50
— Jak to możliwe, że ja cię rozumiem, a inni nie? — Zapadła głucha cisza, ale mimo to czułam, że Dzwoneczek planuje mi odpowiedzieć. Dokładnie w momencie, gdy miałam usłyszeć prawdę, do mojej miejscówki, która posłużyła mi jako kryjówka, wbiegł czerwony Alex.
Gdy mnie zobaczył, na jego twarz wpłynął uśmiech ulgi, a dłonie powędrowały na włosy.
— Wendy nie strasz mnie tak! Szukałem cię! — krzyknął i podszedł do mnie chcąc zamknąć w szczelnym uścisku. W ostatnim momencie się cofnęłam i odruchowo dotknęłam podłużnego strupka* na mojej szyi, spowodowanego moim własnym nożem. Na twarzy chłopaka namalowało się zdezorientowanie. Musiałam go trochę odpychać nawet, jeśli nas obu to bolało.
— Co się stało? — Alex powiedział to już spokojnie. Nie wiem, czy odnosił się do mojej rany, czy ogromnego zachwiania emocjonalnego, ale poczułam do niego jeszcze większą sympatię, niż wcześniej. Rozumiał, że z jakiegoś powodu nie chcę mieć z nikim kontaktu cielesnego. Przynajmniej na ten moment. Jakby nie patrzeć, miał prawo się denerwować I martwić. Od tak, wczoraj przyszłam z totalnym szokiem na twarzy i wieloma siniakami i rozcięciami na ciele. Następnie bez słowa położyłam się spać, a rano mało nie zabiłam Petera, bo dotknął mojej kostki. Do tego boję się...a raczej brzydzę Damona.
Bo ja się niczego nie boję.
Rzadko w mojej duszy grał strach, ale w tym momencie zdecydowanie zastąpiło go zdegustowanie i szok. Wciąż nie dochodziły dom nie wydarzenia tamtej nocy i obawiałam sie, że jak już je przyswoję, to będzie bolało dwa razy mocniej.
— Chodź — szepnęłam i złapałam jego nadgarstek, chcąc wyprowadzić z zarośli. Nie chciało mi się opowiadać dwa razy tak okropnej historii, a tak właśnie musiałabym zrobić. Obejrzałam się, czy nie ma Dzwoneczka, ale wróżka już dawno gdzieś zniknęła.
Gdy weszliśmy na polanę, moje spojrzenie od razu skrzyżowało się z lodowatym wzorkiem Petera i obojętnym Ethanem, stojących nad ciałem Damona.
Błagam niech nie będzie martwy.
Tylko tej dwójce mój los zupełnie wisiał i powiewał. Gdy mnie zobaczyli, od razu zwołali resztę, która pojawiła się niemal natychmiast. Gdy mnie zobaczyli, na ich twarzach zagościła ulga. Peter zacisnął mocniej szczękę, a reszta po zestawie kolejnych pytań do mnie, zebrała się wokół ciała Damona.
— Żyje? — Zack spojrzał na Petera.
— Ta... — chłopak mruknął, ale nie brzmiało to wcale zbytnio przekonująco — Pewnie tak.
— Jak go budzimy? — zapytałam. Jeśli nie żyje, to przynajmniej zaraz się upewnimy. Wszyscy spojrzeli na mnie z zatroskaniem w oczach i brakiem zrozumienia. Nikt oprócz mnie i Dzwoneczka nie wiedział co się dokładnie stało, ale byłam pewna, że ledwo obudzona Ceddar domyśla się prawdy.
— Najpierw opowiedz co się stało, bo czuję, że to nie była jedynie próba morderstwa — Peter powiedział swoim zimnym głosem, przez który poczułam ciarki przebiegające po moim kręgosłupie.
W uszach mi zaszumiało, a palce stały się zimne.
— Nareszcie — Alex mruknął, ale widząc moją smutną minę, złapał mnie za siny nadgarstek. Skrzywiłam się, więc przeniósł się na rękę. Byłam niesamowicie zażenowana i upokorzona. Nie chciałam być ofiarą. Było mi wstyd przede wszystkim przed Peterem, ze ktoś w jakikolwiek sposób ze mną wygrał.
Jestem bezużyteczna.
Nic nie umiem i jestem miękka.
Natrafiłam na spojrznie Felixa, który wyglądał na naprawdę smutnego. Wszyscy czuli się wykluczeni i nie znali prawdy. Musiałam im powiedzieć, nieważne ile bólu miałoby mi to sprawić.
Damon poruszył się, za co oberwał od Felixa kopa w twarz, przez co znów zapadł w sen.
— Wczoraj, gdy poszliście znad wodospadu... — zawahałam się, a głos mi zadrżał. Nie wiem jak miałam to ubrać w słowa — ...Damon tam był i później... — westchnęłam, ale błękitne oczy Ceddar, które wybijały się w tłumie i przyjazny uśmiech Dzwoneczka stojącego obok Petera, dodały mi odwagi. Czułam sympatię chłopców, którzy stali zgromadzeni wokół mnie. Na nich wszystkich mogłam polegać i wiedziałam, że mi pomogą — ...Damon się do mnie dobierał — urwałam — ...a potem chciał mi poderżnąć gardło.
Na moje słowa, Alex od razu niemal skoczył się w stronę rudego. Nie panował nad sobą i przepełniała go chęć zemsty za swoją przyjaciółkę i siostrę. Myślałam, że reszta pomoże mi go przytrzymać, by nie zabił niedoszłego gwałciciela we śnie, ale wszyscy rzucili się w jego śladu. Jedyne osoby, które zostały trzeźwe w umyśle, to te obecne tam. Peter złapał kilku ziomków, a Ceddar bardzo niechętnie osłoniła Damona mając świadomość, że dziewczyny nie uderzą. Ja trzymałam Alexa i Felixa, bo Colton niemal mi rękę wyrwał.
Oczywiście najchętniej wydłubałabym rudemu oczy i zasztyletowała, ale mieliśmy zemstę i nie chciałam, by z mojej winy się posypała. Ponadto byłam wściekła, że jestem ofiarą. Wściekła na samą siebie.
Kilka minut zajęło nam uspokojenie tłumu. Z jednej strony nie chciałam, żeby ktoś przeze mnie cierpiał. Z drugiej strony było mi miło. Było mi miło, bo w mojej obronie stanęli przyjaciele, o których sympatię się ostatnio martwiłam. Mogłam być spokojna.
— Dobra. Już zluzujcie — Peter warknął i musiał palnąć Felixa w łeb, bo ten znowu zamachnął się na Damona — Spokój — syknął do niego. — Sprawa jest trochę grubsza, niż myślałem, ale pamiętajcie. Mamy plan zemsty. Nie możemy go teraz zabić.
Miał rację.
— Obudzę go, a wy będziecie udawać, że nic nie wiecie, dobra? — Peter mruknął, a po ponowieniu pytania, na które za pierwszym razem nie uzyskał odpowiedzi, tym razem otrzymał zgodne pomruki. Zaczął więc budzić rudego.
Wsadził mu stopę pod plecy i z obrzydzeniem na twarzy, poruszał.
— Chłopie. Wstawaj. Późno jest — syknął, ale widziałam, że powstrzymywał się od uderzenia go.
Damon powoli otworzył oczy, a ja musiałam się odwrócić, bo ręce ponownie zaczęły zachowywać się jak z parkinsonem.
Rudy wystawił do Petera rękę z nadzieją pomocy we wstaniu, ale ten wyminął go, nawet nie patrząc i podszedł do mnie. Nie wiem, czy Damon ma jakieś zaniki pamięci, ale najwyraźniej nie pamięta tego, jak wczoraj Król Nibylandii omal go nie zamordował.
— Byłbym zapomniał — Peter mruknął i stanął przed mną. Podciągnął koszulkę i wyjął ze swojego paska wyróżniający się nóż wydrążonym moim imieniem.
Podwinął mój t-shirt, a mnie po raz pierwszy dzisiaj, nie odrzuciło po dotyku i wsadził broń do jednej z kieszeni.
— Nie dawaj go nikomu — syknął ze szczerą nienawiścią w oczach. Jego niechęć do mnie, czułam każdym zakamarkiem ciała.
— Nie dotykaj mnie kretynie.
— To się raczej tyczy ciebie — uśmiechnął się ironicznie — Jeśli cię to pocieszy, to ładnie pachniesz — wyszczerzył się, ukazując delikatne dołeczki i odkręcając się na pięcie, odszedł, zostawiając mnie w totalnym osłupieniu.
Z czystej ciekawości powąchałam moją skórę, która naprawdę bardzo delikatnie wydzielała zapach kwiatów. Skład płynu od Ethelis'ów bardzo mnie intrygował.
Uśmiechnęłam się smutno martwiąc o ich los. Oberwały od chłopaka naprawdę mocno i mam wielką nadzieję, że nic poważnego im nie stało.
Wciąż nie czuję się czysta. Dziwne uczucie nawet jeśli czuje się zapach płynu, którym właśnie się umyło. Spowodowane było to oczywiście rudym chłopakiem, którego przecież uważałam za godnego zaufania. Napotkałam jego spojrzenie, gdy już się podniósł. W oczach widziałam, że mnie pamiętał. Nie posłałam mu nic. Żadnego nienawistnego spojrzenia. Potraktowałam go po prostu zupełną ignorancją i odwróciłam się na pięcie.
— Idziemy na grzybki dzieci — Peter zaśmiał się głośno i zabierając z polany swoje rzeczy, wszedł w gęstwinę.
***
— Jak ty chcesz tam wpełznąć? — Alex podparł się na bokach i mierzył Petera sceptycznym spojrzeniem.
Zielonooki zaśmiał się dziecinnie, a mi zrobiło się cieplej. Miał przeuroczy śmiech. Jak u malutkiego chłopca.
— Niczym wąż — zasyczał Król Nibylandii i roześmiał się jeszcze głośniej.
— Gad — dołączył się Brendan.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Ci chłopcy mnie jednoczesnie rozbawiali i załamywali. Dzięki nim zapominałam już powoli poranną sytuację z Damonem, ale ta wczorajszą ciężko było mi wymazać z pamięci. Swoją drogą teraz się na mnie gapił. Czułam to każdym zakamarkiem ciala, ale nie byłam w stanie zmierzyć go oceniającym spojrzeniem. Nie, że się bałam, ale zemdliłoby mnie.
— Dzieeeci — zaśmiałam się i poklepałam po ramieniu Brendana. Jak zawsze reagowałam śmiechem.
— Chyba ty — Alex posłał mi wyzywające spojrzenie — Hej, kto ma nasze torby? — zapytał nagle. Faktycznie nie zastanawiałam się nad tym, a jestem pewna, że nie brałam koca i poduszki, na której spałam. Chociaż z drugiej strony i tak nie były moje, a jednego z Zaginionych Chłopców, więc teoretycznie to nie był mój problem.
Chciałam założyć ręce na piersi, przyglądając się poczynaniom chłopców. W drodze na klatkę piersiową, jedna z moich rąk zaczepiła się o coś ostrego. Szybko ją cofnęłam i zmierzyłam narzędzie zbrodni oceniającym spojrzeniem. Atakującym był shuriken, o którym już dawno zapomniałam, mimo że przez cały czas miałam go w pasie.
— Peter? — zapytałam nie podnosząc wzroku. Powinnam zapytać do czego mi się to przyda i co mam zrobić, jeśli mnie tnie. Z przedramienia zaczęła sączyć się delikatnie krew.
Nie uzyskałam odpowiedzi, więc spojrzałam na niego. Ignorował mnie i rozmawiał z Mattem.
— Peter? Mogę cię o coś spytać? — zmarszczyłam brwi, a on odwrócił się niechętnie.
— Nie, nie możesz — Tak, zdecydowanie był najbardziej irytującą osobą, jaką znam. Oczywiście po Damonie, ale on mnie po prostu brzydzi. Na samą myśl, przeszły mnie ciarki i złapałam się za szyję z rozcięciem.
— Jedno pytanie — westchnęłam, a spojrzenie chłopaka spoczęło na wcześniej wspomnianej ranie. Nie powiedział jednak nic, tylko założył ramiona na piersi jakby ponaglając. Biedny Matt nie wiedział co ze sobą zrobić, więc patrzył na starcie bogów z bezpiecznego kąta.
— Co będę z tego miał? — uśmiechnął się ironicznie. Petera jak zawsze nie da się łatwo podejść i bije rekordy w irytowaniu mnie.
— Konwersację z piękną dziewczyną?
Zmierzył mnie spojrzeniem
— Czy ty wiesz jak wyglądasz? Jesteś malutka, masz szarą skórę i zielone zęby — nawiązał do naszego wyglądu krasnali, a mi faktycznie od razu wydała się absurdalna moja wypowiedź — Poza tym wolę pogadać z pięknym Mattem, co nie stary? — zapytał zdezorientowanego blondyna, który nie wiedział co odpowiedzieć.
— Wyglądasz tak samo — prychnęłam.
— Nieprawda. Ja jestem ładniejszy.
— Dobra, zamknij ryj i chodź tu — warknęłam, na co chłopak otworzył usta w udawanym szoku.
— Ależ ty agresywna — prychnął i uniósł jedną brew.
To prawda. Bywam dość często agresywna.
— Ludzie. Ktoś musi się wcisnąć do grzyba — Alex wciął nam się w rozmowę, ale nie zwróciłam na niego uwagi.
— Nie jesteś zbytnio atrakcyjna — Peter wzruszył ramionami.
— Obrażasz mnie? — zdenerwowałam się.
— Nie poerwszy raz.
— Hej! Ja tu jestem! Panie przodem. Wendy, Ceddar, Dzwoneczek? Jakaś ochotniczka? — Alex wciąż probowal się przedrzeć, ale ja byłam skupiona już tylko na zielonych tęczówkach.
— Jesteś bezczelny — założyłam ramiona na piersi i uniosłam brew. Chłopak nie od dziś taki był, ale za każdym razem szokuje mnie jego zuchwałość.
Peter zasłonił usta udając smutek.
— O nie...jak ja sobie z tym poradzę?
Westchnęłam.
— Wendy? Idziesz pierwsza — Alex poprosił, ale miałam ważniejsze zadanie.
— Za każdym razem mnie rozwalasz. Chłopie co jest z tobą nie tak? — zapytałam agresywniejszym już tonem i wymachując rękami.
— Tak, tak super. Pakuj się do grzyba — Peter zaczął do mnie iść, ale nie zamierzałam jako pierwsza dać się wrzucić do wielkiej rośliny, więc dałam nogi za pas.
— Złap mnie — cała złość magicznie się ulotniła. Roześmiałam się głośno i zaczęłam uciekać. Było to oczywiście bez sensu, bo przed chłopakiem byłam niecałe dwie sekundy, a gdy już mnie złapał, wcale nie byłam zbytnio zdziwiona. Złapał mnie ramiona, trzymane przez mnie na pasie i podniósł do góry. Zaczęłam się przeraźliwie śmiać, a magicznie wczorajsza sytuacja i zły humor, wyleciały mi z głowy. Próbowałam się wyrwać, ale chłopak mocno mnie trzymał i biegł w stronę wielkiego grzyba. W ostatnim momencie wyrzucił mnie w powietrze, jak najlżejsze coś na tym świecie.
Mało na zawał nie zeszłam i myślałam, że zaraz umrę, gdy nagle złapał mnie Felix, kontynuując tortury. Chociaż lot wcale nie był taki okropny. Adrenalina zawsze fajna.
Słyszałam skandowanie Zaginionych Chłopców. Większość była za mną, ale byli i tacy zdrajcy, którzy wołali imię szarowłosego. Później się z nimi rozprawię.
Shurikany ponownie dały o siebie znać raniąc mi ręce, więc wyjęłam je w razie potrzeby zastosowania na chłopaku.
Usiłowałam uciec, ale posadził mnie w dziurze grzyba i chwilowo mi się przyglądał. Chciałam wykorzystać okazję, ale za bardzo śmieszył mnie Alex w tle, który mówił coś do Matta, a ten nawet na niego nie patrzył. Dlatego zatrzęsłam się ze śmiechu i nie byłam w stanie bronić.
Posadzona tak przed Felixem, czułam się naprawdę rozbawiona. Przypominało mi to, jakbym uciekała z więzienia, co wcale nie było tak absurdalne zważając na to, ze rok temu omal nie trafiłam do poprawczaka. Zagroziłam zielonookiemu metalową gwiazdką, ale zanim zdążyłam ją zastosować, popchnął mnie do tyłu, a ja wpadłam do wnętrza rośliny.
Wpadłam do środka, na o dziwo miękką podłogę. Pomieszczenie miało kształt walca, a przypominało windę. Po prawej na ścianie wykonanej z materiału, z którego właściwie są grzyby, były przyciski pięter od pierwszego do siódmego, a z sufitu zwisało kilka bluszczy. Jedyne światło rzucał otwór, przez który zostałam wrzucona, więc panował tu lekki półmrok. Mimo wszystko słońce na środku nieba robiło swoje.
— Ależ ty zabawny — otrzepałam się z brudu i podniosłam na równe nogi. Felix uśmiechnął się do mnie i odszedł do chłopców.
Od razu mnie to zaniepokoiło. Mam klaustrofobię i jeśli będę musiała tu wytrzymać sama, bo im zachciało się pchać mnie jako przynętę, to ja podziękuję.
Nie musiałam się jednak za długo martwić, bo niemal od razu przez dziurę wleciał Colton, który z głośnym śmiechem zatoczył się i upadł na ściankę. Gdybym nie spędziła z nim ostatnich godzin, to byłabym pewna, że jest pijany. Następny wślizgnął się Matt, który bardzo powoli wchodził do środka. Widać było ostrożność w jego poczynaniach i niepewny charakter. Następny wbiegł jak zawsze beztroski Peter z uśmiechem na ustach. Zaśmiał się dziecięco, uwydataniajac rząd śnieżnobiałych zębów i lekkie dołeczki. Chłopak stał spokojnie, jednak ktoś musiał zaburzyć spokój. Inaczej nie byłaby to Nibylandia. Brendan na pewniaka wbiegł, a właściwie wleciał przez dziurę i wpadł na Petera. Blondyn z głośnym przekleństwem nie spodziewał się nagłego ciężaru na plecach, więc wpadł centralnie na mnie. Wyrżnęłam na ściankę z impetem, a po windzie rozniósł się huk. Peter odruchowo chcąc chronić własną gębę, oparł się oba rękami obok mojej głowy, szarpiąc mnie.
Serce szybciej mi zabiło.
Ogarnij się. Co ty chora?
Wpatrywałam się w demoniczne i niewiarygodnie puste tęczówki Petera, które wbijały we mnie obojętne do granic możliwości spojrzenie. W środku tańczyły dziecięce iskierki, a na ustach pojawił się wredny i arogancki uśmieszek.
Gdy był kilka centymetrów twarzą ode mnie, to naprawdę zrobiło mi się gorąco. Co prawda tak się dzieję przy każdym przystojnym kolesiu, ale Peter nie był nawet moim kolegom.
— BRENDAN IDIOTO — od razu zaczął się drzeć i odszedł do przerażonego bruneta, który przyrżnął głową w ziemię, więc nie do końca kontaktował się z rzeczywistością — A ty jak stoisz? Masz szczęście, że mam taki refleks — posłał mi wrogie spojrzenie i zaczął przecierać twarz dłońmi z załamaniu nerwowym.
Wywróciłam oczami.
Nasze „spotkanie" nie zrobiło na nim większego wrażenia i tylko nawrzeszczał na biednego Brendana i usiadł sobie pod ścianą, wyśmiewając niezgrabne ruchy reszty przy wchodzeniu. Posłałam mu obrzydzone spojrzenie. Wciąż nie umiałam tego przyswoić i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co się stało.
— Co teraz? — Matt wyprostował się i uśmiechnął dziecinnie.
Nie umiałam się skupić. Stałam oparta o ścianę, wciąż nie zmieniając miejsca. Ciężko słyszałam, a moje wargi zupełnie zaschły. Serce łomotało mi tak głośnio, że dosłownie widziałam na sobie spojrzenie zaintrygowanego Petera, który od razu planował to skomentować. Czułam piekące policzki i fale gorąca uderzające mnie w twarz.
— Dobrze się czujesz? — Alex zapytał wchodząc do windy.
Ciężko było mi powiedzieć. Z jednego strony, wszytko miało się dobrze, ale zaś z drugiej. Właściwie, to wciąż dręczyły mnie wydarzenia z wczoraj i mam ciągle przed oczami te okropne i traumatyczne obrazy. Za to z drugiej strony tak dziwaczna bliskości z tym ohydnym gnojem dziwnie na mnie działa. Powiem o tym Alexowi, ale zdecydowanie później. Zwłaszcza, gdy nie będzie obok nas sprawcy mojego ataku paniki.
— Na które piętro jedziemy? — założyłam ręce na piersi. Nigdy nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę miękka. W pasie mam kilka rodzai noży i broni palnej. Nie będę się niczym przejmować.
— Dołączam się do pytania — Brendan spojrzał na nas i ustawił się obok mnie.
— Wciśnij czwarte — nakazał Alex, co od razu chciał wykonać Brendan.
— Nie lepiej szóste? — ktoś zapytał. Brunet zawahał się i odwrócił z tak bezradnym wzorkiem, że wydał mi się strasznie biedny.
— Dobra, kij. Wciskaj siódme. Lepiej raz, a dobrze — Peter podszedł i zanim brunet zdążył wykonać polecenie, sam położył palca na guzik, który następnie zmniejszył swoją objętość zapadając się w roślinnej ściance.
Winda zaszumiała i niesamowicie głośno zaskrzypiała. Ledwo ustałam na nogach, a na moją twarz wpłynął wyraz przerażenia. To nawet winda nie była! To był grzyb!
Matko jakie śmieszne słowo.
Nie ufam temu czemuś! Nie jest testowane, nie było tu badań. Nie wiemy gdzie nas zabierze! Nie wiemy co z tego będzie i czy w ogóle przeżyjemy tą jazdę. Bo oczywiście jest możliwość, że niego przeżyjemy. Ale właściwie, to tutaj zawsze jest takie ryzyko.
Prowizoryczna winda poruszyła się i nagle przestała cokolwiek robić. Peter stał na środku i wystawił ręce w bok tak, żeby łapać równowagę. Udawał samolot śmiejąc się pod nosem. Jego jedynego to bawiło. Ja byłam zupełnie przerażona. Windy mnie przerażają. Mam klaustrofobię, a poza tym moga spaść, lub sie nie otworzyć.
Nagle nasza kapsuła została spuszczona w takim tempie, że moje narządy przetransportowały się do gardła. Upadłam na ziemię i zaczęłam się drzeć. Wszyscy stracili równowagę i leżeli teraz na ziemi. Ja i Ceddar dałyśmy japy jak opętane, a Alex piszczał najgłośniej razem z nami. Chłopak mnie czasem rozwalał.
W tym całym amoku, złapałam przyjaciela za nadgarstek i zamknęłam oczy. Kocham wesołe miasteczka, ale to było niewiarygodnie ohydne uczucie. Wszystko mnie bolało, a w brzuchu były okropne motylki. Te nieprzyjemne.
Czułam, że spadniemy na sam dół i się zabijemy. A to wszystko była wina Petera! Mało czułam to. Ja to wiedziałam. Zacisnęłam palce na nadgarstku Alexa i zacisnęłam oczy. Spadaliśmy na pewną smierć. Jedyne co słyszałam, to strajki spadającej windy i piski Alexa, pomieszane z jego siostrą.
Nagle spotkaliśmy się z gruntem, a ja myślałam, że moje narządy już dawno są martwe. Nogi miałam jak z waty, a ciało tak gorące ze strachu, że kręciło mi się w głowie. Wciąż ściskałam nadgarstek przyjaciela, który nagle wyrwał się agresywnie.
Niemal natychmiast wróciło mi trzeźwe myślenie i spojrzałam na Alexa nie rozumiejąc o co mu chodzi.
Naprawdę się zdziwiłam, gdy napotkałam zielone tęczówki blondyna z potarganymi włosami. Patrzył na mnie z takim oburzeniem, jakbym powiedziała mu niewiadomo co, a drugą ręką bez przerwy masował swój nadgarstek, na którym zaczęły robić sie siniaki od moich palców.
— Co ty robisz? — syknął i wstał, najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi. Ja również nie chciałam jej udzielić, bo po pierwsze byłam zbyt zażenowana, a po drugie było mi niedobrze po przejażdżce. Naprawdę byłam pewna, że to Alex, który jak się okazało, siedział po drugiej stronie windy cały zielony ze strachu i mdłości. Obok niego była Ceddar, która patrzyła tępo w przestrzeń.
Dziwne, że żyjemy. Uderzyliśmy w ziemię z taką siłą, że każdego by zmiotło z planszy.
Już w miarę przytomnie spojrzałam na pasek z guzikami. Byliśmy na szóstym piętrze, a pewna jestem, że wcisnęliśmy siódme.
Wszyscy leżeli zupełnie rozwaleni. Alexowi ewidentnie zbierało się na wymioty, Ceddar nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, co się stało. Brendan leżał na ziemi i mamrotał do siebie coś, co jedynie on mógł usłyszeć. Colton skulił się w kacie i schował głowę w kolanach. Matt stał na nogach i przytrzymywał się o ścianie, nieprzerwanie mamrocząc, że to koniec. Felix leżał twarz ziemi i ciagle mrugał.
Damona ominęłam wzrokiem i spoczęłam na Ethanie, który przytulił się do nieprzytomnego Zacka. Ciekawe jak zareagowałby widząc, co odwala. Jedynymi osobami, które stały na nogach i były świadome rzeczywiści, byłam ja, Peter i Dzwoneczek, jako jedyna wyglądająca bardzo ładnie. My wszyscy wyglądaliśmy jak krasnoludy i mieliśmy szare skóry i ohydne twarze. Nie mogę się doczekać, aż w końcu wrócę do mojego sześciopaka, w miarę gładkiej skory i piegów.
Generalnie zaczynają mnie dziwić te ciagłe połączenia między nami. Nie mam z tą dwójką nic do czynienia i nic mnie z nimi nie łączy, więc czemu ciągle odstajemy od reszty? Dzwoneczek jest fajna, ale znam ją ledwie kilka dni. Petera może w ogóle pomińmy, bo jego, to już w ogóle nie trawię.
Obejrzałam się za siebie. Przed nami rozpościerało się coś na kształt biura. Wszystko urządzone było w ciemnobrązowym drewnie i czerwonych odcieniach. Na środku wielkiego pomieszczenia z bardzo wysokim sklepieniem, znajdowało się coś na kształt recepcji z wielkim brązowym biurkiem. Na blacie stał słój słodyczy, który naprawdę mnie kusił. Obok stały inne, mniejsze stoliczki i pełno półek z książkami. Całe pomieszczenie było oświetlone ciepłym światłe z ubogich lamp, tak nie pasujących do ewidentnie drogiego wnętrza. Wszędzie chodziły zaaferowane krasnoludy, które teraz nagle się zatrzymały i wpatrywały w nas.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytałam bardziej siebie. Zaginieni Chłopcy wciąż dochodzili do siebie, a najsilniejsze jednostki powoli wstawały. Ktoś znalazł się za mną i dotknął mojego ramienia, co przywołało wszystkie wspomnienia z wczoraj.
Wzdrygnęłam się i wyciągając scyzoryk, obróciłam momentalnie. Widząc jednak osobę, która wywołała u mnie deszcze, bardzo mi ulżyło. Schowałam broń i przełknęłam ślinę. Szare tęczówki lustrowały mnie bardzo uważnie, jakby szukając powodu mojego zachowania.
Odwróciłam się od niego i nabrałam większą ilość powietrza do płuc. Niemal od razu podbiegł do nas krasnal w opinającymi go czarnym garniturze i za małymi okularkami na nosie.
— Czy mogę wam w czymś pomóc? — wyczułam jego zdezorientowanie i przybraną grę aktorska ze względu na pracę.
Spojrzałam na chłopców porozumiewawczo. Miałam nadzieję wyczytać coś z ich twarzy, ale nie wszyscy stali już na nogach. Zack i Ethan dalek byli nieprzytomni. Jakby tak na nich popatrzeć, to zaczynałam widzieć ich inaczej. Zack zawsze miał powodzenie u dziewczyn i bardzo mu się podobały, ale może chłopców postrzega podobnie?
Nieważne. Jeśli będzie chciał pogadać, to czekam z otwartymi ramionami.
— Właściwie, to tak — powiedziałam niepewnie. Gdy nie usłyszałam żadnego sprzeciwu, postanowiłam kontynuować. Przekroczyłam próg windy, a niemal od razu poczułam ciepło — Szukamy smoka ziemi — uśmiechnęłam się pogodnie. Właśnie tak radzę sobie z życiem. Zawsze z uśmiechem, a jeśli nie, to nie zmierzam tego ukrywać. Niech mnie pocieszają i próbują pomoc. Od tego są przyjaciele.
Momentalnie jego mina ze szczerego uśmiechu przeobraziła się w znudzoną i zmęczona już naszym przyjściem.
— Czy oni się dobrze czują? — zapytał pokazując na powoli budzącego się Zacka z Ethanem i Ceddar muszącą przytrzymywać Alexa, który wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować.
Ekstremalne przejażdżki nie dla wszystkich.
Ale dziadek zmienił temat.
— Świetnie. Jak dotrzeć do smoka? — na moją twarz musiała wpełznąć stanowczość, bo krasnolud lekko się cofnął.
Rozejrzał się na boki i nie zwracając na nas uwagi, odwrócił się i zaczął iść w stronę największego biurka w centrum biura.
— Marnie! Daj dzieciom jeść i ogarnij ich! — krzyknął na całe pomieszczenie i wszedł za stoliczek przypominany recepcję — Zapraszam — uśmiechnął się, prawdodpobnie w planach mając przyjazny wyraz twarzy, ale jego zepsute, ostre zęby i przebiegle oczy wszystko zepsuły.
Zdenerwowałam się. Niesmowicie irytowało mnie, gdy ktoś zmienia temat uciekać od odpowiedzi. Chcę tego smoka i tyle. Chcę smoka. Czy to tak wiele?
No dobra, brzmi absurdalnie.
— Te, dziadek... — zaczęłam wygrażać się palcem wskazującym i łapiąc Felixa za rękę, szarpnęłam go w stronę recepcji.
Do chłopców w windzie podbiegło kilku krasnali, których płeć ciężko było określić i zaczęli wyciągać ciała moich przyjaciół. Na nogach stałam już zaledwie ja, Peter, Dzwoneczek, Felix i Alex przytrzymywany przed Ceddar.
Podbiegłam do recepcji i trzasnęłam otwartą dłonią w blat. Obok mnie poczułam znajomy zapach, a kątem oka dostrzegłam, jak silne ramiona zakładają się na torsie, uwydatniając mięśnie.
— Jak dotrzeć do smoka? — warknęłam. Nie wiem skąd we mnie tyle agresji. Chociaż i tak Felix próbował mnie uspokoić, głaszcząc moją dłoń, co tylko mnie irytowało — Nie będę się powtarzać — zmierzyłam spojrzeniem krasnala, który wywiercił we mnie dziury. Jasne, było, że będę się powtarzać. Ziomuś nie wygląda na zbytnio kompetentnego.
— Rozumiem — pokiwał głową. Oczywiście, że nie rozumiał. Widziałam to w jego oczach — Ale niestety nie mogę wam udostępnić tych informacji.
Licznik agresji u mnie wzrósł, więc odwróciłam się od krasnala i zaczęłam głośniej oddychać. Do akcji wkroczył Peter, który był o wiele bardziej opanowany, a i tak sprawiał wrażenie o wiele groźniejszego i z resztą był. Nawet bez porównania.
— Wendy co ci jest? Uspokój się — Felix ścisnął moją dłoń i spojrzał prosto w oczy. W jego widziałam lekką pogardę, którą za wszelką cenę próbował zamaskować. Momentalnie poczualam się okropnie z własnym charakterem. Czasem naprawdę mi przeszkadzał, a samo to, że chyba nie podobał się osobie, którą bardzo lubiłam, było przykre.
Od razu otrzeźwiałam. Felix jest super, ale musi polubić mnie z mój prawdziwy charakter, dlatego nie zamierzam się hamować. Chociaż złość mi już zupełnie przeszła.
Wywróciłam oczami i wróciłam do agresywniej rozmowy z recepcjonistką. Dopiero teraz dotarły do mnie wrzaski Petera, który odwalał niezłą szopkę.
— Ale co ty mi za gówna tutaj dajesz?! — krzyknął rzucając stosem papierów, ma których prawdodpobnie miał złożyć podpis. Wziął jedną z nich i ze zmrożonymi oczami pomachał nią krasnalowi przed oczami — Bier te poważne badziewia ode mnie i mów jak dostać się do smoka, albo cię zamorduję.
Normalnie zabrzmiałoby to jak sarkastyczna groźba, ale w ustach Petera wiedziałam, że wcale nie żartuje.
— Nie wpuścimy was do smoka — krasnal przywalił ręką w blat i pochylił się nad blondynem.
— A to niby czemu? — Felix się wtrącił, a na jego twarzy namalowało się zdenerwowanie tak rzadko u niego spotykane.
— Bo to niebezpieczne. Podpiszcie się tutaj, a zaniosę papiery do głównej organizacji. Oni rozpatrzą waszą prośbę. Jest absurdalna, więc nie nastawiajcie się za bardzo. Na wyniki poczekajcie dwa miesiące, więc uzbrójcie się w cierpliwość.
Nie, on żartuje.
Peter zaśmiał się sarkatycznie, ale wyczułam w jego głosie demoniczną barwę.
— Posłuchaj mnie dziadku. Czy ja Ci wyglądam na pięćdziesiąt lat? — zapytał tak spokojnym tonem, że od razu wydał mi się przerażający — No, więc zabieraj ode mnie te papiery i dawaj klucz, czy coś tam, albo cię powieszę na kiju! — krzyknął na końcu i wbił w krasnoluda wyzywające spojrzenie.
Yhm, a to ja jestem agresywna.
— Nie leży to w moich kompetencjach — krasnolud odpowiedział spokojnie, ale wyczułam w jego tonie nutkę prowokacji. Założył ramiona na piersi i wpatrywał się w Petera nieugiętym wzorkiem.
— Posłuchaj no Jeff. Ja naprawdę nie żartuję — zdziwiła mnie jego znajomość imienia, ale po szybkim przeanalizowaniu sytuacji, w oczy rzuciła mi się plakietka z imieniem pracownika i wszystko stało się jasne — Nie znasz mnie? — jego pieść się zacisnęła, a wewnątrz niej powoli zaczynało rosnąć zielone światełko.
— Okej, myślę że musimy się uspokoić — Brendan podszedł do nas i zacisnął palce na ramieniu Petera ostrzegająco — Jestem pewien, że da się to jakoś inaczej załatwić — nie mam pojęcia ile chłopak tam stał, ale najwyraźniej długo, bo wydawał się obeznany w temacie.
— W prawie magicznym w kompetencji i obowiązku istot magicznych jest udzielenie informacji o innej nadprzyrodzonej postaci w sytuacji zagrożenia — wydymał usta i zamrugał powoli — Wybacz, ale nie masz wyjścia.
No nie powiem, zdziwiło mnie podejście i sposób wypowiedzi Brendana. Najwyraźniej znał całe prawo od A do Z, a mi od razu przypomniała się szkoła. Z Zackiem i naszą „ekipa", czyli Cassandra, Benem, Adamem i Nickolasem, wykuliśmy cały regulamin i cisnęliśmy każdego nauczyciela. To były piękne czasy i czasami tęsknię za...
— Jeju jakie pyszne mają te ciastka — moje rozmyślania przerwał Alex, który stojąc obok mnie, wyglądał już bardzo dobrze, a mało tego. W obu rękach miał wciśnięte tyle słodyczy ile najwyraźniej tu mieli — Chcesz? — podał mi ciastko maślane z lewej ręki. Byłabym głupia, gdybym nie skosztowała.
Słodycz rozpływał się w ustach i gasił mój głód, który dopiero teraz dał o sobie znak burczeniem brzucha.
— Głodna jesteś? — Alex spytał, omal nie wypluwając zawartości swoich ust.
Spojrzałam na niego z politowaniem. Chyba logiczne, że bardzo.
— Widzę, że świetnie się już czujesz — mruknęłam zupełnie ignorując kłótnie chłopców, którzy zdążyli się już dołączyć do agresywniej konwersacji — Słodycze pomogły, co? — zasięgnęłam po kolejne ciastko, co spotkało się z lekko zirytowanym spojrzeniem blondyna. Jakbym siebie widziała.
— A jakże by inaczej. Felix, chcesz? — Alex wystawił do niego ciastko czekoladowe, które chłopak chętnie przyjął — Ty już nie dostaniesz — syknął do mnie zły. Zaśmiałam się pod nosem.
— Mogę? — zaczęłam czuć ssanie głodu w żołądku.
— No dobra — Alex westchnął przeciągle i odwrócił wzrok nie mogąc patrzeć na tracenie słodyczy.
Wzięłam na zapas cztery i zanim zdążył zaprotestować, odeszłam do Petera, którego oczy powoli zaczynały wpadać w odcienie czerni.
~~~~~~~~<<<<<>>>>>~~~~~~~~
Siema saneczki 🛷
Rozdział jest długości trzech i poprawiałam go cztery godziny, więc co dopiero pisałam. Haha. 🐌😈
Wiem, że nie spełniłam wszystkich próśb i napewno was rozczarowałam, ale planuję coś wielkiego, jednak dopiero po starciu ze smokiem, bo inaczej mi nie fituje. (Ale luzik to kilka rozdziałów). 🎉
Najbardziej rozwala mnie uczucie, gdy czytam wasze przypuszczenia o następnym rozdziale i mam zupełnie inny zamysł hahaha ale super! Uwielbiam wasze pomysły! Nakierowują mnie na wasze gusta. 🦟
Przepraszam z góry i mam nadzieję, że mimo wszystko się podoba ❤️ to najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam.
Jeszcze jedna sprawa. Dziękuję wam strasznie za 9k! Ja pamiętam, jak miałam DWADZIEŚCIA i się jarałam! Nawet mam wszystkie ss jak jeszcze nie miałam tysiąca, albo chociażby setki. 💯
Do następnego (mam napisana już połowę 😏)
Całuski
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top