80 | Bagheera
Peter P.O.V.
Bacznie się rozglądając, przemierzaliśmy dżunglę. Co jakiś czas słyszałem ciche syczenie, czy miauczenie, charkanie i warczenie.
Ashlynn szła obok mnie i dla bezpieczeństwa trzymała drobną bladą dłoń na złotej rękojeści swojego ostrego jak brzytwa miecza.
Alex pod przykrywka pilnowania tyłów, schował się za mną i panicznie rozglądał na wszystkie strony.
Miałem nadzieję, że wyląduję z Ethanem, ale niestety będę musiał się użerać z upośledzonym umysłowo Alexem. Przynajmniej jestem z Ashlynn, która jest bardzo ładna i nie chodzę z tym zdrajcą Felixem.
Ja od razu głosowałem za zabiciem go. Był moim przyjacielem i należy zaznaczyć. BYŁ. Przyjaciele nie zdradzają, a on chciał mnie zamordować, więc czemu ja nie mogę go.
Otaczały nas wysokie drzewa deszczowe, z których zwisały przeróżne pnącza, a wilgotną ziemię pokrywały podejrzane grzyby i rośliny.
Rozejrzałem się czujnie. Szelesty nie brzmiały zbyt dobrze. Długie zielone liany zwisały i co jakiś czas łapały któregoś z nas i dałbym rękę uciąć, że żyły. Ogromne liście bambusa, epifitów, bananowców i krzewów swiatlolubnych uderzały nas w twarz i jedynie podsycały mój niepokój w temacie szelestów.
Kolejna rosiczka i paproć uderzyła z plaśnięciem Alexa w twarz, przez co się zaśmiałem.
— Czekajcie — odruchowo wyprostowałem rękę nakazując chłopakom postój. Szelesty stały się głośniejsze i mógłbym przysiąc, że słyszałem czując głośny oddech. Zmarszczyłem brwi i stuknąłem w Dzwoneczek w mojej kieszeni. Natychmiast wyleciała i po wymianie spojrzeń że mną, skrzyżowała rączki i potrząsając nimi sprawiła, że jej pył stał się błękitny.
— Do wody — szepnąłem i połknąłem proszek, który wróżka spuściła nam na ręce.
Powoli usiadłem na brzegu i po zetknięciu się z lodowatą wodą, wszedłem pod powierzchnię.
Błagam, Alex. Nie wydaj żadnego dźwięku.
Jeszcze nie ogarnąłem gdzie jesteśmy, więc na wszelki wypadek lepiej było zachować ostrożność i nie pokazywać się potencjalnemu wrogowi.
Za mną wślizgnął się Colton i Ashlynn, a na nasze nieszczęście ostatni został Alex.
Błagam, bądź cicho.
Co ja się łudzę.
Usłyszałem wrzask blondyna, na co przymknąłem powieki. Chwilę później głośny plusk i ciężkie ciało chłopaka wpadło roześmiane pod wodę.
Niech zgadnę. Potknął się.
Natychmiast złapałem go za przedramię i szarpnąłem niżej. Czułem, że zagrożenie się zbliża.
Z bijącym sercem nakazałem spokój i zwróciłem spojrzenie na taflę wody nad nami. Wszyscy ucichli i zsunęli się na mój poziom. Alex przestał się wiercić, a jego serce tłukło się tak głośno, że słyszałem je w całej głowie.
Nagle staw, do którego wpadliśmy, otulił cień. Zacisnąłem szczękę czekając na to, co zaraz zobaczę.
Nad wodą pochyliła się ogromna, naprawdę przeogromna puma. Miał zielonkawe oczy i duży ciemny nos, z którego wyrastały białe wąsy. Wielki łeb był proporcjonalny do jeszcze większego ciała. Miał białe, czyste kły. Skórę pokrywała połyskująca czysta do granic możliwości smolista czarna sierść. Odbijała słońce tworzące na niej przeróżne świetliste kształty. Łapy były bardzo duże i zakończone ostrymi pazurami. Mimo rasy zwierzęcia, biło od niego coś przyjaznego. Coś, co odróżniało go od ich innych bestii dżungli.
Zmarszczyłem brwi. Kiedyś już gdzieś takie widziałem.
Nabrałem powietrza, co umożliwiał mi pył od Dzwoneczka. Dzięki niemu nie wypuścimy bąbelków, które zwierze na pewno by zauważyło.
Błagałem los, żeby nikt się nie ruszył i nie zwrócił uwagi pumy.
Każdy z chłopców wykonywał ruchy jedynie gałkami ocznymi i lekko głowami. Dzięki temu, istniała mała szansa, że stworzenie nas nie zauważy.
— Jezus Maria to jest puma! — wrzasnął Alex i zasłonił usta wiercąc się.
Spojrzeliśmy na niego wszyscy, przez co niemal od razu zaczaił co zrobił. W moim ciele zagotowała się złość nie do opisania. Miałem wizję, jak rozrywam go na strzępy. Jeśli tak bardzo chciał zwrócić uwagę zwierzęcia, to niech się teraz z nim mocuje. Wystawił nas wszystkich na ogromne ryzyko utraty kończyn, albo głowy!
— Jesteś martwy — warknąłem do Alexa i spojrzałem panicznie w górę.
Zwierze patrzyło centralnie na mnie. Spojrzałem w jego piękne żółte tęczówki i ociekający wodą pysk. Wtedy zrozumiałem kim był i zacisnąłem usta. Wiedziałem, że nie będzie łatwo.
Bagheera.
Jesteśmy w Księdze Dżungli.
Tylko dlaczego tutaj?
— Wiem, gdzie jesteśmy! — krzyknął Colton, ale było to zupełnie zbędne.
— Tak, jak też. Wynośmy się stąd — złapałem Ashlynn za rękę, a ona Coltona, który chyba nie zdążył złapać Alexa i ten ledwo zaczepił się jego kostki. Gdybyśmy go nie wzięli, to i tak nie byłaby jakaś strata.
Bagheera zawarczała i naprężyła się, widząc nas na brzegu. Automatycznie wyprostowałem się i pchnąłem Ashlynn za siebie, która wyjęła wielki srebrny miecz.
Patrzyłem w jego żółtawe oczy. Obnażył ostrzegająco kły i rozejrzał się wokół nas. Zacisnął łapy ukazując pazury i napiął mięśnie.
— Ludzie nie mają wstępu do dżungli — odezwał się głębokim, chropowatym głosem.
Prychnąłem. W mojej ręce uformowała się zielona kula światła i uniosłem dłoń, żeby ukręcić zwierzęciu kark.
Puma przekręciła głowę mierząc mnie oceniającym spojrzeniem. Zjechała na moją rękę i nieznacznie zaczęła kierować się w naszą stronę.
— Nie możesz mnie zabić. Jestem postacią z bajki. — mimo normalnego zdania, jego ton brzmiał prześmiewczo.
— Chcesz się przekonać? — syknąłem.
Nie mogłem powiedzieć, że się boję. Rzadko doskwiera mi strach. Właściwie nigdy. Ale też nie byłem zachwycony naszą sytuacją i najbardziej bezpieczny, to się nie czułem.
— Jesteś postacią magiczną. — stwierdził nagle Bagheera — Co tu robicie? Bardzo ryzykujecie — warknął ukazując kły.
— Właściwie, to sami nie wiemy. — powiedział spokojnie i powoli Colton. — Chcielibyśmy się stad wydostać do naszego świata.
— A skąd jesteście? — puna podeszła do nas powolnym jednostajnym krokiem i po głośnym fuknięciu usiadła przed nami prężąc mięśnie.
— Z Nibylandii — odezwał się łamiącym głosem Alex. Schował się za Coltonem i nerwowo spoglądał na zwierze.
Bagheerze zaświeciły się oczy i oblizał usta.
— Nie wiesz, jak możemy się stąd wydostać? — zapytała Ashlynn zachrypniętym głosem. Wyszła przede mnie i wyprostowała się.
Podchodzące pod białe, włosy rozlały się na jej ramionach sięgając do bioder, a błękitne pasemka przywodziły na myśl ocean. Była niższa ode mnie i może odrobinę od Sandy. Z naszych kochanych dziewczynek Ceddar była jakimś karłem, różowowłosa była najwyższa, ale i tak mniejsza głowę ode mnie i Ashlynn gdzieś pomiędzy nimi.
— Wiem. Ale czemu miałbym wam pomagać? — spytał spokojnie Bagheera — Ogólnie powinienem was teraz rozerwać na strzępy i macie szczęście, że mam dobry humor.
— Czujemy się zaszczyceni. — odpowiedziała życzliwie Ashlynn — Co mamy zrobić? — zapytała zmartwionym tonem.
— Powiem wam, jak obiecacie, że postaracie się stąd wynieść najszybciej, jak się da. Jeśli się dowie moja wataha, że wam pomagam, to mogę mieć problemy.
— A watahy to czasem nie wilki? Nie słyszałem o watasze pum. — wtrąciłem, na co zwierze zmierzyło mnie oceniającym spojrzeniem z wyzywającą iskrą.
— Obiecujemy, że się wyniesiemy. Niezbyt nam się uśmiecha pobyt tutaj — skwitowała życzliwie Ashlynn — bez obrazy.
Bagheera obdarował ją krótkim spojrzeniem, po czym podniósł się i zaczął krążyć wokół nas co jakiś czas sycząc, czy sarkając nam w karki.
— Musicie zrobić coś zupełnie odwrotnego do akcji książki. — ziewnął i usiadł przed nami — Bez czego nie byłoby żadnej historii?
Rozejrzałem się po wszystkich. Alex nie wyszedł zza zastanawiającego się Coltona, a Ashlynn spokojnie ważyła słowa w głowie.
Spieszyło mi się do tego smoka, żeby w końcu przejść do kolejnych i pokonać Cienia. Każde takie zdarzenie jedynie przedłużało moje czekanie na dotarcie do celu, co mnie bardzo irytowało.
I powoli męczyło.
— Bez głównego bohatera? — bardziej zapytał ośmielony już Alex.
— Bez złego charakteru. — skwitował Bagheera bez emocji. — Główny bohater nigdy nie zwróciłby się po nic do wroga. Chyba, że to pojedyncze książki ale to wyjątki i inna sprawa. Jeśli nie jest tak zapisane, to zostałby przy naszym szablonie.
Wszyscy wydali dźwięki zrozumienia, ale ja pozostałem niewzruszony.
— Czyli kierunek Shere Khan — szepnąłem do siebie, ale na tyle głośno, żeby wszyscy mnie usłyszeli.
— Właśnie. Będzie widział, co robić, ale wasze szanse na przeżycie wynoszą... — puma zawiesiła się myśląc — ...nie macie szans przeżyć. — dodał zupełnie poważnie.
Zaśmiałem się. Co mi jakiś tygrysek zrobi.
Dysponuję białą bronią, pięściami, bronią palną, ziomalami i przed wszystkim nadprzyrodzoną mocą. A on ma cielsko, pazury i kły. Walka jest oczywista.
— Którędy do niego? — spytałem bez emocji.
— Musicie go sami znaleźć. Uwierzcie mi, na pewno wie o waszej obecności na wyspie. Jak zostaniecie sami, zjawi się, ale musicie uważać, bo na pewno nie wyjdzie, a raczej rzuci się z boku z kłami. — powiedział spokojnie Bagheera — Przygotujcie się, że czeka was poświęcenie. Shere Khan nie działa charytatywnie i możecie spodziewać się rozlewu krwi. Albo śmierci i poświęcenia kogoś.
Po słowach pumy, towarzyszami przeszedł niespokojny szept. Każdy z nich mógłby stać się taką przynętą i raczej nie byłoby to najmilsze doświadczenie. Z resztą ostatnie.
— Możemy oddać już na starcie Alexa. — zaśmiałem się.
— Ej! — zbulwersował się blondyn.
— Ruszajcie. — ucięła puma i zwinnym krokiem zniknęła między zaroślami.
Rozejrzałem się po wszystkich. Mimo wskazówek zwierzęcia, dalej nie byłem pewien, gdzie powinnismy się udać. Nie było sensu ranić się na powodzie wylewu krwi, bo tygrys wyczułby ją spragniony i raczej nie opanowałyby się, by porozmawiać. Musiałbym go zabić, a to nie jest celem.
Zmarszczyłem brwi. Trzeba było coś wymyślić.
— Co robimy? — zapytała Ashlynn podchodząc do mnie.
Uniosłem na nią spojrzenie. Była naprawdę bardzo ładna. Fioletowe tęczówki wpatrywały się w moje, a kąciki ust nieśmiało wędrowały do góry.
— Trzeba na pewno iść. — wyminąłem ja. — Nie wiem gdzie, więc chodźmy w przypadkowe miejsce. Jeśli będziemy robić hałas, Shere Khan nas raczej zauważy.
Wszyscy kiwnęli głowami i ruszyli w prawo. Przedzieraliśmy się przez gąszcz w prawie idealnej ciszy. Ja szedłem na przodzie, blisko mnie z tyłu trzymała się Ash, następny szedł Colton, a trzęsący się Alex trzymał się jego tyłu.
— Boicie się? — spytał błękitnooki Zaginiony Chłopiec, po spotkaniu z wielkim liściem.
— Nie. — odpowiedziałem twardo i zgodnie z prawdą.
— Ja też nie... — zaśmiał się nerwowo, na co na moją twarz wpłynął ironiczny uśmieszek.
Alexa znam już tyle lat, a wciąż podnosi poprzeczkę załamywania mnie psychicznie. Nie bardzo potrafi walczyć, praktycznie nie ma żadnej odporności na ból. Boi się wszystkiego i za swoje tarcze obronne obiera dziewczyny, które przecież są słabsze.
Czasem zastanawiam się dlaczego ja się z nim w ogóle zadaję.
— Peter? Skoro możemy już głośno mówić i jest czas, to muszę cię o coś zapytać. — zaczął Colton przedzierając się przez gęstwiny w dżungli.
Mruknąłem ponaglająco, rozglądając się. Jak narazie po tygrysie nie było śladu, ani też nie słyszałem jego skradania.
— Pamiętasz, jak pare dni temu zaatakowała cię Derdena? — zapytał.
Zmarszczyłem brwi. Nic takiego nie pamiętałem.
— Kiedy niby? — zdziwiłem się krzywiąc.
Zapadła na chwile cisza świadcząca o zmieszaniu blondyna
— No wtedy na statku. Kiedy Wendy ci zszywała rany. Derdena prawie cię rozszarpała i powiedziałeś wtedy, że zrobiłeś coś, czym sobie zasłużyłeś na tak brutalnie potraktowanie. Co to było?
Zmarcsyzlem brwi
— Nic takiego nie pamiętam.
— Jak to nie pamiętasz? — wtrącił się Alex.
Czasami moje luki w pamięci mnie martwiły. Jednak przez większość czasu miałem je zupełnie gdzieś. Takie zdarzenie zupełnie mi się nie kojarzyło. Dawno Derden nie widziałem, a co dopiero stoczyłem z nimi walkę.
Prawdopobnie coś takiego mogło mieć miejsce, ale ja tego zwyczajnie nie pamiętałem.
— Cisza — nakazałem nagle i zatrzymałem się gwałtownie, wsłuchując w dźwięki dochodzące zewsząd. — Idzie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema ciasteczka 🍪
PRZEPRASZAM ZA NIEAKTYWNOŚĆ. 😩
Dużo się ostatnio stało w moim życiu. Wróciłam z wakacji z dziadkami, na których poznałam cudownego kolegę i będę za nim bardzo tęsknić. 😔. Poza tym przeżyłam tez coś w stylu summer romance. 🌅💞
Aktualnie jestem na wakacjach z przyjaciółką i leżę na plaży i zaraz wchodzę do wody. 💦
Obiecuję, że będę aktywniejsza. Wena ostatnio mi nie dopisuje i jakis tak...ciężko. Ten rozdział pisałam ponad tydzień.
Bardzo boję się o aktywność i wczoraj trochę mnie nawet brzuch rozbolał ze stresu. Zdaję sobie sprawę, że wiele z Was już nie pamięta co się działo w fabule i nie chce wam się dalej czytać. Wiem, że aktywność ze 150 spadnie na 20 wyświetleń. A i tak kiedys było po 300.
Ale nie zamierzam się poddawać. Ci czytelnicy, którzy zostaną, nie mogą mi niestety pomóc w przywróceniu reszty. Muszę się podnieść z popiołu (ahahha) i walczyć o resztę.
Wiem, że zepsułam i teraz będę pisać najprawdopodobniej dla max. dwoch osob i siebie. Ale przynajmniej dla kogoś i kocham każdego, kto to czyta. 😔❤️
Jeszcze raz przepraszam.
Jeśli mogę wam zadać pytanie. Co chcielibyście zobaczyć w opowiadaniu, lub co byście w nim zmienili? Chcę je ulepszyć.
Całuski i do następnego, który pojawi się szybciej
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top