79 | „Czuję, że ciagle się oddalamy"

Wendy P.O.V.

Z w końcu przyjemnego snu wybudził mnie ruch pode mną.

Powoli oddalałam się od cudownej krainy i zaczynałam mieć czucie w ciele, później wrócił słuch z rzeczywistości i w końcu poczułam drażniące mnie słońce.

Leniwie uniosłam powieki przeciągając się. 

Byłam zła, że coś śmiało mnie obudzić. W ramach protestu z powrotem zamknęłam oczy i złapałam jedną rękę chmurę, a drugą położyłam na niej.

Nagle jedna z moich dłoni przeszła na wylot przez obłok. Poderwałam się w mgnieniu oka, gdy jedno z moich kolan zatopiło się w chmurce i straciłam równowagę.

— Co się dzieje? — spytałam. Wszyscy oprócz Alexa już nie spali. Musiałam go popchnąć, a obłok wciągnąć tyłek, żeby łaskawie otworzył ślepia.

Nagle usłyszałam świszczący wiatr wokół nas. Rozwiał mi włosy łącznie z chmurką, która powoli zaczynała się rozpływać.

— Potrzebuję pomocy?! — krzyknęłam bardziej pytająco, ale już po chwili zdałam sobie sprawę, że wszystkim doskwiera ten sam problem — Co się dzieje?! — spróbowałam przewrzeszczeć głośny wiatr.

Chłopcy podnieśli się i usiłowali złapać równowagę.

— Szybko, Dzwoneczku! — krzyknął Peter. Złotawa wróżka wzbiła się w powietrze i zakreśliła kółko nad naszymi głowami zasypując na nas magiczny pył.

Napchałam głowę miłymi myślami i nagle uniosłam się w górę. Zaśmiałam się z niedowierzaniem.

Niestety nie mogłam się długo ekscytować, bo gdy chmury zupełnie zniknęły, zobaczyłam pod sobą nienaturalnie i bardzo dziwnie wyglądający obiekt.

Podskoczyłam ze strachu przy okazji wzbijając się wyżej.

Pod nami rosła ogromna dziura. Wyglądała, jak portal, a z jej wnętrza wręcz biła czerń. Wystraszyłam się nie na żarty i panicznie zaczęłam wiosłować w powietrzu z nadzieją, że ucieknę. Z nieznanych mi powodów było mi bardzo ciężko się od niej oddalić. Jakby trzymała mnie za nogi.

— Co to jest?! — wrzasnął Zack łapiąc się panicznie pojedynczych resztek chmur.

Nikt nie odpowiedział, a słychać było tylko wrzaski przerażenia i ciche komentarze. Wszyscy usiłowali oddalić się od dziury, ale co do jednego nie potrafili dokonać tego w najmniejszych centymetrach.

— Portal chyba — odkrzyknęłam. Strach bił mi się w uszach.

— Gdzie nas zabierze?? — wrzasnął panicznie Alex.

— Nie mam pojęcia! — Colton wyjął z nieznanych mu pewnie powodów broń z pasa i zaczął nią wymachiwać. Uczucie faktycznie było porównywalne do trzymania za nogi przez niewidzialne istoty.

— Wszyscy zginiemy! — wrzasnęła przerażona Ceddar, gdy zaczęliśmy się w niepokojącym tempie zbliżać do portalu.

— Przestań się mazać! — warknął Peter, na co się uśmiechnęłam pod nosem. Ceddar dalej była na mnie obrażona, wiec jakoś nie było mi jej szkoda. Spojrzałam na moje zbliżające się do dziury stopy. Na nogach wciąż miałam szpilki w bladym kolorze i nie sądzę, że będą wygodne, gdy gruchnę w nich o ziemię.

— Dobra. Zobaczymy, co się stanie — powiedziała spokojnie Ashlynn, przestała się bronić i wskoczyła w czarny portal.

Wszyscy wystraszyli się tym, co zrobiła. Nie wiem, czy to była głupota, czy niesamowita odwaga.

Peter westchnął i rzucił się za nią. Za nimi skoczyli kolejni i nie zamierzałam być ostatnia. Poprawiłam bluzę i dobrowolnie wpadłam do dziury, która nie wiadomo dokąd prowadziła. Była zupełnie czarna, co nie należało do szczególnie zachęcających elementów portalu. Nigdy nie widziałam żadnego na żywo, ale te w filmach były jakieś ładniejsze.

Zanim zdążyłam coś pomyśleć, poczułam zimno na całym ciele, a następnie ścisk.

***

Powoli otworzyłam oczy. Wściekłe słońce przypalało mi w nieprzyjemny sposób plecy nawet przez bluzę, sprawiając, że były bardzo gorące. Leżałam na równo przystrzyżonej jaskrawozielonej trawie. Pojedyncze źdźbła zamiast standardowo kłuć mnie w twarz, tylko mnie łaskotały i dawały przyjemny dotyk.

Zakaszlałam i przewróciłam się na plecy. Rozejrzałam się wokół. Leżałam na dziwnej polanie. Obok mnie stało bardzo wysokie drzewo o róznokolorowych liściach. Od niebieskich, przez czerwone i żółte kończąc na fioletowych i białych.

Zmarszczyłam brwi. Jaskrawe słońce drażniło moje oczy.

Z jednej strony polana spadała w dół w coś na kształt wąwozu, z drugiej za to obrastały ją ogromne kwiaty. Każdy był w innym kolorze i odcieniu, a jego listki wesoło powiewały na wietrze. Od róż, przez stokrotki, bratki, aż po tulipany. Mogłabym przysiąc, że miały twarze.

Ponadto drzewka, rośliny i inne zielone istoty rosły w ten sposób, że wyciągały się ku górze, a tam sunęły ku sobie tworząc niemalże sklepienie.

— Gdzie ja jestem? — spytałam samą siebie. Krajobraz, a szczególnie kwiaty bardzo przypominały mi jakieś miejsce, ale nie miałam pojęcia jakie.

Rozejrzałam się w niepokoju, że jestem tu zupełnie sama, ale na moje szczęście zauważyłam dwa ciała niedaleko mnie.

Miałam nadzieję, że nie są martwi.

Zirytowałam się, bo oddaliliśmy się od celu. Mieliśmy hasać po chmurkach w poszukiwaniu smoka powietrza, a później ruszyć na poszukiwanie kolejnego. Zamiast tego znowu jakieś przeciwności. W Nibylandii chyba nic nigdy nie da się zaplanować.

Podbiegłam do pierwszego trzymając kciuki, żeby to nie był Peter. Z reszta on by się dawno podniósł i wykręcił mi jakiś numer.

Przykucnęłam przy chłopaku jak poznałam i odwróciłam go na plecy.

Dobra, Brendan, to dobrze.

Nieco uspokojona podeszłam do drugiej osoby i szybko okazało się, że mam do czynienia z wciąż obrażoną, wściekłą i zazdrosną Ceddar. Westchnęłam, ale wystawiłam do niej rękę w celu pomocy we wstaniu, ale odrzuciła ją i chwiejąc się, stanęła na nogach o własnych siłach.

Wywróciłam oczami i wróciłam do Brendana chcąc go ocucić.

Nie widziałam jego spokojnych bursztynowych tęczówek, ale kasztanowe włosy opadały mu na czoło, a umięśnione ramiona rozwaliły się niedbale.

Ceddar podeszła do nas i poprawiając włosy spojrzała na Zaginionego Chłopca. Jak się okazuje, przebrała się w czarną koszulkę, tego samego koloru materiałowe spodenki i szary kardigan. Jak zobaczyłam jej uda, zrobiło mi się słabo, gdy pomyślałam o moich.

— Stary? Wstawaj — poprosiłam łapiąc go za twarz. Nie przyszło mi nawet do głowy, że mogłoby doskwierać mu coś poważniejszego. Niestety nie wstał.

Spojrzałam na Ceddar, czego ewidentnie złośliwie nie odwzajemniła.

Nie zastanawiając się dłużej, wzięłam zamach i trzasnęłam brunetowi plaskacza, przez którego od razu niemal się poderwał.

— Dzień dobry — uśmiechnęłam się z zębami, gdy podniósł się do pozycji siedzącej rozglądając zdezorientowany we wszystkie strony.

— Cześć — szepnął.

— Hej — odezwała się w jego stronę Ceddar otulając się szczelniej kardiganem. Uśmiechnął się do niej i odpowiedział krótkim przywitaniem.

Błagam, jak ona nie widzi, że na nią leci?

Czy można być tak zaślepionym tym kretynem Peterem?

Swoja drogą, co teraz ja się pytam. Siedzimy tu, nudzimy się i czekamy na magiczną pomoc? Czy idziemy gdzieś? Tylko gdzie? I nie wiemy, czy się czasem tylko nie oddalimy.

— Co teraz? — spytał Brendan przecierając oczy. Siedział już i powoli kierował się do wstania na nogi.

Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam. Krajobraz bardzo bardzo z czymś mi się kojarzył.

— Czuje, że ciagle się oddalamy — warknęłam. Byłam zła. Mieliśmy obrany cel, którego za nic nie potrafiliśmy spełnić. Bałam się, że nigdy nie zobaczę już mojej rodziny i Adama, który poniekąd prawie też nią był.

Z jednej strony chciałam zostać w Nibylandii do końca życia z Felix'em, Alex'em i chłopakami nigdy się nie starzejąc. Z drugiej zaś strony miałam niestety obowiązki i tego typu pierdoły jak szkoła, czy zobowiązania. Za to ta przygoda jak narazie uczy mnie dystansu do budynku o profilu edukacyjnym. Wydaje się bardziej odległy, a problemy w nim zawarte i z niego wychodzące, o wiele mniej ważne. A nawet w ogóle.

— Musimy znaleźć Petera. On zawsze wie co robić. — wyrwała się Ceddar dostrzegając dziurę między kwiatami, przez którą można by się przecisnąć.

— Co ty takiego widzisz w tym Peterze? — odezwał się Brendan. Lekkim śmiechem przykrył ledwo słyszalną zazdrość.

Brunetka zarzuciła włosami i zagryzła wargę
— No...jest przystojny, madry i zaradny... — zaczęła, a brunet ewidentnie posmutniał — ...poza tym jest taki waleczny i uh...sama nie wiem. Ma coś w sobie! — dziewczyna wbiła rozmarzony wzrok przed siebie wzdychając przeciągle.

Przez chwilę myślałam, że się zmieniła i nie jest już nadęta lalunią, ale jak widać ma to zakorzenione głęboko w sobie.

— Tak sądzisz? — zaśmiał się Brendan.

Ruszyliśmy w stronę dziury między kwiatami, Ceddar strasznie nakręciło to, że ktoś jej słucha z taką uwagą. Oczywiście to, że chłopak zaciska szczękę i ewidentnie jest mu przykro, umknęło jej uwadze.

— No pewnie! Do tego...

Przecież to nawet nie jest trzecie koło u wozu, tylko kurde piąte.

Rozejrzałam się wyciszając w głowie paplanie o tym kretynie i pobudziłam wszelkie zmysły, by zidentyfikować tą krainę. Byłam pewna, że kiedyś już ją widziałam, poprzez co czułam się w niej bezpieczniejsza. Choćby było to złudne.

Wysunęłam się na prowadzenie i przeszłam przez dziurę. Ukazało mi się coś na kształt korytarzu, tworzącego przez wysokie, bardzo wysokie kwiaty o...twarzach! Każdy miał inny wyraz, kolor i oryginalny gatunek. Niektóre znałam, a niektóre widziałam pierwszy raz na oczy.

Otwarłam usta z podziwu i usłyszałam, że Ceddar również się zamknęła i zaczęła zachwycać.

— Przepraszam bardzo, kim wy jesteście?! — wrzasnął jeden z kwiatów o typowym irytującym tonie wrednej babci. Miał suchsze i jaśniejsze liście, a jego korona była nieco biedniejsza w płatki.

— My tu tylko... — zaczęłam nieśmiało, nie odrywając od niego wzroku.

— Uspokój się, Tara! To goście!

— Żartujecie sobie?! Pewnie kolejne klony armii Królowa Kier! Wredna jędza! Udusić je listkami!

— Bez przesady!

Między kwiatami rozpętała się burza kłótni, a ja wykorzystałam ją, by przemknąć niezauważona w dalszą drogę.

Tylko czy my się skurczyłyśmy, czy te kwiaty mutanty? I maja twarz! Rozmawiam z kwiatami!

Usta wciąż mi się nie zamykały, a nogi zmiękły przypominajac watę. Czy ja zwariowałam?

— Wow... — szepnął Brendan, stając obok mnie. Również miał otwarte usta i nie posiadał się z podziwu.

Z chłopakiem powoli oddaliliśmy się od roślin, kierując się w dalszą drogę.

— Co wy sobie wyobrażacie!? Że możecie na nas wrzeszczeć?! — odezwała się Ceddar swoim kłótliwym tonem.

Westchnęliśmy i podeszliśmy do niej, by odciągnąć ją od awanturniczych roślin. Przez nią nie mogliśmy przemknąć niezauważenie i standardowo popsuła wyjście, oraz plan.

— Cedd, chodź. — poprosił Brendan zrezygnowanym tonem.

— Nie, nie nie! — krzyknęła — Wydaje wam się, że co?! Że jesteście takie mocne!?

— A żebyś wiedziała, maleńka! Ucz się szacunku do starszych!

— A ty do młodszych, stara babo! — wściekła brunetka wymachiwała rękami, aż w końcu Brendan wziął ją na ręce i przerzucił przez ramię.

Biła go po plecach i wrzeszczała wściekła na kwiaty domagając się zejścia na ziemię i rozstrzelania im zielonych głów.

— Uspokój się. — spokojnie poprosił byrsztynowooki.

Gdy odeszliśmy od zdenerwowanych kwiatów i wkroczyliśmy w korytarz zbudowany z wysokiej trawy, Ceddar zaczęła się śmiać i podrygiwać rozbawiona na ramieniu Brendana.

Nagle droga się zwęziła, a jej kierunki podzieliły na dwie mniejsze ścieżki. Pomiędzy nimi stał konar złamanego drzewa tak wysoki, że mogłabym się w nim zmieścić stojąc komuś na ramionach.

— Którą wybieramy? — zapytałam.

Brendan postawił Ceddar, która wciąż rozbawiona poprawiła koszulkę i kardigan.

— Właściwie, to nawet nie wiemy, którędy mamy iść, więc to chyba nie ma znaczenia. — zacisnął wargi Brendan. Ceddar skierowała wzrok na niego, a on momentalnie przełknął ślinę i skrzyżował z nią spojrzenia, na co ta się roześmiała.

— Idziemy tędy. — zadecydowałam i stanęłam przez wejdźcie do konara. Nie mógł być długi, więc nawet po wkroczeniu wewnątrz, będziemy widzieć bardzo dobrze wylot. Intuicja podpowiadała mi, że to najlepsze przejście i najbardziej się opłaca z niego skorzystać. Przerażało mnie za to przejście po lewej, gdzie w najdalszym miejscu od nas, trawa zaczynała gnić i spadała płatami na żwir.

Złapałam za klamkę z orzecha, która przyspawana była do drewnianych okrągłych drzwi u wylotu korytarza drewnianego.

Szarpnęłam nią, a pojedyncze skrzydło od razu ustąpiło wprowadzając mnie wewnątrz.

Przeszłam przez nie, a kilka sekund później usłyszałam, jak się zatrzaskuje po Ceddar.

Ukazał nam się przedziwny korytarz. Cały obklejone był jakby w materiale, który świecił na fioletowo i ruszał się, niczym żywy. Powtykane w niego były jaskrawo żółte kuleczki, które również się przemieszczały.

Rozdziawiłam usta obserwując kolejne magiczne miejsce, jakie miałam szczęście dzisiaj odwiedzić. Ruszyłam przed siebie rozglądając się na wszystkie strony. Z sufitu zwisały pnącza, a w powietrzu latały świecące owady, które o dziwo mnie nie atakowały.

Nawet nie poczułam, że zamiast iść po podłodze, droga obraca się i maszerujemy po suficie.

Do tego korytarz zdawał się nie mieć końca.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema helikoptery 🚁

Jestem na wakacjach z dziadkami i przepraszam, że nie dodaje często. Ciężko u mnie z weną było, ale juz wiem co zrobić w tym smoku, więc może będzie okej.

Pierwszy dzień dopiero i mam dużo czasu ❤️

Całuski
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top