69 | „...tu musi być ta...ta finezja. Musi być zawarta"
Wendy P.O.V.
— To ten widelec jest do czego? — zapytałam z rozchylonymi ustami. Ceddar siedziała na miejscu przez mną i nie więcej ode mnie wiedziała. Ja przecież trochę żyłam w Londynie i powinnam się w miarę znać się na etykiecie. Okazuje się, że kojrzę tylko: nóż, widelec i łyżkę, oraz małe wersje dwóch ostatnich.
— Ta jest do bulionu — kobieta o długiej twarzy i szpiczastej brodzie uniosła okrągła łyżkę pokazując mi ją przed oczami — Za to ta jest do herbaty, a ta do lodów — odłożyła wszystkie i wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem.
Uniósłam na nią wzrok sugerujący, że nie mam pojęcia o czym mówi. Z jednej strony wszystko zrozumiałam, a z drugiej nic nie pamiętałam.
Jak zawsze.
— No dobrze, zostawmy to. Poćwicz sobie — westchnęła i podała mi zestaw noży odchodząc do Ceddar. Brunetka widząc, że kobieta kieruje się w jej stronę, od razy wytrzeszczyła oczy i odsunęła się od stołu.
Zaśmiałam się pod nosem i obejrzałam sztućce. Dla mnie każdy był taki sam. Dosłownie identyczny. Może tylko wielkość troszeczkę inna.
Tylko powie mi ktoś jakim cudem ja mam się nauczyć kilkunastu narzędzi do jedzenia i ich przeznaczenia? Jeśli zapamiętam dwa, to będzie cud.
Skrzywiłam się oglądając z bliska nóż możliwe, że do masła, a możliwe, że do steków.
Jezus.
— A więc ta jest do sosów? — zapytała Ceddar, ale nie podniosłam wzroku, bo oglądałam z każdej strony dwuzębny widelec* wyglądał, jak trójząb władcy mórz.
Chuda kobieta wyprostowała się i westchnęła, zmęczona naszą bezowocną nauką. Obie podniosłysmy na nią spojrzenia zupełnych idiotek i czekałyśmy na werdykt.
— Co zapamiętałyście, to zapamiętałyście. Przejdziemy do ułożenia sztućców — wywróciłam oczami, a Ceddar głośno jęknęła uderzając głowa w stół — To jest właśnie brak kultury. Dziewczyny, skąd wyście się wzięły? — szepnęła zbulwersowana mentorka mierząc nas spojrzeniem.
Westchnęłam i oparłam się na ręce, odwracając od niej. Za oknem były ciekawsze widoki.
— Panno Wendy. Jak ustawić sztućce na talerzu tak, by poinformować zgromadzonych bez słów, że prosi się o drugie danie?
Co?
Spojrzałam na nią ze zmarszczonymi brwiami.
Skąd ja mam to niby wiedzieć?
Wydymałam usta i spojrzałam na nią niewinnym wzrokiem. Kobieta chwilę czekała na odpowiedź, a po tym zacisnęła wargi i przetarła twarz z politowaniem.
— Ustawiasz na krzyż widelec na nożu — podeszła do mnie i trzęsącymi się ze złości rękami cisnęła ostrze na talerz, a na nie trójzębne narzędzie — O tak.
— Ale spokojnie — powiedziałam, na co Ceddar zasłoniła usta, żeby się nie roześmiać. Sara wyprostowała się i złapała za włosy odchodząc od nas.
— Nie wierzę w to, co się tu dzieje — szepnęła do siebie wzdychając przeciągle.
***
— Mam machać prawą, czy lewą ręką? — zapytała Ceddar przyglądając się swoim dłoniom. Kobieta zrezygnowanie leżąc na stole, ledwo uniosła na nią spojrzenie.
— To nie ma znaczenia — wychrypiała.
— A jak mamy się zachowywać przy gościach? — zapytałam przekrzywiając głowę. Sara była już wykończona. I o to nam też chodziło. Może i biedna babka się trochę pomeczy, ale my stracimy bezsensowne godziny nauki nas naszą etykietą. Przecież jakoś sobie poradzimy.
— Podtrzymujcie rozmowę. Nie wolno zadawać pytań o wiek i interesujące tematy — powiedziała beznamiętnie nie podnosząc się ze swojej bezpiecznej pozycji — Pytajcie o pogodę, chwalcie strój i uśmiechajcie się często.
Spojrzałam na Ceddar, a ona na mnie. Uśmiechnęłyśmy się z uznaniem.
— Dziękujemy za lekcje, Saro. Miłego dnia — poklepałam ją po ramieniu i z prędkością światła podbiegłam z Ceddar do drzwi, za którymi niemal od razu zniknęłyśmy.
***
— Nie wiem czego się spodziewać — szepnęłam do Ceddar. Przemierzałyśmy długi korytarz, na którego końcu znajdowały się małe zielonkawe drzwi. Przed nimi stała rzeźba półnagiej kobiety, a na którą się skrzywiłam.
— Też nie — mruknęła brunetka i położyła rękę na skrzydle.
Wymieniłyśmy spojrzenia, a dziewczyna pchnęła drzwi otwierając średniej wielkości pokój z dużą ilością luster.
Z sufitu jakżeby inaczej zwisał brylantowy żyrandol, a podłoga wyłożona była drewnianymi panelami tak już starymi i zjechanymi, że świadczyły o latach ćwiczeń. Dwie główne ściany były praktycznie zupełnie doświetlone ogromnymi zaokrąglonymi oknami, co dawało ślicznego efektu.
— Witam Mademoiselle! Zgaduję, że przybyliście tu, żeby uczyć się tańca! — niski mężczyzna podbiegł do nas tak znienacka, że nawet ja się cofnęłam. Nie mówiąc już o Ceddar, która niemal wpadła na drzwi — Nazywam się Maurice!
Facet oparł się rękami na biodrach i wyszczerzył do nas niepokojąco. Pod nosem miał duże, ułożone czarne wąsy. Na głowie ulizane żelem kręcone włosy. Przyodziany był w żakiecik i żółtą kamizelkę pod spodem.
— Siem...witam — w ostatnim momencie urwałam i uśmiechnęłam się maskując wszysko.
— Co tak stroicie?! — krzyknął Maurice i złapał mnie za nadgarstek bardzo mocno ciągnąc na parkiet — Jesteś Wendy, prawda?
Skąd oni wszyscy znają moje imię?
Mężczyzna w bardzo ekspresyjny sposób mówił niemal i nie było w tym nic złego, ale nieco ciężko było mi nadążyć. Nawet mi. Zaśmiałam sie głośnio, gdy zakręcił mnie wokół siebie. Jak na razie lekcje tańca podobały mi się o wiele bardziej, niż te dotyczące etykiety. Przynajmniej się coś działo.
Nasze miary wzięła już panna Dancy, więc po tych dzikich dęsach chyba mamy wolne. Chciałbym zwiedzić ten zamek, żeby się nim nacieszyć. No i wybrać się na polowanie z książętami jakkolwiek by to nie było niestosowne.
— Zacznijmy od czegoś prostego — klasnął wesoło Maurice — Ceddar, chodź do nas — brunetka rozejrzała się i posłusznie podeszła do niego, ale powolnym krokiem — więc tak. Podnieście po jednej ręce i stańcie obok siebie — poprosił i ustawił nas przy ścianie — Nie, Wendy bardziej w prawo. Ceddar mmm... — złapał się za brodę — Nie do końca.
Spojrzałam na dziewczynę. Zapowiadała się ciężkie i bardzo długa lekcja.
— Unieście ręce... — zrobiłyśmy, co kazał — ...ale nie tak, nie tak — zaczął klaskać i krzywić się — ...tu musi być ta...ta finezja. Musi być zawarta — szepnął do siebie.
O super, wariat.
Spojrzałam na Ceddar. Jak narazie przydarzały nam się same zupełnie absurdalne sytuacje. Dziwaczna i wredna królowa, której zdecydowałam się nawet nie słuchać wpadając w wir żarcia. Darcy, która akurat była spoko. W sensie nie odzywała się prawie w ogóle, a po zabraniu naszych miar, wywaliła nas za drzwi. Sarę załamałyśmy naszą etykietą, ale i tak ta lekcja była bezużyteczna. Liczę jednak, że coś zapamiętałyśmy i nie zrobimy z siebieo idiotek na balu.
Na samą jego myśl nam dwie emocje. Czuję ekscytację tańcami i tak dalej. Ale z drugiej strony z niewiadomych mi przyczyn się stresuję. Coś się zbliża.
— Ale musicie użyć emocji!!! — Maurice wyrzucił ręce do góry, w bardzo bardzo ekspresyjny sposób wrzeszcząc — ...emocje! Następnie idziecie do przodu, obracacie się wokół własnej osi, wykręcacie wokół partnera i wracacie dotykając jego ręki — wytłumaczył nam. Nie pytając, czy coś zaczaiłyśmy, zaczął tańczyć na środku sali jak opętany.
Ziewnęłam.
— Znajdźcie w sobie grację! — jęknął i wykręcił jakiegoś dziwnego pirueta nadgarstkiem.
Zamrugałam pare razu oglądają gościa, który wyglądał jak na haju. Wywoływał u mnie niepokój, ale rozwalał mnie.
— Wendy! Ukłon i do tańca!
***
— Jetem wykończona — jęknęłam ocierając pot z czoła. Maurice mimo jego czterdziestoletniego wieku wywijał na parkiecie jakby dwadzieścia lat młodszy.
Dał nam popalić i mimo mojej kondycji, lało się ze mnie jak w deszczową noc. Zmierzaliśmy prosto do naszej komnaty. Ja nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy, ale Ceddar zarzekała się, że pamięta dokładnie drogę tam i z powrotem. Stwierdziłam, że nie będę tego podważać, bo sama nie mam zielonego pojęcia jaka jest.
— Która godzina? — zapytałam dysząc ciężko.
Ceddar mruknęła coś cicho i zapytała się akurat przechodzącej gosposi. Kobieta beznamiętnie odpowiedziała, że dochodzi piętnasta.
Uniosłam brwi. Wstałyśmy może koło ósmej? Śniadanie było o jedenastej rano, co i tak było u rodziny królewskiej zupełnie absurdalne. Później koło dwunastej przez niecałą godzinę ćwiczyłyśmy etykietę. Najwyraźniej tańczyłyśmy ponad trzy godziny.
Przeciągnęłam się idąc przez korytarz. Dzisiejszy dzien nie należał do zwyczajnych. Pierwszy raz jestem w zamku i bezpośrednio w nim mieszkam, a nie, że nie mogę nawet dmuchać na eksponat.
— Wendy! Ceddar! — za nami rozniósł się męski krzyk. Odwróciłyśmy się instynktownie. Na końcu naszej drogi stali William i Blade ubrani w wysokie buty i kremowe koszule — Idziemy na polowanie. Zobaczymy się wieczorem — pomachał do nas ten pierwszy.
Spojrzałam na Ceddar. Ona pokręciła głową przecząco. I tak musiałam poćwiczyć cela.
— Chcesz siedzieć w komnacie do końca dnia? — zapytałam cicho.
Dziewczyna tym razem pokiwała twierdząco głową, na co zaśmiałam się pod nosem.
Jeszcze mi podziękujesz.
— Możemy iść z wami? — przekręciłam głowę, a Ceddar westchnęła przecierając twarz dłonią.
Książęta zmarszczyli brwi i spojrzeli po sobie. Na chwilę zapadła cisza, którą rozdarli nagłym wybuchem śmiechu. Teraz, to ja się zmieszałam, a na mojej twarzy jakby narysował się pytajnik.
Jakiś problem?
— Co jest w tym takiego zabawnego? — zapytała Ceddar z lekkim prychnięciem.
Blade spuścił głowę uśmiechając się do siebie;
— Kobiety nie polują — powiedział powoli i tonem tak oczywistym, że ewidentnie dziwiło go nasze pytanie.
— Niby czemu? — zaśmiałam się idąc w ich stronę — pójdziemy się przebrać i pojedziemy razem.
William zacisnął wargi;
— No nie bardzo. Kto to widział, żeby żona polowała jak mężczyzna — odpowiedział uparcie.
Zmrużyłam oczy.
— Jestem twoją żoną? — zapytałam.
William ewidentnie się speszył
— Nie, znaczy...jeszcze — uśmiechnął się czarująco, ale nie zmieniłam wyrazu twarzy. Bardzo nie lubię, gdy ktoś jest zaborczy i sobie mnie przywłaszcza. Mimo, że ja sama taka często jestem — Wybacz. Nie to miałem na myśli.
— Jedziemy — uśmiechnęłam się czarująco i stanęłam obok niego, kładąc rękę na jego ramieniu — Ceddar. Chodź do nas — brunetka zaśmiała się i zaczęła kierować się w naszą stronę — Obiecuję, że się zdziwicie.
***
Siedząc na koniu rozejrzałam się dookoła. Dopiero wyjechaliśmy z zamku, a strażnicy za nami zamknęli bramę z krat. Zamek otaczała zieleń. Spojrzałam na skraj lasu. Coś przykuło moją uwagę. Między drzewami znajdowała się prawdodpobnie polana. Słońce opalało mi dekolt i już wiedziałam że jutro na mojej klatce piersiowej będzie dostrzegalny czarny kwadrat. Letnie powietrze i lekki wiaterek dodawały miejscu jeszcze wiecej magii.
Fajnie tu.
Wbiłam spojrzenie w siedzącego przede mną Williama. Jasne, przydługie włosy opadały mu na ramiona i powiewały na wietrze, a chude ręce zaciśnięte były na lejcach. Szczerze bardziej podobały mi się umięśnione ramiona. Też dlatego sama takie miałam i wpasowywały się w mój gust. Oczywiście nic bez przesady. Jakaś napakowana absurdalnie nie chcę być. Ale zdrowy zarys mięśni jeszcze nigdy nic złego nie zrobił.
Zjechałam spojrzeniem na jego uda, nad którymi przepasany miał pas z pistolecikiem. Zacisnęłam wargi, by nie wyśmiać jego prymitywnej broni i wyjęłam ją.
Od razu zastygł i niespokojnie się odwrócił
— Zostaw to panienko, bo możesz zrobić sobie krzywdę — powiedział bez cienia troski z zupełnym szokiem, że w ogóle zainteresowała mnie jego broń.
— Macie zamki strzałkowe? — zapytałam ignorując jego wypowiedź. Na moje słowa zaśmiał się lekko.
Jestem pewna, że po tej przygodzie będę wiedziała dosłownie wszystko o kulturze XVIII wieku.
I tak powinni uczyć w szkołach.
— Niee...już nie. Teraz mamy nowoczesne metody. Zamiast iskry zapalającej proch w panewce, wykorzystujemy uderzenie powodujące eksplozje detonatora, który jest z związku chemicznego — powiedział dumnie.
No bardzo nowocześnie.
— To wspaniale — powiedziałam bez cienia emocji.
— Czemu się tym instesujesz? — zapytał William skręcając na szlag w lesie.
Wzruszyłam ramionami znając odpowiedź.
***
William zszedł z konia i rozejrzał się po lesie. Ja stanęłam przy drzewie z Ceddar ciągle nadąsaną, że nie siedzi w zamku. Przebrałyśmy się w bufiaste długie spodnie i koszule, co nadal nie było w najmniejszym stopniu wygodne. Ale przynajmniej już bardziej, niż kieca do ziemi.
— Najpierw musimy namierzyć cel — co ty nie powiesz.
Ruszyłam za ewidentnie zainspirowanym Blad'em. Chodził na palcach rozglądając się po całym buszu.
Nagle usłyszałam szelest. Odwróciłam się w tamtą stronę, a niedaleko nas znajdowała się polana z sarenką na środku. Piękna zwierzyna żuła trawkę kręcąc przy tym wesoło ogonkiem. Na plecach miała pełno bialutkich plamek, a uszka wiecznie poruszające się.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Jakoś zawsze miałam sentyment do wszelkich zwierzątek. Oprócz węży.
Matko, jak ja nie cierpię węży.
— Zobacz jaka śliczna! — szturchnęłam Williama, na co aż podskoczył. Odwrócił się powoli i widząc łanię spokojnie żywiącą się zieloną trawą, jego oczy zaświeciły.
— Genialna — szepnął do siebie i uniósł broń.
Momentalnie zmarszczyłam brwi i w momencie, gdy miał nacisnąć spust, ściągnęłam ją w stronę ziemi. Ceddar także się zainwestowała i podeszła do nas natychmiast ze zdezorientowanym Blad'em.
— Co ty robisz? — zapytałam Williama. Spojrzał na mnie zdziwiony i wymienił też takie spojrzenia z bratem.
— Dlaczego nie pozwoliłaś mi strzelić? — zapytał.
— Czemu miałabym?
Spodziewałam się, że będziemy ćwiczyć strzelanie do celu, albo postrzelamy sobie jak przygłupy w lesie, ale nie miałam na myśli zabijania, ani chociaż sprawienia bólu żadnej istocie żyjącej. Chociaż co ja sobie myślałam? Mężczyzna zbił mnie tym z tropu. Nieważne na jak nieatrakcyjną i upośledzoną wyjdę, nie pozwolę zabić tej sarenki.
— Jesteśmy tu, by polować — powiedział powoli Blade.
— Polujcie jak nas nie ma. Nie zabijacie zwierząt — powiedziała Ceddar spokojnie — Proszę.
William był zupełnie w szoku. Blade to samo, ale to on pierwszy zdobył się na słowo.
— Ale przyjechaliśmy na polowanie i...to jest idealna zdobycz — pokazał palcem na niczego nieświadomą sarenkę — Ale skoro tak chcecie. Co w takim razie proponujecie? — zapytał zrezygnowany.
— Może strzelanie do celu? — zasugerował William z uniesionymi brwiami.
Wymieniłam spojrzenia z Ceddar.
— Brzmi ciekawie — powiedziała brunetka uśmiechając się czarująco. Blade momentalnie zmierzył ją rozmarzonym wzorkiem.
Czternastolatka musiała mieć coś w sobie. Coś, co mimo jej młodego wieku przywodziło płeć męska i potrafiło zamącić w niejednej głowie.
Oprócz jednej. A właściwie dwóch.
Blade rozejrzał się
— Gdzie będziemy strzelać? — zapytywał marszcząc czoło.
— To drzewo będzie w porządku — powiedział William wskazując na wąskie drewno po drugiej stronie lasu, którą dzieliła rzeka.
Pokiwałam głową z uznaniem i usiadłam pod drzewem obserwując ich poczynania. Ceddar poszła w moje ślady z głośnym upadkiem.
William wycelował i nacisnął spust, ale kula nawet nie zbliżała się do drzewa. Blade'owi poszło nieco lepiej, ale też nie za dobrze, bo pocisk ledwie przeleciał obok celu. Zaklęli pod nosami i wycelowali po raz kolejny. Znowu zepsuli.
Zaśmiałam się pod nosem.
— Dali popis — szepnęłam do Ceddar, na co ta przyznała ze śmiechem.
— Coś z tą bronią jest nie tak — usłyszałam Williama próbującego ratować swoją podupadającą w naszych oczach reputację.
No na pewno.
— Trzymaj to trochę pewniej — wymsknęło się Ceddar, na co cali się spięli, a ja wyczułam złość.
Ohoho.
Ewidentnie byli już podirytowani naszym stanowiskiem. Pouczałyśmy ich, odstawałyśmy restrykcyjnie poza normę typowej kobiety XVIII wieku i wygłaszałyśmy własne zdanie. Szczerze mówiąc dwóch spraw byłam pewna. Tego, że wnerwianie ludzi niesamowicie mnie satysfakcjonuje. I, że jeśli poznałabym ich w moim świecie, to nie dogadalibyśmy się w życiu.
— Dlaczego panienka się odzywa? — Ceddar zaśmiała się pod nosem i wstała otrzepując się z kurzu — Co wy możecie wiedzieć? Kobiety rodzą dzieci, zajmują się domem, gotują i sprzątają. No i są do dyspozycji męża, jeśli ma ochotę. Nic poza tym. Kto by widział kobietę z bronią? — warknął Blade.
Brunetka wstała i obeszła strażnika wyjmując mu z pasa pistolet.
— Jesteś pewien? — zapytała z pewnym siebie uśmieszkiem.
Odepchnęła Williama i przygotował broń do strzały w drzewo.
— Kto to widział...
Nie przejmując się niczym, strzeliła pierwszy raz. Następne strzały poszły maszynowo spod jej ręki. Nawet nie mrugnęła, gdy broń podskakiwała. Z tej odległości zauważyłam, że ani razu nie chybiła, co zaimponowało mi niewiarygodnie.
Opadła mi szczęka. Nie wiedziałam, że dziewczyna ma aż takiego cela. Przeszły mnie ciarki podekscytowania, a twarz zaczęła mrowić. Byłam z niej dumna i czułam satysfakcję, z udowodnienia im, że dziewczyny też walczą.
— Proszę — przedłużyła słowo i uginając się, podała mocni broń do ręki zszokowanego Blade'a.
— Moze przejażdżka? — zapytał William z uniesionymi brwiami.
Nie za bardzo.
Ale zależy mi na balu w twoim zamku.
Zaśmiałam się i pokiwałam głową.
— Bardzo chętnie.
***
Dotarliśmy do zamku dopiero późnym wieczorem. Zdążyłam ledwie rozpuścić tragicznie wyglądające włosy, związać je w koka i obiecać sobie, że jutro coś z nimi zrobię.
Przebrałam się do piżamy, którą pokojówka mi dała. Ale miała za dużo warstw i się w niej pociłam w letnią noc. Wzięłam z niej jedynie jednoczęściową bieliznę, a na to za zarzuciłam halkę.
Padłam na łóżko z Ceddar i nie zdążyłam nawet o czymś pomyśleć, gdy zasnęłam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema tornada!🌪
DZISIAJ ROK OD PIERWSZEGO ROZDZIAŁU 🎊❤️
No cóż. Jednak nie wyszło mi tak, jak chciałam z tym, że w rocznicę będzie ciekawy trening. 🙁 obyście się nie gniewali.
Okazało się, że naprawdę dużo roboty z tym jest XDDD ale w ramach wynagrodzenia rozdział jest o 1000 słów dłuższy meheh. Jutro będzie trening, później myślę przygotowanie do balu i jeśli dobrze liczę (a niedobrze) to bal będzie w piątek 🎊👗.
W zakończenie roku i na rozpoczęcie wakacji ☀️ jakie macie plany tak swoją drogą?
Szczerze, jest ni przykro. Po wakacjach czeka na mnie ósma klasa, później liceum..a ja nawet nie wiem na jaki profil chcę iść xd
No i boję się, że ostatnią klasę podstawówki przesiedzę w domu przez koronawirusa.
Do jutra
Całuski
Zosia ❤️
* czy tylko mi się zawsze, ZAWSZE mieszają słowa widelec z długopisem i stojak z wieszakiem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top