76 | „A mogłaś za mnie wyjść"
Wendy P.O.V.
— Jaki plan?! — wrzasnął zdyszany Felix.
Biegłam po starych dachówkach kilkusetmetrowego zamku księcia, króremu przywaliłam i uciekłam, a później zmienił się w potwora.
Fajnie. To będą zdecydowanie najciekawsze wakacje mojego życia.
Przełknęłam ślinę trzymając się środku dachu. Sama oczekiwałam na odpowiedź kogoś bardziej zorientowanego, niż ja.
— Staniemy za tą komnatą! Tam pozbędziemy się Ostęgi z krwi! — wrzasnął Ethan.
— Serio? — odezwał się ani trochę nie zdyszany Peter z przodu.
Ethan mruknął twierdząco.
Podejrzanie nie bylo aż tak źle. Biegliśmy po dachu, nikt nie spadł jeszcze, a William jak narazie nas nie dogonił z kolegom. Mało tego. Nawet go nie słyszałam. Obejrzałam się za siebie, bo było to niemal podejrzane.
Widząc, że jest niedaleko, wystraszyłam się mimo wszystko. Przez całą sytuację zdąrzyłam a jakimś stopniu przywyknąć do jego aktualnego wyglądu. Mimo wszystko, gdy widzę go niedaleko siebie, tetno mi przyspiesza.
Spojrzałam na chłopców. Przez moje oglądanie się i tak dalej byłam na końcu.
To akurat było idealne miejsce do tego, co chcę zrobić. Poświęcę się trochę ale przynajmniej uratuję im tyłki. Przynajmiej w małym stopniu.
Oczywiście istnieje ryzyko, że zginę ale kiedy go nie ma?
Poprawiłam pas i z walącym sercem rzuciłam się po daszku. Przykucnelam przez co zsunęłam się po dachówkach w dół. Głębokimi oddechami normowałam pracę serca, gdy niemal skoczyłam z dachu na kilkuset metrach.
Przy końcu obejrzałam się za siebie. Potwor biegł za mną. Wróciłam spojrzeniem na dach. Szybko skończył mi siępod tyłkiem, a ja musiałam posunąć się do radykalnych kroków.
Zeskoczyłam i w ostatnim momencie złapałam się rynny od dolnej strony i zawisnęłam.
Dobra. Teraz będzie mnie szukał.
Odetchnęłam, ale na moje nieszczęście zachaczyłam spojrzeniem o dół. Serce podeszło mi do gardła, a nogami zaczelam wierzgać. Moje życie i to, czy nie rozpłaszczę się na asfalcie zależy od moich ramion.
Ile będę tak wisieć? Długo nie wytrzymam.
Przynajmniej dobrze, że nie mam lęku wysokości.
Nagle usłyszałam i zarazem poczułam, jak dach ugina się pod ciężarem Williama. Wstrzymałam odddech i wsłuchiwałam się w dudniące w moich uszach tętno.
Nagle nastał spokój. Nie słyszałam nic, ale wiedziałam, że to glupia cisza przed burzą.
Nagle poczułam na pasie niesamowity uścisk. Tak mocny, że aż mnie zemdliło.
Zielona ręka złapała mnie, zerwała z daszku i podniosła na poziom swoich oczu.
— Ojej — jęknęłam patrząc Williamowi prosto s twarz — Witaj.
Potwór jedynie wypuścił wściekły powietrze i warknął.
Ręka zacisnęła się na moim pasie, przez co oczy niemal wyszły mi z orbit i zabrakło mi tchu. Zakaszlałam i na wszelki wypadek przywaliłam rękami w jego palce, ale na darmo.
— A mogłaś za mnie wyjść — uśmiechął się podle. Spojrzałam na niego twardym wzrokiem.
— Nigdy za nikogo nie wyjdę. A już zwłaszcza za tak ograniczonego, debilnego i irytyjacego mężczyznę, jak ty — na moje słowa zacisnął palce tak, że zaczęłam się dusic.
Ostatkiem sił sięgnęłam do pasa i nie zastanawiając się w walce o życie przejechałam ostrzem po jego dłoni, z której popłynęła strużka krwi.
Natychmiast szarpnęłam sztyletem na palce i zatopiłem go w jego dłoni. Jęknął i puścił mnie, przez co rzuciłam się do ucieczki w stronę, w którą pobiegli chłopcy. Spowolniłam go, a im udalo się pewnie już znaleźć w miare bezpieczne miejsce. Musiałam przyspieszyć, bo nie oszukując się William ma niecałe dwa metry dłuższe nogi ode mnie.
Pominęłam zręcznie dziwne i niewarte uwagi, czy zaufania dachówki i na oślep biegłam przed siebie. Nie wiedziałam, czy w dobrą stronę i czy zaraz nie skończy mi się dach pod stopami.
Przeskoczyłam z jednego daszka na drugi nieco mniejszy. Już chcialam przenieść sie na kolejny, gdy zza jednej z komnat wysunął się Zack i pomachał do mnie, zebym podeszła do nich.
Nie trzeba bylo mi powtarzać. Rzuciłam sie na daszek po lewej, a po nim zjechałam do kolejnego i sprintem dobiegłam do ich kryjówki.
Przeskoczyłam na gzyms wokol komnaty i stanelam za ściana przeciwnie do potwora.
— To bylo super, do zrobiłaś — odezwał się Felix, na którego spojrzałam roziskrzonym wzrokiem. Patrzyliśmy na siebie chwilę, aż w końcu ja zacisnęłam wargi i odwróciłam wzrok.
— Dobra usuńcie truciznę — nakazał Peter, a wszyscy wyjęli sztylety. Patrzyłam na ich poczynania obojętnie i rozglądałam się, czy nie zbliża się jakies niebezpieczeństwo.
Jak tylko wrocilam do nich wzrokiem, niemało sie wystraszyłam, a oczy niemal wyszły mi w orbit. Wszyscy chłopcy przystawili sztylety do przedramion i przejechali po nich wzdłuż ręki z sykiem.
Boże święty.
— Co wy robicie?? — krzyknęłam szeptem. Serce mi znowu przyspieszyło. Czy ja właśnie bylam światkiem masowego okaleczenia się?
Nikt mi nie odpowiedział. Zack wzbraniał się chwilę, ale Ethan bez jego zgody rozciął mu rękę, przez co jęknął uginając kolana na raną.
Jakby tego było mało, wszyscy przyłożyli palce do uszczerbków na zdrowiu i zacisnęli je na nich, przez co strużki krwi zaczęły wypływać.
Jezus.
Odsunęłam się widząc, że chłopców to bardzo boli, ale i tak ściskają rany. Nagle z ręki Alexa wydobyła się srebrna substancja, która gdy zniknęła wypływając na gzym, puścił przedramię. Skóra była wymęczona, a rana głęboka.
Peter przejechał ręką nad rozcięciami tych, co skonczylo i swoim. Dzwoneczek pomogła mu na czasie lecząc Ethana, Zack'a i Alexa.
Ja też to piłam. Też będę musiała się okaleczyć?
Nie nie nie hehe nie nie
Nie ma opcji.
Peter jak na zawołanie uniósł na mnie pytające spojrzenie.
— Gdzie się rozcięłaś? — nikt nie zainteresował się aktualnymi wydarzeniami, bo wszyscy wgapiali się w nowo powstałe ledwo widoczne blizny. Po mojej minie chyba zaczaił — Daj rękę.
— Nie — odsunęłam się, przez ci od zaczął podchodzić — Nie bedziesz mnie okaleczał — starałam się nie krzyczeć, bo William nas usłyszy. Ponadto gzyms był bardzo bardzo wąski, więc mogłam w każdym momencie spaść.
— Chodź — Peter podszedł już do mnie praktycznie, więc przylgnęłam do ściany i zaczęłam po niej uciekać. Co dziwnie nie gonił mnie i już po kilku krokach poczułam się bezpieczna, bo go nie widziałam.
Odetchnęłam z ulgą, ale wtedy poczułam ogromny ból w przedramieniu. Spojrzałam na nie i kolana mi się ugięły widząc, co się stało. Głębokie nacięcie szybko zostało zaciśnięte przez palce Petera. Już nie wiedziałam, co jest chłodniejsze. Skóra Sretera, czy nóż. Zaczęłam się wachlować palcami i odwróciłam do góry wzrok tłumiąc wrzask.
— Już — puścił moje przedramię swoimi zakrwawionymi paluchami i przejechał nad nim ręka, co sprawiło, że rana niemal natychmiast się zagoiła.
— Jesteś chory. Ty naprawdę jesteś... — nie skończyłam, bo moje zdanie przerwał ryk metr od nas. Odwróciliśmy się w jego stronę powoli, głupio łudząc się, że to nie to, o czym myślimy.
Jednak nie.
Przy komnacie stał rozwścieczony William, a zaraz za nim jego pomocnik. Teraz widząc go z bliska byłam pewna, że to Blade. Blond włosy, które nieproporcjonalnie teraz wyglądały jak jakis placek na środku głowy, opadły mu na czoło. Za to ciemne oczy zmieniły się w żarówiasto żółte. Fajna rodzinka.
Chłopcy skoczyli z komnaty niemal natychmiast wzbijając się w powietrze. Tylko ja byłam tym wyjątkiem, który nagrabił sobie i nie potrafił latać. Zacisnęłam usta.
Dobra. Zostanę tu. Może po mnie kiedyś wrócą.
Wyjęłam z pasa sztylety i zakręciłam je w palcach czekając na atak do odparcia. Ryszyłam w ich stronę. Walka na dachu będzie na pewno bezpieczniejsza, niż na kilkucentymetrowym gzymsie.
Uniosłam ostrze i kiedy już wzięłam zamach, ciepłe dłonie złapały mnie i wciągnęły od góry.
Początkowo chciałam się awanturować, ale zdając sobie sprawę, że latanie jest lepsze, niż narażanie zycia w walce z dwoma przerośniętymi stworami, zamilkłam.
— Poproszę Petera o pył wróżek dla ciebie. Może się zgodzi. Bo latanie, to grubsza sprawa, której później cię nauczę. Jednak musisz tymczasowo jakoś sobie radzić — powiedział spokojnie Felix i podsadził mnie wyżej.
Kiwnęłam głową, na co przyspieszył w stronę nieba i Petera lecącego beztrosko po niebie, jakby nigdy go nikt nie gonił
To bylo niesamowite. Ja latałam! Latałam!
— Peter! Daj pyłek wróżek — blondyn obejrzał się znużony za nami, ale gdy mnie zauważył, od razy nabrał ciemnych kolorów.
— Myślałem, że ją tam zostawiłeś — jęknął niezadowolony.
Felix zaśmiał się pod nosem.
— Byłoby nudno bez niej.
Właśnie.
Peter spojrzał na niego politowaniem i wyjął z kieszeni skórzaną sakiewkę ze złotą zawartością.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema megafony🔊
Drugi rodzial też dzisiaj, bo ten jest jakby niepełny ale zasypiam. Ciagle zasypiam. Niepojące.
Całuski
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top