59

— Dawaj na plecy — Felix uśmiechnął się niepokojąco, na co ja zmarszczyłam brwi. Niemal od razu zrozumiałam ironię i zaśmiałam się głośno razem z nim.

Położyłam się i zaczęłam robić brzuszki. Felix również zabrał się do roboty, ale szczerze nie tak łatwo było ćwiczyć podczas, gdy przystojny chłopak obok ciebie rozbawia cię bez przerwy.

***

Nasze ćwiczenia zajęły nam już jakąś godzinę, ale czułam się, jakbym poświęciła na to z dwie godziny, patrząc na stan fizyczny. Bolał mnie brzuch, ale to prawdopodobnie ze śmiechu, a policzki i wargi niemal zdrętwiały od wiecznego szczerzenia się.

— Przestań — popchnęłam go wytrącając z trzymanego podporu.

— Jaki mas problem — parsknął leżąc na plecach z najwyraźniej obolałym mięśniem.

Uśmiechnęłam się do niego i przekrzywiłam głowę lustrując jego ciało.

Z Alex'em wymienialiśmy znaczące spojrzenia od jakiejś godziny. Dobrze wiedział, że dopóki sytuacja z Zackiem jest napięta, lepiej jej nie pogarszać. Ale i tak słał mi ciągle zboczone uśmieszki, na które odsyłałam mu dosłownie to samo.

— Dawaj przysiady — wydyszał Felix i wstał na nogi przeczesując włosy. Twarz miał lekko czerwoną na szarej cerze krasnoluda, a koszulkę potarganą.

Poruszyłam zabawnie brwiami i wstałam do jego poziomu. Miałam już ochotę na ćwiczenia. Najwyraźniej mój humor był przejściowy. Oczywiście ciągle się martwiłam o relację z Zackiem, ale jak mi to Dzwoneczek poradziła, powinnam przeczekać. Wszystko się okaże i ułoży.

Wszystko będzie w porządku.

Zawsze się układa. Prędzej, czy później.

Porozmawiam z nim jutro, bo dzisiaj było już zupełnie czarno, a i tak powinnam dać mu czas na przemyślenia.

Miałam ochotę na przysiady na jednej nodze, więc złapałam Felixa za ręce prosząc o pomoc. Zgodził się bez słowa, ale magle rozejrzał z niepokojem. Zmarszczyłam brwi i zrobiłam dokładnie to samo.

— Wszystko w porządku? — zapytałam mrużąc oczy. Jego uczucie strachu i dziwnego przeczucia nie zgadzania się rzeczywistości mnie wystraszyło.

— Tak...wydało mi sie tylko — zaciął się — ...z resztą nieważne. Wydawało mi się — wrócił do mnie wzrokiem i uśmiechnął się szeroko zaciskając uchwyt na moich rękach — No. Nie obijaj się.

Uśmiechnęłam się i zaczęłam ćwiczyć. Udo mnie bolało, ale właśnie to kochałam w sporcie. Każdy ból oznaczał, że mięśnie pracują, że się budują. Że ciało pięknieje. Poza tym kochałam go. Pot to łzy tłuszczu, a ból gwaracja satysfakcji. Walcząc na boksie, czy wywijając na gimnastyce miałam magiczne uczucia. Wyjątkowe. Czułam się super. Tak, jak teraz.

Moje rozmyślania zawsze mieszają, więc i teraz straciłam równowagę przez rozwianie skupienia i runęłam do tyłu. Trzymałam wciąż Felixa, więc skończyło się na ogromnym bólu przy uderzeniu o trawę i dodatkowym przygnieceniu przez szarowłosego.

Mój boże jak boli.

Chciało mi się wymiotować, bo najwyraźniej naprawdę źle upadłam, ale twarz Felixa, która znajdowała się centymetry od mojej, odsuwała te myśli.

Teraz, to zrobię z siebie idiotkę jak zwrócę właściwie sama nie wiem co, bo nie jadłam od dawna.

Chłopak podniósł się na własne ramiona, więc poczułam ulgę fizyczna, ale wcale nie psychiczna, bo w dalszym ciągu nie odrywał ode mnie wzroku.

Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, a wzrok nerwowo błądził w każdą ze stron.

Właściwie, to czemu się nie cieszysz?

Nie wiem.

Bardziej jestem przerażona, niż szczęśliwa.

W końcu zaczepiłam spojrzenie na różowych ustach szarowłosego i jego rażących jasnych oczach. Nabrałam głębokiego oddechu.

Felix zaczął się do mnie przysuwać, a jego oczy powoli się zamknęły. Wszystko ucichło, a jedyne co słyszałam, to mój dudniący puls.

On chce mnie pocałować.

Matko boska.

Co robić?!

Teoretycznie prawie wszyscy moi znajomi mają ten pierwszy pocałunek za sobą, a ja prawie glupia szesnastkę i nie. Może to ten moment? Lubię Felixa...i to bardzo ale czy chcę tego? To ma być wyjątkowy moment...

Szczerze sama nie wiem, a czasu mało.

Dobra nie.

Zaczęłam kaszleć jak opętana i przekręciłam się na bok. Przy okazji okazało się, że faktycznie miałam taką potrzebę, bo coś zaczęło mi z płuc ciagnąć.

Chłopak od razu się odsunął zaniepokojony i zaczął trącać mnie po ramieniu klęcząc już na tyle oddalony od mojej twarzy, że zdecydowałam się otworzyć oczy.

— Wszystko w porządku? — zapytał wyraźnie zaniepokojony.

Ale jestem podła.

— Tak — wychrypiałam i podniosłam się na ramiona czując dziwne uczucia walczące we mnie. Czułam się, jakby straciła coś naprawdę fajnego, ale z drugiej, jakby przeczucie, że dobrze się stało.

— Mam lepszy pomysł! — usłyszałam krzyk Petera, któremu w tamtym momencie byłam bardzo wdzięczna za wyciągnięcie mnie z tak niezręcznej sytuacji.

Chwała ci, Peter.

Zielonooki stanął na środku polany i uśmiechnął się do wszystkich niesamowicie z siebie zadowolony.

— Łódka nam w zasadzie nie potrzebna, bo Trebur nawet nie żyje — zaśmiał się głośno. Zmarszczyłam brwi i bardzo powoli odwróciłam się w jego stronę, próbując ułożyć sobie wszystkie informacje w głowie.

Jak to nie żyje? To co robimy? Jak mamy załatwić sprawę z czterema smokami, jak ten nie żyje? To po co tu czekamy?

Nie, no Peter coś ty znowu odwalił.

— Co ty gadasz? — Brendan podszedł do chłopaka z trzęsącymi się ze złości rękami. Na twarzy miał nerwowy uśmieszek, który zwiastował wybuch złości. Biedak musiał pracować tak długo przy łódce, a kosztowało go to masę negatywnych emocji. Teraz się okazuje że to wszystko było na marne.

Peter odwrócił sie do niego i poklepał go po plecach;
— Nie potrzebujemy już łódki. Wymyśliłem to, żebyś się nie nudził, bo chciałem sobie poćwiczyć — wzruszył ramionami i z uniesionym lewym kącikiem ust obserwował narastające emocje Brendana.

Brunet patrzył na niego wyprany z czegokolwiek. Złość chyba przekroczyła już ostateczną granicę i po prostu zniknęła. Lub zmieniła się w bezsilność.

Ja za to myślałam, że go zabiję. Siedzimy tu od dwóch godzin, a on nie raczył nam powiedzieć chociażby prawdy? Uniknęłaby niezręcznej sytuacji z Felixem i bolącego brzucha.

Myślałam, że rozszarpię blondyna. Nie cierpię go. NIE ZNOSZĘ.

Chociaż gdybyśmy się tu nie zatrzymali, nigdy nie znalazłabym pięknego kilkucentymetrowego kamyczka w kształcie serca spoczywającego teraz w kieszeni Petera.

— Przedstawię wam plan — zielonooki poklepał Brendana po głowie lekko jakby zawiedziony, że ten go nie zaatakował u nie widział wybuchu ludzkich emocji — No już. Nie gniewajcie się — uśmiechnął się, ale nikt się nie śmiał. Wciąż byliśmy wściekła.

— Ja się już nie gniewam — uśmiechnęła się zadziornie Ceddar, ale Peter nie obdarzył jej spojrzeniem.

Bożeeeeeeee

— Kto by się spodziewał — powiedział, jakby do siebie, ale na tyle głośno, że wywołał na jej twarzy ledwo skrywane oburzenie, a u mnie prychnięcie pod nosem.

Jak ja uwielbiam, gdy ją dissuje.

Czemu?

Zamknij się.

Złość zaczynała mi jednak mijać. Właściwie, to nic mi nie zrobił. Rozumiem Brendana, który spędził naprawdę sporo czasu, nerwowo naprawiając łódź, ktorej tak naprawdę nie potrzebujemy. Powinien nam powiedzieć, ale nic właściwie nie straciłam.

Uśmiechnęłam się do Brendana smutno, ale jego wyraz przerażającego uśmiechu nie mijał, więc nie zauważył mnie nawet.

— Jak chcesz złapać i przekonać do posłuszeństwa coś, co nie żyje? — słusznie zauważył Matt. W jego głowie jako jedynym nie wyczułam złości.

Peter uśmiechnął się przebiegle i klasnął w dłonie. Niesamowicie cieszyła go nasza niewiedza i najwyraźniej miał ogromną frajdę z tego, że nie mamy pojęcia o czym mówi.

— Czy wiecie w jakich czasach żył Trebur? — zapytał szczerząc się jeszcze bardziej.

Spojrzałam na niego z politowaniem, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Skąd ja mam to niby wiedzieć?

Przed sekundą jeszcze myślałam, że smok żyje i zaliczymy kolejnego w naszych planach. Jak narazie nic mi się tu nie zgadza. Nie wiem o czym on w ogóle opowiada, a poza tym pojęcia nie mam co mnie czeka.

I to mnie przeraża.

Peter stał tak pośrodku i najwyraźniej naprawdę oczekiwał odpowiedzi, której raczej się nie doczeka.

— No nie wiemy! — w końcu krzyknął zniecierpliwiony Felix. Peter zmierzył go ostrym spojrzeniem, ale mówił dalej.

— Trebur żył i normalnie funkcjonował w osiemnastym wieku — uśmiechnął się szyderczo.

Do czego to prowadzi?

— Jak myślicie? Co robimy? — zapytał naprawdę podekscytowany.

— Jemy? Bo ja bym coś zjadł. Głodny jestem — rzucił Colton, a reszta się do niego dołączyła pomrukiem i echami.

Blondyn jedynie przypomniał mi jak bardzo jestem głodna. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu i wypuściłam smutnie powietrze. Jak nie zjem czegoś w najbliższym czasie, to w zemście zjem Petera.

— Ja też, ale... — zacisnął wargi jakby odpychając od siebie uczucie głodu — Musimy się przenieść do tysiąc siedemset pięćdziesiątego pierwszego roku — zaklaskał.

— Na to bym nie wpadła — prychnęłam, przez co zaliczyłam mordercze spojrzenie blondyna.

Ale będzie super!

~~~~~~~~~~~<<<<>>>>~~~~~
Siema skarpetki 🧦

Rozdział jest nudny i krotki ie wiem o tym :D

To jest taki organizacyjny i wstępny do akcji, która jest w następnym 🤓

Wiem, że miałam malutką przerwę, ale już wracam do wrzucania co drugi dzień. 😎🤩

Muszę przeczytać opowiadanie od nowa, bo czuje się, jakbym z niego wyszła? I pisała zza okna. Wiem, dziwne porównanie ale mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi. I Wendy się dziwnie zachowuje. Muszę obczaić co jest 👋🏻🤪

Całuski
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top