74 | „Takie były zasady gry!"
Wendy P.O.V.
— Wiesz, że Felix jest zdrajcą? — zapytał mnie Alex podchodząc do mnie, gdy siedziała przy stole. Zajadałam się pomidorkami i gapiłam w ścianę trawiąc wcześniejsze wydarzenia.
Prawie pocałowałam Petera.
Matko boska.
Aż mi sie słabo robi. Brzydzę się sobą
Kto normalny tańczy z wrogiem?
I to z takim, który podoba się mojej...koleżance?
Na pewno znajomej.
— Nie wierzę w to — odparłam twardo. Rozsiadając się jak w karczmie, sięgnęłam po wodę i nalałam jej sobie jak alkoholu. Swoje rozdarcia, zmartwienia i przemyślenia postanowiłam utopić w krystalicznej cieczy. Przynajmiej rozstępów i pryszczy nie będę miała.
— Piłeś to? — zapytałam — Pyszne jest — usmievhemalm się ledwo przytomna. Nie mogłam podpisać napoju żadnym mi znanym. Był słodki i jednocześnie kwaśny. Ale nie był alkoholem. Co prawda nie wiem jak smakuje, ale nim nie był.
— No! Wszyscy piliśmy. Niesamowite to — powiedział przejęty.
Czknęłam kręcąc głową.
Alex kucnął przy mnie
— Odłóż to — zabrał mi wymyślony alkohol ze śmiechem — Felix był moim przyjacielem.
Spojrzałam na niego z pół zamkniętymi oczami. Sytuacja z Peterem, wyrzuty sumienia co do Ceddar i drama z Felixem męczyła mnie.
— A moim prawie... — czknelam przymykając oczy — ...chłopakiem. Ludzie, to jednak mogą byc świnie — prychnelam przecierając oczy. Kręciło mi sie w głowie.
— Przestan zachowywać sie jak pijana. Jedyna mu tu wierzysz, wiec czemu teraz mówisz, że jednak nie? — zaśmiał się.
Spojrzałam na niego wymownie.
Ludzie mówią, że używki są najbardziej odurzającymi substancjami na swiecie. Odrywają nas od rzeczywistości pozwalają utopić w nich wszelkie smutki i rozdarcia. Ja jednak lata temu zauważyłam, że emocje działają w ten sam sposób. Przez ich natłok nie widzimy całego swiata, a jedynie jego zniekształcona przez nas formę.
Tak, jak było w tańcu z Peterem. Odwaliło mi przez te wszystkie wydarzenia. Tak, jak było przy wygarnięciu Peterowi. Kogo ja oszukuję? Sama to powiedziałam. Nikt przecież nie traci nad sobą kontroli do tego stopnia. To była moja wina. Tak, jak było na tej dyskotece. Powiedzialam Adamowi, że go kocham z zazdrości, by odepchnąć od niego Malory. Kocham go jak przyjaciela, ale wtedy udawałam, ze w inny sposób. W tamtym momencie pokrzyżowałam im drogi i schodzili się przez następne dwa lata aż do teraz. Ile razy przez nienaturalne szczęście pisałam do rożnych ludzi o tym, jak bardzo ich uwielbiam. Później czułam się strasznie dziwnie mijając ich na korytarzu szkolnym.
Emocje są jak alkohol. Odurzają, zakrzywiają rzeczywistość. I taka jest prawda. Ale tylko nieliczni zdają sobie z tego sprawę.*
— Wendy! — usłyszałam krzyk z tłumu. Momentalnie odwróciłam się w tamtą stronę.
Środkiem sali szedł wściekły William z dwójką straży. Zmarszczyłam brwi. Kierowali się wprost w moją stronę. Cofnęłam sie instynktownie i wymieniłam znaczące spojrzenia z Alexem.
Tłum rozstąpił się przepuszczając księcia.
Kiedy stanął obok, spodziewałam się domagania wyjaśnień. Jednak on bez żadnych wyjaśnień złapał moje ramię i ściskając je bardzo mocno zaczął ciagnąć drogą przebytą przez niego przed sekundą.
— Co wy jej chcecie zrobić? — zapytał Alex, ale kiedy jeden ze strażników wystawił w jego stronę miecz, cofnął sie wyłupiając oczy — ...Brendan! Colton! — odbiegł od nas.
Warknęłam.
— Co się stało? — szarpnęłam ramieniem, ale William mnie nie puścił.
Wywróciłam oczami i pozwoliłam, by mnie pchali w nieznany mi kierunek. Mijaliśmy ludzi że zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Kobieta, której najbardziej podobał się mój taniec; złapała się za serce i chciała wyjść z tłumu, ale jej koleżanka ją przytrzymała. Mężczyźni patrzyli na nas w szoku i zmieszaniu, ale niektórzy kręcili głową oburzeni.
— Dobrze jej tak! Ladacznica! Na szubienicę z nią! — ktoś wydarł sie z tłumu.
— Nieprawda! Przełamała tą nudę! To nowoczesna kobieta!
— Chyba śnisz! Wszystkie jestescie takie same!
Wokół nas rozpętała się istna burza, którą strażnicy i książę zupełnie zignorowali. Bylam w szoku. O co tu do jasnej cholery chodziło?!
— Wchodź — William wrzucił mnie do komnaty na końcu sali.
Stanęłam pod ścianą czekając na zarzuty. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
— Aż tak mi nie ufasz, że musiałeś obstawić się rycerzami? — warknęłam. Gubiłam się w sytuacji przemierzając wszystkie błędy, jakie kiedykolwiek popełniłam. Nie natrafiłam jednak na żaden aż tak wielki, żeby mnie w ten sposób traktować.
William machnął ręką na znak, żeby wyszli. Tak też momentalnie zrobili.
— Nie spodziewałem się tego po tobie — pogroził mi palcem ignorując moją wypowiedź. Przeczesał włosy przemierzając pokój.
— Ale czego? — zaśmiałam się bez krztyny rozbawienia odchodząc od ściany.
— Prawie się splamiłaś! Mimo, że zostaniesz moją żoną! Tańczyłaś z chłopakiem! — zaczął agresywnie gestykulować.
Aha. Czyli o to chodzi.
— A nie na tym polegała zabawa?!
— Czy ty nie wiesz jakie to jest upokorzenie dla mnie!?
— Nic nie rozumiem! Takie były zasady gry!
— Ale prawie go pocałowałaś! To nie był element zabawy!
Prychnęłam. Miałam tyle do powiedzenia o tej sprawie, ale argumentów jakoś magicznie brak.
— Do łóżka też byś z nim poszła bez mrugnięcia okiem?!
Dobra. To mnie oburzyło. Zaśmiałam się bez cienia rozbawienia. To był Peter.
Cholera jasna Peter.
On nie był nawet moim kolegom. Mogłabym go okrzyknąć nawet wrogiem. Był szczylem. Śmierdzielem.
— Mam piętnaście lat — powiedzialam powoli. Absurd całej sytuacji nie mieścił mi się w głowie.
— No i co z tego??
— Nie rozumiesz, że mam prawo wyboru?! Chciałeś mi się oświadczyć! Czy małżeństwo nie polega czasem na zaufaniu? A czy w tym wszystkim spytałeś mnie o zdanie? Okrzyknąłeś swoją żoną bez mojej zgody. Wydaje ci się, że jestes taki świetny bo masz błękitną krew? Otóż nie...
— Czy ty rozumiesz jakie są zasady społeczne?? — przerwał mi nagle, na co spoważniałam, a z twarzy zniknął mi ironiczny uśmieszek — Nie wiem skąd pochodzisz, ale chyba z innego wymiaru bo zachowujesz się, jak obłąkana! — wydarł się przez co zacisnęłam szczękę — W jakim ty swiecie żyjesz?? Kobiety. Nie. Mają. Praw! — podzielił zdanie — Nie masz prawa głosu! Mowie do domu, to do domu! Czego ty nie rozumiesz! To, że jesteś puszczalska, to już nie moja wina! Nie chcę takiej żony! Zrywam zaręczyny i wynoś się z mojego zamku!
Opadła mi szczęka. Za kogo on się miał?? Ja wiem, że żyjemy w innych społeczeństwach, ale to, co do mnie właśnie powiedział przechodzi ludzkie pojęcie.
— Posłuchaj mnie, dziadku — zaczęłam, ale nagle usłyszałam trzask i poczułam ogromne pieczenie na policzku. Ugięłam się pod wpływem uderzenia.
Twarz zasłoniły mi włosy, a usta otworzyły się w oburzeniu. Jak on śmiał?
— Czy ty mnie uderzyłeś? — zapytałam powoli.
William zacisnął szczękę i cofnął rękę.
Nie pozostałam mu dłużna. Zanim zdążył odpowiedzieć, zamachnęłam się i sprzedałam mu sierpowego. Miałam gdzieś, że jest księciem, a ja jestem w tym zamku na jego łaskę.
Upadł na ziemię trzymając się za nos, z którego ciekła strużka krwi. Momentalnie się poderwał i pobiegł w moją stronę już nie wiem czy w celu ukamienowania, czy co on tam ma w głowie.
— Nie zbliżaj się! — wrzasnęłam podciągając kiece do uda, by wyjąć z pasa pistolet.
Wycelowałam broń centralnie między jego oczy i zacisnęłam szczękę. Byłabym w stanie zabić człowieka?
— Co to jest? — zaśmiał się z pogardą.
— Wolisz nie wiedzieć. Cofnij się — syknęłam.
Nie odwracając się do niego tyłem podeszłam powoli do drzwi komnaty. Gdy złapałam już za klamkę, skierowałam się plecami do niego i chciałam ją wcisnąć.
Nagle usłyszałam zza siebie ohydne dźwięki. Cos jak rozrywanie czegos, trzaski, chrzęszczenie, mlaskanie, szuranie.
Powoli się odwróciłam, ale to, co zobaczyłam sprawiło, że wrosłam w ziemię.
William zmienił się w kilkumetrową bestię. Jego koszula powoli zaczęła się rozrywać, a z ust wyszły kły. Oczy wywróciły mu się zostawiając same białka, które po chwili zmieniły się w ślepia jak u gada. Skóra stała się zielonkawa, ramiona i kończyny zaczęły nabierać nienaturalnie wielkich mięśni i rozrastać się do absurdalnych wielkości. Buty popękały na stopach w rozmiarze siedemdziesiąt, a uszy wrosły w głowę. Ogromny cień potwora przysłonił mnie calutką.
Powoli skierowałam rękę na moj mikrofon i wcisnęłam włącznik nie odrywając wzroku od księcia.
— Chłopaki...? — szepnęłam — ...chyba mamy problem.
William zarył tak głośno, że zamek zatrząsł sie w posadach. Nie myśląc wiele wydarłam się jeszcze głośniej i wykopałam drzwi w histerii.
Wybiegłam na salę prosto w tłum. Schowałam się za trzema dystyngowanymi mężczyznami z wąsami i szampanem w rękach.
Potwór wyszedł z komnaty i stanal w drzwiach. Nastała grobowa cisza. Wszystkim opadły szczęki, ale tylko ja rozglądałam się za chłopakami.
— Potwór....!!! — wydarła się jakaś kobieta, a zaraz po tym nastąpiła lawina zdarzeń. Zaczęła się krzątanina, wrzaski i przepychanie się w walce o życie.
— Alex! Zack! Felix! — krzyczałam — Brendan! Ktokowiek!
Przecież masz słuchawkę.
A, Racja.
— Gdzie jesteście?! — krzyknęłam zatykając drugie ucho, by cokolwiek usłyszeć.
— Nie jęcz. Zaczynamy plan — odezwał się Peter.
Nabrałam powietrza i wyłączyłam się. Już czas.
Serce mi łomotało, a stres momentalnie przysłonił logiczne myślenie.
Ale musiałam się spiąć. Nie zawiodę ich.
Pobiegłam w stronę stołu, nad którym na pieciu metrach znajdowało się okno. Jeszce raz nabrałam powietrza odpychając czarne myśli.
Zaczynamy.
Wskoczyłam na długi stół. Natychmiast złapałam za wystający z tiulowego dołu pasek i szarpnęłam nim zrywając tą część sukienki. Spojrzałam na nią tęsknie. Była najpiękniejszym ubraniem, jakie kiedykolwiek na sobie mialam.
Poprawiłam krótkie różowe spodenki, które miałam na sobie i przepięłam klipsami pas z uda na talię. Momentalnie wyjęłam z niego rewolwer i wycelowałam w okno.
Nie zastanawiając się, wystrzeliłaam cały. magazynek osypując szkło. Złapałam za słuchawkę i zaczęłam biec w stronę ściany, na której w wysokości pięciu metrów wbudowane zostało okno.
— Wejście — mruknęłam i wyłączyłam mikrofon. Natychmiast przede mną pojawiły się stworzone przez Petera schody prowadzące do rozwalonej przeze mnie szyby.
Za sobą poczułam kroki na stole. Zignorowałam wszelkie wrzaski wokół siebie i wbiegłam do góry.
Zapomniałam o tym, że przecież nie nauczyłam się latać i wyskoczyłam przez okno.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema hamburgery🍔
Wczoraj teoretycznie był ostatni dzień maratonu :( ale ponieważ nie byłam systematyczna, to jescze jutro będzie rozdział, a później już normalnie w odstępach jednego dnia.
Wybaczcie za nie polskie znaki. Wyłączyła mi się autokorekta (ta fajna co się klika w słowa i wyskakują zastąpienia tekstu) i lata zajmują poprawiania tego.
Aha w ostatnim rozdziale zapomniałam, że Felix jest zdrajca XD. jesli chce wam sie przeczytac ten rozdział raz jescze, to sprawdźcie zmiany.
* nigdy nie spożywałam alkoholu. Jedynie sie domyslam jak to jest 😂😂😂
Całuski
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top