49

— Zostaw — usłyszałam lodowaty głos chłopaka mieszającego w mojej głowie od piątego roku życia.

Peter złapał jego rękę z nożem i szarpnął nią do tyłu tak mocno, że dosłownie słyszałam jak kość wyskoczyła ze stawu.

Damon padł na ziemię pod kolejnym uderzeniem, co wcale tak bardzo mnie nie przeraziło.

Wpatrywałam się w scenę, gdy Peter praktycznie morduje chłopaka, bez żadnych emocji. W życiu nie spodziewałabym się, że zielonooki stanie w mojej obronie, a jednak.

Nagle obok mnie przebiegła Ceddar, która minęła mnie bez słowa i wściekłym krokiem podeszła do Damon'a. Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, zamachnęła się i walnęła go prosto w obitą gębę. Jej atak naprawdę mocno mnie zszokował, bo brunetka w moich oczach uchodziła za bardziej opanowaną i spokojną, przerażoną dziewczynkę. Teraz, gdy widzę jak bardzo pożera ją chęć zemsty, zauważyłam, że jednak mamy coś wspólnego.

Za to obrona Petera już zupełnie zbiła mnie z tropu. Zachowywał się, jakby Damon naprawdę zalazł mu za skórę i mimo krasnalego wyglądu, wciąż walczył naprawdę świetnie.

Bylam w totalnym szoku aktualnymi wydarzeniami. Nic już nie słyszałam. Położyłam się z powrotem na błocie wpatrując w zagwieżdżone niebo.

Właśnie prawie zostałam zgwałcona.

Nabrałam wielką ilość powietrza do płuc i zacisnęłam spierzchnięte usta. Cała się trzęsłam.

Prawie zginęłam.

Chłopak właśnie prawie poderżnął mi gardło.

Wszystko dochodziło do mnie jak z pod wody. Podniosłam się z ziemi i wyminęłam Petera, który również był jak w transie. Nie czułam nic.

Jedyne, czego chciałam, to położyć się z powrotem do łóżka.

Przymknęłam powieki i pozwoliłam, by ciężki deszcz, który właśnie się zerwał, spływał po mnie strumieniem. Byłam zmęczona.

Wszystko działo się dla mnie, niczym w zwolnionym tempie. Wytarłam krew ściekającą po mojej szyi i szłam wciąż przed siebie, nie zważając na możliwie kolejne niebezpieczeństwa.

Wszystko ze mnie uszło. Nie czułam nic, a dudniące serce w mojej piersi zagłuszał własny, głośny oddech.

Jedyne, czego chciałam w tamtym momencie, to położyć się na posłaniu i zasnąć. Nie interesowało mnie, czy Peter zabije Damona, ani czy Ceddar się coś stanie. Byłam im wdzięczna, ale nawet najmniejsza myśl sprawiała mi ogromne zmęczenie.

Droga ciągnęła się w nieskończoność, ale w końcu doszłam na polanę, na której zasiedzieli się Zaginieni Chłopcy. Niczego nie świadomi, grali na trawie i śmiali się do rozpuku.

Gdy weszłam do obozowiska, poczułam się jak cień, lub chodzący smutek. Nagle zapadła cisza, a wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Musiałam wyglądać bardzo źle, bo Alex od razu poderwał się z ziemi i podbiegł do mnie.

— Co się dzieje?! — blondyn zapytał zaniepokojony — Wendy?! — ponowił pytanie po nie uzyskaniu odpowiedzi. Zack stanął tuż obok niego i wbił we mnie pytające spojrzenie.

— Ktoś ci coś zrobił?! — Brednan dołączył się do pytań chłopców.

Colton stanął obok mnie i z przerażeniem w oczach, położył rękę na ramieniu. Wzdrygnęłam się, ale z własnej zasady, nie zrzuciłam jej. Czułam się ohydnie. Brudno.

— Powiedz, a skopiemy mu, albo jej tyłek — szepnął Felix i odgarnąć włosy z mojej twarzy. Przełknęłam gulę w gardle, patrząc w jego tęczówki. One mnie uspokajały.

— To Peter? — zapytał niepewnie Matt, co spotkało się z moim cichym prychnięciem. To było tak absurdalne, zważając na to, że to właśnie dzięki niemu żyję.

— Wendy?! Mów! — Alex złapał moją twarz i spojrzał w puste zielone oczy, zajmujące miejsce na mojej twarzy. W Jego błękitnych, wciąż migotały złote światełka.

Po wiadomości o ataku na Ceddar, mało nie zabił Damona, a teraz gdy druga ważna dla niego osoba by oberwała, to jestem pewna, że rudy nie dożyłby rana.

— Jutro — szepnęłam i opadłam na posłanie pode mną. Nie myśląc wiele, zwinęłam się w kłębek i z otwartymi oczami wbiłam spojrzenie tępo w przestrzeń. Cały czas nie docierało do mnie to, co się właśnie wydarzyło.

Poczułam ciepłą rękę Zack'a na mojej głowie, która informowała, że rozumie i jutro pogadamy. Oczywiście planowałam to, choćby nie wiem ile bólu by mi to sprawiło.

Niespodziewanie ktoś położył się za mna i przylgnął do moich pleców, obejmując silnymi ramionami. Położył twarz przy mojej głowie i wtulił sie we mnie tak, jakbym była niesmowicie ważnym skarbem. Po jasnoszarej koszulce i zapachu, rozpoznałam mojego przyjaciela Alexa.

— Jutro opowiesz — wyszeptał mi we włosy i prawdopobnie zamknął oczy. Cieszyłam się z takiego przyjaciela. Naprawdę lepiej mieć go, niż jakiegos chłopaka. Rozumiał bez słów i znał znaczenie słowa „nie" w przeciwieństwie do Damona.

Zamknęłam oczy i odpłynęłam do krainy snów, zapominajac o Bożym świecie i tym, na czyim posłaniu zasnęłam.

Ale pamiętajmy, że jestem Wendy Darling i nie szukam problemów. One mnie same znajdują.

***

— Puszczaj — pisnęłam z bijącym sercem. Damon zaśmiał się szyderczo i rzucił w moją stronę wulgarnym wyzwiskiem.

Zacisnęłam wargi, mając w głowie obraz, jak rozrywam napastnika na strzępy moimi króciutkimi paznokciami, a następnie wyrywam wszystkie wnętrzności.

Kopnęłam go w poniżej pasa i odwróciłam się na brzuch, chcąc wyczołgać się z błota, na którym zajmowałam miejsce i rozgrywała się tam moja katorga. Poczułam na kostce lodowaty uścisk dłoni, który zacisnął się mocno i wybudził mnie z tak okrutnego dla mojej psychiki koszmaru..

Otwarłam oczy, ale wciąż krzyczałam nieświadoma tego, że mój sen się skończył. Do oczu napłynęły mi łzy, ale powstrzymałam je wiedząc, że nie wolno mi płakać. Tak teraz będzie wyglądało moje życie?

— Ej co ty, wściekliznę masz? — Peter puścił moją kostkę i kucnął przy mnie, łapiąc za twarz, żebym na niego w końcu spojrzała. Wciąż rozglądałam się niespokojnie, ręce mi się trzęsły, a serce łomotało tak bardzo, że byłam pewna połamanych żeber.

Alex usiadł obok mnie i przytrzymał, bym nieświadomie nie strzeliła Peterowi w twarz. Chwilę zajęło mi dojście do siebie, aż w końcu zdałam sobie sprawę z otaczającej mnie rzeczywistości, a mój oddech zaczął się normować.

— Dlaczego śpisz na moim łóżku? — Peter warknął, gdy nie musiał sie już obawiać, że wydłubię mu oko. Mierzył mnie potwornym spojrzeniem jakby obserwując, czy nie dostanę znowu ataku paniki.

— To twoje? — wyszedł mi szept, który zielonooki i tak usłyszał. Ręce wciąż mi się trzęsły, a usta były wyschnięte, jak uczucia blondyna. Zamrugał pare razy, jak robił gdy zaczynał czuć wzrastający licznik złości w ciele.

Nie odpowiedział, tylko wypalał we mnie dziury swoimi zielonymi tęczówkami. Czasem szczędził słów, bo jego wzrok potrafił opisać wszystkie agresywne emocje, które tak często mu towarzyszyły. Myślę, że przemawiało też za to lenistwo.

Wiedziałam, że będzie jakiś problem. No po prostu wiedziałam. Zawsze los jakoś splata wszystko tak, że muszę mieć jakąś spinę z Peterem.

— Ja tylko.. — zaczęłam

— Chcesz jakiś okład na nadgarstki? — zielonooki wstał i złapał się za kark, patrząc na mnie tak obojętnym spojrzeniem, że moja samoocena powędrowała w dół.

Zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło? Mimo wszystko, spojrzałam na moje ręce, a niemal od razu poczułam przyspieszające bicie serca. Na całej wielkości, zdobiły je sine palce odbite po wczorajszej aferze z Damonem. Nabrałam głośno powietrza, bo uświadomiłam sobie, że to nie był tylko sen.

Znowu poczułam to okropne uczucie. Zrobiło mi się zimno, a serce przyspieszyło. Palce zaczęły mi się trząść, a w sobie czułam okropne uczucie brudu i w każdym zakamarku ciała, czułam problem. Najgorsze jest to, że nie mogę już nic zrobić. Nie ucieknę od czegoś, co już się wydarzyło.

Wstałam sama nie wiedząc czemu. Mój organizm samoistnie postanowił podjąć jakąkolwiek próbę ucieczki. Chciałam gdzieś odejść, ale uświadomiłam sobie, że zielonego pojęcia nie mam gdzie.

— Gdzie... — zaczęłam z zaschniętym gardłem — ...On jest? — to było pierwsze pytanie, jakie nasunęło mi się na język i na ten moment tylko jego chciałam się dowiedzieć.

Peter uniósł brwi i prychnął pod nosem. Jak zawsze rozbawiła go moja słabość, a możliwe, że właśnie zdobyłam nową. Mam tylko nadzieję, że z wczorajszych wydarzeń nie wyjdzie mi trauma na całe życie. To bardzo by je utrudniło i ucięło dużo elementów dzieciństwa.

— Leży gdzieś tam — Peter niechlujnie machnął na miejsce w krzakach i odwracając się od mnie, zatarł ręce — To co? Idziemy na grzybki? — zaśmiał się pod nosem i razem z Coltonem i Brendanem, zaczął pakować nasze rzeczy — A i Sandy. Tak na przyszłość, trzymaj się z daleka od moich miejsc do spania — uśmiechnàł się do mnie ironicznie, przyprawiając o rumieńce zażenowania i upokorzenia.

Spowodował u mnie oczywiście niemały wstyd, w jaki mnie zaopatrzył. Matko, nienawidzę w nim tego, że zawsze mówi dokładnie to, co myśli i gdzieś ma jakie będą skutki. Nie wiem czy ich nie dostrzega, czy wręcz przeciwnie, a jego celem jest jedynie zrobienie komuś na złość.

— Uwierz mi. Nie będę — mruknęłam.

— Czy może mi ktoś w końcu wytłumaczyć co się wczoraj stało?! — Alex nie wytrzymał już wstrzymywania emocji. Sama mu się nie dziwię. Wczoraj widział mnie w naprawdę skandalicznym stanie, a później bez żadnych wyjaśnień, zasnęłam. Ranem kopnęłam Petera wrzeszcząc, żeby mnie nie dotykał, a teraz wypytuje o Damona załamującym się głosem.

Chociaż w sumie nie trudno się domyślić.

— Damon chciał ją wczoraj zabić — Peter odpowiedział niechlujnie i zaczął spokojnie szlifować kolejnego patyka, który później stanie się kołkiem. Kto wie? Może właśnie nim zabiję Króla Nibylandii.

Wkurzylam się. Ja naprawdę czułam się rozdarta i bardzo przeżywałam wczorajsze wydarzenia. Bałam się. Albo właśnie nie. Rzadko czuję strach. Byłam bardziej zszokowana i niesmowicie zdegustowana. Czułam się brudna i wykorzystana. Do samej siebie miałam stosunek obrzydzenia. Cudem uniknęłam takiej krzywdy wyrządzonej przez zwykłą osobę, a do tego wszystkiego czułam niesamowity brak satysfakcji. Nie poradziłam sobie z chamskim chłopcem, więc jak mam poradzić sobie z Cieniem? Mogłam tyle zrobić, a nie udało mi się zrobić czegoś tak łatwego.

Jestem beznadziejna.

— Dlaczego podchodzisz do tego tak, jakby było czymś zupełnie nieważnym i zwyczajnym?! — machnęłam do Petera ręką, noszona emocjami. Zaczynał mnie już strasznie denerwować. Ja tu przeżywam wewnętrze katusze, a on zachowywał się, jakby było to zupełną codziennością.

— No, a jak mam do tego podchodzić księżniczko? Nikt Cię nigdy nie chciał zabić? Bo mnie przynajmniej ze sto razy. Chłopców tak samo — zapytał tak ironicznie, że po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz — Dostał w pysk. Czego jeszcze chcesz? — zapytał zabijając mnie zwierzęcym spojrzeniem.

Właściwie, to czego chciałam? Peter nie jest mi bliski. Nie jest moim przyjacielem. Nawet kolegom. Właściwe, to my się nawet nie lubimy. Mogłabym go nazwać wrogiem. Jak to tak analizuję, to faktycznie nie znam odpowiedzi na jego pytanie. Co prawda nie znał całej prawdy o celu Damonona, ale może faktycznie nic takiego się nie stało i tylko dmucham na zimne...

— Tak myślałem — zacisnął szczękę i podszedł do gęstwiny, rozsuwając ją lekko. Podeszłam do niego, nie wiedząc za bardzo ci ze sobą zrobić. Nie miałam ochoty oglądać Damona, ale tak, czy inaczej nie miałam wyboru. Już niedługo i tak nadejdzie nasza upragniona zemsta.

Za trawą leżał rudowłosy chłopak z porozciąganą koszulką i rozciętym ramionami. Z sinego nosa ciekła mu krew, a na policzkach były liczne zadrapania. Oczy miał podbite, a szyję ze śladami duszenia. Przez chwilę nawet zrobiło mi się go szkoda, bo dawno nie widziałam kogoś tak skatowanego. Od razu jednak uderzyło we mnie wspomnienie z wczoraj, jak jego łapska wyładowały na moim brzuchu i od niemal natychmiast ugięły się pode mną nogi. Upadłam na trawę ciężko dysząc. Rece trzęsły mi się tak, że już nie umiałam nad tym żadnym stopniu zaplanować.

— Wstawaj. Jesteś wojnownikiem — Peter złapał mnie za koszulkę, a to od razu spotkało się z moim uderzeniem go w przedramienie. Nie widziałam już zielonookiego, a rudowłosego, który przecież leżał za mną — Co ci jest? — lodowaty głos chłopaka przywrócił jednak pierwotny obraz.

Nie, to za wiele.

— Wendy czekaj! — usłyszałam krzyk Felixa, ale już za późno. Odeszłam od nich i ile sił w nogach, wbiegłam w trawę. Pędziłam przed siebie sama nie wiedząc czemu. Tymbardziej, że mam lekkie uczulenie na trawę i zaraz będę miała całe nogi czerwone. Nie interesowało mnie jednak nic. Chciałam pobyć sama. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie dotknął w jakikolwiek sposób. Chciałam pobyć sama ze sobą. To, co się stało, wciąż prześladuje mnie w myślach i wspomnieniach i sama nie wiem czy kiedyś przestanie.

Zatrzymałam się i usiadłam na ziemi, chowając głowę w ramionach. Jak ja mam walczyć? Jestem słaba. Słaba! Beznadziejna! Dawno mi się tak ryczeć nie chciało, ale czułam zbyt duży wstyd, gdybym dała im upust. Dlatego trzymałam oznakę słabości tak, albo nigdy nie wyszła na zewnątrz. Odkupywałam winę walcząc z gulą w gardle, co naprawdę bolało.

— Co tu robisz? — usłyszałam piskliwy głosik Dzwoneczka. Uniosłam szkliste oczy znad kolan i przechyliłam do tyłu z nadzieją, że łzy spłyną z powrotem na swoje miejsce.

— Wiem co się stało. Położyłam się wcześniej i nie mogłam ci pomóc — podeszła do mnie i usiadła obok — Otworzysz się bardziej, jak nie będziesz mi patrzeć w oczy — mruknęła i pogłaskała mnie po policzku.

— Jeśli wtedy już spałaś, to jakim cudem wiesz co się stało? — głos mi zadrżał, więc musiałam odchrząknąć wiedząc, że mogę pęknąć. Gardło zaczęło mnie boleć od powstrzymywania wybuchu emocji.

— Wróżki wiedzą wszystko — zachichotała cicho, a mimo mojego makabrycznego humoru, na mojej twarzy równieź pojawił się malutki, słaby uśmieszek.

— Jak mam sobie poradzić, jeśli nie można mnie nawet dotknąć? Jak ja mam walczyć?? Jestem niby taka silna, a nie poradziłam sobie ze zwykłym ohydnym chłopakiem — mruknęłam. To nurtowało mnie niesamowicie i gniotło wszystkie wnętrzności we mnie, a następnie owijało brakiem satysfakcji. Do oczu ponownie zaczął pchać się słony płyn, z którym od wczoraj prowadziłam zaciętą walkę. To spowodowało wściekłość. Ostatni raz je powstrzymałam.

Wendy! Czy ty jesteś tak cholernie beznadziejna, że ciągle ryczysz??

Ogarnij się!!!

Nastała cisza i już myślałam, że wróżki nie ma, albo zwyczajnie nie chce mi odpowiadać, gdy nagle ją przerwała.

— Widziałam co potrafisz. Jesteś silna. Jesteś w stanie walczyć lepiej, niż nie jeden facet. Niech nie martwi Cię taki śmieć, który jest niczym w porównaniu do ciebie. Poradzisz sobie. Jak zawsze — wyszeptała, a mi w jednym momencie zrobiło się cieplej na serduszku.

Wiedziała jak mnie pocieszyć i miała świętą rację. Wciąż męczył mnie brak satysfakcji, który ściskał mi wnętrzności i ogromne zażenowanie moją osobą, ale muszę się wziąć w garść. Przede mną większe wyzwania, a i tak Damona niedługo spotka nasza zemsta.

Mimo ohydnego i obrzydliwego uczucia, które rozpychało mnie od środka, poczułam się lepiej. Ręce już mi się nie trzęsły, ale wciąż nurtowało mnie to jedno pytanie, które zamierzałam jej zadać.

~~~~<<<>>>~~~~<<<>>>~~~~<<<>>>~~
Siema koronawirusy 🦠

Szkoły zamknięto, to mamy chill. U mnie był głośny ryk, jak dyrektorka to obwieściła, a jak u was? 🧸

Czas zabawy, grania, wattpada i spanka, simsów i...niestety też nauki, bo nauczyciele będą wysyłać zadania. 🛌

Wszystko zamknięte, a w tym moje treningi, więc po koronaferiach, nie zmieszczę się w drzwiach. O ile dożyję. 🔫

Teraz tak na serio. Myjcie ręce i unikajcie skupisk ludzi. Najlepiej w ogóle nie wychodźcie. Nie ma sensu narażać siebie, ani swoich bliskich na stratę. 🛁🚿🚽🧼

Teraz weselszy temat. Zbliża się 50- ty rozdział. (Mam wrażenie, że to już absurdalnie dużo i powinnam skończyć książkę). Tak, czy inaczej. Co chcecie w ramach pół setki? Myślałam o znacznie dłuższym rozdziale i może jakimś większym momentem z Wendy i Peterem? Ale wydaje mi się to zbyt mało fajne. Zaproponujcie coś, bo nie wiem co mogłoby was ucieszyć. 🔮

Trzymajcie się i uważajcie na siebie, bo niestety nie siedzimy sobie bezpieczni w Nibylandii, obok sexy Petera. 💌
Całuski
Zosia ❤️

Ps. Czy to nie dziwne, że zawsze piszę do was tak długie wiadomości?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top