś udało mi się go zdobyć podczas surfowania po oceanie z ojcem. To były zamierzchłe czasy, gdy jeszcze miał w sobie krztynę zabawy. Ale to było lata temu, a blizny po zwierzęciu mam do dziś.

— Jak się trzymasz? Widziałeś kogoś jeszcze? — spytał. Cieszyłem się z jego obecności, mimo, że podobno nie był najlepszym towarzyszem. Ale przynajmniej nie byłem sam, bo chyba bym zwariował.

— Nie. Szczerze, to wolałbym spać na chmurach, niż być jakimś zmutowanym rybo-człowiekiem. — stwierdziłem. — Ale gdzieś tam... — wskazałem miejsce, którego wcześniej dobiegały odgłosy stukania. Teraz ucichły — ...ktoś się odzywał.

Felix kiwnął głową, po czym ruszyliśmy w tamtą stronę. Dźwięki dobiegały zza drzwi. Ostrożnie położyłem rękę na starej gałce i powoli ja przekręciłem.

Drzwi uchyliły się bezgłośnie, ukazując średniej wielkości pokoik. W rogu stało duże zmasakrowane przez czas łoże. Zachowały się pojedyncze meble. W tym oprócz posłania, stół z pojedynczymi kawałkami, dawniej złożonego papieru i butelki po alkoholu w rogu. Co prawda nie było za dużo mebli i ciężko było mi określić nasze położenie, ale coś czułem, że była to kajuta kapiatana.

Z nieznanych przyczyn wydało mi się to super. Co prawda, kajuta nie była jakoś specjalnie ekskluzywna, ale mogłem się domyślić, że kiedyś wyglądała o wiele pokaźniej. Mimo wszystko, miała w sobie coś wyjątkowego.

Nagle z rogu wyłonił się cień chłopaka. Początkowo się wystraszyłem i cofnąłem, ale szybko rozpoznałem w nim swojego.

Ogon Matt'a przybrał kolor świeżo przelanej krwi i unosił się teraz swobodnie w wodzie. Od pasa w górę, chłopak był bardzo drobny i niezbyt umięśniony. Jego blond włosy falowały w wodzie, a niepewne brązowe oczy błądziły po nas.

— Siema. — wyszczerzyłem się do niego wyskakując z łapą. Przybił nieśmiało piątkę i posłał uśmiech reszcie. — Nie wiesz, gdzie jesteśmy?

— W statku pirackim z tysiąc sześćset siedemdziesiątego drugiego roku. — odezwał się nagle czwarty głos. Wszyscy odwróciliśmy się w jego stronę pytająco. Właścicielem okazał się wchodzący do pomieszczenia Ethan.

Blondyn miał ogon tak jasnobłękitny, że wchodził w biały. Właściwie, to można go było określić tym kolorem, ale o niebieskich refleksjach. W rękach zakończonych długimi szponami istoty podwodnej, trzymał tabliczkę z wypisanym wiekiem. Pod spodem był napis:

„1672. Krwista ośmiornica"

— Nigdy nie słyszałem o takim statku. — wypaliłem po dokładnym przyjrzeniu się. Dzięki Wendy, byłem na bierząco w magicznych sprawach.

— Chodźcie. — ponaglił nas Felix i ruszył do wyjścia, ale nikt nie ruszył się z miejsca. Szarowłosy odwrócił się powoli i westchnął smutno. — Dlaczego mi nie wierzycie? — odpowiedziała mu niezręczna cisza, którą przerwał Ethan wychodząc z pomieszczenia.

Zmieszany, podążyłem za nim. Nie wiedziałem na tamten moment, jak się zachować. Za nami usłyszałem, jak szarowłosy wypuszcza powietrze ze zrezygnowaniem. Ciężko było mi go oceniać i chyba u mnie mógł znaleźć najłagodniejsze reakcje. W każdym razie nie zazdrościłem sytuacji.

Za mną ruszył Matt, a za nami Felix. Wyszliśmy z powrotem do salonu.

— Trzeba omówić sytuacje. — zarządził Ethan — Jak się stad wydostaniemy? — zapytał bardziej siebie, ale spojrzeniem zlustrował nas.

— Nie wiem. Wypłyniemy. Coś się później wymyśli. — zasugerowałem wzruszając ramionami.

— To chodźcie — wszyscy popłynęliśmy w stronę dziury w ścianie. Kiedy znaleźliśmy się już na zewnątrz, usłyszałem za sobą syk.

Odwróciliśmy się z niepokojem. Okazało się, że ostatnia osoba w statku - Matt, wydała ten odgłos.

— Co jest? — spytał Felix, ale nie musiał czekać na odpowiedź.

Znad ręki blondyna, w wodę uniosła się czerwona ciecz i to w sporych ilościach. Podpłynęliśmy do niego.

Przez cały jego palec serdeczny ciągnęło się bardzo głębokie rozcięcie, które niezmiennie krwawiło. Zamknąłem oczy krzywiąc się, gdy deszcz przebiegł po moim kręgosłupie.

— Jak to się stało? — spytałem. Teoretyczne nie wyglądało na poważne, przez mały obszar, ale jednocześnie ewidentnie było głębokie i w moim swiecie pewnie trzeba by było założyć szwy.

— Zahaczyłem o to... — pokazał na metalowy pręt wystajacy z boku. Nie potrafiłem określić co tam robił, ale najprawdopodobniej był resztką jakiegoś mebla. Na drucie też została spływająca krew.

— Płyńmy. Ale lepiej to schowaj, bo mogą tu być rekiny. — odezwał się Ethan.

Zmarszczyłem brwi. Oceany w Nibyladnii wydawały się skrywać o wiele gorsze stworzenia, niż jakieś tam rekiny. Wątpię, że mógłby taki wyczuć krew, w tak niewielkich ilościach.

Skierowałem się do wyjścia, gdy nagle w oddali zauważyłem cień, bardzo szybko mknący do nas. Te wody nie należały do zbytnio bezpiecznych i nie czułem się w nich swobodnie. Miałem wrażenie, że w każdym momencie może mnie coś chapnąć.

— Widzicie to? — spytałem mrużąc oczy. Przez gry wideo, mój wzrok dosyć się pogorszył i powinienem nosić okulary. Jednak nie przewidziałem porwania, gdy zdejmowałem je do snu.

— Czy to... — Matt również wytężał wzrok.

— Rekin — skwitował Ethan — schowajmy się natychmiast.

Nie trzeba było nam dwa razy powtarzać, byśmy cofnęli się z powrotem do statku. Rozejrzałem się za kryjówką, ale żadna nie rzuciła mi się w oczy w zniszczonym przez czas statku pirackim.

Czułem nieprzyjemną adrenalinę, która powoli zaczynała buzować w moich żyłach.

— Ale uratujemy się, prawda? — spytałem panicznie. Od zawsze potrzebowałem zapewnienia od kogoś, żeby się uspokoić. MUSZĘ usłyszeć, że jest w porządku.

Chłopcy spojrzeli na mnie, a Ethan szarpnął za klamkę przeciwległych drzwi do kajuty kapitana.

Przełknąłem ślinę, czując narastającą panikę.

Nie powiedzieli, że będzie dobrze.

Próbowałem uspokoić przyspieszający oddech, gdy rzuciłem się w ich stronę.

Udało mi się wpłynąć jako trzeci, a za mną Felix zamknął drzwi.

Znajdowaliśmy się w prawdopobnie pomieszczeniu z alkoholem. Jak widziałem, że w głównym miejscu było sporo szafek z trunkami, tak tutaj piraci przeszli samych siebie.

Pod ścianami w małym pokoju, stał arsenał beczek prawdopodobnie kiedyś wypełnionych rumem. Za to na samych ścianach, resztki z flaszek sugerowały, że kiedyś ledwo mieściły się na półkach. Miedzy dwoma znajdował się duży otwór w ścianie prawdopobnie kiedyś służący za okno.

Przełknąłem ślinę i cofnąłem się. Ethan stał najbliżej drzwi i macał się po brzuchu. Prawdopodobnie szukał pasa z bronią, ale żadne z nas go nie miało.

Nastała zupełna cisza.
Słyszeliśmy tylko ciche szumy wody i własne ledwo słyszalne oddechy. Czułem narastający strach.

Może sobie popłynął?

Zupełnie błoga cisza była tak dziwna, że nie mogłem stwierdzić, czy zapowiada burzę, czy zachęca do wyjścia.

Wymieniłem znaczące spojrzenia z chłopakami.

Cisza.

Nagle cały statek się zatrząsł, a niesamowity huk zmusił nas do zasłonięcia uszu i automatycznego zaciśnięcia oczu.

Nagły dźwięk i ruch sprawił, że serce przyspieszyło mi kilkukrotnie.

Natychmiast jednak otworzyłem zmysł wzroku i zobaczyłem ogromnego rekina w pokoju z alkoholem. Przywalił w szafki i resztki z flaszek pospadały nam na głowy. Jedna roztrzaskała się na i tak już uciemiężonym Mattcie.

Wrzasnęliśmy i rzuciliśmy się do ucieczki, zanim rekin zdążył nas zaatakować.

Miał z trzy, albo cztery rzędy wielkich, ostrych kłów. Czarne, bezlitosne oczy wpatrywały się w nas bezlitośnie. Były niesamowicie puste, ale i tak widziałem w nich głód.

Ryba była tak ogromnych rozmiarów, że nie przypominała nawet żarłacza białego. Przerósł go kilkokrotnie.

Byłem już zupełnie spanikowany. Wszyscy wypłynęliśmy z pokoju, ale nie było sensu uciekać ze statku. Rekin pływał zdecydowanie szybciej od nas, a i tak nie mieliśmy gdzie się tam schować.

Wbiegliśmy do kajuty kapitana z głupią nadzieją, że nas nie znajdzie.

Tym razem nie spotkała nas cisza i czekanie. Od razu wdarł się tam rekin rozdzierające wszystkie rozpadające się i tak ściany.

Wybiegliśmy z powrotem do głównego pomieszczenia, a rekin za nami.

— Nie możemy uciekać w nieskończoność! — wrzasnąłem przebiegając z chłopakami do pokoju obok tego z alkoholami.

— Myślcie. — nakazał marszcząc brwi Ethan — Em...eeee... — zacisnął dłonie w pieści i potrząsał nimi szukając pomysłu. — Mam! Wyjdźmy stąd jak najszybciej!

Bałem się jak jasna cholera, więc polegałem w stu procentach na brunecie. Rzuciłem się za nim i trzymałem tak blisko, jak to tylko było możliwe.

Rekin płynął już w naszą stronę powoli rozszerzając paszcze z rzędami kłów. Wrzasnąłem i cofnąłem się.

— Nie ma czasu do stracenia. Ja odwrócę uwagę, a wy szybko na górę! — wskazał dziurę w suficie, przez którą prowadziła drabina. Nie miała większości szczebli i jedynie przeszkadzała we wpłynięciu.

Nie chciałem wystawiać Ethana na takie niebezpieczeństwo i reszta chyba też nie. Tylko on tu myślał i się aż tak nie bał. Chyba rozumiem czemu tak dobrze dogadują się z Peterem.

Brunet odpłynął od nas i złapał za rozbitą flaszkę po winie w rogu. Nie zastanawiając się ani przez sekundę, wymierzył w rekina i z całej siły rzucił mu w twarz. Zwierzę natychmiast zwróciło się ku niemu, a on z powrotem wpłynął do pokoju obok pomieszczenia z alkoholami.

Opadła mi szczęka. Był strasznie odważny. Ja nie bałem się nigdy zagadać do żadnej z dziewczyn, a moja pewność siebie, ledwo mieściła się we mnie, ale coś takiego przerastało nawet mnie.

— Szybko! — nie chciałem, żeby jego poświęcenie poszło na marne i póki rekin na nas nie patrzył, złapałem za starą drabinę i wyrwałem ją bez problemu z zawiasów. Była stara i tak krucha, że usypała mi się w rękach na ziemię.

Felix wypłynął jako pierwszy, po nim Matt, a ja zawisnąłem w połowie i czekałem na Ethana.

Nagle usłyszałem huk, a brunet wybiegł drzwiami pokoju z alkoholem. Zmarszczyłem brwi, ale najprawdopodniej rozwalił ścianę między pomieszczeniami.

— Szybko! — wrzasnął, a za nim od razu pojawił się rekin niszcząc wszystko na swojej drodze. Szczerzył wściekły zęby.

Przepłynąłem przez otwór i niemal w ostatnim momencie intuicyjnie złapałem Ethana za przedramię i wyszarpałem.

Zwierze praktycznie złapało ogon bruneta, gdy utknęło w wąskiej szczelinie.

— Dzięki. — odezwał się do mnie Ethan, uśmiechając się. Zdziwiłem się, bo jeszcze nie spotkałem się z takim gestem u niego — Szybko. Nie mamy dużo czasu.

Faktycznie, podłoga wokół otworu zaczynała się niebezpiecznie ruszać, gdy rekin wierzgał się we wszystkie strony.

— Musimy go zabić! — wrzasnął Felix zwisając w wodzie obok masztu.

Nie miałem niestety czasu, żeby dokładnie przyjrzeć się górnemu piętru.

— Nie! Nie wolno zabijać zwierzątek! — krzyknął przerażony Matt.

Zmierzyłem go spojrzeniem;
— Wiem, ale wolisz, żeby nas zeżarł?

— Poza tym to nie zwierzę, tylko potwór. — dodał wściekły Ethan.

Jak na zawołanie rekin rozwalił podłogę i po krótkim szoku, zaczął nieobecnie płynąć w naszą stronę.

Wszyscy puściliśmy się do ucieczki, a na drodze był jeden jedyny pokój na otwartym pokładzie.

Wpłynęliśmy do niego i schowaliśmy się pod półkami.

Oddychałem bardzo szybko i próbowałem opracować jakiś w miarę sensowny plan. Miałem dosyć tego okropnego strachu, który przysłaniał moje pomysły.

Przycisnąłem plecy do ściany zamykając oczy. Słyszałem oddechy trzech pozostałych chłopców. Nagle coś zaczęło mnie dotykać w ramię. Możliwe, że robiło to od początku, ale zaczęło mi to przeszkadzać.

Już wyczulony, zwróciłem się w tą stronę. Okazało się, że była to prawie oderwana od podłogi, długa drewniana belka.

Nie myśląc wiele, wyrwałem ją, zdając sobie sprawę z powoli rysującego się planu w mojej głowie.

Zacisnąłem palce na mojej broni, gdy przednia ściana pomieszczenia została dosłownie rozerwana. Rzuciliśmy się do ucieczki i w panice wypłynęliśmy po bokach.

— Czekajcie! — usłyszelismy wrzask Matta. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy, że rekin trzyma jego ogon w zębach, a chłopak próbuje się wyrwać z bólem.

Rzuciliśmy się w jego strone. Nie myśląc wiele, zamachnąłem się i przywaliłem z całej siły rekinowi belką w głowę. Puścił ogon blondyna, a Ethan wziął go pod ramię i przyspieszył tempa płynięcia.

Zwierze niestety nie potrzebowało wiele czasu, żeby się otrząsnąć.

Pokład się kończył, więc przepłynęliśmy nad balustradą i skierowaliśmy się w dół, do góry nogami po ściance okrętu.

Na nasze szczęście, znajdowała się tam dziura, która kiedyś pewnie była oknem, które wykorzystaliśmy jako drzwi. Znaleźliśmy się w pokoju z alkoholami.

— Mam pomysł — powiedziałem stając przy dość dużym wylocie, którym dostaliśmy się do środka.

Matt był siny na twarzy, a podtrzymujący go Ethan, miał zaciśnięta szczękę. Felix rozglądał się za to niespokojnie.

Nagle zrobiło się ciemniej, co znaczyło, że duży cień rekina zbliża się do nas.

Zwierze nagle prawie wpłynęło do środka, ale zanim zdażyło dostać się w całości, zostało rąbnięte w głowę drewnianą belką. To na chwilę ogłuszyło wsuwającego się do środka rekina, ale już po sekundzie, otworzył na mnie paszczę. Nie zastanawiając się, wetknąłem mu kij do gęby blokując jej zamknięcie.

Zaczął się szarpać i miotać. Niespodziewanie oberwał jeszcze jedno ogłuszające uderzenie od Felixa metalowym prętem, którego nie wiem skąd wytrzasnął.

— Uciekamy! — wrzasnąłem widząc szansę na przeżycie. Chłopcy bez dwóch zdań przystali na mój pomysł i razem ze mną, wypłynęli z pokoju przez rozwalone ściany.

Puściliśmy się pędem w prawo, ku podwodnym górom piaskowym.

— Co jak mu się stanie krzywda? — zapytał cicho Matt spod ramienia Ethana.

— Wątpię. — na moje słowa usłyszeliśmy trzask łamanej belki, nawet tutaj skysAlny.

— Daj go. — poprosił Felix i przejął słabego Matta, który wciąż roztaczał za sobą krew. Trzeba ją było zatamować, bo inaczej wszędzie znajdzie nas rekin, a może nawet jakieś inne.

Na szczęście zniknęliśmy za pierwszą z gór i w końcu poczułem się w miarę bezpiecznie. Co prawda w oceanie w Nibyladnii nigdzie nie wydawało się spokojnie, ale przynajmniej zniknęliśmy z zasięgu wzroku tego potwora. Nieważne, że może obok nas są kolejne większe i groźniejsze.

— Co teraz? — spytał Ethan.

Zapadła cisza, którą nagle rozdarł odległy dźwięk. Dźwięk płaczu, histerii. I to kobiecej. Szloch był tak rozdzierający i smutny, że wszyscy spojrzeliśmy po sobie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Siema ... 💩!

Ja wiem, ze rozdziały pojawiają się rzadko. Przepraszam za to. Ale ten jest długi! Prawie 3000 słów. To o 1000 słów dłuższy!

Niestety pewnie mówiłam wam o moim NIE DZIAŁAJĄCYM telefonie 📱. Więc, kiedy już chcę coś napisać, to mój telefon NIE WŁĄCZA MI WATTPADA!

Nie żartuję. A przez jakby google nie da się wpisać. Tylko w aplikacji, na kompie wlokę się gorzej, niż staruszka 💻 , a nikt z mojej rodziny nie zgodził się na pożyczanie mi telefonu na kilka godzin i instalowanie jakiś „pierdół" (tak określili TO ZŁOTO WATTPADA).

Chcę Was też przeprosić za błędy typu, że Ethan ma blond włosy. Niedawno to zmieniłam na brązowe i trochę jeszcze mi się miesza. I za to, że może gdzieś jest napisane „poszliśmy", a chłopcy mają ogony. Jak znajdziecie taki błąd, to powiedzcie proszę. 🧸

Dobra. Kolejne pytanko. Gdybyście byli Wendy, to zalecalibyście się do Felix'a, czy Petera? 😏

I jeszcze jedno! Jeśli moglibyście przenieść do swojego życia JEDNĄ OSOBĘ z opowiadania. Kto by to był? 

Do następnego. (Będzie niedługo)
Całuski
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top