6 | Naleśniki i norka ✅

Doceniałam to miejsce między innymi za ludzi. Za jak podejrzewam Zaginionych Chłopców. W Londynie - tam, gdzie mieszkałam, mało kto wierzył w takie rzeczy, jak magia i nie był przy tym stuknięty.  Tutaj wszyscy byli tacy beztroscy. Mieli gdzieś takie bzdety jak oceny oraz jakiekolwiek sprawy związane ze szkołą.

Jak byłam młodsza, to wszędzie byli ludzie, którzy mieli wszystko gdzieś. Ja rozumiem się tam czasem pouczyć, ale kurde. Trochę luzu albo imprezy jest bardzo potrzebne.

Cieszę się, że tutaj chłopcy bawią się na świeżym powietrzu, jakby miało nie być jutra. Nieschodząca opalenizna, ciągłe słońce i niewyobrażalna magia wokół.

Podoba mi się tu.

Ale nie mogę tu zostać. Przede wszystkim nie wiem co tu robię. To w pierwszej kolejności.

— Wendy, schowasz się w norce — nagle powiedział do mnie Mike.

— W czym? — zmarszczyłam brwi.

Nie odpowiedział, tylko nakazał podejść do siebie. Gdy do niego ruszyłam, będąc może dwa metry od chłopaka, wpadłam do dziury.

Ha! Gdyby to była dziura, to nie posiadałabym się ze szczęścia.

Cholera, to był prawdziwy tunel!

Leciałam w dół, potem w prawo, lewo przez kręte kanały. Ostre zakręty rzucały mną jak szmacianą laleczką, a ziemia wsypywała mi się do ust. Po kilkudziesięciu sekundach tortur, wypadłam w końcu na podłogę. W zasadzie, to na panele.

Znajdowałam się w malutkim pokoiku o glinianych ścianach, pod którymi znajdowały się kolorowe poduszki, wręcz kuszące by na nich usiąść. Pośrodku pomieszczenia stał wielki drewniany stół z niezliczoną ilością krzeseł.

Poza tym nie było tu nic, oprócz lampek rozwieszonych na ścianach o przyjemnym ciepłym odcieniu, wielkiej szafy i paru skrzyń. Nieco dalej było jeszcze otwarte przejście do prawdopodobnej kuchni.

Nagle z rozmyśleń wyrwał mnie nagły ciężar na moich plecach.
— Co jest?! — warknęłam.

— Sorka Wendy — zszedł ze mnie chłopak, podając mi rękę — Jestem Colton — wstałam przy jego drobnej pomocy.

— Moje imię znasz — westchnęłam, otrzepując się z kurzu i ziemi — Gdzie ja jestem? — zapytałam gdy stanęłam już prosto i pewnie na wysokości nowo poznanego Zaginionego Chłopca.

Miał zielono-piwne tęczówki i ścięte na krótkiego jeżyka blond włosy. Miał aparat ja zębach, a dzięki podkoszulku dostrzegłam, że ma bardzo umięśnione ramiona.

— To jest norka. Tu wszyscy się spotykają i omawiają plany. O niej nikt nie wie, oprocz nas oczywiście - Zaginionych chłopców — pokiwałam powoli głową, ponaglając chłopaka do dalszych wyjaśnień — Peter rozprawił się z piratami, z resztą Hook przypłynął chyba w jakiejś sprawie. Bez bijatyk, krwi i ofiar — urwał nagle.

— Ofiar?

— Ofiar.

— Ofiar? — upewniłam się po raz kolejny.

— Tak, czasem zdarza się, że ktoś zginie. Albo ktoś z naszych, albo z wrogów.

— Ale...

— Posłuchaj, naprawdę powinnaś pytać o to wszystko Petera. Nie chcę się narażać. Nie sądzę, że mogę ci to wszystko wyjaśnić.

Pokiwałam niechętnie głową
— Kiedy będzie reszta?

Jak na zawołanie, do norki wpadło kilkunastu chłopców w przedziale wiekowym od dwunastu do siedemnastu lat. Wśród nich rozpoznałam Alexa, który właśnie agresywnie wyrywał coś rudemu trzynastolatkowi.

— Alex — na mój głos chłopak od razu się uspokoił i spojrzał na mnie — Gdzie jest Peter?

— Zaraz powinien być. Jak tam Wendy? Wolna chata i takie bajery.

Bajery???

Parsknęłam śmiechem.
— Bez ciebie nie ma zabawy — dałam mu kuksańca w ramię. Dopiero po chwili zrozumiałam, co właśnie powiedziałam i jak dwuznacznie to zabrzmiało. Było już jednak za późno - wszyscy zagwizdali — Nie to miałam ma myśli! — dodałam pospiesznie.

— Wiem — chłopak zaśmiał się, oddając mi.

— Nie przeginajcie — po pokoju rozniósł się lekko zachrypnięty głos, który jednym dźwiękiem uciszył wszystkich.

— Szukałam cię.

— Fajnie.

— Porozmawiamy? — mruknęłam, zupełnie ignorując jego zaczepliwe zdanie. Peter wywrócił oczami, ale nakazał mi iść za sobą i wyszedł z norki.

Nasze wyjście znajdowało się w kącie pokoju i była to gruba lina, którą chłopak szybko złapał i w ułamku sekundy wspiął się po niej. Mi szło o wiele ciężej. Mimo, że dużo trenuję, to w podciąganiu się na linie jestem naprawdę słaba. Chłopak jęknął niezadowolony i wciągnął mnie na górę.

— Przed nami masa treningów — warknął, otrzepując się.

— Peter?

— Mhm? — uniósł brew.

— Czy możesz mi wszystko wyjaśnić? — grzecznie poprosiłam.

— Co masz na myśli?

— Proszę cię. Nie wiem dlaczego tu jestem i jak długo tu będę. Tęsknię za braćmi i czuje się strasznie bezradna. Chciałabym Chcoiaz wiesziec na czym stoję, a oprócz ciebie nikt nie chce mi nic powiedzieć.

— Może to coś znaczy? — wyśmiał mnie.

Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na niego spokojnie. Czułam się, jak jakieś bezbronne szczenię labladora przy wielkim rottweilerze, licząc na jego litość.

Żałosne.

Peter westchnął i pociągnął mnie gdzieś dalej w las. Szliśmy nie więcej, niż dwie minuty. Po tym krótkim czasie, dotarliśmy do sporej polany. Chłopak w ułamku sekundy wspiął się na drzewo i usiadł na gałęzi.

— Ty to masz problemy. Jesteś w Nibylandii.

— Czego chciał Hook? — zmarszczyłam brwi, udając, że nie słyszałam co chłopak powiedział.

— Nic ważnego, sprawy biznesowe.

— Biznesowe? — prychnęłam. Na twarz chłopaka wpełzł delikatny uśmiech, co mnie strasznie zdziwiło — Ile zamierzasz mnie tu trzymać? W sensie tu jest fajnie i w ogóle, ale wiesz. Ja chodzę do szkoły, mam rodzeństwo, które pewnie się teraz zamartwia, mam rodziców i...

— Przestań tyle gadać — wycedził przez zęby wyraźnie zirytowany.

Nabrałam głęboko powietrza, żeby się uspokoić.

— Powiedz mi po prostu ile mam tu zostać.

— Informacje kosztują. Co możesz mi za nie dać? — posłał mi arogancki uśmieszek i zawisł do góry nogami na gałęzi.

— No mów! — wyrwało mi się. Chłopak słysząc mój ton, spojrzał na moje dłonie, które zacisnęłam w pięści.

— Ale ty jesteś nerwowa — zszedł z drzewa tak zwinnie i płynnie, że nawet nie wiem kiedy znalazł się obok mnie — Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi — uniósł moją dłoń ze zbielałymi już knykciami — Chociaż nie masz za wiele do stracenia — zaniósł się dziecięcym śmiechem, siadając przy drzewie.

Zacisnęłam zęby, czując przypływ złości ukierunkowanej w blondyna.

— Jeśli chodzi o to, ile tu zostaniesz, to powiem tak: — oblizał wargi — Ja bym cię oddał od razu, bo mnie irytujesz — Na ostatnie słowo dał ogromny nacisk — Ale nie mogę ci powiedzieć dokładnie kiedy, bo sam nie jestem pewien.

— Czy to porwanie?

— Interpretuj sobie to jak chcesz — mruknął, wyrywając źdźbła trawy. 

— Powiedz mi tak szczerze, bo na wyspie są sami chłopcy i jestem jedyną przedstawicielką płci żeńskiej — odparłam dumnie — Czemu nie wziąłeś kolejnego chłopca?

— To bardziej złożone.

— Krócej się nie da odpowiadać? — zwróciłam uwagę na jego niesamowicie skąpe wypowiedzi.

— Da się.

Prychnęłam.

— Wiesz, planowałem ci nie mówić, więc po prostu obejdę się bez szczegółów. Jesteś nam potrzebna i tyle. Z twojej obecności bedzie korzyść — Przejechał ręką po ciemnej grzywce.

— Co?

— Późno już. Idź się połóż, a jutro z samego rana idziemy na trening — chłopak zeskoczył z drzewa i ominął mnie, znikając w krzakach.

Z tego miejsca widziałam zejście do norki, więc czym prędzej tam pobiegłam i wskoczyłam do środka. Chciałam się popisać, a prawie połamałam nogi. Leżałam oszołomiona na ziemi, a trzydziestu chłopców, opychających się ziemniakami, patrzyło prosto na mnie. Zapadła grobowa cisza.

— Cześć — jęknęłam, zginając się z bólu.

— Wszystko w porządku? — zaniepokoił się Jay.

— Jay nie schizuj. Wendy chodź, zjesz z nami — Alex wstał od stołu i podszedł do mnie, po czym podał mi rękę i pomógł wstać.

Niby Peter kazał mi się położyć, ale nie widziałam go w zasięgu mojego wzroku, tak więc ruszyłam za blondynem i dosiadłam się do stołu.

— Dobra. Słuchajcie, mam dobre wieści — Z kuchni wyszedł niski chłopak o okrągłej posturze i brązowych włosach. Miał na sobie biały fartuch kucharski — Dzisiaj... — zauważyłam, że za plecami chowa wielki talerz — ...naleśniki! — na jego słowa w pokoju stał się istny horror. Wszyscy zaczęli wydawać z siebie okrzyki szczęścia, tańczyć i śmiać się. Wśród nich byłam ja, szczerząca się jak idiotka.

W ogóle w Nibylandii czułam się o wiele młodsza. Świadomość, że dopóki tu jestem, ani trochę się nie starzeje, była cudowna. Tu dawno temu zatrzymał się czas.

Wrzaski i ekscytacja przerodziły się w popychanie i przewracanie, co poskutkowało szybką zmianą w kłótnie, wrzaski i wymierzanie uderzeń.

Kucharz wyjął zza pleców górę naleśników, a wszyscy się na niego rzucili, zupełnie zapominając o zaistniałej przed sekundą sytuacji.

„Dziewczyny są takie rozchwiane emocjonalnie"

Nagle do pomieszczenia wszedł Peter, towarzystwo ucichło, a wszystkie pary oczu wlepione były w jego osobę. Zapadła niezręczna cisza, którą to on przerwał.

— Kto się ściga w jedzeniu naleśników? — na jego twarzy po raz pierwszy zobaczyłam tak szczery i szeroki uśmiech. Spojrzałam w jego piękne zielone oczy o tak niesamowicie okrutnym i bezlitosnym wyrazie — W każdym razie, nie macie szans.

Brunet dosiadł się do stolika i nałożył sobie na talerz górę naleśników.
— Kto mnie wyzywa na pojedynek? — zapytał, a pokojem przeszedł gromki śmiech.

— W zasadzie, to ja bym się zgłosił — usłyszałam rozbawiony głos Brendana, który zaczepił mnie ma plaży — Ale zgłaszam Wendy.

Na jego słowa wszystkie oczy skierowały się na mnie. Lubiłam naleśniki, ale nie do tego stopnia, żeby wciągać po trzydzieści sztuk! W życiu tego nie zrobię!

— Zgadzasz się?

— Daj spokój. Nie ma żadnych szans — prychnął Peter.

— Zgadzam się.

W sumie, to co mi szkodzi? Nałożyłam sobie porcję na talerz, co spotkało się z ogromnym dopingiem zgromadzonych.

Jestem chodzącą hipokrytką.

I zbyt dumną hipokrytką.

— Gotowi? — na ławce stanął czarnowłosy chłopak — Start!

Na dźwięk rozpoczęcia pojedynku, złapałam pierwszego naleśnika i wcisnęłam go do ust, drugiego, a potem trzeciego. Nie dawałam za wygraną, ale Peterowi szło o wiele lepiej. Wciskał kolejne bez żadnych przeszkód.

Czy on nie ma żołądka?!

Postanowiłam się jednak zmobilizować, mimo, że w środku czułam już sprzeciw organizmu, a jedzenie zaczynało mi przechodzić przez przełyk z coraz większym trudem.

Nie dałam jednak za wygraną i walczyłam dalej, słysząc wiwaty Zaginionych Chłopców i zarozumiały śmiech Petera. Złapałam właśnie ostatniego naleśnika, gdy usłyszałam głośne:

— Koniec!

To wieczny chłopiec skończył jeść i patrzył na mnie ze swoim zarozumiałym uśmiechem.

— No i czego się cieszysz? — rzuciłam na stół ostatnim naleśnikiem — Niewiele mi brakowało — syknęłam w jego stronę, co spotkało się z jego lekko zachrypniętym śmiechem.

— Dobra. Ważne, że coś zostawiliście — usłyszałam przyjazny głos Alexa — Zaczynamy wyżerkę!

~~~~~~~~~~~~~~~~

Meh, nie podoba mi się ten rozdział.

Muszę za to obiecać, że rozdziały 10+ są O WIELE lepsze. Chyba musiałam się po prostu rozkręcić, ale nie bój nic. Te też są spoko. Miłego czytania (jeśli ktoś to czyta)

Całuski
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top